10 odpowiedzi w tym temacie |
^Genkaku |
#1
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 04-03-2015, 14:35 [Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Yakuza: Poszukiwacze
|
Cytuj
|
Babilon, Arkadia - przedmieścia.
Przyklejona w ramach kamuflażu broda bezlitośnie swędziała, powoli, ale skutecznie doprowadzając Genkaku do irytacji i co chwila zmuszając go do drapania. Za każdym razem powodowało to szczery uśmiech na twarzy Blighta.
- Chyba lepiej było ci z tą kozią bródką. Przynajmniej nie wyglądałeś wtedy jakbyś miał wszy.
Sanbeta zmarszczył brwi w rozgniewanym grymasie.
- Bardzo śmieszne, przyjacielu. Inaczej byś zaśpiewał, gdybyś to ty był nadczłowiekiem, w kraju, który nienawidzi „mutantów”.
Rozbawienie Coltisa zdawało się sięgnąć zenitu i przeszło w serdeczny śmiech. Zealota poprawił się w wiklinowym krześle i jakby na potwierdzenie swobodnej atmosfery spotkania rozpiął poły jedwabnej, grafitowej marynarki. W Arkadii jak na tą porę roku, panowała doskonała pogoda. Słońce świeciło przyjemnie, ogrzewając siedzących w małym restauracyjnym ogródku gości.
- Nie przesadzaj. Tylko zealoci potrafią to poznać na pierwszy rzut oka, a tych wbrew pozorom wcale nie jest tak wielu.
- Miejmy nadzieję, że na żadnego nie wpadnę. A jeżeli, to oby miał tak otwarty i pobłażliwy na innowierców umysł jak ty – zażartował.
Genkaku musiał przyznać, że Blight zdecydowanie łamał stereotyp fanatycznego zealoty, gotowego zabić każdego, kto w jego oczach w jakikolwiek sposób obrażał Lumena. Pamiętał doskonale swój sceptyczny, kiedy Kouji Powers – ojciec współpracownicy Coltisa – przedstawiał ich sobie na jednym z organizowanych przez siebie przyjęć. Gospodarz zapewniał, że ten konkretny przypadek zealoty to pogodny, serdeczny człowiek i daleko mu do swoich pobratymców, w kwestii zwalczania nadludzi. Kito nie był w stanie w to uwierzyć. Nie po tym, czego sam doświadczył przez długie lata służby. Z kilku pojedynków, jakie stoczył z agentami państwa kościelnego, ledwo udało mu się ujść z życiem. Ta myśl przypomniała mu o sprawie, dla której tu przyjechał, a która odsunięta została na dalszy plan, podczas tej przyjaznej rozmowy.
- Eh, Asuman, Asuman. Może zrobimy sobie przerwę na interesy?
- Jasne Fuuma, co tylko zechcesz.
Zgrabny, brązowy neseser, stojący do tej pory przy krześle Coltisa wprawiony w ruch kopniakiem, przesunął się gwałtownie po podłodze tuż pod nogi Genkaku. Agent zręcznie złapał go, położył na kolanach i spoglądając na rozmówcę zaintrygowanych wzrokiem, otworzył. W środku znajdowało się kilka grubych, personalnych teczek rodziny Scordare. Plik papierów był imponującej wielkości. Wolał nie pytać, jak dużo wysiłku i ryzyka kosztowało zdobycie akt.
- Dużo ich – skwitował renegat, zamykając teczkę.
Nie było potrzeby przeglądać teraz dopiero, co zdobytych dokumentów. Na dokładną analizę zawartości przyjdzie jeszcze czas. Nie miał też powodu, żeby nie ufać Atsushiemu, który zdążył zaskarbić już sobie jego sympatię i pewien stopień zaufania.
- Hayt Scordare miał liczną i niebywale interesującą rodzinę – zaczął tłumaczyć młodzieniec. – Dwójka rodzeństwa, bogata babka będąca nestorką rodu no i rodzice. Wszyscy byli zealotami. Zresztą to dość tragiczna historia. Sam zobaczysz.
Poszukiwacz milcząco przytaknął. Jednocześnie z za poły marynarki wyciągnął cienką, w porównaniu do zawartości neseser, teczkę wraz z całkiem sporej grubości kopertą.
- Jestem bardzo wdzięczny za pomoc. To dla mnie ważna sprawa, a to skromny dowód mojej wdzięczności – wyjaśnił przesuwając podarunek po blacie, w kierunku Coltisa.
Babilończyk przyjrzał się badawcza zawartości akt i sceptycznym wzrokiem zmierzył jej grubość.
- Akta „Krwawej Wiedźmy”… co ich tam mało? Reszty nie udało się zdobyć?
Tym razem to Agent poczuł się rozbawiony uwagą rozmówcy.
- Nie. To kompletna dokumentacja. Ona po prostu, zwyczajnie w świecie nie należała do najaktywniejszych agentów. W zasadzie Sanbetsu nie powinno za bardzo odczuć tej straty.
Obaj porozumiewawczo wymienili spojrzenia i roześmiali się. Zealota zgarnął teczkę wraz z kopertą i schował.
- No tak, to wiele wyjaśnia. Powiedz mi, dlaczego tak interesujesz się Haytem Scordare?
- A ty, dlaczego tak bardzo interesujesz się Curse? – Wciąż roześmiany Genkaku szybko odbił piłeczkę.
Po chwili zreflektował się, że Coltisowi faktycznie należą się jakieś wyjaśnienia. Na razie nie mógł powiedzieć mu jednak całej lub choćby małej części prawdy. Był pewien, że przyjdzie na to odpowiedni moment, ale jeszcze nie dziś, nie teraz i zdecydowanie nie tutaj.
- To jedyny przeciwnik, z którym przegrałem pojedynek. W zasadzie, jeżeli się nad tym dobrze zastanowić, to dzięki niemu zrozumiałem, jak bardzo niebezpieczna, niewdzięczna i nie dla mnie, była para w Agencji.
Zealota spoważniał i z zamyśloną miną potakiwał głową.
- Mhm, mhm… a naprawdę? – Wypalił w końcu, a złośliwy uśmiech rozkwitł szeroko na jego twarzy.
Genkaku westchnął zrezygnowany, ale sam nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- A naprawdę to mam w tym interes – odpowiedział wymijająco. – To ci wystarczy?
- Musi – skwitował krótko i powoli zaczął podnosić się z krzesła. – Musisz mi wybaczyć Kito, ale na mnie już pora. To była prawdziwa przyjemność.
Były komandor również wstał i uprzejmie uściskał dłoń babilończyka. Coltis odwracał się już w stronę wyjścia, gdy agent rzucił mu jeszcze na odchodne:
- Blight, jest jeszcze coś, co ewentualnie mógłbyś dla mnie zrobić…
- Tak?
Zaciekawiony zealota wrócił kilka kroków, słusznie spodziewając się, że sprawa będzie dyskretnej natury.
- Kapitan Lancelot Arturis, słyszałeś o takim? – Zaczął Genkaku. – Zdaje się, że może rzucić trochę światła na pewną czerwoną sprawę…
Młodzieniec tym razem już poważny, pokiwał głową.
- Chyba coś mi się o nim obiło o uszy. Mam cię umówić na spotkanie?
- Nie dziękuję. Podobno od pięciu lat nie wychodzi z Zigguratu Płaczu, a mi się nie spieszy do siedziby Inkwizytorium.
Kiedy tylko skończył mówić wyciągnął przed siebie dłoń, na której z czarnego, wylatającego z pod mankietów dymu, uformowała się koperta.
- Tu masz niezbędne informację. Do zobaczenia.
***
Genkaku wszedł do wynajętego hotelowego pokoju zadowolony z przebiegu niedawnego spotkania. Jak do tej pory wizyta w Arkadii przebiegała bez większych problemów i nikt nie robił mu trudności. Coltis doskonale spisał się zdobywając potrzebne mu informacje, o czym świadczyła wetknięta pod pachą brązowa aktówka. Agent zamknął za sobą drzwi i odłożył neseser na ustawioną przy wejściu niewielką komodę zaczął zdejmować płaszcz.
- Długo kazałeś na siebie czekać Genkaku.
Na dźwięk znajomego głosu dochodzącego z głębi pokoju, zaskoczony Genkaku zastygł na chwilę w bezruchu.
- Miałem ważne spotkanie.
Ściągnął do końca okrycie i niedbale zarzuciwszy je na wieszak ruszył do salonu, przy okazji zabierając ze sobą aktówkę. Tenma stał przy oknie z rękoma skrzyżowanymi za plecami, obserwując ruch po przeciwnej stronie ulicy. W Arkadii, znajdującej się na południowej półkuli Tenchi była teraz późna, ciepła jesień. Liście nie zdążyły jeszcze zżółknąć a w powietrzu wciąż unosił się przyjemny zapach lata. Nagijczyk nie wyglądał jednak, jakby widok robił na nim jakiekolwiek wrażenie. Miał swój zwyczajowy, obojętny i zimny wyraz twarzy. W oczach Genkaku był doskonałym przeciwieństwem roześmianego, sympatycznego Coltisa.
- Co udało ci się ustalić? Dokuro oczekuje od nas konkretnych rezultatów.
Od razu do sedna – pomyślał Kito i w głębi ducha po raz kolejny pożałował, że przywódca Poszukiwaczy kazał im wspólnie pracować nad sprawą Hayta Scordare. Pozostawiając uwagę Tenmy bez komentarza, podszedł do stojącego na środku pokoju szklanego stolika i wyłożył na blat zawartość neseseru. Stos akt był spory, a jego grubość spokojnie można było porównać z przynajmniej jednym tomem encyklopedii. Były komandor wywiadu skrzywił się na myśl o mozolnym segregowaniu, przekładaniu i w końcu czytaniu zgromadzonej dokumentacji. Nie znosił papierkowej roboty, prawie tak bardzo jak Tenmy. Nawet przy swojej żelaznej cierpliwości taki mix mógł w końcu wyprowadzić go z równowagi. Zniechęcony opadł na najbliższy fotel w zamyśleniu przecierając twarz dłonią.
- Muszę to zdigitalizować. Inaczej spędzimy nad tym zbyt dużo czasu.
Chwytając się tej myśli, sięgnął wolną rękom do zaczepionego na nadgarstku beepera. Przestrzeń nad blatem rozświetliła się bladobłękitnym blaskiem holograficznego interfejsu użytkownika. Zaciekawiony Nagijczyk zrezygnował w końcu z obserwowania tętniącego życiem miasta za oknem i podszedł do stolika, od niechcenia wyciągając jedną z teczek, ze środka stosu.
- Spis majątku rodziny Scordare – odczytał na głos.
Manipulujący przy oprogramowaniu Genkaku nie odrywał wzroku od wyświetlanego przez urządzenie panelu. Prawie udało mu się przeprogramować skaner beepera tak, by był w stanie sczytać i przetworzyć na wersję cyfrową nadrukowany lub zapisany ręcznie tekst.
- Coś ciekawego? Poza posiadłością rzecz jasna, bo z tego, co słyszałem spłonęła doszczętnie i nie został po niej nawet kamień na kamieniu.
- Sporo tego, ale raczej nic, co by nam się przydało – odpowiedział Tenma mozolnie wertując kolejne kartki.
W końcu z zatrzymał się na jednej ze stroną, której zawartość przykuła jego uwagę. Kito kontem oka dostrzegł zainteresowanie wspólnika.
- Znalazłeś coś?
- Akt własności rodzinnej krypty w ekskluzywnej części Arkadyjskich katakumb.
Agent przerwał na chwilę robiąc zdziwioną minę. Bardzo chętnie chciałby zobaczyć starego wroga na cmentarzu, tak gdzie zresztą dwa razy próbował go już bezskutecznie wysłać, ale to było by za proste. Dodatkowo oficjalnie Drax zaginął i nigdy nie odnaleziono jego ciała. Niebyło żadnych logicznych przesłanek, żeby podążać tym tropem. Od razu podzielił się swoim spostrzeżeniem z kolegą.
- Od czegoś musimy zacząć, a to trop dobry jak każdy inny. Skończ się bawić tymi swoimi wynalazkami i chodźmy.
Najwyraźniej Tenma nie mógł powstrzymać się od docinek.
- Te moje zabawki przynajmniej raz przyczyniły się do twojej porażki. Poza tym to ty spędziłeś cały dzień w hotelu.
Od razu ugryzł się w język. Do tej pory starał się nie wyciągać tematy dwóch niedawnych pojedynków, jakie toczyli ze sobą, zanim Genkaku przystąpił do Poszukiwaczy. Na szczęście zdawało się, że jego słowa nie zrobiły wrażenia na Nagijczyku. Cały czas z tym samym, obojętnym, spokojnym wyrazem twarzy studiował trzymane w rękach dokumenty.
- Daj mi godzinę. Więcej nie powinno mi to zająć.
***
Labirynt Cieni – bo taką nazwę nosiła sieć katakumb ciągnących się pod Arkadią – zdawał się nie mieć końca. Para Poszukiwaczy od ponad godziny kluczyła po ciemnych, wilgotnych korytarzach starając się znaleźć wejście do rodzinnego grobowca Scordare, jednocześnie unikając patrolujących nekropolie strażników. Architektonicznie, skomplikowany kompleks przejść i korytarz robił kolosalne wrażenie. Wykute w skale przejścia, fragmenty ścian i filarów wymurowane z czerwonej cegły i granitu oraz misternie ułożona na podłodze mozaiki, choć ledwo widoczne w ciemnościach przypominały Genkaku grobowiec Demonicznego Cesarza. Szczególnie ekskluzywna część, gdzie swoje krypty miały najzamożniejsze i najbardziej wpływowe rody zachwycały starannością wykonania. Jednocześnie panujący mrok i specyfika miejsca nadawały mu tajemniczego, ponurego, przytłaczającego klimatu.
W końcu udało im się dotrzeć pod właściwy adres – o ile w tych okolicznościach można było w ogóle tak powiedzieć. Krypta Scordarich znajdowała się na uboczu i po śladach, które dostrzegli po drodze mogli śmiało przypuszczać, że patrole straży nie zaglądały tu zbyt często. Ktoś jednak odwiedzał to miejsce i to stosunkowo nie dawno. Misternie wykonana gliniana pieczęć na kamiennych drzwiach była usunięta i prowizorycznie zawieszona, tak by na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie nietkniętej. Wspólnicy zauważywszy to spojrzeli po sobie.
- Zaczyna się robić ciekawe – wymamrotał pod nosem Genkaku.
Delikatnie naparł ramieniem na wejście. Ku swojemu zdziwieniu kamienna płyta ustąpiła z łatwością, odsłaniając wejście do krypty. W środku było niewiele więcej miejsca niż w hotelowej łazience. Pomieszczenie mogło mieć najwyżej dwa metry długości i jeden metr szerokości. W ścianach nawet w nikłym świetle latarki dało się zauważyć wydrążone w litej skale a później zamurowane wnęki. Kito podszedł po pierwszej z brzegu i odgarnął kurz z umocowanej pod spodem mosiężnej tabliczki.
- Rose Scordare – odczytał na głos.
Tenma zdawał się nie zwracać uwagi. Od razu po wejściu pobieżnie przeleciał latarką po całym grobowcu. W końcu zatrzymał strumień światła przy najbardziej oddalonej od wejścia półce. Już na pierwszy rzut oka widać było, że cegły zakrywające wnętrze nie są tak stare jak pozostałe. Genkaku chciał wypowiedzieć tą uwagę na głos, ale nie było mu dane. Seria trzech cięć pojawiła się znikąd rozrywając sporej wielkości otwór, przez który w nikłym świetle latarek dało się zauważyć trupio bladą twarz Hayta Scordare a.k.a Draxa. Niestety, po jednym z Ostrzy Grzechu Wojownika, nie było ani śladu. Nagła fala rezygnacji zalała agenta. Już na początku śledztwa utknęli w martwym punkcie i jedyne, co im teraz pozostało to powrót do hotelowego pokoju i mozolne przekopywanie się przez zgromadzone w dokumentacji informacje.
- Wspaniale, po prostu wspaniale – zaczął rozżalony Sanbeta. – Przynajmniej ten pieprzony fanatyk wylądował tam gdzie jego miejsce. Razem z resztą swojej porąbanej rodziny. Kogo tu mamy? Rose, Jeanette - zirytowany zaczął po kolei przecierać zaschnięty kurz z umocowanych pod grobami tabliczek - Robert, Federico…
Zdumiony zatrzymał się przy tej wnęce i spojrzał pytającym wzrokiem na Tenme. Z pobieżnie przestudiowanych podczas skanowania dokumentów wynikało, że ojciec najmłodszego z Scordare – Frederico oficjalnie został uznany za zaginionego, a nie oficjalnie wciąż żył. To za nim przecież uganiał się Hayt. Czy to możliwe, że jego ciało spoczywa tutaj, razem z resztą familii? Nie dowierzając spojrzał jeszcze raz na mosiężną płytkę. Po dokładniejszym oczyszczeniu i oględzinach widać było, że różni się od pozostałych. Była znacznie starsza, podobnie zresztą jak cegły, którymi zamurowano wnękę. Renegat mógłby przysiąść, że materiał jest o wiele starszy niż cała reszta, a przecież pochówek tego zealoty musiał odbyć się na długo po tym jak zmarła nestorka rodu. Coś tu nie grało. Poza nazwiskiem na tabliczce znajdowało się coś jeszcze. Element wyraźnie wyróżniający ją od pozostałych – wyryty głęboko w prawym dolnym rogu, okrągły symbol z dwiema przecinającymi się falistymi liniami. Tenma także to zauważył i nachylił się, żeby dokładniej zbadać znalezisko. Wyciągnął palec i spróbował nacisnąć. Bez skutku. W tym czasie Genkaku ustawił już Beeper na opcje skanowania. Odczyt pojawił się szybko i wskazywał, że na wnęką znajduje się jakieś przejście na niższy poziom. Agent sięgnął do jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej elektro-utwardzalny klucz, który następnie przyłożył do tajemniczego symbolu. Uruchomione urządzenie natychmiast dopasowało się kształtem i po chwili można było wcisnąć nowo powstały klucz głębiej. Kito wepchnął go do oporu a następnie przekręcił. Cichy dźwięk mechaniczny turkot zapadek wypełnił pomieszczenie. Fragment ściany w jednostajnym ruchu zapadł się w podłogę odsłaniając wąskie kręcone schody, prowadzące w dół.
- Tajne przejście w grobowcu. Co za klisza – skomentował zniesmaczony Tenma.
- Przynajmniej mamy jakiś trop. Thekal ty zostań na górze. Ukryj się gdzieś na wszelki wypadek.
***
Schody prowadziły dobrych kilkadziesiąt metrów w dół i były tak wąskie, że Poszukiwaczy musieli praktycznie schodzić po nich bokiem. Na końcu znajdował się kolejny grobowiec, tym razem przynajmniej kilka razy większy niż poprzedni. Poza wnękami, w których spoczywały ciała znajdowały się tu także meble. To odkrycie zdumiało Genkaku. Były prostej budowy, głównie drewniane. Jedyny wyjątek stanowił skręcony z grubych rur regał, na którym poustawiane były książki. Poza nim znaleźli także biurko, skrzynie oraz prowizoryczne posłanie ze skrzętnie zwiniętą i szczelnie zapakowaną w foliowy worek pościelą. Całość tonęła pod sporą warstwą pyłu i kurzu. Genkaku od razu podszedł do blatu i podniósł leżący na nim gruby, oprawiony w skórę notatnik. Pożółkłe kartki zapisane były starannym, zgrabnym pismem. Litery nie układały się jednak w żadne znane agentowi słowa.
- Prawdopodobnie jest zaszyfrowany – skomentował Tenma.
- Być może - Kito uśmiechnął się szeroko i odwrócił znalezisko tak, by wspólnik mógł zobaczyć zawartość, – ale za to są rysunki.
Na prezentowanej stronie znajdowało się duży, szczegółowy szkic Pychy. Nagijczyk po raz pierwszy odkąd przyszło im razem współpracować, odwzajemnił uśmiech.
- Wygląda na to, że Frederico odnalazł zmarłego syna. Ciało pochował potajemnie tutaj, a bogato zdobiony miecz przykuł jego uwagę na tyle, że zaczął się nim interesować.
- To by pasowało – odpowiedział Genkaku – Trzeba będzie dokładnie zbadać jego sylwetę. Wydawało mi się, że nieboszczyk wspominał coś o ojcu w swoich raportach.
- Tylko, dlaczego zostawił tutaj notatnik?
To pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. Sprawa zdawała się być o wiele bardziej tajemnicza niż na początku przypuszczali. Najważniejsze jednak, że w końcu znaleźli tak upragniony trop, który może doprowadzić ich do Pychy.
- Przeszukajmy dokładnie to pomieszczenie. Może najdziemy jeszcze coś ciekawego.
c.d.n. |
|
|
|
^Genkaku |
#2
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 01-07-2015, 13:16
|
Cytuj
|
Nag, Renega
Szalejący na Renegijskim wybrzeżu wiatru zagłuszał wszystko, łącznie z myślami Genkaku. Nie potrafił pojęć, jakim cudem, ktokolwiek o zdrowych zmysłach chciałby w ogóle zapuszczać się w tą okolicę, nie wspominając już o osiedlaniu się tutaj i wznoszeniu jakichkolwiek budowli, tym bardziej siedziby dla swojego rodu. Nie chodziło zresztą tylko o nieustającą, typową dla tego regionu wichurę, nieustannie uderzającą od strony morza. Renega była znana z surowego, śnieżnego klimatu, którego nie powstydziły by się pozostałe północne prowincje Cesarstwa. Najwidoczniej jednak Nagijczycy byli tak wytrwali i odporni na wszelkie niekorzystne warunki pogodowe, jak o nich mówiono. Byli również – co akurat agent mógł potwierdzić własnym doświadczeniem – niebywale uparci. Zapewne, więc to właśnie połączenie tych dwóch cech, sprawiły, że teraz, po długiej wędrówce, ukryty w lesie obserwował, zniszczony podjazd do ruin wznoszących się na krawędzi klifu, długiego fiordowego wybrzeża.
Znalezienie tego miejsca nie należało do najłatwiejszych. Można powiedzieć, że mimo drobnych wyjątków, pech nie opuszczał Sanbety ani o krok. Wykradziona z Twierdzy Varfaine księga – opasły tom opisujący dzieje Pieczęci Salomona – poza kilkuset stronnicami legend, rodzinnych kronik i plotek, stanowiła niestety bardzo kiepskie źródło informacji. Jedyny trop, jaki udało mu się odnaleźć stanowiła, lakoniczna wzmianka, jakoby pierścień był widziany wśród skarbów rodzinnych, starego wymarłego już rodu Hohentorów. Trudno było uwierzyć, że niemal dwieście lat po zaginięciu, legendarny artefakt Gregoriusa Wspaniałego, mógł trafić właśnie tutaj. Historia potrafiła jednak płatać figle i na nieszczęście Genkaku nie miał innego wyjścia jak zbadać sprawę osobiście. Niemal dwa tygodnie spędził w Avalońskich bibliotekach i u lokalnych mistrzów heraldyki, by ustalić lokalizację grobowca Hohentorów. Sprawa nie była tak oczywista jak początkowo mogłoby się wydawać. Ostatni męski członek rodu zszedł z tego świata ponad sto pięćdziesiąt lat przed wybuchem wojny światowej. W międzyczasie, targana licznymi nieszczęściami rodzina kilkakrotnie zmieniała siedzibę rodu, podróżując niemal po całym Nag. Oznaczało to niestety, że pierścień mógł znajdować się wszędzie. Najlogiczniejszym wyjściem z sytuacji było, więc zlokalizowanie miejsca, z którego pierwotnie pochodziła pechowa szlachta. Jak się okazało, Hohentorowie dołożyli nie lada starań, by uwcześni historycy i urzędnicy wymazali z kart historii lokalizację ich posiadłości. Fakt ten dawał Genkaku sporo do myślenia. Dlaczego tak bardzo zależało im na utajnieniu tych informacji? Całe szczęście tam, gdzie zawiodły kroniki, pomógł Wydział Historii Cesarskiej Akademii Nauk. Akademicy wykazali się wielkim zaangażowaniem i wsparciem, dla sanbetańskiego kolegi po fachu, który przybył do nich napisać obszerne opracowanie naukowe na temat porzuconych, szlacheckich siedzib. Wcielenie się w tą rolę nie sprawiło Thekkalowi najmniejszego problemu. Współpraca szybko zaowocowała odnalezieniem w obszernych uniwersyteckich archiwach, kilku artykułów o podobnej tematyce. W jednym z nich, para Poszukiwaczy natknęła się na wzmiankę o ruinach zamku, położonego na wybrzeżu Renegi, którego opis idealnie pasował do zamieszonej w księdze o Pieczęci Salomona, rycinie. Trop był słaby, ale i tak cieszył powoli popadającego w desperację Kito. Szczególnie, że druga sprawa, którą zajmował się w międzyczasie – tajemnica śmierci niedoszłego, dwunastego członka Eirei - zdawała się utknąć na dobre w martwym punkcie. Po obiecującym początku i wydobyciu informacji od Tenmy, Genkaku nie potrafił znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Skrycie liczył, że uda mu się na ten temat porozmawiać z Lancelotem Arturisem, jedyną osobą, o jakiej wiedział, że prawdopodobnie znała denata osobiście. Co prawda Taiko utrzymywał, że leciwy już zealota praktycznie od pięciu lat nie opuścił Zigguratu Płaczu, ale stanowiło to tylko pozorną przeszkodę. Genkaku zdołał obejść ten problem namawiając Blighta, by ten dostarczył starcowi satelitarny telefon, dzięki któremu mogliby odbyć szczerą rozmowę nie narażając niczyjego życia i reputacji. Cały misterny plan opierał się jednak na mylnym, jak się okazało, założeniu, że Lancelot będzie chciał rozmawiać. Niestety, okazało się, że jest inaczej.
Od rozpamiętywania tego wszystkiego agenta rozbolała głowa. Wzdychając ciężko uniósł wolną dłoń do skroni, delikatnie rozmasowując newralgiczne miejsce. Drugą ręką, po raz kolejny w przeciągu ostatniego kwadransu, przyłożył sobie do oczu lornetkę, obserwując pozostałości po przedmurze warowni i zaparkowane tam dwa ciężkie transportery. Pojazdy były zdecydowanie cywilne, co niewątpliwie stanowiło przynajmniej drobne pocieszenie w zaistniałej sytuacji. Na pomarańczowej karoserii wyraźnie odcinał się biały symbol skrzyżowanych ze sobą łopaty i kilofu na tle skrzyni.
- I co, masz już coś? – zwrócił się, do kucającego obok Thekala, który właśnie kończył zgrywać zdjęcia nieznanego logo do beepera, by przepuścić je przez bazę danych.
Od rozpoczęcia podróży, szamański duch z upodobaniem towarzyszył Genkaku przybierając swój ulubiony od pewnego czasu wizerunek Kayzera Soze. Na szczęście to, co byłoby nie do pomyślenia na terenie Sanbetsu, tutaj na Renegijskim odludziu uchodziła im bezkarnie.
- Wygląda na to, że trafiliśmy na konkurencję. Konkretnie na korporację Orenji Kaizoku.
- Piraci? – zapytał zdziwiony Agent. Do tej pory sądził, że już nic nie zdoła go zaskoczyć.
- Nie piraci, tylko korporacja zajmująca się odszukiwaniem i wydobywaniem skarbów – relacjonował Thekal, przeglądający znalezione przez beeper informację. – Założona w Babilonie. W zeszłym roku zysk firmy wyniósł ponad siedemdziesiąt milionów kouku, netto. Mają duży, wyspecjalizowany okręt morski i sporo sprzętu. Kilka miesięcy temu zasłynęli na świecie, wydobywając na powierzchnię trzynastowieczny khazarski statek, który zaginął podczas sztormu u wybrzeży Babilonu. Na pokładzie było ponad siedemdziesiąt ton złota.
Rewelacje przekazywane przez szamana wprawiały Genkaku w coraz większe osłupienie.
- W życiu bym nie pomyślał, że to może być taki intratny interes. Ciekawe czy szukają tego samego, co my?
- Znając twoje szczęście to tak, i pewnie już to znaleźli.
Kito skrzywił się tylko, pozostawiając kąśliwą uwagę towarzysza bez komentarza. W głębi ducha obawiał się, że złośliwy szaman może mieć rację. Tylko, czy to naprawdę byłoby tak bardzo nie na rękę? Jeżeli faktycznie ubiegliby go, wtedy zwyczajnie odbierze im zdobyć. Powinno być łatwiej niż samemu szukać artefaktu. Z drugiej strony w korporacjach pracowały różnego typu osoby. Nierzadko renegaci, byli agenci lub nawet nadludzie. Orenji Kaizoku mogło nie stanowić wyjątku od tej reguły, a to oznaczałoby znaczną komplikację i niepotrzebne ryzyko.
- No cóż, chodźmy i przekonajmy się na własne oczy, z czym mamy do….
Nie dokończył. Głośny huk eksplozji odbił się echem po całym fiordzie. Eksplozje z pewnością było słychać w promieniu co najmniej kilku kilometrów. Zdziwiony Agent z zainteresowaniem obserwował unoszący się w powietrze nad ruinami, poszarpany przez wiatr słup kurzu i dymu.
- Chyba musimy się pospieszyć – skomentował krótko.
---
Nie zdziwiło Genkaku, że „Pomarańczowi Piraci” wystawili uzbrojoną straż przy transporterach i wejściu na tern ruin. Był nawet pod wrażeniem wyposażenia, którego nie powstydziłaby się żadna grupa zawodowych najemników. To utwierdziło go tylko w przekonaniu, że najlepiej będzie załatwić sprawę po cichu. Ominięcie wartowników nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Używając wytrenowanej ostatnio sztuki lewitacji, przeleciał naokoło zniszczonych murów, dyskretnie lądując w pozostałościach zabudowań, oddalonych od centralnej części placu zajmowanego przez grupę poszukiwaczy. Cierpliwie czekając w ukryciu na zapadnięcie zmroku, miał okazję by spokojnie rozeznać się w sytuacji. Przez ten czas zdołał naliczyć około dwunastu pracowników Orenji Kaizoku . Tylu przynajmniej znajdowało się na powierzchni. Pozostali kręcili się, bowiem pod ziemią. Eksplozja, jak się okazało, była kontrolowana i miała na celu stworzenie przejścia do starych, zamurowanych korytarzu. Genkaku był pod wrażeniem, jak szybko konkurencji udało się odkryć ten fakt. Sprzęt, jakim dysponowali był naprawdę imponujący, nowoczesny, prawdopodobnie niebywale drogi, co sprawiało, że był również całkowicie poza zasięgiem jakichkolwiek uniwersyteckich badaczy i archeologów. Jego ilość tłumaczyła też obecność ciężkich transporterów. Wszystko przygotowane była bardzo profesjonalnie i z dbałością o szczegóły.
Słońce w końcu schowało się za horyzontem, zalewając okolicę przyjaznym dla Kito mrokiem, tylko w kilku miejscach rozrywanym przez jaskrawe, blado jasne światło rozstawionych w okolicy halogenowych lamp. Miejsce kryjówki byłego agenta pozostawało jednak całkowicie pogrążone w ciemności. Plan nie był skomplikowany, dlatego Genkaku liczył, że obejdzie się bez większych komplikacji. Miał w końcu wystarczająco dużo czasu, by przemyśleć dokładnie przebieg jego wykonania. Pewny siebie opuścił zabudowanie, kierując się wzdłuż „murów” w kierunku prowizorycznego obozowiska, rozbitego przez konkurencje. Cierpliwie wyczekał na odpowiedni moment, kiedy przy ognisku znalazł się tylko jeden człowiek. Upewniwszy się, że nikt patrzy, przystąpił do działania. Używając telekinezy gwałtownie poderwał cel w powietrze i szarpnął w tył, w swoim kierunku. Zaskoczony „pirat” nie zdążył wydać żadnego dźwięku, gdy wciąż zaskoczony wylądował pod nogami, skrytego w ciemności Genkaku, który szybkim i wprawnym ciosem pozbawił go przytomności. Upewniwszy się, że cała akcja nie została przez nikogo zauważona, były agent zaczął szybko przebierać się w pomarańczowy uniform pracownika Orenji Kaizoku.
- Wiesz, że sam mogę to załatwić, tak jak w twierdzy? – zagaił Thekal, który zdążył już przybrać postać obezwładnionego przeciwnika.
- Tak, ale znudziło mi się już stanie z boku. Po ostatniej grzebaninie w bibliotekach i kronikach, mam ochotę trochę rozprostować kości.
Faktycznie, ponad dwutygodniowe, żmudne, przedłużające się śledztwo zaczęło dawać się we znaku Genkaku. Ku swojemu zdziwieniu odkrył, że zaczyna tęsknić za odrobiną adrenaliny. Miał ochotę się wyżyć. Jego charakter stanowczo ewoluował, od kiedy zdecydował się na dezercję. Mimo, że wciąż wielką wagę przykładał do ostrożności, coraz częściej był skłonny podejmować ryzyko. Czuł jak złość, którą tak bardzo odczuwał podczas poszukiwań Pychy i konfrontacji z Taiko, drzemie gdzieś głęboko w jego jaźni. Na razie ujarzmiona, ale gotowa w każdej chwili wybuchnąć z pełną mocą. Ten stan fascynował go i budził lęk. Odrzucił od siebie tą niespokojną myśl i wskazując Thekalowi drogę gestem dłoni ruszyli w stronę wejścia do podziemi.
Wyrwa po wybuchu była spora i spokojnie mógłby zmieścić się w niej osobowy samochód. Pracownicy korporacji ustawili w niej dwie drabiny, alby ułatwić sobie schodzenie i wychodzenie do odsłoniętych korytarzy. Sporo grupa „pomarańczowych kurtek” montowała właśnie prowizoryczny dźwig na krawędzi otworu. Wejście do podziemnego kompleksu odbyło się bez żadnych problemów. Wewnątrz, wzdłuż długiego korytarza poustawiane zostały halogenowe lapy, takie same zresztą jak te na powierzchni ruiny. Wszędzie na ziemi leżały kable. Genkaku wraz z towarzyszem ruszyli w głąb, co pewien czas mijając, coś, co można było nazwać „stanowiskiem archeologicznym”, ustawionym przez pracowników korporacji. Ogrodzone taśmą fragmenty przejście, na których znajdowały się interesujące znaleziska, takie jak stare skrzynie, wyglądające na cenne płaskorzeźby, czy nawet jeden, przyzwoicie zachowany szkielet. Po krótkim spacerze dotarli do większego pomieszczenia z ustawionym na środku rozkładanym stołem, nad którym pochylał się barczysty mężczyzna o orlim nosie i krzaczastym wąsie. Dokładnie w tym samym momencie z drugiej strony wylotu korytarza przybiegł podekscytowany poszukiwacz skarbu. Zdyszany ruszył od razu w stronę stołu, delikatnie rozkładając na blacie zawartość zawiniątka ściskanego do tej pory pod pachą.
- Sir, znaleźliśmy to w zawalonej części, w której korytarz łączył się z siecią jaskiń.
Wąsacz przez dłuższą chwilę przyglądał się sceptycznie wyłożonemu przez podwładnego znalezisku. Ukryty w ciemniu Genkaku dał znać szamańskiemu duchowi by zbliżył się również rzucił okiem. Thekal błyskawicznie zmienił formę i pod postacią dumy przesunął się po suficie by tam zająć wygodniejszą do obserwacji pozycję.
- Co to jest i ile jest warte? – zapytał w końcu barczysty mężczyzna.
- To jest dziennik kapitański sir. Nie byle jaki, bo jeżeli wierzyć tym zapisom należący do samego Krzywobrodego!
Posłaniec był wyraźnie podniecony, czego Genkaku nie mógł powiedzieć, o jego dowódcy.
- Skąd do cholery piracki dziennik w zawalonej jaskinie? Czekaj, chcesz powiedzieć, że mamy tutaj trupa Krzywobrodego?!
- Nie, nie. To nie tak – zaczął gorączkowo tłumaczyć. - Dziennik faktycznie należał do niego, ale prowadził go zapewne jego adiutant, albo sługa. Wszystko jedno. Krzywobrodego złapano zresztą i stracono, więc to na pewno nie on.
- Więc jak się tutaj znalazł?
- To właśnie jest najlepsze Sir! Ludzie Krzywobrodego splądrowali to miejsce. Weszli do podziemi ówczesnej posiadłości przebijając się z naturalnych, wydrążonych w klifie jaskiń. To pewnie, dlatego Hohentorowie postanowili porzucić to miejsce.
- Gdzie w takim razie są ich rodzinne skarby?
Podwładny uśmiechnął się szeroko z dumą wskazując palcem na jedną ze stron w drogocennym dzienniku.
- Sir, proszę zapomnieć o Hohentorach. Tu są dokładne wskazówki jak dotrzeć do Krwawej groty!
W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie cichym brzęczeniem halogenowych lamp. Kolejne słowa były zbędne. Wąsacz uśmiechając się szeroko zgarnął z blatu dziennik i pieczołowicie zapakował do niewielkiego, wyściełanego pudełka.
- Nic tu po nas, zwijamy się – zarządził w końcu i energicznym krokiem ruszył w kierunku wyjście.
Genkaku nie zastanawiał się nawet sekundy. Ukryty przed wzrokiem ofiary, podążył za pudełkiem. |
|
|
|
^Genkaku |
#3
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 12-11-2015, 15:59
|
Cytuj
|
Polowanie: Sarras. Cz. 1
Nag, Sarras
Tej nocy była pełnia. Blade księżycowe światło wdzierające się przez okno, przeszywało panującą w kuchni ciemność. Siedzący w samym środku łuny porucznik Svenson mrugał niespokojnie, starając się opanować szalejące nerwy. Nie był w stanie przypomnieć sobie kiedy ostatnio pociły mu się aż tak bardzo dłonie. To musiało być dawno. Być może podczas pierwszej akcji, kiedy dopiero zaczynał swoją karierę w policji. Szybko nauczył się trzymać uczucia w ryzach. Musiał. Przez dziesięć lat służby widział tak pokręcone rzeczy, że niejeden cywil dawno by zwariował. Sarras było pięknym miastem, ale jak każda duża metropolia miało swoje problemy. Przestępczość może nie była tu tak wielka jak w niesławnym Higure, ale mieszkańcom czasem odbijało do tego stopnia, że robili bardzo nieprzyjemne rzeczy. On sam kilka razy otarł się o śmierć. To uczucie, adrenalina jaka mu towarzyszyła, nie były mu obce. Teraz jednak strach przybrał zupełnie inne oblicze. Pojawił się w fizycznej postaci mężczyzny w czarnym garniturze i długim skórzanym płaszczu, który skrywając twarz w cieniu, stał spokojnie po drugiej stronie kuchni. Svenson nie odrywał wzroku od ciemnej plamy mroku, za którą miał nadzieję dostrzec oblicze oprawcy. Co jakiś czas odruchowo rzucał tylko okiem na pistolet o długim tłumiku, dzierżony przez nieznajomego.
Jak to się stało? Coś wyrwało go z wygodnego łóżka w środku nocy. Na chwilę ocknął się ze snu, by zaraz potem stracić przytomność i znów odzyskać ją w kuchni. Przez kilka ostatnich lat naraził się zapewne kilku osobom, ale nie na tyle by ktoś nasłał na niego zabójcę. Zresztą nie o siebie martwił się teraz najbardziej.
- Nie martw się o żonę i córkę. Nic im się nie stanie… o ile okażesz się rozsądny.
Niespodziewane słowa sprawiły, że porucznik zerwał się na równe nogi. Wysoki, barowy taboret zachwiał się i z głośnym hukiem uderzył o podłogę.
- Ty… skąd wiesz, że…
- Że masz rodzinę? – Dokończył za niego. – Mam kilku przyjaciół i trochę pieniędzy, ale do rzeczy detektywie.
Wolna ręką mężczyzny powędrowała do kieszeni marynarki. Dysząc ciężko policjant obserwował jak wyciąga z niej niewielką białą kopertę. Skonsternowany, złapał ją w locie i rzucając pytające spojrzenie w kierunku rozmówcy otworzył. Na niewielkiej kartce widniało pojedyncze imię i nazwisko. Nie od razu skojarzył o kogo chodzi, ale po chwili w jego myślach pojawiła się odpowiednia osoba. Pasknął głośno, czym zaskoczył nawet sam siebie.
- O co chodzi? Nie spodobała ci się jedna z jego dziewczyn?
Ironiczne pytanie zawisło przez chwilę w powietrzu, a Svenson od razu skarcił się za swoją głupotę. Kimkolwiek jest nieznajomy nie należało go drażnić. Rodzina, mimo że odwróciła się od niego, była dla niego wszystkim. Kochał żonę, nawet jeżeli ona nie kochała już jego. Zresztą nie mógł się jej dziwić. Lata zaniedbywania i ukrywania przed światem sprawiły, że namiętne niegdyś uczucie przerodziło się w nienawiść. Miała do niego pretensje, ale nie rozumiała, że wszystko co robił, robił dla ich bezpieczeństwa. By uniknąć sytuacji takich jak ta, gdy ktoś grozi, że zrobi im krzywdę. Ponownie, wbrew sobie poczuł jak zalewa go fala żalu. Wszystko to okazało się na nic. Ktoś i tak wpadł na to, że ma rodzinę i właśnie próbuje wykorzystać ten fakt przeciw niemu. To co kochał, jego największy skarb – córka, stało się dla niego słabym punktem. Trudy podwójnego życia by ją chronić okazały się daremne.
- Ma kłopoty i zdaje się, jestem jedyną osobą, która może mu pomóc – słowa mężczyzny przywołały go do rzeczywistości. – Masz zebrać zespół i go znaleźć.
- Kapitan nie pozwoli mi…
- Nie martw się kapitanem. Jutro z samego rana idź do niego i powiedz mu, że w mieście pojawili się ludzie z Gangu Czterech Smoków i nasz znajomy jest w to zamieszany. Na pewno coś wymyślisz. Zresztą nie masz wyjścia, jeżeli chcesz żeby twoja córka doczekała kolejnych urodzin.
- Ty skurkwysynu!
Złość targnęła nim gwałtownie. Pięść odruchowo zacisnęła się na trzymanej kartce. Nie był jednak w stanie ruszyć się z miejsca. Nieznajomy trzymał go w szachu. Mógł blefować, nie znając tożsamości ani adresu, ale w tej chwili lepiej było nie ryzykować.
Jakby zgadując o tym w tej chwili myśli Svenson, oprawca znów sięgnął do kieszeni i rzucił mu pod nogi małą pluszową maskotkę. Detektyw od razu ją rozpoznał. Bez wątpienia należała do jego córki. Sam ją kupił. Ten widok odebrał mu siły. Powoli tracąc grunt pod nogami pod nogami osunął się na kolana.
- Czy… to prawda? Gang jest w mieście? – Zapytał, starając się za wszelką cenę zebrać myśli i skupić na czekającym go zadaniu.
- Tak. Masz znaleźć go przed nimi. Nie obchodzi mnie co i jak. Masz wykopać go z pod ziemi. Na pewno ukrywa się gdzieś w mieście, a ty powiesz mi gdzie…
---
Kapitan Yorg przetarł zmęczone, zaspane oczy, w oczekiwaniu na otwarcie szklanych drzwi windy. Odruchowo spojrzał na zegarek. Za kwadrans miała wybić godzina trzecia. Znów zasiedział się w biurze do późna. To była jedna z nielicznych zalet kawalerskiego życia. W domu czekał na niego jedynie kot i rachunki do opłacenia. Od zawsze mógł swobodnie oddawać się całkowicie pracy, bez zbędnych wyrzutów sumienia. Nie prowadził aktywnego życia towarzyskiego. Wcześniej nie miał na to czasu, zagoniony, wspinający się po szczeblach kariery. Później, gdy został mianowany kapitanem, zwyczajnie nie przystawało mu spotykać się z byle kim. Wpadł w pułapkę, ale nie żałował. Na własne oczy widział codziennie jak ciężko jego podwładnym pogodzić tak dwa skrajne światy jak rodzina i praca w policji. On był wolny od tego problemu – przynajmniej tak starał się myśleć. Całe swoje życie poświęcił by ulice jego miasta były bezpieczne. Od kilku dni miał jednak wrażenie, że coś dzieje się w Sarras. Jego policyjna intuicja nigdy go jeszcze nie zawiodła. Tym razem podpowiadała mu, że w powietrzu wiszą kłopoty.
Ruszając korytarzem minął posterunek strażników. Dwóch wartowników wstało na jego widok salutując mu energicznie. Yorg skinął im głową i nie zatrzymując się ruszył dalej. Nocna zmiana była przyzwyczajona, że to właśnie o tej porze najczęściej można go zobaczyć osobiście. Całe dni spędzał zamknięty w swoim gabinecie użerając się z papierami i kontrolując pracę poszczególnych wydziałów. Wiedział, że jego przydomek wśród podwładnych to „Bezdomny”. Nie robiło to na nim wrażenia, ale miał nadzieję, że doceniają przynajmniej jego ciężką pracę.
Podziemny parking był już niemal pusty. Jego auto stało samotnie, zaparkowane na wyznaczonym, zarezerwowanym miejscu zaraz przy północnej ścianie. Po dłuższej chwili oklepywania się po kieszeniach, odnalazł w końcu kluczyk i wyłączył alarm. Za każdym razem zastanawiał się po co tak właściwie w ogóle go włączał. Ktoś musiałby być naprawdę szalony, żeby porwać się na kradzież jakiegokolwiek samochodu z tego miejsca. Uśmiechając się do tej myśli otworzył pojazd i z ciężkim sapnięciem usadowił się za kierownicą. Zatrzasnął za sobą drzwi myśląc już tylko o powrocie do domu, prysznicu i zwyczajowym, krótkim śnie. Dopiero teraz poczuł jak bardzo jest zmęczony. Po raz kolejny przetarł oczy w nadziei na rozbudzenie coraz cięższych powiek. Miał wrażenie jakby tracił nad nimi panowanie. Nagłe zrozumienie sytuacji przyszło do niego zbyt późno. W desperacji spróbował chwycić za klamkę, ale dwojący i trojący się przed oczyma obraz nie pozwolił mu na to. W końcu bezwładnie opadł na siedzenie. Mimo szalejącej w nim paniki czuł się bezsilny, gdy ciemność powoli pochłaniała jego świadomość.
---
Zdziwiony wartownik poderwał się z miejsca na widok wracającego do biura kapitana. Thekal był na to przygotowany. Nawet jak na zapracowanego Yorga, takie zachowanie mogło wzbudzić podejrzenie. Skinął na strażnika i wymamrotał w jego kierunku kilka słów wyjaśnienia.
- Spocznij. Zapomniałem czegoś z biura.
Nie zatrzymując się ruszył prosto w kierunku windy. W głowie krążyło mu mnóstwo złośliwości, ale misja była zbyt ważna, by ryzykować. Genkaku nie dałby mu spokoju, gdyby zawalił ją przez jeden ze swoich wygłupów. Dowódca policji nie był zbyt wdzięczną do podszywania się postacią. Niewysoki, przy tuszy, o pokracznym stylu chodzenia. Do tego, wszyscy w budynku znali go doskonale. Duch musiał pilnować się na każdym kroku, aby nie wypaść z roli. Na wdrożenie się miał niewiele czasu. Razem z Kito przybyli do miasta wczesnym rankiem. Poszukiwacz od razu rozkazał mu inwigilację Głównej Komendy Miejskiej. Miał poznać rozkład pięter i pomieszczeń, głównie w poszukiwaniu archiwów. O dziwo, okazało się, że Sarras już dawno przeszło na ewidencję elektroniczną. Pół dnia szukał sposobu, aby dostać się do terminalu, ale nie nadarzyła się ku temu żadna okazja. Pozostały wolny czas spędził więc w gabinecie komendanta, zgodnie zresztą z rozkazem Genkaku. Jego plan był dość skomplikowany, ale obliczony był na jak najszybsze odnalezienie celu. Pierwszym etapem było przejęcie i podszycie się pod miejscowego szefa policji. Całe szczęście sposób życia ofiary oraz jego zachowanie nie utrudniały za bardzo jego realizacji. Kiedy Duch zauważył, że Yorg w końcu zbiera się do wyjście, natychmiast udał się szybem wentylacyjnym na podziemny parking. Auto kapitana stało na podpisanym miejscu, a dostanie się do środka nie stanowiło najmniejszego problemu, tak samo jak rozpylenie wewnątrz gazu obezwładniającego. Biedak gdy się zorientował było już za późno. Spał teraz smacznie skrępowany dokładnie, ukryty na tylnym siedzeniu własnego wozu.
Cyfrowy wyświetlacz w windzie pokazał cyfrę dziesięć – najwyższe piętro. Szklane drzwi rozsunęły się odsłaniając drogę do biur Wydziału Kryminalnego, gdzie znajdował się gabinet kapitana. Thekal ruszył szybko upewniając się, że jest sam. Zabranym wcześniej kluczem otworzył drzwi i wślizgnął się do środka. Wnętrze gabinetu było urządzone skromnie i bez większego smaku. Na białych, gipsowych ścianach wisiały mocno przykurzone dyplomy i odznaczenia. Właścicielowi trzeba było jednak przyznać, że miał niezwykły talent do organizacji swojego miejsca pracy. Biurko było niezwykle uporządkowane, podobnie jak ułożone na regale segregatory z dokumentami. Te jednak nie interesowały szamana tak bardzo jak stojący na blacie komputer. Duch przysiadł do niego i uruchomił urządzenie. Zanim jednak system zdążył się wgrać, szpieg podłączył niewielkie urządzenie łamiące zabezpieczenia. Kilka minut później miał już pełny dostęp do zasobów sarrasańskiej policji. Nie tracąc zbędnego czasu wprowadził do programu poszukiwane nazwisko.
- No dobrze, zobaczmy panie Monroe, co tutejsi stróże prawa o panu wiedzą…
Na ekranie od razu wyświetliły się zgromadzone dane. Thekal przejrzał je pobieżnie i po cichu zagwizdał z nieukrywanym podziwem. Na chwilę zatrzymał się na zdjęcie przedstawiającego starszego, siwiejącego mężczyznę o ostrych, typowo nagijskich rysach. Nie był ani wyraźnie przystojny, ani brzydki. Miał jednak w sobie coś charakterystycznego, co wyróżniało go z tłumu.
- No proszę, dzień dobry Kenji! – Duch zwrócił się do podobizny wykrzywiając twarz w szerokim, złośliwym uśmiechu. – Może powiesz nam gdzie się ukrywasz przyjacielu…
Zgromadzone dane były dość imponujące. Było w nich wszystko od odcisków palców, przez historię dotychczasowych zatrzymań i podejrzeń. Szaman był pod wrażeniem. Program wyszukał nawet wzmianki o Monroe przewijające się w poszczególnych raportach. Genkaku powinien być zadowolony. Bez zbędnych ceregieli skopiował dane i przesłał je bezpośrednio do swego pana. Do zrobienia pozostała mu jeszcze jedna sprawa, nim wróci z powrotem na parking, dalej odgrywać rolę kapitana Yorga. Oderwał na chwilę wzrok od ekranu i skierował go za okno na sąsiadujący z Komendą Główną budynek więzienia.
- No to teraz czas na małą rekrutację…
---
Wyrwany z głębokiego snu Mitsu Murphy poderwał się gwałtownie siadając na pryczy. Całe więzienie, łącznie z jego pojedynczą celą skąpane było w mroku. Światła rutynowo gaszono o godzinie dwudziestej pierwszej, razem z ogłoszeniem ciszy nocnej. Przez ten czas aż do rana, z rzadka zdarzał się tylko pojedynczy strażnik patrolujący korytarze. O tyle niezwykła była właśnie ta niespodziewana pobudka. Był niemal pewien, że coś mocno uderzyło go w twarz. Mrużąc oczy, skonsternowany rozejrzał się po celi. Tuż obok jego stopy leżał zawiązany na supeł mokry ręcznik. Przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym nieśmiało podniósł badając zamroczonym wzrokiem.
- Przyłożyć ci tym jeszcze raz Murphy, czy już się obudziłeś?
Nagle wypowiedziane do jego osoby słowa podziałały na Mitsu lepiej niż podana dożylnie kawa. Podskoczył w panice, mało nie wywracając się na śliskiej plamie wody, pozostawionej na posadce przez ręcznik.
- Kto tu jest!?
Bezskutecznie starając się przeniknąć ciemność miotał wzrokiem po całym pomieszczeniu. W końcu ulżywszy mu, niespodziewany gość wystąpił z cienia w niewielki, rzucany przez księżyc słup światła. Miał dość charakterystyczną urodę, ubrany w ciemny, prawdopodobnie granatowy, gruby golf. Siwe, długie, spięte w kucyk włosy kontrastowały z czarną, elegancko przystrzyżoną brodą. Twarz miał pociągłą z wyraźnie uwidocznionymi kościami policzkowymi. Mógł mieć około trzydziestu lat.
- Kim jesteś? Co tu robisz?
Zdziwiony Murphy odruchowo cofnął się kilka kroków, jednocześnie wyrywając ukryte w rękawie prowizoryczne ostrze.
- Spokojnie przyjacielu. Jestem twoim biletem do wolności.
Nieznajomy był wyjątkowo spokojny, co dodatkowo zaostrzyło niepokój skazańca. Dodatkowo mężczyzna nie miał przy sobie żadnej ukrytej broni. Ręce trzymał wręcz demonstracyjnie, lekko odchylone od ciała, w geście demonstrującym, że nie ma złych zamiarów.
- Jak się tu dostałeś?
- Czy to ważne? Ważne jest, jak ty możesz się stąd wydostać i dlaczego.
Coś niepokojącego było w jego uśmiechu. Jakaś ukryta złośliwość nie pozwalająca uznać go za bezbronnego.
- Może to odłożysz i porozmawiamy o twojej karierze? Z akt wynika, że posiadasz sporo licznych, przydatnych mojemu szefowi talentów.
Nagijczyk jak tylko mógł starał się opanować i odnaleźć w nietypowej sytuacji. Wszystko wydawało mu się jedynie dziwacznym snem. Skąd jakiś pokręcony gość miałby wziąć się w jego celi? Tu w najbardziej strzeżonym areszcie w mieście? Z drugiej strony, w tak desperackim położeniu, pragnął skrycie, aby ten sen okazał się jawą.
Przełykając głośno ślinę, powoli opuścił broń nie spuszczając rozmówcy z oczu.
- Mów.
- Wyciągniemy cię stąd i damy tyle pieniędzy, że do końca życia będziesz mógł cieszyć się wolnością popijając drinki na Szczęśliwych Wyspach.
- Brzmi zbyt pięknie, żeby było prawdziwe – zauważył z niekrytą złośliwością. – Jaki jest haczyk?
- Już cię lubię. W zamian pomożesz nam znaleźć jednego jegomościa i użyjesz dla nas wszystkich swoich kontaktów… a wiemy, że masz ich sporo w tutejszym półświatku.
Jakby dla podkreślenia efektu białowłosy sięgnął to tylnej kieszeni spodni i wyciągnął stamtąd zwinięty, pokaźny plik dokumentów, które od razu rzucił na prycze, tak by Murphy mógł się im przyjrzeć. Jeden rzut okiem wystarczył mu, żeby rozpoznać w nich swoje akta. Coś jednak było z nimi nie tak, ale teraz, w tym świetle nie potrafił powiedzieć co dokładnie. Był jednak pod wrażeniem. Może w końcu los uśmiechnął się do niego. Nie tylko trafił w końcu na ludzi, którzy mogą wyciągnąć go z paki, ale też ustawić go do końca życia. Nie był człowiekiem lubiącym przepuszczać okazję.
- No to… kiedy zaczynamy?
---
Motelowy pokój okazał się ruderą, jak każdy inny w którym bywał Genkaku w ciągu ostatniego roku. W gruncie rzeczy zdążył się już przyzwyczaić do niewygody. Najważniejsze, jak zawsze, było wykonanie misji. Nie chciał, by to śledztwo skończyło się tak, jak poszukiwanie Pychy w Arkadii, gdzie przypadkiem natknął się na babilońskiego przedstawiciela Magi. Tym razem działał spokojnie i metodycznie. Uważnie rozkładał pionki na szachownicy, mając pełną świadomość, że nie jest jedynym polującym na drogocenny skarb. Na obcym terenie łatwo było wpaść w pułapkę, a on już wystarczająco ostatnimi czasu naraził się Nagijczykom. Od przybycia do Sarras minęło już niemal czterdzieści bardzo pracowitych godzin. Jak na razie nie trafili na żaden znaczący ślad, ale Poszukiwacz miał nadzieję, że zasiane ziarno przyniesie obfite plony. Właśnie przeglądał przesłane przez szamana akta Monroe i jego syna. Wszystko wskazywało na to, że biedak stał się ofiarą własnej pazerności. Nie miał pełnego obrazu, co kryje się na świecie. Z powiązanych raportów wynikało też, że ktoś w mieście także szuka biednego alfonsa. Z zamyślenia wyrwała go przekazana przez Thekala wiadomość. Telepatyczna więź między nimi, naprawdę ułatwiała sprawę.
- Murphy już jest na wolności – relacjonował Duch. – Szuka Monroe i jego syna. To jedyna bliska mu osoba.
- Możemy mu ufać?
- To szumowina, która zrobi wszystko dla pieniędzy, ale bardziej od bogactwa ceni sobie własne życie. Będzie lojalny. Zaczął już rekrutować ludzi.
- Co z Kapitanem?
- Zamknięty u siebie w mieszkaniu. Właśnie tu jestem, ale niedługo będę musiał wracać do biura. Ten pierdziel jest strasznym pracoholikiem.
- Doskonale. Zabij go. Nie możemy sobie pozwolić, żeby uciekł i cię zdemaskował. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 12-11-2015, 17:28, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
^Genkaku |
#4
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 17-11-2015, 14:14
|
Cytuj
|
Polowanie: Sarras cz. 2
- Te informacje są sprawdzone?
Siedzący po przeciwnej stronie pokoju, Thekal zarzucił swobodnie nogę na nogę uśmiechając się triumfalnie. Postać, którą przybrał, w Sanbetsu znana jako Kayzer Soze, zdawała się uszyta dla niego na miarę. Doskonale oddawała charakter oraz złośliwą, niebezpieczną naturę ducha.
- Tak, sprawdziłem to osobiście – zaczął tłumaczyć. – Murphy namierzył go ukrywającego się we własnym domu, obsadzonym z każdej strony przez zbirów.
- Wiadomo, kto ich wynajął?
- Nijaki Lui Tsuchikawa.
Genkaku zamyślił się, starając się skojarzyć gdzie wcześniej słyszał to nazwisko. Nie minęło nawet pół minuty, nim przyszło do niego olśnienie.
- Gang Czterech Smoków. Ten Lui zdaje się pracuję dla nich. Czemu nie zgarną Monroe, skoro wiedzą gdzie jest?
Pytanie rzucone było bardziej w przestrzeń, niż konkretnie do Thekala. Ten zdawał się to rozumieć, dlatego nie podjął nawet próby odpowiedzi, czy nawet skomentowania. Tymczasem Poszukiwacz wstał powoli z zajętego przez siebie fotela przy prowizorycznie zorganizowanym biurku i podszedł do nocnej szafki, na której spoczywał comlink. Zakupione na lotnisku prepaidowe urządzenie, służyło tylko i wyłącznie do jednego celu – komunikacji z zaszantażowanym przez Kito, porucznikiem Svensonem. Przez chwilę obracał w dłoni komunikator, starając się uporządkować myśli. Rozgrywał partię szachów mając tylko mgliste pojęcie o tym, gdzie stoją pionki przeciwnika. O ile w ogóle przeciwnik był tylko jeden.
- Murpy da radę namierzyć Tsuchikawę?
- Już to zrobił. Chcesz go zgarnąć?
- Mamy za mało ludzi i brak nam informacji. Monroe jest dla nas priorytetem. Nie ma pewności, że damy rady przechwycić i jego i tą gnidę od Smoków. Nawet jak się rozdzielimy.
- Możemy nasłać na jednego z nich twojego detektywa – zaproponował duch – a sami zajmiemy się drugim.
- Odpada. Nie mamy pewności co stanie się z Monroe jak Svenson go aresztuje. Może spanikować i jego cenny skarb wymknie się z zasięgu naszych rąk. Poza tym, Nag może już zwęszyło co się dzieje i podamy im go wtedy na talerzu. Z drugiej strony porucznik nie da rady złapać Luiego. Bądź co bądź to nadczłowiek.
Sytuacja wydawała się wyjątkowo skomplikowana. Od ich następnego ruchu wiele zależało. Cokolwiek zrobią i tak, ujawnią prawdopodobnie swoją, tak doskonale skrywaną do tej pory obecność.
- Może niech ludzie Murphiego zgarną Monroe?
- i wdadzą się w walkę z ludźmi Luiego? – zakpił Kito. – Nie. Ja sam wyprowadzę go dyskretnie z domu, kiedy policja zacznie wyłapywać zbirów. Przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy, że nie ma go już na miejscu, a ja będę miał okazję, żeby z nim porozmawiać w cztery oczy i wybadać czy faktycznie ma krew. Może nawet dowiem się gdzie ją ukrył.
- A ja?
- Każesz Murphiemu węszyć dalej i szukać syna. Sam spróbujesz przechwycić Tsuchikawę.
Thekal podniósł się z krzesła i ruszył bez słowa w kierunku drzwi. Na jego twarzy malował się szaleńczy uśmiech, podobny do tego jakim do tej pory raczył ich Blight. Nie trzeba było telepatycznej więzi by wyczuć, jak bardzo podoba mu się ten pomysł. To był pierwszy raz, kiedy sam będzie miał okazję zmierzyć się z kimś w pojedynku. Tym razem Genkaku będzie daleko i nie da rady poskromić jego gniewu. To było ryzykowne posunięcie. Wbrew temu co myślał szaman, nie miał stu procentowych szans na powodzenie. Nie sam.
- Czekaj. Myślę, że przyda ci się wsparcie.
Jego ręka zniknęła na chwilę w kieszeni. Gdy się wynurzyła na środkowym palcu nasunięty był masywny, żelazny sygnet. Były Agent obrócił go kilka razy, mamrocząc pod nosem zaklęcie.
---
Płaski dach domu Monroe powoli pokrywał się śniegiem. Gęsty biały opad w połączeniu z pochmurną nocą, sprawiał, że okolica była trudna do obserwowania. Dla Genkaku były to wprost wymarzone warunki. W tym rejonie miasta zabudowa była dość niska. Typowe dla przedmieść budynki ułożone wzdłuż licznych przecinających się pod kontem prostym ulic, miały przeważnie dwa piętra. Jedynie posiadłość gangstera wyróżniała się w tym względzie wśród sąsiedztwa. Ogrodzona wysokim, kilku metrowym murem, trzy poziomowa willa prezentowała się okazale.
Poszukiwacz nie miał najmniejszego problemu by dostać się na budynek niepostrzeżonym. Używając kamuflującego kombinezonu przeleciał ponad ogrodzeniem i bezdźwięcznie wylądował na dachu. Ukryty w cieniu wyjrzał z za krawędzie rzucając okiem na zaparkowany po drugiej stronie ulicy samochód. Siedząca w środku para mężczyzn obserwowała oddalone o kilkanaście metrów wejście do domu Monroe’a. Według informacji dostarczonej przez Murphiego w okolicy stały jeszcze dwa takie auta, w tym jeden furgon. Numery rejestracyjne były miejscowe i Kito zdążył przekazać je już porucznikowi Svensonowi. Nagijczyk nie był zadowolony, ale szantaż okazał się na tyle skuteczny, że bez zbędnego gadania zaakceptował wszystkie warunki i polecenia.
Wciąż zadając sobie w myślach pytanie, dlaczego zbiry ograniczają się jedynie do czyhania przed wejściem, Genkaku cofnął się na środek dachu gdzie znajdowała się klapa. Przykucnął przy niej wyjmując z torby białą maskę kabuki i założył ją na twarz. Nie przepadał za tego typu udziwnieniami, ale nie chciał, by jakaś zamontowana w środku ukryta kamera zarejestrowała jego tożsamość. Teraz, musiał poczekać aż rozpęta się zamieszanie.
---
Porucznik Svanson wyszedł z samochodu narzucając na głowę kaptur i nerwowo spojrzał na zegarek. Powoli dobijała druga w nocy. Nad Sarras od godziny padał śnieg. Gęsta pierzyna powoli, ale systematycznie przykrywała okolicę bielą. Jedynie ulice pozostawały wciąż szare, od rozjeżdżonego przez auta błota. Spokojny krajobraz uśpionego miasta był niczym doskonałe przeciwieństwo tego co w tej chwili działo się w jego głowie. Tam szalał ogień wściekłości i goryczy. Koszmar, z którego wiedział, że nie uda mu się wykpić, trwał dalej w najlepsze. Jak nisko upadł, zmuszony by przyjmować rozkazy od nieznajomego gangstera. Całe życie gardził nieuczciwymi gliniarzami, by teraz stać się jednym z nich. Nagroda była jednak warta świeczki. Dla dobra córki i byłej żony, byłby w stanie nawet zabić. Skrycie bał się i miał nadzieję, że sprawny nie przybiorą jednak takiego obrotu. Do tej pory udało mu się wykonać polecenia swojego tajemniczego mocodawcy. Zaskakująco łatwo przekonał też kapitana, by przydzielił mu zespół i pozwolił zająć się tą sprawą. Za tym wszystkim kryło się jakieś podwójne dno, ale teraz wolał o tym nie myśleć.
Zaczepiona u paska krótkofalówka zatrzeszczała przypominając o czekającym go zadaniu.
- Panie poruczniku, wszyscy są na miejscu.
Chwytając urządzenie w dłoń ruszył powoli w kierunku najbliższego skrzyżowania i ostrożnie wyjrzał zza rogu.
- Doskonale. Czekajcie na mój sygnał.
Westchnął ciężko szukając ukojenia w chłodnym, nocnym powietrzu. Wolną ręką wyciągnął comlink i niezdarnie wystukał na nim wiadomość.
„Jesteśmy gotowi”.
Miał nadzieję, że odpowiedź nigdy nie nadejdzie. Tej nocy, jednak bogowie zdawali się nie słuchać jego próśb.
„Ruszajcie”.
Na chwilę zamknął oczy, z całych sił zaciskając dłoń na krótkofalówce. W końcu podniósł ją do ust i wydał rozkaz.
- Ok, wchodzimy!
---
Kenji Monroe poderwał się w panice z krzesła, wodząc nerwowo wzrokiem po rozstawionych pod ścianą monitorach. Obraz z zamontowanych dookoła budynku kamer przypominał mu bardziej fragment programu dokumentalnego o pracy policji niż spokojną do tej pory dzielnice. Dwa oddziały służb porządkowych właśnie próbowały aresztować, obserwujących jego dom drabów. Rozpętała się strzelanina.
- Nie dobrze, nie dobrze!
Nerwowym gestem przetarł spływający mu po twarzy pot. Z każdą sekundą coraz bardziej żałował wplątania się w tą całą kabałę. Po co mu to było? Te pieniądze, o ile w ogóle je zobaczy, wcale nie były tak łatwym zarobkiem jak mu się wydawało na początku. Zbyt dużo błędów popełnił po drodze. Przede wszystkim zaufał nieodpowiednim ludziom. Zdecydowanie mógł ostrożniej szukać kontaktu z Soroi’m.
Omal nie wywrócił się o stojące za nim krzesło, gdy drzwi u góry schodów za jego plecami otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Tego się nie spodziewał. Piwniczny pokój, w którym się znajdował był w jego mniemaniu, utwierdzonym przez opinię ekspertów doskonale ukryty. Pieprzeni oszuści.
- Chodź ze mną, jeżeli chcesz żyć.
Ubrany w opinający wysportowane ciało kombinezon mężczyzna, miał na twarzy prostą, teatralną maskę. Monroe widział kiedyś taką, oglądając sanbetańskie filmy. Co za dziwne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy tuż przed śmiercią, pomyślał.
- Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!
Krzycząc wycofał się pod ścianę, w kierunku stojącej tam szafki, w której ukryty był obrzyn. Zabójca zdawał się nie robić nic z jego słów. Przez chwilę rozglądał się po pokoju, jakby szukając czegoś konkretnego. Monroe w lot zrozumiał, o co mu chodzi.
- Nie ma tu tego, czego szukasz! Jeżeli mnie zabijesz nigdy jej nie dostaniesz!
Nerwowym gestem rzucił się do mebla wyciągając broń, niezdarnie wycałowując ją nieznajomego. Ten zatrzymał się w połowie schodów, rozkładając ręce w pokojowym geście.
- Panie Monroe, proszę. Jestem tu by robić z Panem interesy. Pana śmierć w żaden sposób mnie nie interesuję.
Jego spokojny głos zdawał się skutecznie przemawiać do rozsądku spanikowanego gospodarza.
- Proszę, tu nie jest bezpiecznie – tłumaczył przybysz, jednocześnie wskazując gestem dłoni na jeden z monitorów. Strzelanina na zewnątrz trwała w najlepsze. – Poluje na Pana wiele osób, a tutaj nie jest bezpiecznie. Atmosfera nie jest sprzyjająca do rozmowy.
- Kim jesteś?! Zdejmij maskę?
- Oczywiście, ale dopiero jak będziemy w bezpiecznej kryjówce. Proszę panie Monroe, mamy mało czasy…
Wystraszony gangster niepewnie opuścił broń.
- Zdaje się, że nie mam innego wyjścia, prawda?
- Zawsze jest jakieś inne wyjście panie Monroe. Zawsze.
---
Ucieczka okazała się o wiele łatwiejsza niż Genkaku mógł przypuszczać. Monroe okazał się przygotowany na taką ewentualność. W ukrytym piwnicznym pokoju znajdowało się awaryjne wyjście. Niewielkiej średnicy podziemny tunel wyprowadził ich prosto do sieci podmiejskich kanałów. Stąd nie było już wielkim wyczynem dostać się do zaparkowanego z dala od całego zamieszania, wynajętego przez Poszukiwacza auta.
Znajdując się w jego bezpiecznym środku, Kito ściągnął w końcu drażniącą go maskę i odpalił silnik. Niespiesznie ruszyli na przejażdżkę przez miasto.
- Kim jesteś? – Odezwał się w końcu Monroe.
Sanbeta spojrzał na niego uśmiechając się szczerze i serdecznie. Nie trzeba było być ekspertem, żeby zauważyć, że zdenerwowanie nie opuściło całkowicie gangstera, ale powoli ustępowała ciekawości.
- Nazywam się Kito Genkaku. Miło mi poznać Pana osobiście.
Coś zdawało się świtać w umyśle nagijczyka. Jego myśli krążyły wokoło zasłyszanych niegdyś plotek. Wyraz jego twarzy stężał wyraźnie.
- Widzę, że chyba pan o mnie słyszał. Porozmawiajmy o interesach.
- Jestem pan zainteresowany zakupem?
- Oczywiście. Pytanie tylko, czy w zaistniałych okolicznościach nadal ma pan czym handlować?
Zgodnie z zamiarem, gangster wydawał się oburzony pytaniem. Genkaku miał ochotę zaśmiać się. Właśnie wciągał biedaka w rozmowę, dzięki której miał zamiar wyciągnąć z jego myśli najwięcej jak się da.
- Co to za pytanie! Za kogo mnie masz! Oczywiście. Krew jest w bezpiecznym miejscu. Pilnuje jej mój człowiek. Nie jestem głupi, żeby trzymać ją przy sobie. Dla własnego bezpieczeństwa, nie wiem nawet gdzie jest ukryta.
- Ufa Pan temu człowiekowi?
- Bezsprzecznie!
Jego powierzchowne myśli odczytane przez Genkaku krążyły wokoło syna. Zdecydowanie mówił prawdę.
- Może w takim razie pojedziemy do niego i od razu ubijemy interes?
Rozmówca znów obruszył się wyraźnie, poruszając nerwowo w fotelu.
- Wykluczone. Nie tak to się odbywa.
Nie wiedział, gdzie jest jego syn. Teraz na jego odnalezieniu trzeba będzie skupić wszystkie wysiłki.
- A w jaki sposób, jeżeli mogę wiedzieć? Musi się pan chyba jakoś z nim kontaktować?
To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Myśli krążące w głowie nagijczyka znów jednak zdradziły istotny szczegół. Koncentrowały się wokoło ogłoszenia w gazecie. To musiał być ich sposób na bezpieczny kontakt.
- Przepraszam. Zdaje się, że zadaje niewygodne pytania. Rozumiem, że znalazł się pan w bardzo niekorzystnej sytuacji. Pana życie jest w zagrożeniu, podobnie zresztą jak syna. Mam nadzieję, że udało mu się ukryć i przeczekać gdzieś tą całą aferę. Zwrócił pan na siebie uwagę bardzo groźnym ludzi panie Monroe.
- Jeżeli faktycznie jest pan zainteresowany zakupem Kokkatsu to proszę po prostu złożyć ofertę.
Genkaku znów uśmiechnął się serdecznie, co wydawało się dodatkowo zbić rozmówcę z pantałyku.
- Oczywiście. Jeżeli będzie pan łaskaw. W schowku jest notes i ołówek. Proszę zapisać nr konta, a ja jak tylko będę miał okazję złożę ofertę. Czy pięć milionów będzie odpowiednią ceną?
- To się okaże…
Jego myśli znów zaczęły krążyć wokoło postaci syna. O ile Poszukiwacz dobrze je interpretował, potomek Monroe regularnie sprawdzał stan konta osobiście. Ta informacja mogła okazać się kluczowa.
Tymczasem auto zjechało z głównej drogi w jedną z bocznych uliczek. Na jej końcu znajdował się niewielki motel, z rzędem ustawionych niewielkich domków. Genkaku zatrzymał pojazd na parkingu i wyłączył silnik.
- Gdzie jesteśmy?
- W bezpiecznym miejscu – wyjaśnił Sanbeta. – Pański dom nie jest już bezpieczny. Radzę panu zostać tutaj, lub ukryć się w innym miejscu. Tutaj jest mój numer kontaktowy. Rozumiem, że przyjmuje pan moją ofertę?
Drążąca ręka gangstera przyjęła wizytówkę wręczoną mu przez rozmówcą. Bez słowa otworzył drzwi kiwając ze zrozumieniem głową i wysiadł z auta. Genkaku korciłoby zamontować mu miniaturowy nadajnik, ale ryzyko utraty i tak wątłego zaufania, było zbyt wielkie.
- Tak. Jutro o tej porze dam panu znać. Po moim telefonie będziemy oczekiwali wpłaty w ciągu godziny. Wtedy dostaniesz informacje, gdzie znajduje się Krew.
- Doskonale – uśmiechnął się. – Jeszcze tylko jedna sprawa. Mam nadzieję, że to nie oszustwo i Kokkatsu będzie prawdziwe.
Drzwi zatrzasnęły się przed wystraszonym Monroe. Nagijczyk stał jeszcze przez chwilę rozdygotany na śniegu obserwując jak samochód odjeżdża.
Poszukiwacz widział go w tylnym lusterku. Musiał teraz dokładnie zaplanować kolejny krok. Wiele się dowiedział, ale brakowało mu mocnego punktu zaczepienia. Noc jeszcze się nie skończyła. Musiał porzucić auto i upewnić się, że sam nie nabawił się, żądnej pluskwy. Powoli zaczynał popadać w paranoje, która dorównywała tylko tej Tekkeyowej. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 17-11-2015, 14:15, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
^Genkaku |
#5
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 20-11-2015, 14:38
|
Cytuj
|
Polowanie: Sarras cz. 3
Sarras, tego samego wieczoru.
Stojący przy oknie Genkaku przez dłuższą chwilę obserwował nocny krajobraz za oknem. Miał za sobą pracowitą noc, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to jeszcze nie koniec wrażeń. Odbyte z Monroe spotkanie napawało po równo optymizmem, ja i niepokojem. Coś w tym wszystkim stanowczo mu nie pasowało. Aż na kilometr śmierdziało pułapką i kłopotami. Od rozstania z gangsterem minęła godzina. W tym czasie Kito zdążył już wysłać przelew na wskazane konto. Jedno kliknięcie i stał się uboższy o pięć milionów kouku. Teraz mógł już w zasadzie tylko czekać. Z wyczytanych z myśli Nagijczyka informacji, dowiedział się, że ów kontaktuje się z synem za pośrednictwem ogłoszeń w gazecie. Niestety nie był to najszybszy ze sposobów. Jedyne co pozostawało to uzbroić się w cierpliwość.
Okolica za oknem wyglądała spokojnie. Gruba warstwa śniegu zdążyła przykryć wszystkie odsłonięte płaszczyzny. Nie było też śladu żywego ducha. Wypuszczając z dłoni podtrzymywaną do tej pory zasłonkę, która opadła swobodnie zasłaniając okno, Poszukiwacz odwrócił się w stronę niewielkiego salonu. Na środku, przywiązany do solidnego, metalowego krzesła siedział nieprzytomny Lui Tsuchikawa. Thekal wraz z pomocą Astolata spisali się znakomicie, nie dając zbirowi żadnych szans na ucieczkę. Co prawda nie obyło się bez lekkiego poturbowania więźnia, ale żaden Poszukiwaczy nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia.
- Zaczynamy?
Stojący w rogu szaman opierał się o ścianę i ze wzrokiem drapieżnika gapił się na swoją ofiarę. Kito przytaknął bez słowa, zajmując miejsce naprzeciwko jeńca. W tym samym czasie duch podszedł do Luiego od tyłu i nie patyczkując się uderzył mocno otwartą dłonią w głowę. Gangster ocknął się gwałtownie. Przerażony chciał poderwać się z miejsca, lecz niestety dla niego poskutkowało to jedynie wywróceniem się na ziemię, razem z siedzeniem. Niczym robak, zaczął wić się u stóp Genkaku i skamlać o litość.
- Milcz!
Rozochocony Thekal położył mu stopę na głowie i z sadystyczną przyjemnością zaczął dociskać coraz mocniej. Kito skrzywił się, nie koniecznie zadowolony z poczynań sojusznika.
- Wystarczy. Nie tak traktujemy przyjaciół – powiedział spokojnie, chwytając za ramię ducha i odciągając go delikatnie.
Szaman ustąpił niechętnie. Reagując na wysłane telepatycznie polecenie, podniósł więźnie, pomagając mu wrócić do pozycji siedzące.
- Czego chcecie?! Wypuście mnie! Popełniacie wielki błąd wy…
- Nie ma potrzeby wrzeszczeć – przerwał mu Genkaku, który nie miał ochoty dowiadywać się, jakim inwektywem miał zamiar uraczyć ich Lui. – Kto jeszcze z Gangu Czterech Smoków jest w Sarras i szuka Kokketsu?
Wystraszony Lui zamilkł tak samo nagle jak się obudził. Był wyraźnie spanikowany, ale z jego myśli dało się wyczytać wyraźny obraz przełożonego. Zachęcony tym odkryciem Poszukiwacz wyciągnął zatknięty pod pachą rewolwer i przyłożył zamocowane pod nim ostrze, prosto do ramienia przesłuchiwanego. Odczekawszy chwilę, by dać ofierze moment na refleksję, wbił nóż prosto w ciało.
- Podaj mi imię…
- Garyuu!
- Gdzie on jest?
- Ni..ee, nieee wiem!
Mówił prawdę. Genkaku potrafił wyczytać to z niego, z całą stanowczością. Bardziej martwiło go jednak, że trzeci smok, jeden z przywódców całej organizacji także poluje na Monroe. Lui bał się go bardziej niż oprawców, w których rękach właśnie się znalazł. Ta informacja zdecydowanie osłabiła jego początkowy optymizm. Szczególnie, że poza pełnioną funkcją, nic więcej o nim nie wiedział.
Częściowo zadowolony z wywołanego rezultatu, delikatnie wyciągnął ostrzę z ramienia Luiego.
- No dobrze przyjacielu, wierzą ci. Porozmawiajmy teraz o konkretach. Dlaczego obstawiliście dom Monroe, zamiast go zgarnąć?
- Takie były rozkazy… nie wyjdziesz z tego żywy. Garyuu cię zmiażdży!
Niespodziewane uderzenie od stojącego za jego plecami Thekala ostudziła jego zapędy do rzucania groźbami. Genkaku tylko uśmiechnął się pobłażliwie.
- Na pewno, przyjacielu. Na pewno. Powiedz mi, bo bardzo zaprząta to moją uwagę, do czego wam tak właściwie potrzebne jest Kokketsu? Co? I kto jeszcze go szuka?
Lui ze spuszczoną głową splunął pod nogi Sanbety mamrocząc pod nosem przekleństwa. Dopiero kolejne uderzenie w tył głowy przywróciło mu pamięć.
- Nie wiem! Dobra? Po prostu nie wiem po co nam to gówno! A co do pozostałych… no cóż, większości się pozbyliśmy. Z tobą będzie tak samo…
- Taki wielki gangster a nic mu nie mówią. No dobra. Jak dostawałeś rozkazy?
- Przez takiego jednego człowieka…
- To za jego pośrednictwem kontaktowałeś się z Bossem?
- Tak…
- Doskonale – Poszukiwacz uśmiechnął się szeroko. Dzierżonym w dłoni rewolwerem rozciął więzy pętające jedną rękę gangstera i wręczył mu telefon. – Skontaktuj mnie z nim. Chcę z nim porozmawiać.
Jak do tej pory Lui szczerze odpowiadał na pytania Genkaku. Coś jednak nie dawało Poszukiwaczowi spokoju. Jakieś uczucie wierciło mu dziurę gdzieś tam z tyłu głowy. Jakaś oczywistość, którą przeoczył, lub nie zwrócił uwagi. W końcu myśl olśnienia napłynęła do niego, niemal zwalając z nóg. Jak mógł popełnić tak głupi błąd. Więzień właśnie rozmawiał przez telefon z łącznikiem, ale Kito mógł skupić się tylko jak wielkim głupcem jest. Całe dbanie o dyskrecje, mozolne rozstawianie na planszy pionków i działanie z cienia, właśnie prawdopodobnie trafił szlag. Musiał się jeszcze tylko upewnić, ale nie pozostawiał sobie złudzeń. Teraz mógł tylko spróbować obrócić błąd na swoją korzyść. Co nie będzie łatwe.
- Za cztery dni o świcie. Wiadomość z koordynatami co do miejsca dostaniesz wkrótce.
Genkaku uśmiechnął się kwaśno odbierając telefon z ręki gangstera.
- Cudownie, a teraz śpij.
Thekal, który odebrał wcześniej od niego telepatyczną wiadomość, wbił przygotowaną strzykawkę ze środkiem nasennym prosto w kark więźnie. Lui zawył pociągłe po czym szybko stracił przytomność. Obaj odczekali chwilę, by upewnić się, że nieszczęśnik na zasnął wystarczająco mocno, po czym duch zabrał się do dokładnego sprawdzenia. Zgodnie z najgorszymi obawami Genkaku jeniec krył nie małą, bardzo nieprzyjemną niespodziankę. Podsłuch oraz urządzenie namierzające.
Kito zaklął pod nosem wychodząc z pokoju. Przeklinając swoją lekkomyślność i zbytnią pewność siebie kalkulował kolejne posunięcie. Właśnie stracili efekt zaskoczenia. Co więcej, byli teraz jak na widelcu. Gang Czterech Smoków na pewno już ich obserwował. Nie było prostego wyjścia z tej sytuacji. Jasne natomiast stało się, że sami nie poradzą sobie z nadciągającym zagrożeniem. Trzymając się tej myśli wyciągnął z kieszeni swój comlink i wystukał wiadomość. Jedno, proste, umówione wcześniej słowo – „Pełnia”. Z pamięci wybrał numer. Wysyłając spojrzał jeszcze na zegarek. W Sanbetsu zegary wskazywały czas z przesunięciem o cztery godziny wstecz. W samą porę. Wyciągając z torby podróżnej zapakowane w szczelną torbę zioła, zaczął parzyć miksturę.
Księżycowe Ogrody, tego samego wieczoru
Ogrodowa ściana z pnączy i żywopłotu w magiczny sposób rozsunęła się przed Genkaku, odsłaniając drogę do niewielkiej, zatopionej w księżycowym blasku alejki. Fenris już czekał na niego oparty o jedną z ozdobnych, białych lamp. Miał na sobie całkowicie nie pasujący do niego barmański, czarny fartuch oraz swój zwyczajowy grymas zobojętnienia przeplatającego się ze smutkiem i zmęczeniem.
Mimo tego Kito uśmiechnął się na jego widok. W jakiś sposób sprawiło mu ulgę, że szaman odpowiedział na wezwanie. Podszedł do niego i obaj uścisnęli sobie dłoń jak na starych, dobrych przyjaciół przystało.
- Witam Fenris.
- Genkaku. O co chodzi?
- Łap samolot do Sarras. Jesteś mi potrzeby. Sprawy mi się bardzo pokomplikowały i tym razem bez pomocy mogę nie dać rady.
Khazarczyk westchnął ciężko. Widać było, że ta sytuacja nie jest mu na rękę.
- Tak właśnie obawiałem się, że to nie będzie chodziło o bar. Opowiadaj…
Sarras, dwie noce później…
Dla zachowania pozorów zmienili kryjówkę. Nadzieja, że gang Czterech Smoków da się nabrać, iż nie wykryli podsłuchów o Luiego, była raczej płonna. Genkaku po wyciągnięciu z niego wszystkich możliwych informacji nie widział sensu w ciągłym przetrzymywaniu go. Thekal podrzucił nieprzytomnego nieszczęśnika na parkingu komendy głównej policji, zostawiając go w aucie nieżyjącego kapitana, razem z jego ciałem. Sam duch ulotnił się dyskretnie by wykonać drugą część swojej misji. Dostarczenie Soracie kartę sim do telefonu na który miały przyjść informacje o miejscu ukrycia Krwi. Ktokolwiek chciałby go śledzić, nie miał by żadnych szans. Zmiennokształtny duch, był mistrzem w znikaniu z oczy.
Przeciągając się na krześle Genkaku po raz kolejny kalkulował szanse powodzenia fortelu. Plan był niezwykle prostu, ale liczba niewiadomych była ogromna. Nie miał pojęcia, czy Garyuu miał też na oku syna Monroe, który to de facto trzymał Kokketsu. Co gorsza, wiadomość od sprzedawców nie nadchodziła. Powoli Poszukiwacz zaczął się już godzić z porażką. Jedyne co mógł zrobić to udać się na umówione z Trzecim Smokiem spotkanie. Prosto w paszcze lwa – pomyślał. Poszukiwania prowadzone przez Murphiego i jego ludzi nie przynosiły żadnych rezultatów. Oczywistym stał się fakt, że nie uda mu się namierzyć kryjówki młodszego z miejscowych gangsterów. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 20-11-2015, 14:42, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
^Genkaku |
#6
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 24-11-2015, 11:51
|
Cytuj
|
Polowanie: Sarras cz. 4 - ostatnia.
Zatopiony w porannej szarówce port było oazą spokoju. Zakotwiczone na nabrzeżu prywatne jachty kołysały się leniwie na spokojnej wodzie, wydając przyjemny dla ucha i uspokajający dźwięk delikatnego skrzypienia. Ponad nimi, na tle szaro-fioletowego nieba krążyły mewy. Poza skrytym w cieniu jednego z przybrzeżnych budynków Poszukiwacza, zdawały się być jedynymi żywymi istotami w okolicy. Nawet tak wielkie i żywe metropolie jak Sarras zamierały w bez ruchu. To właśnie teraz był ten czas. Miasto spało. Jego mieszkańcy regenerowali siły przed kolejnym, zwiastującym nowy dzień, wschodem słońca. Czas, kiedy nocne życie zamierało. Kluby pustoszały a ostatnie zmiany pracowników wprawiających w ruch kołowroty betonowej dżungli wracały do domów. Godzina idealna dla tych, którzy chcą trzymać się z dala od światła i poza zasięgiem wzroku.
Zawieszony w oczekiwaniu Genkaku podziwiał ten obrazek rozmyślając o swoim położeniu. Przybył tu szykując się na wojnę. Nie miał, co to tego najmniejszych wątpliwości. Gang Czterech Smoków nie daruje mi zgarnięcia Kokketsu prosto z pod ich nosa po raz drugi. On sam, też nie miał zamiaru ustępować.
- Nie chcesz jej oddać, nie dlatego że leży ci na sercu dobro świata. Chcesz Krew dla siebie, prawda?
Szamański duch wyłonił się z cienia wnęki wejścia do budynku siedziby Klubu Jachtowego. Uśmiechał się drwiąco. Kito był świadomy jego obecności, miał jednak nadzieję, że towarzysz dobrze jeszcze pamięta finał ich ostatniej sprzeczki w Kurhanie Bohaterów i daruje sobie podobne rozmowy w przyszłości. Milcząc sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej papierosa. Umieściwszy go między wargami zapalił, zaciągnął się głęboko. Tytoń zawsze sprawiał, że lepiej mu się myślało. Tymczasem Thekal podszedł bliżej, stając naprzeciwko niego. Wyraz triumfu na jego twarzy sprawiał, że Genkaku miał ochotę znów wyciągnąć pistolet i wypalić mu prosto w ten złośliwy łeb.
- Jesteś kłamcą i zdrajcą, Genkaku. Wielkim Kłamcą. Jak to jest, że udaje ci się jeszcze utrzymać na powierzchni tym wszystkich intryg?
- Daruj sobie. Czeka nas za chwilę walka. Prawdopodobnie weszliśmy prosto w pułapkę.
- Tego się obawiasz? Walki? Czy tego, że Kokketsu może się wymknąć z twoich rąk?
- Przecież znasz odpowiedzi – zirytowany Sanbeta rzucił w kierunku ducha groźne spojrzenie. – Jesteśmy połączeni telepatyczną więzią. Dosłownie siedzisz w mojej głowie. Po co te pytania?
- Zastanawiam się, czy sam znasz na nie odpowiedź. Czy jesteś świadomy…
- Konsekwencji swoich decyzji? – Przerwał mu. – Tak. Jestem ich świadom.
Sam nie wiedział do końca czy to prawda. W jego głowie pojawiały się ostatnio różne myśli dotyczące przyszłości. Współpraca z Dokuro zaczynała go nudzić. Akuma nie nadchodził. Świat nie potrzebował ratunku. Czuł, jakby tracił czas. Jakby stracił cały rok na uganianiu się za duchami. Wszystko na próżno. Teraz mógł ugrać coś dla siebie. Żałował, że za pierwszym razem wypuścił Czarną Krew ze swoich rąk. Tym bardziej, że przez jego postępowanie ucierpiał Fenris. Sprzedaż drogocennej fioli na aukcji rozpoczęła ciąg niefortunnych zdarzeń, które uderzyły bezpośrednio w jego khazarskiego przyjaciela. Zastanawiał się, jak mogłyby potoczyć się losy Soraty, gdyby Mni nie została porwana, i nie złamała serca szamanowi. Kito miał z tego powodu nie małe wyrzuty sumienia. Teraz jeszcze większe, kiedy był zmuszony prosić go o pomoc w ponownym zdobyciu Krwi. Najgorsze było jednak to, że Thekal miał rację. Robił to wszystko z prywatnych powódek. Chciał Kokketsu dla siebie. Sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Może wynikało to z obsesji, jakiej nabawił się na jej punkcie. Tak długo uganiał się za nią po całym świecie, że zapragnął mieć ją na własność. Wpadł w pułapkę snu o własnej potędze. Być może takie były dodatkowe właściwości przeklętej substancji. Kto raz się z nią zetknął pragnął znów wejść w jej posiadanie. Wywoływała uczucie głodu, które tylko ona mogła zaspokoić.
- Jak daleko jesteś w stanie się posunąć, by ją zdobyć? Zdradzisz Dokuro i położysz na szali losy Tenchi?
Towarzysz nie ustępował. Jego pytania jak zawsze trafiały w sedno.
- Powiedz mi, jak to jest, że ktoś, kto nie lubi podejmować ryzyka i nadstawiać karku, stawia się na miejsce spotkania, które jak sam zauważyłeś jest prawdopodobnie pułapką, z zamiarem stoczenia walki na śmierć i życie?
- To twój punkt widzenia…
- Nie – na jego twarzy zakwitł triumfalny, wypełniony złośliwością grymas – obaj wiemy, że nie tylko mój.
Zirytowany Sanbeta oderwał się gwałtownie od ściany i podszedł kilka kroków w kierunku nabrzeża, zostawiając niesfornego ducha za swoimi plecami. Musiał przyznać sam przed sobą, że Thekal znów trafił w punkt i wygrał dyskusję. Szczęście w nieszczęściu od dalszej rozmowy uratował go dźwięk opadającego łańcuchu, dobiegający ich uszy od strony bramy wjazdowej. Obaj spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Sylwetka szamana rozpłynęła się, tracąc kontury i przemieniła się w postać dymu, który w jednej chwili wsączył się w znajdujący się na karku Kito procesor.
Nowoczesne, sporej wielkości terenowe auto, o czarnej karoserii zbliżało się powoli po zaśnieżonym podjeździe. Genkaku z ukrycia obserwował jak pojazd zatrzymuje się w końcu na krawędzi niewielkiego placu. Rozsuwane drzwi otworzyły się wypuszczając ze środka prawdziwego kolosa. To musiał być niesławny Garyuu. Nic dziwnego, że Lui tak bardzo się go bał. Olbrzymi Sanbeta górowała sylwetką nad wszystkimi osobami, które Poszukiwacz poznał do tej pory. Szerokie bary, na które narzucony był gruby wełniany płaszcz robiły imponujące wrażenie. Najbardziej niepokojąca była jednak twarz gangstera. Surowe oblicze nie zdradzało żadnych emocji. Jedynie bystre, przenikliwe spojrzenie, świdrujące okolice zdradzało drapieżną naturę właściciela.
Kito rzucił niedopałek papierosa pod nogi i wyszedł z cienia w kierunku Trzeciego Smoka. Stali naprzeciw siebie mierząc się przez chwilę wzrokiem. W nerwowej cieszy słuchać było jedynie ich łopoczące na zimowym wietrze płaszcze.
- No więc... Kokketsu... – podjął w końcu Poszukiwacz. - Cała ta afera, dla jednej małej fiolki z krwią. Może spróbujemy dojść do porozumienia?
Starał się grać na czas. Wiadomość z miejscem ukrycia Kokketsu mogła dojść do Saraty w każdej chwili. To właśnie szaman miał ją odebrać, kiedy Genkaku będzie zajmował rozmową konkurencję.
Kamienna twarz Garyuu pozostała niewzruszona. Przyjrzał się jedynie rozmówcy i przytaknął. Kito także świdrował go spojrzeniem. Nie wiedział, czego może spodziewać się po przeciwnika. Jego moce i możliwości pozostawały dla niego w sferze tajemnic. Czuł, że to może być jego najtrudniejsza do tej pory walka. Dodatkowo irytowała go małomówność gangstera. Zazwyczaj to on pozwalał mówić, oddając innym inicjatywę i czekając aż popełnią błąd. Niestety w tym przypadku, ciężar prowadzenia rozmowy spoczywał na jego barkach.
- Dobiliśmy targu z Monroe i krew, o ile w ogóle jest autentyczna, należy się nam – Poszukiwaczom. Jednak z uwagi na szacunek, jakim was darzymy i wspólnego wroga mamy dla was propozycję, abyście nie musieli odchodzić z pustymi rękoma.
Z uwagą śledził reakcji Garyuu. Ta jednak nie nastąpiła. Olbrzym czekał ze spokojem, na dalsze słowa Genkaku, wpatrując się w przestrzeń za plecami Sanbety, jakby jego wzrok mógł przeniknąć przez niego na wylot. Poszukiwacz przeklinał w myślach irytującą postawę rozmówcy.
- Przekażemy wam informację, gdzie znaleźć drugą fiolkę Kokketsu. Tą, którą straciliście w Higure. W stu procentach autentycznej.
Dalej grał na czas. Oczywiście nie miał zamiaru mówić Gangowi Czterech Smoków o Rangoku i Mni. Ta sprawa nawet dla niego, była zbyt osobista. Blef jednak mógł kupić mu trochę czasu. Przedłużyć negocjację, lub wypracować odpowiedni moment do ataku.
- W normalnych okolicznościach chętnie przyjąłbym taką ofertę, ale nie mogę na nią przystać – ku zaskoczeniu kolos odezwał się w końcu. Jego głos był spokojny. W pewien sposób beznamiętny i pozbawiony emocji, podobnie jak wyraz twarzy. – Po pierwsze, wkroczyłeś w operację Smoków i próbujesz zgarnąć nasz łup. Po drugie, to już drugi raz, kiedy jesteś zaangażowany w sprawę krwi i wchodzisz między nas a Kokketsu.
Kito poczuł nagły przypływ adrenaliny. Konfrontacja sił zbliżała się nieubłaganie. Nie miał najmniejszego zamiaru ustępować Smokom. W tej chwili chciał Czarnej Krwi bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
- Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć. Już samo to, że zapłaciłem za nią sześć milionów jest dla mnie wystarczającym powodem, żeby ją zatrzymać. Za pierwszym razem to był przypadek. Nie wiedziałem, o co toczy się stawka, a Shiryuu nie był skory do wyjaśnień. Trudno mu się zresztą dziwić. Posłuchaj, my Poszukiwacze wiemy jak zrobić z tej krwi użytek w walce z Akuma. Czasu na przygotowania pozostało niewiele. Jedyne, czego nam trzeba to Kokkatsu. Tu chodzi o losy świata. Zastanów się nad tym.
Miał nadzieję, że w końcu doczeka się ze strony rozmówcy przejawu jakiejś emocji, czy chociażby zrozumienia. Nie było mu to jedna dane.
- My również znamy właściwości krwi i mamy zamiar wykorzystać ją do walki z Akuma. Zresztą, to wielkie zagrożenie, o którym tyle się mówiło wcale nie nadeszło. I być może nigdy nie nadejdzie.
To zdanie wyraźnie zbiło Genkaku z pantałyku. Zaskoczony zrobił zdziwioną minę.
- Co masz na myśli? Czyżby Shion powiedział wam więcej niż innym?
- Świat rządzi się pewnymi regułami – gangster kontynuował swój wywód. Najwyraźniej nie mając zamiaru udzielić Poszukiwaczowi odpowiedzi. – Ty naruszyłeś jedną z nich, zagarniając krew. Zwróć ją, a dostaniesz zwrot kosztów i nie zrobisz sobie dzisiaj żadnego wroga.
Dobre sobie, pomyślał. Taka opcja nie była dla niego żadnym rozwiązaniem. W zasadzie w jednoznaczny sposób kończyła negocjację. Ku swojemu zaskoczeniu Kito poczuł nagły przypływ podniecenia i adrenaliny. Nie mógł już doczekać się walki. Okazji, by zmazać ten tępy wyraz z twarzy Trzeciego Smoka. Bał się tej konfrontacji, ale wypatrywał jej. Narastająca fala agresji, powoli przejmowała nad nim kontrolę. Musiał być jednak ostrożny.
- Sześć milionów?
- Słucham? – Niespodziewane pytanie wyrwało go z chwili namysłu. Nie spodziewał się, że Garyuu zwróci uwagę na ten niewinny blef – Tak powiedzałem? Przejęzyczenie wybacz. Wiesz, że nie mogę sam podjąć takiej decyzji? Muszę skontaktować się z naszym przywódcą.
- Dzwoń.
Genkaku uśmiechnął się uprzejmie. Odszedł na środek placu by w spokoju móc wykonać telefon. Dodatkowo, zależało mu na zwiększeniu dystansu od przeciwnika. Kolos wyglądał na typ wyspecjalizowany w walce w zwarci.
Z pamięci wybrał numer telefonu. Po kilku sygnałach w słuchawce usłyszał znajomy, szorstki głos Dokuro.
- Genkaku?
- Mam tu pewną… skomplikowaną sytuację. Czekam na wiadomość od Monroe, gdzie ukrył krew. W międzyczasie, ucinam sobie właśnie pogawędkę z Garyuu, z Gangu Czterech Smoków. Bardzo im zależy, żeby krew trafiła do nich. Jestem przekonany, że mają jakąś przewagę. Asa w rękawie. Zdają się wiedzieć więcej. Co wiemy o tym całym Garyuu? Bo za minutę rozpęta się tu piekło i wolałbym wiedzieć, z kim mam do czynienia. To wszystko śmierdzi pułapką…
Miał nadzieję, że Dokuro pobłogosławi jego decyzję. Intryga układała się zgrabnie w całość. Kiedy już pokona Trzeciego Smoka, a był tego pewien, i zdobędzie krew, będzie mógł wmówić Zealocie, że niestety, ale konkurencja okazała się sprytniejsza i przechwyciła towar. Będzie miał alibi, że zrobił wszystko, co w jego mocy. Zatrzyma Kokketsu dla siebie oczyszczając się z ewentualnych podejrzeń.
- Niewiele o nim wiemy. Chociaż zwykle działa w terenie, nigdy na niego nie trafiliśmy – podjął temat Dokuro. – Podobno jest bardzo metodyczny w swoich działaniach. Fizycznie silny i raczej mało zręczny.
Kito w milczeniu pokiwał głową. Odwrócił się jednocześnie rzucając dyskretne spojrzenie w kierunku przeciwnika. Jego domniemany brak zręczności, mógł okazać się kluczowy. W takim wypadku mógł nawet zaryzykować ponowne zmniejszenie dystansu.
- W takim razie trzymaj kciuku.
- Posłuchaj Genkaku. Nie mam zamiaru mówić ci, co masz robić. To ty jesteś na miejscu. Jeżeli uważasz, że zadarcie ze Smokami jest tego warte i na pewno dostaniesz krew, to zrób wszystko, co uważasz za słuszne. Masz działać w naszym interesie najlepiej jak potrafisz.
„Na pewno dostaniesz krew” powtórzył w myślach słowa przełożonego w drwiący sposób. Bez zbędnych ceregieli rozłączył się chowając comlink w do kieszeni. Był gotowy. Teraz potrzebował jedynie odpowiedniego momentu.
Powoli, spokojnym krokiem wrócił z powrotem do Garyuu. Dzieliło ich dystans około sześciu metrów. W głowie Poszukiwacza pojawił się przygotowany wcześniej, gotowy do realizacji plan.
- No cóż… chyba nie tym razem przyjacielu – zaczął, nie pozostawiając rozmówcy wątpliwości co do rezultatu jego pogawędki z Dokuro. – Zresztą, to było do przewidzenia. Tak jak to, że w tej chwili Krew jest już poza granicami miasta.
Ponownie zablefował chcąc sprowokować przeciwnika do ataku. Ku swojemu zdziwieniu ten jednak nie nastąpił. Jego słowa zdawały się spływać po Trzecim, niczym deszcz po gładkiej tafli szkła. Zdecydowanie ciężko było przewidzieć jego zachowanie. Ten niewygodny fakt, dodatkowo irytował Poszukiwacza.
- Twoje zachowanie nie jest logiczne. To już drugi blef na poziomie znacznie odbiegającym od danych, które posiadam na twój temat. Znam procedurę i określiłem porę, o której odbędzie się transakcja – skomentował kolos.
Słowa zaskoczyły Kito i nieoczekiwanie zraniły jego dumę.
- Kolejna niepokojąca sprawa, to dążenie do konfrontacji fizycznej, kiedy żadna ze stron na tym nie zyska. Wniosek, że nie jesteś osobą, za którą się podajesz, wydaje się równie prawdopodobny jak ten, że reputacja na temat twoich umiejętności społecznych nie jest adekwatna do rzeczywistości.
Ten nagły głos rozsądku sprawił, że Genkaku niemal opadła szczęka. Miał wrażenie, jakby rzeczywistość uderzyła w niego z mocą porównywalną do rozpędzonego pociągu, przywracając mu jednocześnie zdolność trzeźwego myślenia. Garyuu miał racje. Nie był sobą. Nie zachowywał się, na miarę swojej własnej legendy. Sam nie wiedział, kiedy dokładnie to się stało, ale zniżył się do poziomu zaślepionego egoisty. Do poziomu, którym tak bardzo dotychczas gardził. To, co nie udało się Thekalowi, doskonale udało się Trzeciemu Smokowi. Walka nie była wyjściem. Zawsze unikał jej jak ognia. Ostatnie zwycięstwa musiały za bardzo uderzyć mu do głowy. Razem z tą myślą, nadszedł trzeźwy osąd sytuacji, a razem z nim, doskonałe, godne jego samego rozwiązanie.
- Nie oceniaj mnie zbyt surowo. Miałem dziś słabszy dzień. Jestem jednak pod szczerym wrażeniem przyjacielu. Masz rację. Nie ma potrzeby walczyć. Ani z tobą, ani z nikim. Obaj zgadzamy się, że Kokketsu jest kluczem w walce z Akuma. Niezależnie czy nadejdzie, czy nie. Mam, więc dwie propozycje, które mogą pozwolić nam wyjść z impasu.
Zrobił pauzę by zaczerpnąć powietrza. Słońce powoli wyglądało już z zza horyzontu. Nastał nowy dzień, pełen nowych możliwości.
- Propozycja pierwsza. Mówię wam gdzie znajduje się drugie Kokkatsu, kto go ma, po co mu i dlaczego jest poza moim zasięgiem. Dodatkowo dorzucę wam dwa miliony, i pomogę wam jak tylko mogę.
- Propozycja druga?
Genkaku uśmiechnął się szeroko i szczerze. Z kieszeni płaszcza wyciągnął papierosa, którego natychmiast wsadził do ust i zapalił.
- Propozycja druga przyjacielu, jest następująca…
---
Auto sunęło spokojnie mijając kolejne skrzyżowania. Genkaku z całych sił starał się zachować zimną krew w tej wyjątkowo niekomfortowej dla niego sytuacji. Na tylnej kanapie obok niego siedział milczący Garyuu. Kolos, ku zadowoleniu Poszukiwacza, od razu przystał na drugą propozycję. Radość z tego faktu było o tyle duża, że Kito zaproponował większej zapłaty niż oczekiwał otrzymać. Przypieczętowaniem układu miało być wspólne odebranie Kokketsu ze wskazanego przez Monroe miejsca ukrycia. Przy okazji Genkaku dowiedział się, jakiego asa w rękawie miał Gang Czterech Smoków. Po raz kolejny był pod wrażeniem metodyczności Trzeciego Smoka. Jak tylko obaj zajęli miejsce w samochodzie, gangster zwrócił się do jednego ze swoich ludzi, aby odblokował sieć komórkową. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, Kito nie miałby szans otrzymać wytycznych od Monroe. Tym bardziej utwierdził się w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. Występując przeciw doskonale zorganizowanej akcji Smoków z całym zapleczem, którym dysponowali, byłby skazany na porażkę.
Auto zatrzymało się we wskazanym przez Genkaku miejscu. Wcześniej po drodze musieli zaliczyć jeszcze jeden przystanek, odbierając od Soraty comlink. Kito było głupio, że na darmo fatygował przyjaciela. To już kolejna przysługa, którą był winien przyjacielowi. Sam nie wiedział, jak może mu się odwdzięczyć.
Tymczasem Garyuu rozsunął drzwi i spokojnie, nie spiesząc się opuścił pojazdy. Kito poszedł od razu w jego ślady pozostawiając pozostałych członków Gangu samych sobie. Razem z Trzecim Smokiem stał teraz przed wejściem do opuszczonej fabryki. Obaj bez słowa ruszyli przed siebie. Wnętrze budynku było zatopione w mroku, jednak bez trudny znaleźli opisaną przez Monroe w wiadomości skrytkę. Niewielki, przenośny sejf ukryty pod stertą kamieni zaraz po lewej stronie od wrót budowli. Gangster otworzył pudełko wyciągając ze środa szczelnie zawiniętą w płótno fiolkę z Czarną Krwią. Kito obserwował to w milczeniu. Teraz jedynym jego zmartwieniem były, by nowy sojusznik dopełnił swoich obietnic.
- Tu jest numer comlinku – oświadczył Garyuu wręczając mu niewielki kartonik z wypisanym nań cyframi. – Prześlijcie na niego miejsce i czas spotkania, a nasza trójka stawi się tam dogadać szczegóły naszej części zobowiązania.
Kito uśmiechnął się przyjmując wizytówkę. Miał nadzieję, że Dokuro będzie zadowolony. On sam, nie miał sobie nic do zarzucenie. W gruncie rzeczy Kokketsu nie było im potrzebne do szczęścia. Stojąc spokojnie, ze schowanymi w kieszeń rękoma, odprowadzał wzrokiem udającego się w kierunku auta rozmówcę.
- Mam nadzieję, że wywiążecie się ze swojej części. Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby stało się inaczej – rzucił na odchodne uśmiechając się.
Nadeszła pora wracać do Sanbetsu i zdać relację z operacji. Znów będzie miał pełne ręce roboty. |
|
|
|
^Genkaku |
#7
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 02-12-2015, 14:12
|
Cytuj
|
Polowanie: Babilon - prolog
Sanbetsu, Higure - "Gen Bar"
Genkaku szedł po lokalu upewniając się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Bar był zamknięty od samego rana, a obsługa dostała dzień płatnego urlopu. Dokuro wraz z Gliterem przybyli na miejsce godzinę temu. Kito ulokował ich w mniejszej, kameralnej części i zostawił samych sobie. Nie było potrzeby zajmować się nimi. Wszystkie niezbędne szczegóły ustalili wcześnie w siedzibie Yakuzy. Zgodnie z przypuszczeniami przywódca Poszukiwaczy był zadowolony z decyzji o oddaniu Kokketsu Smokom, w zamian za pomoc. Krew nigdy nie była dla nich priorytetem. W tej chwili najbardziej liczyły się przygotowania do rytuału. To, co planowali, miało odbić się szerokim echem po całym Tenchi i prawdopodobnie zapisać się na zawsze w niepisanej historii Tajnej Wojny. Niestety ze względu na niedawną, gwałtowną śmierć Blighta, sprawa utknęła w martwym punkcie. Sojusz, nawet tymczasowy, z tak wpływową organizacją, mógł okazać się na wagę złota.
W zamyśleniu spojrzał na zegarek. Od wyznaczonej godziny spotkania minął już kwadrans, a Smoków nie było. Powoli zaczynał mieć złe przeczucia. Westchnąwszy podszedł do bary i nalał sobie drinka.
- Jesteś pewny, że się pojawią, Genkaku?
Niespodziewane pytanie nadeszło od strony zajmowanego przez reprezentację Poszukiwaczy stolika. Niecierpliwiący się Glitter najprawdopodobniej nie mógł się już doczekać.
- Widzę, że się ekscytujesz przyjacielu, ale proszę pohamuj entuzjazm i postaraj się zachować powagę.
Złośliwa uwaga wyraźnie dotknęła Zealotę, który energicznym ruchem zgasił palone do tej pory cygaro, niemal wgniatając je w popielniczkę. Zdawało się, że już zbiera się do odpowiedzi, jednak w porę zainterweniował Dokuro. Unosząc umięśnione ramię zagrodził podwładnemu drogę, dając tym samym wymowny znak, bo ten uspokoił się i zignorował uszczypliwość. Genkaku od samego początku dokuczał „koledze”, docinając mu w związku z groteskowym wyglądem i deformacją. Z jakiegoś powodu sprawiało mu to przyjemność, a grubas był wyjątkowo wdzięcznym „chłopcem do bicia”.
Tymczasem cichy dźwięk, zamontowanego nad drzwiami, niewielkiego dzwonka zapowiedział nadejście oczekiwanych gości. Zgodnie z obietnicą Smoki pojawiły się w komplecie. Pierwszy szedł Shiryuu. W odróżnieniu od ich ostatniego spotkania w dokach Higure, tym razem ubrany był bardzo oficjalnie – w elegancką marynarkę, dopasowane spodnie oraz lakierki. Idący za nim Trzeci Smok prezentował podobny styl. Zdecydowanie najlepiej prezentowała się jedyna w towarzystwie kobieta. Odziana w klasyczną, wzorzystą sanbetańską suknie w kolorze intensywnej czerwieni, z długimi, podkreślającymi smukłe nogi, rozcięciami po bokach, wyglądała olśniewająco. Doskonałego efektu dopełniamy dodatki w postaci czarnego, trzymanego w dłoni wachlarza, do którego na złotym sznurku przyczepiona była niewielka torebka.
Nie zwlekając Genkaku wyszedł na spotkanie gości. Zgodnie z obowiązującą tradycją ukłonił się ceremonialnie na znak szacunku. Miał nadzieję, że jego gest wywrze na przybyłych odpowiednie wrażenie, nastawiając ich pozytywnie do współpracy. W końcu miał przed sobą ścisłe dowództwo jednej z największych, najprężniej działających na Tenchi Yakuz. Smoki odwzajemniły się skinieniem głowy, co Kito postanowił wziąć za dobrą monetę.
- Witam i zapraszam – oznajmił wskazując dłonią przejście do mniejszej sali.
Pozostali Poszukiwaczy, którzy zdążyli w tym czasie odejść od stołu, stali w milczeniu czekając na gości. Genkaku puścił mężczyzn przodem, jednocześnie wyciągając dłoń w kierunku Smoczycy.
- Jeżeli mogę wyrazić swoją skromną opinie, panno Souryou, swoim wyglądem przyćmiłaś dziś wszelkie piękno, jakie miałem dotychczas zaszczyt podziwiać. Jestem oczarowany.
Dziewczyna zachichotała, w zalotny sposób kryjąc twarz za rozłożonym wachlarzem i pozwoliła, aby Kito ujął jej rękę. Poszukiwacz zrobił to chętnie. Ukłonił się głęboko, składając usta delikatnie na jej dłoni.
- Jest pan taki szarmancki, Genkaku. Będę musiała na ciebie uważać.
Puściła do niego oczko, kiedy odprowadził ją do stołu. Nie miał wątpliwości, że za tą fasadą uprzejmości, dziewczęcej urody i słodkiego idiotyzmu, skrywa się silny i bezwzględny potwór. Souryou w krótkim czasie podporządkowała sobie półświatek Fojikawy, wykorzystując zamieszanie, jakie Kito wywołał podczas swojej zdrady.
Po oficjalnym powitaniu wszyscy zgromadzeni zajęli miejsca przy stole. Genkaku starając się jak najlepiej wywiązać z obowiązków gospodarza uraczył gości alkoholem, według ich życzeń. Teraz siedząc naprzeciw Smoków zastanawiał się, czy przebieg spotkanie potoczy się po jego myśli. Z kamiennych min Garyuu i Shiryuu nie dało się nic wyczytać. Siedzieli sztywno, wpatrując się przed siebie. Jedynie dziewczyna uśmiechała się wodząc wzrokiem po całej Sali, co jakiś czas popijając czerwone wino i bawiąc się kieliszkiem. Nie było żadnego powodu by dalej przedłużać ciszę. Genkaku nachylił się opierając łokcie o stuł. Zgodnie ze wcześniejszymi uzgodnieniami z Dokuro, ciężar i obowiązek prowadzenia negocjacji spoczywał na jego barkach.
- Zacznijmy od krótkiego przypomnienia warunków umowy – zaproponował.
Nie widząc wyraźnego sprzeciwu z żadnej ze stron, przedstawił założenia umowy, którą tydzień temu zawarł w Sarras, z Garyuu. Zgromadzeni przy stole słuchali cierpliwie. Gdy skończył, uwaga wszystkich skupiła się na postaci Drugiego Smoka, który w niemym geście akceptacji pokiwał zdawkowo głową.
- Macie jakieś namiary, czy ma to być polowanie na ślepo?
Genkaku spojrzał na Souryou, ostrożnie formułując w głowie, odpowiedź na jej pytanie.
- Sprawa jest rozwojowo – zaczął. – Uruchomiłem swoje kontakty w Sanbetsu. Mam tam jeszcze kilku przyjaciół o otwartym umyśle, zaangażowanych w walkę z Akuma. Agencja ma doskonale rozwiniętą siatkę szpiegowską na terenie Babilonu. Myślę, że mają dostęp do interesujących nas informacji, ale to na razie nic pewnego. W razie potrzeby sam zdobędę potrzebną wiedzę.
Mimo swoich słów, miał nadzieje, że nie zajdzie taka potrzeba. Operacje mającą na celu infliktrację na taką skalę planowało się miesiącami. On miałby nieco ponad tydzień, na dopracowanie szczegółów i wcielenie ich w życie. Skrycie liczył na Pita, ale nie potrafił do końca zaufać jego umiejętnością i zaangażowaniu. Szczególnie, że nie mógł zdradzić mu zbyt wiele.
- Jeżeli mamy wspólnie podjąć się polowania, to lepiej żeby Poszukiwacze i Smoki nie wchodziły sobie w drogę – Shiryuu niespodziewanie włączył się w dyskusje. – Zalecałbym różne miejsca i cele…
Siedzący naprzeciwko niego Dokuro przytaknął.
- Zgadzam się w stu procentach.
- Dobrze, zatem Garyuu wraz ze swoimi ludźmi wesprze was w tym przedsięwzięciu. Czy taki układ wam pasuje? – Nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Jak zdobędziecie namiar na kogoś konkretnego, dajcie nam znać. Możecie też skorzystać z naszych kanałów przerzutowych.
Poszukiwacze przytaknęli zgodnie.
Wszystko wskazywało na to, że negocjacje okażą się wyjątkowo owocne. Genkaku starał się przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej słyszał o operacji Yami zorganizowanej na tak wielką skalę. To, co mieli zamiar przedsięwziąć ocierało się prawie o otwarty atak na jedno z mocarstw. Wolał nawet nie myśleć, jakie mogłyby być skutki, gdyby coś poszło nie po ich myśli. Sprawa miała jednak drugie dni. Jeżeli wszystko się powiedzie, mogą przesadzić i za bardzo osłabić Państwo Kościelne, odsłaniając je na ataki Akuma. Co w gruncie rzeczy, też nie będzie najgorszym z możliwych scenariuszy, pomyślał.
- Co z pozostałymi częściami zobowiązania? – Milczący do tej pory Garyuu zaskoczył Genkaku pytaniem.
- Informacje o Akuma i pomoc w odnalezieniu drugiego Kokketsu…
- Znamy położenie jednego filaru, ale to istotna i cenna informacja, więc podzielimy się nią tylko, jeśli anulujecie punkt o pomocy w poszukiwaniach.
Kito uśmiechnął się rzucając porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Dokuro.
- Zróbmy tak – w sprawie drugiego Kokketsu po prostu odpowiecie na moje dwa pytania. Nie będziecie musieli podejmować żadnych akcji. Zgoda?
Siedzący na pomiędzy Trzecim i Czwartym Smokiem, Shiryuu nachylił się nad stołem.
- Pytaj…
---
Wnętrze lokalu znowu świeciło pustką. Stojący samotnie przy barze Genkaku obracał w dłoni niewielki skrawek papieru z zapisanym imieniem i nazwiskiem – „Yugi Kaneki, Ishima”. W chwilach takich jak ta, żałował, że nie potrafi się rozdwoić. Priorytetem był Babilon, ale trop podrzucony przez Smoki w sprawie Kokkatsu mógł okazać się na tyle przełomowy, że Kito nie potrafił obojętnie odłożyć śledztwo w czasie. Rzucając ostatni raz okiem na kartkę, złożył ją i schował do kieszeni marynarki. Spotkanie okazało się milowym krokiem. Zastanawiał się, co Poszukiwacze zdołaliby osiągnąć bez jego pomocy. Dzięki staraniom Kito zyskali potężnego sojusznika, poznali lokalizację kolejnego filaru i znów w zasięgu ich rąk, mogła znaleźć się stracona wcześniej fiolka z Czarną Krwią.
- Ciężko będzie to wszystko rzucić – powiedział, patrząc w swoją twarz, odbijającą się w zawieszonym za barem lustrze. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 03-12-2015, 13:49, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
|
^Genkaku |
#8
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 11-01-2016, 21:21
|
Cytuj
|
Polowanie: Babilon cz. 3
GPS zapiszczał pociągle, sygnalizując, że właściciel znalazł się we właściwym miejscu. Genkaku zatrzymał samochód i wyłączywszy silnik rozejrzał się po okolicy. Znajdował się w środku lasu, na zachód od Psiego Cmentarzyska. Kompletne bezdrożne było ciężkie do pokonania, ale prawdopodobnie właśnie o to chodziło Dokuro, kiedy wyznaczał miejsce spotkania. Odczekawszy chwilę, odetchnął głęboko kilka razy, uspokajając oddech. Wszystkie działania, które podleli do tej pory, prowadziły ich właśnie do tej chwili. Początek końca właśnie miał się rozpocząć. Jedna skoordynowana akcja. Jeden precyzyjny, niemający do tej pory precedensu, atak na Państwo Kościelne i w końcu będzie mógł spać spokojnie, nie martwiąc się o walkę z Akuma. Przynajmniej o sposób na jego pokonanie, bo pozostawała jeszcze kwestia przewidzenia, w którym miejscu zaatakuje i na który filar uderzy. Jeżeli będą mieli szczęście, wróg wybierze osłabiony przez nich samych Babilon, ale to była na razie kwestia drugorzędna. Teraz liczyła się tylko nadchodząca akcja i stworzenie broni.
Wyszedł z auta dokładnie w tej samej chwili, gdy jego uszu dobiegł odgłos zbliżającego się pojazdu. Odwrócił się w stronę, z której nadciągali gości, na wszelki wypadek kładąc dłoń na kaburze przyczepionego do paska rewolweru. Na szczęście obyło się bez niespodzianek. Terenówka zatrzymała się kilka metrów od wynajętego przez Kito auta. Najpierw otworzyły się drzwi pasażera, zza których wyszedł Dokuro. Od ich ostatniego spotkania w Barze, nie minęło dużo czasu, ale ex-agent miał wrażenie, że coś wyraźnie zmieniło się w postawie szefa. Gdyby ktoś przystawił mu pistolet do głowy i kazał zgadywać, powiedziałby, że zealota wygląda na zadowolonego. Ta myśl, choć ryzykowna w założeniu wypełniła Genkaku dumą. Ciekawe ile Poszukiwacze zdołaliby dokonać, gdyby do nich nie dołączył? Jego entuzjazm wyparował wraz z pojawieniem się w polu widzenia kierowcy. Tenma jak zwykle z ponurą, naburmuszoną miną zmierzył wzrokiem swojego rywala. Wspólna historia, która ich łączyła była burzliwa i nie rokowała dobrze na przyszłość. Obaj działali sobie na nerwy i szczerze nie znosili nawzajem.
- Genkaku. – Zaczął zealota, podchodząc i mocno ściskając rękę Sanbety. – Dobra robota, choć sam musisz przyznać, że było blisko.
Uśmiechnęli się porozumiewawczo, powodując tym samym ciche prychnięcie Tenmy.
- Omal nie dał się złapać i naraził nie tylko powodzenie całej misji, ale także nasze bezpieczeństwo. Jak zwykle więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby cię złapali …
- Ale nie złapali. Przyznaję, że plan nie był doskonały i zaryzykowałem. Tym razem się udało.
- No właśnie. Tym razem. Kiedyś zabraknie ci szczęście i podwinie ci się noga.
- A ty będziesz wtedy przy mnie, ciesząc się z mojej klęski?
Wybite w siebie spojrzenia z każdą sekundą nabierały na intensywności. Zaciśnięte w gniewnym uniesieniu pięści sprawiały wrażenie gotowych do użycia.
- Dosyć. Obaj.
Stanowcza interwencja Dokuro sprowadziła ich z powrotem na ziemię. Przywódca wkroczył między nich pewnym krokiem, rozdzielając rywali.
- Mamy robotę – oznajmił, przesuwając srogim, karcącym spojrzeniem po obu podwładnych. – Przynieś mapę.
Polecenie zawisło w powietrzu. Wyraźnie rozgniewany Tenma ustąpił w końcu odrywając wzrok od Genkaku i przenosząc go na Dokuro. Odwróciwszy się w końcu, ruszył z powrotem do auta, bo po chwili wrócić ze składaną turystyczną mapą Państwa Kościelnego. Przywódca Poszukiwaczy odebrał plan z jego rąk i wprawnym ruchem rozłożył na masce samochodu, dając gestem znak, by obaj mężczyźni zbliżyli się do niego.
- Na podstawie zdobytych przez Genkaku informacji udało mi się wyznaczyć cztery cele.
- Tylko cztery? Spodziewałem się, że będzie ich dużo więcej.
- Musisz wiedzieć, że ofiary muszą być odpowiednio silne. Płotki nic nam nie dadzą.
Ex-agent pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Kogo w takim razie mamy?
– Veno Sauder w Ur. Sixtus Reim tutaj, w dorzeczu Rzeki Blaski. Yusuf Oświecony w Ereshkigal, oraz Lancelot Artuis w Ishtarze - po kolei wskazywał palcem odpowiednie miejsca.
Obaj z Tenmą wypuścili głośno powietrze, gdy padło ostatnie nazwisko. Dokuro szybko pochwycił ich spojrzenie, spiesząc z wyjaśnieniem.
- Wystarczy nam trzech pierwszych, ale to niezbędne do skutecznego odprawienia rytuału minimum. Musimy mieć ich wszystkich bez pudła. Sam Artuis wystarczyłby dla Asagiego w zupełności, ale skala wyzwania i ryzyko jest zbyt wielkie.
- Jestem pewny, że Genkaku podoła temu zadaniu.
Zirytowany złośliwą uwagę ex-agent otwierał już usta by odwdzięczyć się ciętą ripostą na temat nieudolności nagijczyka, jednak ubiegł go trzeci z Poszukiwaczy.
- Nie musisz tego robić Kito. Twoja podstawowa rola została spełniona, więc nikt nie będzie od ciebie wymagał uczestnictwa w pogromie. Ja, Tenma i Garyuu zajmiemy się zealotami. Każdy z nas weźmie na siebie jeden z celów. Na tym spotkaniu chcę ustalić konkrety. Obaj jesteście doskonałymi strategami. Liczę, że mądrze wykorzystacie teraz swoje umiejętności.
Przez moment nad polaną zapanowała cisza. Zgromadzeni, jak zaczarowani wpatrywali się w rozłożoną na masce auta mapę. Mimo wyraźnej ulgi, jaką poczuł Agent po słowach przełożonego, myśl o ewentualnej konfrontacji z byłym członkiem Magi nie dawała mu spokoju. Miał ochotę sprawdzić, na co stać tego starego psa. Od lat nie opuszczał Ziguratu Płaczu, a Genkaku był prawdopodobnie u szczytu swojej formy. Nigdy jeszcze nie czuł się tak pewnie. Siła, którą posiadał była wręcz namacalna. Z drugiej strony, Tenma mógł mieć sporo racji. Do tej pory wszystko mogło być tylko kwestią szczęścia. Uśmiech fortuny bywa kapryśny, a pojedynek o tak wysoką stawkę zdawał się najmniej odpowiednią okazją do igrania z losem. W głowie rodził się plan, jak podejść ewentualnego przeciwnika, ale ryzyko wpadki skutecznie studziło głowę, sprowadzając trzeźwy osąd. Tak naprawdę nic nie wiedział o Artuisie i w gruncie rzeczy, nie bardzo przejawiał ochotę do poznania go bliżej.
- Smoki niech zajmą się Sauderem – zaczął Tenma, jako pierwszy przerywając milczenie. – Ur to duże miasto, a oni dobrze czują się w wielkomiejskim środowisku. Doświadczenia Genkaku z Sarras doskonale to potwierdzają.
Sanbeta nie do końca wiedział, czy uwaga o jego niedawnej misji w Nag miała być uszczypliwa. Nie zmieniało to jednak faktu, że rywal miał rację. Gryuu po mistrzowsku rozegrał go w sprawie Kokketsu i istniało duże prawdopodobieństwo, że wykorzystując swój zespół bez większych problemów poradzi sobie w Ur.
Z zadowoleniem obserwując nieme potakiwanie ex-agenta, kontynuował.
- Ja udam się do Erashkigal. To blisko, więc będę miał najwięcej czasu na przygotowanie.
- W takim razie mi zostaje Reim – zauważył słusznie zealota. – Genkaku, co o tym myślisz?
- Zgadzam się z Tenmą tylko, co do Saudera. Myślę, że zadanie jest zbyt ważne, żeby całkowicie mnie z niego wykluczać. Powinniśmy zmaksymalizować szanse. Ty i Tenma razem udacie się po Yusufa. Ja zajmę się Reimem. Wszyscy trzej to porucznicy, więc bez problemu powinniśmy wywiązać się z naszej części. Największą niewiadomą pozostanie wtedy kwestia powierzona Smokom.
Dokuro potakująco pokiwał głową. Widać było, że z zadowoleniem przyjął decyzję Sanbety.
- Przekażę wiadomość do Garyuu i ustalę z nim najdogodniejsze kanały przerzutowe do naszej kryjówki. Zajmiemy dogodne pozycję i zsynchronizujemy atak.
Nie spiesząc się zwinął mapę i niedbale wrzucił do wnętrza auta, przez opuszczone okno. W tym samym czasie Tenma bez słowa odwrócił się, pozostawiając Kito samemu sobie i zajął miejsce kierowcy. Silnik auta zamruczał melodyjnie wraz z przekręceniem kluczyka.
- Uważaj na siebie Genkaku.
- Wy też.
Obaj uścisnęli sobie serdecznie ręce. Kilka minut później, pozostawiony sobie samemu Kito obserwował, powoli niknący wśród gęstwiny lasu samochód. Dopiero, gdy całkowicie stracił pojazd z pola widzenia, ruszył do wynajętego wozu. W środku czekał już zmaterializowany Thekal. Postać, którą tym razem wybrał nie wyróżniała się na tle jego dotychczasowego repertuaru. Zwykły, napotkany po drodze mężczyzna w średnim wieku, o zwolna pokrywającej się łysiną głowie. Genkaku nie wiedział czemu, ale był niemal pewien, że na tym wcieleniem kryje się coś więcej niż tylko zwyczajna fanaberia ducha.
- Dokąd teraz?
Ex-agent nie odpowiedział od razu. Zajął miejsce za kierownicą i dopiero po odpaleniu silnika, oraz ponownym uruchomieniu lokalizatora odwrócił się do pasażera.
- Na Psie Cmentarzysko – wyjaśnił. – Jeżeli mamy zrobić to dobrze, musimy się odpowiednio przygotować. Trzeba będzie zrobić w końcu większe zakupu, a później... później po naszego nowego przyjaciela - Sixtusa Reim'a. |
|
|
|
»Sorata |
#9
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1471 Wiek: 39 Dołączył: 15 Gru 2008 Skąd: TG
|
Napisano 02-01-2017, 20:12
|
Cytuj
|
Ciepły ale gwałtowny wiatr rzucał w skały kolejne fale, a te pieniły się wzwyż urwiska we wściekłych i pozornie bezcelowych atakach. Pojedynczy grzywacz był istotą tymczasową. Nawet gdyby posiadł świadomość, nie mógłby sobie zdawać sprawy ze zjawiska erozji. Ocean natomiast był niesłychanie cierpliwy. Od wieków zabierał i przechowywał najróżniejsze strzępki materii, a następnie przekształcał dla celów lokalnej flory i fauny jak półboska istota skazana na żmudny ale produktywny wysiłek. Żaden przedstawiciel dominującego na planecie gatunku nie miał pełnego pojęcia o gromie skarbów, które kryły falujące otchłanie. Szczęśliwie, przywódca Poszukiwaczy - Dokuro, był jednym z lepiej poinformowanych. To właśnie on jakimś cudem zdobył informację o odsłonięciu nowej jaskini w nadmorskim masywie. Fenris nie miał pojęcia, jakim cudem zealota mógł mieć taką wiedzę na temat rozciągniętego na dziesiątki kilometrów wybrzeża. Nauczył się jednak nie zadawać niektórych pytań. Zgodnie z miejscowymi podaniami, gdzieś tutaj miał się kryć jeden z Klejnotów Uroborosa - magicznych kamieni, które według nawarstwionych przez wieki przeinaczeń i wyolbrzymień, miały być odpowiedzią na wszystkie potrzeby ludzkości od fasolowych wzdęć po destrukcję kontynentów. Szaman obserwował walkę wody ze skałą i spokojnie jadł pierwszy tego dnia posiłek. Nurkował od kilku godzin, poszukując tego nieprawdopodobnego skarbu i musiał przyznać, że walka z oceanem była wyzwaniem nawet dla niego. Kombinezon z neoprenowej pianki obsychał obok, wzbogacony o świeże rozdarcia, a on sam wrócił pamięcią do niedawnej rozmowy. Wysiadając z wynajętego samolotu, gdzie ogolił się i prowizorycznie wykąpał, zobaczył Genkaku stojącego z rękami w kieszeniach bezpośrednio na płycie lotniska. Widząc szamana, były agent wyszczerzył się w uśmiechu. Koordynacja ucieczki z Nag musiała go sporo kosztować, a mimo to wyglądał bardziej na dumnego rodzica niż wierzyciela. Sorata podszedł do niego i podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
- Dzięki. - Gula w gardle, utworzona wzruszenia i wdzięczności nie pozwoliła mu wykrztusić więcej. - Serio.
- Nie ma za co. Widzimy się w barze jak już odpoczniesz? - Proste zajęcie, które początkowo było tylko fuchą na boku, dawało mu ostatnimi czasy bardzo dużo radości, a Genkaku, jak przystało na dobrego przyjaciela, dostrzegł to nim sam się zorientował. Luźne, niewymuszone podejście przyjaciela zmyło ostatecznie trudy ucieczki i walki i Sorata, mimo zmęczenia, skupił się na nowo sformułowanych celach.
- Nie. - To nie był czas na odpoczynek. Musiał działać, rozwinąć się. - Nadal romansujesz z Poszukiwaczami?
Gen wyglądał na szczerze zaskoczonego.
- Tylko nie mów, że rozważyłeś zaproszenie.
- A znajdziecie jakieś wolne miejsce?
- Dla ciebie zawsze - radośnie ścisnął mu dłoń i momentalnie spochmurniał. - Jest jeden problem. Dokuro już przebolał łomot i kradzież, ale i tak musisz wkupić się przynosząc jakiś magiczny przedmiot.
- Pewnie przez tą zasadę macie tak niewielu członków. W porządku. - To nie brzmiało jak wielka przeszkoda. - Trochę to zajmie, ale coś musi się znaleźć. Prawda?
- Niekoniecznie. Większość opisanych artefaktów bardzo szybko namierzana jest przez zainteresowane grupy. Poszukiwacze też mają tajny skarbiec wypchany po brzegi różnego rodzaju cudeńkami. Niech no się zastanowię.
- Jakieś dodatkowe wymagania odnośnie funkcjonalności?
- Nie. W tej chwili przychodzi mi na myśl tylko jeden z kamieni Uroborosa. Mało prawdopodobny, ale bez dostępu do komputera nic więcej nie wymyślę.
- I wystarczy, że ten kamyk przyniosę i wszystko zostanie wybaczone? Zbiórka biżuterii przed końcem świata?
Genkaku roześmiał się.
- Tak łatwo nie będzie. Sęk tkwi w tym, że to strzał w ciemno. Lepszy niż kopanie w losowym dołku, ale jeśli wierzyć wszystkim spisanym doniesieniom, większość drobnych szlachetków, którzy rodzili się i umierali przez ostatnie wieki, miała w swoim posiadaniu przynajmniej jeden z kamieni, który potem spoczął wraz z nimi w rodzinnym grobie. Przez ręce Dokuro przewinęło się już mnóstwo fałszywek. Tylko dlatego nie traktujemy tej sprawy priorytetowo. Nie ma pewności, że cokolwiek znajdziesz, a nakład środków przekracza nasze obecne możliwości.
To już brzmiało zdecydowanie mniej zachęcająco.
- Trudno. Czy barmanom przysługuje bezpłatny urlop?
Genkaku westchnął teatralnie.
- Najwyżej cię zwolnię i zatrudnię jeszcze raz. Nie bez kozery nazywa się sanbetańską skarbówkę najpotężniejszą Yakuzą.
- Przepraszam bardzo. - Uprzejmy kobiecy głos wyrwał Fenrisa ze wspomnienia. Zrobiłby nam pan zdjęcie?
Odwrócił się. Roześmiana para turystów nie była w tych okolicach rzadkim widokiem, ale tak bardzo nie pasowała do jego myśli, że chwile mu zajęło skupienie na rzeczywistości. Automatycznie ocenił rozmówców. Pasujące obrączki na splecionych dłoniach sugerowały zgrane małżeństwo. A nowoczesny i wyglądający na drogi aparat cyfrowy, który podsuwała mu dziewczyna wskazywał na raczej niedawną datę ślubu.
- Jasne. - Kolorowe aparaty z wyostrzaniem cyfrowym stosunkowo niedawno weszły na rynki komercyjne. Pewnie otrzymali go w prezencie. Nie zbliżali by się tak blisko wody, gdyby kupili go za swoje pieniądze. I na pewno nie podsuwaliby nieznajomemu. Tak zachowywali się ludzie zakochani i ewentualnie szaleni. Czyli wychodziło na to samo.
- Długo zostajecie?
- Hę? - odsunął aparat od twarzy - Przepraszam, nie rozumiem.
- Pan i pańscy koledzy. Liczyliśmy, że znaleźliście coś wartego zobaczenia. W końcu kilka dni tu byliście.
- Niestety bez powodzenia. Już się zwijamy. Dzisiaj zostałem dla przyjemności - zareagował odruchowo. Jeśli trop jeszcze nie ostygł, zlecenie można było odzyskać. - Może cyknę wam jeszcze kilka zdjęć? Tylko stanę inaczej. Poprzednie mocno się prześwietliły.
Na karcie pamięci zapisana była cała dokumentacja podróży nowożeńców. Na szczęście kierunki przeglądania były tylko dwa. Szybko namierzył poprzedni dzień i zaczął szukać jakiegokolwiek punktu zaczepienia, pozorując robienie zdjęć. Młodych bardzo zainteresowała akcja płetwonurków, bo w miarę zbliżania się dokładnie ją udokumentowali. Ilość sprzętu i ludzi wskazywała na spore zasoby konkurencji. Brakowało znaków charakterystycznych ale w jednym kadrze było wyraźnie widać tablicę rejestracyjną samochodu, którym przywieźli sprzęt. Zapamiętał numery i z uśmiechem i życzeniami udanej podroży oddał aparat zniecierpliwionej parze.
- Chyba się wyłączył. Nie znam się na takim sprzęcie. - skłamał gładko. - Miłego dnia.
Pozbierał swoje rzeczy, wydobył komórkę z wodoszczelnego woreczka i wysłał krótkiego smsa na jeden z niewielu numerów w pamięci urządzenia.
Genkaku zadzwonił w ciągu pięciu minut.
- Co to?
- Tablica rejestracyjna gości, którzy mnie ubiegli. Mógłbyś poruszyć znajomości i dać mi znać? Wygląda na to, że naprawdę coś znaleźli. Jak się pospieszę, zdążę coś ugrać.
- To potrwa. Zadekuj się w hotelu i...
- W jakim hotelu?
- Tse'hel. Biały budynek przy samej plaży. Czterysta metrów od zejścia ze ścieżki turystycznej. Masz wynajęty pokój na nazwisko Aftaren.
- Ty tak poważnie? - Opieka przyjaciela miała tez swoje mroczne oblicze. - Obsesja kontroli. Tak to chyba nazywają. Nawet do wyleczenia. Niestety trzeba chcieć.
- Taa. Do usłyszenia. Naładuj komórkę. Został ci jeden pasek baterii.
A to niby skąd mógł wiedzieć?! Gen wyczuł jego wahanie.
- Strzelałem paranoiku. Odpocznij. Pozwiedzaj. Odezwę się później.
skorzystał z rady przyjaciela i niemal cały dzień spędził na plaży. Korzystał jedynie z towarzystwa telefonu i miłej blondynki z budki z tanim jadłem. Żałował, że nie ma aktywnego comlinka, ale raz namierzone urządzenie było zbyt ciężkie do skalibrowania na własną rękę. Rozkoszując się ciepłem, pokierował swoimi funduszami, umówił kupno broni i konieczną wizytę u lekarza i masażysty. Gdy komórka się rozładowała, bez żalu wyciągnął kartę i spalił ją nad zapalniczką, a sam aparat położył otwarty w zasięgu słonych fal. W hotelu czekał już kolejny prepaidowy SIM. W dobie rozwijającej się cyfryzacji to był konieczny wydatek. Nikogo nie zaskakiwała zmiana numerów, a telefony kablowe były zbyt łatwe do namierzenia. Mówiło się nawet, że to naciski rządowe wpłynęły na popularyzację jednorazowych doładowań do telefonów. Do Genkaku zadzwonił zaraz po kolacji i prysznicu, minutę po umówionej porze.
- Masz coś dla mnie?
- Coś mam. Samochód został wynajęty w lokalnej firmie transportowej na niedawno założoną agencję turystyczną. Pokopałem i wszystko wskazuje na to, że maczał w tym palce niejaki Caliboche.
- Powinienem go znać?
- Wolałbyś nie podawać mu ręki. Na pewno pracuje dla Eleny Orsini. Właściwie tyle mogę ci powiedzieć. Okazuje się, że Róże są teraz na celowniku Dokuro. Zajmuje go tyle spraw, że dotychczas o tym nie wiedziałem. Na pewno chciałby dodać coś od siebie i tu pytanie - Jak szybko jesteś w stanie zdobyć księżycowy wrzos? Reszta rozmowy zdecydowanie nie nadale się na telefon.
Później
Półświatek nigdy nie należał do najspokojniejszych miejsc, a ostatnimi czasy porządnie potrząsnął nim rodzący się konflikt pomiędzy Phantom Knights, a Białą Różą. Wspomniany Caliboche nie był zwykłą płotką. Trzymał pieczę nad częścią kapitału lekko podupadłej ale wciąż potężnej yakuzy i jako taki, był jednym z najbliższych ludzi w otoczeniu Eleny Orsini. Opuszczał swoją dobrze zabezpieczoną rezydencję rzadko i nigdy bez obstawy. Jakby tego było mało, prawdziwy problem tkwił w czym innym. Dokuro chciał go usunąć z drogi przy okazji kradzieży kamienia. Oprócz niepostrzeżonego włamania, plan wymagał opracowania tak wymyślnego uśmiercenia ofiary, żeby natychmiast odrzucono myśli o pobocznym zaangażowaniu. Phantom Knights słynęli w odpowiednich kręgach z doskonale zaplanowanego okrucieństwa i nie było tajemnicą, że konkurują w kategorii mordowania. Odpowiednio zgrana eliminacja natychmiast zwróciłaby uwagę na nich i dolała oliwy do ognia konfliktu. Z jakiegoś powodu właśnie tyle chciał ugrać Dokuro. Kandydatowi na członka Poszukiwaczy pozostało tylko wymyślenie planu niemożliwego. |
Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457 |
|
|
|
^Genkaku |
#10
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 29-04-2017, 18:34
|
Cytuj
|
- Sytuacja jest poważna – zawyrokował Glitter, który wyszedł na spotkanie Genkaku, jak tylko ten przekroczył próg podziemnej warowni Poszukiwaczy.
Sanbeta milcząc zmierzył podwładnego pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Już na pierwszy rzut oka widać było, że balansuje na skraju wyczerpania, tak fizycznego jak i psychicznego. Groteskowa sylwetka na co dzień zapięta w elegancki i zawsze szykowny frak, teraz prezentowała naprawdę godny pożałowania widok. Zżółcona, zaplamiona od potu, z licznymi plamami krwii koszula, niedbale wciśnięta była w równie sfatygowane spodnie. Twarz babilończyka wydawała się doskonale uzupełniać ze strojem. Zmęczone oblicze wpatrywało się w Kito wyczekująco.
- Jego stan nadal bez zmian?
Zealota przytaknął twierdząco i ruchem dłonie wskazał drogę do komnat, w których znajdował się w tej chwili Dokuro.
Sanbeta przeklną pod nosem. Sam nie wiedział, czy ma liczyć na cud, czy innego rodzaju boską interwencję lub szczęśliwe zrządzenie losu. Do tej pory nie potrafił sobie wyobrazić, by sprawy mogły skomplikować się bardziej. Problem z jakim miał się mierzyć był prawdopodobnie największym kryzysem w jego dotychczasowym życiu. Wypadek byłego przywódcy Poszukiwaczy praktycznie odcinał całą grupę od wszystkich zgromadzonych zasobów i większości zgromadzonej tajemnej wiedzy. Genkaku być może i stał na czele organizacji, ale nie znaczyła ona praktycznie nic, bez jej najważniejszego członka i założyciela.
- Powiadomiłeś kogoś jeszcze poza mną?
- Nie. Tak jak zresztą kazałeś szefie. Sprowadziłem tylko lekarza. Powiedział, że jego stan jest krytyczny. Konwencjonalna medycyna w żaden sposób to nie pomoże – zamilkł, gdy zatrzymali się pod drzwiami.
Genkaku teraz dopiero zauważył, że podwładny od początku rozmowy unika jego wzroku. Zastanawiając się nad przyczyną powoli chwycił za klamkę, otwierając drzwi.
***
To już jest koniec – myślał, kiedy razem z Glitterem i Thekalem, którego wezwał przy oględzinach rannego, przeszli do zamkowej biblioteki by tak postarać się w spokoju, obmyślić kolejny ruch. Dla wszystkich było oczywiste, że Dokuro nie pozostało wiele czasu do życie. Cholera, cały plan misternie obmyśliony i z powodzeniem realizowany do tej pory, właśnie rozsypał się niczym domek z kart. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na dogorywającego maga. Dopiero jego widok uzmysłowił mu prawdziwą powagę wyrażenia „stan krytyczny”. Porozrywane, pełne ran ciało i wystające z niego odłamki, emanującego nienaturalnym blaskiem kryształu.
- Co dokładnie się stało? – zaczął, rzucając w kierunku Gllitera. – Przecież miałeś go pilnować.
Wezwany do odpowiedzi zealota spuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę. Wyraźnie ciążyło mu poczucie winy, szczególnie ze względu na wyjątkową relację, jaka wiązała go z Dokuro.
- Ja… usłyszałem wybuch w pracowni. Nie wiem jak do tego doszło. On… pracował nad rytuałem i jak zawsze chciał być sam. Nie mogłem mu się przecież sprzeciwić…
- Ten kryształ, miał być częścią rytuału, prawda? To za jego pośrednictwem miało dojść do transfuzji mocy ? – Nie czekając na odpowiedź zaczął przechadzać się po bibliotece. Echo energicznego kroku odbijało się głucho. – Co to cholerstwo robi teraz w jego ciele i jak je z niego wyciągnąć? Są w ogóle jakieś szanse?
Pytanie zawisło w powietrzu przez dłuższą chwilę, nim któryś z towarzyszy podjął się udzielenia odpowiedzi. Odważnym, co nie było zaskoczeniem, okazał się Thekal, który jak zawsze zdawał się być nie wzruszony. Spokojny, flegmatyczny ton tym razem pozbawiony był jednak tak tradycyjnej dla ducha ironii i złośliwości.
- Jest tak, jak podejrzewa Glitter. Odłamki w ciele Dokuro nieustannie drenują z niego magię. Transfuzje magicznej energii mogłyby powstrzymać ten proces, lub przynajmniej go spowolnić. Tylko to mogłoby mu teraz pomóc.
- Możemy je wyciągnąć, albo wyłączyć? – Sanbeta wszedł mu w słowo. - Może udałoby się sprowadzić kogoś, kto potrafi tłumić magię?
W jego głowie zaczęła przewijać się lista osób, które byłyby w stanie dokonać tego cudu. Promyk nadziei szybko został jednak zdławiony, przez ciemną i ponurą wizję Glittera.
- To tylko pogorszyło by sytuację. Jeśli moc kryształów zostałaby po prostu wyłączona, rozpadłyby się. Lekarze utrzymują, że drobiny dostałyby się układem krwionośnym do serca, powodując zgon. Co więcej, póki kryształy mają magię, którą mogą wysysać, nie da się ich wyciągnąć konwencjonalnymi metodami.
- O losie – pomyślał Genkaku. – Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
- To kwestia karmy – w jego głowie niespodziewanie rozbrzmiał głos szamana.
Ignorując złośliwą uwagę, Kito przystanął w końcu starając się zreasumować fakty.
- Czyli cokolwiek nie zrobimy, końcowym rezultatem będzie śmierć Dokuro a transfuzja to jedyne wyjście? Jesteśmy w stanie jej dokonać?
- Do tego potrzebni byli by magowie….
- No i tylko Dokuro znał odpowiedni rytuał.
Ostatnie słowa szamana zawisły w powietrzu, spuszczając na całe pomieszczenie ciężką zasłone milczenia. Zrezygnowany sanbeta odwrócił się, mimowolnie wodząc wzrokiem po równo ułożonych na półkach księgach. Przez lata pracy, Poszukiwacze zdołali zgromadzić ich znaczą ilość. Oczywiście, te najcenniejsze spoczywały zapewne w Komnacie Cudów.
Westchnął, starając zmierzyć się z nieuniknionym i niezaprzeczalnym faktem jakim w tych okolicznościach miała być nieunikniona śmierć skarbnika. Dokuro nie zostało wiele czasu. Nie trzeba było być ekspertem żeby to wiedzieć. Wrodzony pragmatyzm zaczął podświadomie brać górę, myśli zaczęły krążyć wokół tego, jak najlepiej wykorzystać tę stratę. Poszukiwacze będą musieli zmierzyć się z tym brakiem Dokuro i niewątpliwie staną na rozdrożu. On sam stanie na rozdrożu. Będzie musiał zdecydować, czy warto brnąć dalej w zasadzie przegraną sprawę. W idee, tak już wybladłą i wyeksploatowaną, że coraz ciężej było cokolwiek na niej ugrać. O ile Glitter powinien bez trudu dać się podporządkować, o tyle problemem najprawdopodobniej stanie się Tenma.
- W tych okolicznościach – zaczął nadal odwrócony plecami do rozmówców, rozważnie ważąc słowa – musimy przede wszystkim skupić się na zabezpieczeniu naszej pozycji. Glitter, ty i Thekal przeszukacie komnatę Dokuro i postaracie się znaleźć jakiekolwiek informacje na temat rytuału i lokalizacji Komnaty Cudów.
- Chcesz już spisać go na straty?! – Wzburzony zealota poderwał się na równe nogi, cały dygocząc. - Przecież on jeszcze żyje! Leży w komnacie obok i umiera, praktycznie na naszych oczach!
Genkaku odwrócił się, wrzucając podwładnemu karcące spojrzenie.
- Przed chwilą przecież sam zgodziłeś się, że nic nie możemy zrobić. Takie są realia, pogódź się z nimi. Musimy zrobić wszystko, żeby kontynuować naszą misje.
- Pieprzenie!
- Tylko Dokuro znał rytuał – ciągnął dalej, najspokojniej jak tylko potrafił. – Bez tej wiedzy nie zdołamy go uratować. Jeżeli istniały jakieś zapiski, to albo są w jego pracowni, albo w skarbcu. Tak czy inaczej musimy poszukać wskazówek i modlić się, by jakieś były. Możemy liczyć tylko na siebie.
Ciężko oddychający mag wbił spojrzenie w podłogę, z całej siły próbując zapanować nad sobą.
- To nie do końca prawda – zaczął w końcu, przecierając rękawem czoło. – Nie do końca. Wiem o dwóch innych osobach, które mogły by pomóc.
Zaskoczony Sanbeta uniósł brew w niemym wyrazie zaciekawienia. Kogokolwiek zealota miał na myśli, sprawa na pewno nie będzie prosta, skoro aż dopiero teraz, w wyniku napięcia, postanowił podzielić się tą informacją.
- Pierwsza to Sheela Lang…
- Która nie żyje – wtrącił Thekal.
Jego uwaga, jakkolwiek uszczypliwa, zdawała się nie robić jednak wrażenia drażliwym zazwyczaj Glitterze. Dla Genkaku oznaczało ty, że prawdopodobnie ta druga osoba, której imienia nie wymienił jeszcze podwładny, będzie kluczowa.
***
Spokojny wiatr prześlizgiwał się po gęstych koronach drzew Lasu Oni. Spacerujący w pobliżu kryjówki Kito starał się opanować emocje. Przewietrzyć umysł i uciec chociaż na chwilę z warowni, gdzie upiorne wycie konającego Dokuro, nie pozwalały zebrać myśli. Wszyscy potrzebowali teraz spokoju. W głowie słyszał cały czas echa, niedawno odbytej rozmowy.
- Glitter – zaczął Genkaku, jak tylko szok odpuścił na tyle, by pozwolić wyksztusić mu z siebie jakieś słowa – rozumiem, że trudno ci się pogodzić z sytuacją i w akcie desperacji proponujesz…
- Nie ma innego wyjścia. Tylko on może nam pomóc.
- Glitter – powtórzył starając się zapanować nad wzbierającej w nim fali gniewu, ale było już na to za późno. Wściekłość bez reszty opanowała go, dając upust od dawna tłumionym emocją i stresowi. – Czy ciebie do reszty popieprzyło?! Czy ty myślisz, że po tym wszystkim co ostatnio zrobiliśmy po prostu poprosimy go o pomoc?! Przecież o ile po prostu nas nie zetrze z powierzchni ziemi, to w najlepszym wypadku wylądujemy w lochach! To może lepiej spróbujmy w Nag?! Myślę, że pieprzony Gravier prędzej by nam pomógł, w końcu tam przynajmniej tyle nie narozrabiałem!
Genkaku do którego powoli powracał spokój z wyczekiwaniem obserwował rozmówcę i jego odpowiedzi. Miał ochotę tu i w tej chwili zakończyć żywot, tej groteskowo wyglądającej postaci, stojącej naprzeciw niego, z wbitym w podłogę wzrokiem. Zapadła cisza trwała przez krótką chwilę, dopóki nie przerwał jej głośny pełen bólu jęk ciężko rannego. Wszyscy zebrani odruchowo spojrzeli w stronę korytarza. Dopiero teraz sanbeta zauważył łzy spływające po policzkach babilończyka.
Skinieniem dał znak Thekalowi, by sprawdził stan Dokuro. Sam podszedł do zealoty podając mu wyciągniętą z kieszeni chusteczkę.
- On się zgodzi, uwierz mi.
Ex-agent parsknął odruchowo, w myślach wyzywając Glittera od głupców. Coś jednak podpowiadało mu, żeby wysłuchać go do końca.
- Dlaczego?
- Łączy ich bardzo specyficzna relacja. Jest nadzieja, że ten drugi nie zamorduje nas na dzień dobry, jeśli dowie się, o co chodzi i kogo dotyczy problem.
Tamto jedno zdanie zmieniło wszystko. By zając Glittera i uwolnić się od Thekala wysłał ich by zgodnie z planem przeszukali komnatę nieszczęsnego skarbnika. Nie mógł w końcu przepuścić okazji, by bez konsekwencji przeszperać jego rzeczy i prywatne zapiski. Samemu natomiast od dwóch godzin bił się z myślami, zamknięty w zaciszu swojego pokoju. Tylko on, telefon i uciekający czas. Zbierając się w sobie, podniósł urządzenie zręcznie wystukując na jego klawiaturze treść wiadomości:
„"Dokuro jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie i potrzebuje pomocy. Za 15 minut zadzwonię."
***
- Kito Genkaku – przedstawił się, kiedy niespodziewanie sygnał w słuchawce uciął się nagle, na skutek odebranego po drugiej stronie połącznie.
Był w szoku, lecz na szczęście zdołał w porę opanować emocje i uspokoić głos, tak by brzmiał jak zwykle naturalnie i przyjaźnie. Jeżeli choć część plotek o jego rozmówcy była prawdą, to rozmowa zapowiadała się na niezwykle ciężko.
- Cieszę się, że odebrał Pan telefon – zaczął i postanowił od razu przejść do rzeczy. – Dokuro uległ poważnemu wypadkowi. Magiczny kryształ, którego używał, eksplodował i odłamki dotkliwie go poraniły, do tego cały czas drenują z niego moc. Jest w stanie krytycznym. Zdaje się, że tylko Pan może mu pomóc.
Przez chwilę zapadła cisza. Dopiero po chwili mężczyzna po drugiej stronie słuchawki odchrząknął i przemówił lekko zachrypniętym głosem.
- Wnioskuję z opisu, że Dokuro musiał zajmować się „tym” rytuałem, a skoro tak, to Poszukiwacze muszą stać za zaginięciami zealotów. Mam rację?
Sanbeta uśmiechnął się w duchu będąc w pełni podziwu dla rozmówcy. Z kilku raptem zdań, był w stanie wyciągnąć odpowiednie i do tego trafne wnioski. Człowiek zasłużył na miano legendy i swoją pozycję w Maga. Jednocześnie poczuł ulgę, że rozmowa odbywa się przez telefon.
- Czy to istotne w tym momencie? – Zaczął grę, nie robiąc sobie jednak żadnych nadziei - Nie będę obrażał twojej inteligencji i nie zaprzeczę.
- To bardzo istotne. Wiesz, czego zażądam za pomoc temu durniowi.
- Spodziewałem się tego – przyznał. - Mamy w tym wypadku do czynienia z klasycznym błędnym kołem. "Ten dureń" jest nam potrzebny do dokończenia rytuału, tak samo jak pozostali zealoci. Wypuszczenie wszystkich nie wchodzi w grę. Proponuję jednego, lub czekam na inne propozycję jak inaczej możemy spłacić zaciągnięty dług.
Oby Dokuro był tego wart – pomyślał – bo właśnie zacząłem pertraktować z diabłem.
- Niekoniecznie. Oferuję inny sposób na dokończenie waszego rytuału oraz pomoc Dokuro. W zamian oczekuję uwolnienia wszystkich zealotów.
- inny sposób, przy tym samym efekcie? – Nie próbował nawet kryć zdziwienia. - Słucham.
- Babilon dysponuje zbiorem magicznej mocy porównywalnym z tym, który chcecie wydrzeć z pojmanych zealotów. Dostaniecie go w wygodnej, przenośnej formie.
- Wybacz sceptycyzm, ale brzmi zbyt pięknie żeby było prawdziwe. Wypuścimy jednego w zamian za pomoc w postawieniu Dokuro na nagi. Potem, kiedy będzie bezpieczny dokonamy wymiany pozostałych trzech na to cudowne źródło energii.
Doskonale zdawał sobie sprawę w jakim kierunku zmierza rozmowa. Sam zrobił by na miejscu Babilończyka dokładnie tak samo. On – Genkaku, razem z Dokuro i porwanymi zealotami w jednym miejscu. Smród pułapki był tak mocny, że Kito aż skrzywił się w niemym grymasie obrzydzenia. Nie wróżyło to dobrze.
- Jeżeli chcesz zweryfikować nasze cudowne źródło energii – podjął starzec - będziesz musiał się o to postarać we własnym zakresie. Jedna transakcja to wszystko, na co możemy przystać.
Ta konwersacja przypominała Kito pokerową partię. Na stole doszło właśnie do ustalenia stawki i niestety dla niego, zdawało się, że to przeciwnik ma wszystkie asy. Od tego momentu sprawa mogła potoczyć się dwojako – zgodzi się na warunku i prawdopodobnie wpadnie w najbardziej oczywistą pułapkę jaką kiedykolwiek zastawiono, albo zablefuje, stawiając wszystko na jedyną kartę jaką w tej chwili mógł obstawiać. Jeżeli faktycznie obu zealotów łączyła specyficzna relacja, to teraz nadszedł czas by przetestować jej siłę.
- Nie ma mowy. Już nawet nie chodzi o to, że próbujesz sprzedać mi kota w worku. Ta wasza cudowna energia, to może być podstęp. Bomba, lub inna zasadzka. Twoja reputacja jako geniusza dywersji i doskonałego stratega, nie pozwala mi przestać myśleć, że po prostu próbujesz upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zrobimy to po mojemu, czyli w dwóch ratach, albo wcale. To oznacza, że kiedy Dokuro zginie, nigdy nie odzyskacie swoich zealotów. Być może pochowam wtedy całą czwórkę w jednym dole.
Spodziewał się odmowy. Był przygotowany, że za chwilę usłyszy kontrpropozycję. W duchu modlił się o cokolwiek, najmniejsze nawet ustępstwo minimalnie nawet obniżające poziom podejmowanego ryzyka. Nie spodziewał się tylko odgłosu odkładanej słuchawki i długiego, pociągłego dźwięku świadczącego o zakończeniu połączenia. To go zaskoczyło.
Czasami blef się nie opłaca i trzeba zmierzyć się z konsekwencjami. Zrezygnowany schował telefon do kieszeni i poprawiając poły płaszcza zawócił na pięcie z powrotem na ścieżkę prowadzącą do kryjówki. Nadszedł czas, by przyszykować siebie i innych na pogrzeb Dokuro.
***
Ciche, rytmiczne tykanie zegara było jedynym dźwiękiem zakłócającym panującą w warowni cisze. Wyciągnięty na krześle Genkaku mimowolnie bawił się leżącym na biurku satelitarnym telefonem, nie odrywając jednocześnie wzroku od wskazówek, które powoli, lecz nieubłaganie przesuwały się po tarczy. Czas uciekał i z każdą sekundą pozostawało go coraz mniej dla umierającego zealoty. Dochodziła godzina pierwsza. Sanbeta miał wrażenie, że duchy przeszłości, przyszłości i teraźniejszości dopadły go właśnie, przypierając do muru, stawiając go przed decyzją, czy jest w stanie zaryzykować własne życie, by ratować Dokuro. W zasadzie nawet nie jego samego, ale los całej grupy, czy nawet świata. W końcu, o czym zdążył już chyba zapomnieć, chodziło przecież o pokonanie Akuma. Tylko, czy faktycznie jemu na tym wszystkim zależało? Duma, strach i rozsądek nie pozwalały mu wykonać kolejnego telefonu. Z drugiej strony prowadzone przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny poszukiwania przyniosły mizerny rezultat. Nie udało się odnaleźć nawet najmniejszej wskazówki dotyczącej lokalizacji Komnaty Cudów. Podobnie rzecz miała się w temacie przygotowań do rytuału. To jednak prawda bolała go najbardziej – bez Dokuro byli nikim. On sam, jeden z największych terrorystów na świecie miał związane ręce. W duchu postanowił, że ta lekcja pokory nie zostanie zapomniana. Tyle poświęconego czasu i wysiłków nie mogło pójść jednak na marne.
Biorąc się w garść, dławiąc obawy i wbrew przeczuciu, uniósł telefon i szybko wystukał odpowiedni numer.
- Obyś był tego wart, Dokoro…
***
Koudar, Khazar – 26 godziny później.
Wynajęta przez Genkaku sala pogrzebowa nie była może wymarzonym na spotkanie miejscem, ale idealnie pasowała do wymyślonej naprędce przykrywki. Przewiezienie Dokuro i trzech porwanych zealotów do Khazaru nie było prostym zadaniem. Zważywszy, że szczegóły dokonania wymiany nie były znane, niemal do samego końca. Zgodnie z wytycznymi podczas ostatniej rozmowy telefonicznej, Kito miał wyłączyć wybrany przez siebie, ogólnoświatowy kanał informacyjny. Pierwsze miejsce jakie pojawiło się w wiadomościach miało stać się polem spotkania. Tak właśnie padło na Koudar, w którym kilka dni temu doszło do otwarcia nowego skrzydła szpitala Dom Życia, o czym skrupulatnie informował biuletyn Optimy. Od tamtej chwili wszystko potoczyło się już błyskawicznie.
Kito wolnym krokiem przeszedł się pomiędzy trzema, ustawionymi na niewielkich podestach, trumnach, w których znajdowali się pogrążeni w farmakologicznej śpiączce Babilończycy. Trzeba było przyznać, że Glitter stanął na wysokości zadania fałszując w rekordowo krótkim czasie niezbędne dokumenty i pozwolenia na przetransportowanie „ciał” z powrotem do ich przyszywanej na potrzeby operacji ojczyzny. O wiele trudniejsze było dostarczenie na miejsce ciężko rannego Dokuro. Tu na szczęście z pomocą przybyli znajomi przemytnicy. Wspierani przez iluzję i znaczącą ilość gotówki przybyli w końcu do Koudar nieco przed czasem. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 17
|