2 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 24-02-2013, 16:42 [Lokacja] Ołtarz Duchów
|
Cytuj
|
Autor: Sorata
Mimo niskiej temperatury, grzbiet młodego człowieka spływał potem. Przelatujący nieopodal ptak zawrócił, jakby nie mogąc się nadziwić, że ktokolwiek poza nim żyje na tym pustkowiu. Argun Wind wziął głęboki oddech i wyciągnął dłoń do kolejnego stopnia. Po kilku minutach ból płuc powrócił, jednak Khazarczyk z zaciętą miną wspinał się dalej, ręka za ręką, w doskonałej koordynacji. Półotwarte usta wytrwale szeptały modlitwę. Ostatnim zrywem wyrzucił całe ciało w górę i po chwili zacisnął palce na ciepłej, żyznej ziemi na szczycie.
- Dziękuję – wyszeptał zasysając w płuca słodki i ciężki aromat świętego krzewu.
Podołał.
***
Ołtarz Duchów to pozostałość zapomnianej świątyni, umiejscowiona na górskim szczycie, na styku granic trzech khazarskich prowincji. Niegdyś to miejsce kultu odwiedzali pielgrzymi z całego Khazaru, jednak po wojnie właściwie odeszło w zapomnienie. Jedynie najstarsi kapłani pobliskich plemion wciąż desperacko walczą o jego odnowienie. Podczas Wojny Światowej świątynia stała się celem ataku bombowego. Pradawne sale i wykute w skale korytarze runęły, bezpowrotnie grzebiąc zgromadzoną wiedzę i artefakty. Zniszczenie właściwie całego sanktuarium było wielkim ciosem, jednak nie wszystko zostało stracone. Przetrwał Ogród Zrozumienia i prowadząca do niego ścieżka wiary, czyli pięćset wykutych w skale pionowych stopni. Najbardziej tradycyjni szamani rzucają wyzwanie górze i wspinają się na szczyt, by zapalić kadzidło ku czci swojego Manitou. Mówi się, że połączenie nadludzkiego wysiłku i wdychanie dymu ze spalania rzadkiej rośliny faktycznie poprawia sprawność i oczyszcza umysł wojownika. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Naoko |
#2
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 13-11-2014, 22:28
|
Cytuj
|
*** Arkadia, pieczara Arafel ***
- Ożeż motyla noga!
Filiżanka rozbiła się w drobny mak, kalecząc boleśnie moje bose stopy. Nie spodziewałam się tego. Przynajmniej nie trzeci raz z rzędu. Z żałosną miną kucnęłam nad potłuczoną porcelaną. Akurat ta filiżanka pochodziła z bardzo cennego, odziedziczonego po babci, porcelanowego zestawu.
- I co ja teraz zrobię z dodatkowym talerzykiem? - rzuciłam w przestrzeń, oczekując odpowiedzi, która nadeszła szybciej, niż się spodziewałam.
Wstając, jakimś cudem zahaczyłam barkiem o stolik na wysokich nóżkach, na który odstawiłam wcześniej wspomniany talerzyk. Nie muszę chyba mówić, że również dołączył do swojej towarzyszki w zaświatach.
- Do diaska! Koniec tego dobrego!
Zarzuciwszy płaszcz na ramiona, wybiegłam z mieszkania. Po chwili wróciłam po szpilki, jeszcze bardziej zirytowana. Przy ich zakładaniu odpadł obcas. Rzuciłam nim o ścianę i porwawszy z podłogi trampki (bo i takie buciki czasami zakładam, np. podczas ćwiczeń), opuściłam dom. Nie omieszkałam przy tym trzasnąć drzwiami. Dopiero po powrocie dane mi było dowiedzieć się, że wówczas pękła szyba w oknie, a miejscowe gołębie postanowiły urządzić w moim przytulnym M1 ptasią noclegownię.
*** Arkadia, Złote Hale, biblioteka uczelniana ***
Podniosłam głowę, wycierając z kącika ust stróżkę śliny. Pokaźnych rozmiarów bibliotekarka stała nade mną z wielce niezadowoloną miną. Zanim powołałam do życia zaspane komórki, starucha z wielką brodawką na nosie już rozpoczęła swoje tyrady o niekulturalnej i niewychowanej młodzieży, która to nie potrafi poszanować dziedzictwa zawartego w starych woluminach i tak dalej. Ziewnąwszy serdecznie, odesłałam ją pobłażliwym ruchem ręki. Wyraźnie wzburzona kobieta obróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła się w kierunku wypożyczalni, wznosząc w powietrze kłęby kurzu.
Przetarłszy oczy, wróciłam do lektury. Zasnęłam nad tekstem o szamanizmie. Mimo że bardzo zaciekawiły mnie rytuały związane z zaklęciami płodności i praktykami tuż po ceremoniach, przewracałam strona po stronie, szukając czegoś, co zaświeciło by żaróweczkę w mojej głowie.
Przewróciwszy jeszcze kilka stron, trafiłam na wielki rozdział zatytułowany „Klątwy”. Moje serce szybciej zabiło, a na twarzy rozkwitł anielski uśmiech. Nareszcie. Tego szukałam.
Z zadowoloną miną podeszłam z woluminem do punktu ksero – ani nie chciało mi się wlec wielgachnej księgi do domu, ani przebywać w bibliotece dłużej, niż powinnam. Właśnie miałam zrobić kopię interesujących materiałów, gdy wtem ujrzałam wychodzącą za rogu bibliotekarkę. Tuż za nią podążało dwóch wysokich pracowników ochrony. Zamarłam, czując się w jak kiepskiej kreskówce. Kobieta wskazała na mnie palcem, a mężczyźni stanowczym krokiem zaczęli zmierzać w moim kierunku. Czując kłopoty, porwałam księgę z blatu i rzuciłam się do ucieczki. Praktycznie od razu wpadłam na kilka krzeseł, omal nie łamiąc sobie przy tym jakiejś kończyny. Przycisnąwszy wolumin do klatki piersiowej, uciekałam dalej, próbując zgubić ochroniarzy wśród dziesiątek regałów. Oczywiście za każdym razem, gdy uważałam, że już mi się udało, wpadałam to na stół, to na regał, robiąc przy tym bardzo dużo rabanu. I tak odnajdowali mnie ochroniarze.
Przeklinając pozamykane okna na klucz, rzuciłam się w kierunku wyjścia. Potknęłam się o rozwiązaną sznurówkę (chociaż mogłabym przysiąc, że zawiązałam na podwójną kokardę!) i wylądowałam pod biurkiem, w którym było dość ciemno. Aktywowałam Ne'elam, modląc się, by poskutkowało. Ochroniarze zjawili się już po kilku chwilach, ale na moje szczęście, nie zajrzeli pod mebel. Wyszli frontowymi drzwiami. A ja tuż za nimi, cudem uniknąwszy zderzenia z doniczką, która postanowiła zlecieć na moją głowę. Ta klątwa zaczynała działać coraz mocniej na moje nerwy.
*** Arkadia, lotnisko ***
- No co ty nie powiesz... Sama domyśliłam się, że mogłabym poprosić o pomoc szamana.
Przytrzymałam komórkę barkiem, przeciskając się przez turystów.
- Jednak pragnę zauważyć, że nie mam wśród najbliższych znajomych szamanów znających się na zdejmowaniu klątw. W sumie, jeszcze żadnego nie spotkałam...
W słuchawce rozbrzmiał męski śmiech.
- Nie, nie dzwoniłam do niego... - odpowiedziałam. - Wątpię, aby mój młodszy braciszek miał styczność z Khazarczykami... Tak wiem, ty miałeś całkiem sporo, ale skoro ich albo zabijasz, albo straszysz dżumą, to marna z ciebie pomoc w tym przypadku... Psia kość!
Komórka wpadła do szklanki z wodą. DO SZKLANKI Z WODĄ!!!
*** Khazar, Honkan, góry ***
Sugerując się zapiskami, mogłam odczynić zły urok tylko w jednym miejscu – w pozostałościach po dawnej świątyni, niegdyś świętym miejscu Khazarczyków. Jednak, aby dotrzeć do tak zwanego Ołtarza Duchów, musiałam odbyć niebezpieczną podróż przez góry. O ile spacer szlakiem nie wydawał się zatrważający, o tyle wspinaczka po niemal poziomej, gładkiej ścianie wydawała się całkiem śmiercionośna. Zwłaszcza pod wpływem klątwy.
Wbiłam hak w twardą skorupę i założyłam kolejny karabinek na linę. Póki co szło mi całkiem nieźle – przede mną zostało tylko kilka metrów, a pode mną rozpościerała wielka otchłań, przygotowana w każdej chwili przywitać mnie szeroko otwartymi ramionami. Wzdrygnęłam się mimowolnie i wznowiłam wspinaczkę, pragnąc jak najszybciej znaleźć się na twardym gruncie.
Mimo że Khazar słynął z wysokich temperatur, na tej wysokości nie można było mówić o jakimkolwiek gorącu. A jednak po mojej twarzy co chwila spływały nowe stróżki potu, boleśnie raniąc zaczerwienioną od mroźnego wiatru skórę. Wraz z każdym centymetrem bliżej szczytu, moje ciało stawało się coraz cięższe. Dłonie powoli odmawiały posłuszeństwa. Co chwila ześlizgiwałam się z niepewnych stopni, modląc się do Lumena o nie złamanie karku.
W końcu dotarłam na szczyt. Zasapana i przepocona zaczęłam czołgać się w kierunku Ogrodu Zrozumienia. Nie mogłam teraz zrezygnować, ponieważ nadludzki wysiłek był jednym z trzech elementów mających złamać klątwę.
Spojrzałam na mapę i ruszyłam w głąb szczątków świątyni. Odnalazłam w końcu wyrwę w posadzce. Zrzuciwszy z pleców niepotrzebny balast, wślizgnęłam się do środka. Mimo że robiłam to dość ostrożnie, oczywiście skończyło się rozerwaniem ubrania i głębokim rozcięciem na łopatce.
- Nic to – szepnęłam. - Pozostało tylko mieć nadzieję, że żaden tężec mnie nie zaatakuje...
Po omacku ruszyłam przed siebie, czując, że to właściwa droga. Musiałam użyć resztek woli, by nie zawrócić, gdy w moje włosy wplątały się grube pajęczyny. To, że byłam zealotą wcale nie świadczyło, że nie odczuwałam wstrętu.
Znalazłam się w końcu przy małym strumieniu. Wartka woda była lodowato zimna i przejrzysta jak powietrze. Przycupnąwszy przy brzegu, zaczęłam powoli zdejmować ubranie. Kolejnym etapem było oczyszczenie w wodzie. Jak bardzo cieszyłam się, gdy w księdze znalazłam wzmianki właśnie o tym żywiole, mimo że to ogień był popularniejszy w szamanizmie. Woda bardziej nadawała się do połączenia między światami, natomiast ogień potrafił wypalić wszelkie zło do nicości, pozostawiając po sobie tylko popiół.
Aby wszystko wyglądało jak powinno (a przynajmniej tak mi się wydawało), założyłam na siebie długą, płócienną szatę w kolorze bieli. Wziąwszy głęboki oddech, zanurzyłam stopę w strumieniu, czując się tak, jakbym pozwoliła na wbicie w siebie setek maleńkich igieł jednocześnie. Walcząc z własnym ciałem, wstąpiła i drugą nogą. Całe ciało pokryło się gęsią skórką. Starając się nie zwracać uwagi na bodźce, ostrożnie usiadłam pod skarpą, pozwalając, by woda spływa po całym moim ciele, zaczynając od głowy. Teraz mogłam przejść do trzeciego kroku – medytacji. Nigdy nie byłam w tym dobra, nawet pogrążenie się w głębokiej modlitwie wymagało ode mnie nie lada wysiłku a i to nie zawsze skutkowało sukcesem. Teraz jednak byłam zdeterminowana jak nigdy, chociaż znalazłam w sobie pokłady strachu. Bo cóż mógłby powiedzieć Lumen na moje próby połączenia się drogą mistyczną z Manitou?
Wpadłam w trans szybciej, niż się spodziewałam. Świat zewnętrzny, w tym woda, moje ciało, resztki świątyni i wszystko, co przytrafiło mi się w ostatnim czasie, przestał istnieć. Byłam tylko ja, a raczej mój duch, i wszechogarniająca pustka. Po chwili rozbłysło światło, a w nim ujrzałam ciemną sylwetkę, bez wyraźnie określonych kształtów. Czyżby to było to Manitou, które miałam zamiar przebłagać o zdjęcie klątwy. Całkiem możliwe, jednak nie było mi dane się o tym dowiedzieć. Zemdlałam.
*** kilka godzin później ***
Ocknęłam się przed ruinami. W ubraniach. Bez śladów tułaczki i zmęczenia. Nie miałam nawet rozcięcia na łopatce. Zdezorientowana przeszukałam wzrokiem najbliższe otoczenie. Znalazłam kawałek pergaminu, który natychmiast podniosłam z ziemi. Rozłożywszy, ujrzałam kilka słów:
Doceń. Nawet się nie starałem.
O nic więcej nie pytając, natychmiast ruszyłam w drogę powrotną. Wolałam nie kusić losu. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
Ostatnio zmieniony przez Naoko 15-11-2014, 00:50, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
RESET2_Coltis |
#3
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 28-05-2015, 21:14
|
Cytuj
|
Nagłe wieści o zamknięciu Projektu Guardian zaskoczyły Blighta równie mocno, jak kolejne zlecenie od arcybiskupa. Nie pozostawało ono bez związku z tym, czym w ostatnim czasie trudnił się Yuujirou Shibari. Manuskrypty wygrzebane z czeluści papieskich bibliotek potwierdzały tezy niedoszłego maga, mówiące o sługach Światłości innych niż ludzie - istotach potężnych, utkanych ze światła ich własnej wiary. Można by uznać ich istnienie za legendy, włożyć to wszystko między bajki, gdyby nie fakt, że Tenchi zamieszkują różne dziwne byty. Doskonałym przykładem byłyby Manitou - khazarskie duchy, które paktują z szamanami, obdarzając ich mocą równą nieraz nadludziom, a może i większą. Do tej pory projekt rozwijał się zgodnie z oczekiwaniami. Shibari był o krok od poznania tajemniczego rytuału, który miał umożliwić kontakt z posłańcem Lumena - anielskim bytem o zapomnianym przed wiekami imieniu. Czego przestraszyli się biskupi, że kazano zamknąć projekt, a zebrane do tej pory informacje pogrzebać z powrotem w księgozbiorach? Być może dociekli już własnego sposobu i nie w smak im było, że zwykły człowiek, nawet nie zealota, wykazał się wiedzą i sprytem niejednokrotnie większymi niż ludzie u władzy. Sprowadzało to Blighta do bardzo trudnego położenia. Arcybiskup Merriam zażądał od niego, by schwytał uciekiniera. Yuujirou zwęszył pismo nosem i zebrawszy dane niezbędne do ukończenia swojej misji zniknął nagle z Babilonu. Dokąd mógł się udać? Coltis nie miał pojęcia. Szukał w pamięci wskazówek, pozostawionych prawdopodobnie podczas długich rozmów o Guardianie. Czy zamierzał wydać znajomego na pastwę egzekutorów? Prawdopodobnie byłby to znacznie lepszy los, niż stanąć przed Sądem Najwyższym w Arkadii. Niesubordynacja i podkopywanie autorytetu należały do ostatnich rzeczy, jakie robi się Merriamowi. Ten czcigodny staruszek, na pozór łagodny pasterz, potrafił obchodzić się ze zdrajcami w sposób mrożący krew w żyłach. Przynajmniej takie były plotki. Blight nigdy nie spotkał zealoty, ani tym bardziej jakiegokolwiek szarego człowieka, który postawił się arcybiskupowi. Biorąc sprawę statystycznie: ktoś taki musiał istnieć, co oznaczało jedno – niewygodni ludzie znikali na zawsze. Ciekawe, czy Milani albo Vargas działali tak samo. Coltis ocknął się z zamyślenia. Podniósł wzrok, zauważając Lolitę siedzącą w fotelu.
- Hej, Stingbee... - zaczął. Dziewczyna uniosła brwi czekając na dalszy ciąg wypowiedzi. - Możesz zorganizować kilku ludzi od ojca? Potrzebuję, żeby przeszukali parę miejsc.
- Myślę, że Kouji nie będzie miał nic przeciwko. Czego szukamy?
- Shibari nawiał z zapiskami o aniołach. Trzeba go doprowadzić przed Merriama. Projekt anulowano tuż przed uzyskaniem wyników.
- Yuujirou będzie chciał sprawdzić, czy ma rację – zgadła Lolita.
- Tak, ale nie uda mu się.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo to ja go będę ścigał – odparł stanowczo Blight.
***
- Myślałem, że lubisz tego wariata – przyznał szczerze Arca, gdy dowiedział się o szczegółach misji.
- Lubię. Planowałem go nawet wcielić do naszej małej drużyny – odpowiedział Coltis.
- I ot tak na niego zapolujesz? Rozumiem, że wielki i wspaniały Merriam wydał rozkaz, ale...
- Hannę też lubiłem, a nie potrzebowałem rozkazu, żeby wpakować jej kulkę w łeb.
- Czasem mnie przerażasz, Blightey. Ją w sumie mogę jeszcze zrozumieć, była niebezpieczna.
- A Shibari nie jest? - Coltis zapytał z perfidnym uśmiechem na twarzy. - Posiadł wiedzę, której przez lata strzegli jedni zakonnicy, a drudzy próbowali rozszyfrować. Bierze się za sprowadzenie legendy do tego planu istnienia, a babilońskie władze najwyraźniej dostrzegły w tym jakiś problem. Może boją się kompromitacji, albo tego, że nie będzie jak kontrolować anioła, gdy już się pojawi.
- Wierzysz, że jest coś takiego?
- Opowiadałem ci o Akuma, sam spotkałeś się z szamanami z Khazaru, a na dodatek władasz zdolnością niedostępną przeciętnym ludziom. Muszę odpowiadać na pytanie? - Zakpił ciemnowłosy zealota. Poprawił krawat na szyi i ruszył do wyjścia. Machnął ręką na towarzysza, nakazując iść za sobą. Arca wzruszył ramionami, po czym również wyszedł z pomieszczenia.
***
Lolita trenowała właśnie na strzelnicy, gdy rozdzwonił się komunikator. Zabezpieczyła broń i powoli podeszła do stolika, na którym leżało urządzenie. Na wyświetlaczu widniał alias jednego z ludzi ojca.
- Dzień dobry, Ringo-san. Rozumiem, że trafiliście na trop? - zapytała. Głos w słuchawce mówił coś przez dłuższą chwilę. - Świetnie. Dziękuję za kooperację. Przekaż pozdrowienia Koujiemu. Do usłyszenia.
Blight pojawił się jak cień. Zapukał we framugę dopiero gdy przekroczył drzwi. Lolita prawie podskoczyła.
- Znaleźli go?
- Wiedzą gdzie był zeszłej doby. To najlepsze co dostaniemy.
- Świetnie. Wyruszamy bez zwłoki. Powiedz tylko dokąd.
- Do Khazaru. Jakie znasz mistyczne miejsca w Honkan? Nie znam się na okultyźmie, ale chyba będzie potrzebował jakiegoś, żeby ukończyć rytuał?
- Ołtarz Duchów! - wykrzyknął Coltis. - Prosiłem Arafel o raport na temat tego miejsca. Shibari wyglądał na zainteresowanego, gdy o tym wspomniałem. Zapisz koordynaty, nasz uciekinier jest tam na sto procent.
***
Podróż do Khazaru nie nastręczała praktycznie żadnych problemów. Blight wielokrotnie bywał ze swoją drużyną w prowincji Honkan. Tam przecież mieściła się jego ulubiona Wilcza Paszcza. Tym razem zawędrowali jednak aż pod nubijską granicę, gdzie na górskim szczycie wznosiła się niegdyś potężna świątynia. Dziś zapomniana już niemal przez ludzi, doszczętnie zniszczona atakiem bombowym w czasach Wojny Światowej, straszyła swoimi pozostałościami. Ruiny raczej nie przyciągały turystów. Górskie ścieżki, które do nich prowadziły, były niebezpieczne. Fałszywy krok potrafił przyprawić nieostrożnego podróżnika o śmierć. Równie mocno odwodziły od wypraw plotki o mieszkających tam duchach. To miejsce niewątpliwie było przesycone jakąś pradawną mocą. Shibari prawdopodobnie chciał ją wykorzystać w swoim tajemniczym rytuale. Kilkukrotnie zresztą wspominał o tym, że przydałaby mu się “nieco cieńsza bariera” między światem śmiertelników i istot wyższych, za które uważał oczywiście anioły Lumena.
Dotarcie do wykutych w skale, niemal pionowych schodów okazało się czasochłonne. Stingbee, Arca i Coltis poruszali się ze zdwojoną ostrożnością. Ekwipunek do wspinaczki okazał się niezbędny, lecz gdy tylko dotarli do ścieżki wiary, prowadzącej na szczyt, Blight natychmiast zrzucił z siebie plecak i całe olinowanie. Haki również uderzyły głucho o skałę pod jego stopami.
- Chyba nie zamierzasz się tam wspinać o własnych siłach? - Ze zdziwieniem zapytała Lolita.
- Przecież są schody – odparł towarzysz z szaleńczym błyskiem w oku. Zaczął piąć się w górę, ciężko dysząc oraz wystawiając z wysiłku język. Stojący obok Arca tylko wzruszył ramionami. Usiadł na najbliższym głazie, wyciągnął z plecaka prowiant i przyglądał się widowisku. Zrezygnowana Stingbee również spoczęła w pobliżu.
- I co zrobisz, jak go tam zastaniesz? - rzuciła, zadzierając głowę by spojrzeć na Blighta, który był już całkiem wysoko. Ten jednak milczał. Wciąż zastanawiał się, jak powinien postąpić. Lojalnie, to było pewne, tylko wobec kogo?
***
Dotarł w końcu na kraniec schodów. Skostniałymi palcami wczepił się w krawędź i wisiał tak przez chwilę. Potem wyprężył ciało i zarzucił lewą stroną, zaczepiając nogą oraz ręką o skalną półkę. Wturlał się głębiej. Leżąc na plecach odchylił głowę i omiótł otoczenie wzrokiem. Shibari siedział spokojnie kilka metrów dalej, paląc swoją nierozłączną fajkę, nabitą dla odmiany jakimś szamańskim zielem. Wypuścił parę dymnych kółeczek, po czym postanowił się odezwać.
- Hej Coltis. Myślałem, że wyślą kogoś od egzekutorów. Może tego narwanego d'Arce, albo chociaż Ifryta.
- Yuujirou... Wiesz jak oni myślą. Jaki byłby z ciebie przykład, gdyby zlikwidowali cię tu na miejscu?
- Cholernie dobry przykład, że w Babilonie już nikomu nie można ufać – ze smutkiem odparł uciekinier.
- Udało się chociaż?
- Czy rytuał się powiódł? Nie wykonałem go jeszcze, ale wiem że działa. Zwłaszcza tutaj, gdzie duchy szepczą między sobą. W kraju też mamy takie miejsca, jeszcze świętsze niż to, ale nie miałem zbyt wielkiego wyboru.
Coltis podniósł się leniwie, prawie pozbawiony tchu od wyczerpującej wspinaczki. Stanął za Shibarim.
- Żałuję że tak to się skończy, ale ja też nie miałem wyboru.
- I tu się mylisz, Blight. Zawsze masz wybór. Mógłbyś na przykład zwiać, tak jak ja. Oddać mi tę kość świętego, którą masz w plecaku. Ostani element mojej układanki, o którym ci wspomniałem tuż przed dezercją. Wciąż nie zdecydowałeś czy pomóc mi, Merriamowi, czy może po prostu sobie.
- Zastanawiam się, co by było, gdybyś przyzwał to coś. Tego anioła. Zastanawiam się, czy nie zniszczyłby mnie na miejscu, bo widzisz... wierzę w Lumena, w to że mnie wybrał, ale w głębi duszy wydaje mi się również, że on mnie po prostu nienawidzi. Jakby moje oczyszczenie było jakąś wyrachowaną karą. Bo jak inaczej można nazwać życie w Babilonie? Na każdym kroku kłamstwa, sekrety. Merriam każe mi porzucić poszukiwania Infulentiusa, żebym za dużo się nie dowiedział. Papież, wzór cnót, brata się z drugim najbardziej poszukiwanym przestępcą na świecie, zaraz po Kito Genkaku. Założę się, że Milani też ma jakąś mroczną tajemnicę i być może niedługo każe sprzątnąć Arafel, która dla niego pracuje. Jeśli ja, jako awatar rozkładu, czuję się brudny taplając się w tym całym syfie, to powiedz mi jak bardzo zepsuty musi być ten świat...
- Możemy razem poszukać odpowiedzi na to pytanie.
- Wybacz, Shibari, ale moje odpowiedzi są gdzie indziej. Przebywając wśród kłamców muszę być równie bezwzględny jak oni, bo tylko tak dotrę do swojej prawdy. Moje kłamstwo na dziś...
- Lojalność? - odgadł Yuujirou, czując na karku śmietelny dotyk Coltisa.
***
Komunikator trzeszczał niemiłosiernie, przekazując wiadomość z odległych gór. Merriam wsłuchiwał się w urywany przekaz.
- Yuu...rou ...bari zlikwidowany. ...bował... ukończyć ...tuał.
Arcybiskup bezbłędnie rozpoznał treść wiadomości od porucznika Coltisa, po czym wyłączył urządzenie. Fizjonomia starca nie zdradzała praktycznie żadnych emocji. Po prostu uśmiechał się lekko pod nosem, swoim zwyczajem. Nosił tę maskę tak długo, aż stała się jego prawdziwą twarzą.
- Wyśmienicie – powiedział do pustego gabinetu. - Wyśmienicie. |
Ostatnio zmieniony przez Coltis 28-05-2015, 21:15, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|