Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Tekkey vs NPC (Mr. 5) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Tekkey, 27-12-2012, 00:00
 Zamknięty przez Lorgan, 22-02-2013, 00:24

5 odpowiedzi w tym temacie
^Tekkey   #1 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 34
Dołączył: 24 Cze 2011

Mr. 5 1140道力
Tekkey 1400道力


- Czy to naprawdę potrzebne, panie Wright?
- Uważam, iż owszem, potrzebne. A nawet konieczne – z lodowatą obojętnością odpowiedział z przeciwległego fotela elegancko ubrany mężczyzna.
W dziwny sposób zdawał się doskonale pasować do tego miejsca – przytulnego gabinetu ze ścianami obstawionymi regałami książkowymi, biurkiem z ciężkiego drewna w kącie i buzującym ogniem kominkiem w centrum. Tuż przed nim, pomiędzy kilkoma wysokimi fotelami, na zabytkowym stoliku stygła pełna filiżanka herbaty. Agent Ookawa dostawił obok niej własną, już opróżnioną.
- Wy-śmie-ni-ta! Gatunek warty każdej ceny. Zdążyłem już zapomnieć o urokach życia w luksusie. Wszystko dzięki gospodarzowi. – Sanbeta teatralnym ruchem wzniósł wyimaginowany puchar w kierunku trzeciego z foteli. Zasiadający w nim starszy mężczyzna najprawdopodobniej nie zamierzał odpowiedzieć na ten miły gest, był już wtedy bowiem zimnym trupem.
- To zbrodnia, pozwolić napojowi takiej jakości stygnąć. Dlatego myślę, że powinien pan złożyć broń i skorzystać z może ostatniej okazji na jego spróbowanie – kontynuował Tekkey, składając dłonie w błagalnym geście. Na grzbiecie jednej z nich czerniło się rozległe poparzenie wokół niepokojącego, wypalonego w żywym mięsie stygmatu.
Babilończyk obdarzył rozmówcę spojrzeniem krótkim, acz treściwym. Mimo perlącego się na jego czele potu i trzaskających wesoło w palenisku drew, uparcie usiłował odpalić zapałkę od draski stylowego pudełka. Z roztrzęsionych dłoni zealoty wyślizgnęła się kolejna sztuka, zasilając grono rozsypanych już na posadzce, nietkniętych ogniem patyczków. Niezrażony usiłował wyłuskać kolejną, zaciskając dzwoniące o siebie zęby.
- Mamy jeszcze kilka minut, ale wkrótce drgawki zmienią się w paraliż. Nie wolałby pan porozmawiać, choćby jak szpieg ze szpiegiem, nim Migakumai uniemożliwi nam nawet tę drobną uprzejmość wobec siebie?
Sanbeta leniwie skinął palcem. Pudełko, jak obdarzone własną wolą, wyskoczyło z chwytu właściciela, zgrabnym ślizgiem lądując na stoliku między filiżankami.
- To okrutne, panie agencie. Odbierać ostatnią nadzieję człowiekowi skazanemu – walcząc z własnym ciałem, wycedził obcokrajowiec. – Słucham zatem. Proszę o zrozumienie, jeśli nie zdołam już odpowiedzieć.

***


Unity Bank. Ostatnio zbyt wiele zdarzeń w życiu Genbu wiązało się z ową instytucją. Może z prostego powodu, iż nieszczęścia wzajemnie się przyciągają. A ostatni kwartał roku nie był zbyt pomyślny ani dla chluby Fojikawy ani też najgorszego szpiega świata. Choćby obecne zadanie, pośrednio łączące się z losem obojga. Operacja rozbicia babilońskiej siatki wywiadowczej zakonspirowanej w stolicy strefy Ginto. Przygotowywana przez miesiące inwigilacji podejrzanych i skrupulatnego monitorowania miasta, z tego ostatnie kilka tygodni przez specjalną delegację agentów. Z dnia na dzień, tuż przed wdrożeniem fazy dyskretnej likwidacji, misterny plan obraca się w perzynę. Nastąpił przeciek informacji. Na próżno zastanawiać się kto za nim stoi: zdrajca w szeregach Sanbetsu, babiloński wywiad czy też Khazarczycy, którzy wydają się żywotnie zainteresowani całą sprawą. Ważne, że sytuacja doprowadza do przyspieszenia aresztowań. Zatem dossier wykrytych kretów w dłoń i dalej w miasto, wykrawać zgniłe wrzody ze zdrowego ciała społeczeństwa.
- Mamy wyważać czy nie? – obrażonym tonem rzucił jeden z komandosów przydzielonych Ookawie do pomocy. Odwiedził z nimi już kilka adresów, nigdzie nie napotykając większych trudności ze strony aresztantów. Ujmując rzecz pragmatycznie, w tym przypadku też o żadnym oporze nie mogło być mowy.
- No gdzie, pancerne chcesz wyważać? – zgasił go drugi pomagier, ten bardziej ogarnięty. – To trzeba sposobem.
Nachylił się do zamka, wyciągając przybory ślusarskie.
- Chyba nie ma się co czaić, panowie. Wejdziemy z hukiem. Jemu to już i tak nie zrobi różnicy – arbitralnie stwierdził agent, zastępując wytrychy kolegi dwoma płatkami Detcardów.
Widok, jaki zastali w środku po uporaniu się ze zwichrowanymi drzwiami, na pierwszy rzut oka ani trochę nie uzasadniał tak radykalnej opinii. Ot urządzony w dobrym guście apartament, przeznaczony raczej dla singla niż rodziny. Rzeczonego osobnika grupka intruzów znalazła dość szybko. Opierał się czołem o blat kuchenny, siedząc na wysokim barowym krześle. Mimo nie najwcześniejszej pory miał na sobie jedynie ręcznik kąpielowy. Nie mógł być martwy od dawna, dopiero zaczynał sztywnieć.
- A temu co? Śniadanko zaszkodziło?
- Mimo wszystko, szkoda człowieka – wodząc wzrokiem po zasobnym barku skomentował pierwszy komandos.
- To prawnik był – poprawił Genbu, ściągając z krzesła denata.
- I dobrze mu tak, onemu synowi! – zaperzył się natychmiast tamten, zgodnie chwytając za nogi.
Wspólnie ułożyli go na ciemnym worku na zwłoki, rozpostartym na kanapie. Wyglądało na to, że nie tylko Sanbetsu zaczęło polowanie na działaczy siatki. Przeklęty przeciek dał zealotom szansę usunięcia najbardziej kłopotliwych współpracowników. Gdyby umarli potrafili mówić, jakie informacje wyjawiłby umrzyk na temat wroga? Z braku laku, musiały wystarczyć informacje zachowane na ciele. Po raz pierwszy Genbu miał możliwość przyjrzeć się z bliska metodzie pracy konkurencyjnego łowcy. Przyczyną śmierci była pojedyncza rana. Żadnych obrażeń od upadku, zatem zabójca musiał podtrzymać swą ofiarę, a następnie usadzić ją w naturalnej pozycji. To wymagało pewnej siły i słusznego wzrostu – krzesło było całkiem wysokie. Wąskie, proste ostrze przeszło gładko pomiędzy żebrami, dosięgając bezpośrednio serca. Narzędzie zbrodni egzekutor usunął dopiero po zgonie, dlatego też nie pojawił się znaczący krwotok, a jedynie odrobina szkarłatnej cieczy na brzegu rany. Naprawdę artystyczna robota.
- Zawińcie go i wrzućcie na pakę. Ja zgłoszę centrali pojawienie się konkurencji. Skoro uznano tego pechowca za zagrożenie, to warto prześwietlić jego życiorys i pracę odrobinę dogłębniej. Może trafimy na coś ciekawego.
Podczas gdy pomagierzy mocowali się z przeniesieniem worka przez wąską szparę drzwi, Tekkey zapoznawał się z namiarami kolejnego celu. Towarzyszom nie umknął dziwny grymas na jego twarzy.
- Coś nie tak? Znowu prawnik?
- Gorzej. Prawniczka.

***


Jej telefon. Wygrywający bez końca obco brzmiącą i nieprzyjemną dla ucha melodyjkę. Choć ignorowany, natarczywie domagał się uwagi, wprawiając w wibracje opakowania drogich kosmetyków stojących rzędem na tej samej półce. Wstrząsająca kakofonia metalu, plastiku i szkła.
Po przyjęciu połączenia natychmiast zmiana, drżenie zastępują padające w szybkim rytmie słowa niosące niewiele treści. Kanonada pytań i zapewnień. Zwykły bełkot. Kogo tym razem posadzili po drugiej stronie?
- Zgadza się, to ja dzwoniłem pięć minut temu. – Krótka pauza, by w pełni dać odczuć wagę sytuacji osobie po drugiej stronie słuchawki. - Mnie też jest przykro z powodu zwłoki.
Tym razem szczebiotanie sączące się w ucho zostało obcesowo zastopowane już w zalążku.
- Nie czas ani miejsce na kolejne przeprosiny. Zdarzył się mały… wypadek. Sytuacja jest kryzysowa. Potrzebuję tu natychmiast czyścicieli.
Tak, pojawia się zaniepokojenie. Pewnie nie tego się spodziewano. Pozycja zobowiązuje.
- Nic nie jest w porządku. Uprzedzam, to nie będzie ładny widok. Lepiej przyślijcie kogoś z mocnym żołądkiem.
Agent rozłączył się, odkładając urządzenie na poprzednie miejsce. W pamięci sprzętu nie było połączonych ze sprawą kontaktów, połączeń ani wiadomości. Pozornie żaden trop nie wiązał właścicielki z siatką babilońskich szpiegów działających w Fojikawie. Mimo to wydano na nią list gończy na podstawie ustaleń długofalowej inwigilacji. Dostarczyć żywą lub martwą, bez różnicy.
- Słyszysz mnie? Wstań.– Delikatnie, lecz stanowczo, ujmując za ramię kobietę zwieszoną nad muszlą klozetu, mężczyzna wywindował ją do pionu. - Musimy się wynieść nim przybędzie ekipa sprzątająca.
- Jeszcze pięć minut – ta wybełkotała w odpowiedzi, usiłując powstrzymać kolejną falę torsji. – Za chwilę poczuję się lepiej, obiecuję.
- Wręcz przeciwnie. Przez jakiś czas czuć się będziesz już tylko gorzej i gorzej. A tu już dość nabrudziłaś. Zresztą, nie chciałbym stanąć twarzą w twarz ze sprzątaczkami z obsługi hotelu po tym co zrobiłaś z ich drogim dywanem.
Jeszcze kilka dłużących się niemiłosiernie metrów w objęciach, nie pachnącej bynajmniej fiołkami, damy w opresji i agent z ulgą pozbył się balastu. Komandos w cywilnym ubraniu również nie wyglądał na zachwyconego przekazanym mu aromatycznym prezentem. Z bezpiecznej odległości eskortując parkę przez hotelowe korytarze szpieg aktywował komunikator beepera.
- Tu Tekkey. Przejąłem panią sędzinę. W zasadzie jest cała. Zdrowa niekoniecznie, ale to jej wyłączna wina.
Zrobił pauzę, na wpół świadomie oczekując zwykłych wyrazów zaniepokojenia. Ku jego niepomiernej uldze nic takiego nie miało miejsca. Dobrze pracować z zawodowcami.
- Oczywiście, że Kishoi. Zażyła truciznę, gdy tylko weszliśmy. Na jej nieszczęście posiadamy medykamenty, przy których kapsułka z cyjankiem wydaje się przepustką do raju. Egzekutor z Babilonu znowu kogoś wykończył? – spytał poważniejąc.
Po uzyskaniu negatywnej odpowiedzi pozostawało już tylko przejść do kolejnej osoby z listy. Po krótkim namyśle Ookawa wybrał zejście schodami, uznając ich atmosferę za zdrowszą od tej panującej w windzie.
Mniej więcej piętro czy dwa niżej zorientował się, iż coś go niepokoi. Pierwszą myślą było sprawdzenie jak ma się sytuacja w windzie, ale nic nie wskazywało na problemy. Dosiadła się wprawdzie jedna osoba, której determinację mógł jedynie szczerze podziwiać, skoro była w stanie wytrzymać ze schorowaną sędziną. Na wszelki wypadek postanowił mieć nowego przybysza na oku, a najlepiej osobiście dołączyć do eskorty na kolejnym z pięter. Młodzieniec przyspieszył kroku, przeskakując po dwa, trzy stopnie, w biegu upychając papiery z powrotem do teczek. Tak naprawdę przegapił pierwsze akordy, tragedia rozpoczęła się od błyskawicznego ataku na ochroniarza kobiety przez trzeciego pasażera. Ten musiał być szybki, skoro wyszkolony komandos nie zdołał ani odrobiny zmienić trajektorii sztychu. Jak i inne ofiary dostał w serce, osuwając się bezwładnie po ścianie windy.
Niezwykły był spokój, z jakim organizm napastnika przyjmował sytuację walki. Jego tętno niemal się nie zmieniło. Po zlikwidowaniu zbędnego świadka mężczyzna pozostał w bezruchu, zwrócony twarzą do aresztantki. Rozmawiali? Jeśli przybył by uratować zdrajczynię, to może nie wszystko jeszcze stracone – osłabiona i chora nie zdoła szybko przebyć wielkiego lobby hotelu, ulokowanego na poziomie ulicy. Genbu pognał po stopniach długimi susami, roztrącając część gości wdrapującą się pod górę. Winda powoli docierała do parteru. Ze zdumieniem agent uświadomił sobie, iż raptem sytuacja wewnątrz się zmieniła. Napastnik wydawał się poruszony, a w jego mózgu krew poczęła krążyć równocześnie w niezwykłych rejonach. Podobne anomalie Ookawa widywał jedynie u użytkowników babilońskiej magii. W widzie był Zealota i najwyraźniej właśnie zaatakował, wyszarpując natychmiast broń z piersi kobiety. Czyżby zmieniał metodę? Morderca usunął także sztylet z ciała komandosa. Gdy winda dotarła, wysiadł, spokojnie kierując się do wyjścia. W momencie, w którym Tekkey wpadł do lobby, Babilończyk nie niepokojony wsiadał już do taksówki.
- Dobrze rozegrane! – krzyknął za nim agent, ściągając na siebie zgorszone uwagi większości gości, nieświadomych jeszcze popełnienia aktu zbrodni na terenie hotelu.
Adresat tych słów, o dziwo, dosłyszał głos. Z lekko ironicznym uśmiechem uchylił kapelusza. Jego samochód ruszył, znikając wśród miejskiego ruchu.
Po drugiej stronie ulicy, oparty o czarny karawan, drugi komandos zerkał niecierpliwie na gmach w którym zniknęli kolega i agent. Bez entuzjazmu ten ostatni nawiązał połączenie z koordynatorem.
- Tu Tekkey. Spotkałem egzekutora Babilonu. To Zealota. Sędzina nie żyje. Sprawdźcie nagrania, minutę temu morderca odsłonił swoją twarz przed hotelem Subame. Namierzcie go, albo jego taksówkę, w systemie miejskiego monitoringu. Musimy znaleźć szpiega nim dotrze do kolejnego współpracownika.
Agent pochylił się nad kobietą, sprawdzając, czy nie zdoła jej w jakiś sposób pomóc. Jednak wnętrze rany nie wyglądało jak poprzednie. Cios sztyletem przepalił jej wnętrzności. Egzekutor był jedynie irytującą przeszkodą, mag-zabójca śmiertelnym zagrożeniem dla powodzenia całej akcji.

***


System zadziałał z opóźnieniem, podając jedynie przybliżoną strefę pobytu mordercy. Kolejne drzwi, osoba, historia… śmierć. Kobieta, chyba przed trzydziestką lub tuż po niej. Wnosząc po spracowanych dłoniach i pożółkłej cerze, pracownica jednej z licznych w okolicy fabryk broni. Matka dwójki dzieci w wieku szkolnym. Zdrajczyni.
Jedynym co mógł dla niej zrobić, to wezwać ekipę czyścicieli. Przynajmniej, po powrocie do domu, dzieci nie będą musiały zachować w pamięci widoku swej zasztyletowanej matki. Zadano jej wiele gwałtownych ciosów, w dodatku bez pozostawiania ostrza w ranie. Kałuża krwi rozlewała się wokół ciała zmarłej szkarłatną kałużą. Tym razem widok był jeszcze gorszy niż w przypadku poprzedniej ofiary. Czy powodem było to, że obie były kobietami? Nie, jakoś to nie pasowało do lodowatego spokoju zealoty. Idąc za głosem przeczucia, lub po prostu czując w powietrzu specyficzny aromat, Tekkey zajrzał do kuchni. Dwa świeżo umyte talerzyki i dwie filiżanki. Nie do końca to, czego się spodziewał, ale też mówiło to odrobinę o konkurencie. Po wypiciu w jej towarzystwie popołudniowej herbaty, zamordował ze szczególnym okrucieństwem swoją współpracownicę i być może znalazł jeszcze czas by doprowadzić do czystości zastawę, z której wcześniej oboje korzystali.
- Centrala? Potrzebuję kolejnego adresu. Tym razem bardziej się postarajcie.

***


System namierzył Babilończyka stosunkowo szybko. W pobliżu mieszkały dwie potencjalne ofiary. Nie, członkowie wrogiej siatki. Tekkey coraz częściej łapał się na tym, że traci dystans do sprawy. Nawet teraz miał nadzieję, że wybrał dobry adres.
W ciemnym budynku przeskakiwał po starych, rozklekotanych schodach, usiłując zachować orientację w numerach mieszkania. Ostatecznie trafił prawdopodobnie pod właściwy. Chimyaku podpowiadało, iż w zasadzie tuż za drzwiami, znajduje się wysoka sylwetka poszukiwanego egzekutora. Młodzieniec wyciągnął zza pleców Mamushi Pistol, odciągając bezgłośnie bezpiecznik. Wystarczyłoby wpakować przez cienką sklejkę kilka kul i problem zostałby rozwiązany. Jednak coś w środku nieodmiennie burzyło się na taki scenariusz. Ze zrezygnowanym westchnięciem załomotał kolbą pod właściwy adres. Po chwili w szparze zablokowanej łańcuchem ukazał się skrawek sylwetki zealoty.
- Witaj ponownie. Mogę wejść? – zaskakująco zmęczonym głosem zagadnął Ookawa.
- Proszę – odpowiedział Babilończyk, cofając się w głąb pokoju.
Cisna, jednoizbowa kawalerka zapełniona była porozrzucanym jedzeniem, opakowaniami po żywności i rozsypującymi się od przepełnienia meblami. Jedynym sprzętem we względnej czystości był archaiczny komputer, z wieloma kineskopowymi monitorami wyszabrowanymi pewnie z jakiegoś skupu złomu. Chociaż ścigany morderca nie przejawiał żadnych objawów wrogości, Tekkey nie spuszczał z niego czujnego wzroku. Tamten również taksował go spojrzeniem.
- Jesteście tu skończeni. A ty, ty Babilończyku nie musisz nikogo więcej zabijać, po prostu zniknij. Zresztą, najprawdopodobniej sami cię wyręczymy i większość waszych ludzi nie dożyje jutra.
- Wystarczy Howard Wright, agencie. Przykro mi, ale nie mogę polegać na waszej chęci lub niechęci do ich eliminacji. Mam swoje rozkazy.
- Dałem ci szansę. Powiedz chociaż temu tu, żeby nie się mieszał. - Genbu zastukał pistoletem w ścianę, za którą czaiła się druga osoba, niedoszła ofiara.
- Nie mogę tego zrobić. Każdy ma prawo walczyć, o to co uważa za słuszne. – Uśmiechnął się oponent w pogodny i nad wyraz irytujący sposób.
Mimo wyczerpania możliwości negocjacji, obu stronom w widoczny sposób nie zależało na szybkim rozpoczęciu walki. Przeciwnicy patrzyli na siebie, usiłując oszacować mocne i słabe strony przeciwnika. Kto dał impuls do rozpoczęcia, a kto tylko reagował, nie miało większego znaczenia. Howard sięgnął za połę surduta, poczynając od rejterady z pola czystego ostrzału. Mamushi pistol zakaszlał anemicznie, wypluwając kule. Z brudnych szyb i równie zaniedbanych ścian za plecami zealoty posypały się odkruszone fragmenty szkła i betonu. Cięły jak szrapnele, otulając aurą odłamków postać człowieka nurkującego za szczególnie okazałą hałdę śmieci. Spośród podniesionego kanonadą pyłu wyleciał niewielki nóż, kompletnie niedostrzeżony przez agenta. Drugi, ciśnięty o ułamek uderzenia serca później, szczęśliwie zdołał w ostatniej chwili odtrącić pistoletem. Pierwsza rana w tej walce, choć pozornie tylko draśnięcie na nadgarstku, piekła jak diabli. Znowu używa swojej magii? Ookawa skoncentrował się na wizji pulsujących żył, unieruchamiając przeciwnika w jego kryjówce ogniem zaporowym, na resztce magazynka Mamushi. Krew w mózgu zealoty buzowała, szykował coś dużego. Gdy iglica kliknęła smutno oznajmiając brak naboi, Tekkey był już za o krok od zbawiennego załomu ściany. O krok wcześniej kontrując kolejny atak egzekutora, wyćwiczonym gestem uwolnił dwie ze swoich nici sięgając nimi ku uprzednio ciśniętym przeciw sobie nożom. Jednak nawet lekkie dotknięcie stali gwałtownie ewaporowało tworząca Akai Kenshi krew. Cichy syk był jedynym wymiernym efektem manewru. Na dywagacje nad przyczyną i skutkiem nie było czasu, od strony zealoty nadlatywał już bowiem żeliwny taboret, Lumen jeden wie jak wygrzebany spod sterty odpadków. Kopniakiem zbijając go ze swojej drogi Tekkey chciał natychmiast rzucić się do przodu, lecz piekący ból w stopie zredukował ambitne plany do jednego chybotliwego kroku i bezwładnego padu na twarz. Wstrętna, lepka posadzka, lub raczej wielokomórkowy organizm na niej wyrosły, jak klej oblepiał kończyny. Powoli wstając, pod zniesmaczonym wzrokiem Howarda, Sanbeta nadal ciągnął się za sobą grube wstęgi mazi. Ten moment rozproszenia wykorzystał Babilończyk, doskakując z krótkimi nożami w obu dłoniach. Wykręcanie desperackich piruetów jak zwykle pomogło jedynie połowicznie – niby żaden z ciosów nie okazał się fatalny, ale wszystkie trafiły, dokładając swoją cegiełkę do mentalnej piramidy bólu wzniesionej w wyniku poprzednich urazów. Wright nie zadowolił się skaleczeniami, ponownie skracając dystans wśród błysków kling tnących jak tornado. Nawet próba czynniejszego oporu niewiele dała – oponent jedynie prześlizgnął się pod szerokim lewym sierpowym, dźgając wyćwiczonym ruchem między żebra. Gdzieś w agenciej podświadomości na szczęście przeważył ofensywny odruch. Przerzucając punkt ciężkości na wysuniętą do przodu stopę, młodzian zripostował wzmocnionym ciosem pięści wprost w nisko pochyloną twarz wysokiego eleganta. Sensory bólu zalała nowa jego fala, wżerająca się w świadomość Ookawy z intensywnością nieporównywalną z żadnym dotychczasowym urazem. Chimyaku nieco mimowolnie odnotował ziejącą w ciele młodzieńca spieczoną, krwawiącą ranę, identyczną z tymi, które badał przez większość dnia u licznych ofiar egzekutora. Ile zabrakło, aby ostrze dosięgło serca i nadczłowiek rozstał się z życiem? Czterech, pięciu milimetrów? Do tego sama dłoń piekła jak poparzona, pewnie znowu sprawka magii.
Już chyba pora wziąć się za sprawę na poważnie i sięgnąć do arkanów Kasanemanji-ryuu. Z drugiej strony próbować ich użyć w pudełkowatym, niskim pokoiku zapchanym śmieciami to zmarnować połowę potencjału i szkoły i broni. Nie, póki co muszą wystarczyć inne metody.
Krzywiąc się przy każdym stąpnięciu na nadpaloną stopę Tekkey obnażył oba kukri, lekkim, czającym się krokiem podchodząc do Mr.5. Ten wydawał się wyraźnie poruszony stanem swojego kapelusza, integrującego się z biomasą podłogową. Gdy podniósł wzrok na Sanbetę w jego spokojnym wzroku dało wyczytać się klarowną obietnicę. Chyba sprawa właśnie stała się osobista.
Zealota pozwolił mu podejść na odległość wyciągniętego ramienia. Obaj zaatakowali, zderzając się korpusami i wzniesionymi w ataku rękoma z orężem. Gorzej wyszedł na tym agent, odepchnięty samą brutalną siłą i znękany kolejną dawką poparzeń. Howard wykorzystał szansę, zadając jedno cięcie, mknące szybko jak kąsająca żmija. Nóż jedynie prześlizgnął się po żebrach. Ookawie wystarczyło pół kroku w przód, aby wejść pod cios unikając krytycznych obrażeń i zdobywając szansę na bezpośredni atak z bliskiej odległości. Odpowiedzią agenta było krzyżowe, oburęczne cięcie w gardło. Wright postawił paradę jak należy, zasłaniając wrażliwą krtań swym nożykiem. Nagle zwiotczała stal smartwhipowych kukri jedynie owinęła się wokół sztywnej gardy, przenosząc cały impet uderzenia pomnożony przez niezmieniony ciężar oręża na twarz Babilończyka. Podwójny, wymierzony żelazem policzek zamroczył egzekutora. Zatoczył się, cofając kilka kroków. Zdołał tylko przyjąć podobną do wcześniejszej zasłonę z dwóch noży. Jego jedyny ratunek przed nadciągającymi nieuchronnie maczetami, z siłą tylko podkręconą dodatkowym obrotem przed wyprowadzeniem. Wbrew wszelkim niekorzystnym spekulacjom Howard zablokował fantazyjne, finiszujące uderzenie. Dokonał tego w sposób dosyć skuteczny, acz prozaiczny. Tuż przed kolizją, na jego nadgarstkach ujawniły się dodatkowe, dłuższe i cięższe sztylety, którymi z łatwością przebił opancerzone karwaszami przedramiona Sanbety. Impet ataku jego gdzieś się rozpierzchnął, sprowadzając go do lekkiego muśnięcia facjaty Babilończyka. Mniej więcej w chwili owego fiaska Tekkeyowi ostatecznie skończyły się skrupuły. Kopniakiem pod kolano przerwał moment na zaczerpnięcie oddechu, niesformalizowane zawieszenie broni między stronami, wynikające głównie ze skrajnego ich wyczerpania. Kolejnym ruchem oderwał od pasa zwiniętą kusarigamę, wprowadzając jej łańcuch w hipnotyzujące obroty. Gdzieś pomiędzy podcięciem Babilończykowi nóg ciężarkiem a wyciosaniem mu głębokiej, krwawej pręgi na klatce piersiowej, z łatwością wychwycił na zakrzywione ostrze i długi drewniany trzonek broni dwa równoczesne ataki sztyletami. Nawet najzdolniejszy samouk ma nikłe szanse przeciw adeptowi szkoły walki. Walcząc w ten sposób, jest to po prostu nudne. Uratować mógłby eleganta tylko cud.
Cud nazywał się w tym przypadku Kaito i był stałym rezydentem demolowanego mieszkania. Chyba jako jedyny ze zgromadzonych zachowując w pełni równowagę na żyjącej podłodze, wypadł zza ściany, za którą się dotąd ukrywał, oszałamiając swojego arcywroga powalającym zapachem. Wykreowanym przez lata, jeśli nie dekady, pustelniczego życia i obywania się bez prysznica. Przerdzewiały model sześciostrzałowego rewolweru ściskany przez niego w łapie, wyglądał na wygrzebany skądś złom. Stanowił zapewne większe zagrożenie dla trzymającego niż ludzi, w których mierzył.
Mimo pewnej dozy nieufności w realność zagrożenia, agent zakręcił kamą. Bardziej dla postrachu, niż dla podjęcia prawdziwego ataku. Samotnik zareagował nietypowo – rzucił się frontalnie na agenta, ałłakując i wywijając spluwą. Powinien był wiedzieć, że to przecież nigdy nie działa. Agent z rezerwą przymierzył się do ogłuszenia napastnika obuchem kamy. Tyle, że cudem dla cudu okazał się Wright, w ostatnim momencie ściągając ku sobie łańcuch zapętlony wokół jego stopy. Następująca reakcja łańcuchowa nie powinna być zaskoczeniem dla nikogo znającego realia niskobudżetowego budownictwa Fojikawy. Hikikomori wpadł z całym impetem na Genbu, już wspólnie zderzyli się ze ścianą. Poszatkowana kulami i przeciążona zarówno ich ciężarem, jak i mocą impetu, ta poddała się, otwierając nowe wejście dla światła zapalanych po zmroku latarni. I nowe wyjście dla desperatów, przez które zresztą niezwłocznie opuścili mieszkanie zarośnięty i wygolony Sanbeta. Gdzieś za nimi, uparcie żłobiąc żyjącą podłogę palcami, przesuwał się ku niechybnemu upadkowi Wright, nadal połączony z towarzystwem łańcuchem. Punkt równowagi uzyskał mniej więcej na skraju przepaści, choć szlachetny tył znalazł się już na zewnątrz. W powietrzu, całkiem dosłownie, wisiał pat.
- A może tak wszyscy sobie nawzajem pomożemy wyjść z tej sytuacji? – zawołał Tekkey ku drugiemu końcowi Kusarigamy.
- Mam lepszy pomysł. – odkrzyknął Mr.5. - Kaito, już czas na fajerwerki!
Z radosnym okrzykiem, uwieszony stopy agenta samotnik sięgnął za pazuchę. Wyciągnął zza niej gazową zapalniczkę i z oczami płonącymi nadzieją skrzesał płomień. W ciągu kilku sekund ogień objął ciało mężczyzny. Mimo to nie zamierzał się puścić, piekąc Ookawę kosztem własnego życia. Gorąco stawało się do zniesienia, poranione dłonie i ramiona odmawiały posłuszeństwa. A w dodatku samospalający się idiota zaczął nucić pod nosem biwakowe piosenki. Musi być jaką granica.
- Panie Wright, oznajmiam, że od tej chwili jest to sprawa osobista. Ja wrócę – wycedził agent.
Po czym puścił się łańcucha i poszybował ku mrokowi w dole, jedynie w towarzystwie ludzkiej pochodni.

***


Ciemność w olbrzymiej, ceglanej rezydencji na przedmieściach Fojikawy rozjaśniał tego wieczora jedynie blask kominkowego ognia. Sromotnie pobity lecz nie pokonany, Mr. 5 przybył, aby zakończyć oczyszczanie Fojikawy. Na liście jego celów pozostał tylko jeden i to bardzo stary człowiek. Dziewięćdziesięcioletni „Maestro” Kikojirou był przed laty niedościgłym guru świata finansjery. Karierę zwichnęła mu do reszty niefortunna wypowiedź o nieco zbyt probabilońskim wydźwięku. Po całych latach dyskretnej współpracy ktoś z wyższego szczeble kościelnego wywiadu uznał, iż warto włączyć go ze względu na jego szerokie kontakty do najnowszej, spektakularnej operacji w Fojikawie. Efektem było to, że wiekowy konfident Babilonu, z największym stażem operacyjnym na terenie Sanbetsu miał zostać poddany egzekucji przez „swoich.” Dziadyga wiedział za dużo i nie mógł wpaść w ręce wywiadu Sanbetsu. Wright ubolewał and koniecznością osobistego zakończenia życia „Maestra.” Był to największy koneser herbat jakiego poznał w swoim życiu.
Czerwone drzwi rezydencji otwarły się przed Babilończykiem. Stary nie był w ciemię bity, z pewnością wiedział co się dzieje w mieście. Oby nie utrudniał tego co konieczne. Mogli wspólnie kultywować pasję, nazwałby go nawet przyjacielem, ale dla Mr.5 starzec był martwy z chwilą znalezienia się na liście celów.
Howard bezszelestnie wszedł do przytulnego gabinetu, zastanawiając się jak rozegrać sprawę. Z odwróconego tyłem fotela starcza dłoń gestem nakazała mu usiąść naprzeciw. Bez słowa zajął miejsce, wpatrując się w zmienne cienie rzucane przez płomień kominka na twarz nestora. Mimo wszystko wyglądał nieco zbyt… rześko? Oczy patriarchy rozwarły się raptem szeroko, ujawniając intensywnie srebrną barwę tęczówek. Spod koca spowijającego jego kolana wystrzeliła ręka z dozownikiem spreyu. Wstrząśnięty sytuacją i wciśnięty w swój fotel Mr. 5 nie zdołał pomyśleć nawet o wydechu, a co dopiero uniku. Zainhalowana trucizna wypełniła jego płuca, członki zaczęły dziwnie mrowieć. Przebieraniec doskoczył do zealoty, potężnym uderzeniem pięści ciskając go ku kominkowi. Mimo bólu nie słabnącego od czasu poprzedniej walki z agentem, zdołał wychwycić kolejne uderzenie. Wymruczał pod nosem zaklęcie, wypalając na dłoni przeciwnika stygmat piekielnych płomieni.
- To nie było konieczne. I oby nie zostało na stałe - krzywiąc się z bólu rzucił własnym głosem Genbu Ookawa. - W tej chwili nie ma już po co walczyć. A twój zegar tyka. Znasz tę truciznę? Nie zabija od razu, więc mamy jeszcze trochę czasu, czemu nie mielibyśmy podtrzymać tradycji? Napijmy się herbaty, jak cywilizowani ludzie.
- Najpierw odpowiedz jak mnie znalazłeś. Oraz gdzie jest prawdziwy Kikojirou? - spytał chłodno Mr. 5.
- Poprosiłem przyjaciela, by miał na pana oko. Pilnował pana, Wright, od czasu naszej walki. W zasadzie głównym powodem, dla którego ją przeciągałem było, aby dać mu dość czasu na dotarcie na miejsce. Kiedy się zjawił, mogłem wreszcie odpuścić.
Agent zniknął w ciemnym kącie pomieszczenia, wracając popychając przed sobą fotel z nieboszczykiem "Maestra."
- Ludzie ze słabym sercem nie powinni być szpiegami. Chyba wystraszył się, gdy po niego przyszedłem. Więc skoro nie mógł protestować postanowiłem skorzystać z jego gościnności, żeby również pana uziemić.
Zealota usiłował wstać, lecz ugięły się pod nim nogi. Wobec tego sięgnął po pudełko zapałek, i marszcząc brwi przeliczył patyczki. Pstryknięciem posłał pierwszą z nich za odchodzącym agentem.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
   
Profil PW Email
 
 
»Twitch   #2 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009

Tekkey

Zdarzyło Ci się pare literówek już na początku (,,czele"), ale ogólnie technicznie wpis wypada dobrze, masz bogaty język i fajnie się to czyta. Czasami mam jednak wrażenie, że coś mógłbyś prościej napisać, nie temu że jest to nie zrozumiałe, ale może nawet trochę... niepotrzebne:
Tekkey napisał/a:
[...] składając dłonie w błagalnym geście. Na grzbiecie jednej z nich czerniło się rozległe poparzenie wokół niepokojącego, wypalonego w żywym mięsie stygmatu.

Chodzi mi tutaj o wzmiankę o żywym mięsie, niemniej jednak jest w porządku, to dość subiektywne spostrzeżenie.
Tekkey napisał/a:
[...]przez specjalną delegację agentów.

Może lepiej pasowałoby sekcję, komórkę, oddział. Delegacja kojarzy się bardziej z wyjazdem, przemieszczaniem się, a oni działali na miejscu.
Tekkey napisał/a:
[...]czy też Khazarczycy, którzy wydają się żywotnie zainteresowani całą sprawą.

GOOD!
Tekkey napisał/a:
- To prawnik był – poprawił Genbu, ściągając z krzesła denata.

Tak? A gdzie zła kobieta?
Tekkey napisał/a:
- Gorzej. Prawniczka.

Jednak jest ;>

A teraz poważnie. Ciekawie wypadł ten pościg za przeciwnikiem i ukazanie tego, że jest cały czas krok przed Tobą, że późne odkrycie siatki szpiegowskiej zaowocowało w większe problemy. Jednak gdy już zdecydowałeś się na wejście do pokoju, w którym znajdował sie Wright, zabrakło mi jego irytacji związanej z tym, że z nim dyskutujesz, a się nie przedstawiasz, okazując brak taktu po tym jak sam powiedział jak się nazywa. Ponadto:
Tekkey napisał/a:
Wright nie zadowolił się skaleczeniami, ponownie skracając dystans wśród błysków kling tnących jak tornado.

Tekkey napisał/a:
Zealota pozwolił mu podejść na odległość wyciągniętego ramienia.

Choć w karcie ma wyraźnie zapisane, że ,,Z reguły trzyma się na odległość, minimalizując wszelkie niepotrzebne ryzyko. Nawet po zdobyciu przewagi nie traci koncentracji, zbliżając się jedynie, będąc pewnym rozbicia wroga.", jeżeli sam oceniłeś że to tylko draśnięcia to on tym bardziej powinien dojść do tego wniosku, wiedząc co zrobił do tej pory. Ogólnie rzecz biorąc oponenta przedstawiłeś nieźle, nie licząc powyższych uwag, ale mógłbyś go przedstawić nieco ciekawiej. Wykorzystać jakoś jego pedantyczny, ułożony charakter w dyskusji.
Tekkey napisał/a:
[...]rzucił się frontalnie na agenta, ałłakując

Co takiego? :P
Przechodzimy więc do walki. Sama w sobie jest w porządku, nie idzie się zgubić, choć tępo mogłoby miejscami być większe. Zastanawiam się jedynie dlaczego Kaito tak długo zwlekał z wyjściem z ukrycia skoro i tak miał zamiar pomóc Mr.5? Może trochę lepiej by było jakbyś po wejściu go ogłuszył czy coś w ten deseń, a on później się ocknął, w tym ,,cudownym momencie". Spodobał mi się pomysł z zasadzką i trucizną na końcu, ciekawe wykorzystanie niebojowej umiejętności jaką jest medycyna.
Ogólnie rzecz biorąc spodziewałem się nieco krótszego wpisu do ninmu, niemniej jednak sprawnie przebrnąłem przez całość. Na plus można zaliczyć otoczkę fabularną i Twój styl pisania, słabiej wypadło przedstawienie przeciwnika. W ostatecznym rozrachunku myślę, że udało Ci się wykonać zadanie.

Ocena: 7/10


Little hell.
   
Profil PW
 
 
^Genkaku   #3 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Będzie krótko, bo od długich ocen jest Starke :)

Podobało mi się. Nie za bardzo mam się do czego przyczepić. Walka dość długa, ale nie męczy. Pościg wypadł bardzo fajnie. Od kiedy tylko o tym wspomniałeś nie miałem najmniejszych wątpliwości, że opiszesz to zgrabnie i nie zawiodłem się. Opowiadanie trzyma w napięciu i nie mogłem się już doczekać kiedy w końcu wywiąże się walka. Fajne wykorzystanie struktury Agencji, systemu monitoringu etc. Wszystko fajnie wpisuje się też w założenia ninmuu. Jestem też fanem twojego stylu pisania i będę musiał chyba wziąć u ciebie kilka lekcji :)
Niestety muszę zgodzić się z Twitchem, że mogłeś nieco lepiej opisać przeciwnika.

Końcowa ocena 7,5.

P.S.

Cytat:
Tekkey napisał/a:
[...]rzucił się frontalnie na agenta, ałłakując

Co takiego? :P


Ałłakując, no chyba wiadomo o co chodzi :)
   
Profil PW Email Skype
 
 
Starke   #4 


Posty: 102
Wiek: 37
Dołączył: 07 Lut 2012
Skąd: Z przypadku

Gdyby oceny miały tytuły, tę nazwałbym chyba: ,,Tekkey wraca do gry". Czy może, na dobre do niej wchodzi. Uczciwie przyznam, że ten wpis to jedno wielkie zaskoczenie na plus (a byłoby jeszcze większe gdyby nie walka – nie to, żeby była zła...po prostu, trochę jej za dużo i niepotrzebnie rozdyma ciekawą historię).
Powody, dla których nie dostaniesz ani 10, ani 9 wymienię krótko, bo po trzydziestu i sześciu godzinach bez snu nawet ja padam na ryj. Po pierwsze, interpunkcja. Nie jest tak źle, jak kiedyś, ale nadal zdarza się nadmiar lub niedobór znaków w tak dziwnych miejscach, że nie do końca rozumiem, jak można pisać tak sprawnie, a jednocześnie popełniać tak głupie błędy.
Powiązana z tymże jest gramatyka, konkretnie: niewydzielenie części zdań podrzędnych. To są błędy i za to odejmuję jeden punkt. (a gdzie konkretnie to ,,to", mogę Ci wypisać innym razem poprzez PW, jeśli wyrazisz taką chęć – teraz naprawdę nie mam na to siły).
Drugi punkt odejmuję za stylistykę. W tej kwestii mowa raczej o pewnych detalach, które nieco inaczej ,,podkręcone" dałyby lepszy efekt. Ładnie bawisz się słowem i ciekawie Ci to wychodzi, niemniej jednak pozostaje tu jeszcze sporo do zrobienia. Jak wyżej, w tym temacie także jestem gotów rozpisać się na życzenie.

Co mi się podobało? A no, podobało mi się i dużo, i różnych rzeczy. Przede wszystkim, podobał mi się narrator. Wreszcie znalazł się ktoś (pomijając Pita, ale ten pan to kwestia odrębna, ze względu na specyfikę narracji pierwszoosobowej), kto naprawdę ('thoroughly' – jak rzadko kiedy, angielski oddaje lepiej to, co chcę powiedzieć, niż polski) zrozumiał, że narrator nie musi być bezpłciowym, wyjałowionym, bezosobowym ,,opowiadaczem". Twój jest trochę jak duch – raz za plecami jednego, raz innego bohatera, raz z większej perspektywy, raz z mocno zawężonej. Czasem mówi za bohaterów, czasem spycha ich, czasem zostawia im więcej miejsca. Narrator to mój mały konik i mógłbym o nim jeszcze długo, ale wystarczy chyba tylko: gratuluję.
Podobała mi się także opisowość. Fragment z telefonem i kosmetykami, nieco wyrwany z właściwego toku narracji, traktuję jako swego rodzaju popis. Może nie mistrzowski, z pewnością jednak smakowity. Idąc dalej, umiesz aranżować sceny i jednocześnie nie zamieniać tekstu w didaskalia, co byłoby przegięciem w druga stronę. Sceneria tej opowieści świetnie współtworzy klimat z kolejną kwestią, która mi się spodobała – kreacją postaci. Powiem krótko i tylko o jednej: Twoja postać potrafi być przerażająca. Nie jest to pierwszy wpis, który na wskazuję, ale jest pierwszym, gdzie rzeczywiście udało się uzyskać taki efekt. Nie ma chyba nic bardziej przerażającego niż zdeformowana ,,normalność", a Tobie wychodzi to naturalnie, nieco nonszalancko. I to ostatnie, ten taki trochę nonszalancki ryt Twojej opowieści, także mi się podoba. Odczuwa się wrażenie, jakby autor miał tak trochę, za przeproszeniem, wyje.bane na to, co pisze, tak jakby i jego bohater trzymał pewien dystans do tego, jak funkcjonuje. Traktuję to jako swego rodzaju grę z czytelnikiem i, tak, lubię takie gry. Doskonale widać to w relacji między obydwoma przeciwnikami (nie wiem, czy nie najlepiej napisanej konfrontacji dwóch charakterów, jaką miałem przyjemność czytać w PBF-ach, przy czym przez ,,konfrontację" rozumiem tu całokształt, niewielki tylko ogryzek zostawiając dla samej fabuły, przedmiotu walki etc.).
No i Twój (nie do końca Twój, ale Twój) firmowy humor. Miewałeś z nim lepsze i gorsze chwile (przynajmniej w moim odbiorze), ta należy do tych pierwszych. Całkiem ironiczny z Ciebie [ cenzura ], Tekeju. I przewrotny trefniś, bo chyba wiesz, komu wypowiadasz wojnę, idąc tą drogą? ;)
Kończąc: dialog. Ceni się, że postacie mówią inaczej w zależności do tego, kim są i w jakich okolicznościach się znajdują. I że nie sugerują tego wyłącznie znaczki, a także – że ma to w sobie życie.

Dlatego osiem. Mam ochotę dać więcej. W skali 10-ciu punktów doskonale napisana opowieść, która jednak mnie nie zachwyci, może liczyć na 9; ta nie jest jeszcze doskonale napisana, ale mnie, muszę to cholera przyznać, ,,trochę" zachwyca (jakby to głupio nie brzmiało), bardzo intryguje.
I prowokuje. Oj, okropnie prowokuje...

Ech...no dobra, niech będzie: 8,5, udław się ;) Z zastrzeżeniem, że nie jest to ocena ,,absolutna". Przy naprawdę dobrych graczach pozostanie mi już tylko wydawać oceny ,,w porównaniu do".

PS. ,,Będzie krótko, bo od długich ocen jest Starke :) " - że tak powiem, :DD


World on fire with a smoking sun,
Stops everything and everyone,
Brace yourself for all will pay,
Help is on the way!
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Tekkey – Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie czytałem żadnej oceny, zanim nie poznałem wpisu i nie wyrobiłem swojej.
Wiele razy spotykałem się z rozbieżnością opinii, ale to chyba pierwszy raz (ostatecznie drugi), kiedy ja coś uznałem za kupę, a inni widzieli w tym szczere złoto. Tak niestety wygląda sprawa Twojej narracji. Twitch "zaliczył ją na plus", Genkaku podkreśla "zgrabny opis", Starke "podważa jej doskonałość", a ja... ledwo przebrnąłem przez ten niezbyt poprawnie napisany, stanowczo zbyt poetycki i zachwiany czasoprzestrzennie bełkot. Za styl masz u mnie wielki minus. Jeden wiersz zbudowałeś w czasie przeszłym, dwa kolejne w teraźniejszym i tak dalej, co konsekwentnie wybijało mnie z rytmu, zwłaszcza że nie raczyłeś nawet rozdzielić tych "skoków" na akty. Po prostu pisałeś jak ci było wygodnie. Do tego te obrzydliwe opisy rzygowin. Postanowiłem podrzucić także dwa losowe fragmenty tekstu, żeby wskazać trochę innych błędów.
Tekkey napisał/a:
Mimo wyczerpania możliwości negocjacji, obu stronom w widoczny sposób nie zależało na szybkim rozpoczęciu walki. Przeciwnicy patrzyli na siebie, usiłując oszacować mocne i słabe strony przeciwnika.

Powtórzenie.
Tekkey napisał/a:
Unity Bank. Ostatnio zbyt wiele zdarzeń w życiu Genbu wiązało się z ową instytucją. Może z prostego powodu, iż nieszczęścia wzajemnie się przyciągają. A ostatni kwartał roku nie był zbyt pomyślny ani dla chluby Fojikawy ani też najgorszego szpiega świata.

Braki w interpunkcji.

Fabularnie było całkiem średnio - usuwanie sojuszników zostało zbyt słabo uargumentowane. Nie spodobały mi się także dialogi, które w większości uznałem za wielce teatralne/nienaturalne. Poza tym, spisałeś się poprawnie, czyli wyjątkowo słabo w odniesieniu do tego, co pokazałeś wcześniej.

Ocena: 5,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na NPC.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #6 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Tekkey - 28,5 pkt.

NPC - 26,8 pkt.

Zwycięzcą został Tekkey!!!

Punktacja:

Tekkey +80
Twitch +10
Genkaku +10
Starke +10
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13