Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Tankyuu] REKONSTRUKTOR
 Rozpoczęty przez »Kalamir, 03-10-2012, 13:20
 Zamknięty przez Lorgan, 07-12-2015, 19:50

92 odpowiedzi w tym temacie
»Sorata   #41 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Acke oddalił się, a Fenris odwrócił się do nieśmiertelnego. Wiecznie młody, przystojny mężczyzna zwrócił na niego nieodgadnione spojrzenie.
- Coś cię trapi młodzieńcze? – mimo, że wypowiedziane wesołym tonem, słowa nie zmieniły wyrazu zatroskania na jego twarzy.
- Czemu nie zniszczycie tego diabelstwa pod nami? – zapytał niespokojnie szaman – jak ktoś zje Garvinowi cukierka to nie będzie mógł dokończyć misji, prawda?
- To niestety nie jest takie proste. Nie znam śmiałka, który podjął by się wyciągnięcia miecza i zniszczenia - zawahał się przez chwilę – mojego brata.
- To go wysadźcie – Fenris nie miał pojęcia dlaczego Libertian tak utrudnia sprawę - Twierdza ładna, ale zawsze możecie zbudować nową. Sam mogę tam zjechać z bombą atomową.
- Była taki pomysł – przyznał ostrożnie Bibliotekarz. Wskazał drzwi, przez które wyszedł Acke i puścił Soratę przodem – niestety miłościwie nam panujący Cesarz nieprzychylnie patrzy na nową technologię.
- Polityka – przeklął szaman - ta banda dupków nigdy się nie zmieni.
Tymczasem dogonili Ackego. Mistrz kroczył w towarzystwie młodszego rycerza, który akurat kończył zdawać raport. Słysząc towarzystwo starzec odesłał mężczyznę niecierpliwym skinięciem.
- Dołącz do Keenana. Zaraz tam będę - odwrócił się i skinął głową Libertianowi. Nieśmiertelny skłonił się lekko i oddalił niezauważenie. Acke skierował oczy na oczekującego khazarczyka.

- Ostatnia rzecz. Chciałbym, żebyś poszedł na dach. – pokazał kierunek – cały czas schodami w górę. Przygotowano Ci tam niewielki pojazd z automatycznym pilotem ustawionym na lotnisko w Tenri. Przekaż nasze ostrzeżenie chłopcze.
Fenrisa aż zmroziło. Nieświadomie zagryzł zęby, aż szczęka zamieniła mu się w ciosany kamień i powstrzymał się od wywrzeszczenia słów, które podsuwał mu szalejący Towarzysz.
- Kpisz?! Dość mam uciekania – warknął – czy to ważne kogo zniszczą najpierw?! Dziś Varfaine, Nag, a jutro Tenri. Trzeba ich powstrzymać tu i teraz!
Acke popatrzał przez chwilę na młodego szamana z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie chciałem Cię znieważyć – tłumaczył spokojnie - Myślałem, że zechcesz ratować swój lud. Jeśli uda nam się powstrzymać ich teraz, zrobimy to. Jednak podejrzewam, że wsparcie Khazaru może być niecenione. A tego nie osiągniemy bez Twojej osobistej interwencji – położył rękę na ramieniu wyprężonego jak struna Fenrisa – wybacz, że każę Ci znów uciekać wojowniku, ale na tym właśnie polega wojna. Co dzień robimy coś, przeciw czemu buntuje się cała nasza istota. Żyj do następnego dnia khazarczyku – kończył już ciszej – bo może okazać się, że zostałeś jako jeden z niewielu na polu bitwy.
Sorata wpatrywał się w poważnego Mistrza i stopniowo rozluźnił pięści. Rozejrzał się po zdobionych ścianach i westchnął.
- Wiem dziadku - żyłka na skroni Ackego zapulsowała wściekle – dzięki. Wyruszę jak najszybciej. – uśmiechnął się – a jak już pobawicie się z nagijskim Wilkiem, może khazarski wpadnie posprzątać to co z Was zostało.
Podali sobie dłonie i Fenris popatrzał na oddalające się plecy Mistrza Världsdaborg. Wyglądały jakby spoczywał na nich spory ciężar. Ostatnim co ujrzał szaman przed zatrzaśnięciem się ciężkich drewnianych drzwi był widok prostującego się Ackego, z ręką na głowicy miecza.
- Powodzenia Nagijczyku – zasalutował domykającym się drzwiom i pobiegł w stronę niewielkiego wyjścia na lotnisko na dachu.
- Hodujemy własne kiełki? – zaśmiał się Wilk
- Choć raz mógłbyś się zamknąć…


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #42 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Pit
Sporządź wpis, w którym odnajdujesz Asgeira i nieprzytomną Naoko kilka mil za miastem z dala od drogi głównej. Od momentu gdy ich ujrzysz minie 30 sekund do przylotu dziwnego dość sporego wahadłowca (samolotu?) z którego wyjdzie kilku kolejnych zabójców. Następnie wszyscy razem wsiądą do pojazdu i odlecą.
Masz do wyboru:
- Zakraść się do ładowni i odlecieć z nimi
- Wrócić złożyć raport dowództwu
Zastanów się i wybierz. Następnie prześlij swoją decyzję do prowadzącego. Dalsze wytyczne pojawią się w tym samym poście.

--------------------
1.) Zakradnij się do ładowni
2.) Programowanie (1) / Prowadzenie [Myśliwce] (2)- zdobądź dostęp do podrzędnego systemu sterowania i zsynchronizuj go ze swoim gps aby znać trasę lotu maszyny
3.) Uwzględnij w opisie powrót na Draguuna wiszącego nad NAG, gigantyczny statek powietrzny jakiego nie widziały żadne ludzkie oczy.
4.) Przedostań się na Draguuna szukając radiostacji lub innych wskazówek.
5.) Pozostań niewykryty.



Ostatnio zmieniony przez Kalamir 20-03-2013, 14:02, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW
 
 
»Kalamir   #43 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Sorata

Potężna eksplozja wstrząsnęła cała wieżą, Sorata nie musiał być wróżką by wiedzieć co zaraz usłyszy od odwracającego się Libertiana.
- No to po odrzutowcu. Nie masz już po co iść na wieżę.
Szaman przełknął ślinę ale i uśmiechną się na przekór.
- Dobrze, będzie po mojemu.
Rycerz skarcił go surowym wzrokiem ale po chwili uśmiechnął się jakby zmienił zdanie.
- Zaiste, tylko żebyś później nie żałował.
- Nie martw się, gońmy teraz do reszty rycerzy. Zobaczymy gdzie mogę się przydać.

Sporządź wpis wykorzystując podane informacje:
Garvin wydał rozkaz szturmu i tym razem osobiście idzie w pierwszym szeregu. Plan zamku jest zawiły i niezrozumiały dla osoby, która pierwszy raz postawiła w nim stopy. Oznacza to, że wilkołak podzieli swych ludzi na drużyny i rozdzieli się by przeczesać wszystkie wierze a następnie odkryć przejście (windę) do dolnej sekcji. Rycerze rozdzielają się by stawić opór każdej z drużyn. Wraz z Libertianem udaj się od razu do windy lub odłącz się maszerując do bocznej wieży (wieży Kalamira) która pozostaje niezabezpieczonym elementem wschodniej strony zamku.

Winda
Jeżeli nie udasz się do bocznej wieży pojawią się dodatkowe nieprzewidziane konsekwencje.
Wraz z Libertianem bez większych problemów podołacie napotkanym przeciwnikom, którzy wylewają się z korytarzy niczym karaluchy. Zakończ wpis na dostaniu się do windy i zjechaniu na najniższe poziomy.

Boczna wieża
Drużyna, która tu wpadnie to wyćwiczeni komandosi (pięciu) z dużym doświadczeniem bojowym. Są wyposażeni w karabiny, broń energetyczną, sieci elektro-obezwładniające, lekkie pancerze zdolne zatrzymać pocisk małego kalibru a także zminimalizować rany spowodowane bronią sieczną. Szósta osobą i zarazem dowódcą jest łysy Szaman przypominający kulturystę. Walcząc z nimi uda ci się znacznie ich spowolnić, jednak koniec końców padniesz po otrzymaniu rany krytycznej (możliwy dłuższy uszczerbek dla zdrowia). Gdyby jednak udało ci się zwiększyć swoje bazowe douriki do 1600 przed oddaniem wpisu, wtedy udałoby się pokonać wszystkich agresorów, niestety wychodząc z wieży zapewne utraciłbyś wszystkie siły.

W obu przypadkach dialogi są niezwykle mile widziane – jak zwykle w razie pytań lub w celu uzyskania dodatkowych informacji kontaktuj się z prowadzącym.



   
Profil PW
 
 
»Sorata   #44 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

Po pierwszym wybuchu zapadła cisza. Nie tracąc czasu obaj mężczyźni pobiegli w kierunku Wielkiej Sali. Libertian wyglądał zaskakująco spokojnie, zważywszy na okoliczności. Mimo, że otwierał każde drzwi po drodze i lustrował otoczenie wzrokiem, Fenris ledwo za nim nadążał. Niespodziewanie Bibliotekarz zatrzymał się i chwycił szamana za ramię wskazując odnogę korytarza.
- Zatrzaśnij przesłony w wieży. Drugie piętro, wielki czerwony przycisk. Muszę chronić Mitsukaia. Kupisz mi trochę czasu – krzyknął tylko i wystrzelił przed siebie z taką prędkością, że sfałdował gruby dywan.
Chcąc nie chcąc Sorata posłuchał. Miał nieprzyjemne wrażenie, że Rycerz znów próbuje uchronić go od walki. Zwolnił wyczuwając dominujący dookoła zapach.
- Jak mu było? – zapytał Wilka
- Kalamir. Pewnie tu mieszka. Zrób coś, bo zasnę – marudził manitou.
Korytarz kończył się niewielkim kamiennym łukiem. Kilka metrów za nim stała olbrzymia szklana ściana. Fenris pozwolił sobie na zerknięcie.
- Pingwiny hoduje czy co? – Wilk całkowicie zignorował zaproszenie do rozmowy. Za taflą rozciągał się wybieg rodem z arktycznego fragmentu muzeum tenryjskiego. Cześć fundamentu była wzmocniona i wychodziła na kanion. Znalazło się nawet miejsce na basen. Unosząca się na nim kra chybotała, jakby zwierzęta usłyszały nadbiegającego szamana. Nie dając się rozproszyć pobiegł na kolejne piętro, przeskakując każdym susem kilka stopni.

Wieża była olbrzymia. Na pojedynczym piętrze spokojnie można by było zmieścić dom dla sporej rodziny. Wchodząc przez grube, zdobione płaskorzeźbami drzwi, khazarczyk zobaczył ustawionych pod ścianami wojowników i natychmiast runął do ataku. Chwila! Zamarł w pół skoku.
- Manekiny…- bezwiednie się uśmiechnął, podziwiając kolekcje zebraną przez rycerza. Pancerze pochodziły z różnych zakątków świata i pewnie z różnych okresów historii. Ustawione w równych odstępach wyglądały jakby witały gości. Również schludnie poukładana typami broń biała zachwycała mnogością i stanem egzemplarzy. Fenris skorzystał z okazji i uzupełnił uzbrojenie. Do noża ukradzionego najemnikowi na Dragunie dołączyło proste ale solidne tanto.
Ulotny zapach dochodzący z prowadzących na górę schodów sprawił, że szaman bezszelestnie zanurkował za najbliższy komplet zbroi. Do pomieszczenia wsunęła się najpierw lufa krótkiego karabinka szturmowego. Omiotła otoczenie krótkim łukiem, a chwilę potem ukazał się trzymający broń mężczyzna. Fenris dopadł go w pół obrotu. Nowe tanto zatoczyło łuk, ze zgrzytem przebiło warstwę pancerza i zagłębiło się w piersi ofiary. Odgłos kroków sprawił, że Fenris zostawił konającego i ponownie schował się między sprzętami.
Wchodzący do pomieszczenia najemnicy szybko sprawdzili stan towarzysza nie spuszczając z oka całego pomieszczenia. Rozkazy wydawał cichym zdecydowanym głosem umięśniony łysol. Profesjonalnie rozproszyli się skanując otoczenie i komunikując się już tylko za pomocą gestów.
- Pięknie – szaman zdawał sobie sprawę, że nie ma szansy na dotarcie do odległych schodów.
Przemykając powoli zaraz przy ziemi zajął dogodną pozycję. Wziął cichy, głęboki oddech i wyskoczył spod biurka, natychmiast atakując przechodzącego obok przeciwnika. Oba cięcia ześlizgnęły się po czarnym kombinezonie, ledwo go zarysowując. Nie tracąc czasu, głownią uderzył mężczyznę w grdykę i prawie natychmiast poprawił kolanem w krocze. Komandos zapomniał o ataku i skulił się odruchowo, nadziewając się na podstawiony nóż w drugiej ręce. Ostrze przeszło przez żuchwę i utkwiło w mózgu. Cięższy nóż pokonał krótki dystans w powietrzu i z chrupnięciem utknął w czaszce kolejnego najemnika. Jeszcze trzech.
Niespodziewanie coś zamknęło jego nogę w uścisku. Nawet nie zdążył wyszarpnąć tanto gdy poszybował, splątany z martwym przeciwnikiem, w kierunku kamiennej ściany. Zderzenie wydusiło mu powietrze z płuc. Zignorował bol i odepchnął martwego komandosa tylko po to by znów zostać wepchniętym między kamienie. Tym razem przewrócił go impet rozwiniętej sieci energetycznej. Trup zminimalizował szok, ale i tak wzdłuż lewego ramienia szamana strzeliła błyskawica wyładowania. Gdy udało mu się zebrać myśli zobaczył, że łysy mięśniak zniknął, a na jego miejsce jakiś kawalarz wstawił wielkiego owłosionego….goryla?!
- Szaman? – Fenrisowi wydało się dziwne, że jakiś khazarczyk walczy dla wroga.
- Rozmarzysz się później szczeniaku – warknął Wilk - masz większe problemy niż lojalność twoich ziomków.
Ostra reprymenda otrzeźwiła Fenrisa. Wyczuł drgnięcie w bąblu swej mocy poniżej i prawie natychmiast zaplanował działanie.
- Chwila! – próbował kupić cenne sekundy nie wychylając się zbytnio – czemu nie pracujesz dla ojczyzny? Garvin aż tak dobrze płaci?
Olbrzym uśmiechnął się tylko paskudnie i wzruszył ramionami. Jego towarzysze, nie zdejmując palców z języków spustowych, zaczęli powoli oskrzydlać szamana. Chwila rozciągnęła się do granic możliwości. Wreszcie. Wszyscy jak na komendę zmarszczyli brwi na widok uśmiechu Fenrisa. Jeden wrzasnął.
- Chłopaki poznajcie Koralgola – zachichotał Sorata, odepchnął leżące na nim ciało i rzucił się do ataku. Najemnicy wpatrywali się z niedowierzaniem w brudnobiałe monstrum mordujące jednego z nich. Niedźwiedź polarny potrząsał komandosem jak lalką. Nie wypuszczając zdobyczy z zębów przydepnął pazurzastą łapą jego nogi i potężnie szarpnął, wyrywając kawał ciała. Krzyk zmienił się w pełen desperacji gulgot.
Otrząsnąwszy się, ocalały najemnik otwarł ogień. Kule posiekały manekiny i ozdobne meble, rykoszetowały od metalowych elementów zbroi i posłały strzępy papieru w powietrze. Niedźwiedź stał w tej burzy nietknięty. Wspiął się tylko na tylne łapy prezentując oszałamiające trzy metry wzrostu i zaryczał przerażająco, nieświadom nadnaturalnej ochrony. Kilka ostatnich pocisków zabarwiło sierść czerwienią, a potem było już słychać tylko szczęk iglicy. Nawet wielki szaman wpatrywał się niepewnie w zwierzę.
- No i kto ma większego – wykrzyknął Fenris podrzynając gardło ostatniemu z jego podwładnych. Pełny magazynek nigdy nie trafił na swoje miejsce, a nim ciało upadło, Sorata był już kilka metrów dalej. Niedźwiedź został tuż poza zasięgiem mocy manitou. Potrząsnął łbem, zdezorientowany i parsknął nerwowo, obserwując ludzi.
W pomieszczeniu, poza nim, stali już tylko dwaj Khazarczycy. Rozdzielał ich mahoniowy stół, który kiedyś pewnie był dziełem sztuki. Wymienili spojrzenia i jak na komendę z wrzaskiem ruszyli na siebie. Fenris dopadł stołu pierwszy. Odbił się od szerokiego blatu i skoczył nad rozcapierzonymi dłoniami przeciwnika. Wywinął salto nad jego głową, jednocześnie zarzucając pętlę gleipnira na masywny kark. Zgiął kolana i nim tamten zdążył zareagować, uwiesił się na niej całym ciężarem. Grafenowa linka zagłębiła się w mięśniach, miażdżąc tchawicę. Z głuchym stękiem Goryl opadł na kolana, gmerając grubymi paluchami przy szyi ale nie był w stanie uchwycić coraz głębiej wrzynającej się garoty. Sorata zaparł się lewym kolanem o jego plecy i zaplótł kilka zwojów na osłabłych od impulsu elektrycznego rękach, szarpiąc w tył. Pociekło parę kropel krwi, a twarz małpiszona błyskawicznie poczerwieniała. Olbrzymie ciało potrzebowało znacznych ilości tlenu. Prawą łapą sięgnął za siebie i zamknął dłoń na barku warczącego wściekle przeciwnika . Fenris zawył gdy żebra i łopatka chrupnęły pod naciskiem stalowych palców. Mimo niewygodnej pozycji goryl rzucił nim przez ramię. Szczęście w nieszczęściu - tym razem poleciał prosto przez okno. Potłuczone szkło zasypało wybieg piętro niżej, a on wylądował na niewielkim tarasie. Przez zalewającą oczy krew z rozciętej głowy zobaczył, że mięśniak niezgrabnie gramoli się z kolan. Sam ledwo wstał, oddychając chrapliwie, cały czas mocno zaciskając w lewej dłoni gleipnira.
- Ja albo ty przyjacielu . Za często mi się to ostatnio zdarza – pomyślał sarkastycznie i bezwładnie przerzucił ciało przez niewielką kamienną barierkę. Szarpniecie posłało mdlącą falę bólu z połamanych kości. Drugi bark oscylował na granicy wywichnięcia. Obracając się jak groteskowa pinata, Fenris na wpół świadomie zarejestrował zaciekawionego niedźwiedzia nieopodal. Zdołał się jeszcze charkotliwie zaśmiać, gdy zwierzę pociągnęło uwiązane na drugim końcu linki ciało w głąb sali.

Zakrwawiona dłoń rozmywała mu się przed oczami, chaotycznie poszukując stabilnego punktu podparcia. Druga ręka zwisała bezwładnie u boku.
- Moja? Cudza? Czerwona. Przycisk. Włączyłem? – umysł szamana błądził niebezpiecznie blisko granicy świadomości. Nogi mechanicznie przekraczały kolejne stopnie. Chwiejne kolana przypominały rozgotowany makaron.
- Głodny jestem – wbrew powszechnym oczekiwaniom, ostatnia przytomna myśl nie wstrząsnęła posadami świata. Ciało człowieka z hukiem uderzyło o schody i zsunęło się bezwładnie jeszcze o kilka stopni, barwiąc je połyskującym szkarłatem.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #45 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Sorata,

Pośród rzeki krwi stał jedynie Libertian. Wokół pełno było pociętych i okaleczonych ciał, jednak ku własnemu zdumieniu Sorata spostrzegł, że zdecydowana większość napastników wciąż jeszcze żyła. Rycerz oddychając lekko schował miecz pozbawiony jelca do pochwy przy pasie i skierował swój wzrok na koniec korytarza prowadzącego do serca kompleksu.
– Skierowali się do centralnej wierzy, musieli znaleźć już windę. Złamią zabezpieczenia w kilka minut a następnie zjadą pod zamczysko. –
– Dobrze, więc… co dokładnie tam jest? Tak w kwestii powtórki?
– Dolina pamięci. Twierdza stoi na jednym ze szczytów niedostępnych gór wypełnionych wąwozami, dolinami, korytarzami, jaskiniami…
– Dobra, rozumiem.
– Dolina pamięci to odcięta od świata wklęsła forma terenu o wydłużonym kształcie i wyraźnie wykształconym dnie, otoczona ze wszystkich stron wzniesieniami stanowiła doskonałe miejsce na świątynie zakazanych kultów. Rycerze dawno temu wytłukli jej mieszkańców a następnie wznieśli basztę graniczną mającą wypatrywać zagrożeń ze strony sąsiadujących plemion. Z czasem baszta przerodziła się w twierdzę a sam okoliczny trakt skończył zapomniany. Winda to jedyna droga do doliny i starodawnych ruin. Wiatry i skały nie przepuszczą nawet najzwinniejszego odrzutowca. Tam ukryty jest jeden z moich braci. Rycerz Raylan widząc w nim straszliwe zagrożenie poświęcił życie by pchnąć go przeklętym ostrzem i przemienić w kamień. Niestety, jeżeli Garvin usunie miecz, przywróci kolejnego Mitsukai do życia. Znaczy się nieśmiertelnego…
– Dobra, kminie. Rany boskie, faktycznie macie za sobą historię. Nawetw mojej rodzinie nie było tylu…
– Pośpieszmy się do windy. Członkowie zakonu wciąż toczą swoje walki ale sam Garvin już osiągnął co chciał. Musimy go powstrzymać.
– No dobra – Sorata robił wszystko by nie okazać swego wyczerpania ale szybka kalkulacja kłuła go teraz niczym najgorsze wyrzuty sumienia. – Ale szczerze mówiąc… nie sądzę bym zdał się na wiele w walce z tą bestią…
– Nie przejmuj się, to nie twoja walka. Garvinem zajmę się osobiście. Pozwoliłem mu już na zbyt wiele. Ty będziesz stał za mną i pilnował moich pleców.
Niezachwiana determinacja i głos rycerza dodały szamanowi sił, które jak się zdawało opuszczały go z każdą sekundą. Ruszyli ku windzie…ku ostatniej konfrontacji.
Drzwi rozjechały się na boki ukazując Libertianowi i Soracie rzędy dziesięciometrowych statuł z kamienia. Każda przedstawiała wojownika lub inną groteskową bestię. Rzędy tworzyły korytarz, na końcu którego znajdowała się budowla przypominająca świątynie. Wokół panował półmrok. Jedynie małe promyki słońca dawały radę przebić się przez nieszczelne skalne „zadaszenie”.
Obaj pośpieszyli do budowli, jednak stawiając pierwsze kroki na kamiennych schodach mieli wrażenie, że przybyli zbyt późno. Chwile później ujrzeli Garvina z zakrwawionym mieczem stojącego nad zmasakrowanym ciałem mistrza Acke. Wokół znajdowały się porozrzucane ciała jego popleczników, którzy musieli paść w ostatniej batalii przeciw rycerzowi.
– Dość tego Garvin.
– Proszę, proszę… zastanawiałem się skąd ludzie posiadali tak szczegółową wiedzę na nasz temat. Mieli ze sobą Mitsukai. Cwany był ten stary kundel. No ale jak sam powiedziałeś, dość to dość. Ja już skończyłem. Teraz idę wyciągnąć miecz z serca naszego brata. Nie próbuj stawać mi na drodze.
– Twoje puste groźby nie robią na mnie wrażenia – Libertian bezdźwięcznie dobył ostrza. – Zwykle puszczam wolno głupców, którzy nie znają swego miejsca. Dla ciebie zrobię wyjątek.
– Nie mam czasu na ciebie, zdrajco.
Z Cienia wyłoniła się jeszcze jedna postać. Sorata wiedział, że już gdzieś widział te sylwetkę. Po chwili zrozumiał kogo ma przed sobą. Był to rycerz Kalamir, teraz zakuty w czarną zbroję pokrywającą jego ciało od stóp do głów. Złowieszcze ostrza sterczały z jego karwaszy i naramienników. Oczy błyszczały nienaturalnie zimnym błękitem zaś długie włosy były sklejone do głowy by nie ograniczały widoku. Twarz była teraz pokryta czarnymi tatuażami, które zdawały się żyć własnym życiem co chwilę zmieniając swe kształty.
– Poznaj nowego Blackthrone’a.

--------------------------------


1. Sporządź opis ostatniej batalii ranny ty i Libertian vs Garvin w postaci człowieka oraz Blackthrone - w pełni sił Kalamir nie używający Hadou. Wynik walki jest chyba oczywisty?
2. Zdobądź punkty i zamień je na douriki przed oddaniem wpisu. Douriki, które teraz wykupisz przełoży się na premie punktowe - więc wysil się bo warto sobie tu żyły wypruć.
3. OSTATECZNY Termin oddania wpisu to 28 kwiecień. To koniec części pierwszej Tankyu.



   
Profil PW
 
 
^Pit   #46 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Bieganie po mieście od samego rana powoli stawało się męczące. Na domiar złego cały czas czułem na twarzy proszek ninja. Zatrzymałem się na moment, przyłożyłem po raz kolejny okład do swędzącego fragmentu i spojrzałem na nadajnik. Mała czerwona kropka oznaczająca Asgeira nie poruszała się już tak szybko jak wcześniej, ale i tak znikał mi powoli z zaznaczonego obszaru. Zrolowałem ręcznik, wsadziłem gdzieś za pazuchę, po czym wystrzeliłem kotwiczkę w stronę najbliższego dachu. Trzeba było skombinować jakieś auto.
Asgeir miał dobre pojęcie o ucieczce. Jego sygnał dochodził z obszaru będącego daleko poza miastem. Wysiadłem z niewielkiego, "pożyczonego" auta osobowego, spoglądając z mostu na pobliski teren. Gęstwina drzew, zielonkawe pagórki no i przepływająca swobodnie rzeka. Innymi słowy teren idealny dla kogoś, kto planował ukrywać się dość długo. Oczywiście zakładając, że nie miał na sobie urządzenia dokładnie pokazującego ścigającemu "jestem w tym miejscu idioto" (z obowiązkową wielką, migoczącą strzałką nad głową). Pięć minut później kryłem się już pośród konarów z wyciągniętym, trzymanym nisko rewolwerem. Stał tam samochód, kabriolet, na tyłach którego ktoś był. Wytężyłem wzrok i zobaczyłem znajome kształty. To była Naoko. Moje serce zabiło mocniej, zaś ręce zacisnęły się mocniej na zdobionej rękojeści. Tuż obok stał tajemniczy dowódca zabójców, oparty o samochód, palący papierosa. Nadszedł czas działania!
Wtem, mych uszu dobiegł ogłuszający szum, polana skryła się pod masywnym cieniem, zerwał się wiatr. Na polanie lądował właśnie duży wahadłowiec.
- Kur.wa! - zakląłem, bo wiedziałem co to oznacza. Naoko po raz kolejny wyślizgiwała mi się z rąk. Nie mogłem do tego dopuścić. Z maszyny wysiadło czterech ninja - takich samych, jak ci, którzy zaatakowali mnie w mieszkaniu - co dodatkowo komplikowało sprawę. Asgeir postanowił urządzić sobie z nimi pogawędkę. Najwyraźniej z ich strony też nie wszystko szło gładko. Nie wchodziło w grę, że zostawię sprawę w rękach innych. Na zawiadamianie dowództwa nie było czasu (i możliwości), toteż postanowiłem cichaczem wejść na pokład. Odczekałem kilka niebezpiecznych chwili, upewniłem się, że wszyscy rozmówcy są zajęci i nie patrzą w stronę wejścia - akurat zajęci byli Naoko - i cichaczem wdarłem się po otwartym trapie od strony ładowni. Początkowo pewnie spodziewali się zabrać coś większego, przyszło mi na myśl. A może po prostu łatwiej było wsiadać z tej strony? Uchyliłem powoli drzwi przed sobą, widząc jedynie puste miejsca. Najwyraźniej wahadłowiec nie zabierał aż tylu pasażerów, mimo swoich gabarytów. Wróciłem do ładowni, skryłem się gdzieś głębiej i uruchomiłem program hakujący w beeperze. Na holografie wyświetlił mi liczbę urządzeń w zasięgu, z których mógł sczytać dane. Komputer sterowania był zbyt ciężkim celem, do tego pilot mógł się pokapować, że coś jest nie tak. Lepiej było zaatakować zapasową jednostkę sterującą, która miała uruchamiać się, gdyby główny system zawiódł. W większości normalnych sytuacji nikt nie zwracał na nią uwagi, a posiadała tak samo cenne informacje. Z zewnątrz słychać było, że orszak Asgeira powoli zabiera się z powrotem na pokład, wraz z nim samym i dziewczyną.
- No, szybciej - mruknąłem pod nosem, pośpieszając beeper. Urządzenie uwijało się jak mogło, ale dla mnie to wciąż było za wolno. Krople potu spłynęły mi po czole. Przełknąłem ślinę. - Bo zaraz się ktoś pokapuje.
Udało się, sto procent. Jednostka sterująca została zsynchronizowana z gpsem w karwaszu. Spojrzałem na dane i zacząłem analizować w absolutnej ciszy. W tym momencie drzwi zamknęły się z hukiem. Dwóch ninja wsiadło od tej samej strony co ja. Rzucili okiem po skrzyniach, po czym skierowali się do przedziału dla pasażerów. Zaraz potem pojazdem zatrzęsło i wystartowaliśmy.

Współrzędne pokazywały, że kierujemy się w stronę Nag...kilkanaście kilometrów nad ziemią. Zmiana ciśnienia nie należała do najprzyjemniejszych, znałem to uczucie z moich własnych lotów. Uświadomiłem sobie, że cholerstwo, na pokładzie którego siedziałem nie miało w planach lądowania na żadnym z nagijskich lotnisk. Wciąż w powietrzu wyraźnie zwalniało, co spowodowało moje chwilowe obawy. Metaliczne odgłosy i chybotanie maszyny ujawniły moje najmroczniejsze wizje. Zaraz potem jednak, wszystko ucichło, ustabilizowało się. Byliśmy na miejscu. A jednak cały czas miałem wrażenie, jakbyśmy się poruszali.
Gdy pasażerowie wysiedli, również i ja postanowiłem się rozejrzeć. Ostrożnie zeskoczyłem na ziemię, rampa do drzwi w ładowni wciąż była niegotowa. Znalazłem się w hangarze. Czym prędzej skierowałem się w stronę najbliższego schronienia, które stanowiły jakieś skrzynie załadunkowe. Zobaczyłem zaledwie kilku ludzi, ale wiedziałem, że jest ich znacznie więcej. Przedarłem się nieco dalej, z ukrycia obserwując przechodzących. Szukałem jakiegoś o moich gabarytach. Po dziesięciu minutach znalazł się i taki. Zza skrzyń chwyciłem go czym prędzej, ściągnąłem w cień, ogłuszyłem i przebrałem się. Związałem i zakneblowałem go znalezionymi nieopodal liną i paroma szmatami.
- Okej, no to teraz trzeba by się rozejrzeć.
W górnych sekcjach statku widać było wymalowane na ścianach napisy "Hangar01" oraz "Hangar02". Oznaczało to tyle, że to był zaledwie zalążek całego powietrznego lotniskowca, zdolny do wysyłania wielu mniejszych jednostek.
Przechodząc przez kolejne segmenty statku dowiadywałem się trochę więcej. Odkryłem, że statek nazywa się "Draguun", zaś większość pracujących tu ludzi (lub nie tylko ludzi) pochodzi z Nag. Paru obcokrajowców też wypatrzyłem. Jednostajne dudnienie, metaliczne zgrzytnięcia, szum tysięcy ludzi - Draguun był ogromny. Wahadłowiec, którym nań przybyłem w porównaniu wydawał się być pchłą. Wystarczyło obejrzeć wiszące co jakiś czas rozpiski, będące swego rodzaju mapami dla pracowników. Nic wyszukanego, ani dokładnego, ale wystarczyło. Innego punktu odniesienia nie miałem - w bazie danych beepera plan takiego statku po prostu nie istniał.
Wtopienie się w tłum było proste, bo tu każdy gdzieś pędził. Szybko odkryłem, że to nagijskie przedsięwzięcie mogło posłużyć - i w przyszłości zapewne posłuży - jako statek wojenny. Nie mogłem ogarnąć umysłem, jak takie coś mogło umknąć sanbeckiemu wywiadowi. Ba, któremukolwiek z wywiadów! Otwarty konflikt - dosłownie - wisiał nad nami. Analizowałem karwaszem każdy znaleziony fragment, każdą notatkę, zapiskę. Kilkukrotnie skanowałem teren, obserwowałem gdzie kto ma jaki dostęp, nauczyłem się nazwiska i rangi, które miałem na plakietce. W razie potrzeby mógłbym ją zmienić. Prawdopodobnie ci ważniejsi posiadali też karty albo jakiś inny rodzaj kodów dostępu. Potrzebowałem dostać się do centrum nadawczego i to natychmiast. Śledziłem wzrokiem każdego, nawet latające nad piętrami drony - czujne oczy, pełne kamer. Być może już dawno byłem spalony i nagijczycy tylko czekali na odpowiedni ruch?
Nagle pogoń za jedną małą dziewczynką z Babilonu wydała mi się być bezsensowna. Choć nie chciałbym się znaleźć w jej skórze, jeśli miała być torturowana i przesłuchiwana. Aż zrobiło mi się jej żal.
Zatrzymałem się gdzieś z dala od wścibskich oczu przechodniów, czy kamer i uruchomiłem beeper. W pobliżu była masa, ale to po prostu masa przeróżnych urządzeń, których oznaczenia kodowe mówiły mi absolutne nic. Mogłem co najwyżej dociec które z nich służy do przesyłania informacji. Zapytanie kogokolwiek o radiostację, było głupie - co, jeśli nikt o to nie pyta i od razu by mnie rozpoznali? Do tego dochodził problem z zasięgiem, a tego nijak nie dało się rozwiązać. Funkcja "Power touch" przeżywała ciężki dzień, ale raczej bez większych przeszkód mogłem w razie potrzeby shakować dronę. Wyszedłem z cienia i przeanalizowałem jeszcze raz jedną z map statku. Wprawdzie było na nim jakieś "centrum komunikacyjne", ale pchanie się tam było bezcelowe.
Obserwując i łapiąc w pół słowa rozmowy inżynierów doszedłem do wniosku, że najbliższa jednostka z możliwością komunikowania się jest nie tak wcale daleko. Poszedłem za nimi. Udając, że pracuję gdzieś nieopodal. Ustawiłem beeper na najbliższej klawiaturze naściennej, zamykającej mi dostęp do pomieszczenia. Do inżynieryjnej serwerowni, czy co to u licha było, wchodziło się podając sześciocyfrowy kod. Gdy tamci skończyli swoją pracę, ja rozpocząłem swoją. Posługując się karwaszem, wpisałem z daleka sczytaną kombinację i po chwili drzwi puściły. Gdyby nie grube ściany blokujące zasięg "power toucha", cała ta farsa byłaby niepotrzebna, przyszło mi do głowy. Z masy urządzeń wyłapałem jedno, które wyglądało na radiostację. Odnalazłem w karwaszu dane jednej z baz nasłuchowych sanbetańskiego wywiadu. Zacząłem proces nastawiania częstotliwości. Nie miałem pojęcia ile mam czasu, ale wolałem zbyt długo tu nie siedzieć.
Ostatnio zmieniony przez Pit 10-04-2013, 12:48, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #47 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Nagle otworzyły się drzwi windy, Pit szybko wskoczył za jeden z kolorowych paneli. Na poziom wkroczył nie kto inny niż sam Asgeir. Miał na sobie czarny skórzany napierśnik i taki sam kaptur. Kroczył pewnym krokiem a obok niego szła …Naoko? Pit zaczekał aż ci go minęli a następnie ruszył za nimi uważając by, któryś ze strażników go nie wykrył. Zelotka i zabójca zniknęli za drzwiami. Agent rozejrzał się ostrożnie upewniając się, że nie ma innego sposobu.
Wentylacja była strasznie ciasna, wejście do niej było strasznym błędem. Ktoś po projektowa te gigantyczną maszynę musiał oglądać wiele filmów akcji by wiedzieć co zawsze pozwala głównym bohaterom bezpiecznie poruszać się po obiekcie zdominowanym przez terrorystów. Ostatecznie Agent osiągnął swój cel i znowu widział Naoko i Asgeira. Stali w pomieszczeniu wypełnionym monitorami i panelami kontrolnymi, które migały w ciemnościach milionem światełek.
Asgeir ukląkł przed nieznanym do tej pory osobnikiem w czarnym płaszczu i jakby czekał na rozkazy. Ów osobnik przyjrzał się zelotce i skinął do Asgeira by ten stanął wyprostowany. Wreszcie postanowił się odezwać głosem niskim i twardym.
– Dobrze się spisałeś, twoi zabójcy również. Tylko ten raban z kapłanem był niepotrzebny.
– Kazałeś posłać wiadomość, panie. Wiadomość została posłana.
Mroczny dowódca – bo tak nazwał go sobie Pit – zaśmiał się i przeniósł wzrok na Naoko.
– Jest nieprzytomna – wytłumaczył Asgeir. – Znaczy się, prawowita właścicielka ciała.
Nagle oczy Zelotki eksplodowały szkarłatnym światłem. Mała dziewczynka wygięła się w spazmie bólu i wydała z siebie krzyk zupełnie jakby została opętana. Ponownie wyprostowała się i zwróciła swe słowa do „mrocznego dowódcy”, który teraz wydawał sienie tylko przestraszony ale i niezwykle podniecony.
– Długo kazaliście na siebie czekać, chłopcy. – Głos naoko definitywnie nie należał do niczego z tego świata. Nawet Pita przeszły dreszcze.
– Panie – Mroczny Dowódca rzucił się na kolana. – Panie! Szukaliśmy cię przeszło sto pięćdziesiąt lat! Właśnie wraz Garvinem szturmujemy zamek tych przeklętych rycerzy. Zabili naszego brata Kamalian
Istota/Naoko spojrzała na ścianę jakby widziała przez te wszystkie metalowe ściany.
– Wiem.
Dla odmiany Pit nie rozumiał z tego nic.
– Przyprowadź mi Nagijczyka, którego porwałeś kilka godzin temu.
Mroczny dowódca wydał rozkaz po czym ponownie zwrócił się do Naoko.
– Powiedz nam panie gdzie jesteś! Natychmiast skieruje tam Draguuny!
Istota przestała rozglądać się po monitorach i uśmiechnęła się patrząc w sufit.
– Zamknęli mnie głęboko pod ziemią. Trzymają za ścianą światła, która nie pozwala mi opuścić celi. Wszystko wsparte technologią, ale to mydlenie oczu. Problemem są zaklęcia Babilonu. Dlatego to ty, mój chłopcze, musisz przyjść po mnie osobiście.
– Nie ma takich zaklęć, które by mnie powstrzymały.
– Wiem, dlatego właśnie potrzebuje ciebie.
Kilku żołnierzy wprowadziło do pomieszczenia krwawiącego mężczyznę o długich blond włosach i równie jasnej brodzie.
– Proszę, proszę – odezwała się istota. – Czy to nie sam Kalamir, geniusz Nagijskiego wywiadu i znakomity rycerz zakonu?
Blondyn zdawał się być w szoku kiedy usłyszał swoje imię. Pit nie miał pojęcia kim jest ale domyślał się, że zaraz będzie świadkiem egzekucji. Tymczasem, istota skierowała wzrok na mrocznego przywódcę i ponownie uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Podaruje wam nowego sojusznika, wykorzystajcie go mądrze. Kolejnego Mitsukai znajdziecie w dolinie wiśni. Przegrupujcie się, zniszczcie Nagijski wywiad i Babiloński łańcuch dowodzenia. Wtedy przyjdźcie mnie uwolnić. Mamy wiele do zrobienia.
Nagle Naoko złapała „Kalamira” za głowę a pomieszczenie eksplodowało światłem. Po chwili zelotka padła na ziemie bez życia a sam Kalamir uwolnił się z objęć strażników i bez żadnej rany stał na nogach o własnych siłach. Teraz jednak, jego twarz była pokryta tatuażami, które zdawały się zyć własnym życiem ciągle zmieniając kształty.

------------
Pit, w swoim następnym wpisie wycofaj się do hangaru i spróbuj ukraść mały myśliwiec. Twoją obecność odkryje Asgeir co skończy się krótką potyczką i twoją awaryjną ucieczka uszkodzonym odrzutowcem (pamiętaj, że tutejsza technologia jest ci nieznana).

Pit, inny wariant to próba dostania się do jednego z pomieszczeń kontrolnych i nawiązanie łączności z ...czymkolwiek rządowym a następnie złożenie wstępnego raportu.



Ostatnio zmieniony przez Kalamir 12-04-2013, 13:06, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW
 
 
^Pit   #48 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Jak grzmot w oddali, jak nadchodzące tsunami - to coś, co przejęło blondyna wywoływało ciągły niepokój i potęgowało strach. Ciarki przebiegły mi po plecach, a pot spłynął po czole na policzek. Przewód wentylacyjny zrobił się nagle jeszcze bardziej ciasny i nieprzyjemny, zwłaszcza, że próbowałem wydostać się z niego nie zwracając na siebie uwagi. Szybko zdałem sobie sprawę, iż po prostu nie da się tego uczynić bez ani jednego zgrzytnięcia albo szurnięcia. Byłem jak szczur w otwartej, acz krępującej klatce.
Misja schwytania Naoko - jakkolwiek paląca nie była - musiała poczekać. W powietrzu wisiał konflikt - nie z Nag, jak wcześniej myślałem - ale z flotą Draguunów i armią postaci w czerni, która była tak naprawdę głęboko pod ziemią w lochach jakiegoś zamku. Od samej próby poukładania sobie tego w myślach rozbolała mnie głowa.

Kiedy już oddaliłem się na bezpieczną odległość i wykaraskałem z przewodu (niezauważony, aż sam się sobie dziwiłem), postanowiłem wycofać się do hangaru. Nałożyłem mocniej czapkę montera by nikogo nie zaciekawiła moja konsternacja na twarzy. Oczyma wyobraźni wciąż miałem przed sobą obraz upiornej Zealotki. Jej krzyk i głos istoty zza grobu nie dawały mi spokoju. Uczucie było tak silne, że gdyby nawet zrzeszyć wszystkich egzorcystów świata, to nic by tu nie zdziałali. W grę wchodziły czary wyższego poziomu, czy może jakieś inne demoniczne sztuczki. A z tymi lepiej było nie pogrywać, przynajmniej nie samemu.
- Ten Kalamir - powiedziałem sobie pod nosem, natychmiastowo otrząsając się z zamyślenia i patrząc, czy nikt mnie nie słyszał. Na szczęście przejście w stronę hangaru było chwilowo opustoszałe. Wróciłem do rozmyślania. Pochwycony wojownik był głównym powodem, dla którego postanowiłem się wycofać; przez moment wyczułem jego energię. Był osłabiony, to pewne, a i tak dysponował ogromnym potencjałem. Tyle tylko, że teraz pewnie siedział w nim duch mrocznej osoby. Walka w pojedynkę z wyszkolonymi ninja, ich dowódcą, bezwolną Naoko i dopakowanym blondynem była by samobójstwem.

Szybko rozpoznałem miejsce, w którym rozstawiłem część swoich rzeczy. Nieprzytomny pracownik nadal tam był. Zabrałem swój kram, zrolowałem płaszcz i byłem gotowy wynieść się z tej latającej fortecy jak najprędzej.

Przyśpieszyłem nieco kroku. Będąc w hangarze rozejrzałem się za jakimś środkiem transportu. Wahadłowiec, którym przyleciał Asgeir był zbyt duży, by tak po prostu go sobie przejąć. Po raz kolejny prześledziłem wzrokiem mapy, rozpiski i inne skrawki danych, które udało mi się wyłuskać. Trzeci przedział w całej sekcji hangarowej - po tym dla dużych wahadłowców i statków transportowych - przeznaczony był dla myśliwców. Z małego balkonu widać było je wszystkie. Naliczyłem około dwudziestu pomalowanych na czarno samolotów o dość drapieżnym wyglądzie. Wyglądem przypominały wczesne szkice projektantów sprzed dziesięciu lat, kiedy to wprowadzano nowe standardy. Porównując z Tetsudenkou były szersze, zapewne nieco cięższe, ale nie wydawały się być przez to mniej efektywne.
Dotarłem do panelu sterowania. Po chwili dłuższego przyglądania się przyciskom rozgryzłem, który służył za otwarcie włazu. Po chwili zawiasy drzwi zazgrzytały, warknęły silniczki i wylot leniwie począł się uchylać.
- Nie wiem co za cholerstwa dorwaliście - zastanawiałem się, klnąc pod nosem. Nacisnąłem przycisk przywołania windy. - Ale zamierzam je wykorzystać.
- A dokąd to, panie mechaniku? - usłyszałem za sobą gdy wsiadłem do windy. Cztery kunaje poleciały na mój korpus. Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru wyłapałem je na barierę. Podopieczni Asgeira pędzili w moją stronę. Chwyciłem jeden z noży, który zawisł w przestrzeni między mną a nimi i "zwróciłem go do nadawcy". W gardło. Trzech narwańców rozbiło się o tarczę. Nagle zza nich wyłonił się piąty, celując czubkiem miecza w moje serce. Chwyciłem ostrze w rękę i przeprowadziłem przezeń prąd. Ninja upadł, dosłownie porażony. Mechanizm windy zgrzytnął. Zjeżdżałem w dół, łapiąc ciężko oddech. A więc wiedzą, nie wiem jakim cudem, ale dowiedzieli się, że ich podsłuchiwałem. Podczas gdy rozmyślałem, musieli mnie wyśledzić na kamerach, za pomocą dron czy jakkolwiek inaczej.
Wtem po plecach ponownie przebiegł mi dreszcz. Poczułem się, jak nie przymierzając kobieta, którą ktoś wieczorem podgląda z okna sąsiedniego bloku. Mój podglądacz był znacznie bliżej; wisiał na suficie. Zdążyłem tylko wyciągnąć broń, a zamaskowany osobnik w czarnej zbroi już skoczył na mnie, trzymając czarną katanę nad głową. W środku windy huknęło dwa razy, zaraz potem posypały się iskry. Nie moje, a w wyniku krótkiego kontaktu dwóch rodzajów stali. Jeden z moich rewolwerów upadł na ziemię. Siła ataku była tak duża, że ulec musiała nawet wzmacniana rama, stworzona do strzelania energetycznymi nabojami. Nie czekałem na reakcję wojownika, sieknąłem go drugą sztuką Thunder Roara przez twarz. Zachwiał się, ale nie upadł. Krył twarz pod maską przedstawiająca smutnego człowieka, ale rozpoznałem go. To był dowódca zabójców - Asgeir we własnej osobie!
- Żywcem mnie nie dostaniecie! - wysyczałem, ładując elektryczną moc w rewolwer, a w drugiej dłoni formując ją w kulę. On przekrzywił lekko głowę, odczekał kolejną sekundę, aż atak będzie gotowy i zaszarżował ponownie. Odskoczyłem przed jednym cięciem, przed drugim zabrakło mi miejsca, strzeliłem dwukrotnie. Samuraj (a może rycerz?) zablokował pociski kataną, jednak musiał uznać ich siłę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie blokuje energii zwyczajnym mieczem, durniu, pomyślałem w głowie. Oponent upadł na jedno kolano; w tym samym czasie winda dotarła na parter hangaru. Zebrałem z podłogi uszkodzony pistolet i wyskoczyłem czym prędzej z klaustrofobicznej puszki. Z wnętrza urządzenia poleciał w moją stronę jakiś łańcuch, Asgeir nie dawał za wygraną. Celnym strzałem zatrzymałem pęd broni i rzuciłem odbezpieczony ładunek w stronę napastnika. Ninja wiedział co się kroi, zerwał się na równe nogi, uciekając ze śmiertelnej pułapki. Eksplozja wyzwoliła kłęby dymu i podpaliła mechanizm przy windzie. W czasie gdy oponenci próbowali jeszcze zorientować się w sytuacji, ja wskoczyłem do najbliższego myśliwca.
- Jak to się...a jak to...kurde...gdzie tu jest... - Moje próby ogarnięcia chybcikiem co do czego służy częściowo się powiodły. Rozgryzłem jak włączyć maszynę, ale spora część kontrolek była w obcym języku. Inne posiadały z kolei funkcje, których nie było w Tetsudenkou. To co najważniejsze jednak - ster i panel sterowania lotkami - odnalazłem bez większych problemów. Maszyna zadudniła i oderwała się od podłoża.
- Zdychaj! - Asgeir warknął w akcie desperacji tłukąc kataną w poszycie maszyny. Za wszelką cenę próbowałem zmusić ją do posłuszeństwa. Po chwili znalazłem to czego chciałem.
- Wybacz, nie zostanę tu ani chwili dłużej! - jęknąłem w momencie gdy zawyły silniki. Gorąca fala powietrza sprawiła, że wojownik zaniechał dalszego ataku. W ostatniej chwili zdołał jednak odłupać kawałek skrzydła samolotu. W kokpicie zapaliły się lampki ostrzegawcze, jednak nie wyglądało na to, jakby taka luka miała by mi przeszkodzić. Zaraz potem zobaczyłem przed sobą bezkresne niebo i chmury. Lotem nurkującym obniżałem się dość gwałtownie. Wtedy tuż obok mnie jakby wybuchła bomba, wpadłem w turbulencje, z jednego z silników zaczął wydobywać się dym. Ustabilizowałem lot nadludzkim wysiłkiem, lecz znowu coś eksplodowało, tym razem oślepiając i ogłuszając mnie na moment.
- Na wszystkich bogów, bożków... - trzeci strzał. - Kur.rrrwa! Strzelają z Draguuna czy jak?!
Czwarta próba na szczęście też była mocno niecelna, toteż udało mi się ujść z życiem. Dodałem trochę mocy i zniknąłem pod chmurami. Musiałem robić to ostrożnie, delikatnie, obchodzić się z kontrolkami jak z jajkiem. Nie wiedziałem, czy to fabryczna cecha, czy może jednak wszystkie te eksplozje tak wpłynęły na pojazd. Z brakującym kawałkiem skrzydła (i jego lotką), zacierającym się silnikiem, nagłymi spadkami mocy (musiałem jej dodawać z własnych zasobów) nie miałem pewności, że gdziekolwiek dolecę. Do tego mogli posłać za mną kolejne "kruki", jak nazwałem ten typ myśliwca.
Liczyłem tylko na to, że limit szczęścia jeszcze mi się nie wyczerpał i przeżyję ten dzień...
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #49 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 38
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG

- Boli… - jedyne co oscylowało na granicach świadomości Fenrisa to ból. Świadomość roztarła mu się na proszek i musiał gonić za każdą mikroskopijna drobinką, żeby się skupić. Wydawało mu się, że przegapił coś monumentalnego.
-O, Garvin - Morda białego wilkołaka była skrzywiona w grymasie straszliwej radości. Skakał, zaskakująco szybko skręcając olbrzymie ciało, a podążające za nim, rozmazane ostrze Libertiana, odcinało niewielkie kępki białej sierści.
- Stopa? – pogardliwe kopnięcie obutą w stal nogą rzuciło ciałem szamana o ścianę. Kolejna mgławica drobnych gwiazdek do pozbierania. Kolejna kość złamana. Kolejny..
- Ej tępaku. Obuddźże się – gdzieś z oddali, z innego wymiaru dobiegał głos Wilka. Fenris pokazał mu zakrwawiony środkowy palec. Rzeczywistość rozwinęła się dookoła i znów oprzytomniał. Przypomniał sobie.
- Wiesz gdzie lecieć. Niech dowie się od ciebie – pogładził czarne pióra kruka, który po chwili wzbił się w powietrze. Chwilę wcześniej Libertian rzucił się do walki z Garvinem . Sorata mocował ostatnie zwoje gleipnira, tworząc prowizoryczny, ciasny temblak dla prawej ręki. Nie spuszczał z oczu przeciwnika. Wytatuowany rycerz nonszalancko założył ręce.
Pomagając sobie zębami Fenris zacisnął ostatni zwój i w tym samym momencie skoczył potężnie, nadrywając sobie mięśnie w obu nogach. Przeciwnik nie zareagował aż do ostatniej chwili. Mimo wagi zbroi, jego ciosy utworzyły niemal szczelną ścianę. Niemal. Pokracznie wykonaną małpą Sorata wywinął się kombinacji i wspomagając się ważką, uderzył prosto w hełm. Metal zadzwonił i zdeformował się. Głowa potwora nawet nie drgnęła, ale w jego oczach wybuchła wściekłość. I tu zaczęło się zapomnienie.
Nieświadomie pełzł, podciągając się sprawną ręką. Mężczyzna w kolczastej zbroi z rozbawieniem oglądał jego wysiłek. Skur.wiel. Gdyby tak przenieść ten cały ból na niego? Sorata wytężył ociężały umysł ale plan nie zadziałał. Dziwne. Zaśmiał się. Spróbował obrazić wszystkie kobiety w rodzinie tamtego. Powoli i ostrożnie. Nie udało się. Zamiast słów na kamienną posadzkę pociekły strumyki krwi. Umieranie było zaskakująco miłe.


Kryteria oceny walk: Klimat 4/10 Mechanika 3/10 Warsztat 3/10. W razie wątpliwości - konsultuj. Pomoc: https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=17457#17457
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #50 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Nawet ktoś tak doświadczony jak Libertian nie potrafił stawić oporu Garvinowi do pary z mrocznym rycerzem, którego Sorata poznał na statku. Pierwszy krążył niczym bestia i kłuł przerażającym ostrzem z flanki. Drugi wykazując się niesamowitą dyscypliną odciągał uwagę przeciwnika zarzucając go silnymi i precyzyjnymi cięciami. Nie rozumiem. Co mu się stało? Przecież byli sobie wrogami a teraz ramie w ramie walczą przeciwko nam? Myśli leżącego w kałuży krwi szamana pędziły niczym potok.
Bibliotekarz idealnie sparował cios miecza, niestety rycerz zbyt precyzyjnie połączył elementy walki wręcz oraz fechtunku i posłał kopnięcie w sam środek brzucha. Siła uderzenia musiała dorównywać zderzeniu z samochodem bo jedyny sojusznik szamana plunął krwią na wszystkie strony a następnie niczym rakieta poleciał ku ścianie. Spotkanie zakończyło się szybki remontem świątyni.
Sorata zrezygnowany opuścił głowę i też wypluł kolejną strugę krwi.
– To by było na tyle jeżeli idzie o rodzinne spotkania – głos Garvina przypominał wynaturzony skowyt, nie człowieczy głos. – Teraz zajmijmy się celem wyprawy.
Wilkołak ruszył pewnym krokiem ku kamiennej statule przedstawiającej zaklętego Mitsukai. Za raz za nim kroczył zdeprawowany przez mroczne moce Kalamir. Obaj kompletnie zignorowali dogorywającego szamana. Cholera…Cholera…wyciągnie tej yebany sztylet i ich szeregi zasili kolejne monstrum…to już nie jest lokalny problem…te pojeby szarpną s-się na cały świat…tak b-blisko…blisko i nic nie m-mogę… Sorata nie mógł nawet składnie formować myśli. Każdy mięsień pulsował bólem. Nigdzie nie słyszał też swego wilczego sojucznika.
Garvin zatrzymał się przed kamiennym wojownikiem. Ów statua przedstawiała postawnego mężczyznę w masywnej zbroi płytowej o straszliwych kolcach na ramionach i plecach. Hełm niemal doszczętnie zakrywał twarz a płytowe nagolenice były prawie całkiem zasłonięte przez tabard. Mitsukai wyglądał jak gdyby przeklęte ostrze ugodziło go w samym środku finałowej walki z Raylanem Białowłosym – tak też pewnie było. Wilkołak chwycił za rękojeść miecza wystającego z brzucha i wyrwał go jednym szarpnięciem. Śmiejąc się demonicznie, obserwował jak na kamieniu pojawiają się kolory a w oczach znów zaczyna tlić się życie. Klątwa została cofnięta.
– Doskonale – pogratulował sam sobie. – Teraz nasze szeregi znowu są przerażające.
To wcześniej nie były? Kamienny posąg znowu stał się żyjącą osoba a Sorata kompletnie porzucił nadzieję. Wtedy ręka uwolnionego rycerza chwyciła oburącz za swój miecz i cięła zaskoczonego wybawcę prosto przez klatkę piersiową.
– Ulecz się z tego [ cenzura ]! – wrzasnął oswobodzony rycerz.
Mroczny Kalamir natychmiast skoczył w tył. Garvin padł na ziemie brodząc we własnej krwi.
Na ziemie upadł odczarowany z kamienia hełm a po zbroi rozlały się kosmyki długich białych włosów. Rycerz kryjący się pod ciemnym pancerzem miał nie mniej niż trzydzieści lat. Twarz miał długą i gładką – włosy zupełnie nie pasowały do tej młodości.
– R-Raylan! – Charczał Garvin.
Metalowa rękawica chwyciła za gardło Garvina a potężne ramie zrobiło resztę bez trudu unosząc go całego w powietrze. Druga ręka pomknęła po przeklęty miecz i wbiła go w rozcięty brzuch. Zszokowany Sorata obserwował jak teraz to Garvin staje się kamienną figurą. Groteskowym wynaturzeniem, ani żywym, ani martwym.
– Słodkich snów. – Raylan Białowłosy skierował spojrzenie na Kalamira. – Widzę, że mamy kolejnego…
Kalamir rzucił się do ucieczki z prędkością błyskawicy pędzącej po niebie.
Sorata uśmiechnął się do siebie… i odpłynął. Ponownie nie dane mu było zemrzeć.
Coś eksplodowało nad ich głowami. Spadający odrzutowiec oderwał skrzydła o wąskie skalne ściany i niemal jak włócznia wbił się do mrocznej doliny samym kokpitem. Raylan, który niespełna dwieście lat spędził zamieniony w kamień, nie bardzo wiedział czego ma się spodziewać. Podniósł miecz do góry oczekując kolejnych wrogów. Wtedy z gruzów wydostał się Libertian. Chwile później dołączył do niech Pit...


THE END
części pierwszej



   
Profil PW
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.23 sekundy. Zapytań do SQL: 16