Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Naoko vs Grochu - walka 1
 Rozpoczęty przez RESET_Naoko, 20-04-2012, 20:08
 Zamknięty przez Lorgan, 14-05-2012, 07:42

6 odpowiedzi w tym temacie
RESET_Naoko   #1 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29
Dołączyła: 27 Cze 2014

-- vs --

Naoko------------------------Grochu



Na niebie rozbłysła błyskawica. Znajdujący się na ulicy ludzie zaczęli biec do najbliższych budynków i drzew. Po okolicy rozniósł się grzmot, a wraz z nim pisk hamulców. Nieopodal Głównej Świątyni Lumena zatrzymała się niewielka taksówka. Po chwili wyszła z niej zakapturzona postać. Niebo przeszył kolejny blask. Postać zadarła głowę do góry i wydawała się spoglądać na najwyższy punkt świątyni. Po odsłoniętym policzku nieznajomej spływały stróżki wody. Zadarłszy mocniej głowę, postać zrzuciła z głowy kaptur. Gdyby ktoś, mimo ściany deszczu przecinającej powietrze, zechciał uważniej przyjrzeć się nowoprzybyłej, od razu zauważyłby, że jest bardzo młodą kobietą. Prawdopodobnie szatynką, zważając na mokre, ciemne kosmyki opadające na jej ramiona. Wydawała się dość niziutką osobą o filigranowej budowie ciała. Jednak nikt nie byłby w stanie ujrzeć maleńkich iskierek tlących się w głębi szarych oczu, ponieważ wymagałoby to zbliżenia do postaci. A niezachowanie odpowiedniej odległości byłoby, najprościej w świecie mówiąc, bardzo niebezpieczne.

- Nareszcie w domu – szepnęła do siebie, cały czas spoglądając w niebo, które przecięła kolejna błyskawica.

Dziewczyna zwęziła oczy i uśmiechnęła się krzywo. Pamiętała tę pogodę, była bardzo podobna do tej z dnia swojej wierutnej, kolejnej porażki. Teraz miało być inaczej, bo jak Lumen jej świadkiem, musiała w końcu odnieść jakiś sukces! Jej życie nie mogło składać się z niepowodzeń i rozczarowań.

- Czas się zabawić – szepnęła i skierowała swe kroki do budynku znajdującego się tuż przy Głównej Świątyni Lumena. Siedziby Zealotów.

*** pół godziny później ***

- Nie wierzę, że masz czelność się tu pokazywać – mężczyzna mruknął znudzonym głosem, jakby nie spodziewał się innego obrotu rzeczy.
- Jak widzisz w ogóle mi to nie przeszkadza, Jean – odpowiedziałam spokojnie, rozsiadając się wygodniej w skórzanym fotelu. Diablo niewygodnym.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co właściwie zrobiłaś? Nie dość, że zawaliłaś kolejne zadanie…
- Każdemu się zdarza…
- … To jeszcze uciekłaś z oddziału w stanie zagrażającym życiu…
- Szybko dochodzę do siebie, a sale szpitalne nie są stworzone dla wolnomyślicieli takich jak ja… - wzruszyłam ramionami, udając, że moja kilkumiesięczna ucieczka nie miała w ogóle miejsca.

Mężczyzna zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem, ale machnąwszy ręką, usiadł na biurku. Wziął z blatu jakąś tajemniczo wyglądającą teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość. Wykorzystując okazję uważniej przyjrzałam się pomieszczeniu. Podczas mojej ostatniej wizyty biuro Jeana przypominało bardziej boks urzędnika państwowego zajmującego się papierkową robotą niż miejsce pracy wyszkolonego do walki ze złem zealoty. Teraz ręcznie rzeźbione biurko i skórzane fotele robiły piorunujące wrażenie. Skrzynkę z aktami zastąpił mahoniowy regał z koniakiem, whisky i innymi alkoholami z wyższej półki.

- Chyba ktoś niedawno awansował – mruknęłam, usilnie próbując nadać głosowi milszy ton.
- Kiedy ty byłaś zajęta niszczeniem resztek swojej kariery, ciężko pracowałem, aby uzyskać wyższe stanowisko. Jak widzisz, moje staranie przyniosły oczekiwane efekty.
- To czym się teraz zajmujesz?
- Bardzo poważnymi i czasochłonnymi sprawami, a mówiąc o tym właśnie sobie przypomniałem, że nie mam dużo czasu. Czego chcesz?

Nie sądziłam, że przywita mnie z otwartymi ramionami. Wiedziałam, że jako mój przełożony musiał mieć wiele nieprzyjemności związanych z moim odejściem. Jednak nie spodziewałam się, że będzie aż tak nieprzyjemny. Trudno. Należało teraz jasno przedstawić swoje dalsze plany.

Podniosłam się z siedzenia i oparłszy się na krawędzi biurka, wychyliłam się do przodu. Spojrzałam poważnie na Jeana, który odwzajemnił spojrzenie. Chociaż tyle.

- Wiem gdzie aktualnie przebywa Mademoiselle Trahison.
- I co z tego?
- Przydziel mnie do grupy wywiadowczej.
- Chcesz bym wysłał ciebie na misję w celu pochwycenia jednego z czołowych przestępców Babilonu?
- Tak.
- Nie żartuj sobie. Nasz wywiad doskonale wie, gdzie znajduje się twoja stara mentorka i uwierz albo nie, próba schwytania jej w nagijskiej stolicy jest niemożliwa do zrealizowania.
- Traishon nie przebywa teraz w Nag.

Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, które zniosłam ze stoickim spokojem. Wiedział, że nie kłamałam – wzbudzanie sensacji nie należało do moich ulubionych zajęć. Z resztą, brzydziłam się kłamstwem i na dodatek byłam w tym kiepska. Dlatego nie mogłam trafić do Wywiadu, a znalazłam się w pionie Egzekutorskim. Naturalne predyspozycje zweryfikowały ścieżki mojego życia.

- Mów dalej.
- Mademoiselle znajduje się stosunkowo niedaleko, bo na terenie arktycznej pustyni. Dokładniej w strefie G6.
- To niemożliwe, przecież to strefa Wiecznego Zimna, temperatura w nocy potrafi spać nawet do minus pięćdziesięciu stopni.
- I przynieść śmierć tym, którzy są na to nieprzygotowani. Jean, przecież to idealne miejsce na kryjówkę, a uwierz mi, że jestem w stu procentach pewna tej informacji. Ale weź pod uwagę, że Trahison doskonale zna tereny Babilonu, chyba najlepiej z żyjących osób. Jaki miałaby problem z założeniem placówki w swojej ojczyźnie? I to tak, aby nikt się nie dowiedział? Moim zdaniem nie miała w ogóle problemu.
- To skąd wiesz gdzie się znajduje?
- Bo trochę ją poznałam i miałam sporo szczęścia.

Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam bliżej mojego rozmówcy. Ponieważ dalej siedział na blacie, nasze twarze byłby prawie na tym samym poziomie. Otoczył mnie zapach ciężkich, piżmowych perfum, które paradoksalnie pasowałby do spokojnego charakteru mężczyzny. Delikatnie złapałam przód jego nienagannie wyprasowanej koszuli i przyciągnęłam bliżej siebie.

- Pomyśl tylko, jeżeli uda mi się ją złapać, część splendoru spadnie i na ciebie. Jeśli poniosę klęskę, zawsze będziesz mógł powiedzieć, że mimowolnie wyruszyłam na tę misję. A jeszcze z innej beczki…

Oparłam jedną rękę na jego kolanie i przysunęłam się bliżej. Z lekko pochyloną głową prawie muskałam ustami jego policzek. Jednak mężczyzna pozostawał niewzruszony, albo przynajmniej nie dawał po sobie niczego poznać. Twardy orzech do zgryzienia się z niego zrobił. A kiedyś umiałam z łatwością wyprowadzić go z równowagi. Widocznie, tak samo jak ja, zmienił się przez te kilkadziesiąt tygodni. To dobrze.

- Być może uda nam się w końcu zdobyć jakieś dowody, próbki, materiały tego, nad czym teraz Mademoiselle pracuje. Przecież oboje dobrze wiemy, że Wywiad nie ma bladego pojęcia o jej badaniach. I oboje zdajemy sobie sprawę, że z każdym miesiącem Trahison staje się coraz bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem, z którym wkrótce będziemy mieć poważne problemy.

Jean odwrócił twarz w moim kierunku i spojrzał na mnie uważnym wzrokiem. I z tym swoim spokojem, na nowo odzyskanym po mojej długiej nieobecności, powiedział całkowicie poważnym głosem:

- Czy podczas kilku ostatnich miesięcy zajmowałaś się fachem kurtyzany lub uwodzicielki? Bo pamiętam ciebie inaczej i nie będę krył, że twoja nowa odsłona jest… przyjemniejsza w odbiorze.

Uśmiechnęłam się zalotnie i zrobiwszy krok do tyłu, zajęłam poprawniejszą politycznie odległość, jaka powinna być zachowana między przełożonym a pracownikiem.

- Nie, po prostu ta podróż nauczyła mnie, że moja kobieca strona połączona ze sztuką retoryki jest o niebo skuteczniejsza od szczeniackiej postawy rozkapryszonego bachora.

Pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Póki co, możesz wierzyć w siłę flirtu, bo dostajesz tę misję w trybie natychmiastowym.

Położyłam prawą dłoń nad lewą piersią i lekko pochyliłam głowę do przodu. Był to gest wywodzący się z czasów akademickich, którym dziękowaliśmy sobie za przysługę. Gest, który już dawno powinien być używany w moich relacjach z Jeanem. Przynajmniej tak myślałam po kilku miesiącach odpoczynku od codziennego życia.

- Nie zawiedź mnie.
- Nie zamierzam.

Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem wyszłam na korytarz prowadzący do wyjścia. Zamykając za sobą drzwi wyłowiłam jeszcze kilka słów rzuconych w przestrzeń:

- Tylko tym razem wróć cała i zdrowa.

*** kilka dni później ***

Przygotowania związane z tak niebezpieczną podróżą są długotrwałe i skrupulatne. Od nawet najmniejszego detalu mogą zależeć dalsze losy eskapady. Zatem nie tracąc czasu, już tego samego wieczoru zajęłam się organizacją sprzętu, map i przewodników. A nie było to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę fakt, że chciałam zostać niezauważona. Oczywiście na tak długo, na ile będzie można, przez co większość transakcji dokonywała się przez pośrednika, co niezwykle wydłużało planowany wyjazd ze stolicy. Jednak na szczęście kilka dni po rozmowie z Jeanem udało mi się zapiąć wszystko na ostatni guzik i rozpocząć powierzoną misję.

Najbardziej obawiałam się temperatury. Mimo swojego ognistego temperamentu, byłam narażona, tak jak sprzęt i przewodnicy, na ekstremalne warunki pogodowe. A nie miałam stuprocentowej pewności, że magia ognia, która zawsze tliła się w każdej komórce mojego ciała, również tym razem przejdzie test sprawności. Zatem modliłam się do Lumena o znośną pogodę.

Podróż do strefy G6 trwała trzy dni. W ciągu zaledwie siedemdziesięciu dwóch godzin dwóch z trzech przewodników musiało zawrócić do stolicy z powodu poważnych odmrożeń drugiego stopnia, w jednym z trzech samochodów padł „nowy” akumulator (pojęcia nie mam, gdzie ci moi pośrednicy szukali mi pojazdów) i dodatkowo zamieć śnieżna zatrzymała nas kilka kilometrów przed celem. Nie mając innego wyjścia, musiałam przebyć resztę podróży pieszo. O kompasie mogłam zapomnieć – pole magnetyczne wokół strefy G6 było na tyle silne, że busole wskazywały północ co chwila w innym kierunku. Cała nadzieja była w wietrze, który, wierząc przewodnikom, zawsze wiał od południa w kierunku północy. Ani o stopień na wschód, czy zachód. Według dalszych wskazówek powinnam czuć wiatr na plecach i tylko na nich. Tylko tak miałam możliwość dojścia do centrum strefy.

- Raz kozie śmierć – mruknęłam, opatulając się szczelniej kurtką i zarzuciwszy kaptur na głowę, ruszyłam we wskazanym kierunku.

Pech chciał, że po dwóch godzinach marszu w śniegu (co było równoznaczne z powłóczeniem nogami bez entuzjazmu w zapadającym się gruncie) zapadł mrok. A wraz z nim temperatura spadła blisko do minus czterdziestu stopni. Warto dodać, że w nowoczesnym samochodzie była odczuwalna jak przyjemny przymrozek. Jednak na środku lodowej pustyni, w nocy i na nieznanym terenie była ostatnią rzeczą, jaką człowiek chce doświadczyć w swoim życiu.

Nie wiem jakim sposobem udało mi się trafić na zapadnię. Nie wiem dlaczego przy tak niskiej temperaturze mechanizm zadziałał i dlaczego ktoś wybudował zapadnię tylko na wysokości dwóch metrów. I szczerze, wolałam nie wiedzieć, dziękując w duchu Lumenowi za jego łaskę.

Otrzepawszy się z kurzu, rozejrzałam się po korytarzu. Oczywiście było tak ciemno, że normalny człowiek nie byłby w stanie zobaczyć konturów własnej dłoni. Na szczęście nie byłam normalnym człowiekiem i nie potrzebowałam światła. Zdjęłam kurtkę i złożywszy ją w drobniutką kostkę, zapakowałam do torby. Te najnowocześniejsze włókna były niesamowite!

Wziąwszy głębszy oddech, pobiegłam przed siebie, starając się jednocześnie stawiać stopy jak najciszej. Na szczęście, jak w większości laboratoriów, pracownie były wyciszone, przez co musiałabym chyba zdetonować mini bombę, aby zostać wykrytą. Nie obawiałam się również alarmów czy kamer – do większości części tych urządzeń wykorzystywano ultra czułe części, które nie miały prawa działać w otoczeniu tak mocnego pola magnetycznego. Mimo wszystko miałam rację – tajne laboratorium istniało.

Skręciłam na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, na kolejnym w prawo. Mogłoby to wyglądać na błądzenie po omacku. Jednak czułam, że zmierzam w odpowiednim kierunku. Bardziej od instynktu, kierowało mną ciepło. Wiedziałam, że główne laboratorium musiało być w najcieplejszym miejscu, możliwe chronionym od magnetyzmu – czyli pozostawało tylko centrum budynku. Coraz bardziej podekscytowana, zwiększałam tempo biegu. Nie obawiałam się wyczerpania, ponieważ było to niemożliwe przy mojej obecnej kondycji.

Po kilku minutach trafiłam do jasno oświetlonego pomieszczenia w kształcie rombu. Na środku znajdowało się centrum badawcze, przy którym siedziało kilku pracowników i… Mademoiselle Trahison. Szybko odskoczyłam do tyłu, chowając się za krawędzią ściany. Mimo założeń misji, byłam zdziwiona. Tak naprawdę nie sądziłam, że ją tu spotkam – bardziej nastawiłam się na pozyskaniu informacji, może schwytaniu kilku pomniejszych naukowców. Z drugiej strony byłam nad wyraz zadowolona. Moi głównym celem było schwytanie Trahison, a wiedząc, że byłam jej słabym punktem, miałam nad nią przewagę. Jednak zanim zdołałam wskoczyć do środka, do pomieszczenia wpadła jeszcze jedna osoba.

Niewysoki, niezwykle umięśniony mężczyzna w samym t-shirtcie i bojówkach (sama przemieszczałam się w kombinezonie termicznym, bo do jasnej cholery, było minus czterdzieści stopni!), ale jemu wydawało się to w ogóle nie przeszkadzać. Coś tam krzyczał o harmonii świata i wolności. Byłaby to dość zabawna sytuacja, ale w obecnych okolicznościach gość krzyżował mi plany. Poza tym najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z kim miał do czynienia. Przeniosłam wzrok na Trahison. Jej postać pokrył już tak dobrze mi znany głąb cienia, okalający ją niczym ogromny wąż. Mimowolnie zadrżałam. Moje ciało przypomniało sobie o zdolnościach blondynki. Przełknęłam ślinę i wręcz zmusiłam się do pozostania w miejscu, a nie jest to łatwe, gdy każda komórka twojego ciała wyrywa się do ucieczki.

Mężczyzna zatrzymał się przed podwyższeniem i zmierzył Trahison wściekłym wzrokiem.

- To ty za wszystko odpowiadasz – przecedził słowa przez zęby.

No nieźle, widać MT podpadła nie tylko Babilonowi. Byłam niezwykle ciekawa, co też mogło wyniknąć z tego starcia. Postanawiając pozostać na uboczu, skryłam się w cieniu. Tymczasem blondynka mruknęła coś do naukowców, którzy w trybie natychmiastowym opuścili pomieszczenie. Zeszła z platformy i przyjrzawszy się bliżej osobnikowi, powiedziała głośno:

- Chyba musimy odłożyć naszą potyczkę na przyszłość, Szkrabie.

Skąd wiedziała, że tu jestem? Po drodze nie zauważyłam żadnych urządzeń monitorujących. A na powierzchni zamieszczenie takiego sprzętu byłoby czasochłonne, nielogiczne i nieużyteczne. Skąd?

- Jestem ciekawa co potrafisz – ciągnęła dalej. - Ale jak widzisz, mam innego gościa. Jeżeli poczekasz, może uda się nam porozmawiać, jak za starych dobrych czasów.

Trahison spojrzała w moim kierunku i uśmiechnęła się pogodnie. Tego nie mogłam znieść. Rzuciłam się do przodu. To samo zrobił mój przeciwnik. Jednak jedyne, na co trafiliśmy, to na siebie. Mademoiselle użyła jednej z swoich technik i teraz mogła być właściwie gdziekolwiek. Wściekła na cały świat zmierzyłam mężczyznę chłodnym wzrokiem, który odwzajemnił.

Staliśmy tak przed sobą jeszcze parę sekund, by po chwili rzucić się na siebie. Nie było innej możliwości. Przypuszczałam, że był płatnym zabójcą i gdyby moje założenia byłby trafne, nie mógł mnie pozostawić przy życiu. Tak samo, jak ja jego. W części z osobistych pobudek, ale głównie z powodu tajności misji. Bo chyba nie muszę przypominać, że każda z misji była tajna, prawda?

Mój oponent nie był szybki, zatem bez problemu pierwszym uderzeniem złamałam mu nos. Drugi cios, tym razem wyprowadzony nogą, odrzucił mężczyznę do tyłu. Lekko kucnąwszy, wybiłam się od posadzki. Planowałam zakończyć pojedynek jakże efektownym nokautem w wyskoku. Żaden płatny zabójca nie mógł równać się z zealotą. Tylko problem był w tym, że mężczyzna nie był mordercą.

Jego przemiana trwała nadzwyczaj krótko i w chwili ataku był już odporny na moje ciosy. Jego skóra i kości wydawały się mocniejsze. No jak ja nienawidziłam tym mutantów. Nigdy nie wiedziałeś, czego możesz się po nich spodziewać. I te futro pokrywające jego ciało. Ohyda.

Uśmiechnął się drwiąco i złapawszy mnie za rękę, przerzucił za siebie. Pech chciał, że trafiłam w komputery znajdujące się nieopodal. Wygrzebałam się szybko z roztrzaskanego sprzętu i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Myślałam, że zaatakuje od razu, jednak byłam w poważnym błędzie. Pod jedną ze ścian znajdowała się przeszklona półka z jakimiś probówkami. Mężczyzna szybko rozbił szybę i porwał najbliższe pojemniczki. Schowawszy je do kieszeni, odwrócił się w moją stronę. Prawdopodobnie myślał, że jestem jakimś tam agencikiem, którego można załatwić jednym uderzeniem. I poczuł jak bardzo się pomylił, kiedy otrzymał z prawego sierpowego rozżarzoną do kilkuset stopni pięścią.

Uderzenie odrzuciło go do tyłu, a ja, nie tracąc czasu, trafiłam po raz kolejny, tym razem w podbrzusze. Cios musiał boleć, ponieważ wydał z siebie zduszony warkot, jednak żadnych efektów nie widziałam. No motyla noga, te popaprane mutanty! Nie dość, że śmierdzące zwierzaki to jeszcze niewyobrażalnie wytrzymałe!

Natychmiast odskoczyłam do tyłu, dzięki czemu uniknęłam ciosu. Dalsza walka nie miała sensu. Nie byłam wystarczająco silna, przez co musiałam przejść do defensywy. A mężczyzna nie czekał długo na kontratak. Jego ciosy były sile i na pewno wyrządziłyby mi sporo krzywdy, gdyby nie to, że byłam szybsza. Jednak nie mogłam robić uników całą wieczność. Mimo tego, że niecelny cios kosztuje dwa razy więcej od tego, który trafia w przeciwnika, mój oponent wydawał się tracić siły wolniej ode mnie. A to nie zapowiadało niczego dobrego.

Okręciwszy się na pięcie w chwili kolejnego ciosu, złapałam się jego ramienia i przeskoczyłam przez niewysoką postać mężczyzny. Jednak zanim zdołałam zrobić chociaż krok w kierunku wyjścia, zostałam trafiona w ramię szponami, które nagle wystrzeliły w moim kierunku. Czułam, jak twarde paznokcie z łatwością rozcinają skórę i prawie miażdżą kości. Instynktownie zasłoniłam ranę dłonią i przystanęłam na chwilę. A powinnam była kierować się do wyjścia.

Cios w podbródek był morderczo dotkliwy, a kolejne uderzenie w głowę ogłuszające. Instynktownie sięgnęłam po broń i bez zbędnego celowania, odpaliłam kilkakrotnie. Jak można było przypuszczać, nie trafiłam ani razu. Ale zyskałam odległość i czas, na których mi bardzo zależało. Nie zastanawiając się długo, rzuciłam się do wyjścia. Za przeproszeniem, pieprzyć taką walkę, w trakcie której zostanę posiekana jak warzywa do sałatki. Jedyna nadzieja w wycofaniu się.

Mimo ucieczki w ciemnościach, nie mogłam go zgubić. Labirynt korytarz też mi w niczym nie pomógł. Był ode mnie oddalony o góra kilkanaście metrów. Słyszałam jego przyspieszone kroki i ciężkie sapanie połączone z warczeniem. Zwierz jakich mało! Przyspieszając jak tylko mogłam, zyskałam kolejne kilka metrów. Skręciwszy w prawo, trafiłam na drabinki prowadzące do góry. Wchodzenie po nich z poranioną ręką było na tyle trudne, że gdy byłam tuż przy włazie prowadzącym na zewnątrz, mój przeciwnik zaczynał już wchodzić do góry. Odkręciłam pokrywę i pchnąwszy ją z całej siły, ujrzałam zlodowaciałą powierzchnię. Wyskoczyłam. Już po chwili wiedziałam, gdzie jestem. Pękająca pode mną cienka warstw lodu dawała jasno do zrozumienia, że znalazłam się na środku zamarzniętego jeziora. Odskoczyłam jeszcze dalej. Charakterystyczny dźwięk zamilkł. Czekałam. Zmrożona broń była bezużyteczna i nie miałam innego wyjścia. Ucieczka po tak nieokrzesanym terenie byłaby czystą głupotą.

Mężczyzna wyszedł na zewnątrz, ostrożnie stawiając kroki. Zapewne po dźwięku również zorientował się, jak wygląda sytuacja. Z obrzydliwym uśmiechem na ustach spojrzał w moim kierunku i niezastanawiając się wiele, uderzył pięścią w naruszoną pokrywę lodu. Z przerażeniem obserwowałam, jak pęknięcia zbliżają się w moją stronę. Rzuciłam się do ucieczki. Nie miałam co biec do przodu, ponieważ prędzej czy później pochłonęło by mnie jezioro. Skręcając w prawo miałam bliżej do brzegu. Ale też do przeciwnika.

Gonitwa rozpoczęła się na nowo. Nie wiem jakim cudem, ale mężczyzna wyraźnie poruszał się po lepszej warstwie lodu, która pod naporem jego kroków tylko przyjaźnie skrzypiała. Odbiłam się mocno od powierzchni i wskoczyłam na lepiej wyglądającą część. Dzieliło nas może dwadzieścia metrów. Rana dawała mi się coraz bardziej we znaki. Było tylko jedno wyjście.

Zakręciłam się dookoła własnej osi, kreśląc krąg. Następnie złożywszy ręce, szybko wyszeptałam zaklęcie i przyłożywszy dłonie do lodu, puściłam zaklęcie. Lód dookoła mnie zaczął pękać. Zdawałam sobie sprawę, że odcinając się od drogi ucieczki, byłam łatwą zdobyczą. Ale była to moja jedyna szansa, którą musiałam wykorzystać. Mężczyzna zawahał się przez moment. Mimo pękającej powolutku pokrywy lodowej, szedł hardo w moim kierunku. Na to czekałam. Jeszcze raz powtórzyłam zaklęcie i posłałam je oryginalnym torem. Mężczyzna instynktownie odskoczył i gdy czar wygasł, rzucił się w moim kierunku. Lód za nim popękał w maleńkie kry, co odcinało mu drogę ucieczki. Jednak przeciwnik się tym zupełnie nie przejmował. Widocznie jego celem była bezpośrednie starcie, na które również zwykle liczyłam. Jednak w tych okolicznościach miałam zupełnie inny plan.

W chwili, gdy dzieliło nas kilka metrów, uderzyłam rozżarzoną pięścią tuż przed sobą. Cała warstwa lodu potraktowana czarem Danse de la mort zapadła się i odsłoniła ciemną taflę wody. Mężczyzna zorientowawszy się w sytuacji, odbił się i wyskoczył w moim kierunku z rozwartymi rękoma. Szybko podskoczyłam najwyżej jak tylko umiałam. Jego dłonie musnęły czubek mojego buta. Przeciwnik wpadł do jeziora, a ja przez kilka chwil chybotałam się śliskiej krze – jedynym kawałku lodu jaki pozostał w promieniu dziesięciu metrów.

Usiadłam na nim i spojrzałam w głąb jeziora. Ten szaman był niezwykły. Mimo, że nie byłam do końca pewna, wydawało mi się, że widzę jego zarys płynący w kierunku brzegu. Nie dość że wytrzymały, to jeszcze świetnie sobie radził w wodzie. Mogłoby być po mnie, gdyby mnie pod nią zaciągnął.

Odetchnąwszy z ulgą sięgnęłam do torby. Wyjęłam z niej kilka próbówek, w których znajdowała się gęsta ciecz iskrząca w różnych kolorach tęczy. Warto było dać poszarpać sobie ramię, aby zdobyć je z kieszeni mężczyzny. Przynajmniej byłam teraz o krok bliżej złapania Trahison. Czy może… krok bliżej do Trahison?
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Grochu oddał walkę walkowerem - zapraszam do oceniania.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Drax   #3 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 242
Wiek: 33
Dołączył: 06 Sie 2010
Skąd: Gliwice

Ok, przyszedł czas na obiecaną ocenę.

Hmm, mimo, że uważam Cię za jedną z najlepiej obeznanych ze stylistyką osób na tenchi, to jednak wstęp w ogóle pod tym względem mi się nie podobał. Odniosłem wrażenie, że zdania są żywcem wyjęte z jakiegoś telegramu - krótkie i niepotrzebnie oddzielone kropką od następnych.

Cytat:
Wydawała się dość niziutką osobą o filigranowej budowie ciała. Jednak nikt nie byłby w stanie ujrzeć maleńkich iskierek tlących się w głębi szarych oczu, ponieważ wymagałoby to zbliżenia do postaci. A niezachowanie odpowiedniej odległości byłoby, najprościej w świecie mówiąc, bardzo niebezpieczne.


To już moim zdaniem jest cholernie dziwnie sformułowany opis. Wiem o co w nim chodziło, ale te trzy zdania spokojnie mogły zostać sklecone w jedno i to w bardziej logicznej, przystępnej formie.
Moim zdaniem, forma pierwszoosobowa wygląda w Twoim wydaniu po prostu lepiej i może powinnaś się trzymać tylko jej przy następnej walce.
Dobra, koniec ze stylistyką, bo jeszcze się przy czymś wygłupię i będzie krzyk xD Gdzieś tam później wyczaiłem jeszcze jakieś literówki, ale to już pikuś.

Czas na aspekt fabularny.
Po pierwsze, nie spodobała mi się pewna konkretna nazwa - Główna Świątynia Lumena... Kurde! Przecież to jest takie logiczne, administracyjno-poprawne i trywialne, że aż nie pasujące w żaden sposób nie pasujące do jakiejkolwiek instytucji związanej z religią, a co dopiero do Kościoła Powszechnego, największej i najprężniejszej religii w świecie Tenchi! Miejsce tego typu spokojnie nadaje się na "Lokację" i fajnie by było jakbyś w następnych wpisach nieco bardziej się skupiła na jej doprecyzowaniu. To by było fajne.
Plusa masz za wprowadzenie postaci Trahison. Tajemnicza i mocna kobitka, która jest w jakiś sposób powiązana z twoją postacią. I do tego musi być jakąś ważną szychą na świecie... Fajny motyw i mam nadzieję, że ładnie pociągniesz jej wątek w przyszłości.
Hmm, co do spotkania z Grochem... Moim zdaniem jego postać potraktowałaś bardzo po macoszemu. Skądś się tam wziął, coś tam nawrzeszczał, po czym zaczął się z Tobą bić. Okroiłaś jego rolę w bardzo niefajny sposób i w zasadzie jedyne co mi się spodobało to to, jak go zezwierzęciłaś. Jego pogoń za Twoją postacią i wydawane przy tym warknięcia, chrapanie, czy inne "wilkołacze" odgłosy stworzyły całkiem fajny klimat. Walczyłaś z Szamanem i moim zdaniem dobrze Ci wyszło ukazanie natury jednego z nich ;)
Samo starcie było średnie - bez nudów, ale i bez fajerwerków. Jedyną akcją godną odnotowania była ta na zmrożonym jeziorze.

Podsumowując, moim zdaniem wpis jest średnio dobry i oceniłbym go troszkę niżej niż to zrobię, ale... bardzo mi się spodobał fragment rozmowy twojej postaci z Jeanem... Kurde, co prawda nie czytałem jeszcze walki Curse z Insoolent, ale wreszcie któraś z utworzonych przez użytkowniczki bohaterek okazała swoją "milszą" stronę :DD Bardzo miła odmiana po twardych, zimnych laskach i muszę powiedzieć, że seksapil ( ta wasza broń kobieca xD) w wydaniu panny Fausset wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Ocena: 6.5/10


Per aspera ad astra.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Naoko – Wszystko wskazuje na to, że posługiwanie się trzecioosobową narracją nie jest Twoją mocną stroną :DD Reszta tekstu została napisana dobrze, ale pojawiające się co jakiś czas literówki i dziwne uwagi narratora, popsuły mi nieco przyjemność czytania. Fabularnie tylko jeden (niestety ważny) motyw mi się nie spodobał. Chodzi o kuriozalny sposób wprowadzenia Grocha, który, mimo że nie został niedoceniony w walce, uległ we wpisie totalnemu spłyceniu. Poza jedną-dwoma kwestiami dialogowymi w ogóle nie raczyłaś wytłumaczyć jego obecności w laboratorium. Dało to w efekcie wyjątkowo słaby powód do walki na śmierć i życie.

Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Naoko.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Coyote   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Naoko: Nieźle,nieźle ale mogło być lepiej :P Przyczepię się głównie do walki. To wyglądało jakbyście wcale nie umieli walczyć. Dynamika, spoko,nie ma się do czego przyczepić ale to wszystko było bez sensu. Dlaczego nie używałaś więcej pistoletu? Dlaczego Grochu nie wykorzystał przewagi w zwarciu? No i na koniec co to miało być z tym rozwalaniem lodu? Czar powinien jak już wszystko ładnie potopić a nie takie rzeczy robić ;)

Zgadzam się z Draxem:
Drax napisał/a:
Główna Świątynia Lumena... Kurde! Przecież to jest takie logiczne, administracyjno-poprawne i trywialne, że aż nie pasujące w żaden sposób nie pasujące do jakiejkolwiek instytucji związanej z religią, a co dopiero do Kościoła Powszechnego, największej i najprężniejszej religii w świecie Tenchi!

Po prostu Główny Inspektorat Sanitarny :P

Nao-chan: 6/10


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
Eksporter   #6 


Poziom: Keihai
Posty: 59
Dołączył: 26 Lut 2012

Naoko

Przyznaje, że z początku zastanawiałem się co będzie z tej walki, gdy 1 fragment napisany był w formie 3 osobowej, a dalej zaczęłaś pisać z perspektywy 1 osoby. Jednak dalej zmian nie było, na szczęście. Przyznaję, że spodobało mi się jak opowiadałaś o tym co myśli Twoja postać, widać ten temperament i to, że dobrze czujesz się w tej skórze. Czyżby to oznaczało, że właśnie taka jest prawdziwa Naoko? Dobrze, że walka nie była tylko krótkim akapitem wpisu, jednak miała swojego rodzaju wzloty i upadki. Najsłabsze było pojawienie się Grocha, najbardziej spodobała mi się gonitwa. Szamani to łowcy, a ten jest szczególnie zawzięty. Zabrakło mi jednak pokrzykiwań Twojego przeciwnika o których tak pisał w karcie (jego walki oczywiście też). Spodziewałem się czegoś więcej jeżeli chodzi o finał. Grochu mając po po przemianie 3 pkt. witalności więcej i o 50% większą skuteczność walki pod wodą nie mógł tak po prostu utonąć i nie poradzić sobie po wpadnięciu do wody, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wpis czytało się dobrze, w opis walki nie wkradł się chaos i stąd może takie pozytywne odczucia względem niego. Plus za przedstawienie własnej postaci, a minus za opis i wprowadzenie do walki Grocha.

Ocena: 6,5/10
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Naoko - 25,5 pkt.

Grochu - 0 pkt.

Zwycięzcą została Naoko!!!

Punktacja:

Naoko +35 (medal: Gwiazda Partyzancka)
Grochu -20
Drax +10
Lorgan +10
Coyote +10
Eksporter +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,12 sekundy. Zapytań do SQL: 14