Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Przełęcz Szeptów
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 25-03-2012, 21:10

1 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj

Autor: Insoolent

Kolejny dzień mojej wędrówki przez góry minął spokojnie. Powoli zaczynałem nabierać przekonania, że te wszystkie plotki o demonach i innych zjawach pojawiających się w tym łańcuchu górskim, to jedna wielka bzdura wymyślona przez biedaków, którzy nie mają innej rozrywki, jak tylko opowiadanie bajek. Co prawda Ossessione znaczy w starożytnym dialekcie „opętanie”, ale taką nazwę mogłoby wymyślić nawet dziecko.
Zaczynało się ściemniać. Musiałem znaleźć jakieś wgłębienie w skalnej ścianie, na wypadek gdyby zaczęło w nocy padać. Nie chciałem, żeby mój sprzęt zamókł, bo wtedy z ekspedycji byłyby nici. Chcąc dostać fundusze na badanie tych gór, musiałem znaleźć jakiś stary ołtarz, grobowiec lub inne świadectwo na to, że w tych stronach czczono wieki temu starożytnych bogów, a bez odpowiedniego sprzętu nie byłbym w stanie nic zrobić. Z zapisków mojego pradziada wynikało, że jestem już niedaleko pierwszego grobowca. Po dość krótkich poszukiwaniach, znalazłem idealne miejsce na nocleg. Rozpaliłem ognisko i usiadłem opatulony kocem. Przez moment zawiał przenikliwie zimny wiatr, zapowiadający mroźną noc. Zdziwiłem się tym trochę, bo był przecież środek lata. Jednak po chwili namysłu stwierdziłem, że w górach różnie to może bywać. Nie byłem przecież przyrodnikiem, tylko archeologiem. Wpatrywałem się w tańczące płomienie i obmyślałem drogę dalszej wędrówki. Nagle kątem oka zauważyłem jakieś blade, zielone błyśnięcie po mojej prawicy. Natychmiast spojrzałem w stronę dziwnego światła, ale raptownie znikło. Mam chyba jakieś złudzenia optyczne, po całodziennym marszu w słońcu, pomyślałem. Znów utkwiłem wzrok w ogniu i wróciłem do rozmyślań. Po chwili usłyszałem złowrogie szepty. Rozejrzałem się dookoła. W ciemnościach świeciły się pary oczu: niebieskie, czerwone, białe, zielone, żółte i wiele innych, ale były tak blade, że gdy się w nie wpatrywałem, to znikały. Mimo to czułem jak na mnie patrzyły. Szepty dochodziły z różnych stron, dało się w nich wychwycić pojedyncze słowa, takie jak „krew”, „śmierć”, „życie”, czy „zabić”. Przestraszyłem się nie na żarty. Zerwałem się na równe nogi, jednak im bardziej gwałtowne ruchy wykonywałem, tym głośniejsze były szepty oraz coraz więcej pojawiało się "kolorowych oczu". Poczułem jak pot spływa mi po karku, a potem na sam dół pleców wzdłuż kręgosłupa. Raptem, nie wiadomo skąd, nadpłynęła jakaś siła, w której było czuć ogrom nienawiści. Nienawiści umarłego do istoty żyjącej. Przygniotła mnie swoim ciężarem do ziemi tak, że nie mogłem złapać głębszego oddechu. Powoli zacząłem się dusić. Dłuższy brak tlenu w płucach spowodował, że zacząłem omdlewać. W tym usłyszałem momencie pieśń. Pieśń proszącą Lumena o ochronę ludzkiego życia. Nieoczekiwanie niszcząca energia naparła na moje plecy chyba całą siłą i straciłem przytomność, mając wrażenie, że popękały mi wszystkie żebra.

Obudziłem się rano w drewnianej, ale solidnej chałupie. Na ścianach wisiało mnóstwo jakichś amuletów z drewna, metalu lub kamieni. Przy każdej krawędzi mojego łóżka stała świeca. Cała chata była przyozdobiona tego typu rzeczami, jakby miały ją od czegoś chronić.
Gdy tylko się podniosłem, do mojej izby wszedł starszy człowiek. Uśmiechnął się do mnie serdecznie i podał mi czarkę z wodą. Nie była to jednak zwykła woda, bo miała okropny smak, ale działała orzeźwiająco. Po paru łykach od razu poczułem się lepiej.
- Musisz być bardzo odważny, skoro zdecydowałeś się podróżować przez Przełęcz Szeptów – powiedział do mnie starzec. Nie odpowiedziałem. Zrozumiałem, że właśnie ten człowiek uratował mi życie. Dotknąłem ręką niepewnie żeber, które jeszcze bolały po wczorajszych wydarzeniach. – Spokojnie, jesteś cały. – rzekł starszy mężczyzna lekko rozbawiony moim zachowaniem.
- Kim jesteś? – zapytałem w końcu.
- Ojciec Enzo Angelo, uniżony sługa wielkiego Lumena – przedstawił się, jak na zakonnika przystało. Spojrzałem na niego pytająco, więc kontynuował. – Najwyższe władze Babilonu wysłały mnie w te tereny. Odbywam tutaj swoją misję.
- Na czym ona polega? – Moja ciekawość była nie do powstrzymania. Musiałem się dowiedzieć czegoś więcej o tych istotach, które spotkałem wczoraj.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mój synu – odpowiedział mi z delikatnym uśmiechem. – Zbieraj się, wyprowadzę cię z tych gór.


***

Przełęcz Szeptów w górach Ossessione to niesamowicie piękne miejsce. Śliczne krajobrazy z pewnością przyciągałyby licznych podróżników, gdyby nie pewien fakt. Szlak został przed laty zamknięty, a babilońskie władze ustawiły w okolicy wielu strażników. Wśród lokalnej ludności chodzą plotki, że szczyty nawiedzają jakieś pradawne, złe duchy...
Wejść legalnie do przełęczy mogą jedynie zealoci i protegowani tajemniczego ojca Enzo, który wydaje się wiedzieć więcej, niż przedstawia w oficjalnych raportach dla Kościoła.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
RESET_Naoko   #2 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29
Dołączyła: 27 Cze 2014
Cytuj
[Ninmu] Lost III

Wytropienie tej bandy nie stanowiło dla nas żadnego problemu. Jakby nie patrzeć byliśmy grupą wyszkolonych zealotów. No i mieliśmy mnie. Nie, że chcę się przechwalać. Po prostu umiejętnie wpadam w największe bagna. A właśnie dziś nam na czymś takim zależało.
Grupa może nie należała do amatorów, jednak popełnili kilka podstawowych błędów. Po pierwsze, nie zacierali po sobie śladów. Można by pomyśleć, że wręcz chcieli zostać zauważeni. Po drugie, poruszali się nieistniejącymi już szlakami. Na ich nieszczęście, w słynnej arkadyjskiej Akademii byliśmy, miedzy innymi, zmuszani do uczenia się geografii. A szczególnie tych zakątków, na których władzę mogli i powinni sparować tylko zealoci. Oczywiście pod jurysdykcją papieża.
Zatem, nawet wyruszywszy dwa dni po później, z łatwością dogoniliśmy handlarzy bronią, ba, nawet wyprzedziliśmy. Przygotowywaliśmy się do zasadzki już od kilku dobrych godzin. Wszystko było ustalone, każdy wiedział jaką ma zająć pozycję. Czekaliśmy.
Skryta wśród listowi, pełniłam wartę. Niby mogłam wysłać to tego jednego z moich ludzi (tak, przewodziłam grupie wywiadowczej, co było dość dziwne), jednak wolałam nie pozostawiać tak ważnego zadania żółtodziobom. No dobra, nie przewodziłam grupie wywiadowczej, a grupie studentów, którzy, aby zaliczyć ostatnie egzaminy, musieli wziąć udział w stosunkowo niegroźnej misji. A ta do takich należała. Cóż mogło się stać? Przyszli zealoci zostaliby postrzeleni? Słodkie blizny przypominałyby im tylko o ich słusznej postawie w odpowiedniej chwili. Śmierć? Ujrzenie oblicza ukochanego przez Babilończyków Lumena było spełnienie marzeń.
Odegnałam od siebie natrętną muchę i położyłam się na plecach. Między liśćmi drzew i tak byłam niewidoczna. Z przyjemnością poczułam na skórze kilka promieni, rozgrzewające zziębnięte kości policzkowe. Wtem usłyszałam krótki krzyk. Coś było nie tak.
W chwili, w której zerwałam się na nogi, spomiędzy drzew wyskoczyło kilku mężczyzn wyposażonych w pokaźne karabiny maszynowe. Mimo gotowości moich ludzi do działania (pojawili się nieopodal w zaraz po przerażonym krzyku), nie pozwoliłam na zaatakowanie przeciwnika. Chciałam dowiedzieć się, co mogło ich tak przerazić. Jak się później okazało, przysłowie „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła” nabrało nowego, niemetaforycznego znaczenia.
Wstrzymałam adeptów jednym ruchem ręki, uważnie obserwując przemytników. Przede wszystkim dziwiło mnie ich przerażenie – jedyne, co powinno wywołać ich strach, to byliśmy my. A nawet jeżeli nie my, to co? Góry Ossessione nie były nadzwyczaj niebezpiecznym miejscem. Ot, kilka dzikich zwierząt mogło się znaleźć, jakiś niedźwiedź, albo wilk, jednak żadne z nich nie byłoby w stanie tak przerazić tych ludzi. Przynajmniej uzbrojonych ludzi.
Podczas gdy mężczyźni niezdarnie pokonywali piętrzący się las, podążaliśmy za nimi w bezpiecznej odległości. Wcześniej wysłałam dwóch z naszej grupy, aby odnaleźli przewożony wóz z bronią. Nie mogliśmy przecież tylko pojmać przemytników.
Nagle zrobiło się dziwnie ciemno. Czyżbym straciła rachubę czasu? Spojrzałam na zegarek. Do zachodu Słońca było jeszcze kilka dobrych godzin. Spojrzałam z zapytaniem malującym się na twarzy na współtowarzyszy. W ich oczach widziałam to samo, co myślałam. Działo się tu coś dziwnego. Coś, o czym nie wspominali w Akademii. Coś, co ojciec Enzo skrupulatnie pomijał w swoich raportach.
- Czarna magia? – mruknął jeden z nich z nutą wahania w głośnie.
Wszyscy, w tym i ja, spojrzeliśmy na niego z podirytowaniem. Czarna magia? Ence pence i sezamie otwórz się? Chyba sobie kpił!
- To znaczy… mroczne praktyki… - poprawił się, lekko zaczerwieniony.
- Mój drogi – szepnęłam, idąc śladami przemytników. – Chyba nie sądzisz, że ktoś, kto zgrzeszył przeciw Lumenowi i próbuje naśladować naszą magię, może osiągać znacznie potężniejsze umiejętności, prawda?
- Nie, tylko…
- Przestań. Skup się na zadaniu. Tak samo reszta. Atakujemy, nie ma na co cze…
Nie zdążyłam dokończyć zdania, a przed nami potoczyła się fala mrożącego krew w żyłach skowytu.
- Cholera!
Rzuciłam się do przodu, a za mną protegowani. W kilka chwil znaleźliśmy się na polanie, na której znajdowali się przemytnicy. Nieżywi, ku naszemu zdziwieniu. Natychmiast rozpoczęliśmy oględziny, które nie przyniosły żadnych rezultatów. Ci mężczyźni nie mieli prawa tak po prostu umrzeć na środku polany. Coś było nie tak. Po tych kilku chwilach badania ciał nie mogłam znaleźć przyczyny ich nagłego zejścia z tego świata.
Posłałam zdziwione spojrzenie współtowarzyszom, którzy bezradnie szukali śladów po czymkolwiek. Jedno było pewne – na twarzach każdej z ofiar malował się obraz totalnego przerażenia. Powodowało to we mnie dreszcze i niepewność. Mimo, że służyliśmy Lumenowi i teoretycznie byliśmy w górach bezpieczni, nie mogłam pozbyć się uczucia, że jesteśmy śledzeni. Wyczułam to od momentu znalezienia się w lesie, jednak początkowo wzięłam to za instynkt, który nigdy nie pozwalał mi na całkowite odprężenie. Teraz wszystko się zmieniło. Miałam masę trupów i po raz kolejny wiele zagadek do wyjaśnienia.
Nagle tknęła mnie mrożąca krew w żyłach myśl. Przyłożyłam palec do zawieszonego na szyi komunikatora.
- Michael? Antonio? Odnaleźliście ten przeklęty wóz z bronią?
Oczywiście, tak jak przypuszczałam, dwójka przyszłych zealotów nie odpowiedziała. Możliwe, że byli poza zasięgiem, chociaż na moje oko nie oddalili się na taką odległość.
- Chłopcy, nie czas na żarty. Jesteście w trakcie misji. Odezwijcie się.
Cisza. Moi protegowani wymienili się przerażonymi spojrzeniami, które nie wiedzieć czemu, zdenerwowały mnie. Przez moją głowę przebiegła myśl, że być może nie są godni aby stać się żołnierzami Światła. Było w nich zbyt wiele strachu. Czułam go. Jego zapach przedzierał się poprzez wilgotne powietrze i smagał moje nozdrza nieprzyjemną wonią.
A gdyby tak i ich zabić i upozorować wypadek przy pracy?
Potrząsnęłam głową. Coś się ze mną działo. Przetarłszy oczy dłonią, spojrzałam na swoje ręce. Drżały. Nie mogłam nad nimi zapanować. Nie wiedziałam o co w tym wszystkich chodzi. Nie rozumiałam swojego postępowania.
Nagle usłyszałam głuche łupnięcie. Odwróciwszy się na plecy ujrzałam wszystkich adeptów na ziemi. Na twarzy każdego z nich malowało się przerażenie, takie samo, jak te, które widziałam u przemytników. Opanowałam oddech. Musiałam się uspokoić. Przeszłam do jednego z ciał i po krótkich oględzinach doszłam do tego samego wniosku co wcześniej – ci chłopcy powinni jeszcze żyć.
Próbując zebrać myśli, usiadłam na trawie. Wiedziałam, że powinnam uciekać stad gdzie pieprz rośnie, jednak nie mogłam się na to odważyć. Paradoksalnie polana, na której wszyscy oprócz mnie wyzionęli ducha, wydawała mi się najbezpieczniejsza. Do moich uszu zaczęły dobiegać dziwne dźwięki, ni to szept, ni to powiem wiatru. Początkowo zdziwiona, zdębiałam, gdy zrozumiałam, co to było.
- śmierć…
- krew…
- nienawidzimy cię…
- zabić…
- i tak zginiesz…

Zerwałam się na równe nogi jednak coś powstrzymało mnie przed zrobieniem kroku. Próbowałam ruszyć stopami, jednak odmówiły mi posłuszeństwa. Po chwili nogi zrobiły mi się jak z waty i padłam twarzą na mokrą trawę. Jej świeży zapach ocucił mnie na chwilę. Wiedziałam, co mi jest. To strach nie pozwolił mi uciec.
- boisz się, wiemy o tym…
- … oni też się bali.
- Ale już się nie boją… zabierzemy od…
- ciebie…
- … ten ból.

Rzuciłam się przed siebie. Gonił mnie mrok, zimno i złowrogie szepty. Nie wiedziałam dlaczego jeszcze mnie nie zaatakowały. I nie chciałam wiedzieć.
Przeskoczyłam między gałęziami jednego z drzew, którego gałąź rozcięła mi boleśnie policzek. Na chwile ocucona stróżką ciepłej krwi i tętniącą raną, pobiegłam jeszcze szybciej. Powoli zapuszczałam się w głąb lasu, przy okazji nie wiedząc, w którym kierunku zmierzam. Szepty stawały się coraz bardziej natarczywe, wypełniały moją głową jak wielki, rosnący balon. Czułam, że za kilkach chwil eksploduje mi głowa. Być może właśnie tak zginęli moi biedni chłopcy? Może to coś nie dawało ludziom spokoju, dopóki nie doprowadziło do samo destrukcji? Z każdym postawionym krokiem ciśnienie mojej krwi się zwiększało, przez co zaczęłam wszystko widzieć jak w krzywym zwierciadle. Nie mogąc dokładnie określić odległości, co chwila wpadałam na konary, pieńki i krzewy. Skóra na moich nogach i rękach tworzyła teraz porozcinaną mozaikę, a mi samej zdawało się, że to coś świetnie się bawi, męcząc mnie przed śmiercią. Tak. Czułam, jak śmierć depcze mi po piętach. Gdybym mogła choć jeden raz, ten ostatni raz zobaczyć obraz j…
Przebiwszy się przez ścianę zieleni, wpadłam na asfalt. Usłyszałam pisk opon i oszałamiający dźwięk klaksonu. Moje ciało zareagowało instynktownie i w ostatniej chwili zrobiłam unik przed nadjeżdżającym samochodem. Oszołomiona, spojrzałam w górę. Po chwili przede mną pojawił się starszy człowiek, który wyglądał na zatroskanego.
- Nic ci się nie stało, drogie dziecko?
- Nie… Wszystko w porządku…
- Wyglądasz okropnie – stwierdził staruszek, z zadziwiającą siłą stawiając mnie na równe nogi. – Pozwól, że podwiozę ciebie do najbliższego szpitala.
- Dziękuję panu…
- Wystarczy ojcze – uśmiechnął się szeroko. – Chociaż dla niektórych byłoby to zbyt uwłaczające… Chodź moje dziecko…
Pozwoliłam zamknąć się w samochodzie i zawieść do szpitala. O nic nie pytałam, chociaż szybko zorientowałam się, że ten starszy jegomość to ojciec Enzo we własnej osobie. Nie chciałam wiedzieć, z czym miał do czynienia w górach, bo jak powiadają, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.09 sekundy. Zapytań do SQL: 12