6 odpowiedzi w tym temacie |
^Tekkey |
#1
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 19-08-2011, 23:58 [Poziom 0] Tekkey vs Bakushin - walka 1
|
|
TekkeyDouriki 100
BakushinDouriki 60
Kościół Przebaczającego Światła Lumena, Nowe Miasto Higure
Niektóre sentencje zwiastują kłopoty zawsze, ale to zawsze, gdy zostają wypowiedziane. Niezależnie od miejsca, okoliczności i czasu. Tak było i teraz.
- A czy ja cię kiedyś zawiodłam? Nawet nie próbuj odpowiadać! Zresztą to cynk z pewnego źródła. Co się może nie udać? – kobiecy głos w słuchawce tchnął zaraźliwym optymizmem.
Pod ołowianym niebem zasnutym fabrycznymi dymami miasto Higure trwało pogrążone w codziennym chaosie bezpardonowej walki o przetrwanie. Chociaż nie sposób było dostrzec tarczy słonecznej poprzez zasłonę chmur i wyziewów, południe dawno minęło a zmierzch zbliżał się z każdą upływającą minutą. Co oznaczało, że w ciemnościach, jak co noc, popłynie krew. Swój testament na chodnikach i ulicach, murach i wnętrzach budynków pozostawią polegli w wojnach gangów przestępcy, zawodnicy nielegalnych walk organizowanych przez podziemie. Ale także zwykli ludzie, niewinne ofiary napaści i morderstw. Choć czy w Higure kogokolwiek można nazwać naprawdę „niewinnym”? Nigdzie indziej nie dało się wyczuć w miejskim powietrzu tak intensywnej woni śmierci. Niektórzy zaś potrafili smakować ją na kompletnie innym poziomie.
- To samo mówiłaś, gdy pomagałem ci w sprawie aligatorów w kanałach. Jedyny gad jakiego tam spotkałem został wcześniej wypchany. Należał do kontrabandy transportowanej przez szajkę raczej nietowarzyskich szmuglerów – nie dając się wciągnąć w przedwczesną euforię ponuro skwitował do mikrofonu agent Tekkey, będący adresatem wcześniejszych słów.
Co do okoliczności tej rozmowy, prowadzona była za pomocą zestawu słuchawkowego na uchu mężczyzny. Była to konieczność, gdyż podczas wspinaczki obie ręce zajęte miał szukaniem uchwytów na ścianie budynku. Choć i własnym umiejętnościom wspinacz przypisywał nieco zasługi, była ona możliwa głównie dzięki licznym okrągłym okienkom przypominającym raczej bulaje okrętowe, niż ozdobione witrażami szyby babilońskich katedr. Może i kościół Przebaczającego Światła Lumena odbiegał wyglądem od standardów powszechnych na zachodnim kontynencie, wszelako nie wygląd stanowi o wartości. Budowli również.
- Ha! To była historia, co? „Zulai Kawara na tropie przemytników zagrożonych gatunków”, artykuł na pierwszą stronę. Ale to było jeszcze zanim odeszłam z tego nędznego piśmidła.
- Myślałem, że zostałaś wyrzucona po tamtej aferze z rodziną burmistrza…
- Są jakieś zakłócenia na linii – ucięła druga strona. Z głośnika zaczęły dobywać się jedynie niezrozumiałe szumy i dziwaczne wizgi.
Ookawa zręcznie podciągnął się w górę, przerzucając ciało ponad murkiem okalającym płaski dach. Stał jeszcze chwilę na szczycie kwadratowej bryły budynku podziwiając panoramę. Uszy nadal wypełniały mu dźwięki rodem z telewizyjnego zakończenia programu.
- Zu, jesteś w kafejce po drugiej stronie ulicy. Zapewniam, że widzę stąd doskonale jak opluwasz w tej chwili telefon – urwał, by rozkoszować się głupią miną przyjaciółki z dzieciństwa, którą czasem nadal nazywał zdrobniale tak jak teraz. Kilkoro z siedzących obok klientów przyglądało się jej z równym politowaniem co on, a upiorny koncert w słuchawkach umilkł. Chwilę słodkiego triumfu zakłóciło jednak Sanbecie nagłe podejrzenie. – Wtedy, w sprawie przemytu, też zdarzyła się awaria sprzętu. A raczej wcale jej nie było! Porzuciłaś mnie w ściekach na pastwę szczurów i mikrobów, dziennikarska hieno!
- Eee, dałam ci szansę się wykazać. Nie mogę cię przecież cały czas prowadzić za rączkę – jej ton stopniowo nabierał pewności, a pod koniec zapewne nawet Kawara uwierzyła w swoje słowa. - Pamiętaj: ona musi tu być. Lepiej nie schrzań bombowego tematu na pierwszą czołówkę mojej własnej gazety. A ja, heśli się zastanowić, jestem chyba na dzisiaj umówiona u wizażystki. Pa!
Połączenie zostało zerwane. Reporterka pstryknęła jeszcze szybką fotkę dziwnego, pudełkowatego budyneczku, znikając tuż potem w tłumie. Genbu westchnął, wydłubując z paczki kolejny listek wiśniowej gumy. Zawsze to on kończył wystawiając się na całe niebezpieczeństwo. W tym przypadku ryzyko było nawet bardziej namacalne, niż w przypadku tunelowych gadów. Nieduże żeliwne drzwiczki prowadzące do dzwonnicy, otworzył zaskakująco łatwo, i co istotniejsze, bez niespodzianek. Kiedy się ostatnim razem przez nie włamywał, wojskowy granat niemal urwał mu rękę. Kościół naprawdę zszedł na psy po śmierci ojca Simona. Może i ten temat powinien omówić z jego następcą.
Parafia Przebaczającego Światła Lumena, w zasadzie jedyna na terenie zgniłego moralnie miasta Higure, jaka przetrwała mimo zakusów świata przestępczego i finansjery. Grunt był w nowej dzielnicy cenny na miarę koltanu, toteż wielu solą w oku był nawet ten ostatni babiloński chram. Powodem, dla którego uniknął losu pozostałych, mogła być niezwykła brzydota budowli, odrzucająca swą obcością. Lub też poprzedni proboszcz Simon, również do pięknisiów nie należący, zdołał zdobyć dla placówki wystarczający szacunek w miejskiej dżungli swą życzliwością i mrówczą pracą na rzecz najbiedniejszych. Zyskując także nieco konwertytów na rzecz najwłaściwszej wiary. Jednak wraz z jego śmiercią hierarchowie kościoła ujrzeli szansę pozbycia się co bardziej niepokornych z szeregów kleru, marnując dokonania zmarłego. Żaden z misjonarzy nie powrócił z Sanbetsu, a średni okres posługi wynosił ledwie kilka miesięcy. Obecny rezydent odrobinę zawyżał wynik, lecz i jemu miejscowi nie wróżyli długiego życia. W sumie mieli rację – właśnie umierał.
Mawia się, że życie jest podróżą. Nie znamy jej początku ani celu. Jedyne zaś co możemy zrobić to nieustannie przeć przed siebie z nadzieją, że coś czeka nas u kresu. Zawsze wierzyłem w te słowa, rzekł w duchu ksiądz Matteas wsłuchując się w rytm uderzeń swojego słabnącego serca. Potem nić jego żywota urwała się w zapadłej nagłe ciszy. Gdyby przebywał w szpitalu, gasnąc doczekałby się zapewne piskliwego epitafium elektrokardiogramu. Wyświetlana na ekranie cienka kreska zamarłaby w pozycji horyzontalnej wraz z ustaniem akcji serca, oznaczając koniec jednej przygody i początek nowej wędrówki, w nieznane.
Mawia się, że cierpienie jest drogą do boga. Często nie znamy powodu, dla którego nas dotyka. Lecz skoro niebiosa przyzwalają na nie, musi w nim być wyższy cel niedostrzegalny dla ludzi. Lumenie wesprzyj mnie, bym nie zawiódł w chwili próby, zaniósł w myślach pokorną prośbę kapłan wyziewając ducha. Zapewne bramy raju stanęły przed nim otworem, jako że zginąwszy z ręki niewiernego bliski był wliczenia w poczet męczenników za wiarę.
Mawia się, że nie znamy dnia ani godziny naszego zgonu. Dla proboszcza jedynej parafii Kościoła Zjednoczonego w niemoralnym Higure najwyraźniej nadal ona nie nadeszła. Choć on sam mógłby przysiąc co innego, kilkukrotnie w ciągu ostatniej godziny ujrzawszy światło na końcu tunelu. Każdorazowo był z niego wyrywany po zaznaniu ledwie krótkiej chwili mistycznego szczęścia. Babilończyk zastanawiał się z jakiego powodu powracał do swej ziemskiej skorupy. Widać miał jeszcze coś do załatwienia na tym łez padole. Może Lumen daje mu szansę naprawić jeden błąd i oczyścić sumienie. Tylko który? Przytłumione jeszcze przed momentem zmysły stopniowo poczynały wracać do normalności. O ile był w stanie to zobaczyć, leżał w bocznej nawie swojego kościoła. Wraz z czuciem powrócił także palący ból w płucach. A przez jednostajny szum w uszach przebił się wreszcie głos, słowa skierowane były do niego
- Ta parafia ma pecha do proboszczów, wszyscy jesteście strasznie drętwi. Po zgonie twoi poprzednicy nawet bardziej niż ty, chłopie. Wy po prostu nie łapiecie jak się zachować w mieście, między ludźmi. Kiedy wreszcie biskupi przyślą na to stanowisko kogoś rozgarniętego.
Tak, pamiętam. Oto mój oprawca, skonstatował w myślach Matteas. Bluźnierca kalający świętą czystość przybytku Pana. To niewątpliwie jeden z miejscowych, w skośnych oczach szarej barwy ksiądz wyczytał wyrok i ku swemu zdumieniu nie przejął się tym ani odrobinę. Widać naprawdę stał się powiernikiem niebiańskiej misji. Wyglądu kata dopełniały lodowoniebieskie włosy i pociemniała od pustynnego słońca twarz, co było raczej niezwykłym widokiem nawet w Higure przyciągającym wszelkiej maści oryginałów. Widząc, że ofiara wraca do przytomności, oprych gestykulując żywo kontynuował wyrzuty.
- Chciałem cię kupić, odmówiłeś. Zastraszałem, nakazałeś mi robić konieczne. Torturuję cię, a ty co, klecho? Miej na tyle przyzwoitości, by nie topić się w dziesięć sekund po tym jak zaczynam. To odrobinę irytujące ciągle ratować ci życie. W dodatku nie prowadzi nas donikąd.
Mokre ubranie kleiło się do piersi misjonarza. Posadzka tuż obok wielkiej marmurowej misy chrzcielnicy również była zalana. Z mroku niepamięci powracały zdarzenia poprzedzające ocknięcie. Pytania zadawane przez napastnika, odpowiedzi których się domaga. Pasmo śmierci i ponownych przebudzeń na zimnych kamieniach podłogi, w kałuży wody wyciśniętej z płuc. Za każdym razem torturowany trafia z powrotem na postument, świadomie zachłystując się nią natychmiast po zanurzeniu w święconej zawartości misy. Z pokorą też przyjmuje swoją śmierć. Jednak tym razem cykl zostaje przerwany, choć cudzoziemiec nie udzielił żadnej odpowiedzi. Napastnik po prostu odchodzi, znikając z pola widzenia leżącego. Dlaczego teraz? Pyta siebie ksiądz. I czemu darowane jest mi życie?
- Jaki jest sens zabijać człowieka, który pragnie umrzeć? Jeśli chcesz, to zrób to sam – jakby odczytując myśli ocalonego, odpowiada z daleka głos Sanbety. Pewnie musi być już w drzwiach.
Na chwilę pokazuje się na niebie słońce, przez kilka sekund rozświetlając świątynię przez otwarte wrota. Szybko gaśnie, wraz ze zawodzeniem nieoliwionych zawiasów, pozostawiając jedynie tym głębszy mrok. Matteas trwa w milczeniu. Wszystko jest dokładnie takie samo, jak przez zjawieniem się przybysza, a mimo to inne, zniknęło gdzieś dawne poczucie bezpieczeństwa. Chciałby złapać za telefon i wezwać pomoc, lecz coś powstrzymuje jego rękę. Przez chwilę jakaś część jego jaźni miała nadzieję, że to przypomina o sobie sumienie, którego jak mniemał wyzbył się przybywając do tego piekła na ziemi. Zaglądając w głąb duszy widzi tylko instynkt przetrwania. Skrupuły muszą pozostać w poprzednim życiu. Teraz zacznie nowe, lepsze, o ile przestaną go prześladować cienie przeszłości. Musi się od nich odciąć, najlepiej cudzymi rękoma. Duchowny wybiera numer swoich zwierzchników, prosząc w duchu bóstwo o dar przekonywania. Teraz wszystko zależy od tego, i od Lumena oczywiście.
Hotel „Piramida Gwiazd”, Stare Miasto Higure
Pod zagrzybionym sufitem hotelowego pokoju snuły się leniwie pasemka papierosowego dymu. Dwuosobowe łóżko upchnięte w niewielkim i skromnie umeblowanym pokoiku pokrywały sterty papierów, zmuszając dwójkę lokatorów do stania. Większość porozrzucanej makulatury stanowiły mapy miasta i schematyczne plany budynków, które z papierosem w kąciku ust analizowała obecnie kobieta. Była to niebrzydka blondynka, nadal atrakcyjna choć raczej mająca już za sobą swe najlepsze lata. Posiadaczka dużej pary oczu, które patrzyły w sposób chłodny i wyrachowany. Jednak w ich głębi coś się zmieniało, gdy spoglądała na swojego współlokatora, jasnowłosego chłopca, któremu nikt nie dałby w pobieżnej ocenie więcej niż siedem lat.
- Gdyby nie oficjalna prośba biskupa misyjnego mielibyśmy w tej chwili związane ręce, obserwacja bez prawa ingerencji i koniec. Dobrze że na czas zdążyłam wykonać kilka telefonów. – Przerzuciła leżące kartki, znajdując wreszcie poszukiwany wydruk. – Teraz góra nakazuje ci „dopomóc proboszczowi parafii w Higure. Uczynić co konieczne dla integralności i wizerunku Kościoła Zjednoczonego” . Mam nadzieję Bakushin, że postarałeś się zrobić dobre wrażenie na naszym księdzu?
- To nie było trudne. W końcu od tygodnia jestem jego cieniem, a ojciec Matteas nawet nie podejrzewa trwania wewnętrznego dochodzenia. No i kto mógłby się oprzeć mojemu urokowi? – Wyszczerzył się w odpowiedzi Faith.
- Niedługo znowu ci się on przyda. Ale teraz to ty wiesz więcej o szczegółach zlecenia. Powiedz, co mamy o tej dziewczynie?
- Niewiele, tyle ile wyciągnąłem wcześniej z archiwum kościoła. – Zealota sięgnął po przenośny aparat. - Edelin Saikinshi, lat dziewiętnaście, ładna szatynka. Nawrócona przed trzema laty, jako jedyna z rodziny. Matteas wspominał, że codziennie pojawiała się w kościele. A przynajmniej do swojego nagłego zniknięcia. Martwi się że została porwana, chyba nawet szczerze. Wskazał nam lokal, w którym mogą ją przetrzymywać.
- Gdyby chodziło tylko o to, nie ośmieliłby się wezwać pomocy zealoty. – Kobieta energicznie zgasiła peta o ścianę. – Ani trochę nie ufam informacjom Matteasa. Ktoś złożył mu wizytę tuż przed tym, jak poprosił o wsparcie.
- Za dużo się o mnie martwisz, Ann. Dam sobie radę sam – zapewnił Lucjan. – Poza tym, gang nazywający swój lokal „Błękitna Ostryga”? To jakiś kiepski żart.
Babilonka zaciągnęła się dymem nowo odpalonego papierosa, wywołując westchnieniem zawirowanie w obłokach pod sufitem.
- Po prostu mam złe przeczucia. Nie chciałabym też stracić dobrego podwładnego w głupiej karczemnej bijatyce – w jej głosie zabrzmiał kapralski ton. - Wejdziemy tam razem, bez cacanek, z całym sprzętem jaki mamy.
Dyskoteka „Błękitna Ostryga”, Stare Miasto Higure
Mury odrestaurowanej fabryki sztućców odcinały się wyraźnie od nocnego nieba podświetlane przez ogromne reflektory, nadające im głęboką niebieską barwę. Dwa kolejne omiatały chmury, migocząc w takt dochodzącej z wewnątrz muzyki. Była ona tak głośna, że nawet przeładowując broń na parkingu Bakushin odczuwał w trzewiach rezonans.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić, Annie? Naprawdę dam sobie radę.
- Tu nie chodzi tylko o ciebie, Lucjan. Ksiądz Matteas coś ukrywa i chcę się dowiedzieć dlaczego. Gdzieś tam jest dziewczyna, która może znać odpowiedź.
Mawia się, że w życiu nie można niczego osiągnąć bez poświęcenia czegoś innego. Edelin dobrze o tym wie. Trzy lata temu wyrzekła się własnej rodziny i dziedzictwa przechodząc na wiarę Zjednoczonego Kościoła. Początkowo było cudownie, potrafiła godzinami pogrążać się w żarliwych modlitwach doświadczając kontaktu z bogiem. Ale wrażenia szybko spowszedniały, zaczęła szukać sensu głębiej, w poście i umartwieniach ciała. Zwierzała się ze swoich doświadczeń kolejnym proboszczom, a oni jedynie milki zapewne w niemym podziwie. Oczywiście, każdy z nich w końcu umarł, nie ujrzawszy końca jej drogi do zbawienia. Jeden z księży wskazał jej sposób na dalsze zbliżenie do sacrum, poprzez aromatyzowane modlitewne świecie i olejki. Stawała się coraz bardziej i bardziej od nich zależna, by w końcu sięgnąć bezpośrednio po środki halucynogenne i odurzające. Żaden z nowych misjonarzy nie potrafił jej zrozumieć, poza jednym. Po pewnym czasie Matteas poznał ją z ludźmi, którzy często odwiedzali ich kościół. Mieli specyfiki o mocy znacznie przekraczającej wszystko co próbowała dotychczas. Dołączyła do nich, odrzucając wszelką dbałość o sprawy ziemskie. Teraz nawet jej imię nie było już ważne, ani to co działo się z jej ciałem. Liczyły się jedynie chwile spędzone w transie. Dni i tygodnie zlewały się w jedno pasmo, tak jak i ona chciała się roztopić i stać jednym z Lumenem. Ale teraz prześladowało ją to dziwne poczucie realności, którego nie zaznała od dawna. Gdzieś z głębi swego umysłu obojętnie obserwowała jak jej ciało rozpaczliwie wije się, próbując wyrwać głowę z muszli klozetu. Pierwszy haust powietrza po tym jak wpychające ją pod wodę ręce ustąpiły, był jednak prawdziwie ekstatycznym doznaniem.
- Oi, Genbu, od kiedy stałeś się taki miękki? Mogłeś spokojnie potrzymać ją jeszcze trochę.
- Wierz mi Zulai, z babilońskim ścierwem nigdy nie wiadomo, kiedy zechce się przekręcić. A ta nurkowała w klozecie, chciałabyś robić jej sztuczne oddychanie? Bo ja, wybacz, nie bardzo.
Edelin obejmując muszlę wykasływała wodę, drżąc jak osika Poczuła że jest chwytana za rękę i wyciągana z kabiny. Posadzono ją opierając o ścianę. Wszystko była zaskakująco rzeczywiste, nawet ból zastrzyku w żyję szyjną uświadamiał powrót do realności.
- Biedactwo. Patrz jak się trzęsie – przykucając litowała się niska brunetka w ciężkich rogowych okularach. Było w niej coś niewypowiedzialnie irytującego. – Jak się nazywasz skarbie?
Edelin nie wiedziała i nie miała ochoty sobie przypominać. Przeniosła wzrok na mężczyznę wycierającego dłonie papierowym ręcznikiem. Patrzył obojętnie gdzieś ponad nią, mimo to czuła się jakby była dogłębnie analizowana. Na swój sposób przypominał jej ludzi z klubu, pewnie przez jasnoniebieskie włosy i pewność siebie człowieka noszącego broń. On także ją denerwował.
- Dziewczyna chyba nie jest w nastroju na rozmowy. Zu, do czego nam w ogóle potrzebna ta ćpunka?
- Sama nie bardzo wiem, ale dwójka Babilończyków zaczęła jej szukać zaraz po tym, jak uciąłeś sobie pogawędkę z proboszczem. Musi wiedzieć coś, co kościół chce zataić. A to oznacza materiał na pierwszą stronę.
- Skąd to wiesz? Ksiądz nie powiedział mi niczego – podejrzliwie rzucił agent.
- Nie znasz mnie? Jak mogłabym nie pomóc płacącym gotówką? – Uśmiechnęła się dziennikarka. - Kupili ode mnie komplet informacji o Błękitnej Ostrydze. Pewnie niedługo powinni się tu zjawić.
- No świetnie, zapraszałaś jeszcze kogoś? – wykrzywił się mężczyzna. - Może rycerza w lśniącej zbroi? Albo pluton Ryuu Gijouhei?
- Nie, ale Smocza Gwardia przydałby się, aby wyjść stąd cało. Możesz wracać, ty tylko ją peszysz. A my urządzimy sobie takie babskie pogaduszki – znowu zaszczebiotała ciemnowłosa dziunia. Była naprawdę, naprawdę wkurzająca, zauważyła Edelin.
Drzwi łazienki dla vipów zamknęły się za Ookawą, z chrzęstem przekręcanego od wewnątrz zamka. Agent, wzruszając ramionami, ruszył po schodkach na galerię. Dopiero z piętra w pełni docenić można było ogrom dawnej fabrycznej hali ,obecnie zaadaptowanej do celów rekreacyjnych. Na lustrzanym parkiecie parteru podskakiwał w rytm muzyki tłum, natomiast rozmieszczone wzdłuż ścian pochylnie prowadziły do umieszczonych nieco wyżej poziomu stolików i kanap. Ponad wszystkim migotały wielobarwne reflektory na suficie, wymodelowanym w deseń pszczelego ula, rozpraszając i załamując różne barwy w podwieszonych kryształach pryzmatów. Tekkey był oczekiwany w jednej z zamkniętych lóż, wkomponowanych w komórki sklepienia. Konkretniej tej najważniejszej, do której zapraszano wyłącznie gości właściciela lokalu. Mijając ponurego bramkarza pilnującego przejścia znalazł się w części klubu dostępnej jedynie dla pracowników Błękitnej Ostrygi. Urządzonej z nieco większym gustem, choć nadal w rażących oczy neonowych barwach
- Mam nadzieję, że jej obsługa była zadawalająca - rzucił zażywny brodacz, ledwo agent przekroczył próg pomieszczenia.
Towarzystwo siedzące na sofach ryknęło śmiechem, a leniwie rozwalony nasobnej kanapie szef z skinął satysfakcją. Wszyscy nosili białe garnitury oraz niebieskie koszule i dodatki, ubiór będący ich nieformalnymi mundurami. Byli to Kelpies, ugrupowanie do którego należał budynek i wszyscy jego pracownicy. Nie śmiał się jedynie jeden człowiek, siedzący nieco z boku na fotelu i wyróżniający się spośród innych ciemną marynarką i kompletnie nieszczęśliwą ekspresją twarzy. Na imię miał Yuyeimon, z zawodu był historykiem sztuki, onegdaj zatrudnionym przez jedną z mafijnych rodzin do tajnej misji w Lesie Oni. Zaciągnął na niej dług wdzięczności wobec agenta, który mimochodem uratował mu życie. Biorąc udział w obecnej akcji miał go spłacić. Oprócz mężczyzn wokół kręciło się kilka dziewczyn z obsługi w większym lub mniejszym demobilu, donoszących drinki z barku pod ścianą. Przed kwadransem Tekkey opuścił siedzących wraz z jedną z nich, samemu wystawiając się na cel niestosownych żartów. Genbu, poprawiając jedwabny krawat zwisający niedbale na koszulkę polo, zasiadł na swoim fotelu zwracając się bezpośrednio do szefa.
- Wracając do interesów, mamy nadzieję zobaczyć towar przed zakupem. – Uśmiechnął się serdecznie.
- Oczywiście, to żaden problem. Który konkretnie chcieliby panowie ujrzeć? – spytał mafioso popijając drinka z palemką.
- Czemu nie wszystkie? Siedem babilońskich arcydzieł malarstwa sakralnego z przełomu XV i XVI wieku. Skradzionych niedawno z wystawy muzeum sztuki w Sakubie – wtrącił się w rozmowę historyk sztuki.
- Wydaje się pan bardzo poruszony –jego błękitnowłosy partner z nieobecnym spojrzeniem ocenił reakcję mafiosa. - Bladość na pańskiej twarzy to reakcja organizmu na zagrożenie i sygnał strachu. Czego pan się lęka? Przecież to podobno żaden problem?
- Strach? Nie, nic z tych rzeczy – cedził słowa mafiozo. - Obawiam się tylko, że nie jestem w stanie spełnić waszej prośby. Mogę zaoferować najwyżej trzy płótna. Pozostałe, cóż, znalazły już właścicieli.
- To było bardzo dobre kłamstwo, przyznaję, ale potrafię czytać w ludzkich sercach. A pańskie zdradza mi fałsz. Myślę, że raczej nie znalazły jeszcze szansy na zaistnienie, panie Higer.
Nawet bez żadnych niezwykłych zdolności widać było, jak żyły na ramionach i karku gangstera nabrzmiewają. Jednak nim miał szansę wybuchnąć, jeden z gości wstał. Nadal wbijając wzrok w nieokreśloną dal, podszedł do przyciemnianej szyby wychodzącej na główną halę. W jego ręku pojawił się wymięty listek gumy do żucia.
- Nie obchodzi mnie od kogo przychodzisz, nikt nie będzie mi zarzucał kłamstwa w moim własnym lokalu. Ta rozmowa jest skończona! – Ryknął brodacz, zrywając się na nogi i przypierając do szkła kontrahenta. Jego goryle sięgnęli po broń.
- Spokojnie, po co te nerwy. To przecież Higure, jakoś się dogadamy. Nie jesteśmy w końcu jak ci barbarzyńscy cudzoziemcy, prawda? A propos złych manier, ktoś czeka pod drzwiami. – Po skinieniu przełożonego jeden z gangsterów ruszył je otworzyć. - Yuyeimon pozwól do mnie. Wspaniałe są stąd widoki, jeśli wiesz co mam na myśli.
Stojący przez zbrojonymi drzwiami Bakushin właśnie kończył konstruować prowizoryczny ładunek wybuchowy. Jako zapalnik postanowił wykorzystać granat, który miał zdetonować zza zakrętu korytarza. Trochę przeceniając wytrzymałość drzwi przywiązał drutem jeszcze kilka torebek z prochem dorzucając do środka kulki trybonitu, tak dla pewności. Wedle tego co wspólnie z Ann wydusili ze strażnika u dołu schodów, w tym pokoju miał przebywać ojciec chrzestny organizacji stojącej za porwaniem. Może on będzie wiedział gdzie powinni szukać Edelin. Właśnie gdy przygotował skomplikowaną pętlę możliwą do rozwiązania jednym szarpnięciem i wyciągnął zawleczkę, na progu otwartych drzwi stanął mężczyzna w białym garniturze i z wyjątkowo zdziwioną miną. Patrzyli na siebie kilka sekund. Faith nie wytrzymując presji wyciągnął do dorosłego trzymany mechanizm.
- Proszę! –powiedział, uśmiechając się, jak miał nadzieję, niewinnie.
Człowiek odruchowo przyjął dar, jeszcze przez chwilę gapiąc się za zawartość swojej dłoni. Lucjan biegł już co sił w nogach korytarzem, gdy zwalił go z nóg podmuch eksplozji. Ludzie w środku nie mieli żadnych szans na rozbrojenie ładunku– wszystkie druciki jakich użył były czerwone.
- Lucjan, wszystko w porządku? – Z plamy cienia u podstawy schodów wychynęła Babilonka.
- Byłem już poza strefą rozrzutu odłamków, nic mi nie jest. Udało ci się znaleźć dziewczynę?
- Bez powodzenia. Inne pracownice powiedziały mi tylko, że pracuje dzisiaj na samej górze.
Faith pozwolił na chwilę zawisnąć tej myśli w powietrzu, gdy wyciągał wnioski prowadzące do nieuniknionego pytania.
- Ehem, co byś odpowiedziała gdybym czysto hipotetycznie rzekł, że wrzuciłem granat do pokoju w którym mogła się znajdować?
- Nic bym nie powiedziała. Zostałbyś na miejscu zastrzelony. – Kobieta wysunęła bębenek rewolweru, sprawdzając czy jest nabity.
- Może wrócę sprawdzić. – Chłopiec raz jeszcze pognał długim korytarzem.
Pomieszczenie z daleka pachniało krwią i prochem. Paradoksalnie same drzwi wyszły z wybuchu stosunkowo nietknięte. Kilkanaście ciał leżało rozrzuconych w groteskowych pozycjach, wśród nich brodaty mężczyzna opisywany jako szef organizacji. Leżał tyłem do miejsca eksplozji, a jego plecy przypominały krwawą jatkę. Nie było szans, aby nadal był żywy. Jednak ktoś przeżył wybuch i opierał się teraz o spękaną szybę. Zealota uczynił krok, przestępując resztki pechowego odźwiernego.
- Nie mogę ci pomóc - wyszeptał ranny, głosem słabym jakby był na skraju omdlenia. Faktycznie, tuż potem osunął się tracąc przytomność.
- Zabrakło puenty Yuyeimon. Spaliłeś ten dowcip - dopowiedział drugi głos zza pleców Bakushina. Ten chwytając rękojeść pistoletu chciał się rzucić w bok, ale ostrze sierpa bojowego podetknięte pod gardło skutecznie go od tego odwiodło.
- Jeśli czujesz teraz nieodpartą chęć nadziania się na moją kamę, to absolutnie się nie krępuj. Przy okazji, jestem Genbu.
- Potrzebuję do tego dorosłego? Nawet nie wiecie jak się cieszę, że ktoś tu przeżył. Nie było z wami może dziewczyny imieniem Ewelyn? Szatynka, około dwudziestki, ładna.
Sanbeta wyciągnął pistolet zatknięty z tyłu za pasek Babilończyka, rzucając go na podłogę z dala od niego. Tę samą procedurę powtórzył obracając chłopca przodem do siebie.
- Bez czarnowidztwa, niektórzy z rannych jeszcze żyją, choć pewnie niedługo. Ale nic więcej ze mnie nie wyciągniesz. Ja mam tu broń, więc to ty będziesz odpowiadał na pytania. Gdzie jest twoja partnerka?
- Czy przed chwilą nie zdradziłeś mi swojego imienia? – zdziwił się chłopak. - Ona może być już w drodze tutaj i właśnie dlatego pytam. Ocalisz mi życie odpowiadając.
- To zupełnie co innego. Wy naprawdę nie macie pojęcia o manierach – żachnął się ignorując prośbę. - Nie uważasz, że wypada się przynajmniej przedstawić nim spróbujesz kogoś zabić?
- Mój błąd. Imię to Lucjan Faith. Miło było poznać. – Oparta o ścianę dłoń przeniosła się portalem, wbijając twarde jak gwoździe palce pod żebra mężczyzny.
Zraniony bok spowolnił nieco reakcję agenta i ostrze jego broni przecięło jedynie powietrze. Zealota ślizgiem dotarł do jednego ze swoich pistoletów, natychmiast po podniesieniu oddając strzał. Niemal równocześnie ciężarek kusarigamy poszybował w strzelca, lecz ten zdołał zablokować impet uderzenia bronią. Agentowi pozostało poszukać osłony, co też zrobił przeskakując za zakrwawioną kanapę po zwłokach ochroniarzy nadal zasiadających tam, gdzie zaskoczyła ich śmierć. Ścigały go kule, orzące mury w ślad za ruchami agenta.
- Podobasz mi się. Mogę być jedyną osobą zdolną powiedzieć ci gdzie jest ta twoja Edelyn. a ty mimo to beztrosko próbujesz wpakować mi kulkę w głowę? To nie sprawi, że będę bardziej gadatliwy.
Wyrywając kawałki mięsa z trupów gangsterów, zadudniła kolejna seria z Desert Eagla wymierzona z nieco ostrzejszego kąta, widocznie i zealota poszukał sobie osłony. Tekkey przesunął się do jednego z boków mebla licząc w myślach ilość wystrzelonych nabojów, jako że do niewątpliwych zalet pistoletów Babilończyka nie należała pojemność magazynków. Dzięki Chimyaku znał dokładną pozycję przeciwnika, ostrzeliwującego się zza baru, lecz nie mógł sobie jeszcze pozwolić na wykorzystanie w pełni możliwości techniki. Choć nie wyczuwał nikogo w korytarzu, partnerka Babilończyka mogła się pojawić w każdej chwili i dobrze byłoby o tym wiedzieć z wyprzedzeniem. Łańcuch kusarigamy wił się po podłodze, niczym prawdziwy wąż, zwijany pośpiesznie do kolejnego ataku.
Jeden po drugim rozległy się ostre kliknięcia oznaczającym opróżnienie komór z pocisków. Ookawa spiął się do skoku chcąc wykorzystać zwłokę w kanonadzie konieczną na przeładowanie, gdy rażące światło odbitego od ściany nad nim granatu błyskowego osadziło go w miejscu. Porzucając obawę przed niespodzianymi posiłkami skoncentrował się na czytaniu sygnału Lucjana. Przynajmniej fizycznie był to zwykły siedmiolatek, nie dało się w nim dostrzec niczego niezwykłego. Dopóki jego dłonie nie zniknęły, wywołując dziwne uczucie zaburzenia, jakiego nigdy nie odczuwał nawet obserwując innych nadludzi korzystających ze swoich darów. Palce pojawiły się tuż ponad krawędzią kanapy obracając lufy w twarz zaskoczonego agenta. Za nimi, również wprost z powietrza, wychynęła głowa Faitha przechylając się przez oparcie w poszukiwaniu celu. Genbu rzucił się ku niej, chwytając za twarz dzieciaka pociągnął go w dół, ku sobie. Pistolety plunęły na oślep ogniem, znacząc krwawe bruzdy na jego ciele. Nie były to jak poprzednio ciężkie Desert Eagle, lecz szybkostrzelne Beretty poległych ochroniarzy. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem zealoty, nie musiałby nawet zabijać wystawionego jak na strzelnicy przeciwnika. Celny postrzał w zupełności by wystarczył, umożliwiając późniejsze przesłuchanie. Palce jeszcze trzykrotnie nacisnęły na spusty, jednak nie przed tym, jak podbita kamą lufa podniosła się nad głowę Sanbety i dalej, płynnym ruchem obrócona w kierunku strzelającego. Bakushin zamknął portal, skrywając się pod kontuar przed własnymi strzałami i nadciągającym już z góry Soeboshi. Fundo z łatwości przebiło się przez drewno lady jednak jego tor zmienił się odrobinę przez zderzenie ze znajdującym się pod nią metalową beczką na piwo. Cios jedynie otarł się o ramię Bakushina zdzierając skórę. Była to niewielka cena za wcześniejsze wpakowanie w agenta dwóch celnych pocisków z drugiej, nieblokowanej beretty. Niemniej atak nie skończył się na tym. Skracając dystans Genbu precyzyjnym ruchem wprawił łańcuch w ruch, wykorzystując energię odbicia ciężarka od posadzki wymierzenia w adwersarza potężnego Orochi z bezpośredniej odległości. Niewielkie ciało uderzyło w otwartą szafkę prezentującą baterię butelek z trunkami, strącając na siebie część z nich i wprawiając w drżenie pozostałe. Tekkey poderwał ciało do biegu, odczuwając dotkliwie każdą ranę. Po minięciu oślepiającego działania granatu dla odmiany prześladowały go mroczki od upływu krwi, strzelec może i nie chciał na amen ukatrupić. Ale nie był też przesadnie delikatny. Dzieciak siedział oparty o ścianę dokładnie tam gdzie wylądował, twarz ściągniętą miał bólem. Zapewne doskwierały mu uszkodzone żebra, które obejmował ramieniem. Złamane? Pęknięte? Co za różnica. Druga ręka chłopca buszowała pod spodniami. Ookawa skrzywił się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Oi, czy to na pewno czas na…
Precyzyjnie wymierzona kula przebiła mu bark, przeszywając bólem mięśnie prawej ręki. Sanbeta rzucił się w bok, szarpiąc za łańcuch kusarigamy zablokowanej w resztkach lady. Rzygający kulami Dragoon i ciągnięty obciążnik solidarnie dokończyły dzieła jej demontażu, sypiąc wkoło drzazgami. Nie mając czasu na właściwe zwinięcie swej broni, agent zawinął ciężarkiem w szerokim wymachu nad głową, skokami zyskując odległość od strzelca. Bakushin nawet nie próbował się podnieść, bez pośpiechu ładując bębenek nową porcją ołowiu. Rytm jego serca był zadziwiająco spokojny biorąc pod uwagę okoliczności. Przez wyrwę w kontuarze patrzył śmiało niebieskimi oczami. Fundo zawirowało po raz ostatni wystrzeliwując w stronę Faitha, niczym prawdziwa żmija. Ten nie przerywał wykonywanej czynności, nawet jego tętno niewiele się zmieniło, choć musiał widzieć nadlatującą broń. Raz jeszcze pojawiło się dziwne odczucie towarzyszące aktywowaniu czaru zealoty. W ułamku sekundy Genbu zrozumiał powód stoickiej bezczynności Babilończyka, lecz było już za późno by coś zmienić. Błyskawicznym ruchem chłopiec odgiął się w tył, zanurzając się w ścianę. W jego ślad podążyła kusarigama, zdradziecko atakując swojego właściciela z portalu za jego plecami. Uderzenie w podstawę czaszki rzuciło Sanbetę na kolana, całkiem prawdopodobne że stracił też na chwilę przytomność, bowiem po ocknięciu ciało Bakushin powróciło do pozycji siedzącej, a lufa rewolweru celowała w mężczyznę poprzez pokój.
- Teraz to ja mam broń. Gdzie jest Edelin? – zapytał zimnym głosem dzieciak.
- Mam ci odpowiedzieć, tylko po to, żeby naprawdę dostać poświęconą kulkę i bilet w jedną stronę do waszego raju?
- To nie musi się tak skończyć. Powiedz co wiesz, Genbu.
Fundo leżało tuż przy swym właścicielu, niknąc w nadal otwartym portalu. Przenosząc wzrok, Ookawa może po raz pierwszy naprawdę spojrzał na rywala jedynie własnymi oczami.
- Dobra robota, mając je tuż przy sobie nie mogę go użyć do kolejnego ataku, bo w każdej chwili możesz zamknąć przejście. Dziewczyna jest w łazience na półpiętrze. Na drzwiach jest taka fikuśna gwiazdka, poznasz bez trudu. Ale wiesz, wydaje mi się, że twoja partnerka powinna już dawno znaleźć to miejsce. Dlaczego w takim razie jeszcze jej tam nie ma?
Niebieskie oczy Babilończyka były absolutnie chłodne i nieruchome. Podobnie jak wycelowana w przeciwnika broń. Zbyt chłodne i nieruchome, by być wiarygodne.
- Krew jest wszędzie. Szczególnie w sali monitoringu, to dalej tym samym korytarzem. Ale w odwrotną stronę od klatki schodowej i łazienki. Z ciekawości, co wybierzesz?
Tekkey szarpnął łańcuch, owijając go wokół dzierżącego Dragoona ramienia Bakushina. Kolejnym pociągnął ku sobie Zealotę, samemu zrywając się na nogi. Kukri znalazł się w jego odrobinę podleczonej prawej ręce, przebijając nadlatujące siłą bezwładu ciało chłopca.
- Profesjonaliści grają do ostatniej minuty, Lucjan. A mnie nie łatwo zabić, przykro mi. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
»Bakushin |
#2
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 50 Dołączył: 27 Sty 2009
|
Napisano 19-08-2011, 23:59
|
|
Karty:
Bakushin https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=4412#4412
Tekkey https://tenchi.pl/viewtopic.php?t=183&start=10
Enjoy!
Biuro przełożonej Faitha miało raczej ubogi wystrój. Nie było w nim żadnych niepotrzebnych rzeczy. Zero obrazów, trofeów czy dyplomów na ścianach. Brakowało też jakichkolwiek zdjęć rodzinnych. Białe ściany przypominały szpitalne pokoje. Słabe promienie słoneczne przedzierające się przez lekko zasłonięte żaluzje oświetlały miejsce pracy szefowej. Na biurku stała jeszcze ciepła, niedokończona kawa. Tuż obok niej kilka porozrzucanych papierów a przy prawej krawędzi mebla leżał telefon. W pokoju znajdowały się obecnie dwie osoby. Szefowa siedziała na wielkim skórzanym fotelu podpierając ręką zmęczoną głowę. Naprzeciwko niej na dużo mniejszym lecz równie wygodnym siedzisku siedział Lucjan, w ciszy przeglądając papiery.
- Daj spokój, czytasz już kilkanaście minut – powiedziała kobieta ziewając – przecież wiesz co masz zrobić, prawda?
- Wygląda, że znowu mam robić za chłopca na posyłki – odpowiedział Faith starając się ukryć niezadowolenie. Szybko jeszcze raz przerzucił kartki po czym odłożył je spokojnie na biurko. Lekko wzdychając wznowił konwersacje.
- Nic nie rozumiem z tego urzędniczego bełkotu. Co tak właściwie mam zrobić?
- Na lotnisku w Khazarze odbierasz teczkę, wręczy Ci ją nasz pracownik. Następnie jedziesz do wioski w Sermorze, zaznaczonej na mapie. Mieszkańcy będą organizować jakiś festyn czy coś, tak czy siak spotykasz się z naszym człowiekiem przy polu fajerwerkowym. Z chwilą gdy pokaz sztucznych ogni się skończy zaczepi cię informator, wymieniacie się teczkami i wracasz tutaj. Proste?
- Nie… Skoro ja mam targać teczkę do wioski to dlaczego nie mogę jej stad zabrać? Po co ma mi ja ktoś dostarczać do Khazaru?
- Dokumenty na wymianę nie są jeszcze gotowe. Poza tym wyruszasz wcześniej żeby zorganizować sobie transport do wioski, zabezpieczyć teren i co tam jeszcze będziesz chciał.
- No okej. Tylko jeszcze jedno pytanie. Co jest w teczce którą mam odebrać?
- Tego nie mogę ci powiedzieć.
- Ann, ze względu na starą przyjaźń możesz chyba…
- Nie! – zakończyła rozmowę przełożona.
Tydzień później: Budynek przy lotnisku w Khazarze.
Lucjan znajdował się na balkonie, na najwyższym piętrze jednego z hoteli. Samolot którym leciał urzędnik miał wylądować za kilkanaście minut a Faith relaksował się na plażowym leżaku popijając przez słomkę kolorowy napój. Chwilę później Bakushin wstał i z niedowierzaniem zaczął patrzeć niebo. Kilka razy przetarł oczy i chwycił za leżącą obok lornetkę. Teraz był pewien tego co widzi. Samolot wisiał w powietrzu, kompletnie się nie ruszając, a przez drzwi wychodziło dwoje ludzi. Nie czekając dłużej Lucjan otworzył portal i wsadził do niego głowę by przyjrzeć się sytuacji nieco bliżej.
Kilka minut wcześniej: Wnętrze samolotu.
Tylko połowa miejsc była zajęta, niektóre osoby siedziały z bliskimi, rozmawiając i śmiejąc się, inne spały, kolejne w samotności czytały gazetę. Jeden człowiek jak do tej pory niezmiennie spoglądał swoim mglistym spojrzeniem przez okno. Jak do tej pory, bo właśnie przysiadła się do niego stewardessa.
- Przeszukałam rzeczy pasażerów, nie mogę tego znaleźć a zaraz lądujemy– zaczęła nerwowo brunetka. Kąciki ust szarookiego powędrowały w górę.
- Trzeba zrobić to po mojemu – odpowiedział odrywając wzrok od okna.
- Co chcesz zrobić?
- Stawiam wszystko na jedną kartę.
Młodzieniec wstał z miejsca rozglądając się wokół. Sekundę później przysiadł się do mężczyzny w garniturze zaczynając rozmowę.
- Nie będę owijał w bawełnę. Oddaj mi to – powiedział spokojnym tonem. Facet tylko się na niego spojrzał a na jego twarzy wymalowane było zdziwienie. Nie zniechęcając się, szarooki wyjął zza paska Glocka przykładając go do brzucha mężczyzny.
- Nie mam czasu, tak więc oddaj mi teczkę.
- Ni-nie wiem o czym mówisz – odpowiedział jąkając się.
- Jesteś dobrym aktorem a i zapewne żołnierzem, tylko, że mnie nie oszukasz. Twój puls nie zmienił się nawet po tym jak wyjąłem broń co oznacza, że jesteś osobą której szukam i która ma to czego chcę. Żegnam.
Po tych słowach młodzieniec wystrzelił kilkakrotnie a w samolocie zaczęły rozlegać się krzyki. Stewardessa szybko doskoczyła do martwego mężczyzny po chwili wyciągając zza jego marynarki upragnioną teczkę.
- Wychodzimy – powiedziała brunetka. Wraz z jej słowami samolot zatrzymał się w miejscu. Genbu wstał nie chowając broni. Ludzie których mijali w drodze do wyjścia nawet nie zauważyli, że maszyna zawisła w powietrzu. Jedyna rzeczą na jaką pasażerowie mogli sobie pozwolić to odwracanie wzroku, z nadzieją, że bandyci zostawią ich w spokoju. Dwoje partnerów wyszło z samolotu i zaczęli powoli opadać ku ziemi, kompletnie przecząc prawom fizyki. Wtedy Tekkey zauważył głowę dzieciaka o blond włosach wyrastającą właściwie z nikąd. Genbu bez zastanowienia wystrzelił w jej stronę lecz trafił jedynie powietrze, nic już tam nie było. Teraz wraz ze swoją partnerką mogli spokojnie kontynuować lot w dół. Oddalony o kilka kilometrów Bakushin nie chciał dać za wygraną. Przyłożył do oczu lornetkę, otworzył portal tuż przed sobą, dobył dragoona i pociągnął kilka razy za spust. Faith był pewien, że w kogoś trafił. Dwójka ostrzeliwanych szybko znikła mu z oczu. Ich powolna podróż momentalnie zmieniła się w ekspresową. Niestety w ich ślady poszedł też samolot. ”Mam nadzieje, że to awaryjne lądowanie” - przemknęło mu przez myśl i czym prędzej wybiegł z hotelu zabierając plecak wypełniony standardowym ekwipunkiem. Blondyn wsiadł motor. Nim jednak zdążył go odpalić usłyszał eksplozję spowodowaną kolizją samolotu z ziemią. Miał szczęście, że wcześniej udało mu się wypożyczyć takie cacko. Ten pojazd był tak szybki, że pozwoli mu się dostać na miejsce szybciej niż zrobią to służby Khazaru. Jechał przez drogę prowadzącą przez las w którym był palący się wrak. Kilkaset metrów od celu jego motor zaczął zwalniać a plecak zaczął go ciągnąć do góry. Nie wiedział co się dzieje, ale gdy tylko zaczął unosić się nad ziemią zsunął z pleców pakunek, lądując na nogach. Tobół sam poszybował w przestworza wyrzucając z rozsuniętej kieszeni kilka rzeczy. Bakushin dobył dwa Desert Eagle w swoje ręce i zaczął nerwowo celować w różne miejsca. Chwilę później bronie wyślizgnęły mu się z rąk i poleciały w stronę nieba, zupełnie jak plecak. Faith przeczuwał, że za chwilę może stać się z nim to samo, jednak zanim to nastąpiło zdążył złapać się rosnącego nieopodal drzewa.
- Sprytnie – powiedziała kobieta wychodząc z ukrycia. Bandaże które miała na udzie i prawej ręce były przesiąknięte krwią. To z pewnością ona została postrzelona podczas ucieczki z samolotu. Jednak Lucjan musiał się upewnić.
- A gdzie zgubiłaś swojego partnera?
- Chodzi Ci o pana Ookawe? Poszedł przodem. Zostawił mi przyjemność rozdeptania małej muszki – zaśmiała się szyderczo. Jednak jej radość nie trwała długo. Bakushin korzystając z okazji otworzył portal i zatopił swój palec w skroni kobiety.
- Podziękuj Świętej Helenie suko – skwitował.
Zanim wyruszył dalej podniósł to co wypadło z plecaka i zaczął podliczać arsenał. Nie było tego dużo. Dwie bomby dymne, jeden granat oślepiający i 5 woreczków z prochem. Dodatkowo w jego ostatniej broni palnej, Dragoonie został tylko jeden pocisk. Ratowała go jedynie spora ilość kulek z trybonitu. Motor na którym tu się dostał był w kiepskim stanie, jednak ciągle dało się na nim jeździć. Faith mógł tylko się domyślać gdzie zmierza szarooki. Nie zostało mu nic innego jak kierować się w stronę wioski gdzie ma się odbyć festyn. Jego przeczucia były słuszne. Zaledwie kilka minut później dotarł do przydrożnej, starej ławki na której siedział Genbu. Bez słowa zszedł z motoru i wycelował z procy w złodzieja. Ten zdawał się wcale tym nie przejmować.
- Spodziewałem się kogoś innego – zaczął agent – zastanawiam się tylko jak babilońskie ścierwo mogło ją pokonać – zamyślił się patrząc w niebo.
- Gdzie jest teczka? – powiedział dając do zrozumienia, że to pierwsze i ostatnie pytanie.
Tekkey doskonale wyczuwał intencje dzieciaka. Wstał z ławki uprzednio kładąc na nią aktówkę. W tym samym czasie Lucjan wystrzelił w bezbronnego Ookawe. Kula świsnęła koło jego ucha. Szarooki w odpowiedzi zaczął bieg w stronę Bakushina, lecz szybko musiał przestać by uniknąć postrzału. Blondyn nie oszczędzał amunicji. Strzelał szybko nie dając oponentowi szans na zbliżenie. Podczas gdy Genbu zmuszony był do unikania, Faith co i raz skracał i zwiększał dystans między nimi. Takim sposobem w niespełna minutę zmusił Tekkeya do oddalenia się od ławki podczas gdy on sam się przy niej znalazł. Szarooki przeturlał się do przodu a w trakcie trwania kozła wyjął kukri z tylnej kieszeni. W czasie kolejnego uniku rzucił nożem w stronę Faitha, wymuszając na nim odskok. Teraz Ookawa mógł przystąpić do szarży. Podczas biegu odpiął kusarigame od paska i cisnął ciężarkiem w przeciwnika przygotowując kamę do ataku. Fundo spotkało się z twarzą Bakushina posyłając go na plecy. Ten jednak zdążył wstać na nogi i przyblokować ostrzę procą. Mistrz Kasanemanji-ryuu tylko na to czekał i posłał ciężarek do góry. Niefortunnie dla atakującego blondyn przewrócił się na stojącą za nim ławkę. „Druga gwiazda” z ogromnym impetem uderzyła w koniec drewnianego siedziska tworząc coś w stylu bujaczki dla dzieci. Siła uderzenia była na tyle duża, że Lucjan wzbił się w powietrze. Kontynuując atak, Genbu rzucił orochi w stronę zszokowanego Faitha. Po raz kolejny szczęście dopisało malcowi. Ciężarek trafił w bombę dymną zamocowaną na pasku. Kłąb dymu pochłonął walczących. Po chwili mniejszy z nich wybiegł stamtąd trzymając w ręku teczkę. Kilka sekund później ukazał się Genbu, jednak zbyt późno. Bakushin odjeżdżał już na swoim motorze. Tekkey zaklął jedynie w myślach.
Kilka godzin później: Pole fajerwerkowe.
Miejsce było prawie puste. Jedyną osobą siedząca wśród petard gotowych do wystrzału był Bakushin. Wciąż kołysał się do przodu i do tyłu próbując się uspokoić. Jego ubiór trochę się różnił od wcześniejszego. Miał on na sobie pomarańczową kurtkę z napisem „pirotechnik” na plecach. Pod odzieniem miał schowaną rzecz za którą ganiał pół dnia. W ustach trzymał pusty woreczek po prochu. Prawą dłonią mocno ściskał Dragona, lewą natomiast bawił się granatem oślepiającym. Jego oczy wyraźnie mówiły, że jest rządny krwi, chociaż on sam nie był pewien czy dojdzie do jej rozlewu. W końcu jednak rozwiały się jego wątpliwości. Kilkadziesiąt metrów dalej ukazał się szarooki znajomy. Faith rozchylił lekko wargi wypuszczając woreczek. Lekko zdyszany Genbu wyjął jedną gumę balonową z kieszeni.
- Prawie zapomniałem sobie porzuć – powiedział do siebie z uśmiechem – Trzeba było spalić teczkę jak chciałeś ode mnie uciec – krzyknął do Bakushina tak by usłyszał.
- O czym ty gadasz? – odkrzyknął ze zdziwieniem Lucjan.
- Poplamiłem teczkę własną krwią. Trochę mi zeszło zanim tu przybyłem ale – Tekkey zrobił krok na przód.
Faith wycelował Dragoonem w szarookiego.
- Heh! Myślisz, że przyszedłem tutaj bez planu?! – wrzasnął Genbu z szyderczym uśmiechem.
- Ja miałem dużo więcej czasu – szepnął pod nosem po czym wystrzelił ostatni nabój w stróżkę prochu biegnącą pod jego nogami. Proszek zapalił się a płomień zaczął biec ku swojemu przeznaczeniu. Nie tracąc czasu Bakushin przeniósł portalem odbezpieczony granat oślepiający przed nos Ookawy.
- Panie dodaj mi sił – wyszeptał podnosząc ręce do góry. Pierwszy, gigantyczny portal zaczął otwierać się tuż nad nim. W skutek wyzwalania ogromnej energii jego stygmat otworzył się sprawiając ogromny ból. Koszulka na jego torsie zaczęła przesiąkać krwią. Drugi portal otworzył się ponad głową powoli odzyskującego zmysły Tekkeya. Pierwszy świst i wybuch, pierwszy kolorowy błysk i pierwszy ból zadany Ookawie. Za tym fajerwerkiem ruszyły kolejne. Z miejsca w którym stał Genbu dobiegały ogromne huki, a barwa w około tego zadymionego obszaru co chwilę się zmieniała. Trwało to około pół minuty. Bakushin nie był w stanie dłużej utrzymać tego portalu i upadł na kolana. Gdy podniósł głowę ujrzał faceta w garniturze wyciągającego do niego rękę. To z nim miał się spotkać. Transakcja została ukończona pomyślnie a Faith o własnych siłach zdążył opuścić pole fajerwerkowe.
Po około trzydziestu minutach kłęby dymu całkowicie opadły ujawniając wypaloną ziemię. Na jej środku leżała niemal zwęglona postać, jednak wciąż przeżuwająca ulubioną gumę balonową.
___________________________________________________
Moc agentki to telekineza, a wyrzucanie w powietrze to jej ulubiony ruch. xD
Jeśli chodzi o koniec, uznałem, że takie „poparzonko” nie zabije gościa z witalnością =4. =p
Dziękuje za poświęcenie czasu. Mam nadzieje, że dobrze się bawiliście czytając ten tekst. =] |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 12-09-2011, 01:13
|
|
Tekkey – Walkę zmuszony byłem przeczytać na dwie raty, jednak poczyniłem wszelkie starania, żeby pozostało to bez wpływu na ocenę. Swoją drogą, przepraszam za okrutną zwłokę.
Wyłapałem drobne błędy interpunkcyjne i kilka stylistycznych – nic poważnego. Warsztatowo praca prezentuje się znakomicie. Jeżeli chodzi o treść, hmmm, mam pewne zastrzeżenia do konstrukcji. Akcja rozkręca się zdecydowanie zbyt wolno. Za dużo narracyjnej paplaniny, za mało wydarzeń (niekoniecznie walki, po prostu ciągu następujących po sobie faktów w czasie rzeczywistym). Dopiero przy "Błękitnej Ostrydze" poczułem się wciągnięty. Opis losów Edelin/Ewelin wydał mi się w dodatku jakiś taki nudny i wtórny. Doskonale znam ten typ bohatera. Za dużo już chyba walk przeczytałem...
Jak zawsze, cieszy mnie znajomość świata gry. Zręcznie żonglowałeś nazwami organizacji, newsami, faktami historycznymi i opisami. Winszuję.
Starcie z Bakushinem okazało się niemal doskonałym zakończeniem. Zabrakło mi tylko odrobiny epickości.
Ocena: 8/10
______________________________________________________________
Bakushin – Pierwsze wrażenie: krótka praca, co może być plusem lub minusem. Drugie wrażenie: będą błędy (powtórzenie "ścian"). Trzecie wrażenie: " Następnie jedziesz do wioski w Sermorze", czyli kiełbasisz fakty ze świata gry. Z plusów, bo takowe oczywiście były, posłużyłeś się swoją taktyką i nie owijałeś w bawełnę.
Walka, przynajmniej w porównaniu do przeciwnika, wypadła dość marnie. Wywiązała się za szybko i w trochę zbyt losowych okolicznościach. Objętość nie stanowiła problemu, jednak była jednym z elementów pozwalających stwierdzić, że nie włożyłeś w swoje dzieło zbyt dużo pracy. Aha, zapomniałbym – Tekkey w Twoim wykonaniu wyszedł bardzo blado.
Ocena: 5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Tekkey'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Coyote |
#4
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 15-09-2011, 21:56
|
|
Trochę to potrwało ale wreszcie przeczytałem
Tekkey: Krótko o wadach i zaletach , bo nie ma się nad czym rozwodzić. Walka jest za bardzo wydłużona jak na to , co się w niej dzieje. Objętość > Fabuła. Błędów praktycznie nie wykryłem. Bakushina opisałeś fajniej niż on sam siebie Na twoim miejscu skondensowałbym tekst przed wystawieniem,bo np. ja urwałem sporo punktów tylko za to ,że mi się dłużyło.
Bakushin: Oj chłopie jak na takiego zadziornego i kontrowersyjnego sędziego to bieda aż piszczy i wstyd na całą wieś Tekkey ciekawiej opisał ciebie niż ty sam. Dialogi fatalne , jedne z najgorszych jakie czytałem na Tenchi. Masz fajny czar a wykorzystujesz go jak totalny amator i jeszcze przy tym przeginasz. Dobrego mogę napisać tylko tyle, że patrzyłeś co ci podkreśla word i nie nawaliłeś byków
Tekkey 7/10
Bakushin 4/10 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
RESET_Drax |
#5
|
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26 Dołączył: 28 Cze 2014
|
Napisano 27-09-2011, 17:35
|
|
Dobra, jedziemy z tym koksem.
Tekkey
Na początku muszę wspomnieć o tym, o czym już napisali moi poprzednicy - praca zyskałaby na ocenie, gdybyś ją poddał korekcie przed wysłaniem. To tylko literówki i interpunkcja, a więc coś, przy czym każdy z nas popełnia błędy, lecz u Ciebie jest ich na tyle, że nieco rażą podczas czytania.
Przechodząc dalej, powiedz mi, czemu, do cholery, większość graczy tak lubuje się w robieniu z babilońskich kapłanów/dostojników fanatyków, bądź - skrajnie w drugą stronę - złych, zimnych, pozbawionych sumienia sukinsynów? xD Czemu nigdy nie może się pojawić ksiądz o złotym sercu, ciepłym spojrzeniu i dobrych chęciach? A nie! Proboszcz Simon był życzliwy i wykonywał mrówczą pracę na rzecz biednych! Yeah, nareszcie ktoś się odważył na takie coś. Niby pierdoła, a masz za to plusa, bo oderwałeś się od, modnego ostatnimi czasy, przedstawianiu w literaturze ( nie mówię jedynie o tenchi ) duchownych jako ludzi będących żywym przykładem dekadencji.
No, ale wracając do tekstu - spodobał mi się jego klimat. Wybrałeś ciekawe miejsce do walki - loża w dyskotece ( czyżby jakieś prywatne przeżycia podrzuciły Ci pomysł? xD ). Jakież to życiowe! No i w dodatku oryginalne, za co masz następnego plusika.
Następną, mocną zaletą wpisu są świetne postaci, jakie wykreowałeś. Nie mówię już tylko o twoim mutancie, ani o Bakushinie, lecz o Zu. Ta kobieta była na tyle irytująca, że ja sam, czytając ten tekst, życzyłem jej jak najgorzej. Mam nadzieję, że weźmiesz pod uwagę moje sugestie xD
Przechodząc do samego starcia. Tu już ciężko mi coś powiedzieć - nie było ani złe, ani jakoś specjalnie dobre. Pasowało do reszty wpisu, lecz nie było jego największym atutem.
Podsumowując: dobrze mi się czytało i "paplanina narratora" wcale mi nie przeszkadzała.
Ocena: 8
Bakushin
Krótki twój wpis, więc i krótka ma ocena będzie. Powiem wprost: nie podobało mi się. Opowiadanie było blade, prostolinijne i niczym specjalnym mnie nie ruszyło.
Najlepszym momentem, moim zdaniem, była strzelanina w powietrzu. Ciekawy pomysł, spodobał mi się i masz za to plusa.
Nie spodobało mi się za to, jak przedstawiłeś moce towarzyszki Tekkeya. Kobieta była na tyle potężna, by zatrzymać samolot w miejscu, a nie potrafiła wkomponować dziecka w krajobraz, nawet będąc zranioną? Trochę mi to nie pasuje.
Jeśli chodzi o dialogi, o które tak się zaperzyłeś w warsztacie - może i nie były tak beznadziejne, jak twierdzi Coyote, lecz na pewno nie były tak fajne, by w jakiś sposób podciągnąć twoją ocenę, którą za to porządnie obniżyły... błędy ortograficzne! Cholera! Mając do dyspozycji własne doświadczenie ( może nigdy nie byłeś mocny, lecz dosyć długo siedzisz w pbf'ach ), a przede wszystkim worda, jak mogłeś walnąć orty?! "Rządny krwi"? Było coś tam jeszcze, ale już zapomniałem, a szczerze mówiąc, nie chce mi się tam zaglądać, skoro Ty sam swój wpis potraktowałeś tak po macoszemu.
Ocena: 4 |
|
|
|
»Grochu |
#6
|
Szaman
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 40 Wiek: 35 Dołączył: 02 Paź 2010 Skąd: Brodnica
|
Napisano 20-10-2011, 14:02
|
|
Tekkey, - Nadałeś swojemu wpisowi fajny, gangsterski klimat. Wszystko jest spowite mrokiem i tajemniczością, bardzo fajnie. Od razu doczepię się jednak rozwlekłości. Czasami zbędnie opisywałeś niektóre poboczne wydarzenia, czy ubiór postaci przez co akcja traciła na tempie i wpis stawał się nudny. Najciekawiej wyszła Ci postać Bakushina, Twoja i Twojej partnerki. Reszcie nieco brak tego charakteru i wyszli nieco sztampowo. Gangsterzy, czy Edelyn wyszli nieco zbyt "klasycznie" i niepotrzebnie poświęcasz im tyle miejsca. Fajnie natomiast dobrałeś tło pojedynku. Loża w klubie momentalnie skojarzyła mi się z grami typu Max Payne. Sama walka sporo z tego ma. Strzały, chowanie się za przeszkodami, skoki, przeładowywane pistolety, wszystko ładnie. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę ile miejsca poświęciłeś kwestiom pobocznym samo starcie wydaje się po prostu za krótkie.
Technicznie wpis jest dobry. Literówek, czy błędów interpunkcyjnych było na tyle mało, że nie utrudniały czytania. To co czasem wprowadzało chaos, to miejscami zbyt długie zdania. Czasami miałem przez to kłopot z dokładnym zrozumieniem akcji. Niemniej, wpis więcej, niż dobry.
Ocena; 7/10
Bakushin - Ojj... Bardzo zła strona stylistyczna. Błąd ortograficzny, który wytknął już Drax, do tego liczne powtórzenia. Bakushin napisał/a: | „Druga gwiazda” z ogromnym impetem uderzyła w koniec drewnianego siedziska tworząc coś w stylu bujaczki dla dzieci. Siła uderzenia | Przecież starczyło podstawić np. "ataku". Podobnych błędów jest masa i niestety, technicznie wpis wypada blado na tle rywala. Opisowo, również nie jest najlepiej. Wszystko dzieje się zbyt pobieżnie. Nie wiemy dokładnie na przykład tego, czemu Tekkey szukał teczki. Wszystko wygląda tak, jakby działo się przez przypadek.
To samo tyczy się pojedynku. Z zaskoczenia załatwiasz agentkę, dysponującą telekinezą. Zwiewasz jej z łatwością, choć chwilę wcześniej zatrzymała w powietrzu samolot. Dalej nie jest lepiej. Łańcuch czysto przypadkowo trafia w granat dymny na pasku, choć przeciwnik powinien Cię zmiażdżyć. Fajnie wyszło za to zakończenie z fajerwerkami. Wreszcie jakiś zaplanowany element.
Ogólnie wpis wygląda, jak typowy średniak. Gdyby nie rażące błędy techniczne pewnie dostałbyś 5, jednak muszę nieco zaniżyć notę ze względu na błąd ortograficzny.
Ocena; 4/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-10-2011, 11:37
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Tekkey - 30 pkt.
Bakushin - 17 pkt.
Zwycięzcą został Tekkey!!!
Punktacja:
Tekkey +30 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Lorgan +5
Coyote +5
Drax +5
Grochu +5 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|