Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Las Wisielców
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 20-07-2011, 12:17

1 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj

Autor: Tekkey

Hitashi przedzierał się powoli przez gęste zarośla. Mimo że światło nowego dnia ledwie od godziny rozjaśniało niebo, mężczyzna nerwowo zerkał na zegarek, nieubłaganie odliczający kolejne minuty. Miasto wkrótce się obudzi, jego praca wymagała natomiast pewnej dyskrecji. W części parku, w której się obecnie znajdował, panował tajemniczy, wręcz mistyczny półmrok. Gdzieniegdzie tylko słońce przedzierało się przez gęste korony drzew, tworząc wrażenie, jakby mroczna kopuła z gałęzi podtrzymywana była przez z rzadka rozstawione świetliste filary. Wszystko tu wydawało się nie z tego świata. Młody strażnik dotarł w końcu do celu. Stał teraz u stóp potężnego drzewa. Na jednej z gałęzi powoli kołysał się wisielec. Młoda, ładnie ubrana kobieta, wpatrująca się pustymi oczami w pejzaż malujący się ze stoku wzgórza. Daleko w dole, z zalanych blaskiem poranka wód stawu, wyrastała niewielka wysepka ukwiecona płatkami porastających ją wiśni. Swym listowiem drzewa osłaniały przed wzrokiem ciekawskich niedużą, drewnianą kapliczkę w tradycyjnym stylu.
Strażnik zadrżał, odwracając wzrok. To pewnie nic takiego. Zawsze przechodziły go dreszcze, gdy widział jednego z tych nieszczęśników. Ptaki nie zdążyły jeszcze napocząć ciała, biedaczka musiała wisieć tu dopiero od wczorajszego wieczora. Na dyndających grubo ponad metr nad ziemią stopach widać było jednak ślady zębów. Nowicjusz pewnie zechciałby się im bliżej przyjrzeć, ale Hitashi pracował w straży miejskiej od przeszło pół roku. Nie miał już chęci zadawać takich pytań. Westchnął ciężko, sięgając po krótkofalówkę.
- Mam kolejnego w sektorze piątym.
- Przyjąłem, wysyłam wóz – odpowiedziała centrala. - Przywieźcie go do kostnicy.
To trzeci samobójca jakiego dziś znalazł. Przez chwilę wpatrywał się w martwe oczy dziewczyny, jak gdyby mógł znaleźć w nich jakieś wytłumaczenie.


***

Park oficjalnie zwany Midoyori, czyli Zielony Palec, znany jest również pod nazwą Lasu Wisielców. Ta enklawa przyrody w sercu przemysłowego Higure nie bez powodu zasłużyła na swój ponury przydomek. Problem zarysował się już ponad 200 lat temu, gdy ówczesny burmistrz i radni wyznaczali granice strefy zieleni na przedmieściach rozwijającego się szybko miasta. Za podstawę biorąc linię równoległą do zachodniej odnogi rzeki Gangetsu, wydzielono 3,2 km2 o kształcie zbliżonym półokręgu. Od początku wydawało się, że nad przedsięwzięciem ciąży klątwa: główny inżynier został uznany za niepoczytalnego i osadzony w specjalistycznym ośrodku, jego następca rozpił się, pozorując jedynie postępy prac. Miasto wkraczało w okres najbujniejszego rozwoju, tymczasem w samym jego centrum wznosiły się hałdy gliny i iłu, zamiast majestatycznych drzew. Przełomem okazał się satyryczny artykuł w "Nowinach Higure", bez kozery zwalający całą winę za opóźnienia na duchy zamieszkujące dawne "Szubieniczne Wzgórze", wznoszące się na północno-wschodnim skraju obszaru inwestycji. W miesiąc później w Nibetsu pojawił się khazarski szaman Pompidou, który przeszedł do historii miasta jako kreator współczesnego Midoyori. Pod jego kierownictwem w przeciągu kilkunastu lat ukończono projekt.
Oryginalne granice, nadane przez radę miasta, uległy niewielkim przekształceniom – straciwszy część terenów wzdłuż rzeki, przybrał ich nieco w głębi lądu. Patrząc na dzisiejszą mapę Higure, nie można opędzić się od wrażenia, iż w istocie kształtem przypomina obecnie przepołowioną ludzką czaszkę. Układ jego wnętrza tylko potęguje to wrażenie: dwa strumyki tworzą zarys nozdrzy, natomiast nieregularny owal stawu, do którego zmierzają oba cieki, znajduje się w miejscu oczodołu. Nie należy jednak wyciągać pochopnych wniosków, park jest przede wszystkim funkcjonalnym, pełnym słońca i życia terenem. Wypływające z przemyślne ułożonych skalnych konstrukcji dwa potoki: dynamiczny, pieniący się bystrzynami oraz płynąca wolniej strużka, po połączeniu przemykają się pod ozdobnym mostem, z którego dzieci często puszczają statki. Podobnie centralny staw jest miejscem regat modeli żaglówek, domem kaczek i łabędzi chętnie dokarmianych przez mieszkańców. Od południowego brzegu zbiornika wodnego rozciąga się rozległa, otwarta przestrzeń zimoodpornych trawników, gdzieniegdzie jedynie ocienianych rozłożystą koroną drzewa. Bezpośrednio sąsiadujący ze stadionem sportowym, najbardziej wysunięty na południe fragment, tworzący "kieł czaszki", znany jest ze wspaniałego dywanu kwiatowego w kształcie herbu miasta i będącego jednocześnie naturalnym zegarem. O poranku setki biegaczy przemykają pod drzewami alejek, rodzice przyprowadzają po południu dzieci na place zabaw, w ustronnych zakątkach przechadzają się wieczorami zakochane pary. W nocy natomiast giną tu ludzie.
Sanbetsu ma jeden z najwyższych współczynników samobójstw na świecie, ten proceder wpisany jest tu niejako w tradycję. Odebranie sobie życia, jest postrzegane jako honorowy sposób na wyjście z trudnej sytuacji, długów lub utraty pracy. Dużą część "wisielców" stanowią także kochankowie - takie samobójstwo opiewane jest w kulturze jako Shinju.
Jeszcze przed pięćdziesięcioma laty większość targnięć na własne życie dokonywała się u stopni drewnianej kapliczki poświęconej spokojowi dusz straconych tu skazańców. Podobnie jak większość parku, także i ten jego fragment osobiście zaprojektował genialny Pompidou. Nie powstrzymało to jednak władz przez rozpaczliwą próbą ograniczenia liczby zgonów poprzez przeniesienie budynku na niedostępną wysepkę pośrodku stawu. Od tego momentu już ponad 500 sfrustrowanych obywateli wybrało park na miejsce rozstania ze światem. Jedni się wieszają, niektórzy zażywają trucizny, jeszcze inni strzelają sobie w skroń. Władze robią co mogą, aby zapanować nad tym procederem. Szczyt wzgórza postanowiono zalać grubą warstwą cementu tworząc tzw. Punkt Widokowy Midoyori. Wzdłuż ścieżki na feralne wzniesienie rozstawiono tabliczki informacyjne mówiące o tym, jak cenne jest życie. Nawołują do zastanowienia nad losem osieroconych bliskich. Mimo wszystkich tych starań służby miejskie często natrafiają na kolejne zwłoki.
Ponownie powróciła na usta opowieść o "Naznaczonych Czarnym Słońcem" - biznesmenach, czasem politykach, najczęściej zwykłych ludziach. Mieli rodziny, pieniądze i zdrowie, byli szczęśliwi. Jednak gdy ich sny nawiedziły duchy zmarłych ze wzgórza, z dnia na dzień tracili radość życia. Klątwa zmusiła ich do szukania ucieczki w śmierci. Mawia się, iż fali kolejnych samobójstw ma położyć kres przywrócenie kapliczki na właściwe jej miejsce. Ale to tylko jedna z powszechnie znanych miejskich legend o tajemniczym parku. Kolejna dowodzi istnienia na terenie miasta istot przywleczonych z dalekiego Khazaru przez Pompidou: zdziczałych czworonożnych bestiach, wielkich gadach i ludożernych roślinach, czyhających na samotnych spacerowiczów. Inna spekuluje, że nawet śmierć nie oderwała szamana od ukochanego poletka pracy, a jego na wpół zezwierzęcony duch błąka się pod bladym księżycem wśród drzew.
Najprawdopodobniej jednak większość opowieści o zniknięciach i nadzwyczajnych przypadkach ma racjonalne wyjaśnienie. Rekordowa przestępczość w otaczających park dzielnicach przemysłowych, czy też tajne kanały szmuglerów ciągnące się także pod parkiem, pozwalają snuć przypuszczenia o zaangażowaniu półświatka w podtrzymywanie złej sławy Lasu Wisielców.
Tyle że "większość" nie znaczy "wszystkie"...


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Naoko   #2 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem
Cytuj

- Mam nadzieję, że te incydenty nie wpłyną na naszą współpracę, panie Zuchow.
- Nie, jeśli odpowiednio podejdziecie do sprawy.
- Zapewniam, że był to jednorazowy przypadek.
Zuchow uśmiechnął się do mnie dobrodusznie i poprosił kelnerkę o rachunek. Odwzajemniłam gest, mając nadzieję, że miałam rację. Ostatnimi czasy mój rozmówca był nagabywany przez lokalny gang, co wybitnie utrudniało mu życie. Na swoje nieszczęście, rabusie nie widzieli z kim zadarli. Tak się przyjemnie złożyło, że pan Zuchow ściśle współpracował z Babilonem, a jednym z warunków naszej kooperacja było zapewnienie o nietykalności. Zatem, gdy do moich zwierzchników dotarła wiadomość o zaistniałej sytuacji, wysłali mnie do przywrócenia porządku. Podejrzewam, że mieli do tego lepiej wyszkolonych ludzi, jednakże chcieli, abym w końcu podjęła się roboty z której nie tylko ja będę miała wymierne korzyści.
Wstaliśmy, podaliśmy sobie dłonie na pożegnanie i rozeszliśmy się w różne strony. Mimo że droga powrotna do hotelu prowadziła w tym samym kierunku, w którym udał się Zuchow, wolałam nadłożyć drogi. Rozkazy były wyraźne. Zadanie miało zostać wykonane: dyskretnie, ale skutecznie, szybko i bez zaangażowania osób trzecich. A coś mi mówiło, że Zuchow woli od tego momentu być osobą trzecią.

*** Higure, hotel ***

Odpaliłam zapałkę. Przez kilka chwil obserwowałam kurczące się pod wpływem płomienia drewienko. Muszę przyznać, że od zawsze fascynowałam się ogniem, jednak ścieżka zealoty wywodzącego się ze szkoły magii lumbre jakoś nigdy mnie nie pociągała. Płomienie niosły za sobą zbyt wiele zniszczenia, którego, dzięki swojej spokojnej i przyjaznej naturze, nie mogłabym na co dzień oglądać. Słyszałam o jednej zealotce wywodzącej się właśnie z tej szkoły. A raczej dawno nie słyszałam, gdyż słuch o niej zaginął ponad dwa lata temu i mimo poszukiwań, nikt jej nie odnalazł. Dlatego zdecydowałam się pobierać nauki od nauczycieli magii typu sombra. Skryta w cieniu, zawsze wiedziałam kiedy uderzyć, jak również kiedy należy się wycofać. Teraz chciałam dokonać tego drugiego, ale nie mając wyjścia, postanowiłam wykorzystać swoją wieloletnią przyjaciółkę i złożyć wizytę pewnemu gangowi.

*** Higure, Las Wisielców ***

- Co to było!?
- Nie wydzieraj się tak idioto, bo nas znajdzie!
Z pewną grzeszną przyjemnością obserwowałam dwóch członków gangu tulących do siebie niewielkie pistolety. Wyglądali tak, jakby zobaczyli śmierć zapraszającą ich do tańca. A to byłam tylko ja – czyli niczego nie zobaczyli. Jeszcze kilka minut temu siedzieli wokół ogniska z trzecim towarzyszem, który teraz dogorywał w pobliskich krzakach. Mimo że zwykle nie korzystam z broni, atakowanie za pleców i podrzynanie gardeł wydało mi się niezwykle eleganckie. Czyste cięcie i po chwili ofiara nie żyła. Fakt, szybsze było by wepchnięcie sztyletu w samo serce, ale miałam przy sobie tylko jeden. Przeciwników natomiast było więcej.
- Słyszałeś?
- Przestań panikować! Nawet jeżeli to coś gdzieś tu jest, dorwiemy je. Już nas z zaskoczenia nie weźmie!
Mężczyźni stanęli do siebie plecami, uważnie wpatrując się w pobliskie drzewa. Musiałam powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem. Och, gdyby tylko moi przyjaciele mogli to zobaczyć. Przełknęłam ślinę i zaczęłam zataczać krąg wokół ofiar. Prawdopodobnie wystarczyło by, gdybym w solidny sposób porozmawiała z przywódcą gangu, jednak chciałam mieć pewność... Nie, musiałam mieć pewność, że zrozumieją mnie w odpowiedni sposób i zostawią Andrieja Zuchowa w spokoju. Do tego potrzebowałam kilka trupów. Los chciał, że padło na tych nieszczęśników. A później przejdę do negocjacji.
To, co mnie początkowo bawiło, również trochę przeszkadzało. Otóż bez problemu byłabym w stanie bezszelestnie pojawić się tuż przed jednym z mężczyzn, jednak drugi na pewno poczułby, jak plecy towarzysza odrywają się od niego, lub za mocną napierają, w zależności od sposobu, w jaki pozbawiłabym go życia. I tak ten, który pozostałby przy życiu, mógł podnieść alarm. Teraz jeszcze siedzieli cicho, pewni, że przewaga liczebna jest wszystkim czego im potrzeba do przeżycia. I w pewien sposób mieli rację.
Postanowiłam zaryzykować. Żałując, że nie wzięłam ze sobą czegoś większego – na przykład dwuręcznego miecza – zaczęłam krążyć wokół nich, snując w głowie wszelkie znane mi wyliczanki. Nie żebym była jakimś pokręconym wariatem, co to, to nie. Po prostu nie wiedziałam, który ma ewentualnie większą pojemność płuc i mógł z większym prawdopodobieństwem ostrzec swoich ziomków. Ostatecznie padło na tego bardziej rozdygotanego.
Zakradłam się, cały czas pod działaniem Ne'elam, na dosłownie dwa metry przed nim. Mimo że otaczały nas prawie egipskie ciemności, doskonale widziałam każdą bruzdę na jego twarzy, rozbiegany wzrok i kropelki potu szczodrze okraszające jego zarumienione (prawdopodobnie) od podniecenia policzki. Korciło mnie, by spróbować zakraść się jeszcze bliżej, sprawdzić, czy w kryzysowych sytuacjach mózg człowieka jest wstanie wznieść się na takie wyżyny, by złamać mój czar. Niestety nie miałam na to czasu i możliwości. Chcąc nie chcąc, zanurzyłam ostrze prosto w serce przeciwnika. Ten stęknął i po chwili opadł bezwładnie na ziemię, przy okazji utrudniając dostęp do mojego jedynego dziesięciocentymetrowego narzędzia zbrodni.
Natychmiast rzuciłam się w kierunku ostatniego mężczyzny z zamiarem skręcenia mu karku, jednakże zdążył obrócić się i na tyle osłonić, bym uczepiła się tylko jego ramienia. Szybko wybiłam mu z ręki pistolet i próbując wszelkich chwytów, próbowałam powalić go na ziemię. Rozpoczęła się krótka szamotanina, która zakończyła się walkowerem. Dlaczego walkowerem? A no dlatego, bo niby ukręciłam mu ostatecznie kark, ale mężczyzna zdążył nacisnąć czerwony przycisk małej czarnej skrzyneczki. Podniosłam urządzenie ze strapioną miną.
- Dlaczego to zawsze musi być czerwony guzik małej czarnej skrzyneczki? - rzuciłam w przestrzeń, nie bacząc na dyskrecję misji.
Nagle, całkiem niepostrzeżenie, usłyszałam dźwięk skradających... Łap? Rozejrzałam się zaniepokojona po drzewach. Nie widziałam nikogo, a to, co zmierzało w moim kierunku musiało mocno się natrudzić, by pozostać niezauważonym. Cofnęłam się do ciała panikarza i odwróciwszy jego ciało na plecy, jednym sprawnym ruchem wyjęłam sztylet. Po broń palną nie miała co sięgać – jeden wystrzał wystarczył do zdradzenia mojej pozycji, a może i zamiarów.
Do moich uszu doszedł dźwięk... Warczenia? Z niedowierzaniem próbowałam dostrzec tajemniczą istotę, która postanowiła dotrzymać mi towarzystwa w tym dziwnym, owianym legendami miejscem. Oczywiście przed rozpoczęciem zadania dowiedziałam się wszystkiego, czego mogłam o tym miejscu. Właśnie w tej chwili przypomniałam sobie o niesamowitych opowieściach dotyczących khazarskiego szamana Pompidou i jego preferencjach dotyczących czworonożnych pupilków. Jeżeli miejskie legendy zawierały w sobie choć ziarno prawdy, byłam w poważnych tarapatach.
Z miejsca ruszyłam sprintem przed siebie, kierując się w stronę jednego z dwóch potoków. Czułam na sobie oddech tego czegoś, co najprawdopodobniej wzięło mnie za zwierzynę. Z łowcy mogłam bardzo szybko stać się ofiarą. Przyspieszyłam, próbując jednocześnie wyrównać oddech. Myśliwy był coraz bliżej, wręcz czułam na swoich ramionach wielkie krople śmierdzącej zgnilizną śliny. A że wyobraźni mi nie brakowało, przed oczami pojawiały się różne obrazki i nagłówki jutrzejszych gazet, których mogłam się stać główną bohaterką. Na szczęście nie należałam do strachliwych osób, więc skupiłam się na utrzymaniu przy życiu.
Skoki, obroty i ślizgi pozwoliły uniknąć mi większości gałęzi i drzew. Wpadłam na polanę, na której znajdował się strumień i pędem przebrnęłam przez wodę, omal nie przewracając się na śliskich kamieniach. Dopiero na brzegu miałam odwagę odwrócić się do tyłu. Widziałam ogromny kształt czający się na skraju linii drzew. Niespokojnym krokiem przesuwał się na lewo i prawo, węsząc i warcząc. Ale nie podszedł do wody. Po kilku chwilach znikł wśród drzew.
Odetchnęłam ulgą i podziękowałam sobie w myślach za dokładne zapoznanie się z tekstami na temat szamanizmu. Pamiętałam, że woda była przez nich traktowana jako żywioł oczyszczenia i nic, co nie miało w sobie krztyny dobra, nie mogło chociażby dotknąć tafli wody. Mokra i wykończona powlokłam się do hotelu.

*** kilka godzin później ***

Wyplułam dopiero co wzięty łyk kawy na gazetę. Następnie, karcąc się za głupotę, szybko wytarłam pierwszą stronę. Widniał na niej wielki nagłówek: Czerwona Noc w Lesie Wisielców. Artykuł dotyczył masakry, jaka miała miejsce dzisiaj w nocy w Lesie – doszło do serii brutalnych morderstw. Policja znalazła kilkadziesiąt rozszarpanych ciał, a identyczne tatuaże znalezione na nich mogły świadczyć, że ofiary należały do jednej organizacji przestępczej.
Pokiwałam z uznaniem głową. Fakt, osobiście byłam odpowiedzialna tylko za trzy osoby, ale list, który wysłałam z samego rana do szefa gangu, w świetle wydarzeń minionej nocy, na pewno nabrał na sile. Zuchow mógł spać spokojnie. Widocznie to COŚ, co próbowało rozprawić się ze mną, urządziło sobie małe, krwawe przyjęcie. Na szczęście dla mnie, upatrując sobie za ofiary członków gangu.
Poprzysięgłam sobie w duchu w najbliższym czasie nie zbliżać się do Lasu Wisielców, czyli tak... do końca życia.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.07 sekundy. Zapytań do SQL: 12