Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Kalamir vs NPC (Szary Smok) - walka 1
 Rozpoczęty przez »Kalamir, 12-06-2011, 14:24
 Przesunięty przez Lorgan, 15-06-2011, 14:03

3 odpowiedzi w tym temacie
»Kalamir   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Kalamir - 4005
Szary Smok - 2200

Jakby ktoś nie wiedział a czytał i nie rozumiał. NPC stworzony przez Lorgana był niemal identyczny z bohaterem, którego miałem zamiar wprowadzić i zacząłem opisywać w opowiadaniu "Z mroku przeszłości" https://tenchi.pl/viewtopic.php?t=611 po krótkiej rozmowie, stwierdziliśmy, że połączymy te dwie postacie aby zamiast wprowadzać identycznych bohaterów lepiej rozbudować jednego. Z tego powodu w treści walki pojawia się skrócona historia Szarego Smoka z pryzmatu wspomnień mojego bohatera. To z kolei zazębia się z historią szkół walki Ansatsuken, do której przynależał Kalamir. (reszta info w karcie postaci)


_______________________________________
Spoiler:

Lewa: Kalamir Prawa: Kou




Piątkowy wieczór w bazie może wyglądać tylko w jeden sposób. Zamiast pisać zaległe raporty dla przełożonych, idziesz do mesy na piwo z kumplami. Nie żeby w pionie wywiadowczym było wiele osób, które można by nazwać kumplami od szklanki. Nie pytajcie też dlaczego żołnierze piją w bazie. Centrum informacyjne A-45 zawsze rządziło się troszkę innymi zasadami niż reszta placówek wywiadowczych. No i ciężko przejmować się regulaminami kiedy siedzi się tygodniami w odcięciu od reszty świata. Czasami po prostu nie można wybrzydzać. Pierwsze piwo wypiłem jednym haustem. Zacząłem dobierać się do drugiego kiedy do mesy wpadł oddział komandosów. Mieli na sobie czarne mundury i przerażające maski gazowe zasłaniające cała twarz. Dodajmy do tego gigantyczne lufy wycelowane w bawiących się pracowników placówki.
Nie było czasu na bohaterstwo. Korzystając z zamętu, zsunąłem się z krzesła i na nisko ugiętych nogach prześlizgnąłem się do kuchni. Dzięki mojemu nadludzkiemu refleksowi nie zostało to zauważone. Słyszałem jak jakiś komandos wygłasza formułkę o nadzwyczajnych okolicznościach, w związku z którymi wszyscy są zatrzymani. Z głośników na ścianach dobiegł głos dowódcy bazy. Rozkazał nie stawiać oporu. Dotarłem do tylnego wyjścia dla zaopatrzenia i przedostałem się na pusty korytarz. Gdzieś w oddali niosło się echo biegnących oddziałów szturmowych więc natychmiast dostałem się do przewodu wentylacyjnego. Nie pomyliłem się, kilka sekund później korytarz zaroił się od czarnych mundurów.
Wentylacja. Ruszyłem w kierunku wschodnich pokoi, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy nadarzała się okazja starałem się podejrzeć sytuację przez szpary wylotowe. Dorwali jakiegoś analityka kiedy wychodził ze swojego biura. Chłopak zażądał dokumentów a gdy ich nie zobaczył zaczął się szarpać. Głupia decyzja, pomyślałem. Chwile później upadł z przestrzeloną głowa. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale takie morderstwo nie mogło być częścią zatwierdzonych działań. Chyba, że ktoś przysłał tu szwadrony śmierci. Nic nie miało sensu, przynajmniej ja niczego nie rozumiałem. Ruszyłem dalej.
Mój pokój. Cały zniszczony. Ktoś wpadł do niego wywarzając drzwi i następnie oddał salwę we wszystko co zobaczył. Pociski zmasakrowały ściany małego pomieszczenia oraz pozostawiły szmatę w miejscu czegoś co było kiedyś materacem. Dranie wiedzieli, że to pokój nadczłowieka i bez żadnych ceregieli podjęli wyrachowaną decyzję. Ktoś mi za to odpowie, dopowiedziałem w myślach. Skoro jednak sukinsyny zabezpieczyły mój ekwipunek, musiałem wykombinować coś innego. Powoli i po cichu opuściłem się do pokoju.
Korytarz. Pusty i cichy, jak nigdy dotąd. Ciche kroki wartownika stały się słyszalne dopiero gdy zbliżyłem się do zakrętu. Wysondowałem mocami to czego nie widziałem, był to jeden uzbrojony żołnierz. Poczekałem aż się zbliżył, podszedł wystarczająco blisko bym go załatwił nim użyje radia. Tak zrobił a ja dorwałem go jednym uderzeniem w gardło. Ansatsuken specjalizował się na atakach w takie miejsca. Maski gazowe nadawały im potwornego wyglądu ale musiały być lekkie, więc kończyły się przy żuchwie. Nie miał dużych szans. Wrzuciłem go do pokoju i założyłem jego mundur. Troszkę przyciasny. Nasłuchiwałem ich rozmowy przez słuchawkę w hełmie. Niestety nie pojawiły się żadne istotne informacje.
Przejście do centrum. Czyli wejście na mostek. Ktokolwiek dowodził tą dziwną operacją, na pewno udał się do serca ośrodka. Przebrany za jednego z komandosów skierowałem swoje kroki właśnie tam. Powinienem zdobyć więcej informacji na temat tego zajścia, w końcu byłem shinobi. Przeszedłem pomiędzy komandosami bez problemów. Wreszcie dostałem się do małego parku z ławkami – taki patent pobudowany w większości kompleksów umieszczonych w lodowym Nag. Poprawiał walory wpływające na psychikę. Stąd prowadził most do centrum dowodzenia. Ruszyłem nim na wskroś. Metalowe drzwi otworzyły się gdy do nich podszedł.
Ciemne pomieszczenie z monitorami. Tak można było opisać serce ośrodka. Na środku krzesło z przywiązanym kapitanem zmiany a nad nim pastwiący się brutal w mundurze udekorowanym paroma śmiesznymi medalami. Dookoła kilku komandosów i ciało kolejnego zastrzelonego pracownika. Przyjrzałem się twarzy oprawcy, poczułem znajome uczucie. Założyłem, że był to przywódca. Po chwili potwierdził moje przypuszczenia wydając ludziom rozkazy.
– Sir, żołnierze meldują, że ktoś stawia opór w hangarach. Możliwe, że jest to nadczłowiek, którego szukamy.
Słowa wypowiedziane przez jednego z przybocznych zamurowały wszystkich, w tym mnie. Chwilowo byłem jedynym nadczłowiekiem jaki stacjonował na tym zadupiu. Czekałem na rozkazy od Garana lub potwierdzenie mojej kolejnej walki na arenie w celu uznania moich kwalifikacji. Sprawa stała się jasna. Chodziło o coś osobistego. Pomyślałem, że najeźdźcy wcale nie musza być Nagijczykami. To był tylko jakiś fortel mający na celu dopaść ich elitarnego agenta, mnie. Naciągane.
– Kalamir Kendeisson. – Dowódca przemówił po cichu i z chłodem w głosie. – Zastrzelcie [ cenzura ]. Jeżeli jakoś przeżyje pojmanie, przynieście go do mnie.
Już miałem ruszyć w raz z resztą żołnierzy, gdy nagle odezwało się radio.
– Namierzyliście tego całego kozaka, zakute łby? Jak tam to zaraz się tam przejdę i ogarnę sytuację. Nie przeszkadzajcie mi za bardzo, leszcze.
Kropla potu pojawiła się pod moją maską. Jeżeli ktoś chciał mnie zdjąć w pojedynkę to wnioski były oczywiste. Chłopaki przyprowadzili tu własnego nadczłowieka albo jakiegoś zelotę. Tymczasem ktoś stawiał opór w hangarze a ja chyba wiedziałem kto. Nie bardzo podobała mi się perspektywa śmierci z powodu pomylenia z moją osobą. W jakiś infantylny sposób czułem się za to odpowiedzialny. Radio doniosło o kolejnym incydencie przy mesie. Podniosłem rękę informując, że zajmę się tym a następnie opuściłem pomieszczenie. Jeszcze do ciebie wrócę, medalisto.
Droga do hangaru. Jak zwykle zagracona całą masą starego sprzętu. Biegłem ile sił w nogach ale odległość była spora nawet jak dla mnie. Przejrzałem raz jeszcze ekwipunek z munduru. Jeden granat, duży nóź, pistolet i automatyczny karabin z kategorii średnio lekkiej. Dodatkowy magazynek zaczepiony na pasie. Nic w czym byłem specjalistą. Jak zwykle przygotowałem się do walki wręcz, przynajmniej mogłem liczyć na pomoc ansatsukena. Takie już chyba było moje szczęście. Zobaczyłem wrota z wielką czarną siódemką. Wejście do hangaru, w którym powinny stać dwa ciężkie śmigłowce i kilka samochodów terenowych. Jedyną osoba w hangarze o tej godzinie mógł być stary Robert. Najtwardszy mechanik jakiego w życiu widziałem. Lubiłem go, więc musiałem się śpieszyć.
Hangar. Pomieszczenie o zimnych metalowych ścianach, w którym rządziły paskudne przeciągi. Dwa wspomniane helikoptery, samochody i zapomniany rozmontowany czołg. Gdzieś tam pośrodku leżący w kałuży krwi Robert oraz stojący nad nim mężczyzna. No i jeszcze te wszystkie uczucia, które towarzyszą rozpoczynającej się walce. Słusznej walce. Ładny obrazek, pomyślałem.
– Depczesz po moim kumplu. – Byłem pod wrażeniem mojego zimnego tonu. – Zabierzesz nogę, czy wolisz bym ci ją oderwał? – Pomyślałem sobie jak to będzie zajebiście brzmiało kiedy będę opowiadał kolejną historię w mesie.
Chłopak odwrócił się podnosząc głowę w moim kierunku. Był to może osiemnastoletni dzieciak. Zimny dreszcz przeskoczył po moich plecach. Chociaż on mnie nie rozpoznał, ja rozpoznałem jego. Moje serce zaczęło uderzać z niewyobrażalną prędkością. Szok jakiego doznałem nie miał sobie równych.
– Kou? – usłyszałem swój własny głos. – Kou?
Mina chłopakowi zrzedła. Jego mózg musiał przetwarzać wspomnienia tak intensywnie jak i mój. Na jego czole pojawiła się kropla potu. Nie widziałem go całe lata, mimo to rozpoznałem go bezbłędnie.
– Ty… – przemówił ostrożnie, jakby wciąż dobierając słowa. – Nie miałem pojęcia, że chodzi im o ciebie. Jak ty…
– Kou! Do diabła! – przerwałem troszkę niegrzecznie. – Co robisz w tej bazie! Dlaczego pracujesz dla tych ludzi?
Chłopak ogarnął chaos w swojej głowie, jego mina zrobiła się pewniejsza.
– Łapiemy terrorystów! – wrzasnął. – Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim co powiedziałeś, stałeś się takim śmieciem! Kalamir, poddaj się a unikniesz bólu.
– Kou… – Nie miałem pojęcia o czym on mówił. Nie miałem pojęcia co samemu powinienem powiedzieć. – Kou! Co ty pieprzysz! Jestem agentem pionu wywiadowczego! To ja łapię terrorystów takich jak ci wariaci, którzy dopiero co wpadli tu z bronią.
Chłopak przez chwile analizował co powiedziałem. Nagle zaczął się śmiać.
– Oczywiście, nie mogłeś wiedzieć, skoro to ty byłeś celem. To co dzisiaj widziałeś, było efektem tajnej operacji mającej na celu pochwycenie cię nim uciekniesz za granice. Kapitan posiada mocne dowody zdrady nadczłowieka, który się tutaj zatrzymał. Skoro zaś miał tu być jeden nadczłowiek, oznacza to, że ty jesteś zdrajcą!
– Dowody? O czym ty pieprzysz? Kou?
– Dowody wystarczające by inne piony autoryzowały odcięcie tej bazy i pojmanie wszystkich pracowników!
Analizowałem te słowa przez ułamek sekundy. Zacisnąłem mocno wargi po czym przemówiłem twardo i dobitnie.
– Kou! Czy ty w ogóle myślisz? Gdyby istniały takie dowody, armia pochwyciłaby mnie oddziałem nadludzi! To co się tu dzieje to jakiś powalony przewrót! A ty dałeś się w to wciągnąć! Czy ty w ogóle należysz do armii?
Jego mina przybrała niebezpieczny wyraz. Widziałem to wielokrotnie kiedy Kou był jeszcze małym dzieckiem. Nigdy nie lubił być lekceważonym, to się nie zmieniło. Jego głos nabrał większej pewności siebie, wiedziałem, że już go nie przekonam.
– Nie jestem członkiem armii – przemówił powoli. – Ale dostałem już siedem propozycji. Dlatego kapitan poprosił mnie bym udał się z nim na tę misję. Chciał sprawdzić czy nadaje się do akcji w terenie, czy tylko do areny. No a ja się nadaje, Kalamir! Dlatego zamierzam cię pojmać. Nie utrudniaj tego gadką o przyjaźni.
– Jak sobie życzysz, Kou. Załatwię cię w pięć minut a później rozwiążę te sytuację w kolejne tyle. Chcesz się zmierzyć, niech to będzie pojedynek na poziomie. Ansatsuken kontra ansatsuken.
Jego cyniczny uśmiech nie podobał mi się. To co miałem usłyszeć było przykre.
– Porzuciłem zabójcze pięści już lata temu – spojrzał na kawałek oderwanych metalowych drzwi samochodowych, które musiały zostać uszkodzone w trakcie szamotaniny z Robertem. – Zaraz sam zobaczysz.
Naskoczył na drzwi tak, że te poderwały się w powietrze. Następnie kopnął w nie z obrotu w taki sposób by wystrzeliły w moim kierunku niczym nadlatujący odłamek bomby. Oczywiście uchyliłem się w ostatniej chwili przy okazji tracąc go z oczu. Ukrył swoją aurę tak perfekcyjnie, że gdy go dostrzegłem był już na mojej flance. Musiał dorównywać mi prędkością. Cios, który mi zadał wyrzucił mnie na kilkanaście metrów w tył i bez trudu rozerwał moją czarną mundurową koszulę. Nawet jako dziecko potrafił otaczać ręce niebezpiecznym powietrzem będącym u niego na służbie. Mógł być większym wyzwaniem niż sądziłem.
– Poznaj rozgniewanego smoka. – Oznajmił spokojnie, jakby był pewny wygranej. – Nie martw się. Wolę pokonać cię w normalnej walce. Techniki zostawię na koniec.
Mimowolnie zmrużyłem oczy. Podniosłem się na nogi przyjąłem pozycję do walki. Odrzuciłem niepotrzebny sprzęt i zmierzyłem chłopaka wzrokiem.
– Więc porzuciłeś ansatsuken dla tego? Gdzie się tego nauczyłeś? Kou...
– Nie nazywaj mnie Kou! To nie jest moje imię! Nigdy nie było moim imieniem! Jestem smokiem! Szarym Smokiem!
Zaśmiałem się w dość niemiły sposób.
– Rany, sam wybrałeś sobie takie głupkowate imię? To z jakiejś kreskówki? Nie, Kou. Imię nadaje ci rodzina, ty też taką miałeś. Mimo, że z jakiegoś powodu wyczuwał żal w twoje postawie.
– To ty i mistrz wymyśliliście te imię! Ono nigdy nie było moje!
Moja koncentracja została zniszczona przez wspomnienia. Pamiętałem doskonale jak samemu mając trzynaście lat odnalazłem małego Kou na targu Har. Siedział zamknięty w jednej z klatek. Nie miał więcej jak pięć lat. Wraz z mistrzem Shingo Takatorą i kilkoma uczniami z Dojo Aurory wędrowaliśmy po Khazarze doszkalając swoje umiejętności. Wszystko się zmieniło kiedy mistrz Shingo zobaczył jak mały chłopiec jest zmuszany do walki z dzikimi psami. No i jakie było jego zdziwienie kiedy dziecko rozerwało ogary na strzępy. Nie trawiąc takiej podłości, mistrz rozprawił się handlarzami i zabrał chłopca w góry Roam. Tam Kou rozpoczął trening z innymi chłopcami. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu odnajdując spokój. Wcześniejsze losy zaszczutego dzieciaka były owiane tajemnicą.
– Wolałeś gdy ludzie nazywali cię mordercą psów? – spytałem prowokująco.
Wspomnienia pochłonęły i Kou. Gdy obaj zorientowaliśmy się, że nastała niezręczna cisza, on przemówił pierwszy:
– Myślisz, że daliście mi lepsze życie, co? Ale ciebie tam nie było. Po niecałym roku zostałeś odesłany do domu. Nie wiesz co tam się działo kiedy Beatan został wyznaczony na spadkobiercę i przyszłego mistrza. To niczym nie różniło się od mojego poprzedniego życia. Nawet sobie nie wyobrażasz. Kiedy stamtąd uciekłem, to jakbym nauczyć się na nowo oddychać. Kumasz to? Ośmioletni chłopiec, który błąka się na mrozie szukając jedzenia? Normalni ludzie nawet nie pamiętają takich odległych rzeczy, nie ja… ale dałem radę. To jest to co robię. Zawsze daje radę. Wszystko można wytrzymać, jeśli naprawdę chce się żyć i jest się wytrwałym.
Zrobiło mi się żal chłopaka. To co powiedział było prawdą. Przetrzymanie cierpienia i bólu było jego przykrą specjalnością. Wydawało mi się, że nikt nie powinien tak cierpieć. Teraz jednak nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem zmienić przeszłości a tam nawet nie było mojej winy. Musiałem go pokonać za wszelką cenę. Oczywiście nie chciałem go zabijać. Tylko, że nie miałem pojęcia na co tak naprawdę go stać. Zbyt często polegałem na scouterze.
Ruszył na mnie pierwszy. Nadbiegł z niesamowita prędkością jakiej nie osiągnął by żaden człowiek. Oczywiście był minimalnie wolniejszy ode mnie. Zaatakował serią kopnięć z lewej nogi, którą cofał i wyrzucał do przodu niczym pociski z karabinu. Unikałem ich lekko bujając się na nogach, gdy nagle skierował swój cios w okolice moich kolan. Odskoczyłem i odbijając się od ziemi natarłem z najsilniejszym uderzeniem na jakie było mnie stać. Uchylił się w bok robiąc obrót ciała tak, że przez moment stał plecami do mnie. Wiedziałem co nadejdzie z końcem obrotu więc rzuciłem się na podłogę i cudem uniknąłem jego stopy, która niechybnie trafiłaby mnie w tył głowy. Uderzyłem dłońmi w ziemie aby się delikatnie wznieść i tym razem ja kopnąłem na wysokości kolan zmuszając go do odskoku. Dźwignąłem się na nogi i przyjąłem nową pozycję. Udowodnił już, że jest w stanie mi sprostać w walce. Byłem ciekaw czy pamiętał specjalność mojej techniki. Postanowiłem zaatakować w bolesne miejsca, które mogły dać mi przewagę.
Odbił się od ziemi i jakby sunął przez powietrze z zawrotną prędkością. Obrócił się wokół własnej osi by nabrać większego pędu i ściął mnie kopnięciem po nogach. Siła uderzenia była co najmniej równa mojej sile fizycznej. Upadłem na prawą rękę i wykonałem skomplikowane salto w tył. Nie chciał pozwolić mi wytchnąć więc rzucił się za mną zasypując mnie lewymi i prawymi prostymi. Blokowałem jego uderzenia otwartą dłonią z każdą chwilą coraz bardziej czując ból w nadgarstkach. Nie mogłem złapać jego rytmu więc polegałem tylko na refleksie. Był to dowód tego, że naprawdę osiągnął poziom mistrza. Pamiętałem, że jego talent do walki był zdumiewający ale nie spodziewałem się, że w tak młodym wieku posiądzie takie zdolności. Musiałem obrócić ten szalony stół. Chwyciłem go tuż nad nadgarstkiem i spróbowałem wykręcić mu rękę za plecy. Poczułem, że miał na ręku jakąś metalową bransoletę, może karwasz. Oczywiście rozpoznał ten chwyt ale pozwolił bym dokończył manewr, podczas gdy obracając się do mnie plecami wykonał atak na odlew łokciem wolnej ręki. To była moja pułapka. Atakując mnie w ten sposób idealnie odsłonił swoje żebra. Uchyliłem się i uderzyłem z całą mocą jaką mogłem wtedy wykrzesać. Troszkę tego było. Cios uderzył w witalne organy człowieka.
Tym razem on poleciał rzucony siłą uderzenia. Przywalił o twardą powierzchnie hangaru i przeturlał się dwa metry. Wstał niemal od razu i nawet nie dotknął zranionego miejsca. Wytrzymały był z niego drań, musiał to przyznać.
– Twój styl walki jest niezły, ale kompletnie przestałeś czuć rytm swojej dawnej szkoły.
– Co ty nie powiesz. – Splunął w bok i uśmiechnął się jakby szykował ripostę. – Jeden fartowny cios nie zapewni ci zwycięstwa…
Soru przeniosło mnie za jego plecy. Uderzyłem łokciem w jego potylicę, poleciał do przodu. Złapałem go za ramię i obróciłem do mnie. Krok do przodu i uderzenie prosto w żołądek. To ostatnie poderwało go kilka centymetrów w powietrze. Zrobiłem błyskawiczny piruet by nabrać siły i kopnąłem jego praktycznie nieruchome aczkolwiek unoszące się ciało. Wygiął się przy uderzeniu i poleciał w tył. Walnął o maskę samochodu ale odbił się i wylądował dalej.
– Ale trzy niefartowne zakończą walkę, Kou.
Odwróciłem się i skierowałem moje kroki w kierunku Roberta. Nagle usłyszałem szelest ubrań za plecami. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem jak Kou wstaje wycierając krew z własnych ust.
– Nie Kalamir – w jego głosie wyczułem ból. – To za mało. Potrzeba znacznie więcej.
– To twoja wrodzona wytrzymałość czy użyłeś powietrza?
– Oba, powinieneś był zauważyć.
– Kou, odpuść. Naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy. Skontaktuje się z dowództwem i wyjaśnimy te sprawę. Proszę, po prostu już nie wstawaj.
Na jego twarzy wymalowane było zdziwienie. Nagle wybuchnął śmiechem.
– To było dobre – oznajmił. – Tyle, że ty wciąż nie rozumiesz. To ja tu jestem głównym bohaterem – mrugnął do mnie jakby to wszystko było żartem.
– Dobrze, niech ci będzie.
Wyprostowałem się i obserwowałem jak powietrze wokół niego zaczyna wirować. Zbierał swoje moce do kupy a to oznaczało, że nie mogłem dać się teraz trafić. Pomyślałem, ze mała manifestacja mocy dobrze by zrobiła na jego zbyt duże morale. Zacisnąłem zęby, niestety troszkę zbyt mocno. Napiąłem wszystkie mięśnie i pozwoliłem by moje douriki zaczęło płonąc jak szalone. Pojawiła się po dwóch sekundach - biała aura, która otoczyła moje ciało i jakby odgoniła światło z pomieszczenia. Małe przedmioty na ziemi zaczęły drgać. Po jego minie wywnioskowałem, że jeszcze nigdy nie widział takiej manifestacji. Nagle uśmiechnął się jakby to przestało robić na nim wrażenie. Ruszył do ataku z prędkością przekraczającą prędkość dźwięku. Cholernie przekraczając prędkość dźwięku.
Zlałem swoje zmysły w jedność i od razu wyczułem aurę powietrza, która napędzała jego ruch oraz otaczała jego ręce. Natychmiast zacząłem się poruszać w tył, ciągle uskakując przed jego ciosami. Zasięg jego uderzeń zwiększony o aurę powietrza odpowiadał zasięgom długich noży. Wreszcie zapędził mnie pod ścianę a ja kompletnie nie zwróciłem na to uwagi. Byłem kompletnie zafascynowany jego niesamowitym stylem walki, który jakby przyśpieszał jego ruchy. Nagle się zatrzymał i uśmiechnął do mnie. Wziął wielki wdech odrzucając głowę do tyłu a ja z pomocą zmysłów poczułem jak powietrze w jego płucach zaczyna dziwnie zwiększać temperaturę. Nagle znowu spojrzał na mnie i dokonał potężnego wydechu. Wypluta fala ognia pomknęła prosto na mnie.
Wiedziałem, że nie mam się gdzie cofnąć więc skoczyłem nad falą i wprawiłem się w obroty. Musiał widzieć jak wyskakuje znad płonącego powietrza i spadam na niego kręcąc się wokół własnej osi.
– Tatsumaki Senpuu-Kuaku! – krzyknąłem by wiedział jaki cios go pokonał.
Uderzenie trafiło prosto w rękę, którą się zasłonił. Kompletnie zero efektu. Nie odrzuciło go, nie pchnęło nim. Nic. Naturalnie nie zdążyłem się zasłonić przed jego kontrą. Drań idealnie zaplanował cały manewr by zwabić mnie na bliższy dystans. Nie mogłem tego przewidzieć. Użyłem wszystkich znanych technik ansatsukena by przygotować się na uderzenie. Jego ręka miała w sobie siłę setki mężczyzn a ja ocknąłem się dopiero trzy sekundy później, gdy zatrzymałem się na ścianie. Moje usta eksplodowały falą krwi a ja osunąłem się na ziemie. Pozwolił by przestrzeń miedzy nami wypełniła kilkunastosekundowa cisza. Żałowałem, że przy konfrontacji nie pomyślałem o odłączeniu mu jakiegoś zmysłu.
– Teraz faktycznie mamy koniec walki – oznajmił wesoły. – Niestety obawiam się, że na takiego gościa jak ty potrzebuje nokautu. Wybaczysz mi to kiedy się obudzisz. Jeśli się obudzisz.
Wycelował we mnie dłońmi jakby chciał mi zrobić zdjęcie wymyślonym aparatem. Nawet bez wojennej wizji poczułem jak powietrze ucieka z moich płuc. Nagle zaczęła boleć mnie głowa. Zmieniało się ciśnienie.
– Przywitaj się z Mega Cannon Kougeki. Nie przejmuj się, zmniejszę troszkę siłę uderzenia…
Poczułem, że to ja nie mogłem oddychać. Zupełnie jakby on użył na mnie swojej aury. Wtedy padł strzał z pistoletu. Robert, który się ocknął wyciągnął swojego gnata i strzelił prosto w plecy Kou a następnie ponownie upadł. Szarpnięcie medalionu, zapewne tarczy energetycznej rozproszyło uwagę Smoka, który odwrócił się by spojrzeć na głupca z bronią. To była moja ostatnia szansa. Użyłem soru by przenieść się do niego. Niestety moc mnie zawiodła i wyrzuciła w połowie drogi do celu. Skoczyłem więc jak szaleniec wyciągając ręce do przodu. Kou odwrócił się, gdy moje dłonie leżały na jego brzuchu.
– Ja nie zmniejszę…
To był najbardziej niekontrolowany hadouken rzucony w desperacji w całym moim życiu. Złote światło nie pojawiło się stopniowo lecz nagle szarpnęło ciałem chłopaka. Promień nie poniósł go w dal, lecz po prostu przeniknął przez jego ciało. Jego oczy zdradzały zdumienie i agonię. Trwało to może pół sekundy. Światło zniknęło a dzieciak osunął się na ziemie. Byłem przerażony. Ostatnią rzeczą jaką chciałem było zabicie tego durnia. Moje ręce trzęsły się jak szalone. Bynajmniej nie z bólu. Przewróciłem się w tył.
– T-To… było głupie… z m-mojej strony – przemówił powoli, jakby każde słowo było dla niego męczarnią. Nie zanosiło się na kontynuowanie walki.
Usiłowałem panicznie złapać powietrze do płuc. Wreszcie się opamiętałem.
– Fajnie cię zobaczyć po tylu latach… – nic innego nie przyszło mi do głowy.
– M-myslałem, że… hadou…
– Nie wolno mi go używać? Stary sługa mistrza odblokował pieczęcie blokujące. Wiesz…To ja zabiłem Beatana.
Obrócił głowę tak by mnie zobaczyć i chyba się uśmiechnął.
– Z-Zastanawiałem się… kto go wykończył…s-sam też o tym marzyłem…
– Kiedy go załatwiłem, jego i byłych uczniów, rozglądałem się za tobą… cieszyłem się, że nie przystałeś do niego. Bałem się, że mogli cię zabić.
– Tak…f-fajnie się gada…ale wiesz, że i tak cię aresztują…n-nie uciekniesz…
– Nie zamierzam uciekać. Nic nie zrobiłem. Już ci mówiłem, manipulowali tobą. Pewnie chcieli mieć nadczłowieka w szeregach. To jacyś renegaci.
– K-Kapitan Müller… n-nie jest renegatem…
Mój umysł nagle się wyostrzył. Już wiedziałem, dlaczego skądś kojarzyłem ten ryj na mostku.
– Że jak nazwałeś [ cenzura ]?
– K-Kapitan Müller…
– Müller Keerd – Szepnąłem, oczywiście Kou nie mógł wiedzieć o co chodzi. – Jego syn zginął na misji, którą wykonywał ze mną w Har. Jego ojciec od dawna mi się odgrażał.
Przemilczałem fakt, że to ja zabiłem jego syna. To było to co należało zrobić z takim bezdusznym gnojem. Wyrwałem jego serce gołą ręką po tym jak zastrzelił paruletniego chłopaka na ulicy. Jego ojciec nigdy nie uwierzył w mój raport. Czy to możliwe by w końcu znalazł jakieś dowody? Czy ta akcja naprawdę mogła być autoryzowana?
– Odpocznij sobie gnojku, należy ci się.
Używając resztek sił wstałem i skierowałem się do Roberta. Był nieprzytomny ale na szczęście żywy. Zabrałem kluczyki do magazynu, które zawsze wisiały przy jego pasku i ruszyłem dalej. Chwiałem się na nogach i kręciło mi się w głowie. Miałem nadzieję, że za kilka minut będzie ze mną lepiej. Odblokowałem drzwi do pomieszczenia i odszukałem zapasowy transmiter. Wprowadziłem współrzędne i czekałem aż ktoś odbierze mój przekaz. Miałem nadzieję, że napastnicy nie zagłuszali wszystkich częstotliwości. Po dwóch minutach na monitorze pojawił się jakiś mężczyzna.
– Łącz mnie z Garanem, natychmiast. – Odpowiedział coś ale nie zwracałem uwagi. – Gówno mnie obchodzi, która godzina, pośpiesz się.
– Kalamir? – zaskoczona twarz mojego dowódcy natchnęła mnie nadzieją. – Na bogów, co cię tak obiło?
– Nie ważne, co wiesz na temat autoryzacji ataku na centrum informacyjne A-45?
Brew starca uniosła się, było to równoznaczne z odpowiedzią „nic”. Dokładnie tak jak przypuszczałem. Ojciec Kerda stracił cierpliwość i przyszedł tu po mnie. Tylko dlaczego użył tak drastycznych środków? Przecież nie miał powodów by przypuszczać… domyślać się prawdy. Spojrzałem na Garana i opowiedziałem wszystko pokrótce. Zapewnił wsparcie w ciągu godziny. Zdziwił się, że nikt w placówce nie uruchomił alarmu. Zapewne napastnicy mieli jeszcze kilka asów w rękawie. Musieliśmy zachować czujność.
Tymczasem usłyszałem kolejnych żołnierzy wchodzących do hangaru. Pewnie przyszli sprawdzić jak potoczyła się walka. Nie czułem się na siłach by dalej używać ansatsukena, dlatego porwałem ze stojaka troszkę podrdzewiały miecz oficerski. Mój umysł ułożył prosty plan. Zamorduje tych leszczy a później wmieszam się w ich szeregi i dojdę do centrum dowodzenia. Tam poczekam na okazję i bez cienia litości załatwię Müllera. Byłem ciekaw co zmieniło jego nastawienie i pchnęło go do działania. No ale to historia na inny raz.

32 godziny później
Epilog


Trzy szwadrony jednostek specjalnych wciąż zabezpieczały teren. Obserwowałem jak sanitariusze wynoszą poprzebijane ciało Müllera. Wyglądało na to, że jego ludzie nie zamierzali kontynuować szalonej krucjaty. Złożyli broń i grzecznie dali załadować się do wozów transportowych. Ja byłem wściekły. To czego się dowiedziałem nie było wystarczające by spać spokojnie. Przed śmiercią Stephenor Müller wyznał, że wie o losie jaki spotkał jego syna. Pytanie brzmiało: skąd?
Dostrzegłem Garana, który schodził po schodach.
– Ładny tu syf będziemy mieli – zaczął spokojnie po czym zwęził wzrok. – Chcesz mi może o czymś powiedzieć? O czymś co pozwoli nam jakoś wyjaśnić te sytuację?
Spojrzałem na niego zdziwiony jakby nie miał pojęcia co ten sugeruje. Byłem w tym naprawdę świetny.
– Ten gość po prostu zwariował. Ja wróciłem a jego syn nie… to było do przewidzenia, że jego chory umysł w końcu doprowadzi do…
– No tak. – Przerwał mi tak jakby nie był zainteresowany tym co miałem do powiedzenia. – Niech będzie i tak. A ten chłystek? Ty go pokonałeś?
– Owszem, to przyjaciel. Tamten wariat nagadał mu bzdur i pokazał fałszywe dokumenty. Jutro napiszę raport, w który poproszę o jego natychmiastowe uwolnienie.
– To nie będzie konieczne. Widnieje w wojskowym rejestrze jako kandydat do areny. Nawet już tam zabłysnął w jednej z walce. Twardziej twojego pokroju, mogłem się domyśleć, że się znacie.
– Jeśli to wszystko…
– Jeszcze nie. – Zatrzymał mnie ręką. – Faktycznie, Müller samemu autoryzował te akcję z pomocą fałszywych dokumentów i kłamstw. Przez niego wielu dobrych żołnierzy będzie miało kłopoty. Niestety, z cała pewnością mogę cię zapewnić, że sam tego nie zrobił. Nie miał aż takich środków. Wiesz co to oznacza? Masz we własnej armii bardzo potężnych nieprzyjaciół.
Wiedziałem o tym aż za dobrze. Niestety po raz pierwszy nie wiedziałem od czego zacząć. Czas wrócić do Har, pomyślałem. Tam się to wszystko zaczęło. Tam zamierzałem to zakończyć.
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 07-08-2015, 11:18, w całości zmieniany 2 razy  
   
Profil PW
 
 
»Matheo   #2 
Rycerz


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169
Wiek: 35
Dołączył: 11 Paź 2010
Skąd: Szczecin

Kłakamir xD

Fabularnie jak najbardziej podoba mi się wpis. Jest on w klimatach spiskowo-akcyjnych co mi osobiście bardzo leży. Bez wątpienie element fabularny jest dla mnie tą ważniejsza częścią oceny i za dobrą, konkretną akcję masz plusa. Podoba mi się stosunek twojej postaci do Kou. To podejście gdzie z jednej strony wiadomo kto jest kozakiem, a z drugiej dążenie do jak najmniejszej krzywdy....fajne. Sam początek wpisu sprawił, że chciałem cię ochrzanić, że robisz coś na wzór The Unit o co sam mnie zrugałeś, jednak ostatecznie było to ciekawe i odmienne od serialowego odcięcia xD.
Co mnie razi we wpisie?
:arrow: Narracja pierwsza osobowa, uważam, że znacznie lepiej by to wyglądało jako z perspektywy trzeciej osoby, ale w styl Ci się wpieprzał nie będę.
:arrow: Czasami konstrukcja zdań jakby jest trochę nie odpowiednia.
:arrow: Dialogi przeplatają się na wzajem dobre ze złymi Przykładowo:
Kalamir napisał/a:
– Tatsumaki Senpuu-Kuaku! – krzyknąłem by wiedział jaki cios go pokonał.


This is sztampa (nie sparta)

Kalamir napisał/a:
– Ten gość po prostu zwariował. Ja wróciłem a jego syn nie… to było do przewidzenia, że jego chory umysł w końcu doprowadzi do…
– No tak. – Przerwał mi tak jakby nie był zainteresowany tym co miałem do powiedzenia. – Niech będzie i tak. A ten chłystek? Ty go pokonałeś?
– Owszem, to przyjaciel. Tamten wariat nagadał mu bzdur i pokazał fałszywe dokumenty. Jutro napiszę raport, w który poproszę o jego natychmiastowe uwolnienie.


A to jest fajne.

Zresztą ten epilog generalnie mi się podobał. Najogólniej brak Ci na moje oko lepszego operowania słowem, odnoszę wrażenie, że ten tekst jest w pewnym sensie stworzony rutynowo a po części trochę od niechcenia. Jednak nie zmienia to faktu, że czytając go obrazy układały mi sie w głowie. Zawsze gdy mam do czynienia z takim wpisem znaczy, że jest on co najmniej dobry.

Oceniam wpis na hmmm 7, miałobyć trochę niżej ale ta ocena ostatecznie jest odpowiednia.


Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat....
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #3 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Kalamir – Nie zamierzam się rozpisywać, bo za bardzo nie ma nad czym. Walka jest bardzo, bardzo dobra, czyli: fabularnie wspaniała, taktycznie rozsądna i językowo przystępna. Dokonałeś niemożliwego, a przynajmniej tego, o co raczej bym Cię nie posądził – świetnie rozpisałeś sekwencje pojedynku. Byłem przekonany, że ta jedna rzecz jest ponad Twoje siły i o ile mogłeś zachwycić opowieścią, kiedy dochodziło do konfrontacji, dawałeś zwyczajnie ciała... a później miałeś o to oczywiście pretensje do całego świata :DD
Przyznaję więc maksymalną ocenę jaką mogę, biorąc pod uwagę zauważalne braki w interpunkcji i fleksji. Niewiele zabrakło do perfekcji. Może następnym razem...

Ocena: 8/10

PS. Dodawaj linki do kart, bo następnym razem wyciągnę konsekwencje.
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Kalamira.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Kalamir - 15 pkt.

NPC - 12 pkt.

Zwycięzcą został Kalamir!!!

Punktacja:

Kalamir +30
Matheo +5
Lorgan +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,23 sekundy. Zapytań do SQL: 14