6 odpowiedzi w tym temacie |
^Genkaku |
#1
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 08-01-2011, 02:37 [Poziom 1] Genkaku vs Drax - walka 1
|
|
genkaku (1137道力)
Drax (960道力)
Słów kilka od autora
Na wstępie pragnę gorąco przeprosić Coyota, że znowu napisałem długą walkę I tak ją skróciłem i to prawie o 1/3.
Tym razem chciałem stworzyć wpis na zasadzie "walki bez walki". Bohaterowie praktycznie nie wymieniają miedzy sobą żadnych ciosów. Zależało mi na czym bardziej w "szpiegowskim" stylu niż zwykłej bójce z odrobiną fabuły. Postawiłem głównie na umiejętności mojej postaci - taktykę i psychologię. W rezultacie wyszło mi coś z czego do końca sam nie jestem zadowolony Mam jednak nadzieje, że Wam się spodoba i że udało mi się dobrze "odegrać" postać Draxa. Enjoy ^^
---------------------------------------
Południowy Babilon, miasteczko Pettricia.
Blade promienie słońca nieśmiało wpadały przez okno, rozświetlając wnętrze pokoju, w którym zakwaterowany był młody zelota. Drax powoli wstał z łóżka. Skrupulatnie, z ocierającą się o pedantyzm dokładnością, powoli czyścił swój strój, aż nie pozostała na nim najmniejsza drobinka kurzu. Dookoła panował spokój. Kojącą ciszę poranka zakłócił dopiero odgłos okutych butów zeloty, uderzających o marmurową posadzkę, gdy ten zbliżył się do okna. Na zewnątrz rozpościerał się wspaniały widok. Posiadłość, w której Drax się znajdował, wybudowana została dwa wieki temu na szczycie wzgórza. Bezpośrednio pod nią znajdował się mały las, który niczym naturalny płot, oddziałał willę od miasteczka Pettricia. Za każdym razem, gdy młodzieniec spoglądał w dół na mieścinę, zdawało mu się, że kamienne schody domu ułożone są na kształt języka lawy rozlewającej się niemal od szczytu do podnóża góry. Podobało mu się to miejsce. W wolnym czasie często spacerował sobie po wąskich, spiralnych uliczkach, podziwiając miejscową architekturę. Szczególnie nocą całe miejsce emanowało swoistą magią. Miasteczko wzniesione na południowym stoku wzgórza, po zachodzie słońca całe spowite było cieniem.
Zelotę wyrwał z zamyślenia pulsujący dźwięk budzika. Energicznym krokiem podszedł do nocnego stolika i wyłączył urządzenie.
Już czas. Czas przyjąć naszych gości – wyszeptał sam do siebie, przecierając twarz. Stacjonował tu już od dwóch tygodni. Jego zadanie polegało na ochronie dr. Emmeta Dvinta oraz jego rodziny. Naukowiec ostatnio sporo namieszał w świecie nauki, za sprawą swojej firmy Babilonsyntech. Jeszcze parę miesięcy temu nikt nie mógłby przypuszczać, że cały świat będzie zainteresowany jego technicznymi nowinkami. Codziennie, zarówno do posiadłości, jak i do firmy Dvinta, spływały setki ofert współpracy, kupna patentów oraz... gróźb. Na szczęście dla doktora Kościół opiekuje się swoimi obywatelami. Drax otrzymał bardzo wyraźne instrukcje od swoich zwierzchników. Chronić Emmeta i jego rodzinę oraz nie dopuścić do wycieku tajemnic Babilonsyntech. Na razie wszystko szło dobrze. Cała posiadłość i teren wokół naszpikowane były kamerami i czujnikami ruchu. Do tego dochodziła prywatna agencja ochroniarska, wynajęta przez doktora oraz specjalnie wytresowane psy. Co do tajemnic naukowych, to wszystkie trzymane było głęboko pod ziemią, w skarbcu, który zdolny otworzyć był tylko sam Dvinta. Młody zelota całe noce spędzał na patrolowaniu okolicy i upewnianiu się, że wszystko jest w znamienitym porządku. Dziś jednak było inaczej. Wczorajszego wieczoru dowiedział się, że do miasta przyjechała delegacja z sanbetańskiej korporacji. Na pozór nic nadzwyczajnego. Odkąd w Ishimie zaczęły się targi, niemal codziennie przylatywali do doktora przedstawiciele najróżniejszych krajów i firm. Hayt zdążył się już przyzwyczaić do tego stanu rzeczy, dlatego nigdy nie towarzyszył Dvintowi podczas tych spotkań. Tym razem jednak coś w jego wnętrzu, możliwe że sam Lumen, podpowiadało mu, że powinien iść...
-„Strzeżonego Lumen strzeże” - pomyślał młodzieniec, wsiadając tego ranka do limuzyny.
Półtorej godziny później był już w niewielkim hotelu u podnóża góry. To tutaj odbywały się wszystkie spotkania biznesowe. Hayt usiadł wygodnie w skromnym holu, z uwagą obserwując drzwi wejściowe. Za chwilę miała nimi wejść delegacja z Sanbetsu. Zelota spojrzał na zegarek. Było dziesięć minut po dziewiątej. Spóźniali się. Spokojnym i chłodnym spojrzeniem zaczął badać okolicę. Doktor i jego ludzie niecierpliwie tłoczyli się w niewielkiej sali konferencyjnej na końcu korytarza.
Hol obity był czerwonym płótnem, a na jego ścianach wisiały reprodukcje znanych babilońskich dzieł. Drax wstał i z nudów oglądał każdy obraz po kolei. Zatrzymał się akurat przy „Świętym Felicjanie odganiającym Pustkę”, gdy drzwi wejściowe otworzyły się. Do korytarza jeden za drugim, gęsiego, niczym groteskowa ludzka stonoga, szybkim i energicznym krokiem zaczęli wchodzić delegaci z Sanbetsu. Wszyscy byli ubrani w eleganckie czarne garnitury, a w rękach dzierżyli nesesery. Osiem osób.
Młody zelota nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ostatni z mężczyzn, łysy z doskonale ogoloną twarzą, jest nadczłowiekiem. W tej chwili Draxa opuścił emocjonalny chłód, wyparty przez ogień fanatyzmu, który teraz trawił jego wnętrze. W dwóch długich krokach doskoczył do ostatniego z delegatów, mocno chwytając go za ramię.
- Musimy porozmawiać – wycedził przez zęby, rzucając mu lodowate, pełne nienawiści spojrzenie. - Tam, w korytarzu.
- Oczywiście. Zdaje się zresztą, że nie mam innego wyjścia. – odparł mężczyzna. Jego wzrok porozumiewawczo powędrował w stronę jednego z towarzyszy, który skinął głową i zniknął po drugiej stronie drzwi do sali konferencyjnej. Zelota nadal kurczowo trzymając gościa zaprowadził go we wskazane wcześniej miejsce. Wąski boczny korytarz, w którym byli sami. Zelota popchnął swojego przeciwnika i przyparł go do ściany.
- Nazywam się Kito Orinaki, czym mogę sł... - zaczął Sanbetańczyk, lecz nie zdążył dokończyć. Hayt wszedł mu w słowo.
- Ciesz się odmieńcu, że nie mam przy sobie miecza. Lumen mi świadkiem, że nie toczylibyśmy wtedy tej rozmowy –zelota powoli się uspokajał. - Co najwyżej byłby to monolog, w moim wykonaniu.
- Proszę wybaczyć, ale chyba nie rozumiem – na twarzy Kito pojawiło się zdziwienie, lecz mimo groźby ze strony babilończyka zachował zimną krew - Popełniłem jakieś przestępstwo?
- Przyszedłeś na świat! Stanowisz obrazę dla mnie, Babilonu i Lumena! Jesteś nadczłowiekiem!
- Nadczłowiekiem? - wyraz konsternacji na obliczu Sanbetańczyka jeszcze bardziej się pogłębił. - Pan chyba raczy żartować, wszyscy wiedzą, że coś takiego nie istnieje...
- Jak śmiesz! Robisz ze mnie durnia? Ty plugawy sukinsynie, zaraz znikniesz z tego świata - Scordare wypowiedział te słowa spokojnie, ale lodowato. Zazwyczaj, gdy mówił w ten sposób, jego rozmówcy byli przerażeni. Sięgnął za pas po pistolet i przystawił go pod brodę Kito.
- Naprawdę chce pan zabić obywatela Sanbetsu? Członka oficjalnej delegacji? Tak bez żadnego wyraźnego powodu? Tu, w miejscu publicznym? Przy kamerach? - mówiąc to, Kito wskazał ruchem głowy miejsce na suficie, w którym zamontowana była kamera. Stoicki spokój, jaki zachowywał rozmówca, zaczął już powoli drażnić zelotę. - To chyba dość niemądre. Międzynarodowa opinia publiczna nie zostawiłaby suchej nitki na Babilonie... - wywód przerwał mu mocny cios łokciem w żebra. Kito zgiął się wpół, chwytając rękoma za boki. Kolejny cios, zadany tym razem pistoletem, spadł prosto na jego głowę. Sanbetańczyk opadł na kolana i splunął krwią.
- Proszę, proszę, ale z ciebie mądrala – na twarzy zeloty malował się sadystyczny uśmiech. Na pierwszy rzut oka widać było, że lubi to, co robi. - Widzisz, chyba muszę ci coś wytłumaczyć. Absolutnie nic mnie nie obchodzi jakaś tam opinia międzynarodowa. Odpowiadam tylko przed Kościołem i Lumenem. Rozumiesz?
Sanbetańczyk milczał, zdawało się, że dochodzi do siebie. Jedną dłonią przetarł twarz, ścierając z nosa strużkę krwi, która pojawiła się po uderzeniu. Drugą rękę oparł o ziemię i podpierając się, powoli zaczął wstawać. Zelota nie miał jednak zamiaru do tego dopuścić. W ułamku sekundy jego okuty but znalazł się na dłoni Kito. Ciszę przeszył dźwięk łamanych kości i stłumiony jęk ofiary.
- Co tu robisz? Jakie jest twoje zadanie? - Scordare z niespotykanym spokojem wyrzucał z siebie pytania. Jednocześnie naciskał butem coraz mocniej na dłoń nadczłowieka, wykonując ruch jakby gasił niedopałek papierosa. - Więc ? Czekam na odpowiedź. Po co tu jesteś?
- W zasadzie – Kito zaczął powoli mówić, po policzkach ściekały mu łzy. Ale usta wykrzywił mu szelmowski uśmiech. - W zasadzie to już po nic, zrobiłem co miałem zrobić.
- Chyba nie powinno ci być do śmiechu, śmieciu! - wysyczał przez zęby Hayt i podwoił wysiłek, z jakimi wgniatał obcas w dłoń Sanbetańczyka. Na tym jednak nie robiło to już żadnego wrażenia, jak gdyby nie czuł bólu. Ten widok tylko rozzłościł oprawcę, który przystawił pistolet do głowy swojej ofiary i odbezpieczył broń.
- Jeszcze się spotkamy.
- Szczerze wątpię.
W korytarzu rozległ się głuchy huk, podobny do dźwięku wystrzeliwanego korka od szampana. Ciało Kito osunęło się bezwładnie na ziemię. Drax pochylił się i sprawdził puls swojej ofiary. Schował broń, po czym udał się do recepcji, skąd szybko zatelefonował do najbliższego oddziału Inkwizycji.
Genkaku spokojnie obserwował zza rogu jak młody zelota pastwi się nad iluzją agenta. Jedną ręką masował się po boku.
- Cholera, naprawdę nie przypuszczałem, że on to zrobi. - powiedział wcale nie obawiając się, że ktoś go usłyszeć. W tej chwili mogła to zrobić tylko jedna istota. Dusz ukryty w jego głowie. - W Sanbetsu to by było nie do pomyślenia. Banda fanatyków. Skąd oni zawsze wiedzą, że jestem nadczłowiekiem?
- Trzeba wziąć się do roboty. Działamy zgodnie z planem? - odezwał się głos w jego czaszce. Za każdym razem gdy Thekal przemawiał, Genkaku przechodziły dreszcze. - Mamy mało czasu.
- Agent zmierzył wzrokiem odległość między wejściem do sali konferencyjnej a miejscem, w którym stał zelota.
- Musimy zaczekać aż skończy. Nie dam rady utrzymywać iluzji na taką odległość. Muszę go sprowokować.
Parę minut później Kito odprowadzał wzrokiem oprawcę, który dokonał egzekucji na iluzji jego osoby. Szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, za którymi debatowali przedstawiciele korporacji Sanbetsu i Babilonu. Wejścia pilnowało dwóch ochroniarzy. Ominięcie ich nie wymagało nawet użycia procesora. Po prostu pokazał im przepustkę świadczącą o tym, że jest członkiem delegacji. Po cichu wszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole, przy którym prowadzono aktualnie zażartą dyskusję. Wyglądało na to, że dr Dvint za nic nie chce sprzedać swoich wynalazków. Genkaku uśmiechnął się sam do siebie. Trudno, w końcu właśnie z takiej okazji przysłali tu agenta. Sanbetańskie korporacje nie lubiły wracać z pustymi rękoma - zawsze musiały mieć to, na czym im zależało. Bez względu na cenę i środki. Genkaku uważnie zaczął przyglądać się pokojowi. Upewniwszy się, że żadna z kamer nie będzie w stanie zauważyć tego, co ma zamiar za chwilę zrobić, przystąpił do działania. Uruchomił procesor i objął jego działaniem wszystkich zebranych.
- Wszystko w porządku, możesz ruszać – wyszeptał.
Duch szamana zareagował natychmiast. Czarny dym zaczął powoli wydostawać się z miejsca, gdzie zaszyty był procesor. Małymi, wąskimi strużkami wędrował po karku, pod ubranie i do rękawów. Stamtąd pod stół i do teczki doktora, zamieniając się w jeden z wielu notesów, jakie tam spoczywały. Genkaku wyłączył procesor. Bez Thekala utrzymywanie iluzji na tak wielu osobach było bardzo męczące. Wstał od stołu i ukłoniwszy się wyszedł. Udał się do recepcji, uważnie wypatrując swojego przeciwnika. Znalazł go przy portierni, w momencie gdy zelota odkładał właśnie słuchawkę. Agent nie łudził się. Wiedział, że za chwilę wpadną tu Inkwizytorzy. Najprawdopodobniej cała delegacja zostanie zatrzymana i przesłuchana. Oczywiście niczego z nich nie wyciągną, w końcu tamci nic nie wiedzieli o Genkaku i jego misji. Agentowi zrobiło się żal tych ludzi. „Wybrańcy Lumena”, jak zwykli o sobie mawiać zeloci, oznaczali się ogromną gorliwością w dziedzinie uzyskiwania informacji z torturowanych ludzi. Nic jednak nie mógł zrobić, teraz najważniejsza była misja. Miał nadzieję, że te fanatyczne psy niewiele będą mogły zrobić oficjalnej delegacji. Upewniając się, że nikt na niego nie patrzy, spokojnie opuścił hotel i udał się do przygotowanej uprzednio kryjówki. Po drodze skrupulatnie zapoznał się z zawartością portfela zeloty, który przy okazji zabrał w korytarzu. Nadszedł czas, żeby przygotować wszystko do wieczornej akcji.
Drax stał oparty o biurko, na którym rozłożone były akta. Od wydarzeń w hotelu minęło już parę godzin. Słońce było na półmetku swojej podróży po nieboskłonie, jego radosne promienie rozświetlały niemal każdy kąt posiadłości. Pokój, w którym stał teraz zelota, stanowił doskonały kontrast dla tego niemal sielankowego widoku rozświetlonej willi. Ciężkie zasłony, które przysłaniały okna, sprawiały, że wszystko zanurzone było w ciężkim półmroku. Atmosfera nie należała do wesołych. Drax spokojnie przeglądał papiery. Dziś Lumen dał mu lekcję pokory, którą zapamięta na długo. Dał się oszukać, omamić.
- Przeklęty iluzjonista – powiedział. Jego wzrok szybko odnalazł na ścianie obrazek z bożym symbolem. Ukląkł. - To najprawdopodobniej ten, który odpowiada za zamach na biskupa. O Panie, Ty jesteś źródłem wszelkiej siły i mądrości. Obdarz mnie swoją łaską. Uczyń ze mnie, pokornego sługi, gorejący miecz, który w Twoim imieniu spadnie na głowy niewiernych, wysyłając ich prosto w czeluść piekieł. Chwała niech będzie Lumenowi!
Po skończonej modlitwie wstał i podszedł do komputera. Kolejny raz zaczął przeglądać nagrania z kamer w hotelu. Całość bardzo go intrygowała. Jako pierwsze wybrał to nagranie z korytarza, do którego zaciągnął agenta. Jak na dłoni widział teraz, jak zaraz po pierwszym uderzeniu ta bezbożna kreatura po prostu odchodzi na bok. Cały czas był w szoku, jak mógł być tak ślepy i dać się tak oszukać. Przez następne parę minut patrzył na samego siebie, który rozmawia z pustym korytarzem. Z niedowierzaniem obserwował jak podczas tego monologu, agent spokojnie wyjmuje mu z kieszeni portfel. Przetarł twarz dłonią i włączył kolejne nagranie, tym razem z sali konferencyjnej. Sanbetańczyk jak gdyby nigdy nic dosiada się do stołu, siedzi chwilę, po czym wstaje i wychodzi. Tak po prostu. Drax nie był w stanie przestać zadawać sobie pytania, po co agent to zrobił. Mógł spokojnie zabić doktora. Czy zatem chodzi mu o zdobycie informacji?
- Jeżeli tak, to jego szanse są dość marne – pomyślał. Oddział Ikwizytorów przeszukuje miasteczko, a sama posiadłość jest jak twierdza. Być może agent jest w stanie oszukać ochronę i psy, ale koło kamer i czujników nie przejdzie. Zeloty jednak nie opuszczało przeczucie, że jeżeli coś ma się jeszcze zdarzyć, to stanie się to nocą. Wstał od biurka i podszedł do kufra, który stał przy jego łóżku. Otworzył go i wyciągnął swój rewolwer oraz miecz. Przypasał broń, po czym opuścił pokój, aby w milczeniu udać się na obchód.
W gabinecie doktora falowało morze ciemności, gdzieniegdzie tylko upstrzone wyspami księżycowego światła, które przedzierało się przez zasłony. W pokoju nie było nikogo. Na taką chwilę właśnie czekał ukryty w neseserze duch szamana. Strugi ciemnego dymu zaczęły wydobywać się przez szczeliny. Chmura czerni zawisła na chwilę tuż nad podłogą, po czym ruszyła w kierunku kratki wentylacyjnej, a stamtąd, według planu, na mały rekonesans. Kwadrans później Thekal namierzył wszystkie interesujące go miejsca. Skarbiec, pokój monitoringu oraz rozdzielnię prądu.
Hayt wraz z dwójką ochroniarzy przechadzał się korytarzami, gdy nagle wszystkie światła zgasły. Błyskawicznie chwycił za krótkofalówkę i połączył się z centralą ochrony.
- Co się dzieje? Czemu nie ma światła?! -wykrzyczał do urządzenia.
- Jakaś awaria. Ktoś wyłączył nasz generator i odciął nam prąd z miasta. - odparł zachrypnięty głos z głośnika. - Wysłałem ludzi do rozdzielni, zaraz powinni to sprawdzić.
- Wszyscy na stanowiska, zaczęło się!
- Szefie, mamy kontakt wzrokowy z intruzem, kieruje się do góry na trzecie piętro!
- Już tam biegnę, zatrzymajcie go! - zelota nie mógł zrozumieć, jakim cudem ktokolwiek mógł dostać się tu nieproszony. Biegł teraz po schodach z rewolwerem w dłoni. Czuł gniew i nie mógł doczekać się, aż dostanie go w swoje ręce. Tym razem, w imię Lumena, definitywnie zetrze go z powierzchni ziemi. Na najwyższym piętrze w korytarzu czekało już na niego kilku ochroniarzy. Ubrani na czarno, w kamizelkach taktycznych i z pistoletami maszynowymi przypominali bardziej oddział do zadań specjalnych.
- Osaczyliśmy go w tym pokoju, nie ma stąd innego wyjścia.
Zelota odbezpieczył pistolet i kopnięciem otworzył drzwi. Dumnym krokiem wszedł do pomieszczenia. W środku, po drugiej stronie, na balkonie stał ten sam agent z którym miał do czynienia dziś w hotelu. Ta sama twarz, postura, strój. Coś jednak było nie tak. Coś bardzo istotnego, czego zelota w tej chwili nie potrafił nazwać, a co nie dawało mu spokoju. Zelota wymierzył w niego broń i oddał strzał. Kula celnie przeszyła nogę przeciwnika, powalając go na ziemię. Ten jednak nie miał zamiaru stać bezczynnie. Jak sprężyna zerwał się na równe nogi i nieoczekiwanie wyskoczył przez balkon. Scordare błyskawicznie dopadł do balustrady i spojrzał w dół. Jego przeciwnik szybował wzdłuż zbocza na dwóch czarnych skrzydłach, które teraz wyrastały mu z ramion.
- To niemożliwe! Przeklęci nadludzie! – wykrzyczał, po czym wyciągnął zza paska krótkofalówkę. - Intruz wyskoczył przez balkon, szybuje w stronę miasteczka. Zbierzcie ludzi i jedźcie za nim! Powiadomcie Inkwizytorów!
Jeszcze raz, z niedowierzaniem, spojrzał na agenta. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to coś może mu uciec. Zaczął oceniać sytuację w jakiej się znalazł. Do ziemi było stąd jakieś dziewięć metrów, do muru kolejne trzydzieści. Skierował spojrzenie w górę ponad dach. Księżyc był jeszcze nisko, do tego zelotę zasłaniała wieżyczka zegarowa, która rzucała długi cień na całą okolicę. Cofnął się o dwa kroki i stanął w mroku.
- Lumenie, daj mi siłę! Aperto per me, cancello nero! - wykrzyczał inkantację i w ułamku sekundy znalazł się poza ogrodzeniem posiadłości. Puścił się biegiem przez las. W oddali, na ciemnym niebie, widział plamę, którą mógł być tylko jego przeciwnik. Za plecami usłyszał warknięcia samochodów.
- Aperto per me, cancello nero! Aperto per me, cancello nero! Aperto per me, cancello nero! - zelota teleportował się w biegu od drzewa do drzewa. W końcu minął las i widział lecącego agenta już całkiem wyraźnie. Zeskoczył z niewielkiego klifu prosto na dach jednego z budynków. Niewątpliwym plusem tej sytuacji była specyfika zabudowy tego miasteczka. Domy stały praktycznie ściana przy ścianie. Zelota biegł ile sił w nogach, przeskakując z budynku na budynek. Co jakiś czas teleportował się do przodu. Powoli, ale skrupulatnie zbliżał się do przeciwnika. W końcu, gdy obaj byli już niemal u podnóża góry, agent znalazł się w zasięgu zeloty. Zdyszany i zmęczony Hayt zeskoczył z krawędzi dachu ze wzrokiem utkwionym w szybującym celu. Jego czarne włosy zafalowały w powietrzu i na ułamek sekundy zawisły w bezruchu.
- Aperto per me, cancello nero!
Drax pojawił się tuż nad Kito, zaraz za jego plecami. Szczelnie oplótł ramionami jego szyję. Kręcąc w powietrzu piruety i szamocząc się, zaczęli pikować. Pierwszy o ziemię uderzył zelota. Odbił się kilka razy od brukowanej ulicy i turlając się wylądował pod ścianą jednego z kościołów. Niedaleko od niego leżał agent, który spadając najpierw trafił na dach sąsiedniego budynku, a potem nieprzytomny już zsunął się na ziemię. Babilończyk czuł, jak opuszczają go siły. Wydobył miecz i podpierając się o niego, usiadł na ulicy. Naprzeciwko właśnie podnosił się jego przeciwnik. Drax, mimo że mocno poobijany, zachował jednak trzeźwość umysłu. Szybko namierzył wzrokiem mały, stojący nieopodal metalowy śmietnik i teleportował go zaklęciem prosto nad sanbetańczyka, przygniatając go do ziemi. Z okolicznych domów zaczęli wyglądać zaciekawieni ludzie. Drax z dużym wysiłkiem wstał i kuśtykając podszedł do nieprzytomnego przeciwnika. Na ulicy zaczął zbierać się tłum. Młody zelota, najgłośniej jak potrafił, zwrócił się do gapiów.
- Ludzie! Bracia i Siostry w wierze! Rozejdźcie się proszę! To sprawy kościoła! Ten człowiek to heretyk i został właśnie aresztowany! - jego głoś był zachrypnięty, mimo to mówił pewnie i spokojnie. Ludzie zaczęli się rozchodzić, a ich miejsce na ulicy zajęły samochody ochrony, która właśnie przyjechała z posiadłości. Drax przyglądał się obezwładnionemu agentowi. Coś w jego wyglądzie nie dawało mu spokoju. Gdy go widział po raz pierwszy dziś rano, towarzyszyło temu uczucie, którego teraz nie odczuwał. Zbliżył się do jednego z ochroniarzy, kazał mu wziąć kamerę i udać się nieco dalej, a potem meldować mu przez radio o każdym, najdrobniejszym nawet ruchu intruza. Zaczął cucić swojego przeciwnika.
- Teraz cię mam. Już mi się nie wymkniesz. Teraz ty i ja urządzimy sobie w tej świątyni długą rozmowę i będę się świetnie bawił. - gdy wypowiadał te słowa na jego ustach malował się uśmiech. Naprawdę nie mógł się doczekać, aż dobierze się do skóry temu nadczłowiekowi. Właśnie w chwili, kiedy o tym pomyślał, wszystko stało się jasne. Ten skrzydlaty stwór, ta kreatura u jego stóp nie była nadczłowiekiem. To właśnie różniło wcześniejszego Kito od tego tutaj. W zelocie wezbrała złość. Uniósł miecz wysoko w górę i uderzył. Metal zagłębił się w ciele ofiary, które prysło niczym mydlana bańka, zamieniając się w chmurę czarnego dymu i wystrzeliło w powietrze w stronę posiadłości.
- Kto został w domu?! - wykrzyknął zelota do radia, nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą ujrzały jego oczy.
- Czterech naszych, doktorek i rodzinka.
- Wracamy! Natychmiast! – Drax, najszybciej jak potrafił, wsiadł do samochodu i zaczął się modlić, by nie było za późno.
Genkaku zajął pozycję w lesie przy posiadłości od zachodniej strony, z dala od niebezpiecznych kamer. Spojrzał na zegarek. Była pierwsza w nocy. Już za chwilę, według planu, duch szamana miał przystąpić do akcji. Agent nie musiał długo czekać, po kilku minutach usłyszał warkot silników oraz strzały dobiegające z willi. Puścił się biegiem w stronę bramy. Miał nadzieję, że jego wspólnikowi udało się wyłączyć zasilanie. Sam Genkaku przeciął kable z prądem, które biegły z miasteczka. Bez najmniejszych problemów ominął strażnika i psy i dostał się do wnętrza posiadłości. Już na jednym z pierwszych korytarzy znalazł to, czego szukał, czyli drzwi do pokoju Dvinta. Ze środka dobiegły go odgłosy pełnej wzburzenia wymiany zdań. Doktor rozmawiał z ochroniarzem. Agent uśmiechnął się do siebie pod nosem. Nadszedł czas działania. Uruchomił procesor i energicznym krokiem wszedł do środka.
- Scordare! - wykrzyknął naukowiec, gdy zobaczył wchodzącą do pokoju postać. - Myślałem, że jesteś na górze i gonisz intruza?
- Byłem – odparł krótko Genkaku. Na szczęście miał wcześniej do czynienia z zelotami i potrafił dobrze podrobić ich mowę i wygląd za pomocą procesora. Teraz musiał się postarać, żeby odpowiednio podejść Dvinta. - Dostaliśmy informację, że miał wspólnika, który najprawdopodobniej wykradł coś ze skarbca.
- To niedorzeczność! Czujniki nic nie wykazały, jak niby miał to zrobić?!
- Przez szyb wentylacyjny.
- To bzdury, on ma średnicę piętnastu centymetrów, niemożliwe, żeby ktoś się tamtędy przecisnął.
- Najprawdopodobniej użyli jakiegoś urządzenia, sir. - Iluzja Draxa pogrzebała w wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i pokazała doktorowi małego robota w kształcie kuli. - Intruz z dachu upuścił to przy ucieczce. Sir, proszę tylko iść do skarbca i sprawdzić, czy nic nie zginęło. Zresztą, proszę tam zabrać rodzinę. Tam będziecie państwo bezpieczni. Proszę mi zaufać, w imię Lumena!
Genkaku zaczęła spływać po karku strużka potu. Z tego co wiedział, tylko Dvint mógł otworzyć skarbiec, to była jedyna możliwość. Inaczej wszystko poszło na marne. W pokoju zapadła cisza, którą w końcu przerwał naukowiec.
- Dobrze. Udam się tam z rodziną. Pan niech pozostanie tutaj i pilnuje wszystkiego.
- Oczywiście, niech Lumen ma pana w swojej opiece – Genkaku szybko wycofał się z pokoju. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech. Pięć minut później, ukryty pod płaszczem iluzji, znalazł się razem z doktorem i jego rodziną w skarbcu. Najszybciej jak się dało, pakował do podręcznej torby dyski z zaszyfrowanymi danymi. Na wszelki wypadek ukradł też osobisty komputer naukowca. Miał nadzieję, że to zadowoli Agencję. Przed wyjściem uśpił wszystkich, dla ich i swojego bezpieczeństwa. Wychodził już z posiadłości, gdy poczuł bolesne ukłucie w miejscu, gdzie znajdował się procesor. Chwilę później czarna chmura uderzyła go w głowę i implodowała z głuchym dźwiękiem. Genkaku otrząsnął się szybko i ruszył biegiem. Thekal spełnił swoje zadanie i został pokonany. Na szczęście, za godzinę wróci do siebie i znów jego głos będzie rozbrzmiewał w umyśle agenta. Teraz trzeba jak najszybciej udać się do punktu przerzutowego. Misja wykonana.
----------
Epilog.
Babilon. Arkadia. Parę dni później.
Biskup cierpliwie siedział w swoim fotelu wysłuchując młodego zeloty, który właśnie kończył przed nim składać raport.
- Gdy wróciliśmy na miejsce po sanbetańskim agencie nie było już śladu. Z tego co mi wiadomo Inkwizytorzy też nie zdołali go pochwycić. - Drax zrobił krótką pauzę alby ocenić reakcję przełożonego. Ten jednak pozostawał niewzruszony. - Nikomu z rodziny Dvinta nie stała się krzywda. Niestety ze skarbca zginęło kilka dysków. Zawiodłem.
Starszy kapłan oderwał wzrok od stojącego po drugiej stronie biurka Scordare'go i zwrócił się w kierunku okien. Przez kolorowe witraże wpadało wielobarwne światło malując na ścianach tęczę. Z zewnątrz dobiegał dźwięk klasztornych dzwonów obwieszczający okolicy, że nadszedł już czas na wieczorną modlitwę.
- To prawda - zaczął biskup. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha. - Ale nie frasuj się tym już mój synu. Z raportów wynika, że zrobiłeś wszystko co było w twojej mocy.
- Za mało, dałem się oszukać.
- Zgładziłeś wspólnika tego agenta. Poza tym dowiedziałeś się kilku ważnych rzeczy - starzec wstał, opierając się rękoma o biurko. Nachylił się w stronę Draxa a na jego twarzy malowała się teraz srogość. - Ten "Iluzjonista" dość nam już napsuł krwi, kolejny raz już mu się nie uda. Możesz teraz odejść. Zasłużyłeś na odpoczynek.
Sanbetsu. Ishima - Międzynarodowe Targi Przemysłu i Nowych Technologii. Parę dni później.
Genkaku spacerował po olbrzymiej hali co chwila oglądając co ciekawsze eksponaty. Misja została wykonana a skradzione dyski dostarczone korporacji. Mógł teraz cieszyć się odpoczynkiem. Po raz kolejny udało mu się cało powrócić z Babilonu. Miał już dość tego kraju i fanatyków którzy go zamieszkiwali. Miał nadzieje, że już nigdy nie będzie musiał udawać się w tamte strony świata. Za bardzo się odsłonił. Zeloci zbyt dużo już o nim wiedzieli. Przystanął na chwilę rozglądając się dookoła. Stał na środku olbrzymiej hali wypełnionej po brzegi, ekspozycjami, stoiskami i modelami. Wszędzie pełno było ludzi.
- Jak myślisz, ilu z nich wie, że dookoła toczy się ukryta wojna ?
- Zapytaj Lumena, on podobno wie wszystko - usłyszał w czaszce drwiący głos swojego mrocznego towarzysza. - Ruszaj. Nie często zdarza nam się mieć wolne. |
|
|
|
RESET_Drax |
#2
|
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26 Dołączył: 28 Cze 2014
|
Napisano 08-01-2011, 15:38
|
|
Postaci:
genkaku (1137道力)
Drax (960道力)
Wieś Karomea. Prowincja Aztecos.
Gregorio zatrzymał gwałtownie samochód i gwizdnął z wrażenia. Drax otworzył oczy, zaintrygowany, co też takiego mogło poruszyć towarzysza, a gdy już ujrzał, sam nie mógł wyjść z podziwu. Ich pojazd znajdował się na sporym wzniesieniu tuż przed wioską – a raczej przysiółkiem - i z tej pozycji mięli doskonały widok na rozciągające się na wiele kilometrów miasteczko filmowe. Sama Karomea spokojnie mogłaby uchodzić za jego dzielnicę. Imponujące makiety, sztucznie wytworzone scenografie, tysiące wozów i naprędce wybudowanych hal. Gdyby ktoś miał sokoli wzrok, z pozycji zealotów mógłby także wypatrzeć mrowie ludzików, kręcących się wszędzie wokół.
Marmante westchnął cicho i nacisnął pedał gazu.
- Aż szkoda będzie to wszystko niszczyć.
Drax skinął głową i wyprostował się w siedzeniu. Był zmęczony i niewyspany, a niedawne wydarzenia wciąż dawały mu się we znaki. Tymczasem już niedługo będzie musiał ponownie wysilić swój organizm do granic wytrzymałości. Czego się jednak nie robiło dla chwały Lumena?
- Dziwię się, że nasz rząd w ogóle się na to zgodził – mruknął czarnowłosy.
- A ja nie – odparł krótko Gregorio, po czym zaczął wyjaśniać, widząc kątem oka uniesione brwi towarzysza. – Producenci z Sanbetsu wyraźnie się zapomnieli. Już nie mówię o samym bluźnierczym scenariuszu filmu, bo takich ekranizacji w ich kraju powstaje wiele. Oni w swej arogancji chcą upokorzyć nasz Kościół, nakręcić w Babilonie megaprodukcję ukazującą wyznawców Lumena w złym świetle. W erze, gdzie ludzie cenią sobie wolność słowa, Kościół Powszechny nie zyskałby popleczników nie wyrażając zgody, uchodziłby wtedy za zacofany i ciemny. Z drugiej strony… sam czytałeś scenariusz. Widzowie po seansie z pewnością nie uderzą się w pierś i nie ruszą do świątyń, by wielbić naszego Pana. Wręcz przeciwnie.
- Zaszachowali nas – podsumował Hayt.
- Tak im się wydaje. Jak sam widzisz, rząd zgodził się na realizację, udowadniając w ten sposób swoje otwarcie na współczesną kulturę. To tylko pozory… Naszym przełożonym bardzo zależy by kompletnie unicestwić każdego bluźniercę, który przykłada rękę do powstania filmu, a całe miasteczko spalić.
- Ludzie się domyślą.
- Tylko ci zorientowani, ale jeśli wykonamy naszą robotę widowiskowo…
- Maluczcy będą myśleli, że to gniew Pana – dokończył Scordare.
- Dokładnie, a wieść o tym rozejdzie się na cały świat.
- Tylko po co wysyłają tam zealotów? Zwykli bojownicy dali by sobie radę.
- Chyba nie myślisz, że tak duży plan filmowy funkcjonuje bez ochrony?
- Nawet jeśli…
- Dodatkowo – przerwał Marmante – wiemy, że brat producenta jest wysoko postawionym człowiekiem w rządzie Sanbetsu. Istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że na planie znajduje się jeden, lub więcej nadludzi.
- W takim razie, dlaczego posyłają tylko nas? Jeśli mamy walczyć z jakimiś genetycznymi wynaturzeniami i dodatkowo eksterminować całą ekipę filmową, tylko nas dwóch do tej roboty to trochę mało.
- O to się nie bój – odparł Gregorio i uśmiechnął się tajemniczo.
***
Mijały kolejne dni, a Drax ciężko pracował w małym pokoiku wynajętym w jedynej gospodzie w małej Karomei. Według planu nie mięli od razu przejść do dzieła: Gregorio, który posiadał całkiem niezłe zdolności aktorskie, oficjalnie był gestem dobrej woli ze strony władz Babilonu i został przyłączony do filmowej ekipy. Nieoficjalnie miał się rozeznać w terenie i potajemnie porozmieszczać pewnego rodzaju „prezenty”. Hayt nie mógł spełniać podobnej roli, gdyż po starciu z jednym z ich psów, rząd Sanbtesu z całą pewnością posiadał jego wizerunek i jeśli na planie faktycznie znajdowali się agenci, zostałby błyskawicznie zdemaskowany.
Zealota nie marnował jednak czasu i już od paru dni pracował w pocie czoła nad nowym zaklęciem. Młodzieniec po walce z szamanem cały czas dążył do zdobycia nowej siły i chociaż otrzymał dar św. Łucji, późniejsze wydarzenia przekonały go, że to wciąż za mało. Na szczęście, czar był już niemal gotów i wystarczyło go tylko przetestować. Brakowało mu tylko kobiecego towarzystwa… jaka szkoda, że pewna piękna nieznajoma, którą poznał w klasztorze łucjanek, zniknęła z jego życia równie szybko, jak się pojawiła.
Pozostawała także sprawa jego ojca, którego według Marmante, widziano w okolicy. O dziwo, odszukanie śladów głowy rodu Scordare wcale nie było trudne, zatrzymał się on bowiem w tej samej gospodzie, w której obecnie nocował jego syn. Gospodarz bez problemu rozpoznał go na fotografii podstawionej przez Hayta.
- Od razu wiedziałem, że kogoś mi pan przypomina – rzekł mężczyzna, pocierając nieogolony podbródek.
- Na długo się zatrzymał? Co robił przez ten czas?
- Nie, nie na długo. Jeden dzień ledwie. A co robił, tego nie wiem – padła odpowiedź.
Czarodziej zaklął w myślach i wyjął z portfela banknot.
- Ach… no tak, przypomniałem sobie! – gospodarz uderzył się dłonią w czoło, przybierając przy tym bardzo głupi wyraz twarzy.
Doprawdy, kiepski z niego był aktor.
- Zatem?
- Wypytywał sporo o pobliskie ruiny, potem chyba też się do nich udał.
- Jakie ruiny? Gdzie one są?
Wieśniak przez chwilę opowiadał o pozostałościach po jakiejś dawnej świątyni pogańskiej, jeszcze sprzed czasów Kościoła Powszechnego, lecz gdy dodał, iż obecnie znajdują się one na terenie miasteczka filmowego, zealocie opadły ramiona. Nie miał tam dostępu, a już wkrótce bomby Gregorio zmiotą je z powierzchni ziemi wraz ze wszystkim wokół.
„Czego on mógł tam szukać? Czego mógł szukać morderca i renegat w jakiś starych ruinach?” zastanawiał się Scordare. „Pogańskich relikwii? Czyżby stał się także poganinem? A może jakiegoś artefaktu? A jeśli tak, skąd o nim wiedział i po co mu on był?”.
Niestety, gospodarz nie powiedział już niczego ciekawego, nawet gdy Drax wręczył mu kolejny nominał.
Kolejnym śladem mógł być proboszcz pobliskiej parafii, który powiadomił biskupa o pobycie starszego Scordare w Karomei, gdyż Federico był ogłoszony groźnym heretykiem, a jego portrety widniały w każdej parafii babilońskiej i nie tylko. Tak, proboszcz mógł być kolejnym śladem, gdyby jeszcze żył. Staruszek zmarł śmiercią naturalną, we śnie, a wraz z nim znikła ostatnia szansa na wieści o ojcu Hayta. Młodzieniec musiał się pogodzić z porażką i wrócić do małego pokoju w gospodzie.
Dni zmieniały się w tygodnie, a pod koniec miesiąca Drax nudził się już niemiłosiernie. Porta rezzo, nowy as w jego talii, już był opracowany, przetestowany i przybrał ostateczną formę. Karomea dla maga stawała się wręcz synonimem bezczynności. Mała wioska nie miała w sobie nic ciekawego do zaoferowania, a miasteczko filmowe było dlań niedostępne. Nawet krajobraz był nudny, jak flaki z olejem.
Dlatego też Scordare nie posiadał się z radości, gdy pewnego popołudnia, przez drzwi jego pokoju przestąpił Gregorio.
***
Gankaku*, choć z początku strasznie niezadowolony z nowego zadania, nie mógł narzekać na nudę. Trzeba było przyznać, że film był zaiste interesujący. Były sceny akcji, wzruszenia i takie, przez które dzieło musiało być oznaczone jako „18+”. Trzeba było przyznać, że te ostatnie aktorzy i aktorki ćwiczyli z największym zapałem, nie tylko przed kamerą i nie tylko z fabularnymi partnerami zresztą. Reżyser, ku radości ekipy filmowej, nie był typem przesadnego profesjonalisty i pozwalał swoim pracownikom na wiele, aczkolwiek oczekując tego samego w zamian, gdy zabierano się już do pracy. Kito oczywiście nie korzystał z tych dobrodziejstw. Chociaż oficjalnie należał do „ekipy zdjęciowej”, tak naprawdę był jedynym wartościowym ochroniarzem. Bo na co się przydadzą te pionki w czarnych okularach i garniturach, gdy do akcji wejdą zealoci? A agent nie miał żadnych wątpliwości, że wejdą. Po to zresztą go tu wezwano.
Jego uwaga się wzmogła w momencie, gdy dołączył do nich Babilończyk, niby oznaka współpracy ze strony ich rządu. Gankaku nie spuszczał z niego oka, co okazało się być bardzo słusznym. Cezar Mosciento, jak się przedstawił, nocami przemykał się po całym miasteczku, rozstawiając ładunki wybuchowe, które agent natychmiast rozmontowywał. Póki co, nie chciał go jednak zabijać, by nie wzbudzać paniki na planie - miał uzyskać znacznie wyższą stawkę, jeżeli produkcja przebiegnie bez poważniejszych incydentów. Kito postanowił unicestwić szpiega dopiero po nakręceniu scen z jego udziałem, a tych na szczęście nie było wiele, gdyż „aktor” nie otrzymał roli nawet drugoplanowej. Często kłócił się o to ze swoim „prywatnym szamanem”, który serdecznie nienawidził Babilończyka i żądał natychmiastowej śmierci tegoż.
Nietrudno było sobie wyobrazić złość agenta, gdy jego cel zniknął pewnego popołudnia, wykorzystując chwilę jego nieuwagi.
Szczęściem w nieszczęściu było to, iż Mosciento nie kręcił się wokół jedynej całkowicie prawdziwej scenografii – ruin. Jedynej całkowicie prawdziwej i jedynej całkowicie nieużywanej, przynajmniej w trakcie kręcenia scen. Gankaku nie był jedynym incognito w ekipie i kilku „statystów” codziennie wchodziło do pozostałości świątyni, by dokopać się przez gruzy do miejsca, gdzie kiedyś powinien znajdować się ołtarz. Użytkownik procesora nie wiedział, czego dokładnie szukają, lecz jego dodatkowym zadaniem było także upewnienie się, że nikt im nie przeszkodzi.
***
Hayt, w pełni uzbrojony, sprawdzał właśnie ułożenie magazynków przy pasie, gdy Marmante streszczał mu swoje przygody w miasteczku. Jak się okazało, wszystkie jego „niespodzianki” zostały rozbrojone i rzezi trzeba będzie dokonać własnoręcznie.
- Dopatrzyłem się tylko jednego agenta, tego, który mnie cały czas śledził – mówił wyższy stopniem zealota, z czułością polerując płomienistą głownię swojego flamberga.
Gregorio może i nie wyglądał imponująco na co dzień, lecz jego specjalnością była walka w zwarciu. Drax parokrotnie już widział swojego partnera w akcji i musiał przyznać, że zawsze robiło to na nim spore wrażenie.
- Jeśli nie ma twoich bomb, będzie nam cholernie ciężko wybić wszystkich. Ludzie wpadną w popłoch i zaczną zwiewać we wszystkie strony globu. Świat się dowie, że to nie zemsta Lumena, a masakra urządzona przez dwóch babilońskich psychopatów.
Marmante uśmiechnął się półgębkiem.
- Po części masz rację, plan A nie wypalił… ale jest jeszcze plan B – oznajmił.
Scordare spojrzał na niego poirytowany, nie podobało mu się, że towarzysz cały czas coś przed nim ukrywał, lecz nie wypowiedział tego na głos.
- Reżyser naszego megahitu lubuje się w kontrowersyjnych dziełach. Jakiś czas temu nakręcił film o mafii trzęsącej podziemnym światem Sakuby, o której wiedzieli wszyscy, lecz nikt nie ważył się mówić o niej na głos. Nasz artysta był pierwszy, nic więc dziwnego, że mafiosi za nim nie przepadają i chcą odwdzięczyć się pięknym za nadobne – wyjaśnił.
- Umożliwiliśmy im bezpieczną podróż do Aztecos, uzbroiliśmy i pomodliliśmy za szlachetne zdrówko? – zapytał ironicznie Drax.
- Tak… może prócz tego ostatniego – odparł Gregorio, marszcząc czoło. – Wiem, że to niezbyt… wzniosły środek, lecz wina za rzeź spadnie na nich.
- Kiedy zaczynamy?
- O północy.
***
Drax opierał się o drzewo rosnące kilkanaście metrów od płotu strzegącego miasteczka filmowego na zachodzie. Czekał na znak od Marmante, by ruszyć do akcji i rozpocząć masową eksterminację. Nie czuł żadnych oporów, by zamordować zwykłych cywili. W swej pysze dopuścili się bluźnierstwa, obrazy Pana, więc musieli za to zapłacić. Nieważna była płeć i wiek, bluźnierca to bluźnierca. Krótko mówiąc, nadchodzący finał misji nie wzbudzał w nim żadnych emocji. Wzbudzały je za to ruiny. Będzie mógł je zwiedzić, skoro ładunki wybuchowe wypadły z rozgrywki, i może znajdzie jakąś wskazówkę, dlaczego interesował się nimi jego ojciec.
Nagle w oddali, po wschodniej stronie miasteczka, rozległa się eksplozja. Znak!
Drax zerwał się do biegu, bez problemu przesadził płot i wyjął Crucixa. Z oddali rozległy się już pierwsze paniczne krzyki, a zaraz po nich strzały. Odgłosy z każdą sekundą zaczęły nabierać na intensywności, lecz po jego stronie panował jeszcze spokój. Uznał to za dobry znak i ruszył przed siebie. Według właściciela gospody, pozostałości po pogańskiej świątyni znajdowały się na południowym zachodzie miasteczka, a więc nie aż tak daleko.
Nagle, zza makiety przedstawiającej jakiś spory gmach, wybiegł jakiś człowiek, przyświecając sobie drogę latarką. Zealota bez wahania wycelował i nacisnął spust. Nieszczęśnik padł bez życia na ziemię. Światło halogenu na moment ukazało graffiti na dekoracji, która przedstawiała podniszczony budynek sadu. „Lumen za zło wynagradza, a za dobro karze” głosił napis, lecz czarodziej go nie zauważył, biegnąc dalej.
***
Gregorio wziął potężny zamach i przeciął na pół scenografa, po czym wycelował otwartą dłonią w grupkę ochroniarzy ostrzeliwujących pozycje gangsterów. Krótka inkantacja i w miejsce gdzie stali obrońcy popędziła kula purpurowej energii. Nastąpił kolejny wybuch i część mafiosów, którzy dali się zapędzić między wozy, odetchnęła z ulgą.
Rzeź trwała już od jakiegoś czasu i wszędzie walały się trupy. Gleba była przesiąknięta karminową cieczą, a powietrze smagały jęki cierpienia, krzyki rozpaczy, odgłosy strzałów i przekleństwa. Marmante już miał ruszyć ku jednej z hal, gdzie właśnie zabarykadowała się część aktorów, gdy nagle poczuł, jak jego czar energetycznej tarczy uaktywnia się na plecach. Odwrócił się na pięcie, zmrużył oczy i ujrzał, jak jakiś cień przemyka się między wozami. Bez chwili zastanowienia pobiegł za nim. Gdy ominął przeszkodę, aż sapnął zszokowany: oto, na okrągłym placyku, stał profesjonalnie ułożony stos. Do słupa przywiązana była aktorka grająca główną rolę, a wokół stał mały tłum, podobnie jak w finałowej scenie filmu.
- Stop, stop! Nie wchodź w kadr, Babilończyku! Z kim ja, do cholery, muszę pracować! – wściekał się reżyser, siedząc na swoim stołku.
- Przecież ty nie żyjesz… - wydukał Gregorio, całkowicie zbity z pantałyku, gdyż osobiście wykończył tego człowieka kilkanaście minut temu.
- Nie! To ty nie żyjesz! – krzyknął i ni z tego, ni z owego, w jego dłoni pojawił się specyficzny rewolwer, z bagnetem wbudowanym pod lufę.
Gregorio zaklął i błyskawicznym ruchem sięgnął wolną ręką po Crucixa, po czym wystrzelił w przeciwnika, nim ten zdążył nacisnąć spust. Udało się! Co prawda wpadł w iluzję przeciwnika, lecz jego refleks i szybkość podejmowania decyzji okazały się być kluczowe…
- Pudło – oświadczył spokojny głos za jego plecami, lecz nim Marmante zdołał się odwrócić, bagnet Sabertootha przebijał się już przez jego wnętrza.
Gankaku dla pewności wraził swoje ostrze jeszcze raz w ciało zealoty, po czym splunął na jego zwłoki i nawiązał telepatyczny kontakt z Thekalem.
- Jak wygląda sytuacja u ciebie?
- Miałeś rację, niewierny pies zbliża się do ruin – oznajmił szaman.
- Sam?
- Samiusieńki. Zabić go?
- Jeśli zdołasz.
***
Hayt zakręcił się w piruecie, omijając w ten sposób sztych aktora. Mężczyzna był prawdziwym profesjonalistą, pewnie chodził na lekcje fechtunku, a wszystko po to, by przed kamerą wyglądać bardziej realistycznie w scenach walk. Nie miał jednak szans z wykwalifikowanym żołnierzem. Drax dwoma cięciami swojej spathy pozbawił oponenta broni, po czym przejechał mu ostrzem po gardle.
Droga do ruin stała otworem! Trzymając pistolet w lewej dłoni, a miecz w prawej, Scordare ostrożnie zbliżał się ku niewielkiej dziurze w ścianie budowli – główne wejście było zawalone. Dzięki darowi św. Łucji był w stanie wyczuć kilku ludzi, którzy czaili się wewnątrz i raczej nie powitaliby go z otwartymi ramionami, więc starał się bezszelestnie stawiać następne kroki.
Tylko świetny słuch, który wychwycił świst powietrza, i doskonały refleks uchroniły go przed uderzeniem kostura. Drax odturlał się na bok i wycelował broń w pierś agresora. Jakim cudem nadnaturalne zmysły obudzone przez św. Łucję nie ostrzegły go przed zbliżającym się intruzem?
- Co w takim miejscu robi szczurzy szaman? – zapytał, nie spuszczając wzroku z pałających nienawiścią oczek dzikusa.
Napastnikowi zrzedła mina.
- Skąd wiesz, kim naprawdę jestem?
- Śmierdzisz – wycedził zealota i pociągnął za spust.*
Kule przeszyły groteskową sylwetkę, która, ku zdumieniu czarnowłosego, zmieniła się w dym i poleciała w noc.
Nie było jednak czasu, by się dziwić. Ta krótka walka zaalarmowała ludzi kryjących się w środku ruin. Drax czuł wyraźne poruszenie. Teraz nie miał szans, by wejść do środka bezpiecznie, bo tamci pewnie władowali by w niego cały swój magazynek, nim zdążyłby wypowiedzieć imię Pana. Pozostawał tylko jeden sposób. Trochę niepewny, lecz trzeba było spróbować.
- Aperto per me, cancello nero.
Zaklęcie zadziałało idealnie. W jednej chwili widział przed sobą mury świątyni, a w drugiej plecy czarnoskórego osiłka. Wewnątrz ruin panował półmrok - światło księżyca wpadało do środka poprzez kilkanaście dziur w dachu. Mężczyźni stali do zealoty plecami, trzymając karabiny wycelowane w otwór w ścianie. Żaden nie zauważył jego przybycia.
Scordare uśmiechnął się i zaczął morderczy taniec.
Gankaku wbiegł do świątyni w momencie, gdy czarnowłosy rozprawiał się z ostatnim przeciwnikiem. Początkowo wydawało się, że zealota nie zauważył nowoprzybyłego, lecz gdy jego ofiara padła z rozciętym gardłem, ten błyskawicznie wycelował lufę pistoletu i strzelił. Sylwetka agenta rozwiała się.
Hayt prychnął cicho. Wiedział, z kim ma do czynienia. Najpierw tamten szaman, który przyjął wygląd znienawidzonego przez zealotów nadczłowieka, a teraz on sam. A raczej jego iluzoryczna podobizna. Kito Gankaku, agent Sanbetsu posługujący się iluzją. Niezły w szermierce i walce wręcz, bardzo dobry strzelec. Anormalna wytrzymałość, dobra szybkość. Niezwykle groźny, najlepiej walczyć w przewadze liczebnej.
Inną ważną sprawą był powód, dla którego nadczłowiek przybył tu tak szybko po wykończeniu jego „wspólnika”, szczurzego szamana. No i dlaczego ruin pilnowało kilku uzbrojonych mężczyzn? Jaki to związek miało z jego ojcem?
Nagle zealota zauważył leciutką poświatę z trudem przebijającą się przez nie dopięty zamek błyskawiczny w torbie leżącej przy jednym z trupów. Natychmiast do niej podszedł, otworzył i wypuścił ze świstem powietrze z ust. Miał przed sobą bogato zdobione berło, na czubku którego osadzony był rubin. Klejnot wydawał się świecić własnym światłem.
- A więc to tak – mruknął sam do siebie, ważąc w dłoni artefakt.
W tym samym momencie do świątyni wpadł, a po chwili eksplodował granat błyskowy. Drax zasłonił ramieniem twarz, lecz było już za późno. Przed jego oczyma ciemność wojowała z kolorowymi plamami. Musiał się całkowicie zdać na pozostałe zmysły, co na szczęście nie było tak złym rozwiązaniem. Dzięki łasce św. Łucji doskonale „czuł” całe otoczenie. Wyczuwał także agenta powoli skradającego się w jego kierunku.
Babilończyk błyskawicznie wycelował i oddał kilka strzałów. Zaskoczyło to jego oponenta*, jednakowoż zdążył on jeszcze wykonać nienaturalnie szybkie uniki. Tylko jednej z kul udało się go drasnąć, w okolicach lewego uda. Czarnowłosy zaklął, odrzucił Crucixa, w którym skończyły się już naboje, i chwycił rękojeść spathy.
- Aperto per me, cancello nero – syknął, zjawiając się idealnie za plecami przeciwnika.
Wziął zamach, lecz nie wyprowadził ataku. Coś mu nie pasowało.
- Gente rezzo – klinga znikła z jego dłoni, teleportując się kilka metrów w prawo, w pustkę.
Powietrze rozdarł krzyk bólu. Sanbetańczyk zmaterializował się z ostrzem tkwiącym w trzewiach, a jego fałszywa podobizna znajdująca się tuż przed magiem, rozpłynęła się niczym mgła.
- S-skąd… wie-wiedziałeś? – wycharczał Kito, padając na bok.
- Twoje iluzje były niemal doskonałe. Potrafiłeś oszukać nawet moje nadnaturalne zmysły. Ale… - Drax przerwał, gdy w oddali nastąpił wybuch. – Twojej ostatniej fałszywce zabrakło pewnego elementu. Zapachu Gregorio Marmante. Musieliście się już ze sobą zetrzeć, a skoro ty żyjesz… - nie dokończył, tylko podszedł do leżącego i kopnął go czubkiem buta w nos.
Potem wyszarpnął swój miecz, nie zważając na jęk bólu swojej przyszłej ofiary, i miał poprawić, gdy nagle wyczuł kolejną obecność w ruinach.
Starszy mężczyzna w garniturze wykonał dwa gesty i świetliste łańcuchy oplotły młodego maga, całkowicie krępując mu ruchy.
Federico Scordare nieśpiesznym krokiem zbliżył się do swojego syna i, bez żadnego słowa, wyszarpnął mu z dłoni artefakt. Przyjrzał się rubinowi beznamiętnie, potem zerknął na pobitego Gankaku, a na koniec zwrócił wzrok na Draxa.
Hayt był zszokowany, nie potrafił wydusić z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku.
- Do zobaczenia, synu – rzekł i huknął berłem swoją pociechę w głowę.
Łańcuchy „zgasły”, a młodzieniec padł bez przytomności na zakurzoną posadzkę.
***
Kito Gankaku był twardą bestią. Jego niesamowita wytrzymałość pozwoliła mu wstać, a potem nawet uciekać. Ostrze spathy na całe szczęście ominęło punkty witalne i teraz jedynym zagrożeniem była dlań nadmierna utrata krwi. Musiał zatem za wszelką cenę dotrzeć do swojej sekretnej kryjówki, którą założył nieopodal miasteczka, „na wszelki wypadek”. Miał tam kilka medykamentów.
Był na siebie wściekły. Niepotrzebnie utworzył tak skomplikowaną iluzję, by skonfundować Cezara Mosciento aka Gregorio Marmante. W momencie, gdy nie miał przy sobie Thekala, zdolności procesora osłabiły go zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Popełnił wiele błędów i zawiódł na całej linii. Dlaczego od razu nie wystrzelił, zamiast się skradać, do czarnowłosego zealoty, gdy ten był oszołomiony po wybuchu granatu?
To wszystko potoczyło się zbyt szybko. Dostał wiadomość o odkopaniu artefaktu tuż przed atakiem. Właśnie… atakiem, który przeprowadzili nie tylko zealoci, lecz także jacyś gangsterzy. Miał zbyt mało danych by uchronić jednocześnie produkcję, jak i berło. W dodatku większość jego sprzętu została utracona w eksplozji na samym początku walki. Dysponował tylko Sabertoothem i paroma gadżetami, które zawsze nosił przy sobie, co też znacznie ograniczyło mu pole manewru.
Pieprzony Babilon.
***
Piękna, czarnowłosa kobieta z zatroskaną miną pochylała się nad Haytem. Wcześniej znalazła martwego Marmante.
- Śmierć jest zbyt niecierpliwa – mruknęła do siebie, badając puls nieprzytomnego maga.
Na całe szczęście żył, choć rana na jego głowie wyglądała okropnie. Trzeba będzie go szybko przetransportować do szpitala.
Do ruin wbiegło kilku mężczyzn w czerni. Uzbrojeni po zęby, umazani na twarzy czarnym barwnikiem, prezentowali się jak jacyś komandosi.
- Wszystko gotowe, pani – zameldował jeden z nich.
- Świetnie. Przynieście z helikoptera nosze i bandaże – zakomenderowała.
Pół godziny później potężna eksplozja zdezintegrowała ruiny, całe miasteczko filmowe, a nawet Karomeę. W promieniu kilku kilometrów od centrum wybuchu nie przetrwało żadne życie, ani ekipa filmowa, ani gangsterzy, ani wieśniacy z Karomei, nawet zwierzęta. Czarnowłosa dziewczyna siedząca na jednym z foteli w najnowszej generacji helikopterze, opierała podbródek na pięści i marzyła, iż to stwierdzenie dotyczy także Federico Scordare. Nie wiedziała tylko o pewnym nadczłowieku, który właśnie kulił się w swojej kryjówce, dziękując fortunie, że nie znalazła się w polu rażenia. Chociaż niewiele brakowało.
Świat dowie się o zemście Lumena za próbę obrazy jego wiernych.
-------------------
Przypisy:
* nr 1 - Drax dzięki „św Łucji” widział prawdziwą postać Thekala, nie chodziło oczywiście o jego zapach.
* nr 2 - Cały czas zastanawiałem się, czy użyć "Gankaku", czy "Genkaku". Ostatecznie zdecydowałem się na tą pierwszą formę, jako, że widnieje w karcie postaci.
Odrębną sprawą jest to, co się działo przed tą walką. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy czytali „Rytuał”, który umieściłem chronologicznie między walką z Grochem, a tą, więc nie chciałem zanadto do niego nawiązywać, tym bardziej, że nie opublikowałem jeszcze drugiej części, nad którą cały czas pracuję. Niemniej, kilka wzmianek się pojawia, za które serdecznie przepraszam.
W razie jakiś wątpliwości, czegoś niezrozumiałego w tekście, zapraszam na moją skrzynkę PW.
Mam nadzieję, że się podobało. |
|
|
|
»Coltis |
#3
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 08-01-2011, 19:08
|
|
Długo oczekiwana walka, nareszcie oddana do oceny. Nie wiem dlaczego, ale pomimo wysokiego poziomu prac mam wrażenie, że na każdym z walczących się nieco zawiodłem. Poniżej napiszę o co chodzi.
Genkaku, nie zauważyłem właściwie żadnych błędów w twojej pracy, poza jedną literówką (chyba źle odmieniłeś nazwisko naukowca). Przyłożyłeś się do korekty. Praca jest czytelna i poprawna pod względem językowym. Dawno nie było tak schludnej, w moim odczuciu.
Tak jak mówiłeś wcześniej: stawiasz na pomysł. Zabrakło mi czegoś w jego realizacji. Można to było zrobić lepiej. Wszystko jest w jakiś sposób bardzo chaotyczne - jak obraz z kamer, który oglądał Drax. Jest genkaku, nagle go nie ma, robi coś tu, potem znów jest tam, inni też się miotają z miejsca na miejsce. Ok, chciałeś wodzić przeciwnika za nos, ale łapiesz go za ten nos, kręcisz nim młynka, a sam jeszcze biegasz dookoła miejsca akcji... Mam wrażenie niespójności.
Poza tym totalnie przekombinowałeś w momencie gdy sojusznik wyhodował skrzydła. Każdy idiota by się kapnął, że coś jest nie tak i obraz przed nim to odpowiednik wyciągniętego środkowego palca.
Nie wiem dlaczego z nas, zealotów, zawsze się robi idiotów i kretynów.
To że jesteśmy oddani wierze i to że bywamy fanatykami nie oznacza automatycznie, że jesteśmy ślepi na wszystko inne.
Wiara nie przeszkadza nam w funkcjonowaniu mózgu. Wręcz przeciwnie.
Dodatkowo Hayt jest przedstawiony jak kolejny "wściekły zealota". To jedynie stereotyp narzucony z zewnątrz. Mamy własne osobowości i zauważ, że w większości opisujemy siebie jako zimnych wyrachowanych drani, a nie furiatów.
Ocena: 6,5 - technicznie świetnie, pomysł na intrygę dobry, ale klimat i charakter przeciwnika skopałeś.
Drax, zawiodłeś mnie błędami, a imię ich "powtórzenia".
Drax napisał/a: | Kolejnym śladem mógł być proboszcz pobliskiej parafii, który powiadomił biskupa o pobycie starszego Scordare w Karomei, gdyż Federico był ogłoszony groźnym heretykiem, a jego portrety widniały w każdej parafii babilońskiej i nie tylko. Tak, proboszcz |
Drax napisał/a: | Na szczęście, czar był już niemal gotów i wystarczyło go tylko przetestować. Brakowało mu tylko kobiecego towarzystwa |
To tylko niektóre z nich.
Poza tym zirytowały mnie Drax napisał/a: | „prezenty” |
Mogłeś po prostu napisać, że chodzi o ładunki wybuchowe. W narracji kiepsko to wygląda, gdy musisz używać słów spod znaku niby-żartobliwych zamienników ujętych w cudzysłów.
Raz zauważyłem słówko "mięli" i pomyślałem, że to literówka, ale później zobaczyłem je znów w tej formie (może i druga literówka). Na wszelki wypadek - pisze się "mieli".
Podobała mi się podwójna natura misji Genkaku, chociaż głupotą było, że był niedoinformowany. Sam patent z filmem też mnie zaciekawił. Ciekawe o czym miał być. Polowanie na czarownice? ;D
Słaby to wprawdzie pretekst, żeby robić rzeźnię, ale skoro miał tam być również agent to, jakby to ująć... droga wolna! ;D
Pomysł z gangsterami-mścicielami był zaskakujący i świetny, jeśli już zgodziliśmy się na masakrę filmowców.
Dużo czasu ekranowego otrzymał św. pamięci Gregorio - uważam że niepotrzebnie aż tyle, zwłaszcza że i tak postanowiłeś dać go zabić.
Jeszcze jedna wpadka: rozumiem, że w jakiś sposób (niestety nieco irracjonalny) rozgryzłeś iluzję, która blokowała nawet św. Łucję, ale nie sądzę, że mógłbyś wtedy automatycznie wykryć pozycję Genkaku i zadać natychmiast poważną ranę.
Mała rada na koniec: wyrzuć przypisy. Nic nie wnoszą i obecność gwiazdek tłumaczących oczywistości po prostu denerwuje.
Ocena: 6,5 - gdyby nie błędy oraz niektóre podszyte absurdem akcje byłoby więcej.
Stawiając was przed Najwyższym w odpowiedzi słyszę "REMIS!". |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
»Rooster |
#4
|
Agent
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 52 Wiek: 35 Dołączył: 19 Wrz 2010 Skąd: inąd
|
Napisano 09-01-2011, 02:34
|
|
Co się będziem rozdrabniać...
Genkaku
Przeglądałem jakiś czas temu Twoje poprzednie walki i porównując je do tej pracy ciśnie mi się na usta jedno słowo: POSTĘP! (W zasadzie przed tym słowem ciśnie mi się jeszcze jedno na "z", ale nie wiem czy jest tu dopuszczalne ). W każdym razie, o ile do lektury podchodziłem bez większego entuzjazmu, o tyle pierwsze pięć zdań sprawiło, że szczęka mi opadła. Rozbudowane zdania, barwne opisy, bogate słownictwo... Aż chce się czytać! No więc czytam, czytam, mój entuzjazm się wzmaga i nagle... Nagle wszystko zepsułeś, i to do tego stopnia, że kolejne słowo na "z" by się przydało. Potwornie potraktowałeś postać przeciwnika. Według słów samego Kito: Genkaku napisał/a: | - Cholera, naprawdę nie przypuszczałem, że on to zrobi. | I ja również nie mogłem dać się przekonać co do zachowania Draxa. Zrobiłeś z niego okropną karykaturę, fanatyka pozbawionego zdolności racjonalnego myślenia. Jest to uderzające zwłaszcza w scenie, kiedy kazałeś mu gonić jak oszałały za zbyt oczywistą przynętą, mimo iż sam wcześniej napisałeś, że zdawał sobie sprawę ze zdolnośći Iluzjonisty. Jest to dla mnie nie do przełknięcia i zepsuło odbiór bardzo dobrego poza tym tekstu. Idea "walki bez walki" tym razem Ci nie posłużyła.
Mimo wszystko kiedy nie opisujesz irracjonalnego zachowania Draxa poziom nadal jest wysoki. Pojawiło się kilka fajnych patentów, jak przemiana Thekala w notes, nagranie z Genem zabierającym Haytowi portfel i pytanie: "Skąd oni zawsze wiedzą, że jestem nadczłowiekiem?" Scena pościgu, choć słabo umotywowana, opisana została w dynamiczny i ciekawy sposób.
Ostatecznie nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to praca gorsza od walki Kalamira, który przecież też skiepścił charakter Coyote'a, a któremu wystawiłem 7. Dlatego również dostaniesz właśnie taką ocenę: 7
Drax
Jak już wcześniej pisałem: lubię Twoje wpisy Nie dlatego, że są jakoś szczególnie oryginalne, ale wydają mi się w jakiś sposób spójne i chociaż zdarzają się w nich błędy natury kanonicznej, podoba mi się kierunek, w jakim ta historia zmierza. Muszę jednak przyznać, że choć do tej pory uważałem Twój warsztat za niezły, to tym razem Genkaku Cię przewyższył. Ale nie dużo ;p
Ogólnie wpis trzyma poziom, podłoże fabularne jest interesujące, pojawiają się smaczki w stylu "modlitwy za szlachetne zdrówko", oraz wybuchowy finał, a jak wiadomo wszystko wygląda lepiej na tle eksplozji (http://stripfield.cba.pl/115_explosionPL.html)
Jeśli chodzi o niedogodnośći to faktycznie nieco przesadziłeś z tym mieczem teleportowanym w sam środek przeciwnika, nie doczytałeś też opisu mocy Genkaku, który brzmi: "możliwe jest także <<oszukanie>> wszystkich nadprzyrodzonych zmysłów".
Ale najbardziej rozśmieszył mnie fragment: Drax napisał/a: | Hayt był zszokowany, nie potrafił wydusić z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku.
- Do zobaczenia, synu – rzekł i huknął berłem swoją pociechę w głowę. |
"Pociechę"? xD
Podsumowując, mimo wszystko czytało mi się ten wpis troszkę przyjemniej niż kolegi wyżej, także pozwolę Ci go wyprzedzić o długość koguciego dzioba, chociaż jesteś z przeciwnej drużyny
Moja ocena to 7,5 |
"Nobody calls me a chicken!"
----------------------------------
Here they come to snuff the Rooster.
You know he ain't gonna die! |
|
|
|
»Kalamir |
#5
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 10-01-2011, 23:30
|
|
zacznę od tego, że http://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-gdy
genkaku, zaczęło się ładnie zaledwie z odrobiną drażniących rzeczy. Troszkę przekombinowane opisy, powtórzenia (Który, który, który, Drax, Drax, Drax - teraz lepiej rozumiem Lorgana, niegdyś [wydawało mi się] czepiającego się o takie rzeczy) i dziwnie poskładane zdania zatracające płynność, jakby nie mogąc się płynnie połączyć z poprzedniczkami i następcami. Trzaskasz akapitami a tak naprawdę wciąż trzymasz się jednego tematu - starasz się opisać otoczenie.
Później jest tylko gorzej. Cały tekst staje się bełkotem i jednym gigantycznym powtórzeniem. Potrafisz pomieszać wszystko, zaczynając od narracji po dialogi zlewające się z akapitami. Zaczynasz zdania z małej litery i przerywasz je milionem przecinków.
genkaku napisał/a: | prywatna agencja ochroniarska, wynajęta przez doktora oraz specjalnie wytresowane psy. | genkaku, o w kur... gdzie kupie takie psy
genkaku napisał/a: | Tym razem jednak coś w jego wnętrzu, możliwe że sam Lumen, podpowiadało mu, że powinien iść...
Do korytarza jeden za drugim, gęsiego, niczym groteskowa ludzka stonoga, szybkim i energicznym krokiem zaczęli wchodzić delegaci z Sanbetsu.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ostatni z mężczyzn, łysy z doskonale ogoloną twarzą, jest nadczłowiekiem. W tej chwili Draxa opuścił emocjonalny chłód, wyparty przez ogień fanatyzmu, który teraz trawił jego wnętrze. | Bombardujesz takimi zdaniami :/
genkaku napisał/a: | - Przyszedłeś na świat! Stanowisz obrazę dla mnie, Babilonu i Lumena! Jesteś nadczłowiekiem!
- Nadczłowiekiem? - wyraz konsternacji na obliczu Sanbetańczyka jeszcze bardziej się pogłębił. - Pan chyba raczy żartować, wszyscy wiedzą, że coś takiego nie istnieje... | Czy fanatyk nie powinien krzyknąć mutantem, odmieńcem? Tak po prostu pojawia się "nadczłwowiek". W dodatku w odpowiedzi otrzymujemy "wszyscy wiedzą... nie istnieje". Dla mnie jest to sztuczne do bólu.
Cytat: |
- Jak śmiesz! Robisz ze mnie durnia? Ty plugawy sukinsynie, zaraz znikniesz z tego świata - Scordare wypowiedział te słowa spokojnie, ale lodowato. Zazwyczaj, gdy mówił w ten sposób, jego rozmówcy byli przerażeni. Sięgnął za pas po pistolet i przystawił go pod brodę Kito. | http://pl.wikipedia.org/w...B%C4%87_mowy%29
Cytat: | - powiedział wcale nie obawiając się, że ktoś go usłyszeć.W tej chwili mogła to zrobić tylko jedna istota. Dusz ukryty w jego głowie. | ... CO?
Cytat: |
Parę minut później Kito odprowadzał wzrokiem oprawcę, który dokonał egzekucji na iluzji jego osoby. Szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, za którymi debatowali przedstawiciele korporacji Sanbetsu i Babilonu. Wejścia pilnowało dwóch ochroniarzy. Ominięcie ich nie wymagało nawet użycia procesora. Po prostu pokazał im przepustkę świadczącą o tym, że jest członkiem delegacji. Po cichu wszedł do pomieszczenia i usiadł przy stole, przy którym prowadzono aktualnie zażartą dyskusję. | który na potęgę!
genkaku napisał/a: | Miał nadzieję, że te fanatyczne psy niewiele będą mogły zrobić oficjalnej delegacji. | mogą im zarezerwować bilety do teatru.
Cytat: |
Ludzie zaczęli się rozchodzić, a ich miejsce na ulicy zajęły samochody ochrony, która właśnie przyjechała z posiadłości. Drax przyglądał się obezwładnionemu agentowi. Coś w jego wyglądzie nie dawało mu spokoju. Gdy go widział po raz pierwszy dziś rano, towarzyszyło temu uczucie, którego teraz nie odczuwał. |
Nie mogłem doczekać się finału pracy. Czegoś takiego nie da się uratować nawet dobrymi pomysłami. Nic mnie nie obchodzi, że byłeś chory. Oczywiście, usprawiedliwia to część tych wszystkich błędów. Niestety nie ma wpływu na moją ocenę. Kilka dni temu wszyscy jechali prace Davida, ciężko ogarnąć. Tamta walka bardziej mi się podobała niż ta. Przekombinowałeś wszystko.
Genkaku: 3
Drax, już pierwszym rozdziałem wygrałeś te walkę - w moich oczach, ma się rozumieć. Motywy bohaterów wywalone jasno i klarownie na ławę. W dodatku dialog w formie najwyżej przeze mnie cenionej. Prosty, czytelny i naturalny. Pięknie, kurdę, pięknie. Raz tylko zwróciłem uwagę na dziwne zdanie no ale rozmyło się w tle.
Drax napisał/a: | Hayt nie mógł spełniać podobnej roli, gdyż po starciu z jednym z ich psów, rząd Sanbtesu z całą pewnością posiadał jego wizerunek i jeśli na planie faktycznie znajdowali się agenci, zostałby błyskawicznie zdemaskowany. | Piękne spostrzeżenie, utrudniłeś sobie pracę. Na twoje szczęście spostrzeżenie to jest logiczne i dalej punktujesz w mojej ocenie.
Cytat: |
Niemniej, kilka wzmianek się pojawia, za które serdecznie przepraszam. | Tak właśnie pomyślałem przy wzmiance o pięknej...ech...
Drax napisał/a: | Hayt zakręcił się w piruecie, omijając w ten sposób sztych aktora. | Jak już pisałem: Piruet jest niebezpiecznym manewrem zwiększającym siłe ciosu, absolutnie nie służy do defensywy ponieważ w trakcie jego wykonywania użytkownik jest całkowicie odsłonięty na ataki. Proszę nie słuchać pierdół Sapkowskiego.
Później jeszcze bardziej rozkręciłeś historię poprzez wmieszanie w nią życiorysu. Dzięki temu (patrząc na twoje poprzednie walki) tworzysz coraz lepszy wizerunek swojej postaci. Oczywiście sama fabuła również wiele zyskała. Parę razy nie spodobała mi się kolejność wyrazów w zdaniu, nic poważnego. Inne błędy zostały przyćmione przez te elementy, które mi się podobały. Jestem bardzo zadowolony i z radością wystawiam ci znacznie wyższa ocenę niż poprzednio.
Drax: 8 |
|
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 12-01-2011, 17:15
|
|
genkaku – Błędów popełniłeś całkiem sporo, jednak nie były szczególnym utrudnieniem w trakcie czytania. Przeraziła mnie za to poetyckość opisów, która czasem przekraczała granice dobrego smaku. To opowiadanie, nie sonet – staraj się mieć to na uwadze.
Moim zdaniem, przesadziłeś również z omamieniem naukowca. Nie posiadasz umiejętności "aktorstwo", więc całe to "potrafił dobrze podrobić ich mowę i wygląd za pomocą procesora" wydaje się bezpodstawne. Nadludzka moc pozwala oszukiwać umysł, jednak źródłem iluzji wciąż jesteś Ty. Jeżeli nie potrafisz dobrze zasymulować Babilończyka, nie będzie tego potrafiła Twoja iluzja.
Nie znalazłem uchybień wewnątrz fabuły. Drax nie posiada umiejętności "taktyka", więc dopuściłem bezkarne wodzenie go za nos w ten konkretny sposób
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Drax – Wreszcie jakaś prawdziwie dwuwątkowa fabuła. Warsztat nienajgorszy, chociaż wypadałoby odrobinę bardziej przyłożyć się do interpunkcji. Co by tu jeszcze...
Pomieszałeś kolejność przypisów i niepoprawnie wykorzystałeś św. Łucję. Eisai to umożliwia walkę bez użycia wzroku na tej samej zasadzie, na której funkcjonują niewidomi – nie budzi żadnego nadnaturalnego zmysłu, który pozwoliłby Ci odkryć prawdziwą formę Thekala. Za samo to poleciało soczyste pół punktu. Byłoby więcej, ale uznałem że wykrycie czających się ludzi da się podciągnąć pod normalne funkcjonowanie tej umiejętności.
Drax napisał/a: | - Twoje iluzje były niemal doskonałe. Potrafiłeś oszukać nawet moje nadnaturalne zmysły. Ale… - Drax przerwał, gdy w oddali nastąpił wybuch. – Twojej ostatniej fałszywce zabrakło pewnego elementu. Zapachu Gregorio Marmante. Musieliście się już ze sobą zetrzeć, a skoro ty żyjesz… |
Wybacz, ale to (i wszystko z tym motywem związane) jest po prostu debilne. Bardzo chciałem wystawić Ci 8, ale po przeczytaniu przytoczonego fragmentu po prostu nie mogę.
Jest naprawdę nieźle, bo wyrobiłeś sobie porządny warsztat i masz ciekawe pomysły. Zupełnie nie rozumiem tylko, dlaczego popełniłeś te kilka wręcz śmiesznych uchybień. Nie pasuje mi to do układanki.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Drax'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|