3 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 29-04-2010, 15:48 [Lokacja] Rezydencja Orsini
|
Cytuj
|
Autor: Insoolent
Taksówka zatrzymała się przed wielką, stalową bramą.
- Dwadzieścia sześć czterdzieści się należy – powiedział kierowca. Rzuciłem mu na przednie siedzenie pasażera dwie dwudziestki i wysiadłem. Spojrzałem przez kraty na rozciągający się olbrzymi plac. Po jego drugiej stronie stał gigantycznych rozmiarów dom. Chociaż „dom” nie było dla tego budynku odpowiednim określeniem. Na moje oko było tam ze trzysta pokoi, Pan wie, do czego służących.
Stanąłem przed domofonem. Kamera natychmiast skierowała się w moją stronę. Miałem szansę się jeszcze wycofać. Jednak po chwili wahania, nacisnąłem przycisk. W urządzeniu rozbrzmiał głos lokaja.
- Rezydencja Orsini, w czym mogę pomóc?
- Dzień dobry… Przyszedłem na umówione spotkanie z panią Eleną – poinformowałem, nie wiedząc czemu nieśmiałość wdarła się w ton mojego głosu.
- Pana godność? – zapytał.
- Carl Zerilli.
- Proszę wejść. Przy drzwiach służąca zaprowadzi pana do odpowiedniego pokoju. – Furtka po mojej prawej stronie otworzyła się. Przeszedłem niepewnie przez plac. Dotarłszy pod frontowe drzwi, uniosłem rękę, aby zapukać. Nie zdążyłem ich dotknąć, a już się przede mną otworzyły.
- Witam panie Zerilli, pani Orsini już czeka na pana. Proszę za mną – przywitała mnie słodkim głosem, drobna dziewczyna. Nie miała więcej niż siedemnaście lat. Przechodząc przez kolejne korytarze domu, doznałem wrażenia, że to labirynt i bez małej przewodniczki, nie trafiłbym do odpowiedniego pokoju. Bogato zdobione ściany różniły się od siebie ozdobami, a mimo to wydawały się być identyczne. Drogie wazy, obrazy, meble, dzieła sztuki, zabytkowa broń biała, antyki – były wszędzie. Gdyby jakiś złodziej pokusiłby się na obrabowanie tej rezydencji, to przypuszczam, że nie wiedziałby co pakować do worka jako pierwsze.
Wreszcie dotarliśmy pod drzwi gabinetu pani Orsini. Wziąłem głęboki oddech, zapukałem i wszedłem do środka.
- Dziękuję za udaną rozmowę, pani Eleno – powiedziałem ze szerym uśmiechem, wywołanym grubą sumką, spokojnie spoczywającą w moim neseserze.
- Ja również i polecam się na przyszłość – odpowiedziała spokojnie z delikatnym uśmiechem, jednak wydała się być odrobinę przerażająca. Wyszedłem z rezydencji i kierowałem się w stronę bramy wjazdowej, kiedy usłyszałem przeraźliwy krzyk z wnętrza domu, a potem trzy strzały. Strach nie pozwolił mi się odwrócić, ale nakazywał ucieczkę. Zadowolenie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Doznałem przeczucia, że prędzej czy później, interes mojego życia, który ubiłem przed paroma minutami, będzie dla mnie zgubą.
***
Elena Orsini, właścicielka rezydencji i bardzo wpływowa kobieta w Babilonie. Jest ostatnim potomkiem rodziny szlacheckiej, która kiedyś cieszyła się wielkim uznaniem wśród mieszkańców Arkadii. Tajemnicza i gotowa na wszystko kobieta, może być uwikłana w olbrzymią liczbę przestępstw, jednak podczas śledztw nie znaleziono żadnych dowodów obciążających jej nazwisko.
Czasem z rezydencji dochodzą dziwne odgłosy, jak krzyki, czy pojedyncze strzały, jednak wielokrotne przeszukiwania budynku przez babilońskie władze nic nie dały. Prawdopodobnie tylko domownicy znają całą prawdę o życiu Eleny Orsini, jednakże żaden z nich, nigdy nie zdecydował się zeznawać przeciwko swojej pracodawczyni.
Powiązani NPC:
• Elena Orsini |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
RESET_Drax |
#2
|
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26 Dołączył: 28 Cze 2014
|
Napisano 26-03-2011, 22:33
|
Cytuj
|
Arkadia. Babilon.
Drax wycelował lufę swojego Dragoona w plecy uciekającego bandyty. Pociągnął za cyngiel, a kula pomknęła ku swemu przeznaczeniu. Mężczyzna krzyknął krótko i padł, nie docierając do drzwi. To był już ostatni z bandy, która jakiś czas temu ograbiła, po czym zamordowała proboszcza jednego z wielu arkadyjskich kościołów.
Zadanie było proste. Dano mu namiary, wyznaczono cel. Eliminacja, bez innych zbędnych dodatków. Żadni terroryści, żadni heretycy, żadni agenci obcych państw. Zwykli rabusie i mordercy, co było całkiem przyjemną odmianą po starciach z mutantami i dzikusami.
Hayt wyciągnął komórkę i wybrał odpowiedni numer.
- Gotowe – powiedział, gdy usłyszał głos po drugiej stronie.
- Doskonale. Zabieraj się stamtąd, wkrótce przybędą służby początkowe i zabezpieczą kryjówkę tych drani. Premia już płynie na twoje konto.
- Rozumiem – odparł Scordare i już miał się rozłączyć, gdy niespodziewanie jego przełożony wtrącił coś jeszcze.
- Wypocznij, Hayt. Za dwa dni czeka cię kolejna misja.
Połączenie się zakończyło.
Może to było tylko złudzenie, lecz Drax wyczuł w jego głosie, że to już nie będzie tak łatwa sprawa.
***
Arkadia. Babilon.
Dwa dni później.
Scordare cisnął słynnego architekta na ścianę, a następnie władował mu pięść w żołądek. Mężczyzna zacharczał i skulił się z bólu. Po chwili czubek buta trafił go w chrząstkę nosa. Buchnęła krew, plamiąc szkarłatem kosztowny dywan. Drax powoli wysunął miecz z pochwy, a towarzyszący temu syk wywołał mimowolne wzdrygnięcie u leżącego. Zimne ostrze podjechało pod gardło swojej następnej ofiary.
- Na pewno nie chcesz mi przekazać tych planów, Hugo? – zapytał zealota.
Facet nazwany Hugo zamknął tylko oczy. Jedynym odgłosem, jaki z siebie wydawał, było szczękanie zębów.
- Twoja niechęć do współpracy jest niemiła zarówno mnie, jak i Najwyższemu. Masz szczęście, że Pan jest miłosierny i wybacza. Pech polega na tym, że ja nie.
Hayt rozejrzał się po pracowni i sięgnął po pojemnik stojący na najbliższym stole. Narzędzia przydatne przy „przesłuchiwaniu” można znaleźć wszędzie. Na pierwszy ogień poszedł dobrze zaostrzony ołówek, który został wbity w sam środek lewej dłoni swojego właściciela. W pomieszczeniu rozległ się okrzyk bólu.
- Mam nadzieję, że jesteś praworęczny – gdyby Hugo spojrzał w oczy swego oprawcy, dojrzałby dziwny błysk. – Szkoda, gdybyś nie mógł tworzyć nowych projektów. W twojej pracy trzeba niezwykłej precyzji.
- Ona by mnie zabiła – jęknął torturowany i znów pogrążył się w swoim cierpieniu.
Drax udał westchnięcie. Tak naprawdę czuł dziwny rodzaj ekscytacji, której sam nie mógł do końca wytłumaczyć. Wyobraźnia podpowiadała mu kolejne „zabiegi”, a jego „pacjent” był najwidoczniej bardzo chętny tej „kuracji”.
Mag przyłożył linijkę do klatki piersiowej ofiary, a gdy ten ujrzał w jego drugiej ręce cyrkiel, szarpnął się w próbie ucieczki. Parę uderzeń osadziło go z powrotem na miejscu.
- Z tego, co czytałem, twoim ostatnim przedsięwzięciem był całkiem spory pałacyk dla jednego z biskupów. Naprawdę, wspaniałe dzieło. Godne uwiecznienia, na przykład na twoich plecach.
- Stój, błagam! Oddam ci te plany! – zawył architekt, nie odrywając oczu od szpikulca wieńczącego jedną z nóżek cyrkla.
- Nie można było tak od razu? – zapytał łagodnie Scordare. – Rusz się – dodał już ostrzej.
Po chwili czarnowłosy trzymał w ręku plany rezydencji Orsini. Były one niezbędne w akcji, jaką miał przeprowadzić tej nocy. Ich pierwotny projektant już dawno nie żył, lecz za życia Eleny Orsini doszło do częściowej modernizacji posiadłości, a projektem zajmował się właśnie Hugo, w tej chwili leżący bez przytomności na podłodze.
***
Rezydencja Orsini.
Noc.
Zealota dokładnie przestudiował rozkład posiadłości. Nie było jednak mowy o zapamiętaniu wszystkich szczegółów. W środku znajdowało się ponad 300 pomieszczeń i czarnowłosy śmiał twierdzić, że gubić się w nich mogła czasem nawet sama Elena Orsini. Innym przypuszczeniem było to, że nawet jeśli wszędzie znajdują się kamery, strażnicy siedzący przed monitorami niekoniecznie wyłapią każde poruszenie. Najpierw trzeba było się jednak dostać do tej willi.
Drax stał przed bramą główną, chowając się w cieniu rzucanym przez wysokie drzewo. Oprócz zwykłego ekwipunku, wziął ze sobą jeszcze kamizelkę kevlarową, którą zakrył czarną kurtą i kominiarkę, którą właśnie zakładał na głowę. Dragoon zatknięty był za pasek, pochwę ze spathą młodzieniec trzymał w ręku.
- Czas na mnie – mruknął pod nosem, a następnie wypowiedział magiczną regułkę i teleportował się na ocienionym fragmencie placyku.
Kolejna teleportacja i był już koło jednego z bocznych wejść do rezydencji, znacznie słabiej zabezpieczonego przed ewentualnym włamaniem.
- Gente rezzo- zaklęcie zostało rzucone na mechanizm zamka, który po chwili wylądował gdzieś na pobliskim trawniku.
Scordare chwycił za rewolwer i pchnął lekko drzwi. Znalazł się w pogrążonym w półmroku holu, ciągnącym się dobre kilkadziesiąt metrów, by na końcu się rozwidlić na dwa inne. Jeśli poszedłby tym po lewej, trafiłby w końcu do kuchni, a stamtąd do sporej piwnicy. Według uciekiniera, który powiadomił policję, to właśnie w podziemiach byli przetrzymywani zakładnicy. Prawa „opcja” zaprowadziłaby go do sali wejściowej, gdzie znajdowały się schody i winda na wyższe piętra. A to tam, na samej górze, znajdowała się główna sypialnia i gabinet Eleny Orsini.
Obydwie drogi symbolizowały wybór, jakiego musiał dokonać. Nakazano mu „pozbawić Eleny Orsini jej zakładników” i można to było różnie interpretować. Dowódca dał mu spore pole do działania. Zanim jednak czegokolwiek się podejmie, musiał zrobić coś jeszcze.
Pomieszczenie ochrony, centrum monitoringu – ten punkt na planie zapamiętał tak dokładnie, jak tylko się dało. Pokój znajdował się nieopodal niego i to tam skierował swoje myśli.
- Aperto per me, cancello nero – mruknął, licząc, że strażnicy obserwują rezydencję przy zgaszonym świetle.
Czar się powiódł! Drax wylądował w zacienionej izbie. Jedyne, wątłe światło dawała tutaj poświata bijąca z kilkudziesięciu ekranów, przed którymi siedziało trzech mężczyzn, wpatrujących się w nie ze skupieniem. Mag był zdumiony ich dyscypliną – Elena musiała być albo uwielbiana, albo strasznie karała za złe wykonywanie obowiązków. Podejrzewał, że to drugie.
Bez słowa wystrzelił do dwóch goryli, trzeci dostał w rękę, która właśnie sięgała po broń. Ochroniarz zatoczył się, by znaleźć w końcu oparcie na pobliskiej ścianie. Chciał krzyknąć, lecz rozgrzana lufa Dragoona przytknięta do jego czoła wybiła mu z głowy ten pomysł.
- Czy cię zabiję, czy pozostawię przy życiu, i tak zginiesz. Chyba nie chcesz sobie wyobrażać, co twoja szefowa ci zrobi jeśli… - Drax przerwał i zaklął.
Krew popłynęła z ust tamtego, a po chwili jego ciało osunęło się na posadzkę. Przegryzł sobie język, nim Scordare zdążył zadać mu pytanie o liczbę strażników w rezydencji.
- Mam nadzieję, że Lumen ci policzy ten grzech podwójnie – warknął zealota.
***
Yuri Manimoto była jedyną kobietą w pomieszczeniu. I niestety, była na tyle ładna, że któryś z jedenastu facetów, którzy byli jej towarzyszami niedoli, w końcu wyrwie się na tyle z objęć strachu, by dobrać się do niej, nie zważając na jej obrączkę. A to zapewne popchnie także innych do identycznego czynu. A bardzo wątpiła, by Elena Orsini ją przed tym uchroniła, bądź ukarała potencjalnych gwałcicieli.
Nigdy nie powinna była opuszczać szeregów swojej dawnej „rodziny”. Od tamtej pory cały czas żyła w obawie o własne życie. Na koncercie muzyki sakralnej chciała się nieco odprężyć i nawet by nie pomyślała, że jakaś Orsini ją dorwie. Nawet się nie znały! Jedyną nadzieję Yuri pokładała w swoim mężu, który cały czas ją wspierał i z pewnością już zwrócił się do władz Babilonu w sprawie zniknięcia swojej ukochanej.
Kobieta wzdrygnęła się, zauważając spojrzenie jednego z nagijskich ex-mafiosów. Była pewna, że w myślach pieprzy ją na milion sposobów i wkrótce przejdzie do etapu realizacji swoich fantazji. Ich niewygodne łóżka dzieliło kilka innych, lecz to nie było żadną przeszkodą dla wyposzczonego samca. Gdyby chociaż był przystojny!
- Niech się zdarzy jakiś cud… - szepnęła cichutko.
Wtedy usłyszała pierwsze strzały. A wkrótce potem doszło do regularnej strzelaniny.
***
Drax sprawdził rozcięcie na swojej nodze. Na szczęście nie było specjalnie groźne. Tylko piekło, jak diabli. Dzięki Lumenowi, ostatni z przeciwników stojących mu na drodze leżał na drogim dywanie, nasiąkniętym już krwią na tyle, że „cmokała” za każdym razem, gdy oderwać od niej podeszwę.
Sandor, mag cienia. Uczyli się w tej samej szkole, na tym samym roku. Nawet ich stanowiska na strzelnicy ze sobą sąsiadowały. Nie było mowy o przyjaźni, gdyż nie wydawał się on dla Hayta na tyle wartościową osobą, by poznać się z nim bliżej. Niemniej, nie spodziewał się go zastać tutaj, na usługach Eleny Orsini, i zabicie go nieco zasmuciło czarnowłosego. Przecież mógł skończyć podobnie.
Otrząsnął się. Nie było czasu na takie myśli. Wszędzie błyskały czerwone, alarmowe światła. Wkrótce zbiegnie się tutaj więcej strażników, a on nie mógł sobie pozwolić na walkę z kolejnymi.
Szarpnął za klamkę u najbliższych drzwi – według planów miała to być główna sypialnia Eleny i byłby szczerze zasmucony, gdyby jej tu nie zastał. Jednakże wstrzymał się z wejściem do środka, przynajmniej na chwilę. Dobrze zrobił – dwie kule przy akompaniamencie huku przebiły się przez drewno i o włos minęły maga.
- Spokojnie, chcę tylko porozmawiać! – krzyknął.
- I dlatego przychodzisz tu w nocy, wybijasz moich strażników i wchodzisz bez pukania do mojej sypialni?
- Nie nastaję na twoją cnotę, pani Eleno – odparł Scordare, nie ukrywając śmiechu.
- No proszę, dowcipnisia na mnie nasłali – Orsini nie wydawała się zażenowana insynuacją swojego rozmówcy. – Doniesiono mi, że podczas napadu używałeś czarów. Jesteś zatem zealotą. Teraz pozostaje pytanie – na usługach rządu, czy najemnikiem, jak Sandor?
Drax milczał.
- Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Zakładam jednak, że to sprawa zakładników cię tu zwabiła?
- Owszem.
- No to wiedz, że właśnie zostaje rozpuszczony gaz w ich pomieszczeniu. Przez ciebie. Mam nadzieję, że twoi szefowie odpowiednio cię ukarzą – oświadczyła arystokratka, wciskając jeden z guzików urządzenia, które trzymała w ręku.
***
Yuri nie miała sił, by dłużej się opierać. Nagijczyk przygwoździł ją do łóżka i właśnie brutalnie zerwał z niej bieliznę, odsłaniając najintymniejsze części jej ciała. Ci, których obudziła strzelanina, całkowicie ignorowali gwałt, jaki dokonywał się tuż obok nich. Manimoto załkała, gdy poczuła na swojej piersi bolesny uścisk.
Nagle rozległ się syk. Pokój wypełniła dziwna woń. Gwałciciel zaczął się dusić, a po chwili dołączyła do niego gwałcona. W końcu wszyscy zaczęli się zwijać w konwulsjach. Umierali.
***
- Dziękuję, pani Eleno. Moi szefowie będą usatysfakcjonowani – rzekł zealota i szybko się ulotnił.
Ostatnia z Orsinich jeszcze długo po tym się wściekała, że dała się w ten sposób wykiwać. Spodziewała się, że ktoś spróbuje zabrać jej świadków koronnych, lecz nie przypuszczała, że w ten sposób. I to jeszcze z jej pomocą. |
|
|
|
»Drax |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 242 Wiek: 33 Dołączył: 06 Sie 2010 Skąd: Gliwice
|
Napisano 10-05-2016, 21:30
|
Cytuj
|
Lolita Powers biegła co tchu w kierunku świateł padających z rezydencji Orsini. Jej myśli na przemian okupowały przekleństwa i troska wobec pani Eleny. Co prawda czuwał przy niej Salvator Fabris, jednak dziewczyna zdążyła już dosyć dobrze poznać się na tym młodzieńcu i wiedziała, że mimo niesamowitego potencjału, jego chybotliwa psychika nie pozwalała mu na pełne rozwinięcie skrzydeł. Krótko i łagodnie ujmując, z pewnością nie można go było nazwać solidnym, sprawdzonym zabójcą, czy chociażby ochroniarzem. I to właśnie, przez jej cholerny błąd i niedocenienie Widmowego Rycerza, on niespodziewanie został ostatnią deską ratunku dla Eleny Orsini i Białej Róży.
Nagle zealotka wryła but w kępę trawy, gwałtownie hamując w akompaniamencie tryskających w powietrze grudek ziemi. O mało nie wpadła na wysoką, acz chudą zakapturzoną sylwetkę stojącą do niej plecami. To nie był żaden z ludzi Białej Róży, tego była pewna. Nie mieli w swoich szeregach nadczłowieka, a to oznaczało…
- Nie jestem twoim wrogiem, dziewczynko, więc nie celuj tym we mnie z łaski swojej – przemówił mutant spokojnym głosem, nawet nie odwracając się w jej stronę.
- Kim, do cholery, jesteś i co tu robisz?! - Lolita nie drgnęła, cały czas celując ze swojej snajperki w jego plecy.
- Jak już wspomniałem, nie jestem twoim wrogiem. Reszta i tak jest dla Ciebie nieistotna – odparł i poruszył się lekko, przekładając ciężar ciała z jednej nogi na drugą. – Jeśli jednak dalej będziesz trzymała mnie na celowniku, to będę zmuszony unieważnić to, co powiedziałem na początku.
Stingbee zawahała się. Cała ta sytuacja była jakaś chora. Tam w rezydencji jeden z Widmowych Rycerzy przedzierał się właśnie do pani Eleny, a ona stała i rozmawiała z jakimś obcym mutantem! Nie miała na to czasu… ale zabijać też nie chciała… przynajmniej nie teraz, póki nie wiedziała z kim ma do czynienia. Postanowiła zatem pójść trzecią drogą i wycelowała lufę snajperki w nogę obcego. Trochę poboli, ale przeżyje i, cóż, z pewnością nie ucieknie.
Gdy miała już nacisnąć spust, nagle poczuła silny ból z tyłu głowy. Świat zawirował jej przed oczami, a broń wyślizgnęła się z palców, upadając na ziemię. Nie minęło nawet kilka sekund, gdy blondynka do niej dołączyła, tracąc przytomność.
- To nie było konieczne, Tam – stwierdził zakapturzony, wreszcie się odwracając – Mieliśmy się nie wtrącać.
Kolejna postać w ciemnym płaszczu i kapturze naciągniętym na głowę zmaterializowała się nagle nad ciałem nieprzytomnej zealotki. W porównaniu do mężczyzny, była zdecydowanie niższa i drobniejsza.
- Jeszcze chcesz mnie pouczać? Po tym, jak pokazałeś się Marcusowi i zabrałeś mu katanę? Poza tym, ta blondyna wpadła na ciebie, nie na mnie – głos był niski, lecz zdecydowanie kobiecy.
- Ta katana jest moja, Tam. Marcus mi ją ukradł, choć podejrzewam, że nie wiedział do kogo należy. W innym przypadku, nasze spotkanie skończyłoby się nieco inaczej. A ta tutaj… – trącił butem rękę Stingbee – sama jest sobie winna. Mogła mnie zignorować i biec dalej.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Zignorować? Ty byś zignorował zakapturzonego intruza na swojej posesji?
Mężczyzna wzruszył ramionami i ponownie odwrócił się w stronę rezydencji. Przez kilka minut panowała cisza, przerywana jedynie pohukiwaniem sów i niestrudzoną grą koników polnych.
- Wygrał – stwierdził w końcu mężczyzna beznamiętnie. – Ale dał się nieźle poharatać. Gdybym to ja go szkolił…
- Ale nie szkoliłeś – przerwała mu dziewczyna, nie chcąc po raz kolejny słuchać żalów swojego partnera na ten temat.
- Nie, nie szkoliłem. A szkoda, zmarnować taki potencjał…
- Jak na razie radzi sobie całkiem nieźle…
- Jak na razie – mruknął i, odwróciwszy się od rezydencji, ruszył spokojnym krokiem. – Ruszamy, Tam. Dzisiaj już chyba nic ciekawego się nie stanie, a ja jestem cholernie senny przez te nocne wojaże.
***
Marcus ocknął się i od razu zmrużył oczy, chroniąc się w ten sposób przed promieniami słońca wpadającymi przez rozsunięte zasłony okienne. Jego umysł był całkowicie skołowany. To nie była żadna z jego kryjówek ani też mieszkanie Pettone’a. Gdzie się zatem znajdował? I co się stało?
Pamiętał, że pokonał ostatniego zabójcę Białej Róży i porwał Elenę Orsini, a następnie uciekał przez ogrody rezydencji przed resztką ochrony tej ostatniej. Rana, którą uzyskał podczas walki strasznie mu dokuczała i w szybkim tempie wypompowywała z niego siły. I tyle. Potem pojawiała się zasłona ciemności i nic już nie potrafił skojarzyć. Czyżby stracił przytomność? W takim razie, co z Orsini? I gdzie, do cholery, się znajdował?!
Chciał zerwać się z łóżka, lecz ta próba skończyła się jedynie przejmującym bólem promieniującym z klatki piersiowej. Marcus zaklął i uniósł kołdrę, chcąc zlustrować sytuację. Rany nie dojrzał – całą klatkę miał grubo owiniętą świeżym bandażem. Ktoś go opatrzył. Tylko kto?
- Ach, obudził się pan! – zawołała młoda, ładna dziewczyna. To ona była odpowiedzialna za rozsunięcie zasłon.
Ubrana była w typowy fartuszek służącej, w jaki wyposażali swą służbę bogacze z Babilonu. Była to jednak niezbyt skromna odmiana tego uniformu, lecz Nagijczyk nie miał wcale powodów do narzekań – strój bardzo dobrze podkreślał walory dziewczyny, odsłaniając na tyle ciała, by pobudzić wyobraźnię do działania, jednakże zasłaniając w takim stopniu, by ta miała pole do popisu.
- Gdzie ja jestem? – zapytał, unosząc się ostrożnie na poduszkach. Nie chciał dodatkowo podrażniać rany.
- W Rezydencji Orsi… Ach, przepraszam, nie wiem czy ta nazwa jest nadal aktualna… - dziewczyna słodko się zarumieniła – Wie pan, chyba najlepiej będzie, jeśli pójdę po pana przyjaciela.
Marcus skinął głową, gdyż dezorientacja pozwoliła mu jedynie na ten gest. Rezydencja Orsini? Przyjaciel? Co się stało tamtej nocy?
Po kilku minutach służąca wróciła. Wraz z nią do pokoju wszedł Ben Blackstar.
- Dziękuję ci, możesz wyjść – powiedział do dziewczyny, gdy tylko przestąpili przez próg, a następnie usiadł na krześle ustawionym naprzeciw łóżka Marcusa. – Długo ci zabrało składanie się do kupy, kolego – oznajmił, gdy tylko drzwi się zamknęły.
Nagijczyk zaklął w myślach. Ile czasu tu leżał nieprzytomny? Zadał to pytanie również na głos.
- Pięć dni. Pięć dni się tutaj wylegiwałeś, a ja musiałem sprzątać twój bałagan.
- Dlaczego jesteśmy w Rezydencji Orsini? – Nie wiedząc czemu, właśnie to pytanie nurtowało go najbardziej.
- To nasz łup wojenny – uśmiechnął się, jak to miał w zwyczaju, samym kącikiem ust – Gdy rozprawiłeś się z Białą Różą, rezydencja pozostała bez właściciela. Szkoda by było, gdyby miała się zmarnować.
- To takie proste? Zająć budynek i niczym się nie przejmować?
- Wszelkimi formalnościami zajął się twój znajomy, Benedict Pettone. Sporządził odpowiednie dokumenty i wynajął znajomego fałszerza. Z osobistymi pieczątkami, jakie znaleźliśmy w gabinecie Eleny, sprawa nie mogła być prostsza. Oficjalny właściciel w rzeczywistości nie istnieje, więc rezydencja należy teraz do Widmowych Rycerzy.
- A służba? – zapytał Nagijczyk, myśląc o uroczej blondynce.
- Mogli odejść, mogli zostać, zabiłem tylko tych, którzy byli do końca oddani Elenie. Większość zdecydowała się jednak pracować tu dalej, na niezmienionych warunkach. To dobra wiadomość, zważywszy na to, iż są już przyzwyczajeni do… podejrzanych spraw. Nie będą sprawiać problemów.
Marcus przytaknął i zamilkł na moment. Przyszła pora na najważniejsze pytanie.
- Co się stało?
- A mianowicie? – Blackstar użył całkowicie neutralnego, wręcz uprzejmego tonu, lecz Hawtin doskonale wiedział, że właśnie sobie z niego kpi.
- Nie irytuj mnie, Blackstar, miałem ciężki okres.
- Na własne życzenie. Widziałem nagrania z kamer, w tym twoją walkę i porwanie Eleny – jego głos stał się nagle zimny i rzeczowy. – Zlekceważyłeś przeciwnika i zachowałeś się jak totalny amator. W dodatku, zamiast zabić Elenę od razu, gdy miałeś szansę, postanowiłeś wziąć ją żywcem. I to cię ostatecznie zgubiło. Z taką raną może dałbyś radę uciec samemu, ale z dodatkowym obciążeniem? Co ci przyszło do głowy? Chciałeś się zabawić z tą suką?
Hawtin zacisnął usta i nie odpowiedział. Owszem, popełnił błąd, lecz i tak miał ochotę rozszarpać konfratra za to, że go wspomina.
- Elena zniknęła, podobnie jak Lolita Powers i ten młodzik, z którym walczyłeś, Salvator Fabris. Ciała Alexandra di Angelo też nie udało się znaleźć pośród zgliszczy twojej kryjówki. Można tylko domniemywać, ale w czarnym scenariuszu, wszystkie kluczowe postaci Białej Róży przeżyły i mogą w przyszłości nam jeszcze wejść w paradę.
- Nie wejdą – twardo odparł i skrzywił się z bólu, gdyż rana dała o sobie znać. – Nawet jeśli przeżyli, to już raz pokonałem każdego z nich. Wiedzą, że następne spotkanie skończy się dla nich śmiercią.
Ben westchnął i zawołał służącą, by przyniosła mu kawę.
- Nie ma co już dyskutować na ten temat. Stało się, jak się stało. Niemniej, w pojedynkę pokonałeś Białą Różę i Lockheart jest zadowolony. Zresztą, możliwe, że niedługo nas tu odwiedzi – zawiercił się na krześle i, najwidoczniej niezadowolony z wygody, postanowił wstać. - Odpowiadając natomiast na twoje wcześniejsze pytanie, nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Dotarłem do rezydencji niedługo po tobie i rozprawiłem się z ochroniarzami, których ty pominąłeś. Potem obejrzałem nagrania z kamer, ruszyłem twoim śladem i w końcu się na ciebie natknąłem, gdy wykrwawiałeś się na śmierć – urwał na moment, gdy blondynka przyniosła mu aromatyczny napój.
Marcus, oglądając kręcące się biodra dziewczyny, postanowił już co zrobi, gdy tylko uda mu się dojść do siebie. Miał jedynie nadzieję, że ona okaże się równie chętna. To ułatwiłoby sprawę.
- Niestety, znalazłem ciebie samego. Nie było śladu po Orsini, a gdy zawlokłem cię tu z powrotem, okazało się, że ciało Fabrisa również zniknęło – Blackstar podjął na nowo opowiadanie. – Nie wiem tylko, czy udało mi się zbiec o własnych siłach, czy pomogła mu ta lojalna część służby. Zresztą, to już nie ważne. Dogadałem się z całą resztą, o czym już wspomniałem, i skontaktowałem się z Benedictem. Cała reszta to już detale, o których nie chce mi się mówić – zakończył i pociągnął łyk z filiżanki.
Marcus przetrawił wszystko, co właśnie usłyszał. Czy czuł satysfakcję, że w końcu pokonał Białą Różę? Nie do końca. Był zły na samego siebie, że nie rozprawił się ostatecznie z Orsini i jej najważniejszymi przydupasami. Odczuwał nawet wstyd, że Blackstar odnalazł go w takim stanie. A jednak wygrał.
- Co teraz? – zapytał, odczuwając dziwną pustkę w środku.
- Teraz musisz mi pomóc w końcowej fazie sprzątania. Dam ci kilka dni na wydobrzenie, a następnie zaprosimy tutaj wszystkie babilońskie szychy, które wcześniej współpracowały z Eleną. Trzeba ich nakłonić, by od teraz interesy prowadzili z nami i w ten sposób wypełnić lukę po Białej Róży. Ustabilizować sytuację.
- Co z Tesemem i jego bandą? Od lat konkurowali z Orsini.
- Ten szczur z kanałów? – prychnął starszy z rozmówców. – To zwykła płotka. Bardziej przeszkadzał niż konkurował z Białą Różą. No, ale jak chcesz, możesz z nim porozmawiać i przekonać go by nam służył. Jeśli odmówi, zmiażdżymy go. Jeśli się zgodzi, to cóż… możemy mu odstępować jakieś drobne zlecenia, które nie będą warte naszej uwagi. Oczywiście, jeśli będzie nam przekazywał część zysków.
- A Pettone?
Blackstar zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- To niespodziewanie utalentowany człowieczek. Przydatny i jednocześnie niebezpiecznie przebiegły. Nakażę mu przeprowadzkę tutaj, do rezydencji, gdzie będziemy mieli na niego oko. Będzie nam służył. W innym przypadku poniesie śmierć.
Marcus przytaknął. Całkowicie popierał taki obrót spraw.
- A teraz zdrowiej, kolego – rzekł drugi z Phantom Knights, podchodząc do drzwi. – Skończyły się przyjemności i czas wziąć się do pracy.
***
Dwa tygodnie później Marcus i Blackstar spotkali się dotychczasowymi kontrahentami Eleny Orsini. Bez problemu przekonali ich do współpracy, na co spory wpływ miało ich wcześniejsze spotkanie z młodym zabójcą z Widmowych Rycerzy. Co prawda, nie wszystkich Marcus poznał wcześniej, gdy jeszcze toczył wojnę z Białą Różą, lecz i do tych nieznanych biznesmenów dotarły wieści o kompetencji Phantom Knights.
Również Tesem, choć nie bez marudzenia, zgodził się na narzuconą przez Hawtina umowę. Nie miał zresztą innego wyjścia. Od tej pory on i jego banda z Kanałów Złodziei, mimo iż nie mogli się nazywać Widmowymi Rycerzami, mieli wiernie służyć swoim nowym panom. Podobnie, jak i Pettone.
Sytuacja w Babilonie wreszcie się ustabilizowała, wskazując na Phantom Knights jako tych rozdających karty w półświatku. Tym samym, młody Nagijczyk stracił na pewien czas całe zainteresowanie tym zdegenerowanym państwem.
Postanowił, iż będzie to ostatni dzień laby. Czekało go wiele wyzwań, a najpilniejszym z nich było odzyskanie czarnej katany, bądź zyskanie nowego, jeszcze lepszego ostrza. |
Per aspera ad astra. |
|
|
|
»Drax |
#4
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 242 Wiek: 33 Dołączył: 06 Sie 2010 Skąd: Gliwice
|
Napisano 05-01-2017, 15:59
|
Cytuj
|
Silnym los pomaga.
Część I.
Kilka kropel krwi spadło na ziemię, odtrącone od pozostałej części strużki niespodziewanym i gwałtownym ruchem dłoni. Hawtin zaklął, lecz przekleństwo, niezależnie jak mocne, nie było w stanie stłamsić wzbierającego w nim niepokoju. Wpił wzrok w swoje palce, zupełnie przestając zwracać uwagę na zmaltretowanego mężczyznę leżącego pod jego kolanem. To nie był pierwszy raz, kiedy z jego ciałem stało się coś dziwnego. Nagłe skurcze, drgawki, zimne poty spływające po plecach bez żadnego konkretnego powodu, czy też podniesiona temperatura – oto co definiowało kilka ostatnich tygodni młodego Nagijczyka. Tak… to oraz przejmujące uczucie zimna.
Z początku pomyślał, że to jakieś paskudne choróbsko, którego mógł się nabawić, polując na swoje kolejne cele na ulicach Arkadii. Sprowadził nawet kilku lekarzy, w tym jednego wtajemniczonego w tajniki nadczłowieczeństwa – ten ostatni zresztą cholernie dużo policzył sobie za badania i dochowanie tajemnicy – lecz każdy z nich konsekwentnie stawiał taką samą diagnozę: „Fizycznie nic panu nie dolega”. Z ledwością powstrzymywał wtedy swoją żądzę mordu.
Później zaczął podejrzewać truciznę. W końcu mieszkał już od dłuższego czasu w dawnej rezydencji Eleny Orsini, a jego towarzysz z Widmowych Rycerzy, Blackstar, w dziwnie wspaniałomyślnym geście pozwolił części starej służby pozostać na stanowiskach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby któryś zachował lojalność wobec dawnej szefowej i w sekrecie podtruwał osobę w głównej mierze odpowiedzialną za jej upadek. Jednak i ten trop padł po przeprowadzeniu badań toksykologicznych i spędzeniu tygodnia poza rezydencją.
I właśnie wtedy, gdy owe niepokojące objawy niemalże wpędziły Marcusa w obłęd, postanowił zapytać o opinię bardziej doświadczonego przez życie towarzysza.
- Zdarzyło ci się to już kiedykolwiek wcześniej? – spytał Blackstar znużonym tonem, któremu jednak zaprzeczył nagły błysk zainteresowania w oczach.
Czyżby martwił się o młodszego towarzysza? Niemożliwe. A może dostrzegł okazję do wyeliminowania niepotrzebnego, nadprogramowego w jego opinii, członka ekipy? W końcu to jedna osoba mniej przy podziale zysków. Tak, owa opcja była bardziej prawdopodobna.
To było jednak w tej chwili nieistotne, Marcus bowiem przypomniał sobie, że i owszem, już wcześniej borykał się z podobnymi dolegliwościami – trwały one jednakowoż na tyle krótko, by szybko o nich zapomniał… Teraz tamta chwila powróciła do niego w pełni, powodując jakby ciche pstryknięcie w jego umyśle, które odblokowało całą ścieżkę nowych powiązań i skojarzeń…
Zyskiwał moc! Pierwszy taki przypadek, gdy nawiedziły go niepokojące objawy, miał miejsce jeszcze przed starciem z di Angelo, lecz wówczas nowe umiejętności pojawiły się u niego tak nagle i naturalnie, że nawet nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Tym razem było inaczej. Energia się w nim kotłowała, a on nie potrafił dać jej ujścia. Chodził na siłownię, biegał, ćwiczył sztuki walki, korzystał ze swoich mocy do granic wytrzymałości, przyjmował każde zlecenie, samemu sobie ustanawiając niecodzienne metody wykonania kontraktów – wszystko byleby wytężyć umysł i ciało. Na nic.
Nigdy nie był w lepszej formie, nigdy nie panował lepiej nad swoimi nadludzkimi mocami niż obecnie, a i tak bywały chwile, gdy miał problem chociażby z wypiciem filiżanki kawy. Doprowadzało go to do szewskiej pasji. Blackstar, nie dając po sobie znać czy jest zadowolony, czy też rozczarowany obrotem sytuacji, również nie mógł, albo i też nie chciał mu pomóc, twierdząc, że musi sobie poradzić sam, jak każdy mutant.
Domowy alarm zawył wściekle, brutalnie przyciągając uwagę Marcusa do rzeczywistości. Widocznie mieszkał tu ktoś jeszcze poza jego najnowszą ofiarą. To było jednak dla niego już nieważne. Wbił wysuwane z karwasza ostrze w oczodół mężczyzny, upewniając się w ten sposób o wykonaniu zlecenia, i poderwawszy się na równe nogi, ruszył w stronę wyjścia.
***
Rezydencja, jeszcze do niedawna nosząca nazwę „Orsini” – po swojej poprzedniej właścicielce, lśniła niemal własnym blaskiem, rozpraszając nieco czarną, bezksiężycową noc. Hawtin nie był jednak wrażliwym typem, owo piękno nie przykuło jego uwagi w żaden sposób, zdołały to natomiast uczynić dwie luksusowe limuzyny zaparkowane na podjeździe. Mieli gości. Czyżby kolejni klienci? Jeśli tak, to wybrali sobie raczej nietypową metodę kontaktu – większość zleceń zarówno Marcus, jak i Blackstar przyjmowali za pośrednictwem telefonu, czy też poczty elektronicznej.
Ktoś mógłby to uznać za przesadny środek ostrożności, nawet za działania paranoika, gdyż sytuacja nie była jakoś specjalnie podejrzana, lecz Nagijczyk po prostu cenił sobie swoje zdrowie i życie, więc postanowił nie korzystać z głównych drzwi do ogromnej willi. Zamiast tego udał się w pośpiechu w okolice lewego skrzydła budynku, gdzie znajdowało się jedno z ukrytych wejść. Stara posiadłość podobnych tajemnic miała całą masę i młodzieniec nawet nie śmiał przypuszczać, że zna chociażby połowę z nich. Ba! Nawet nie starał się poznać ich wszystkich. Jednak ten sekretny korytarz wysoce sobie cenił – za jego pomocą mógł się dostać do swojego pokoju bez zwracania czyjejkolwiek uwagi.
Już po kilku minutach stał w swoim prywatnym pomieszczeniu, po ciemku starając się zlokalizować szafę, w której trzymał nabytą nie tak dawno katanę – po kradzieży czarnego ostrza i zniszczeniu dwóch pozostałych mieczy przez Salvatora Fabrisa, musiał uzupełnić braki w uzbrojeniu. Starał się bardzo dokładnie wyselekcjonować sprzęt oferowany przez handlarzy bronią, ale i tak nie był do końca zadowolony ze swojego zakupu. Nowa katana kiepsko leżała mu w dłoni, dlatego też rzadko z niej korzystał podczas akcji – tylko wtedy kiedy wydawało mu się to niezbędne.
W końcu, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, udało mu się namierzyć szafę i podszedł do niej szybkim krokiem, starając się nie narobić przy tym żadnego hałasu. Nie udało mu się. W kluczowym momencie, gdy mijał niewielki stoliczek, dostał nagłego skurczu, który targnął całym jego ciałem, a lewe kolano huknęło w kant niskiego mebla. Na domiar złego, na blacie znajdowała się pozostawiona tam przez niego filiżanka z niedopitą kawą, która w skutek uderzenia wydała z siebie zdradliwe brzdęknięcie.
Nie minęło nawet pięć sekund, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Przepraszam, mój panie! Jest pan tam?
Znajomy głos kamerdynera wywołał u młodego zabójcy kolejny ostrzegawczy ciąg myśli. Czyżby służba współpracowała z napastnikami? O ile oczywiście limuzyny na podjeździe należały do wrogów ich ugrupowania.
Potrząsnął głową. Czuł, że powoli zaczyna wpadać w obłęd i faktyczną paranoję. Równie dobrze samochodami mogli przyjechać zwykli klienci, preferujący tradycyjną formę kontaktu. W takim świetle jego zachowanie wypadało naprawdę źle. Poza tym, przecież kilka miesięcy temu samodzielnie był w stanie wyciąć w pień całą ochronę Eleny Orsini wraz z jej zealotami. Czemu miałby okazywać strach?
- Mój panie? – lekko zniecierpliwiony głos kamerdynera wyrwał go z rozmyślań.
- Czego? – odezwał się w końcu, nie mogąc go dłużej ignorować, służący mógł być gotów do wyciągnięcia dziwnych wniosków. Na przykład o włamaniu, czy czymś takim.
- Mamy gości. Pan Blackstar kazał pana niezwłocznie powiadomić, gdy tylko wróci pan z… gdy tylko pan wróci.
- Jasne… Kto nas odwiedza?
- Pan Andrea Novo wraz ze swoimi… wspólnikami. Pan Blackstar przyjmuje ich w saloniku na pierwszym piętrze.
- Rozumiem. Przekaż, że wkrótce do nich dołączę – nakazał i odetchnął cicho, słysząc oddalające się kroki mężczyzny za drzwiami.
Skąd brało się to napięcie? Był to kolejny z jego nieprzyjemnych objawów, czy też może skutek uboczny profesji, jaką się parał? Spróbował się rozluźnić, lecz uczucie niepokoju wciąż go nie opuszczało.
Zaklął szpetnie, zdenerwowany, i bez dalszej zwłoki wyszedł z pokoju.
***
-… jak mówiłem, panie Novo, obecnie jestem przykuty obowiązkami do Arkadii, ale… - Blackstar przerwał na chwilę, widząc otwierające się drzwi – może mój towarzysz wyrazi chęć współpracy – dokończył, skinąwszy Marcusowi na powitanie.
Andrea Novo na widok najmłodszego z Widmowych Rycerzy zdawał się nieco skurczyć w zajmowanym przez siebie fotelu. Okazał się jednak na tyle kulturalny, by po paru sekundach wstać i podejść do niego z wyciągniętą dłonią.
- Pan Marcus! Poznaliśmy się…
- Pamiętam – przerwał mu młodzieniec, lecz odwzajemnił gest powitania, po czym skinął pozostałym zgromadzonym i rozsiadł się w wolnym fotelu. – Zatem odnośnie czego miałbym wyrazić chęć współpracy?
Novo przez moment milczał, jednakże widząc, iż żaden z jego wspólników nie wyrywa się do odpowiedzi, odchrząknął i zaczął wyjaśniać nieco nerwowym głosem to, o czym była mowa dotychczas. Nie podobała mu się obecność tego całego Marcusa, nie mógł zapomnieć pewnej nocnej wizyty, jaką ten mu złożył, gdy jeszcze Phantom Knights walczyli z Białą Różą.
No cóż… tamtą wojnę wygrali jednak Widmowi i to z nimi trzeba było teraz rozmawiać. No i, chcąc tego czy nie, musiał przyznać, że ten młody zabójca był cholernie dobry w tym co robił.
Po kilku minutach wyjaśnień ponownie zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie cichymi siorbnięciami popijanych przez towarzystwo drinków. Wszystkie oczy zdawały się być wlepione w Marcusa.
- I co pan o tym sądzi? – ostatecznie nie wytrzymał jeden z anonimowych kompanów Novo.
- Przede wszystkim musimy ustalić honorarium. Nie wiem czy was stać na to, bym wybił te pustynne bękarty – odparł Nagijczyk spokojnym tonem, jakby sugestia, że jest w stanie zająć się Krwawymi Szakalami, tak jak zajął się Białą Różą, była najnormalniejszą rzeczą na świecie.
Biznesmeni wytrzeszczyli na niego oczy, nawet Blackstar parsknął cichutko.
- Ale… ale my nie mówimy o WSZYSTKICH Krwawych Szakalach… - sapnął zdumionym tonem kolejny z gości.
- Mamy na myśli tylko tego konkretnego, który szkodzi nam w naszych khazarskich interesach – dokończył za swojego towarzysza Andrea Novo. – Na to na pewno nas stać.
- Skoro tak twierdzicie… Niech będzie, zgadzam się – Marcus złapał za szklankę z whiskey i upił z niej solidnego łyka, zadowolony z obrotu spraw.
Rzygał już Arkadią i całym Babilonem, zmiana klimatu na pewno wyjdzie mu na dobre. A wyzwanie, jakie stanowiły Krwawe Szakale, mogło mu tylko pomóc w rozwinięciu swoich umiejętności. |
Per aspera ad astra. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|