6 odpowiedzi w tym temacie |
Necros |
#1
|
Poziom: Keihai
Posty: 12 Dołączył: 17 Wrz 2009
|
Napisano 18-10-2009, 19:20 [Poziom 0] Necros vs Leanai - walka 1
|
|
Na początek wypadałoby się przedstawić, nieprawdaż?
Jestem Necros. Nie lubię zabijać. Nie lubię też pomidorów. A co jeszcze trudniejsze do uwierzenia, nie lubię siebie. Może gdybym był inny, to nie wplątywałbym się zawsze w jakieś bagno.
Zresztą, sami oceńcie.
Zamawiał ktoś pizzę?
Krzaczyska. Dużo cholernych krzaczysk, cholernie dużo. Nie umiem opisywać, dlatego trudno mi mówić o zawszonej dziurze gdzieś na krańcu świata. Mam gdzieś te majaczące w oddali skalne olbrzymy, tak spokojnie stojące wspólnie na baczność, którym czasem wiatr z czupryn strząśnie nieco z ich śnieżnej czapy. Czując dobrze ubity asfalt pod stopami wpatruje się bezmyślnie w żółtą linię ciągnącą się smętnie (nawet bardziej niż ja) wzdłuż jezdni. Jeśli na to nie zwracam uwagi, to co dopiero powiedzieć na zalane cytrusową poświatą, cholerne krzaczyska. Trudno mi żywić do nich poetyckie uczucie, kiedy przed chwilą się spier… stoczyłem ze wzgórza, po drodze zaliczając festiwal obściskiwania z dobrym tuzinem. Wspominana łuna sennego słońca rozłożyła się płachtą na namacalnie chłodnej powierzchni jeziora, usadowionego po mojej prawej. Namacalnie, bo wyglądało jakby pokornie kuliło się u podnóży śnieżnych gigantów, w śmiertelnej ciszy wygrzewając się na słoneczku, zupełnie niewzruszone czymkolwiek od setek lat.
Zupełnie jak ja. Szedłbym tak sobie spokojnie nikomu nie wadząc, gdybym nie spotkał tych gości na parkingu przy jednym z zakrętów. Jeśli ktoś mnie zapyta, ja to nazwę przeznaczeniem. Nawet sile wyższej, do cholery jasnej nie chciałoby się nieustannie mi tego robić...
Spragniony krwi glock wyszukał ofiarę. Warknąłby do przybysza, gdyby tylko mógł, gdyż był trzymany jednak na smyczy przez swego pana w gustownym garniturze. Musiał poczuć się raźniej widząc dołączających do szczucia towarzyszy berrettę i desert eagle. Tak przywitany został jeden, skromniutki jegomość w czerni, na tyle kulturalny, by powiedzieć „dzień dobry” przechodząc obok czwórki gentelmanów kopiących jakiegoś gościa.
Stalowy, wściekły pies kiwnął łbem, zachęcając mnie bym podszedł bliżej. Psy podobno nie lubią, kiedy patrzy im się prosto w oczy, to prowokuje je do ataku. Ludzie mają chyba podobnie, tylko z innych powodów. Nie wiem, dawno temu byłem człowiekiem.
Tak o to zostałem skrępowany, związany przezroczystą linką (podobną do żyłki wędkarskiej) krępującą ruchy i wżynającą się w ciało. Jak dobrze, że tego nie czułem. Ja w zasadzie nie wiele czuje, ale dość już o mnie – kolega dzielący ze mną skrawek ziemi miał więcej powodów do narzekania. Pod okiem wyrósł mu soczysty kartofel, reszta twarzy wyglądała już bardziej jak puree. Chciałem go pocieszyć, na myśl przychodziło mi grzecznie zapytać na początek „co ty taki zdołowany?”… co też nieopatrznie uczyniłem, było to jednak oczywiste fou pa.
- Chłopaki nie płaczą – zreflektowałem się i pokiwałem mu głową ze szczerym uśmiechem, a on się na to obsmarkał.
Bynajmniej ze śmiechu. Smutne, ale tylko ja doceniam swoje poczucie humoru. Jest ono nawet dla wielu sporym problemem, co szybko miało znaleźć potwierdzenie.
Para eleganckich, skórzanych bucików naruszyła moją przestrzeń prywatną na linii nosa. Dobrze, fajne masz buty, ale widziałem je i spod tej limuzyny przed nami. Obok stał jeszcze brunatny futerał.
Najpierw ujrzałem granatowe nogawki, a gdy postawili mnie na nogach po przeszukaniu (olbrzymi tobół na plecach zwinęli mi w pierwszej kolejności), ujrzałem zapewne bossa tego kółka szachowego. Dumny jak paw trzymał ręce w kieszeni, zamiast barwnym ogonem trzepotał płaszczem dopasowanym kolorystycznie do całego uniformu. Nie zmyliły mnie ani lodowate, błękitne oczy, ani szczenięcy pysk, pod którym kryły się kły. Krótkie, postawione na żel czarne włosy przesądziły sprawę. Wiedziałem, co się święci.
- Ja też nie zamawiałem pizzy.
Sprytna ze mnie bestia. Taką frustrację wyładowywaną na tym małym człowieczku pod moimi stopami musiało wywołać coś okropnego. I tak oto dzięki genialnym zdolnościom analitycznym znalazłem istotę problemu. Znam się na ludziach, wszak mogę popatrzeć na nich z boku, czuje się obiektywniejszy w osądach. Swoją drogą, też bym się wkurzył jakby mi ktoś kazał zapieprzać na darmo z pizzą taki kawał.
Zgiąłem się w pół pod pięścią wchodząca mi pod żebra. Machinalnie, rzecz jasna. Łatwiej mi było wymusić od siebie fizyczny ból, niż współczucie do żartownisia od pizzy. Tu jeszcze nie różniłem się od przeciętnego człowieka, co po prostu znaczyło że jest wielu podszywaczy podobnych mi. Kiedy tak rzuciłem się gwałtownie sprawdzić stan swoich butów, spotkałem się wzrokiem z tym na dole. Mowy nie ma, stary. Masz dzisiaj pecha, nie jestem bohaterem. „Widzisz majtki na wierzchu. Nie ma? Tak? To daj mi spokój”.
Bezpardonowo zrzucili mi kaptur i podnieśli za włosy. To już mnie zirytowało, wprawdzie odrastają jak szybko chce, to psucie mi idealnego chaosu na łbie (a spróbuj zrozumieć, co to idealny chaos) urażało mnie bardziej, niż totalny brak kultury tych panów. I jeszcze ta pukawka przystawiona mi do czoła.
- Agent Leanai Sveinsson, miło mi poznać. Jak pańska godność?
Teraz to serce podeszło mi do gardła, a przynajmniej powinno.
- Więc… yyy…
A co jak spośród miliona możliwych fałszywych nazwisk trafię na to, które podał ten żartowniś przy zamawianiu pizzy? Z moim szczęściem to było jak najbardziej prawdopodobne.
- Andrzej Gołota – wymyśliłem na poczekaniu pierwsze co przyszło mi do głowy, sam nie wiem skąd to wziąłem.
Pozostało jedynie uwiarygodnić swoje dane.
- Pracuje w kotłowni, lubię spacery w środku nocy, moja grupa krwi to…
Odbezpieczył gnata. [ cenzura ] mać.
Trafiłem z nazwiskiem, żesz ja pier…
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak w poważnej sytuacji się znajdujesz…
Mała dygresja. Słyszałem to miliony razy i nigdy się nie nauczą, że ze mną nie ma poważnej sytuacji. Moja przyjaciółka, Ayla stwierdziła że mógłbym śmiać się nawet z niedorozwoju… postrzeliła mnie, gdy powiedziałem „po prostu nie widziałaś bardzo śmiesznego niedorozwoju”. Już mówiłem, moje poczucie humoru jest bardzo specyficzne, tylko Gorgil się śmieje… ale jego używaliśmy jako żywego tarana za dużo razy...
- … powtórzyć pytanie?
Postanowiłem szybko zorientować się w sytuacji. Dwójka trzymających mnie łysych siłaczy, z miotu tej samej smoczycy nosiła identyczne garniaki i okulary przeciwsłoneczne. Nie było szans im się wyrwać. Mniejszy, wąsaty pulpet krzątał się przy przepięknej, karmelowej limuzynie (chyba Lincoln, o ile tu takie mają). Pasował mi bardziej na hydraulika, niż na zabójcę. Pomyślałem, że może ktoś jeszcze oprócz mnie zabłądził dość mocno… czyżby on wylazł z rury?
Rozmówca postrzelił mnie w łydkę. Fakt, mocny argument. Cóż, mój błąd, zamyśliłem się. Krzyknąłem jeszcze boleśnie nim mu odpowiedziałem.
- Nazywam się Necros i jeśli zapytasz o więcej, to i tak nie uwierzysz… - wyrecytowałem na jednym oddechu.
- Leanai, proszę… wybacz… - zajęczano z dołu wtryniając mi się w wyjaśnienia.
- Szefie – ozwał się pokurcz, już otrzymał ode mnie ksywkę „Mario” – Drań zaraz nam się wykrwawi.
Mówił zapewne o tym pozostałym strzępie człowieka pod moimi stopami, skulonym teraz w pozycji embrionalnej. Szefuncio kiwnął głową i puścili mnie, pozwalając swobodnie opaść. Kątem oka wyszukałem swojego Zanbatou zawiniętego w łachman. Stał oparty o barierki. Za daleko.
- Błagam, pomóż mi – jęknięto mi nad uchem.
Znowu to spojrzenie. No co ze mną jest nie tak, robię wszystko żeby nie udawać ludzkiego, a tu…
- Mam żonę…
- Prawie, a byś mnie poruszył…
- … i dzieci.
Jasna cholera.
Dzieci…
… już wiecie, czemu siebie nie lubię? Pieprzony hipokryta.
- No, to czas się pożegnać – jeden z dryblasów podszedł do nas celując w kartoflaną twarz.
Uderzyłem czołem w piach. Pieprzony hipokryta…
- Skoro masz żonę i dzieci do cholery – podniosłem głos i oczami wyobraźni widziałem, jak wszyscy zwracają na mnie wzrok – To po jaką cholerę brałeś tą robotę.
Odwróciłem się na plecy.
- Nie jesteś niewinny. Założę się, że robiłeś nie raz dokładnie to samo co oni.
Wygiąłem się i zbadałem wzrokiem pistolet dryblasa.
- Ten desert eagle, jest twój. Sześciostrzałowiec, głośny, nie da się założyć tłumika. Tamci faceci używają subtelniejszej broni, ta jest nie w ich stylu.
Westchnąłem jeszcze.
- Mam nadzieję, że kłamałeś też z dziećmi.
Wierzgnąłem się mocno i w ten sposób stanąłem na głowię – codzienne praktykowanie jogi czyni cuda, wierzcie mi. Z tej pozycji wyprowadziłem kopniak tyłem stopy w nadgarstek agenta, tak żeby wypuścił gnata. Jeszcze zdążył pociągnąć za spust, lecz kula trafiła tylko w barierkę. „Sokół” upadł przed niedoszłą ofiarę, parę centymetrów od ręki. Padłem ponownie plackiem, tak żebym mógł obserwować zaskoczonych panów i nadchodzące wydarzenia.
- Walcz o swoje życie.
Przez chwilę się wahał, po czym energicznie sięgnął po broń. W ciągu sekundy zamienił się w bezwzględnego łowcę… pierwszy domysł potwierdzony. Złapał ją oburącz i nareszcie mogłem przyjrzeć się chowanej dłoni. Drugi też… zakląłem.
Nie miał obrączki.
Zamknąłem oczy. Najpierw padły strzały, potem głucho padło ciało.
Teraz już na pewno mniej więcej wiecie, czemu tak siebie nie lubię.
Przynajmniej dzieci nie szkoda…
Kiedy wrzucili zawinięte w worek truchło do bagażnika, ja wylądowałem na masce.
- Zastrzelmy go, jest niebezpieczny – zaproponował Mario, który cenił sobie praktyczne rozwiązania.
- Jeszcze nie, najpierw muszę go o coś zapytać.
Przywódca zbliżył się do mnie z wolna. Nie zamierzałem dłużej kłamać.
- Dobra, z anchois zamawiałem…
- Masz jaja, podobasz mi się.
- Yyy – skrzywiłem się teatralnie – Dzięki, mam dziewczynę. A on też ma jaja – wskazałem głową na hydraulika - Nie czuje się wyróżniony.
- Czy możemy porozmawiać na poważnie?
- Nie wiem, czy umiem – cały czas próbowałem usadowić się wygodniej.
Jeden z goryli na rozkaz pomógł mi się wyprostować.
- Powiem ci jedno, lepiej mieć mnie po swojej stronie – postawił na efektowną pauzę, aż mnie ciary przeszły - Papierosa?
Nie paliłem, aczkolwiek przypomniał się pewien kawał…
… ale jeszcze nie teraz, przyjdzie na niego pora.
- Chętnie.
Pomogli mi podpalić. Kiwnąłem do goryla, gdy starczyło.
- Jesteś nie głupi, wredny, dowcipny… szkoda by stracić-
- A idź ty głupi! – zarumieniłem się - Skończ mnie podrywać – momentalnie zmieniłem wyraz twarzy na poważniejszy – Konkrety.
Wypuścił dym nosem.
- Proponuje ci pracę na rzecz Babilonu. Chyba, że jesteś już agentem…
Acha, więc propozycja nie do odrzucenia.
- Zawsze marzyłem, żeby być dostawcą pizzy. A w tym Babilonie macie kebab?
Uśmiechnął się.
- Więc chyba się dogadaliśmy?
- Aczkolwiek…
Zwiotczyłem się nieco w objęciu mojego nowego przyjaciela.
- Zapomniałem dodać, że mam geny chomika… chyba nieco się zestresowałem tym wszystkim…
I w ciągu sekundy umarłem, jak na komendę zdechł pies.
Dzień imał się ku końcowi. Szczyty pogrążały się w półmroku, a ten spływał powoli po ich zboczach rozlewając się falą po dolinie. Chłodny, lekki wiaterek począł wbijać szpile w karki mężczyzn, dając do zrozumienia że już na nich pora.
Mario dotknął tętnicy szyjnej przybysza, drugą dłonią sprawdzając tętno przy nadgarstku.
- Nie żyje.
Spostrzegawczy typ. Trupio blade ciało trudno nazwać było okazem zdrowia, nawet za życia, a teraz… Otwarte, martwe powieki wpatrywały się w odległy punkt na niebie.
- Musiał zażyć jakąś truciznę…
- Tylko kiedy? – Sveinsson pogładził się po brodzie – Zdejmij z niego linkę, nie jest już potrzebna.
Już za chwilę denat znajdował się w worku, który sługusy chwyciły z obu stron.
- Cóż, szkoda – tymi słowami został pożegnany.
Wylądował w bagażniku razem z drugim truposzem.
- Szefie – zawołał drugi bliźniak – A co z tym? – wskazał na tobołek.
Zawołany popatrzył na niego chwilkę, po czym rozkazał:
- Połóżcie na dachu i przywiążcie jakoś… trzeba będzie to zbadać, żeby się czegokolwiek o nim dowiedzieć.
Goryl chwycił pakunek oburącz.
- Cholera, ciężkie… Sebh’ek, chodź mi pomóż.
Czyżby wiatr zachichotał?
Już po 5 minutach Zealoci wyruszyli w drogę powrotną. Mknęli szybko mijając malowniczy pejzaż, pozostawieni w szoku po tym dość interesującym ekscesie podczas rutynowej misji. Rozłożeni w stylowych fotelach to przyglądali się obrazom za oknem, to zanurzali w własnych myślach.
Kierujący Sebh’ek włączył radio. Z głośnika poleciał jakiś utwór rockowy, jeszcze ze starej szkoły.
- I’m on a highway to hell, highway to hell~ - zaskrzeczało z odbiornika.
- Lubię ten kawałek – mięśniak okazał się wrażliwszy, niż się mogło wydawać – Hiiighway to Hell~ - zaczął sobie nucić, kiwając przy tym łbem.
- Fałszujesz – Leanai siedzący obok już chciał wyłączyć radio, gdy ktoś powiedział…
- I to jak cholera, martwego z grobu by obudziło.
Wszyscy popatrzyli po sobie. Dźwięk był nieco przytłumiony, jakby dochodził z…
Pierwszy strzał przestrzelił bliźniaka z tylnego siedzenia na wysokości lewego płuca. Zalał się krwią i przylgnął do drzwi, podczas gdy jego brat z przodu gwałtownie szarpnął kierownicą.
- Highway to hell, I’m on a…~ - powtórzył głośnik.
Mario spanikował, rzucił się wprawdzie na podłogę, ale i jego sięgnęła kula wgłębiając się w czoło. Następna (nie)szczęśliwie trafiła kierowcę w czerep, przebijając się jeszcze przez przednią szybę. Złożył się śmiesznie, wyglądało, jakby zasnął na kierownicy. Leanai próbował wysiąść z jakimś cudem jadącego względnie prosto pojazdu, nie mógł jednak znaleźć blokady zwalniającej zamek. Trudno mu się dziwić, znajdowała się pod martwym bliźniakiem, ważny też był fakt nie ustającego ostrzału. Wybił łokciem szybę, w momencie gdy oberwał w lewy bok. Przecisnął się jakoś przez nią… lecz utknął w połowie. Mógł z tej pozycji obserwować zabawny obrazek: samochód zataczał się po moście wiszącym nad jeziorem, w rytm melodii nadającej temu uroczemu momentowi sarkastycznego posmaku. Agencina obrócił gwałtownie głowę pod głuchym uderzeniem. Bagażnik powoli zaczął zmieniać swój kształt, coś od wewnątrz tłukło w niego z całej siły, jak pisklę próbujące wydostać się na wolność. Zamiast kurczęcia wystrzeliła z metalu ręka, a dłoń ze skórzaną rękawicą wyszukała rękojeść wystającą spod płachty… rękojeść…
… spoczywającego na dachu mieczyska.
Leanai wyskoczył z pędzącego pojazdu, nim jedno machnięcie zmieniło go w kabriolet. Przeturlał się parę razy po asfalcie, prędko podnosząc się na równe nogi. Limuzyna przygrzmociła w bok mostu, radio ucichło, zaś z silnika buchnęły kłębki dymu. W ułamku sekundy drzwiczki od bagażnika wzleciały w powietrze, a za nimi skoczył zmartwychwstały Necros.
- W bagażniku jest trup!
Parę razy przekrzywił głowę, postukując klingą o nawierzchnię, by strzepać z niej kurz.
- Nawet nie wiesz, jak jestem szczęśliwy że nikt nie pomyślał sprawdzić, czy puściły mi zwieracze…
Wyglądał teraz zupełnie inaczej. Niemal przezroczysta twarz przywodziła na myśl zjawę kryjącą się w cieniu, będącym opadającymi swobodnie kudłami. Mimo to, skórzane, solidne buty na grubej podeszwie stały twardo na asfalcie. Towarzyszyły im trzymające się na dwóch grubych, skórzanych pasach smoliście czarne, wojskowe spodnie - nieco za szerokie w kroku. Obrazu dopełniały tytanowe naramienniki połączone pasami, trzymającymi jeszcze osłonę na podbrzusze pod którą tkwił zwykły, czarny t-shirt. Postrzępiony płaszcz z kapturem tańczył rubasznie na wietrze do wtóru z włosami zlewającymi się z nocnym niebem. Najbardziej zmieniło się spojrzenie, szkliste, wywrócone na drugą stronę oczy…
… sprawiały, że pan agent teraz odebrał mnie właściwie.
Rewolwer zerwał się ze smyczy i wyskoczył spod ciemnogranatowego płaszcza.
To był jeden ruch. Miecz również wystrzelił, powstrzymując serie kłów próbujących wgryźć się w moje ciało. Kule gładko ześlizgnęły się po ostrzu, czasem zmieniając tor lotu tak nieznacznie, tak że przelatywały tuż przed twarzą mej skromnej osoby. Reakcja była niemożliwie szybka… i niesamowicie spokojna.
Kolejne machnięcie stalowego giganta zmusiło strzelca do przeturlania się, jeszcze chwilę po tym ratowania się saltem w tył przed podzieleniem na pół, czego uniknąć nie mógł Bogu ducha winny asfalt.
Masywne żelastwo kręcąc młyńce w powietrzu powodowało wymuszony taniec pyłu i kurzu wokół. Tak odsłonięty szermierz zachęcał, a może i kpił z zataczającego koła snajpera, czekającego na dogodną chwilę do oddania strzału. Dostał nawet więcej czasu niż potrzebował, ale nie skorzystał. Rzucił się w stronę samochodu oddając serię na ślepo, służąca jako zasłona. Desperacko szarpnął drzwi wyciągając pokrowiec. Rzucił spojrzeniem w stronę wydawało się zajętego Necrosa, lecz zanotował niebezpiecznie blisko, lecący ku niemu tasak.
Gwałtowny skok w tył ocalił mu życie… tak przynajmniej sądził. Pocisk nawet nie mierzył w niego, lecz wgryzł się w zbiornik z paliwem.
Jęzor ognia wystrzelił ku górze, z ognistych paszczęk bestia wypluła jeszcze nadpaloną oponę, która niemal uderzyła w truposza.
Zealota cały we krwi, nieco osmalony pośpiesznie wyszarpnął karabin z torby. Rana postrzałowa dawała się we znaki, mimo że kula przeszła wtedy na wylot. Teraz na dodatek eksplozja zarzuciła nim tak niefartownie, że złamał 2 żebra, a na dodatek zapodział gdzieś swój rewolwer. Nie wolno mu było jednak narzekać, miał teraz chwilę by zdjąć gościa, kiedy ten zagrał va banque i pozbawił się broni, a co ważniejsze osłony.
Wspominany tymczasem podszedł do szalejącego morza ognia. Płomienie lizały go całego, lecz on nic sobie z tego nie robiąc sięgnął po rozpaloną do czerwoności klingę. Wyciągnął ją powoli, przecież się nie paliło. Dłoń dzierżąca owiniętą w płonące bandaże rękojeść trzymała ją pewnie. Nadpalone przez płomienie odzienie odsłoniło tors naznaczony groteskowymi szwami, twarz została oszpecona poważnymi poparzeniami.
Kimkolwiek był, lepiej żeby prędko przestał być. Lufa czekała w gotowości.
Szybkie spojrzenie w lunetę i M 21 wypluł z siebie pocisk. Cel tylko odchylił głowę, na policzku pozostało pamiątkowe cięcie, zupełnie jak przy goleniu. Leanai przełknął ślinę, ale klękając na jedno kolano nie tracił zimnej krwi. Oddał szybką serię popisując się snajperskim kunsztem, szybko zmieniając cele pomiędzy tułowiem, a głową. Wszystko to zostało zablokowane przez Zanbatou, a potwór zbliżał się z każdym krokiem nie stając nawet na moment.
Biedny facet. Był naprawdę dobry, nie powinienem mieć szans… ja jednak widziałem gdzie strzeli już po tym jak skręcał barki, lekko przechylał ciało by przygotować się na odrzut, nie wspominając o ruszającej się jak ślimak lufie. Widziałem lepiej niż inni, słyszałem lepiej niż inni, reagowałem znacznie szybciej niż przeciętny człowiek… uwierzcie, tamten facet naprawdę fałszował, zawdzięczam mu życie. Jednego nie potrafię. Nie umiem jeszcze przewidzieć gdzie poleci kula po strumieniach powietrza, ale to kwestia przyszłości i zapisania się na jakiś kurs, zaraz po grze na gitarze.
Byłem przed nim w odległości 3 metrów. Liczył, że nie zdążę zareagować.
Każdy może się pomylić. Tym razem się pomyliłem ja. Strzał poszedł na rękojeść i wyszarpnął mi miecz z dłoni, ten bezwładnie poleciał gdzieś w tył. Skręciłem ciałem mocno w bok przerzucając cały ciężar na nadchodzące uderzenie, on pociągnął ponownie za spust…
… tamta była jego ostatnią kulą (M 21 ma magazynek zdolny pomieścić 20 kul).
Tak, liczyłem przy każdym strzale.
Trafiłem czysto w podbródek, na co on w dość oczywistej odpowiedzi wystrzelił do góry. Nie pozwoliłem ptaszkowi odlecieć, bo zaraz chwyciłem rąbek płaszcza i grzmotnąłem nim o grunt, tak że powstał wyraźny ślad sylwetki. Odszedłem lekko do tyłu pozwalając chłopakowi wstać. Jestem wyjątkowo ułożonym potworem.
- Walcz o swoje życie – postanowiłem trochę go podrażnić.
Spod rękawów płaszcza wysunęły się dwie brzytwy. Skoczyłem w powietrze i obiema nogami odepchnąłem od siebie ręce Leanai’a, tak że utworzyły literę „v”, a ostrza przeleciały mi koło uszu. Padłem na plecy, szybko obracając się na drugą stronę stanąłem na samym rękach, nogi podginając pod siebie. Wyciągał spod wewnętrznej kieszeni kolejne ostrze, gdy ja puściłem nogi jak sprężynę i zdruzgotałem mu kolano. Gdy upadł twarzą na beton znowu chybiając, stanąłem na chwilę na rękach i spadającą niczym gilotyna nogą odcisnąłem jego twarz w asfalcie. Wtedy uznałem, że na dzisiaj koniec popisów.
Wstałem, otrzepałem się i ruszyłem po swoje rzeczy. Usłyszałem odbezpieczany rewolwer.
Nie odwracając się wykrzywiłem rękę do niemożliwej pozycji i ścisnąłem lufę. Mogłem się domyślać, że prawie wyrwało mu bark, a i trochę odłamków nieprzyjemnie ukąsiło go tu i ówdzie. Mnie też, mogłem się domyślać.
Kiedy spojrzałem na niego wystawił przede mnie otwartą dłoń (druga zwisała bezwiednie), cofając się do tyłu.
- Czekaj, zmusili mnie do tego…
- Tak mówił każdy Niem-
Wtedy zacisnął gwałtownie palce. Tryskająca ze mnie krew zasugerowała mi, iż z dużą dozą prawdopodobieństwa czymś oberwałem. Jakby z nikąd wbiły się we mnie sztylety. Nogi zadrżały panicznie, po czym posłusznie upadłem na kolana. Dotknąłem ręką szyi, zaraz badając juchę na rękawicy. Chyba moja, ponadto dziwne motyle w brzuchu dobitnie mówiły, że albo się zakochałem, albo mam tam mały Sajgon.
Rozłożyłem się jak długi wsłuchując się w rytmiczne sapanie.
- Już myślałem, że to cię też nie załatwi.
Ledwo, bo ledwo, ale wyprostował się. Kiedy tak dyszał nade mną, ja modliłem się, by nie był jakimś zboczeńcem. Zawsze mam jakieś homofobiczne skojarzenia.
- Twardy skur*ysyn.
- Ta, zawsze chciałem być skur*ysynem, wtedy tatuś mi powtarzał „ależ synku, przecież jesteś!”.
Zasunął mi z laczka w podbrzusze, aż mną zarzuciło.
- Nawet teraz się nie zamykasz.
Mam ten przywilej, więc korzystam. Wspominałem, że jest to dla wielu spory problem?
- Mówiłem ci, że lepiej mieć mnie po swojej stronie.
Oczęta mi się zamknęły, a unoszące się kąciki ust nijak nie pasowały do obrazu umierającego.
- Mam ostatnie życzenie? Poczęstujesz papierosem?
Prychnął.
- Niemożliwy drań, serio aż mi cię szkoda.
Wyciągnął gustowną zapalniczkę. Nachylając się nade mną włożył mi ćmika do ust i począł go podpalać.
Pora na dowcip. Nie pytajcie potem, komu takie dowcipy robię…
- A mówili, palenie szkodzi…
- Że co?
Wtedy odbiło mi się potężnie, a w niego buchnął snop ognia.
Gorgil zawsze powtarza „z dwojga złego, lepiej w tę stronę”, lecz ja jestem osobliwym wyjątkiem, potrafię robić rzeczy ustami, o których filozofom się nie śniło. I nie jestem gwiazdą porno. Powiedzcie szczerze, czy ja do cholery pasuje na superherosa ze swoimi mocami? A jeśli zapytacie o moją dietę, możecie być pewni że jest bogata w metan.
Wrzeszcząc chwycił się za twarz, tarzając się próbując desperacko ugasić płomienie. Zrzucił z siebie płonące palto, a ja przestałem krwawić na pokaz.
Nie lubię zabijać, a jednak muszę.
Nie lubię pomidorów, a niektórzy uwielbiają, tak też trudno powiedzieć, czy są dobre, czy złe. To mnie trochę męczy. Mówię poważnie.
Nie lubię siebie, podczas gdy większość ludzi traktuje się jak Bogów. Ja nazywam siebie po imieniu potworem.
Lubię też o sobie gadać.
Kim więc jestem? Wychodzi na to, że człowiekiem. A przynajmniej desperacko próbuje do tego siebie przekonać, chociaż to prawdopodobnie największa obelga jaką znam (nie licząc „suczego chwosta”).
Jednocześnie najpiękniejsza, przynajmniej z mojej perspektywy.
Zapomniałem jednak powiedzieć, czego najbardziej nie lubię. Jedyna rzecz, z której nie potrafię zakpić i nie jest wkurzającym pomidorem.
Jedyna, dzięki której potwór jest w stanie na siebie patrzeć.
- Tamten koleś.
Chwyciłem resztki za fraki Leanai’a, tak by mógł na mnie spojrzeć.
- Nazywał cię po imieniu. To był twój ziomek, prawda?
Otworzył powiekę, charcząc coś do mnie, co brzmiało jak:
- Był bezużyteczny.
Aż się krew we mnie tak zagotowała, że ulało się nieco z szyi.
- Nie lubię cię. Nawet bardzo.
Podniosłem go nieco wyżej, drugą dłoń zaciskając na tyle mocno, by żyły wyskoczyły mi na całej ręce.
- No krew mnie zalewa przez ciebie.
Wystrzał musiał brzmieć nieprzyjemnie. Musiał również zmienić położenie nosa agenta, nie tak drastycznie jednak jak jego wysokość nad poziomem morza. Wszystko co leci musi kiedyś spaść. Niczym kibic baseballu obserwowałem jak piłeczka spada do wody.
- Strike!
Buchając parą z nosa chwyciłem jedną z leżących brzytw i nad wciąż płonącym paltem rozgrzałem ją, by zasklepić rany. Byłem jeszcze zbyt słaby, by zostać hardkorowym dawcą krwi. Ziewnąłem przeciągle. Moje podejście może nieco dziwić, tak nagle stało się tyle dramatycznych rzeczy… ale wierzcie mi – to dla mnie chleb powszedni. Wszystko może się człowiekowi znudzić, potworowi tym bardziej.
Pogrążony w udzielaniu sobie prowizorycznej pierwszej pomocy nie zauważyłem jeep’a ze stertą pakunków na dachu, z wewnątrz którego z otwartymi ustami patrzyła na mnie cała rodzinka zmierzająca na wakacje. Zarejestrowałem szczątki limuzyny wokół, zerknąłem na zwłoki w większych i mniejszych częściach porozrzucane to tu, to tam. Chwyciłem materiał od Zanbatou zakrywając swe paskudne ciało przed dziećmi. Chrząknąłem wracając jeszcze po miecz jakby gdyby nigdy nic, będąc odprowadzany przez czujne spojrzenia.
Dopiero wtedy wystawiłem kciuk, postanawiając złapać stopa.
- Chłopaki powiedzieli, że nie jednak już nie chcą pizzy. Trochę mnie poniosło. Podrzucicie mnie?
Odjechali z piskiem opon.
- Jak… nie, jeśli wrócę do domu, to nie wiem jak to im wytłumaczę – odmachałem jeszcze dzieciakom, naprawdę je lubię - … Sam nie umiem… eh…
I ruszyłem przed siebie, wracając do bezmyślnego śledzenia żółtej linii.
Zakończenie dodatkowe:
Byłem tak zmęczony, że ledwo ciągnąłem za sobą to żelastwo. Nie wiedzieć czemu w tym miejscu czułem się strasznie osłabiony. Naprawdę musiałem się nakombinować, a teraz byłem w fatalnym stanie. To chyba oksymoron, mówiąc o truposzu. Jednak wszystko jest względne – jak mówi dzisiejsza lekcja.
Na duchu podtrzymywało mnie jedno.
Moi ludzie na pewno już mnie szukają, zdają sobie sprawę na jak niebezpieczną misję wyruszyłem i poczną się niepokoić…
Nadzieja. Jeszcze jedna rzecz, której się wstydzę i która tworzy ze mnie humanoida.
Mam taką nadzieję.
Ayla wyjęła mleko z lodówki pociągając solidnego łyka. Kasztanowo włosa piękność ubrana w krótkie, jeansowe spodnie i wydekoltowaną bluzeczkę opierała się o blat stołu, gdy do pomieszczenia wszedł niski, acz dobrze zbudowany brodacz w skórzanej kurtce.
- Gorgil – zwróciła się do niego – Nie widziałeś Necrosa?
Również otworzył lodówkę wyjmując z niej butelkę piwa, którą otworzył zębami.
- Mówił, że po cukier idzie.
- Pewnie się zgubił idiota…
Zegar na ścianie zatykał parę razy.
- Nie wiem, pieprze to – wzruszył ramionami – Ja po niego nie idę. Kiedyś się znajdzie.
- Ta, pewnie masz rację.
To tyle w ramach przedstawienia, myślę że starczy.
Miło mi poznać.
___________________________________________
Wyjaśnienia:
- Kawałek grany przez radio jest tylko przypadkiem podobny do utworu „AC DC – Highway to Hell”. Zupełny przypadek, że w radiu poleciało coś tak podobnego.
- Wprawdzie to ja jestem Agentem z nazwy, to Zeloci też są agentami swego państwa, dlatego tak ich też określiłem parę razy.
- Skąd jest Necros, kim jest? …
- Ten Gołota to naprawdę zupełny strzał ze strony Necrosa… no co, nie mógł sobie palnąć takiego wymyślonego nazwiska? Wszystko inne, co możecie jakoś kojarzyć również… często gada od rzeczy, ogólnie nie wydaje się zbyt stabilny psychicznie, ma jakiś swój schizofreniczny świat…
- Może jest długaśnie, ale ten pan zasługiwał na należyte wejście. Mam nadzieję, że to wybaczycie.
- Co do walki. Wydaje mi się, że nie mam czego komentować. Wszystko jest jasne.
- Leanai może nieco spóźnić się z oddaniem wpisu, z uwagi na problemy z dostępnością do internetu/komputera. Proszę o wyrozumiałość.
- Sztuczka z wybuchowym bęknięciem? Widziałem w doktorze Housie, gazy jelitowe mogą się palić!
- Aaach… nie opisałem jeszcze, iż jestem Agentem Sanbetsu. Na to przyjdzie pora.
- Nie ustaliłem z Leanai miejsca starcia... to chyba nie problem? Sam za bardzo nie wiem, gdzie miałbym umiejscowić wykreoany przeze mnie klimat.
- Leanai pisze, że zwykle pracuje sam, albo z partnerem... co nie znaczy, że za żadne skarby by nie wykonał roboty w 4-kę, no nie?
Mam nadzieję (nie nadużywam tego zwrotu?), że dobrze się czytało.
Pozdrawiam. |
|
|
|
*Lorgan |
#2
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
»Kalamir |
#3
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 21-10-2009, 12:11
|
|
Cytat: | Spragniony krwi glock wyszukał ofiarę. Warknąłby do przybysza, gdyby tylko mógł, gdyż był trzymany jednak na smyczy przez swego pana w gustownym garniturze. | Hell yea ^^ Cytat: |
Już mówiłem, moje poczucie humoru jest bardzo specyficzne, tylko Gorgil się śmieje… ale jego używaliśmy jako żywego tarana za dużo razy... | poczucie humoru? jeżeli przejawia się w formie narracji... to jest specyficzne.
Cytat: |
Wszystko co leci musi kiedyś spaść. Niczym kibic baseballu obserwowałem jak piłeczka spada do wody.
- Strike! |
Strike jest wtedy gdy miotacz wrzuci piłka w sferę pałkarza a ten jej nie odbije. Ty opisałeś Home Run.
Kod: | Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować. | w jakimkolwiek mieście w jakimkolwiek kraju.
Dobra. Co by tu napisać. Po pierwsze twoja narracja jest fatalna. Miesza się wszystko co jest opisem, twoimi myślami i refleksjami i ... cokolwiek tam jeszcze było. Nieklarowne i męczące. Nudzące, frustrujące, bezmyślne, idiotyczne, niezgodne z karta postaci (której praktycznie nie ma bo oparłeś się, aby ją uzupełniać w trakcie gry - no to polecą punkty bo pomysł OK tylko wcale ci to nie wyszło). Dodatkowo twoja postać jest początkująca - chcesz aby znała się na psychologi? Kup psychologie na (+1) i styka. Nie ma nic za darmo. Tak samo taktyka. Inaczej każdy wyposażał by swojego bohatera w różne bajery bez końca podczas gdy na to trzeba zasłużyć pracując - rozbudowywanie postaci to kwintesencja rpg. Tylko, że o tym powiedziałem ci jakiś tydzień przed walką.
Twoja postać jest niepoważna? Ok... ale doprowadziłeś to do takiego stopnia gdzie ta cecha (zawada -_-) wypaczyła wszystkie aspekty wpisu - nawet narracje co jest według mnie kpiną.
Poza tym... gdyby agenci, zealoci i t d walczyli w taki sposób z takich powodów... to NAG już dawno podbiło by cały świat.
Wskazówki na przyszłość? Osobiście chciałbym zobaczyć klarowną formę która nie będzie odstraszała. Chciałbym mieć sensowną fabułę i wyraźnie nakreślonych bohaterów. Czego nie chce? Nie chce malkavianina w osobie głównego bohatera. Chociaż nie! Masz prawo mieć takiego bohatera. Tylko, jak bardzo tego chcesz :/ to nie pokazuj nam już walk z jego punktu widzenia. po prostu nikt nie będzie chciał oceniać twoich walk.
Tym razem ocena: 3 kiepskie wejście, które dołoży ci pracy. No chyba, że satysfakcjonuje Cię dolna półka w rankingu. |
|
|
|
*Lorgan |
#4
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-10-2009, 14:28
|
|
Necros – Namęczyłeś się zapewne tworząc ten wpis, więc lektura mojego komentarza nie będzie należała do przyjemnych...
Warsztat literacki musiałeś pomylić z samochodowym. Konstrukcja jest niezwykle chaotyczna i niespójna, występuje masa błędów językowych i powtórzeń (niefortunne konstrukcje zdaniowe). Popełniłeś też multum odniesień do rzeczywistego świata, co świadczy o nieznajomości realiów gry (to, że wykazałeś część błędów w posłowiu, jeszcze bardziej Cię obciąża – ignorancja ma konsekwencje). Dopiero się rozgrzewam...
Starcie zostało rozwleczone do granic [moich] możliwości. Tony nieśmiesznych żartów i nieudolna narracja miały, jak sądzę, zbudować klimat. Pewnie by to zrobiły, gdyby zostały sprawdzone i kilka razy poprawione. W formie, w jakiej są, tworzą tylko balast – optycznie powiększają pracę i przedłużają cierpienia czytelników.
Uderzyła we mnie również żonglerka pojęciami. Po to żołnierze każdego z państw otrzymali osobne nazwy, żeby nie nazywać ich wszystkich agentami. Zdaję sobie sprawę, że większość ludzi ma problemy z powtórzeniami i postarałem się odrobinę ułatwić im życie. Nie wszystkim, jak się teraz okazało...
Wypadałoby dać kilka rad, więc oto one:
- nie zwracaj uwagi na objętość – wpis ma być ciekawy, niekoniecznie długi;
- sprawdzaj, co każdego dnia napisałeś – nie pogrążaj się w motywach, które Ci nie wyszły i po prostu je kasuj;
- nie żartuj – nie umiesz;
- poznaj świat gry i nie odnoś się do rzeczywistości – jeśli chcesz wstawić Glocka, wstaw pistolet, Lincolna, wstaw limuzynę, Highway to hell, wstaw wymyśloną piosenkę, której fragment tekstu zacytujesz we wpisie (nie całość, nie męcz czytelników i nie zbaczaj w ważnych momentach z głównego wątku);
- doceniaj przeciwnika zamiast przeceniać siebie – nie stworzyłeś tak interesującego bohatera, żeby przybliżać jego przeżycia wewnętrzne (najpierw trzeba go trochę przedstawić w nudny, standardowy sposób);
- opisuj otoczenie – tylko nie zamień się w Elizę Orzeszkową (po korekcji płci koledzy Cię opuszczą);
- spróbuj zaciekawić odbiorcę, żeby każdy kolejny wpis czytał z ochotą.
Ocena: 3,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Necrosa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Naoko |
#5
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 22-10-2009, 10:27
|
|
Hmmm... Kolejny walkower...
Necros: Jestem w kropce. Na dobrą sprawę nie wiem co napisać - naprawdę! Rzadko mi się coś takiego przytrafia... Moja ocena może Ci się nie spodobać.
Zacznijmy od świata przedstawionego. Jak wszyscy dobrze wiemy, elementami jego są: akcja, bohaterowi, miejsce i czas. W Twojej pracy zabrakło miejsca i akcji. Twój pomysł na narrację był oryginalny, jednak widać, że brak Ci warsztatu. Nie mogę jednak zarzucić Ci braku bogatego słownictwa, bo nie zauważałam aż tak wielu powtórzeń. Chociaż z taką ilością tekstu łatwo oszukać oczy. Wracając: nie ma miejsca. Narracja, w której opisujesz poczynania bohaterów i otoczenie zlewa się w jedną, nieczytelną całość. Przynajmniej tak jest na początku, po przyzwyczajeniu byłam w stanie mniej więcej rozróżnić te dwa wątki. Natomiast kwestia akcji: rozwlekłeś ją, jak słusznie zauważył Lorgan, do granic możliwości czytelnika. I chociaż tekst w niektórych miejscach męczył niemiłosiernie, podziwiam, że chciało Ci się napisać aż tyle.
Twój styl jest... specyficzny. Trochę kulawy. Widać, że próbujesz nadać swojej wypowiedzi lekkiego tonu, jednak aby posiąść taką umiejętność, trzeba wielu ćwiczeń. Najlepiej sięgnąć po książki. Ewentualnie po niezniszczalne lektury szkole. I pisać. Dużo. Bardzo dużo. Codziennie.
Twój przeciwnik... Gdzie on się podział? Czyżby stał się niewidzialny wśród lawiny słów? Niestety, to jeden z większych minusów, które wpłynął na ocenę. Mogłeś pisać ile wlezie, mogłeś robić błędy i tym podobne, ale gdyby walka była kwintesencją Twojej pracy, puściłabym w niepamięć te błędy. Przecież o to chodzi w wyzwaniach! O walkę! O to, kto lepiej opisze wykop z półobrotu na rozpadającym się moście! Dobra, czuję, że zaczynam przesadzać... Ale taka jest prawda! Tymczasem postać Leinaia [czy oby na pewno dobrze odmieniłam?] została opisana jako snajper z umiejętnościami dziesięciolatka. Tego nie wybaczę. Necros, tak samo jak jego przeciwnika, są początkującymi bohaterami, zatem ich umiejętności powinny być wyrównane. Oczywiście bazując na statystykach.
Reasumując... Praca nie najwyższych lotów. Musiałbyś do niej wrócić na spokojnie po kilkunastu dniach i wówczas sam zobaczyłbyś, co może nie spodobać się potencjalnemu czytelnikowi. Jednak nie było aż tak strasznie. Udało mi się dotrzeć do końca i niektóre frazy przypadły mi do gustu. Niestety, tych niektórych było za mało, abym mogła wystawić wysoką ocenę. Doradzałabym, abyś bardziej skupił się na opisie świata, niż myśli bohatera. Na pewno nie wyjdzie Ci to na złe. Malkavianin jest w porządku, ale tylko doświadczeni gracze mogliby pokusić się na stworzenie takiej postaci. Sama raz próbowałam - jedno z cięższych zadań świata.
OCENA: 4 były chwile, w których tekst był całkiem ciekawy. Pomysł opisu całej walki inny, zatem nowy, a nawet w jakiś sposób ciekawy. Pracuj dalej. Nie zniechęcaj się. Widzę światełko w czarnym tunelu. I nie jest ono takie małe.
Leinai: zły początek. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
^Coyote |
#6
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 26-10-2009, 23:08
|
|
Necros: Czytałem, czytałem , czytałem .. i wiesz co? Zajęło mi to ze trzy dni Napisałeś bardzo dużo, zgadza się , ale dlaczego już nic nie sprawdziłeś? Nie będę Ci już truł jak reszta, bo i chyba nie o to chodzi Wiesz co zrobiłeś źle a co dobrze. Jak nie wiesz to moje tłumaczenie i tak nic nie zmieni. Masz sporo chęci ale nie przerabiaj ich na wydłużanie zdań a na poprawianie treści. Teraz nie jestem zadowolony .. Na pierwszą walkę poszło Ci średnio. Czy będzie lepiej, nie wiem, pokaż mi
Na koniec mam jedną prośbę: zmień narrację na jakąś normalną, bo tego się zwyczajnie czytać nie da.
Leanai: Klapa, dół, porażka i tragedia! Nie oddajesz wpisów, to nie wdawaj się w walki!
Necros: 4
Leanai: nie ma walki , nie ma oceny |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 26-10-2009, 23:16
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Necros - 14,5 pkt.
Leanai - 0 pkt.
Zwycięzcą został Necros!!!
Punktacja:
Necros +30 (medal: Gwiazda Ochotnicza)
Leanai -15
Kalamir +5
Lorgan +5
Naoko +5
Coyote +5 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|