6 odpowiedzi w tym temacie |
»Kimen |
#1
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 50 Wiek: 36 Dołączył: 07 Cze 2009 Skąd: Warszawa
|
Napisano 13-07-2009, 11:29 [Poziom 0] Kalamir vs Kimen - walka 1
|
|
Karty postaci:
Kalamir
Kimen
Po wyjściu z pociągu Kimen odpalił mentolowego papierosa i poprawił kołnierz zimowej kurtki.
- Co za mróz, niech go piekło pochłonie – warknął, przygryzając zębami peta.
Pierwsze kroki przybysz z Babilonu skierował do najbliższej gospody. Uderzyła go wszechobecna staroświeckość i surowy wystrój. Podszedł powoli do barmana i zapytał:
- Czy możesz mi powiedzieć, dobry człowieku, jak nazywa się miasteczko, do którego właśnie zawitałem? Widzisz, konduktor stwierdził, że jakby znał nazwy wszystkich dziur, w których zatrzymuje się jego pociąg, nie starczyłoby mu pamięci na naukę czegokolwiek innego.
Barman, którym okazał się rosły mężczyzna w sile wieku splunął do szorowanego właśnie przez siebie kufla i odparł.
- Jesteś w Tuslan, żółtodziobie. Trzysta kilometrów na północ od Avalonu.
- Czyli wszystko się zgadza – odparł rozpromieniony przybysz – widziałeś może tego człowieka?
Pomięte zdjęcie powędrowało w ręce tubylca. Ten chwilę przyglądał się w milczeniu i położył je na ladzie.
- No? Widziałeś go? – zapytał już lekko zniecierpliwiony Kimen.
- Widziałem. Zatrzymał się u mnie trzy dni temu.
- Mówił może gdzie zmierza?
- Mówił.
Kilka monet powędrowało na blat.
- Mówił, że będzie płynął do Babilonu z jakiegoś porciku na południe od Avalonu.
- Babilon? W takim razie tłukłem się tu całkiem na darmo. Dzięki za informację, przyjacielu. Pozwól teraz, że kupię sobie bilet powrotny.
Trzy dni później Kimen powrócił na swój kontynent. W poszukiwaniu jednego człowieka zjeździł sześć niewielkich, portowych miasteczek na północnym wybrzeżu Babilonu, by wreszcie dotrzeć do niewielkiego Amarillo. Było to miejsce bardzo urocze i słoneczne. W płyciutkiej nizinie rozciągało się kilkanaście domków otoczonych polami, kilka zadbanych budynków przemysłowych i skromny ratusz. Podróżnik jak zwykle udał się do baru, by zasięgnąć języka.
- Widziałaś tego człowieka? – zapytał napotkaną zaraz przy wejściu kelnerkę.
- Tak mój panie, widziałam. Siedzi przy ostatnim stoliku w dużej sali na wprost od wejścia. Nie możesz pomylić.
Kimen pożegnał kobietę skinieniem głowy i podniecony ruszył we wskazane miejsce. Przy długiej, dębowej ławie siedział rosły mężczyzna z jasnymi włosami i brodą. Śmiał się głośno i dyskutował z jakimiś pijakami. Miał bystre niebieskie oczy łotra. Pewnie ktoś nie wprawiony dałby się zwieść łagodnym zachowaniem i szczerym uśmiechem. André Kimen zaliczał się jednak do ludzi szczególnie wnikliwych i trudnych do oszukania. Jego ofiara znajdowała się tuż przed nim. Kalamir, człowiek, który niespełna trzy lata temu zgwałcił i zabił jego przyjaciółkę z dzieciństwa, Klarę. Nie było wystarczających dowodów, żeby zażądać ekstradycji, jednak młody mag wiedział swoje. Teraz, kiedy wreszcie nauki magiczne uczyniły go potężnym wojownikiem nadszedł czas zemsty...
- Nagijczyku! – krzyknął na cały głos, aż wszyscy goście odwrócili się w jego stronę – przyszedłem po twoją głowę!
Kalamir zerwał się na równe nogi i wyciągnął z pochwy długi miecz. W tym samym czasie Kimen sięgnął po swoje dwa złote pistolety.
- Trzy lata temu zgwałciłeś i zabiłeś młodą dziewczynę. Teraz ja w imieniu Pana naszego Lumena wyślę cię na wieczystą pokutę.
- Jakąż znowu kobietę? – zapytał zdziwiony wojownik – kim w ogóle jesteś?
- André Kimen, zwany też złotym baptystą. Zapamiętaj me imię na całą wieczność.
Rozległy się pierwsze strzały. Zaskoczony nagijczyk z ledwością uniknął ich chowając się za betonowy filar.
- Nie odwlekaj tego, co nieuniknione... – powiedział Kimen i wznowił ostrzał.
Przeszkoda powoli zaczęła się rozpadać, więc Kalamir nie miał innego wyboru, jak spróbować ataku. Był szybki jak błyskawica, jednak za mało spokojny. Jego przeciwnik doskonale wiedział co zamierza i zdążył się już do tego przygotować. Kiedy miecz zmierzał już w stronę gardła napastnika, ten otworzył szeroko oczy, które rozbłysły oślepiającym światłem. W tym krótkim momencie kula z jednego ze złotych pistoletów przeleciała z lufy prosto w klatkę piersiową Kalamira. Następna trafiła w prawe udo. Nagijczyk osunął się osłabiony na kolana.
- Czas na to, żebyś spotkał się ze Stwórcą...
- Nie, czekaj! – krzyknął resztkami sił Kalamir – to nie ja zabiłem tę dziewczynę, słowo!
- Cóż mi po twoim słowie, morderco?
- Jest tylko jeden sposób, żebym cię przekonał. Pokonam cię i oszczędzę... – Kalamir błyskawicznie zerwał się na równe nogi i silnym kopnięciem zdrowej nogi wytrącił jeden z pistoletów przeciwnika. Mieczem spróbował zniszczyć drugi z nich, jednak trochę się przeliczył. Nie mogąc do końca opanować bólu był wolniejszy niż zwykle. To właśnie wykorzystał Kimen i wśliznął się na bardzo bliski dystans, a następnie przyłożył pozostały pistolet do czoła przeciwnika.
- Zaskoczyłeś mnie, nagijczyku. Nie ruchami jednak, a słowami. Dostrzegłem w nich prawdę. Pomyśleć, że tyle czasu pragnąłem zemsty na niewłaściwym człowieku...
Kimen odwrócił się na pięcie, pozostawiając spore grono zdziwionych, a nawet zszokowanych osób. W największym szoku był oczywiście sam Kalamir... |
|
|
|
»Kalamir |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 13-07-2009, 15:11
|
|
Cytat: | [Keihai]
Kälämir rzuca wyzwanie Kimenowi!
Miejsce starcia: Północne wybrzeże Babilonu (zielone pole) Małe miasto Amarillo oraz jego okolice. (Miasto zostało wymyślone na potrzeby walki, nie istnieje na mapie. Interpretujemy i kreujemy wedle uznania)
Termin: 14.07.09 do godziny 12 (w samo południe) |
znacznie ładniejsza wersja w wordzie DOWNLOAD Polecam czytać z pliku. Wujustrowany tekst robi swoje. No i proszę nie zaniżajcie mi oceny za narrację pierwszoosobowa XD To, że nie lubicie takiej formy nie oznacza, że jest ona niepoprawna lub gorsza.
Ponieważ zobaczyłem bardzo niepochlebne komentarze odnośnie takiej narracji postanowiłem zmiksować tekst pokazując w nim różne punkty widzenia tych samych sytuacji. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
Pozdrawiam.
Sama katedra stała niemal w centrum miasta. Jej wieża oraz boczna dzwonnica niczym dwa krwiożercze szpony wyrywały się ku zachmurzonym niebiosom. Była równie mroczna co noc na stepie Khazaru. Zbudowana z ciemnych granitowych płyt, teraz zdawała się być posępnym gniazdem nietoperzy, domem najokropniejszych gargulców oraz złowieszczym piorunochronem dla całego miasteczka. Nie żeby za dnia było z nią lepiej, taki to zwykły demoniczny urok. Była diabelnie stara, zapewne sięgała czasów gdy kościół wolał budzić w swych wyznawcach strach aniżeli zaufanie. W tej sytuacji jej wygląda miałby sens. W całej budowli najgorsze były okna. Ogromne, strzeliste, z kolorowymi freskami które przedstawiały równie krwawe i posępne wizje przeszłości. Cały ten obraz nabierał jeszcze większej mocy gdy niebo rozrywały błyskawice. No, ale czy samo Amarillo było lepsze? Miasto w którym mieszkało prawie dziesięć tysięcy równie posępnych mieszkańców nie budziło zbyt ciepłych uczuć. Budynki były wysokie, zdobione gotycko na każdym segmencie. Prawie każdego dachu pilnował kamienny gargulec który niczym orzeł przepatrywał ciemne zakamarki pomiędzy apartamentowcami. No i wspomniane dachy. Każda budowla miała spadzisty dach po którym lała się ta cholerna deszczowa woda.
Spojrzałem w lusterko kierowcy i raz jeszcze zobaczyłem moją gładko ogoloną twarz. Moje krótkie czarne włosy które jeszcze wczoraj były złote i dziesięciokroć dłuższe. Na ramionach miałem czarną marynarkę z jedwabnymi klapami która zakrywała białą koszulę bez kołnierza. Czułem się nieswojo. Byłem marynarzem, wojownikiem, myśliwym a przede wszystkim Wikingiem. Teraz zaś wyglądałem jak cholerny pingwin.
Opera była świetna. Udana kolacja w restauracji również zostanie zapamiętana. To jednak nie byłem Ja. W duchu nie mogłem się doczekać powrotu do domu. Raz jeszcze zadałem sobie pytanie jak do tego doszło? W smoking zostałem wepchnięty siłą zaś uśmiech był fałszywy. Moje myśli ponownie uleciały do niedalekiej przeszłości.
Po tym wszystkim co przeszedłem i tak uważam, że mój ojciec to swój chłop. Całe życie myślałem, że to przykładny szkutnik podczas gdy on był jednym z najznamienitszych wojowników w królestwie. Nadczłowiek pierwszej kategorii. Szkoda, że nikt mnie nie uprzedził o tym fakcie. Szkoda, że nikt nie uprzedził jego, że to pójdzie mu w dzieci. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy biegnąc przez las przegoniłem psy myśliwskie. Albo gdy widziałem w zwolnionym tempie jak nietoperze wylatują z jaskiń w Kotyjskich górach. Przerażony tym faktem, pytam o co chodzi? Nagle dowiaduje się, że mój staruszek był genetycznie zmodyfikowanym zabójcom a ja mam to po nim. Wiedziałem, że zaistniałych okolicznościach ktoś kiedyś upomni się o moje zdolności. Tak też się stało.
Przez pomyłkę udaremniłem szpiegowską akcję Sanbetsu. Zdaje się, że to jakiś miesiąc temu było. Nawet nie wiedziałem o co chodziło. Ledwo mój statek dopłynął do domu a ci zakuci w stal kolesie już na mnie czekali. „Nadszedł twój czas” oznajmili. Raz, dwa, nim się obejrzałem siedziałem na tajnej misji w Babilonie. Dni mijały a ja wciąż nie wiedziałem kiedy uda mi się stąd wyrwać. Wywiadowi było bardzo na rękę moje obeznanie świata. Zapamiętajcie sobie to… Gdy Loki wyciągnie was z tarapatów… zrobi to po to by wpakować was w większy bajzel.
Taksówka zatrzymała się przy kawiarni Marcelego. Rzuciłem banknotem i nie czekając na wydanie reszty, wyskoczyłem z samochodu kryjąc się przed deszczem pod skórzanym płaszczem. Chociaż kawiarni miała trzy piętra to wchodziło się do niej po schodkach w dół. Wewnątrz pachniało mahoniowym drewnem oraz zapachowym tytoniem który to niemal przy każdym stoliku znajdował swego amatora. Nie straciwszy czasu na dalsze podziwiania lokaju udałem się na drugie piętro i zająłem pusty stolik przy oknie. Jakiś szajbus rozdawał ulotki jakiegoś kościoła, zignorowałem. Chwyciłem gazetę jednak nim otworzyłem pierwszą stronę do stolika dosiadł się starszy mężczyzna z siwą brodą.
- Dawno się nie widzieliśmy Diego – przywitał mnie skinieniem głowy. – Widziałem cię dzisiaj w operze. Tak myślałem, że wpadniesz na kawę.
- Dobrze pomyślane staruszku. Co tam słychać u cioci Marietty?
- Czuje się dobrze, lekarze o nią zadbali – odpowiedział szyfrem, jak ja.
- Cieszę się, nieleczona gruźlica nadal potrafi urządzić człowieka – nim skończyłem myśl, do stolika podano nam kawę.
- Niestety straciła mowę. Powikłania, rozumiesz. Ojciec chciał cię zobaczyć, mówiłem ci?
- Nic o tym nie słyszałem.
- Tak, wiem, żeś zapracowany. No ale nim udasz się do domu, mama chciała byś złożył ojcu wyrazy szacunku. Może wiec odwiedzisz go w drodze powrotnej.
Cholera! Znowu to samo. Gdy wykonujesz wszystkie misje tak jak ci kazali to w ostatniej chwili okazuje się, że agencja wciąż chce czegoś więcej. Idzie ci za dobrze? Nigdy nie skończysz. Idzie ci kiepsko? Zginiesz. Totalny kanał.
- Sam nie wiem, jestem już bardzo zmęczony.
- Och, Diego! Ależ to ojciec! Jest bardzo ważny. Okaż mu należyty szacunek.
Sprawa była przesądzona, miałem wykonać jeszcze jedno zadanie. Dokończyliśmy kawę rozmawiając o operze którą widziałem. Oczywiście to wciąż była zakodowana rozmowa której przeciętny Babilończyk by nie zrozumiał. Gdy zaś zegar wskazał dwie godziny do północy, wstałem i pożegnałem staruszka. Okrywszy się płaszczek opuściłem kawiarnię i zasłaniając się podwędzoną parasolką, zacząłem przeskakiwać nad kałużami do najbliższej taksówki. Zapewne wtedy zobaczył mnie ten cholerny inkwizytor, ale o tym miałem dowiedzieć się znacznie później. Gdy już wygodnie usiadłem na tylnim fotelu auta, powoli otworzyłem kopertę którą przemycił dla mnie agent w kawiarni. Zadanie było bardzo klarowne. Musiałem wrócić do katedry.
Gigantyczne metalowe wrota były zdobione czymś co Babilończycy zwą Sefirami. Tuż nad wejściem wisiał solenny witraż przedstawiający jakąś scenę z udziałem Babilońskich aniołów wymierzających karę ludziom. Oczywiście pierwsze co pomyślałem, to fakt, że jest to kolejny ortodoksyjny wyskok w kierunku nadludzi, jednak po namyśle, zdałem sobie sprawę, że ów obraz dotyczył czasów znacznie wcześniejszych. Nie straciwszy więcej czasu, pchnąłem wrota do środka i wszedłem do złowieszczej katedry. W środku nie było lepiej niż na zewnątrz. Chociaż nie chciałem już więcej zwracać uwagi na architekturę tej budowli to ornamentalna muzyka organ, całkowicie mi na to nie pozwalała.
- W czym mogę ci pomóc, synu? – pytanie księdza całkowicie wyrwało mnie z mojego snu. Chcąc się przygotować do nieuniknionego, rozpiąłem oba mankiety.
- Tylko się rozglądam, właściwie to szukam ojca Garviona, widział go ojciec?
- Oczywiście, był tu zemną przed chwilką, poszedł na zakrystię ale zaraz wró… - ponieważ nie potrzebowałem więcej informacji wypuściłem krótką Cinquedea’e z rękawa i sprawnie chwyciłem ją dłonią. Ksiądz nawet nie wiedział co go zabiło. Nim jego ciało upadło na posadzkę, złapałem go i ułożyłem pomiędzy ławami. Mój marsz śmierci trwał dalej. Krok za krokiem niósł się echem w kierunku zakrystii gdy nagle w drzwiach stanął starszy mężczyzna z kartonem na rękach. Garvion, nieświadom niebezpieczeństwa, zakończył moją podróż. Ręka uniosła się, szykując nóź do rzutu, czas niemal stanął w miejscu. Chciałem by głupiec poczuł strach przed wojownikiem który miał go zabić. Połączyłem moje zmysły w jedność by pokazać mu moje piekielne oczy. Dobre wrażenie, pomyślałem.
Skoczyłem w tył robiąc przy tym dwa salta a następnie wylądowałem na ławkach. Dwa pociski wystrzelone w moje plecy przeleciały tuż pode mną. Sisäinen Näkö uratowało mnie całkiem przez przypadek. Przebiegły Zelota który omal mnie nie zabił, musiał podążał za mną od kawiarni. Pozwoliłem moim zmysłom wrócić do normy by spojrzeć własnymi oczami na przeciwnika. Przemoczony drań w śmiesznych kolorowych ciuchach szarżował na mnie z automatem w ręku. Wraz z nim kolejne pociski pędziły ku mnie. Na szczęście nie było to nic przed czym nie zdążyłbym uskoczyć pomiędzy masywne ławy.
Pędząc pochylony miedzy prowizoryczną osłoną, czułem jak fragmenty drewna za moimi plecami są rozrywane przez ołowiane kule. Wreszcie, którymś z kolei skokiem ukryłem się na kamiennym filarem. Dziękować bogom, stała tam zbroja jakiegoś świętego wojownika któremu natychmiast wyrwałem ozdobną tarczę. Niestety niemiał broni, wiec musiałem zadowolić się moimi sztyletami które jak się okazało zgubiłem biegnąc. Ksiądz musi poczekać.
***
Starzec powoli i ostrożnie wyszedł tylnym wyjściem z kawiarni uważając na to by wyglądać tak naturalnie jak to tylko możliwe. Z dbałością krocząc miedzy kałużami w małym zaułku na tyłach MarcellCafe nie spostrzegł w porę, że nie jest tam sam. Dwa pociski przebiły jego nogi, po jednym na każde kolano. Przez chwilę w jego uszach panowała cisza. Po kilku sekundach jego mózg został sparaliżowany, przez gigantyczne fale bólu. Ciszę zastąpiły krzyki agonii.
- Kim był mężczyzna z którym się spotkałeś? – zapytał młody blondas który wyłonił się z ciemności trzymając dwa pół a może pełne automaty w rękach. – Dokąd go wysłałeś?
Napastnik w odpowiedzi otrzymał tylko krzyki połączone ze skomleniem. Padł jeszcze jeden strzał nim w zaułku zapadła kompletna cisza. André Kimen powoli obrócił ciało nadczłowieka by przeszukać jego kieszenie. Z wyjątkiem telefonu nie było w nich nic. Wyciągnąwszy komórkę z zakrwawionego garnituru, Zelota zaczął przeglądać wychodzące połączenia. Nie mogąc wyciągnąć żadnych sensownych wniosków podszedł do kasy w kawiarni i oddał telefon ślicznej pani za ladą.
- Ktoś się po niego zgłosi, proszę go przypilnować – rzucił najszybciej jak potrafił. – Za kilka minut przyjdzie tu panna Anna, proszę przekazać jej kwiaty i poprosić by poczekała na mnie przy stoliku.
- Oczywiście, ale zaraz! Dokąd pan biegnie? Proszę pana?
Kimen nie słuchał już ekspedientki. Tym razem pobiegł przed frontowe wyjście by złapać taksówkę.
- Tomaszu! – zawołał swojego ulubionego taksówkarza który niemal zawsze stał pod kawiarnią. – Czy widziałeś może, wysokie mężczyznę w smokingu? Czarne włosy postawione do góry?
- Tak, wsiadł do taksówki Marvina. Znajomek?
- Czy mógłbyś dyskretnie dowiedzieć się dokąd pojechał i zawieźć mnie w to miejsce jak najszybciej? – rzucił Zelota niemal natychmiast wskakując do taksówki. Bezradny taksówkarz przytaknął i wziął do reki radio.
- Hej, Marvin, jesteś tak?
- Mam trasę, Tomaszu – radio odpowiedziało chrapowatym głosem wymieszanym z zakłóceniami. Przez deszcz rozbijający się o dach taksówki, głosy były ledwo słyszalne.
- Może skoczymy na pizzę za półgodzinki. Nie chce mi się znowu jeść samemu.
- Czemu nie. Spotkamy się u Marcela?
- Powiedz gdzie jesteś to do ciebie podskoczę.
- Zaraz dowiozę klienta do katedry i mogę zawracać.
Kimen nie potrzebował więcej informacji. Taksówka ruszyła z piskiem opon. Nie minęło tysiąc uderzeń serca jak w przedniej szybie samochodu pojawiły się dwie posępne wierze. Wymijając kilka tirów oraz kosząc dwa czerwone światła, taksiarz dowiózł swojego stałego klienta na miejsce. Zelota wyskoczył z taksówki jak szalony.
André ubolewał, że nie dodzwonił się do swojego kontaktu, Garoda. Oznaczało to brak jakiekolwiek wsparcia w akcji. No a przecież spotkanie z nadczłowiekiem może się okazać nie w kij dmuchał wyzwaniem. Przeładowawszy oba pistolety, Złoty Baptysta uderzył całą siłą w wielkie wrota i wpadł do katedry ślizgając się po kamienne posadzce. Szkarłatna krew rozlewała się pomiędzy ławkami. Wielki mężczyzna w czarnym fraku, ściskając nóź w rękach stał odwrócony do niego plecami. Niczego nieświadomy ksiądz właśnie coś do niego mówił. Pistolety same poderwały się do góry. Padła seria strzałów.
Z prędkością błyskawicy heretyk poderwał się w powietrze robiąc przy tym spektakularne salto a następnie lądując na drewnianych ławach. Zupełnie jakby widział co się działo za nim. Jego płonące oczy przeraziły Kimena do szpiku kości.
- Ty diable! – warknął Zelota. Broń ponownie uniosła się w kierunku wroga i ponownie eksplodowała śmiercionośnymi pociskami które raz za razem rozrywały drewniane ławy.
Demon poruszał się z prędkością dzikiego zwierzęcia za każdym razem uskakując z miejsca w które miała trafić kula. Kimen wykonał wewnętrzny wymach rąk by wyrzucić oba magazynki a następnie szarpnął rękoma tak by z zaczepów w rękawach wyleciały dwa kolejne pakiety. Pełne przeładowanie zajęło mu mniej niż dwie sekundy. Tymczasem ta chwila bezradności została wykorzystana przez obcego zabójcę który wskoczył za jakiś filar i wyłoniwszy się z tarczą zaczął biec po schodkach na odsłonięte półpiętro z organami.
- Myślisz, że mi uciekniesz! Jesteś cholerną obrazą natury! A żołnierze Boga jak ja widzą takie ścierwo z odległości tysiąca kroków! Dopadnę cię ty wynaturzona kreaturo!
- Właśnie miałem zapytać jak mnie znalazłeś. To chyba te wasze słynne kręgi i uroki, co? Wiedziałem, że w końcu wpadnę przez to gówno. – głos przyczajonego nadczłowieka zdradzał niemałe zażenowanie.
André dopadł do schodów i w trzech długich krokach przemierzył ich długość. Gdy tylko wbiegł na piętro natychmiast rzucił się na ziemie tak by nadlatująca tarcza nie ucięła mu głowy. Nadczłowiek poruszał się z prędkością dalece przekraczającą możliwości Zeloty. Trzymając tarczę w lewym reku zadawał nią cięcia i odpychał swego przeciwnika za każdym razem, gdy ten unosił pistolet w kierunku jego odsłoniętych nóg lub ramion. Pierwsze iskry oślepiły obu wojowników. Mając olbrzymie doświadczenie w walkach w zwarciu, obcy wykorzystał pierwszy niepewny krok Zeloty i natarł ciężarek całego ciała, skutecznie wytrącając wroga z równowagi.
Na zewnątrz uderzyła kolejna błyskawica która na sekundę rozjaśniła całe wnętrze katedry.
Straciwszy jeden z pistoletów, André postanowił specjalnie opuścić gardę by sprowokować przeciwnika do odsłonięcie twarzy która cały czas poruszała się za tarczą. Będąc pewnym przewagi, morderca zwolnił uchwyt na metalowej rączce i pozwolił by jego oręż pomknął w kierunku leżącego gnata, a tym samym wyeliminował go z walki. Sam zaś dziko natarł na Kimena będąc pewnym, że obezwładni go nim ten zrobi użytek z drugiej spluwy.
W umyśle Kalamira błysnęło intensywne światło.
Nagijczyk padł na kolana trzymając się za oczy i krzycząc ile sił w płucach. Oczy Kimena rozbłysnęły tylko na sekundę ale skutecznie oślepiły mordercę robiąc z niego bezbronne dziecko. Nie tracąc czasu, André wycelował pistoletem prosto w głowę adwersarza. Nastąpiło kliknięcie jednak nie padł strzał. Zrozumiawszy, że skończyły się pociski, Babilończyk rzucił się po ziemi by dopaść drugi pistolet nim heretyk odzyska wzrok. Chwyciwszy pewnie za kolbę odwrócił się i ponownie wycelował. W jego sercu eksplodowała nagła fala strachu. Pędzący olbrzym o szkarłatnych oczach z prędkością błyskawicy wytrącił mu broń z ręki a następnie uderzył jednym ciosem prosto w splot słoneczny. Bolesne tchnienie opuściło płuca.
Idąc za swym ostatnim ciosem, Kalamir pchnął do przodu całą siła tak, że Babilończyk poleciał na plecy przejmując impet rywala. Szklany wybuch był naprawdę przerażający. Witraż eksplodował tysiącem kawałków które pomknęły ku płytom chodnikowym, gdy ciało człowieka przebiło go na wylot niczym pędzący pocisk. Nastąpiło kolejne głośne uderzenie, gdy to samo doszczętnie połamana truchło wbiło się w dach taksówki.
Kalamir stracił kontrolę nad swoim umysłem i ponownie odzyskał swoje pięć standardowych zmysłów. Powoli minął kościelne organy i podszedł do strzelistej dziury w ścianie która kilka sekund temu była kolorowym witrażem. Zmęczony wojownik pozwolił by wiatr zerwał z niego zakrwawioną marynarkę. Dopiero teraz morderca uświadomił sobie, że został dwukrotnie postrzelony w żebra. Nie tracąc czasu na użalanie się, jeszcze raz podszedł do krawędzi framug by spojrzeć w dół. Zelota leżał dziesięć metrów poniżej okna a zarazem cztery metry poniżej schodów. Wylądował idealnie w czekającej taksówce. Krew rozlewała się zarówno po samochodzie jak i po chodniku.
- Zostanie ci kilka blizn frajerze – rzucił zdenerwowany Wiking przez zaciśnięte zęby. – Wybrałeś sobie najgorszą możliwą zdolność przeciwko mnie.
Odwracając się do okna, zwycięzca pośpieszył szukać księdza. Nie będąc zadowolonym ze swej złości przystanął jeszcze na schodach i ponownie spojrzał w popękany witraż.
- Jak na człowieka i tak poszło ci zbyt dobrze.
***
Szedłem po ciemnej ulicy słuchając bluesa z jakiegoś klubu. Bok nie bolał bardzo ale krew lała się zbyt obficie. Zdjąłem koszulę i zrobiłem z niej prowizoryczny bandaż.
- Przez tego Zelotę szuka mnie pewnie całe miasto.
Na horyzoncie pokazała się żaglówka. Bilet do domu. Powoli wszedłem na molo i siadłem na jego szczycie. Wziąłem głęboki wdech i raz jeszcze spojrzałem na wieże katedry która wciąż jakby mnie obserwowała z tego małego molochu.
- Nie będę tęsknij.
- Za kim?
Śliczna kobieta w sukni wieczorowej zaskoczyła mnie całkowicie. No bo kto by się spodziewał takiego skowronka w takim miejscu? Odwróciłem się powoli i posłałem jej fałszywy uśmiech. Chociaż, czy aby na pewno był on fałszywy?
- Nie za kim, lecz za czym? Miałem na myśli miasto – odpowiedziałem starając się utrzymać miły i spokojny ton głosu.
- Boże, ty krwawisz!
- Napadli mnie bandyci – perfidnie skłamałem.
Rzuciła się na kolana by dokładnie obejrzeć ranę.
- Przecież to rany postrzałowe! Usiądź, jestem sanitariuszem.
Usiadłem i pozwoliłem sobie pomóc. Gdy zakładała mi prowizoryczny bandaż ja starałem się nie patrzyć jej w dekolt. Była przepiękna. Za taką kobietę można by zrezygnować ze wszystkiego.
- Każdy sanitariusz chodzi tu w sukniach?
- Nie, tylko ci których faceci wystawiają do wiatru.
Zaśmiałem się całkowicie ignorując ból.
- Chcesz mi powiedzieć, że jakiś kretyn wystawił cię do wiatru? Nie wierzę.
- A jednak – również się uśmiechnęła, jednak wcale nie było jej do śmiechu.
- Mieszkasz tutaj?
- Mam jacht, mieszkam gdzie indziej.
- Mogę zapytać jak masz na imię?
- Anna – odpowiedziała słodkim głosem. – Ale czy gentleman nie powinien się przedstawić zadając takie pytanie?
- Oczywiście – zaczerwieniłem się. – Diego, Diego Bonaparta.
Kolejne kłamstwo w mym prawie honorowym życiu. Żaglówka była tak blisko…. |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 13-07-2009, 23:10
|
|
Kimen – Słabiutko. Biedne opisy i wielka skrótowość fabuły. Pomysł niby akceptowalny, jednak zrealizowany gorzej niż niskobudżetowe filmy akcji. Rozwijanie myśli nie wychodzi Ci najlepiej o czym świadczy na przykład mechaniczne powtarzanie wstępniaków w obu miastach. Ostatecznie jednak fabuła mieści się w umownych granicach przyzwoitości. Znacznie gorzej wypadło starcie. Było krótsze niż telegram i tak jednostronne, że aż nierealne. Nie zrobiłeś dobrego użytku ze zdolności swoich i przeciwnika. Kilka strzałów, nieudany zamach mieczem i cześć. Masz szczęście, że całość dało się przeczytać bez większych zgrzytów, a niedociągnięcia techniczne nie przekroczyły poziomu krytycznego...
Ocena: 3/10
______________________________________________________________
Kalamir – Czuję się bardzo podle, bo za lepszy wpis muszę wystawić gorszą ocenę. Walka i opisy zrobiły na mnie spore wrażenie. Kryminał, który przedstawiłeś był jednak odrobinę niezrozumiały. Niby wszystko grało, ale... w sposób bardzo umowny – wszechobecne niedomówienia odrobinę mnie poirytowały.
Popełniłeś kilka rażących błędów, wynikających prawdopodobnie ze zbytniego pośpiechu. Był zapis fonetyczny, błędy interpunkcyjne, zwyczajne literówki, jednym słowem niedobrze. Ponadto uzbroiłeś swojego bohatera w Fuketsugei na poziomie co najmniej 1. Kolejne poważne wykroczenie.
Fakt, że pobiłeś na głowę przeciwnika nie powinien cieszyć. Kiedy walczysz z kimś dużo mniej zaawansowanym, rób przeciwnika ze "starego Ciebie". W tym wypadku cel osiągnąłbyś uzyskując oceny 8/10 lub wyższe. Mimo pełnej aprobaty nie wydaje mi się jednak, żebyś uzyskał tak wysokie noty.
Ocena: 7/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Kalamira. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Coyote |
#4
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 15-07-2009, 22:42
|
|
Kimen: Nie tak źle , nie tak źle .. Jak na początek w każdym razie Technicznie wypadło przywoicie, fabularnie trochę słabiej. Szkoda, że nie przedłużyłeś walki żeby była bardziej interesująca. To o nią przecież głownie chodzi. Nie napisałeś niczego zaskakującego jak twój przeciwnik Kalamir. Weź przykład z jego wpisu przy pisaniu następnych
Kalamir: Klasa! Momentami trochę dłużyzn jest ale całościowo naprawdę dobrze.
Lorgan napisał/a: | uzbroiłeś swojego bohatera w Fuketsugei na poziomie co najmniej 1 |
Z tym zdaniem muszę się niestety zgodzić. Przesadziłeś z tymi rzutami tarczą itp. Skoro chciałeś zrobić postać, która improwizuje jak Jackie Chan, mogłeś trochę inaczej rozplanować staty
Kimen: 4,5
Kalamir: 7 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
»Naoko |
#5
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 16-07-2009, 11:35
|
|
Pozwolę sobie również ocenić walkę, chociaż nie jestem w Wielkiej Radzie.
Kimen: zanim pojawił się wpis Kalamira, Twoja praca była ogólnie dobra. Brakowało przede wszystkim najważniejszego wątku - walki. Kilkudziesięciosekundowe starcie można opisać znacznie szerzej. Jakimś usprawiedliwieniem jest to, że była to Twoja pierwsza walka [sugeruję się tematem: WYZWANIA]. Trochę błędów i lekko naciągnięta fabuła. Reasumując: wpis nie jest aż TAKI STRASZNY, ale osobiście popracowałabym jeszcze nad nim - wstawiłeś wpis dzień wcześniej! [ponowne sugerowanie się WYZWANIAMI]. To cały dzień na dopieszczenie tekstu! Przez pośpiech straciłeś Ty i Twój przeciwnik.
OCENA: 4
Kälämir: chwalić czy nie, oto jest pytanie. Wpis bije na głowę fabularnie i długością, ale jakościowo już nie tak bardzo. Przede wszystkim pojawiające się co jakiś czas literówki doprowadzały mnie do furii. Przy tak długim tekście potrafią zaważyć na ocenie. Jednak z drugiej strony cały wpis ma początek i koniec, a to cieszy. Wykorzystałeś również zdolności swojej postaci, jak i oponenta, co jeszcze bardziej cieszy. I znowu rozczarowanie - wielkie opisy. W sprawie walki jest to jak najbardziej pożądane, ale opis całej reszty jest dla mnie za długi. Opisałeś wszystko bardzo dokładnie, aby zobrazować całą scenerię - rozumiem. Jednak kilka słów można zastąpić jednym, dwoma. Przeciąganie nigdy nie wychodzi na dobre.
OCENA: 7 z czystym sumieniem, nie wyżej, nie niżej. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
»Twitch |
#6
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 21-07-2009, 11:42
|
|
Kimen - Co prawda wpis nie był najeżony błędami ortograficznymi i interpunkcyjnymi, ale ze stylem było już gorzej. Niekiedy zdanie było nieco zagmatwane lub nie do końca logiczne. Niby czytało się jednak dobrze, ale było to nieco problemowe. Opisy były miejscami zbyt zdawkowe i krótkie. Podobnie jest z akcją i fabułą, mam wrażenie, że jest to streszczenie samej walki, bo przy kilku elementach wpisu po prostu brakuje rozwinięcia. Niemniej jednak stosunkowo nieźle oddałeś charaktery obydwu postaci i nie przeginałeś w samej walce.
Ocena: 4/10
Kalamir - Nie udało Ci się dokładnie oczyścić wpisu z pomniejszych błędów, choć nie przeszkadzają one specjalnie w czytaniu. Ciekawym elementem tekstu są opisy, tworzysz interesujący świat wokół siebie i dobrze przedstawiasz akcję. To co niespecjalnie przypadło mi do gustu to przedstawienie Twojej postaci. Mam wrażenie, że kreujesz ją na znacznie silniejszą niż w rzeczywistości jest. Nie pasuje to ani do obecnie posiadanego poziomu, ani do statystyk.
Ocena - 7/10 |
Little hell. |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|