2 odpowiedzi w tym temacie |
^Coyote |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 25-02-2018, 01:04 [Poziom 2] Coyote vs NPC (Pang) - walka 1
|
|
Legenda:
- Coyote (3750 Douriki)
- Pang (2300 Douriki)
Polowanie specjalne: Kojocia klatka
Siedziałem ze skrzyżowanymi nogami na środku wybetonowanej areny, której krawędzie znaczyły kraty z grubych na dwa palce, żebrowanych prętów wygiętych trochę na wewnętrzną stronę. Na szczycie tego surowego ogrodzenia przymocowano solidne łańcuchy z przynitowanymi koszami z żeliwa. W środku płonęła oliwa.
Tłumek na trybunach milczał, kiedy mój przeciwnik przeszedł przez niewielką furtkę i zatrzasnął ją za sobą. Nie ma co się zresztą dziwić po ekipie złożonej z dostojników religijnych i wpływowych ludzi polityki.
- Coyote! Publiczność na żywo? Mała, otwarta arena? Nie tego się spodziewałem po twoim ostatnim występie w Wilczej klatce!
Spojrzałem po ławkach, aż zlokalizowałem krzykacza. W pierwszym rzędzie siedział rozweselony Hagen Pustynny Wiatr. Skinąłem mu i uśmiechnąłem się nieznacznie. Miał rację, że normalnie nie zdecydowałbym się na takie warunki. To nie miała być jednak zwyczajna walka, tylko zwieńczenie wieloletniego treningu. Przeciwnik też nie był zwyczajny. Specjalnie wyselekcjonowałem Panga nie ze względu na przynależność do elitarnego, na wpół mitycznego plemienia liścia, ale to że ma ponoć podobny styl bycia i walki. Tak wynikało z raportów, które weszły mi w ręce. Jeżeli go pokonam, zwyciężę przy okazji dawnego siebie. Tak jakby. Jak podkusi mnie, żeby rozwiązać konflikt jednym ciosem z zaskoczenia, powinien przynajmniej wiedzieć, jak temu zaradzić.
- Gotowi? - Arbiter przyglądał się nam z uprzęży, podwieszonej kilka metrów nad powierzchnią areny.
Pang wyciągnął pistolet i płynnym ruchem wprowadził pierwszy pocisk do komory. Był spokojny i skupiony. Kiwnął głową.
- Gotów - burknąłem, dźwigając się w kucki.
- Walka!
Uskoczyłem w lewo, unikając dwóch błyskawicznie oddanych strzałów. Zacząłem biec po łuku w jego stronę, lecz zaraz musiałem skręcić zygzakiem, żeby nie zarobić kolejnymi kulami.
- Pięć - warknąłem niemal bezdźwięcznie pod nosem.
Strzelcy to upierdliwy problem, ale do przejścia dla cierpliwych. Normalnie w takiej sytuacji gmerałbym już w emocjach przeciwnika, ale przez maskę i to, że nie odezwał się słowem nie miałem pojęcia z czym miałbym pracować.
Wyskoczyłem w powietrze i złapałem się oburącz płonącego kosza. Od razu wyhuśtałem się na kolejny i wybiłem go kopniakiem, rozlewając płonącą oliwę nad głową przeciwnika.
- Siedem.
Pang przekoziołkował przed siebie, unikając poparzenia i od razu, jeszcze z pozycji półleżącej oddał we mnie trzy strzały. Wspiąłem się kilkoma solidnymi susami po łańcuchu i przeskoczyłem na kratę. Lawirując między prętami zyskałem jako taką ochronę, jednak nie miałem okazji zaatakować.
- Czternaście.
Dość tej zabawy w kotka i myszkę. Gibając się na boki, zsunąłem się do podstawy klatki i zasadziwszy się solidnie nogami, chwyciłem oburącz jeden z prętów. Napiąłem muskuły, które zaraz pokryła krótka, szarobrązowa sierść. Ta chwila bezruchu wystarczyłaby Pangowi, żeby zrobić ze mnie sito. Na szczęście zamiast wystrzału dało się słyszeć głuche kliknięcie.
- Siedemnaście.
Wyrwałem pręt i grzmotnąłem nim z pełną siłą w przeciwnika. Umieszczony na końcu kosz urwał się pod wpływem uderzenia i przekoziołkował kilka metrów, pozostawiając za sobą ognisty szlak rozlanej oliwy.
Puściłem się biegiem, żeby kontynuować walkę na krótkim dystansie. Pilnie obserwowałem broń, upewniając się, że zdążę zanim magazynek zostanie zmieniony. Byłem tuż obok, kiedy spostrzegłem cień uśmiechu na ustach pod częściowo zsuniętą maską.
Kulista błyskawica wyrosła jakby znikąd i zanim zdążyłem zareagować, poczułem ból brzucha i swąd nadpalonej sierści. Porażone ciało odmawiało pełnego posłuszeństwa, ale byłem pewien, że zdążę uniknąć kolejnego pocisku, kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk wymienianego magazynka. Ze zdziwieniem odkryłem, że strzał nie był wymierzony we mnie, tylko nade mnie. Poderwałem głowę odrobinę za późno. Machający rękoma sędzia z przestrzeloną uprzężą wylądował mi prosto na grzbiecie. Zasłoniłem się nim jak tarczą, żeby powstrzymać dalszy ostrzał. Pang nie zawahał się nawet na moment. Walka na arenie przypominała prawdziwą, ale miała swoje granice. Śmierć postronnych nie wchodziła w grę.
- Postradałeś zmysły?! - Ryknąłem, patrząc na okrwawione zwłoki.
Odpowiedziało mi milczenie. Ciało nabrzmiało i urosło na ponad dwa metry. Z ust, teraz przekształconych w kojoci pysk wydobył się gardłowy charkot.
- Maska. Że też nie pojąłem tego od razu.
Pang upuścił pistolet i zrzucił kurtkę. Jego rozmiar zmienił się jeszcze bardziej niż mój, kiedy przyjął ostateczną formę swojej transformacji - otoczoną żółtymi błyskawicami tygrysią hybrydę. Wyglądał naprawdę groźnie.
- Jesteś tu na misji, liściaku.
Zerknąłem ukradkiem na jednego z sędziów pomocniczych. Dał znak, żeby kontynuować walkę. Wszystko musiało być z góry ukartowane. Organizatorzy pomimo szoku spowodowanego śmiercią pracownika wiedzieli, że nie mogą się wtrącić. Postanowiłem policzyć się z nimi później.
- To nie jest Wilcza klatka. To egzekucja. - Pokręciłem głową na boki.
Dwie kule żółtego światła zebrały się w dłoniach przetransformowanego Panga, kiedy zaczął iść w moim kierunku. Podrzuciłem stopą pręt, którym wcześniej go zdzieliłem i odskakując wykręciłem nim szeroki młynek. Potracone kosze rozchlapały oliwę, tworząc prawdziwy deszcz ognia, który ukrył moją sylwetkę przed jego oczami. Ułamek sekundy później miejsce, gdzie się znajdowałem przecięły błyskawice. Na próżno. Zamiast spadać bezwładnie, odepchnąłem się prętem, żeby wylądować gdzieś indziej. To nie moje pierwsze rodeo.
Pole elektryczności miało pewnie powstrzymywać przed atakami wręcz. Nie chciałem dać mu się popieścić, żeby wiedzieć na pewno. Zamiast tego podszedłem po pistolet i stanąłem za plecami przeciwnika. Rozglądał się zupełnie bezradny. Niezbyt zgrabnie położyłem pazur na spuście, wymierzyłem mu w głowę i oddałem strzał. Kula tak bardzo spowolniła, że stuknęła w cel z mocą nie większą niż kamień rzucony przez dziecko.
- Szlag.
Pang wywinął piruet i cisnął błyskawicą. Zrobił to jednak na tyle ślamazarnie, że bez trudu zbiłem jego dłoń swoją, posyłając atak w sufit. Mimo że kontakt był krótki, wystarczył żebym poczuł efekt wyładowań. Oszołomiony bólem nie zauważyłem kopnięcia, które poniosło mnie aż na skraj areny. Miałem zbite ze dwa żebra i plułem krwią. Dzień jak co dzień. Walka wręcz nie była jego słabą stroną, jak zakładałem po zaobserwowaniu biegłości z jaką radził sobie na dalekim dystansie. Jeszcze kilka lat temu w takich okolicznościach byłbym praktycznie bez wyjścia. Co mogłem mu zrobić rękami i nogami, kiedy słał pieruny na prawo i lewo, a mnie ograniczało skąpe wyposażenie areny? Nie po to katowałem się na treningach, żeby dać się wykończyć byle elitarnemu zabójcy z sekretnego plemienia, o którym wiedzieli tylko wysoko postawieni oficjele i wywiad. Dobra, nie tak to miało zabrzmieć.
Zerwałem się w porę, żeby wyminąć kolejną kulistą błyskawicę. Chyba nie było co liczyć, że się wyprztyka jak zużyta bateria. Przybrałem postawę bojową mojej szkoły - obniżony punkt ciężkości, zaciśnięcie pięści i łokcie przy samym korpusie. Pang popatrzył na mnie przez chwilę i wzruszył ramionami. Zminimalizowałem dystans jednym susem Sin Dangye i czasowo zdusiłem receptory bólowe drugim szamańskim Eisai, Ulhwa. Do tej pory tygrysołak hardo znosił moje ataki, co musiało oznaczać, że sam posiłkował się innym klasykiem z repertuaru - Boho. Pamiętałem tę technikę aż za dobrze z mojej walki przeciw Frostwindowi. Czas przetestować w praktyce, czego się nauczyłem. Wszystko na raz.
- Teraz albo nigdy. Shigan! - Wypaliłem w niego gwałtownym gradem uderzeń pazurzastymi palcami. Może i przed normalnymi nabojami chronił się w zupełności elektrycznością, ale żywe ciało było tylko nią rażone. To byłem w stanie przeżyć. Byleby zasiać jak największe spustoszenie w jak najkrótszym czasie. Zawzięte ataki przebijały się przez utwardzoną skórę raz za razem. Próbował się jakoś obronić, ale kiedy zamachnął się pazurami na moją twarz, przedziurawiłem mu nadgarstek. Spróbował mnie podciąć, zarobił w odsłoniętą pachwinę. Stawiał gardę, narobiłem mu dziur w brzuchu. Przedobrzyłem. Kiedy przestałem atakować, gość wyglądał jak włochate sito, a z dziesiątek otworów cienkimi strumieniami tryskała krew. Pacnął na ziemię jak worek mięsa i nawet nie drgnął. Dopiero wtedy zobaczyłem, że cały drżę. Wykorzystałem cały zapas sił, ale udało się. Błyskawice zrobiły mi zaskakująco mało, bo uwinąłem się w kilka sekund. Wyszczerzyłem pysk w triumfalnym uśmiechu.
- Ręka gwałtownego boga to od teraz moja własna ręka. Wreszcie jestem gotów na Kugi Punch.
Nad głową wyrosła znikąd zamaskowana sylwetka mężczyzny z dużymi, skórzastymi skrzydłami. Już miał mnie przebić parą kukri, kiedy bicz zawinął mu się na kostce i ściągnął go na ziemię, gdzie już czekał na niego Hagen. Po chwili staliśmy we dwóch na arenie, ręce skapane we krwi, wpatrując się w ciała pokonanych wrogów.
- Dzięki.
Obsługa wyprowadzała przestraszonych gości wyjściami ewakuacyjnymi. Panowała wrzawa, więc nie trzeba było się obawiać, że ktoś coś dosłyszy z naszej rozmowy.
- W tych czasach psowaci muszą sobie pomagać. Wiesz kim byli i co od ciebie chcieli?
- Pierwsze tak, drugie nie.
- Potrzebujesz pomocy?
- Poradzę sobie.
- Gdybyś zmienił zdanie szukaj mnie pod tym numerem.
Delikatnie chwyciłem wizytówkę czubkami pazurów i wsunąłem ją do kieszeni spodni. |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
*Lorgan |
#2
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 25-02-2018, 13:22
|
|
Coyote - Tekst do złudzenia przypomina mi twoją pierwszą konfrontację z Lemuelem Frostwindem, chociaż tamtego podszedłeś w minimalnie bardziej pomysłowy sposób. Do ostatniej akcji liczyłem, że wpadniesz na jakąś ciekawą kontrę elektryczności. Zamiast tego, po prostu zmiotłeś Panga gradem uderzeń. Przyznaję, że od razu skojarzyło mi się to z finałem walki Luffy'ego i Roba Lucciego z One Piece, ale u ciebie kulminacja nastąpiła trochę za wcześnie, żeby poczuć odpowiedni poziom determinacji i desperacji. Gdyby to było wszystko, dostałbyś ode mnie 6/10 i wydarzenie zakończyłoby się remisem. Postawiłeś jednak na dziką kartę - intrygę. To, co na początku chciałem ci wypunktować jako wadę, przekułeś w najprawdziwszą zaletę - Pang wystąpił na arenie w masce. Czy dało się to rozegrać lepiej? Moim zdaniem wystarczyłoby usunąć widownię i całość prezentowałaby się znacznie bardziej wiarygodnie, ale z drugiej strony nie mógłbyś skorzystać z pomocy Hagena i wypracować motywu potencjalnej współpracy. Nie będę więc wybrzydzał. Masz ode mnie dodatkowe pół punktu i liczę, że pociągniesz tę opowieść dalej w formie Ninmu.
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coyote'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|