Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Ninmu|Świat] Autostrada do piekła III
 Rozpoczęty przez »Naoko, 18-01-2018, 19:26
 Zamknięty przez Lorgan, 07-04-2018, 11:20

0 odpowiedzi w tym temacie
»Naoko   #1 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594
Wiek: 33
Dołączyła: 08 Cze 2009
Skąd: z piekła rodem

Warkot silników i kurz wznoszący się w powietrzu – tego oczekiwałam po rajdzie „Er-Ur”. Większość zawodników ustawiła się już na linii startu. Zwilżyłam spierzchnięte wargi językiem i rozejrzałam się dookoła.
Otaczali mnie rajdowcy z całego świata i większość nie należała do amatorów. Można było to poznać po pewnych siebie spojrzeniach i maszynach, na których jeździli. A były to najlepsze perły motoryzacji ostatnich lat. Rajd „Er-Ur” był wyścigiem niezwykłym, ponieważ mogły tu startować zarówno motocykle wszelkiej maści, jak i samochody. Legendy mówią, że podczas pierwszego brał udział czołg, jednak była to zapewne zwykła plotka. Chociaż miło było sobie wyobrażać tego giganta na linii startu.
Mój motocykl nie prezentował się najgorzej, choć widać było, że nie należał do najszybszych. Ani najlepszych. Jednak sam udział w wyścigu był swego rodzaju spełnieniem dziecięcych marzeń, więc nie narzekałam na okoliczności. Na myśl o tym, co powiedziałby Cesare o tej chwili, uśmiechnęłam się pod nosem.
Sprawdziłam pobieżnie stan maszyny. Wszystko wyglądało w porządku.
Wyścig miał się niedługo rozpocząć. Konserwatorzy i sponsorzy zaczynali kolejno odchodzić od pojazdów i zajmowali miejsca pod namiotami na wykupionych wcześniej stanowiskach. Zgarnęłam rude kosmyki pod czapkę. Podobała mi się ta chwilowa zmiana wizerunku – moje białe włosy pięknie złapały krwistoczerwony kolor, a zielone soczewki ładnie połączyły się ze złotymi tęczówkami. Ubrana od stóp do głów w skórzane ubrania w różnych odcieniach brązu nie czułam się sobą. Ale tak też nie miałam. Wzięcie udziału w tak znanym wydarzeniu niosą za sobą wiele niebezpieczeństw – nie mogłam dopuścić, by rozpoznano we mnie Arafel, zealotę pracującego dla arcybiskupa. Mogło mi to zaszkodzić na wiele sposobów.
Z toru zszedł ostatni technik. Przed nami pojawiła się wysoka blondynka w bardzo kusym stroju. Niosła wielką flagę w biało-czarną kratę. Już niedługo miał rozpocząć się rajd. Atmosfera zgęstniała, powietrze było wręcz elektryzujące. Na chwilę nastała niepokojąca cisza, którą zaraz zastąpił dźwięk odpalanych silników. Pogoda była wręcz wymarzona na dzisiejszy dzień. Lekkie zachmurzenie, zero opadów. A mimo to czułam narastający niepokój. Jakby nad naszymi głowami zbierały się czarne chmury. Zacisnęłam pięść na przełączniku. Zwykle w moich żyłach buzowałaby krew, jednak od śmierci Ceasere'a mało rzeczy było w stanie mnie pobudzić.
Nagle obleciał mnie zimny pot. Przez plecy przeszedł zimny dreszcz, a gdzieś głęboko w mózgu kotłowała się jedna rzecz. Strach. Strach nie paraliżujący, ogarniający całe ciało, tylko siedzący w zakamarkach podświadomości i drapiący leniwie wewnętrzną stronę czaszki. Tuż przed momentem, w którym blondynka rozpoczęła wyścig, ogarnął mnie irracjonalny lęk. Nie mogłam zrozumieć dlaczego.
*
No to się dowiedziałam.
Zwiększyłam prędkość i przylgnęłam bliżej ramy. Motocykl posłusznie wjechał na wystającą skarpę i po chwili znalazłam się dobrych kilka metrów nad ziemią. Tylko tak mogłam minąć rozbity motor współzawodnika, których w chwili kolizji z samochodem rozleciał się na kilkanaście mniejszych kawałków. Z tego, co zauważyłam kątem oka, kierowca odczołgał się na pobocze trasy. Istniała nadzieja, że nikt go nie przejedzie.
Przylgnęłam jeszcze bliżej maszyny i jeszcze mocniej przyspieszyłam. Nie zależało mi na wygranej. Teraz, gdy znaleźliśmy się na kamienistych bezdrożach Stepów Jutrzni, wyszło szydło z worka. Przede wszystkim odpadli ci kierowcy, który byli najmniej doświadczeni. Jednym z nich musiał być rozbity motocyklista. Sama kilka razy prawie wpadłam w poślizg, bo mimo nieskazitelnych warunków pogodowych, moje opony nie miały tak dobrej przyczepności. Zależało mi na jak najszybszym dotarciu do mety, bo coś mi mówiło – a było to podobne uczucie do tego, które odczuwałam na linii startu – że im dalej i dłużej, będzie jeszcze gorzej.
Mniej więcej w połowie drogi zaczęło się ściemniać. Widoczność była zdecydowanie gorsza, a pewnie większość zawodników, jak i ja, dostosowaliśmy prędkość do warunków. Pokonując kolejne kilometry w ciemnościach czułam się coraz bardziej... Jak w domu. Fakt, zwykle otaczały mnie inne cienie, głównie przeszłości, jednak te bezdroże w jakiś sposób uspokajało.
Nie miałam co się oszukiwać, byłam na szarym końcu. Większość kierowców wyminęła mnie już jakiś czas temu, jednak nie byłabym sobą, gdybym nie skończyła wyścigu. I właśnie w momencie, w którym zaczęłam odpływać myślami na nieprzyjemne tereny, na horyzoncie zobaczyłam powiększającą się łunę światła. Po kilku chwilach doszedł do mnie dźwięk eksplozji. Nieprzyjemny huk mógł oznaczać tylko jedno – wybuch samochodu. Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co mogło być przyczyną. Przeciekający bak? Kolizja z innym pojazdem? Czy były w to zamieszane osoby trzecie? Mój mózg, mimo zmęczenia, pracował na maksymalnych obrotach. I wnioski, do jakich dochodził, w ogóle nie przypadły mi do gustu.
Spojrzałam na prędkościomierz. Jeżeli jechałabym w tym samym tempie, to do miejsca kolizji dostałabym się w maksymalnie godzinę, o ile można było w tych ciemnościach dobrze określić odległość. A ta, w pełnym skupieniu i oczekiwaniu, minęła jak z bicza strzelił.
Wielki wrak pojawił się całkiem znienacka. Musiałam gwałtowanie zahamować i skręcić w prawo. Z pojazdu zostało nie za dużo, większość stanowiło powykrzywiane i roztrzaskane nadwozie. Zatrzymałam się nieopodal i nie wyłączając silnika, sprawdziłam, czy nie został tu żaden człowiek. Wyglądało na to, że albo obyło się bez ofiar śmiertelnych, albo eksplozja była na tyle potężna, że nie pozostało żadne ciało.
Szybko wskoczyłam na motor i w chwili, w której przekręciłam przełącznik, poczułam, jak coś rozrywa mi kurtkę na ramieniu. Ruszyłam najszybciej, jak tylko mogłam przed siebie. Kątem oka spojrzałam na rękę – w nikłym świetle pojazdu mogłam powiedzieć, że wyglądało to na ranę postrzałową, tylko pocisk, zamiast trafić w ciało, ledwie musnęło skórę. Przyspieszyłam. To nie były zwidy i na pewno nie był to przypadek. Ktoś do mnie strzelał. Kto? Nie wiedziałam. Dlaczego? Odpowiedź nasuwała się sama – by zmniejszyć liczbę przeciwników w rajdzie.
Przygotowując się do wyścigu wiedziałam, że niektórzy zawodnicy są sponsorowani przez korporacje. Inni mieli powiązania z różnymi organizacjami, które w świetle prawa można było spokojnie nazwać mafiami. Dlaczego to mnie strzelano? Wszak byłam jednym z ostatnich zawodników. Rozmazane ciemne niebo zdawało się skrywać prawdę.
Wtem zobaczyłam przed sobą kolejny rozbity motocykl. Zahamowałam gwałtowanie, ratując się przed kraksą przetoczeniem na bok. Zostałam na asfalcie cała obolała, a mój motor uderzył w szczątki jednośladu. Pojazdy odjechały na kilka metrów.
- Mało brakowało – szepnęłam i ledwie wstałam na nogi.
Pokuśtykałam do swojej maszyny. Na szczęście oprócz zadrapań na karoserii nie poniósł większych obrażeń. Ledwie podniosłam go do pionu. Tym razem usłyszałam, jak nabój odbija się od blachy w miejscu zasłaniającym część silnika. Co tu było dużo mówić – zaczęłam uciekać.
Jednak tym razem nie było tak łatwo. Co kilkaset metrów musiałam zwalniać i gwałtowanie zmieniać kierunek, ponieważ tuż przede mną pojawiał się przewrócony samochód lub motor. Nie miałam czasu na myślenie o innych. Gdyby nabój trafił w silnik, nie miałabym czym się przejmować.
Ucieczka przed śmiercią – bo tak postrzegałam legion snajperów, którzy pod osłoną nocy pozbywali się niewygodnej konkurencji – trwała do ranka. Wraz z promieniami wchodzącego słońca przestałam być celem. Wygodne. Nie można było nic udowodnić, jeśli nie było świadków. A trudno o takich w ciemnościach, kiedy widziało się na niezbyt dużą odległość. Przed oczami wciąż miałam dziesiątki szczątek pojazdów. Mimo że nie miałam szans na wygraną, w tym momencie poczułam się całkiem niezłym kierowcą. I tak też zostałam przywitana na mecie, wśród ludzi, w żywym mieście z gęstym, duszącym powietrzem, od którego od razu zrobiło mi się niedobrze.
Dwa dni później nastąpiło rozdanie nagród. Na 243 startujących, do mety dotarła niespełna połowa uczestników. Większość przeżyła kraksy, ale trzech nie miało tyle szczęścia. Przyszłoroczne zawody były pod znakiem zapytania, a ja dalej szukałam czegoś, co mogło wypełnić pustkę drążącą każdy centymetr mojego ciała i duszy.


Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią.
   
Profil PW WWW
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 13