Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 18-02-2016, 23:57 [Ninmu|Świat] Zmarli nie mówią II
|
|
Podróże do Nag nigdy mi nie służyły. Nigdy nie przeszkadzał mi ten chłodniejszy klimat, lodowaty wiatr przeszywający cię do szpiku kości, czy też masa śniegu, zalegającego miejscami cały rok. Ale jadąc tam zawsze czułem jakieś ciężkie do opisania uczucie, jakby narastająca niechęć, uczucie przygnębienia, jak gdyby wyssano wszelki kolor ze świata. I proszę, to się właśnie działo na moich oczach. Cesarstwo postanowiło wprowadzić kontrowersyjny Dekret Czystki, czyniąc z jej obywateli niewolników. Jak to obywateli, ktoś powiedziałby - przecież mowa tu tylko o członkach gangów, kryminalistach i innych szumowinach, głównie z innych krajów. Ale co im zabroni ograniczać powoli prawa zwykłych obywateli, oczywiście w imię wyższej sprawy?
Gdy tak o tym rozmyślałem, zacząłem przypominać sobie, jak swego czasu zmieniły się prawa w Sanbetsu. Śledzenie obywateli na każdym kroku w "celach prewencyjnych", to w zasadzie spełnienie się wizji pewnego babilońskiego pisarza: Wielki Brat czuwa. Jasne, dzięki temu wzrośnie bezpieczeństwo, ale przecież nie wszyscy funkcjonariusze służby publicznej mają silny moralny kręgosłup. Zacząłem się zastanawiać, czy sam nie staję się hipokrytą. Przecież nie tak dawno temu odwiedziłem pewnego szaleńca w specjalnym więzieniu. Widziałem, co im tam robią, widziałem, jak bardzo wyprali mózg Asgeirowi. Wprawdzie czułem się nieswojo, ale nie protestowałem jakoś zbyt mocno. Czy byłem więc w pozycji, by krytykować działania Nag?
Od tych rozmyślań rozbolała mnie głowa, a i serce nie chciało odpuścić. Dopijałem kawę z kubka termicznego i bawiłem się na deszczu swoją mocą. Niewielkie, niebieskie iskierki tańczyły dookoła mnie, skrząc wściekle i uderzając nieregularnie o reling łodzi. Wpatrywałem się w nie, słuchając bicia w głębi klatki piersiowej. Nadal nie byłem w swojej najwyższej formie. Od czasu, kiedy Coyote postanowił podgrzać atmosferę przyjęcia dla biznesmenów, nic nie było takie jak wcześniej. Kilka ostatnich misji wykonywałem raczej na pół gwizdka. Używanie maksymalnie połowy swojej mocy, a uaktywnianie pełnej tylko na krótkie okresy, zdawanie się kompletnie na potęgę pistoletowych kata, oddawanie pola Katerine, czy w końcu używanie starych sztuczek. Mimo treningów, moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Teraz nie groziło mi rozpadniecie się na atomy i spowodowanie eksplozji o dużej sile rażenia, mi po prostu groziła śmierć.
Kat o tym nie wiedziała i chciałem, by tak to pozostało. Ale dowództwo już zaczęło coś podejrzewać, kiedy przez ostatnich kilka miesięcy wszystko czego się dotknąłem kończyło wysadzone w powietrze, lub znikało bez śladu. Co gorsza, nie byłem w stanie określić jednoznacznie, czy ten stan ulegnie poprawie Może jednak trzeba by było oddać komuś innemu stołek generała?
Zacisnąłem pięść, przywołując luźno skaczące fragmenty ręki na swoje miejsce. Rozprostowałem palce i odzyskałem czucie. Coraz swobodniej przychodziło mi rozszczepianie fragmentów kończyn, ale nadal nie byłem w stanie pozbyć się bólu towarzyszącemu mu, ani cholernego odrętwienia. Dosłownie, jakby mi ktoś odrąbał dłoń.
Nie musiałem się martwić o wykrycie. Nie na statku. Na niewielkim kutrze była nas w sumie tylko garstka: ja, Kat, kapitan, trzech majtków, Katagawa Jr. oraz Tekkey. Ten ostatni budził zresztą najwięcej moich podejrzeń. Jasne, całkiem niedawno dołączył do Nazo Gekidan i jako członek trupy pasował w sumie idealnie. Ja miałem jednak wrażenie, że to dowództwo chce go przetestować. Chce być pewne, że misja, pierwotnie zlecona mi, powiedzie się na sto procent. Zwłaszcza, kiedy była mowa o militarnie zmobilizowanym Nag. Czyżby niedługo miało dość do poprawy stosunków między tymi dwoma krajami? Raz już wykonaliśmy gest pojednania w stosunku do Nag i wtedy kosztowało nas to utratę formuły nadludzi. Bałem się, co teraz nasz rząd gotowy był oddać w zamian za spokój obywateli. Genkaku* mnie ostrzegał, że jesteśmy tylko marionetkami i to by się zgadzało.
Blondwłosa piękność krajów północy, żywiołowa Katherine wyszła z własnej kajuty. Otwierane drzwi zgrzytnęły przeraźliwie. Dziewczyna spojrzała z politowaniem na mnie, bawiącego się własną mocą i stanęła obok. Wrota zadudniły z łoskotem, zamykając się za naszymi plecami.
- Uważaj pioruny, mogą kopnąć - stwierdziłem z najwyższą powagą i troską o sojuszniczkę. Ta tylko położyła mi rękę na ramieniu i zaczęła mówić.
- Jeśli powiesz im, stanowczo, że jestem twoją przyjaciółką, to tego nie zrobią, prawda? Tak jak wtedy, kiedy rozkładałeś barierę ochronną.
Spojrzałem jej w oczy i przystawiłem skrzącą dłoń do jej ciała. Skupiłem się w sobie. Iskrzące małe pioruny zatańczyły dookoła nas obojga, nie raniąc przy tym żadnego. Kat rozpromieniła się jeszcze bardziej, ukazując najbardziej szczery uśmiech, na jaki pozwalała sobie niezmiernie rzadko.
- I wodzisz? Jak chcesz, to potrafisz. Musisz tylko się uspokoić, przestać się martwić o to, co inni powiedzą, i zrobić to tak, jak należy.
Objęła mnie. Moc rozprysła się z cichym syknięciem. Płomyczki wsiąknęły w głąb mojej skóry. Ująłem ją za biodra.
- Masz rację. Absolutną. Musisz mi to przypominać za każdym razem, kiedy coś spieprzę, inaczej...no cóż...dalej będę wszystko pieprzył.
- W takim razie muszę zadbać, żeby jedynym pieprzeniem było tylko to ze mną - wyszeptała, po czym zbliżyła swoje usta do moich.
Zamknąłem oczy. Zimny, obfity deszcz przestał mi nagle przeszkadzać. Znalazłem właśnie najlepsze źródło ciepła, które wystarczyło mi na chwilę. Krótką, ale wartą zapamiętania na dłużej.
Gdy właśnie korzystaliśmy z chwili prywatności, odezwał się komunikator w beeperze.
- Dotrzemy do Renegi za jakieś dziesięć minut. Pamiętajcie, żadnych podejrzanych ruchów. Wcielcie się w swoje role!
Przerwaliśmy pocałunek, choć dalej trwaliśmy w bliskim uścisku.
- Nie rozumiem po co te nerwy. Przecież nie wykonuję żadnych podejrzanych ruchów... jeszcze
Kat przystawiła mi otwartą dłoń do twarzy i lekko popchnęła dwa razy, mówiąc z udawanym wyrzutem.
- Ty i te twoje suche żarty. Byś się za siebie wziął, ogarnął te kłaki na głowie. - Mówiąc to przejechała mi palcami po włosach. - No, cały mokry jesteś! Czy tak przystoi kapitanowi?
- Członkowi firmy kurierskiej, zapamiętaj to sobie. Mamy spory ładunek, który trzeba ochronić. Wprawdzie aktorką to ty nie jesteś, ale w tym przypadku powinno wypalić.
- Odezwał się laureat do nagrody - odpowiedziała, parsknąwszy śmiechem. - Lepiej popraw no perukę, bo nawet średnio rozgarnięty strażnik cię zatrzyma i stwierdzi, że zdjęcie się nie zgadza.
- Lewe dokumenty od Uena zadziałają, przecież siedzi głęboko w wywiadzie. Dobrze, że nie widziałaś, ile się musiał namęczyć Katagawa-san.
- A tak, jego fryzura a'la "białe pasy na środku czarnego asfaltu"
- Oj no, nie naśmiewaj się tak, myśli, że na to laski wyrwie.
- Prędzej kierowcę, który pomyli ją z autostradą.
- To też się może zdarzyć. A teraz chodź. Nie stójmy tak na deszczu. Jeszcze się przeziębimy i dostaniemy jakiegoś zmutowanego wirusa, który potem będzie do nas szeptał, byśmy robili złe rzeczy.
- I tak je robimy - odpowiedziała, zakrywając dłonią totalne rozbawienie.
***
Odprawa poszła bez większych przestojów. Wprawdzie strażnicy byli uczuleni na imigrantów, ale do kurierów nie mogli mieć zarzutów. Kapitan i jego majtkowie pozostali na miejscu by dokonać wyładunku. My w tym czasie staliśmy na ich "straży", jednocześnie zbierając informacje. potrzebowaliśmy się dostać do pewnego pradawnego kurhanu i to najszybciej, jak tylko się dało. Już wcześniej wypatrzyliśmy obszar przez satelity, a nasza siatka szpiegowska wciąż dawała sobie nieźle radę, ale lepiej było nie drażnić zmobilizowanego do działania sąsiada. Spotkaliśmy się z przewoźnikiem kuriera na terenie Nag, tak naprawdę naszym kontaktem. Kapitan postanowił zamarudzić na dłużej w porcie, a my rozpoczęliśmy misję.
Ród Albrehtów swego czasu cieszył się wielkim poważaniem na terenach regionu Renega. Jak wyjaśnił nam Rikuto, byli nie tylko powiernikami nieludzkich mocy, ale również niesamowicie bogaci. Ich chęć gromadzenia większych kosztowności sprawiała, że stawali się coraz to bardziej zacięci, skąpi i chciwi. Cenili sobie zagraniczne artefakty. Jeden z przedstawicieli rodu, Charles Albreht, posiadał swego czasu dość pokaźną kolekcję mieczy z przeróżnych zakątków świata. Jednym z nich okazało się być poszukiwane przez trupę Meitou.
- Nie wiadomo dokładnie gdzie oręż został wykonany. Może pozyskał go na jednej z wypraw na Pustynię Rozpaczy, lub w Babilonie - objaśniał, jadąc z nami w stronę kurhanu. - Niemniej był z tego skarbu niesamowicie dumny. Tak dumny, że stało się wręcz jego przekleństwem.
- W jakim sensie? - wtrąciła się zaciekawiona Kat.
- Charles wierzył, że dzięki temu mieczowi wypędzi z wrzosowisk chciwą konkurencję i stanie się panem absolutnym, tak jak jego przodkowie. Miał paranoję, że ktoś codziennie próbuje mu ukraść kosztowności. Jego obsesja była rozwinięta do takiego stopnia, że kiedy młody sir Johnattan Donnahugh chciał wziąć córkę Albrehta za żonę, ten od razu pomyślał, że amant chce położyć łapę na jego majątku. To był dziwny człowiek. Zrozpaczona tym obrotem spraw dziewczyna, Anabell, uciekła którejś nocy ze swoim ukochanym. Kiedy ojciec odkrył, co się stało, rzucił się w pościg za nimi. Wziął ze sobą straż, nawet służbę, osiodłał konie, wziął psy gończe i zabrał ze sobą ostrze. Chciał osobiście ściąć głowę temu, który ukradł mu, w jego mniemaniu oczywiście, córkę.
- Chyba żaden zięć nie chciałby mieć takiego teścia - skwitowała krótko Kat.
- Ale wiecie co jest najsmutniejsze w tej historii? To, że tak naprawdę ponoć nie chodziło o odbicie córeczki. Bo ta, zwiewając z sir Johnem, zabrała z domu naszyjnik, dziedzictwo rodowe Albrehtów.
- Zaraz, czyli chcesz powiedzieć... - Do rozmowy włączył się Tekkey.
- Tak. Albreht prawdopodobnie próbował ściąć amanta, a przy okazji przykładnie ukarać córkę. Gdy tak pędził przez wrzosowisko, w pewnym momencie coś srogo wystraszyło jego konia. Wierzchowiec popędził galopem przez siebie. Charles nie był w stanie przywołać go do porządku i po chwili zleciał z niego trafiony nisko rosnącą gałęzią. Próbował odnaleźć drogę w ciemnym lesie, ale nie był w stanie. Krążył tak bez końca i krążył, aż w końcu odnaleźli go strażnicy. Mówili, że był wycieńczony i jakby wyssany z życia. Ostrze emanowało jasnym, pulsującym światłem. Mówili mu, by je puścił, ale on kurczowo się go trzymał. Nazywał je imieniem swojej córki, ściskał, głaskał. Ponoć wtedy kompletnie stracił rozum. Ponoć też drzewa miały tam czerwone oczy, które do dziś łypią na przyjezdnych. Wiadomo, ponoć.
-Gościa tak ostro trzepła ta gałąź, że kompletnie odleciał? Brzmi całkiem sensownie - stwierdził z uśmiechem Ookawa, wzruszając ramionami. - Bo to raz się taka sytuacja zdarzyła?
- No, tak, tylko, że jest jeszcze dalsza część tej historii. Widząc, jak Albreht zatraca się w szaleństwie, inwestorzy powoli zaczęli się od niego odwracać. Co więcej, szaleństwo zaczęło spływać też na mieszkańców miasteczka. Chęć posiadania skarbów rozlała się jednej księżycowej nocy po pobliskich domach i gęsta mgła objęła Harrow. Tamtej nocy doszło do okropnych wydarzeń, o których wielu woli nie mówić. Próbowałem, do dziś machają ręką i odwracają głowy. Pulsujące ostrze, zwane przez Charlesa Anabelle odegrało jeszcze jedną rolę. Mianowicie sprawiło, że odebrał sobie nim życie. Według relacji naocznego świadka, jego krew lśniła karmazynem w świetle księżyca, a ostrze leżało obok, jakby przeglądając się w martwych oczach odciętej głowy Albrehta.
- Okej Katagawa-san, teraz to już koloryzujesz i to dosłownie! - Zastopowałem wywód Rikuto otwartą dłonią. - W ogóle skąd masz tą historię?
- Została spisana przez detektywa, pracującego kiedyś nad tą sprawą. Jednymi z przesłuchiwanych byli zresztą feralni kochankowie. I nie, nie dało się ich powiązać ze sprawą, bo w tym czasie byli już w Babilonie i planowali ślub.
- Co za historia. Katagawa-san, dogadał byś się z Matiasem Ken-Huntem, zarobilibyście kupę fors... - zaczęła Del Cruz, ale to wciąż było za mało na Niebieskiego Diabła, który bardzo mocno wczuł się w opowieść i chciał doprowadzić ją do końca.
- Zaraz, zaraz, jest jeszcze epilog. Ciało Charlesa pochowano w kurhanie, gdzie spoczywają też jego przodkowie. Przeklętego ostrza zaś próbowano się pozbyć, ale za każdym razem wracało na miejsce - tuż przy fotelu nieżyjącego już filantropa. Ostatecznie postanowiono pochować je w grobowcu skąpca. I już nie pojawiało się przy fotelu. Anabelle, czy jak naprawdę się nazywa to księżycowe ostrze, pozostało tam do dziś.
- Ale jeśli tak, to czy to Meitou nie będzie chciało wrócić do grobowca?
- Hm, cóż... tego się musimy przekonać. Może Anabelle znajdzie swojego Johnatanna? - Mrugnął okiem, uśmiechając się.
Samochód toczył się po rozmiękłej, polnej drodze. Wokół nie było widać żywego ducha. Od czasu do czasu tylko jakiś wilk zawył na porośniętych gęstą trawą wzgórzach. Wieczór powoli zamieniał się w ciemną noc. Czarne, deszczowe chmury gęsto zasnuwały niebo, a ulewny deszcz ograniczał widoczność i zmuszał wycieraczki do ciągłej pracy. Wkrótce potem znaleźliśmy się nieopodal bramy wejściowej do opustoszałego Harrow. Opowieść, czy nie, gęsta mgła wciąż unosiła się nad wrzosowiskami. Wiele z drzew było powalonych, choć, gdy się dobrze spojrzało, można było dostrzec niewielkie, migoczące na korze, czerwone ogniki. Wzdrygnąłem się i pewnie nie jaj eden. Historia Katagawy mogła być głupia i z lekka bezsensowna, ale działała na wyobraźnię. A to był zaledwie początek serii dziwnych zdarzeń.
- Mamy mały problem - stwierdził Tekkey, gdy samochód z piskiem zatrzymał się przed drewnianą bramą. - Satelita zobaczył pozostałości miasta, ale nie uwzględnił tego, że mieszkańcy nadal tu są.
***
Przy bramie wjazdowej do miasta przywitali nas jej strażnicy. Jeden z nich przyjrzał mi się w nikłym świetle lampy naftowej i poprosił o kilka groszaków "za fatygę". Podałem mu je, choć byłem bardziej, niż zdumiony obrotem tych spraw.
- Jeśli szukacie dobrego miejsca na postój, to hotel "pod Zbłąkanym Psem" będzie jak znalazł. Nazwa taka se, ale swój poziom mają.
Katagawa podziękował, po czym skrzywił się, kiedy odjechaliśmy kawałek dalej. Cała sytuacja wyglądała przedziwnie. Zostawiliśmy samochód gdzieś przy postoju dla dorożek i postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy. Czy to było możliwe, żeby nikt z wywiadu o tym nie wiedział? A jeśli wiedzieli, czemu chociaż nie napomnieli o tym drobnym fakcie, że opuszczone miasteczko wcale nie jest opuszczone. Światła lamp naftowych, powozy konne, rynsztoki, ubrania sprzed ponad stu lat - Harrow nie zmieniło się w jednym calu. Czyżby mgła przeniosła nas w czasie? A może kroiło się coś grubszego?
Szum deszczu mieszał się z szeptaniem przechodniów, którzy wyrywkowo odrywali się od swoich spraw, by na nas popatrzeć. Ich przenikliwe spojrzenia mroziły mi krew w żyłach. Było mi zimno od lodowatego deszczu, to jeszcze oni dokładali mi kolejną dawkę dreszczy. Stanęliśmy przed wspomnianą gospodą. Odrapany, na wpół wytarty, trzymający się na jednym zawiasie szyld nie zachęcał do odwiedzin, ale może w środku mieliśmy większą szansę na odkrycie tajemnicy.
Ledwie przekroczyliśmy próg budynku, a już czuliśmy na sobie wzrok jego bywalców. W tle przygrywała nieco zbyt upiorna muzyka. Pianista chyba dostał ataku drgawek, bo brzmiało to tak, jakby latał palcami po całej klawiaturze od lewej do prawej. Grający na skrzypcach już dawno zapomniał co to jest czysty dźwięk, albo palce zgrabiały mu od przerażającego chłodu, jaki przenikał spróchniałe deski budynku. Nie przeszkadzało to zgromadzonym, którzy najwyraźniej mieli gdzieś fakt tego, że wszystko już dawno popadło w ruinę. Wychudzeni, brudni i wręcz trupiobladzi mieszkańcy miasteczka bawili się w najlepsze
- Znów udało ci się znaleźć jakieś bardzo przytulne miejsce, Kaeru - szepnęła zaniepokojona Kat.
Przełknąłem ślinę i z przeświadczeniem, że "może nie będzie tak źle", podszedłem do baru i zagaiłem do gospodarza o przekrwionych, podkrążonych oczach. Czyścił cały czas jedną szklankę, jakby nie miał innych. Nie było to dalekie od prawdy, bo wszędzie walały się fragmenty szkła.
- Witajcie, czegoś się napijecie? - zapytał ponurym, beznamiętnym głosem. Mimo posiadania twarzy, z której skóra dosłownie spływała, wydawał się mieć autentycznie miłe usposobienie.
- Ech, jakiegoś dobrego trunku? - poprosił zagubiony Tekkey, który chyba miał najwięcej doświadczenia w takich sytuacjach.
- Może być nagijska brandy?
Chuunin przytaknął. Barman wziął jakaś pękniętą szklankę i zaczął w nią nalewać napitek. Wkrótce nabrała brunatnego koloru, a opiłki szkła zatańczyły w środku.
- Smacznego - odpowiedział, uśmiechnąwszy się lekko polewacz i wrócił do czyszczenia szklanki. Usiedliśmy na obitych wypłowiałą skórą stołkach barowych i spojrzeliśmy na Ookawę. Naprawdę miał zamiar to zrobić? Odwrócił się do nas i ukradkiem zaczął wylewać napój malutką strużką.
- To co teraz? Czekamy do głębokiej nocy? - zapytał nas półszeptem. Rozejrzałem się. Wprawdzie gospoda posiadała schody na piętro i pokoje gościnne, ale ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, to zatrzymywać się w mieście-widmo. Wolałem też nie działać zbyt pochopnie. Gwałtowne postępowanie z psycholami i im podobnymi nigdy nie przynosiło niczego dobrego.
- Dopij drinka i idziemy - stwierdziłem. Genbu spojrzał na mnie krzywo, mrużąc oczy. Nie był chyba do końca pewien czy robię sobie z niego jaja, czy mówię poważnie. Ja zaś kontynuowałem. - Zamarudziliśmy tu i tak nazbyt długo. A zostawianie samochodu bez opieki to też niezbyt rozsądny pomysł.
W momencie, gdy to mówiłem, dosiadł się do nas jakiś tutejszy bywalec. Ubrany w łachy kopacza, brudny i niechlujnie zarośnięty facet również poprosił barmana o brandy. Siedząca obok Kat zachowywała spokój, do czasu, kiedy gospodarz podał mu również kawałek szynki i ogromny nóż rzeźnicki. Zaczął kroić sobie spore plastry. "Szynka" była tak twarda, że jej kawałek odstrzelił w stronę dziewczyny. Mieszkaniec nie tracił czasu i złapał go, wbijając nóż z łoskotem w drewniany blat, tuż pomiędzy rękoma lekko zszokowanej Kat. Zmroziło ją. Uważnie obserwowała kolejne ruchy dziwnie uśmiechającego się teraz kopacza. Nie miał kilku zębów na przedzie, co jeszcze bardziej spotęgowało wrażenie. Wyciągnął ostrze z blatu i zaczął pałaszować kawałek.
- Przepłaszam, czasem tak poleci - wybełkotał.
Kropla potu spłynęła po skroni blondynki.
- Lepiej, żeby ci nie poleciała tak drugi raz, bo ten nóż wyląduje w mniej bezpiecznym miejscu.
Atmosfera się podgrzewała. Nie chciałem wywoływać zadymy bez powodu, więc postanowiłem po prostu wziąć dziewczynę ze sobą. A poza tym i tak mieliśmy misję do wykonania.
- Sprawdźmy, jak tam się trzyma samochód.
Chwyciłem Del Cruz za rękę. Rikuto podążył za nami. Tekkey zaś postanowił jeszcze posiedzieć.
- G-Genbu?
- Wy idźcie sprawdzić samochód. Ja tu jeszcze chwilę posiedzę, może się czegoś dowiem. No, idźcie!
Miał taką minę, jakby właśnie uknuł szatański plan. Naprawdę, nie byłem pewien, co miałem myśleć o nim. Puściłem mu spojrzenie w stylu "mam nadzieję, że wiesz co robisz", po czym opuściliśmy knajpę jak najszybciej. Znów poczułem na sobie wzrok ciekawskich biesiadników.
- Samochód, już! - stwierdził Katagawa, którego katana, skryta pod płaszczem, stawała się powoli obiektem zainteresowania. Otworzyliśmy drzwi, wychodząc znów na mglistą ulicę.
***
Drzwi gospody zamknęły się z hukiem. Impet i wiatr zgasiły kilka świec na stołach. Zapanował nieprzyjemny półmrok. Nastała cisza. Zaraz potem rozległo się szuranie krzeseł. Tubylcy zaczęli zbliżać się do dziwnie spokojnego Ookawy.
- Nie wypiłeś swojej brandy - stwierdził już znacznie bardziej stanowczym głosem barman, odstawiając swoją ukochaną szklankę za ladę. Sanbeta wciąż był zrelaksowany. Robił takie odgłosy, jakby smakował trunek, którego nawet nie skosztował. Zaraz potem rozpoczął ironiczny monolog. Był pewien siebie.
- Tak, wiecie, nie jestem jakimś koneserem, ale dobrze wiem jak smakuje PRAWDZIWA nagijska Brandy.
Mieszkańcy stłoczyli się bardziej, wyciągając noże, aż ociekające truciznami.
- Tej tutaj bliżej jest do czarnego jadu. Tak jak i wam. Wiecie, wyczułem na podstawie bicia waszych serc, że kłamiecie jak z nut.
Niektórzy byli gotowi już zadać sztych. Ale Ookawa nie przestawał, jeszcze do tego pokazując palcem po zgromadzonych.
Nie umiem czytać myśli, ale każdy z was tutaj ma tylko jedną myśl w głowie: jak mnie [ cenzura ].
Upuścił szklankę na ziemię, a zanim opadła, powiedział jeszcze.
- Nie szkoda mi tej brandy.
Około dwudziestu ludzi rzuciło isę jednocześnie na Chuunina.
***
- Ci ludzie mają świra! - stwierdziła Kat, wciąż oddychając ciężko. Właśnie trzymała się za głowę, nieomal wyrywając sobie z niej włosy, kiedy zobaczyła, jak jakaś babcia wynosi z mężem komponenty od samochodu.
- Spokojnie, załatwimy to w cywilizowany sposób. Jeśli nie będzie innego wyjścia, w ruch pójdą pistolety - zapewniłem sojuszniczkę, kładąc rękę na jej ramieniu. Czym prędzej skierowaliśmy kroki w stronę domku złodziejskiej babuleńki.
- Droga pani, przykro mi to mówić, ale to są bardzo ważne części naszego samochodu. Prosilibyśmy o ich zwrócenie.
- Och, och, to-to wasze? - zdziwiła się. Wyglądała na słabowitą. Była cała zgarbiona, a jej ręce się trzęsły. - Przepraszam, odzwyczaiłam się od tego uczucia. Tutaj wszystko należy do każdego, jak przykazał nam nasz dobroczyńca, lord Albreht.
Postanowiłem wykorzystać moment, by dowiedzieć się nieco więcej.
- My właśnie do niego. Jak się dobrodziej miewa? Gdzie możemy go odwiedzić?
- Och, lord rezyduje tam, gdzie zawsze. Na ulicy Kościanej 66, to ledwie paręnaście domów stąd Ale nie idźcie tam teraz, jest bardzo zajęty. Może w zamian zajrzycie na herbatkę?
Jej mąż i tak zdążył wnieść akumulator do środka. Podążyliśmy za nim. Kat pokręciła głową, a Rikuto mocniej zacisnął katanę. na rękojeści.
- Odwagi. Damy radę! - uspokoił ją, choć samemu czuł gęsią skórkę na sobie.
Dom jednorodzinny posiadał sporą sień, która wyraźnie nie była używana od lat. Kąty pokryte były gęstymi, lepkimi pajęczynami, w które łapał się już tylko kurz, a w podłodze straszyły ziejące dziury.
- Nie przejmujcie się tym. Zapraszam do środka.
Babuleńka zaprosiła nas do salonu, pełnego obrazów.
- Czegoś się napijecie? Wyglądacie na zmęczonych. Przybywacie z daleka?
- Nawet pani sobie nie zdaje sprawy - stwierdził z uprzejmością Katagawa. Kat oglądała pomieszczenie bardzo dokładnie, badając także sypialnię i kawałek małej kuchni. Ja natomiast skierowałem swoje strony po akumulator.
- Zostalibyśmy, ale trochę się nam śpieszy. Jeszcze raz proszę o zwrot części.
- Chciałabym, ale potrzebujemy jakiegoś źródła ogrzewania. Odkąd odszedł nasz kochany syn, nie ma kto rąbać drwa, a piec kaflowy się zapchał.
- Córki - stwierdziła Kat. - Miała pani na myśli córkę, prawda?
- J-jak to?
- Tutaj jest zdjęcie. - Pokazała na szafkę nocną. - Jest na nim młodsza pani z mężem, a także dziecko. Ślepa nie jestem, to dziewczyna.
Babuleńka zmarszczyła brwi, jej mąż odchrząknął głośno, podnosząc się gwałtownie z krzesła.
- To ja pójdę po węgiel...
- Po co? Przecież piec się zapchał? - stwierdził Rikuto, gotując miecz do natychmiastowego ataku.
Atmosfera zgęstniała. Małżeństwo łgało w żywe oczy. Staruszka zgarbiła się mocniej. Coś zaczęło się ruszać pod jej szlafrokiem.
- Musieliście...
- Musieli! - zawtórował jej dziadek, sięgając po coś do kieszeni.
Rikuto zareagował od razu. Ja również. Zacząłem podnosić douriki, by po prostu ich powalić na ziemię. Wtedy to babuleńka odwróciła się i rzuciła trzema zatrutymi igłami. Niesamowicie ostrze bronie zostały zatrzymane w pół drogi przez właściwości telekinetyczne Katherine. Bez pardonu sięgnąłem po rewolwer i strzeliłem w starowinę. Nie wyglądała teraz tak niewinnie i krucho jak przed momentem. Skóra z niej zeszła, a kości przemieściły się w nienaturalny sposób. Bardzo wyraźnie dało się teraz zobaczyć jej kości czaszki, zwłaszcza odsłonięte dziąsła, oraz wory pod oczami, ziejące pustką. Padła jak rażona gromem na ścianę, osuwając się po niej w dół z krwistą smugą.
Jej mąż próbował wyciągnąć zatruty kunai z tylnej kieszeni spodni, ale Katagawa jednym sprawnym cięciem znad głowy przepołowił go na dwie równe części. Siknął posoką.
- Okej, teraz, kiedy już wiemy, że mieszkańcy kroczą tą samą piekielną ścieżką, co ich pan na włościach, to co zrobimy?
- Cholera, najpierw wrócimy po Tekkeya!
- Przecież on został w... - Samuraj zamarł w pół słowa, jakby zdał sobie z czegoś sprawę.
- Cholera, pierwsza zasada horrorów. Nigdy się nie rozdzielaj! - krzyknąłem i natychmiast popędziliśmy do gospody.
Przerażeni wybiegliśmy na zewnątrz w stronę gospody. Nagle w coraz bardziej gęstniejącej mgle zobaczyliśmy spokojnego Genbu, oblizującego po czymś palce.
- O, wy już tutaj? Samochód sprawny? Dowiedziałem się paru fajnych rzeczy od mieszkańców.
- Tak, my też! - odpowiedziałem na wydechu. - Między innymi to, że są zdrowo rąbnnięci w czaszki.
- Nie wszyscy. Niektórzy są tylko postrzeleni, a inni podziurawieni - wyliczał Tekkey.
- Genbu, co się tam właściwie stało?
- Nie ma czasu, kurhan czeka - przerwał nam i gestem ręki zachęcił, byśmy udali sie do samochodu.
Ledwo naprawiliśmy samochód, kiedy usłyszeliśmy warkot silnika spalinowego. Z mgły nagle wyłonił się pierwszy z wieśniaków, z założonym workiem na głowę. Dzierżył w rękach piłę motorową i biegł na nas, wściekle krzycząc.
- To chyba oznacza, że nas tu nie chcą! - stwierdziła Kat, wyciągając z bagażnika strzelbę i bez pardonu powaliła oponenta. Rozbryzgał się na ziemi w kałuży krwi, drgając w konwulsjach. Niedługo potem zobaczyliśmy kolejne sylwetki gotowych do walki mieszkańców. Zarządziłem strategiczny odwrót. Wsiedliśmy czym prędzej do samochodu, ostrzeliwując się i popędziliśmy wprost na ulicę kościaną 66
***
Po przebiegnięciu paru ulic znaleźliśmy się pod właściwym adresem. To tu mieszkał pan na włościach. Spodziewałem się w sumie, że to będzie jego rezydencja.
- Cmentarz wielopokoleniowy, żadna niespodzianka.
Wielki, żeliwny płot z kolcami, porośnięty mchem nas nie powstrzymał. Przeskoczyliśmy go bez większych problemów, zeskakując na podmokły grunt. Bez wytycznych beepera mogliśmy zgubić się wśród gęstwiny korzeni, powalonych drzew, jak i naprawdę starych pomników. Często zdarzyło nam się przez przypadek nastąpić na mogiłę, co było wręcz odrażające. Wkrótce jednak udało nam się znaleźć odpowiedni kurhan. Wejście znaczył wysoki, marmurowy, odrapany pomnik ze statuą lwa. Nie wyglądał zresztą najlepiej; ząb czasu odcisnął swe piętno także i na nim. Odłupana tylnia część, liczne skazy, pozostałości po twardych dziobach wścibskich ptaków, czy dość dosadne, puste, ziejące oczy, z których swego czasu wyciekła jakaś czerwonawo-czarna maź. Jego półotwarte usta były tak uformowane, że dało się tam coś włożyć. Może tak kiedyś było, ale liczni szabrowncy zabrali co swoje?
Katagawa z Genbu obejrzeli dokładnie wejście do kurhanu. Wyglądało na to, że bez trudu będzie można przesunąć kamienne wrota znajdujące się tuż pod głową lwa, jednak wymagało to odrobiny siły. W tamtej sytuacji znacznie pomógł Tekkey, używając swojej nadludzkiej umiejętności. Widząc jak Rikuto męczy się z płaską, brudną płytą podszedł i poprosił, by się odsunął.
- Proszę cię. Umysł ponad ciałem, Diable.
Z dłoni Tekkeya wystrzeliła nić, która uformowała się w podłużny lewarek. Ten wszedł bez trudu w szczeliny i droga do grobowca stanęła otworem.
Kilka piszczących nietoperzy wreszcie odnalazło drogę na powierzchnię. Zastanawiałem isę, jak znalazły się tam w pierwszej kolejności, ale szybko przestało to mieć jakiekolwiek większe znaczenie. Zaczęliśmy schodzić po schodach. Katagawa w pewnej chwili nacisnął jakąś płytę w podłodze. Mechanizm w ścianie zgrzytnął i zatuta strzałka wyleciała ze ściany. Samuraj rozciął ją bez trudu na pół. Jego zmysły wojownika działały bez zarzutu.
- Ostrożnie. Co nagle, to po Diable - skomentował Genbu. Rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, bym rozjaśnił nieco sytuację.
- Ach, tak, już
Ścisnąłem rękę i po chwili w już otwartej dłoni uformowała się sporej wielkosci kula - nasze światło. Stąpaliśmy ostrożnie. Światło księżyca przebijało się przez szczeliny i szpary, a liczne myszy i inne szkodniki uciekały nam z drogi, skrzecząc i piszcząc żałośnie. W pewnej chwili blask księżyca padł na korytarz, którym mieliśmy przejść.
- Chwileczke, znam tą sztuczkę. - Zatrzymałem grupę i rzuciłem kamieniem w stronę blasku. Ku memu zdziwieniu nic się nie wydarzyło. Rzuciłem drugi raz. Rikuto wzruszył ramionami, Kat parsknęła śmiechem, a Tekkey klepnął się ręką w czoło.
- Ale, ja myślałem...
Nie czekali na moje wyjaśnienia. Kat zrobiła kilka kolejnych kroków w przód i przekroczyła księżycową linię. Pułapka czekała nie na niej, ale tuż za nią.
Jedna ze ścian drgnęła, obsypując kurz i kamyczki. Wystrzeliłem czym prędzej kotwiczkę z nadgarstka Ryoushi i przyciągnąłem blondynkę od siebie. Krzyknęła urywanie widząc, jak ściana uderza o przeciwległą z łoskotem. Gdy już trzasnęła, wywołując lekkie drgania w korytarzu, zaczęła się powoli cofać.
- A jednak miałem rację... po części.
- To ci trzeba przyznać! - wysapała.
Szliśmy dalej, mijając kolejne groby rodu Albrehtów. Część z nich miała stworzone pomniki na swoją część, inni posiadali tylko twarze wyryte w skale. Moją uwagę przyciągnęła jedna z półotwartą twarzą. Ookawa stanął tuż obok niej i zaczał wpatrywać się weń uważnie. Rozejrzał się po okolicy i chyba zaczął rozumieć, jak działa ogólny mechanizm kolejnej pułapki.
Z zewnątrz zaczęły dobiegać nas inne głosy. Wieśniacy zbliżali się, a my byliśmy już o krok od grobowca Charlesa. I oto był. Leżał gdzieś pod półokrągłym, niskim sufitem. Grób ozdobiony szlachetnymi kamieniami w wieko którego wbity został przeklęty miecz. Emanował lekką białawą poświatą, tworząc niezwykłą, surrealistyczną atmosferę. Postanowiłem po niego sięgnać, przeskakując elektryczną przemianą przez linię, która prawdopodobnie aktywowała zamknięcie się wewnętrznych wrót. Miało to uwięzić potencjalnych złodziejaszków wewnątrz kurhanu na dobre, ale najwyraźniej nikt nie wziął pod uwagę duchów. A my nie wzięliśmy pod uwagę mieszkańców, którzy pokotem zaczęli walić się do grobowca. Ich kroki były wyczuwalne nawet kilkanaście metrów dalej.
- Okej, Tekkey, będziemy potrzebowali drugiego wyjścia! - stwierdziłem, chwytając za rękojeść Anabell i wyciągając ją. W tym momencie drogę odcięła nam horda wieśniaków z grabarzem na czele.
- Nie przejdziecie dalej! - syknął, trzymając pochodnię. Oni wszyscy byli gotowi nas usmażyć, zatruć, zadźgać i wybić kończyny. - Będziecie mieli bardzo zły czas!
- Śmiem w to wątpić - stwierdził Genbu, który w tej samej chwili uaktywnił ostatnią pułapkę grobowca. Gęba zmarłego z rodu Albrehtów zamknęła się i ze ścian wystrzeliły piły tarczowe, robiąc grupową masakrę. Krew sikała na wszystkie strony, odcięte głowy fruwały dookoła. Ci, którzy przetrwali zaskakujący cios zostali złapani w elektryczną kulę. Skomasowana błękitna kula emanująca energią była niczym granat. Droga do wyjścia stanęła otworem. Biegliśmy co tchu przez zawalające się korytarze grobowca, prosto do samochodu. Gdy już otrząsnęliśmy się z szoku byliśmy daleko od Harrow. Mgła ustapiła i znaleźliśmy się na powrót w naszych czasach, czy czymkolwiek to było.
* Drinking Game - wypij kieliszek za każdym razem, kiedy w nowym wpisie/walce jakiegokolwiek usera pojawi się jakaś wzmianka o Kito. |
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 18-06-2016, 19:31, w całości zmieniany 2 razy |
|