1 odpowiedzi w tym temacie |
»oX |
#1
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 09-02-2016, 18:26 [Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Skarseld
|
Cytuj
|
Ognisko powoli dogasało, kiedy mężczyzna nad nim przykucnął i dorzucił sporą garść chrustu. Stworzyło to dodatkową chmurę dymu, unoszącą się wysoko ku niebu, by po chwili zniknąć przy koronach drzew. Słaby żar na nowo zmienił się w płomień. Otoczone cegłówkami ognisko przerodziło się po chwili w kuchnię polową, gdy Chris Murphy ustawił nad płomieniem specjalną, drewnianę konstrukcjęz zawieszonym na końcu garnuszkiem. Leżący przy hamaku Bullet zamerdał, ciesząc się na nadchodzącą kolację.
- Czego się szczerzysz? – spytał rycerz. – Jesteś głodny to idź coś upoluj.
- Przestać być gnojem. Co jemy?
- Krewetki. Dziś na bogato.
- Super! W końcu coś normalnego wszamam!
- Bullet.. – wskazujący palec powędrował na sam środek czoła i zastukał kilka razy. – Jesteśmy w środku lasu, nie będziemy jedli krewetek. Gotuję obrzydliwą w smaku grochówkę, którą zapiję gorzką kawą. Dalej głodny?
- Pf. Idę spać.
- Idź. Za godzinę bierzesz wartę.
- Chyba ty!
Zupa zaczęła delikatnie bulgotać i rycerz miał już nałożyć porcję do menażki, kiedy odezwał się satelitarny telefon. Dzwoniła Akane Miragi z TANARI, zapewne z kolejnym, niezbyt ciekawym zleceniem. Murphy wyciszył urządzenie i zajął się jedzeniem. Przysiadł przy ogniu, chcąc przy okazji wysuszyć obuwie. Przeszli raptem czterdzieści kilometrów, a czuło się, jakby zrobili przynajmniej dwa razy tyle. Głównie za sprawą Bulleta, który co rusz znikał w krzakach, albo podlewał roślinność niezbyt dobrym nawozem. Gdzieś pomiędzy przemyśleniami telefon zadzwonił kolejne trzy razy. Chris nie był zachwycony takim biegiem wydarzeń. Chciał udać się na dwudniowy urlop i de facto tak właśnie zrobił, ale jak widać nadludzie nie mają wolnego. Miał zamiar oddzwonić, kiedy na wyświetlaczu pojawiło się imię Scarlett. Nacisnął zielony przycisk i przyłożył telefon do ucha.
- Murphy – rozpoczął, nie pokazując żadnych emocji. – Co jest?
- CO JEST?! – wykrzyczała dziewczyna. – Telefony się odbiera! Miragi skarży się, że jej unikasz!
- Jestem w czarnej dupie, jest środek nocy i przymierzałem się do spania. Więc... o co chodzi?
- Pomyśl! Mamy problem w firmie. Duży, przez duże de. Nie wiem od czego zacząć...
- Od początku? – podsunął rycerz. – Wojna wybuchła przez czas jak mnie nie ma? Minęło raptem kilkanaście godzin...
- Nie pochlebiaj sobie, Chris. Nasz mały oddział w Zorilu prawdopodobnie został przejęty przez grupę najemników.
- Prawdopodobnie? – nie dowierzał. – Jak to? Nie wiecie, czy ktoś przejął budynek?
- Straciliśmy całą łączność i podgląd wideo. Akane otrzymała wiadomość z telefonu jednego z pracowników, ale była urwana.
- To znaczy?
- Może nic, a może coś. Ojciec od dawna podejrzewał, że może do tego dojść.
- Scarlett – przerwał Chris. – Co to za miejsce?
- Nasz mały magazyn z bronią i kupą kasy...
- Kuźwa! Trzeba było tak od razu, pakujędupę do auta i ruszam. Podeślij mi dokładne współrzędne.
- Szacujemy, że mamy około dwudziestu czterech godzin, zanim się wyniosą. Podeślę po ciebie odrzutowiec.
- Tam nie ma lądowiska...
- Ale na pokładzie są spadochrony – tym razem to dziewczyna weszła w słowo. – Baw się dobrze.
Murphy pospiesznie zabrał się za sprzątanie obozu. Ściągnął śpiwór z hamaku i zwinął w rulon. Następne w kolejności były karabińczyki i linki, których spakowanie trwało najkrócej. Gdy wszystko leżało już głęboko w plecaku, Chris wziął sięza uprzątnięcie terenu po ognisku. Wylał zawartość menażki prosto w żar, co nie było najbłyskotliwszym z pomysłów i całość zasypał ziemią. Zarzuciwszy cały sprzęt na siebie chwycił karabin i razem z Bulletem udał się w kierunku samochodu. Tym razem odcinek muszą pokonać dużo szybszym tempem. Oczywiście nie każdy zgadzał się z ową tezą.
__________
- Nienawidzę skakać! – usłyszał w głowie Chris, spadając z dużą prędkością. – Mam przez to koszmary!
Nie był w stanie odpowiedzieć, a co dopiero skupić na czymkolwiek. Pędził w stronę ziemi z niesamowitą prędkością i, gdy ujrzał kontury budynków w oddali, pociągnął za linkę, otwierając spachochron. Odrzuciło ich kilka metrów do tyłu, lecz doświadczenie zrobiło swoje i Murphy bez problemu wymanewrował i wrócił na odpowiedni tor. Kierował się w stronę najwyżej położonego domu, chcąc wylądować na dachu. Dwie minuty później z impetem upadł na posadzkę, robiąc parę kroków do przodu. Odpiął spadochron i zdjął z siebie lonżę, następnie odpiął Bulleta z klatki piersiowej. Ten spadł na ziemię, ledwo dając radę stanąć na łapach.
- To koty zawsze lądują na cztery łapy, głąbie! – wrzasnął. – Nie ja!
- Nie? Sorry psiaku, ciągle o tym zapominam. Jak się leciało?
- Super! Nigdy więcej!
- Nie marudź, zwykli ludzie też skaczą z pociechami.
- Nie jestem twoją pociechą, Chris – Bullet wypuścił parę z pyska, wzdychając. – W ogóle o mnie nie dbasz.
- Daj już spokój, wiem że dobrze się bawisz w moim towarzystwie. – Murphy wyciągnął colta z kabury. – Idziemy po nich?
Pies bez odpowiedzi skierował się w stronę schodów pożarowych i usiadł. Rycerz, gdy już uprzątnął na dachu, podszedł do niego i podniósł, pomagając przekroczyć barierkę. Po cichu zszedł trzy piętra niżej i zbliżył się do okna. Wyjąwszy z kieszeni taśmę nakreślił nią coś na styl kwadratu i przyłożył w szybę łokciem. Nie wyszło tak cicho, jakby się tego spodziewał,ale mimo wszystko wszedł do środka. Bullet wskoczył tuż za nim i kroczyli już korytarzem przejętego budynku. Rozejrzawszy się zobaczył, że wszystkie kable od kamer zostały poobcinane i bezwiednie zwisają.
- Ktoś idzie!
Murphy trzymał pistolet w gotowości i skupił w sobie douriki. Dwójka ciężko uzbrojonych mężczyzn wyszła zza rogu. Na widok rycerza i psa natychmiast podnieśli karabiny szturmowe i mieli już wystrzelić, kiedy dosięgła ich eksplozja niebieskiej aury. Upadli sparaliżowani na beton, nie wiedząc co ich dosięgło. Z korytarza dało się usłyszeć tupot stóp i krzyków.
- Intruzi!
- To tyle z zasadzki... – odrzekł Bullet. – Mogę teraz ja?
Bullet stanął bez ruchu, chcąc aktywować swoją umiejętność. Gdy pierwsze kontury postaci pojawiły się w zasięgu wzroku, urósł o kilka centymetrów, sierść się wydłużyła, a on dziarskim krokiem ruszył wprost na nich. Dziesięć sekund, których mógł użyć, wystarczyło w zupełności. Wykorzystał efekt zaskoczenia i powalił pierwszą trójkę bez problemu. Czwartemu wgryzł się w przedramię i powalił, nie puszczając. W momencie, gdy wrócił do pierwotnej formy, wspomógł go rycerz, pozbywając się kolejnych najemników biegnących wprost na psa. Wydawać by się mogło, że pokonali wszystkich, kiedy wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna pojawił się za ich plecami. Nie przejął się zupełnie tym, co zobaczył i spokojnym tonem rozpoczął rozmowę.
- Więc takimi zasobami dysponuje stary Kane? – odrzekł, chowając pistolet do kabury. – Całkiem imponujące.
Nagijczyk odwrócił się na pięcie, obserwując przywódcę wynajętego oddziału. Nosił wojskowe bojówki opięte wysokimi butami, a klatkę przykrywał jedynie biały podkoszulek. Musiał spędzić dużo czasu na siłowni, czego efektem były imponujące mięśnie.
- Musisz być mocno pewny siebie, zajmując coś należącego do TANARI – odpowiedział Murphy. – Postradałeś zmysły?
- Chris, coś mi tu śmierdzi...
- Dawno temu. Więc potrafisz paraliżować ludzi, a twój kundel rośnie... Chyba czas, żeby ktoś pokazał ci czym jest prawdziwa moc!
Mężczyzna naprężył mięśnie, wypuszczając żyły na wierzch. Skóra delikatnie pokryła się szarą sierścią, a oczy zmieniły kolor. Na twarzy pojawił się wściekły uśmiech i szaman zaszarżował w przód. W tym czasie Murphy popatrzył na Bulleta, a ten na właściciela. Wymienili zdziwione spojrzenia i rycerz dobył pistoletu. Wystrzelił, formując aurę otaczającą pocisk w zieloną klatkę dla psa. Uwięziony pół zwierz, pół człowiek próbował przebić się przez kraty, lecz bezskutecznie.
- Mówiłem, że coś brzydko pachnie. A szamani zawsze śmierdzą.
- Chłopie... – rycerz podszedł do więźnia. – Co chcesz zdziałać z marnym trzysta douriki? Jasne, wystarczy, żeby zebrać grupę i zdobyć mało strzeżony oddział. Na mnie to jednak wiele za mało.
Piana ciekła z pyska schwytanego, a łapy próbowały przecisnąć się między kratami. Wściekłość biła z jego oczu.
- Nie podniecaj się, zaraz to zakończymy – niebieski pocisk trafił najpierw w lewą, następnie prawą nogą, powodując miejscowy paraliż. Szaman upadł, wierzgając resztą ciała. Murphy zdjął efekt klatki i podszedł bliżej, by posłać mocnego kopniaka wprost w twarz. Miał już wyjąć telefon, by zameldować wykonanie misji, kiedy na horyzoncie pojawiła się nowa postać. Wysoki na ponad dwa metry, szczupły i ubrany w czarne spodnie i sięgająca ostatnich żeber skórzaną kurtkę. Na plecach opięte były dwie katany. Rozejrzał się po korytarzu, bez większego zainteresowania poległymi.
- Ty jesteś Murphy? – rozpoczął. – Przysyła mnie Lorgan Gravier.
- Kapitan Gravier? – zdziwił się rycerz.
- Ma dla ciebie propozycję, ale musisz udać się ze mną. – Keres odwrócił się i zniknął. Murphy, pełen zainteresowania, podążył za towarzyszem dawnego przełożonego. Szedł w stronę piwnicy, wzdłuż zawilgoconych ścian i syfiastych posadzek. W kocu dotarli do małego pomieszczenia z wyrysowanymi dziwnymi symbolami na podłodze.
- Stań w środku i czekaj – odparł Keres beznamiętnie. – Muszę cofnąć się po szamana. Idzie z nami.
- Jestem zwarty i gotowy, ale dobrze byłoby się dowiedzieć czegoś więcej...
- Cierpliwości.
Jakiś czas później cała czwórka zniknęła we wnętrzu pokoju, a policja zajęła budynek. Dostali anonimowy telefon z informacją o prawdopodobieństwu popełnienia przestępstwa.
__________
- Chris Murphy... – Gravier podrapał się po podbródku. – Mam dla ciebie propozycję pracy. Jesteś zainteresowany?
Murphy, nie mając pojęcia co się dzieje, słuchał z zainteresowaniem o nowej organizacji powołanej do życia przez dawnego kapitana. Bez problemu przeszedł okres testowy, dostarczając pierwszego więźnia. Nie należał do szczególnie niebezpiecznych, ale za darmo to i ocet słodki. Oczywiście zrobił to nieświadomie, ale praca w Skarseld wydawała się ciekawą odskocznią od TANARI. Zgodził się bez namysłu, a formalnościami zająć ma się ktoś inny. |
|
|
|
»oX |
#2
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 10-02-2016, 13:04
|
Cytuj
|
Nowa praca, nowe możliwości, mógł tłumaczyć sobie Chris Murphy, opuściwszy korporację Tanari. Większy potecjał widział w organizacji powołanej do życia przez niegdysiejszego kapitana, Lorgana Graviera. Nie spodziewał się za to, jak wyglądać będzie pierwsza, oficjalna misja. Pieniądze. Wszystko do istnienia wymaga właśnie ich. Cesarski skarbiec może i zasilał Skarseld, ale wiadomym jest, że nie zawsze tak będzie, albo koszta przerosną przychody. Murphy dysponował sporą sumą, ukrytą na kilku różnych kontach, głównie dzięki pracy w prywatnej korporacji. Przez chwilę zastanawiał się nad dotacją, jednak po namysłach stwierdził, że woli poczekać z takim poświęceniem. Miał w głowie kilka pomysłów, jak można pomóc nowej organizacji wskoczyć na wyższe obroty, lecz wszystko wymagało czasu. Na pewno z czasem pociągnie za kilka sznurków i wykorzysta dawne, jak i obecne znajomości. Na pierwszy ogień poszedł Hector Kane, zapewne w niezbyt dobrym humorze po utracie dobrego pracownika.
__________
- Czego dokładnie potrzebujesz? – spytał Hektor Kane, podnosząc głowę znad komputera.
- Dotacji – odparł beznamiętnie Murphy. – Nie wiem ile mogę zdradzić, bo wszystko póki co owiane jest tajemnicą.
- Sugerujesz, że mam przekazać sporą ilość pieniędzy na czyjeś konto? Tak po prostu? – Prezes podrapał się po policzku. – Co firma może z tego mieć?
- Może i odszedłem, ale nie znaczy to bynajmniej, że nie mogę pomóc. Oboje wiemy, że z moich ust nie wyjdzie jakakolwiek informacja dotycząca działalności firmy – rycerz postąpił krok do przodu i kontynuował. – Dodatkowo posiadam szereg umiejętności, o których mało kto wie. Pan zaś ma pojęcie, jak wykorzystać je w firmie.
- Popraw mnie, jeśli się mylę. Złożyłeś wypowiedzenie, żeby pracować w jakiejś tajnej organizacji. Przychodzisz tutaj, prosząc o pieniądze, oferując w zamian.. pracę?
- Potraktujmy to jako prywatne zlecenia bez zapłaty. Wówczas nie jestem pracownikiem, a jedynie zatroskanym przyjacielem firmy. Co pan powie?
- Muszę się zastanowić, Chris. To ciężki orzech do zgryzienia – Kane wstał z fotela i wysunął przed siebie dłoń w geście pożegnania. – Trzymaj się tam i mam nadzieję, że nasze drogi ponownie się skrzyżują. Co do twojej propozycji, oczekuj telefonu.
- Dziękuję, panie Kane – Murphy odwzajemnił gest i mocno ścisnął dłoń dawnego przełożonego. – Do zobaczenia lub usłyszenia, mam nadzieję.
Opuszczając gabinet, rycerz rozglądał się po ścianach i korytarzach, którymi dawniej kroczył prawie dzień w dzień. Kątem oka zauważył Akane Miragi, której nie polubił od pierwszego spotkania. Kto wie, być może dalej grzałby stołek w Tanari, gdyby ona się nie pojawiła. Udając, że jej nie widzi, skierował się w stronę windy. Nacisnął guzik i spokojnie czekał. Gdy drzwi otworzyły się, wszedł spokojnym krokiem do środka i wdusił przycisk z napisem „P”. Dwie metalowe zasuwy zbliżały się w swoją stronę, gdy delikatna dłoń, wsunięta między nie, przerwała proces. Murphy od razu poznał dziewczynę o długich, blond włosach upiętych w dwa warkocze. Wskoczyła do wnętrza windy i uśmiechnęła się na widok znajomej twarzy.
- Więc odchodzisz, co? – rozpoczęła. – Aż tak źle było?
- Cześć, Scarlett – odpowiedział Chris. – Nie było źle, dobrze wiesz, że nigdy nie narzekałem.
- To o co chodzi? – zdziwiła się. – Tylko mi nie mów, że przez Akane!
- Po części trochę tak, nie przypadła mi do gustu. Dostałem inną ofertę, po prostu.
- Lepiej płacą czy co?
- Scarlett.. – zaśmiał się pod nosem Chris. – Osoba, dla której teraz pracuję, nie szczyci się wielkim majątkiem, więc nie o kasę mi chodzi. Potrzebowałem zmiany i myślę, że ta wyjdzie mi na dobre.
Drzwi windy ponownie się otworzyły i Scarlett przekroczyła próg, wysiadając na dziesiątym piętrze. Wychodząc, posłała miły uśmiech w stronę rycerza i słowo pożegnania. Murphy wysiadł chwilę później, na parkingu i od razu ruszył w stronę samochodu. Będąc w środku wyjął telefon i zakomunikował przełożonemu, że być może zyskał nowego sponsora.
__________
- Padło ci na mózg?! – głos Slaymana rozszedł się echem po pomieszczeniu. – Naprawdę myślisz, że możesz tu przyjść i prosić o takie rzeczy?!
- Proszę o rzeczy, które sam dostarczyłem... – odparł Murphy. – Nic ponad to.
- Zapomnij – skontrował mistrz Zakonu Gryfa. – Wiesz jak trafić do wyjścia.
- Szefie, przecież nie chcę odejść, składałem dożywotnie śluby. – Chris wyjął z kieszeni paczkę papierosów, poczęstował Slaymana i sam wsunął jednego w kącik ust. – Każde wsparcie się przyda.
Garreth delektował się tytoniem, co chwilę spoglądając na podwładnego. Grymas niezadowolenia malował się na jego twarzy, ale można było dostrzec cień zainteresowania.
- Dopiero co rozwaliłem gang Panter... – próbował dalej Chris.
- Twoim obowiązkiem jest robić takie rzeczy! – zagrzmiał mistrz. – Nie oczekuj dodatkowych przywilejów za wykonywanie zasranych rozkazów!
- Nie oczekuję... Jedyne, o co mi chodzi, to kopia zebranych przeze mnie informacji o Manitou.
- Po raz ostatni tłumaczę ci, że te informacje należą do Zakonu, w nim pozostaną i przez niego zostaną wykorzystane. Jasne?
- Nie mam szans na osiągnięcie tu czegoś, co nie?
- Nie – odrzekł oschle Slayman. – Możesz już iść, skontaktuję się z tobą, jak będzie jakaś robota.
- Jasna sprawa, szefie.
Łowca Zakonu opuścił gabinet przełożonego i podobnie, jak w przypadku wizyty w Tanari, podczas drogi powrotnej złożył raport na poczcie głosowej Graviera. Chris wiedział, że z takiego obrotu spraw Lorgan zadowolony nie będzie, ale wszystko wymaga czasu.
__________
Chris rozłożył się wygodnie na kanapie w towarzystwie Bulleta i położył laptopa na kolanach. Chwilę poświęcił na nadrobienie informacji z Cesarstwa i w głównej mierze skupił się na artykule pod tytułem „polowanie na przestępców”. Owszem, dysponował informacjami o akcji oczyszczania ulic, jednak był zbyt zajęty, aby w niej uczestniczyć. Przez okres misji w Khazarze dużo zdarzyło się w stolicy kraju. Zamach na stadionie, czystki, sporo paniki.. Po przeczytaniu interesujących rzeczy zalogował się na konta bankowe i sprawdził łączny stan majątku. Od jakiegoś czasu mógł nazywać się milionerem, ale mało kto o tym wiedział. Wolał trzymać takie informacje w tajemnicy, bo nigdy nie wiadomo ile dawnych znajomych zechce odnowić kontakty. Po chwili stukania w klawiaturę upewnił się, że puścił pieniądze w odpowiednie miejsce. Skarseld wzbogaciło się o czterysta tysięcy kouka. Murphy’emu nigdy nie zależało na pieniądzach. Wykorzystywał je do stworzenia kilku kryjówek na całym świecie i zaopatrzenia się w najlepszy możliwy oręż, wliczając w to wiele customów.
Wyjąwszy telefon, po raz kolejny spróbował nawiązać łączność z Gravierem. Po raz kolejny natknął się na głos miłej pani, obwieszczającej, że abonent jest chwilowo poza zasięgiem. Rycerz zaklął pod nosem i zamknął klapę komputera.
- Powiedz mi Chris... dla kogo teraz pracujemy? Trochę się gubię w tym wszystkim.
- Skarseld.
- Dzięki! Tak wiele mi to mówi!
- Myślisz, że mi więcej? Póki co szukam sponsorów i przydatnych materiałów. Spytałbym, czy możesz pomóc, ale jesteś psem. O czym często mi przypominasz.
- W końcu zaskoczyłeś! To co robimy?
- Czekamy. Slaymana raczej nie przekonam, przynajmniej na razie, ale stary Kane może się skusi. Sporo dla niego zrobiłem i zaoferowałem, że dalej będę pomocny, a on lubi dostawać. Poza tym sra pieniędzmi, więc co mu szkodzi.
- Ja tam sram czym innym, ale mniejsza o to. Idziemy się przejść?
- Jestem trochę zajęty...
- Mam pomysł! – Bullet przekrzywił głowę. – Wystawmy się na ulicy z puszką i zbierzemy trochę kasy!
- Genialna myśl. Mogę tam wystawić ciebie i sobie pójść?
- Nienawidzę cię...
__________
Poznawszy niedawno sekretną technikę Jahou: Sedo, Murphy wziął się za odprawianie rytuału. Otrzymał najnowszy szyfr i teoretycznie mógł być spokojny, ale gdy dowiedział się o skutkach ubocznych, uśmiech nie pojawiał się na twarzy. Całość zajęła mu około czterech godzin. Gdy znalazł się w Orcus od razu udał się na spotkanie z Gravierem. Spojrzał w międzyczasie na telefon i wiedział, czemu dawny kapitan nie odbiera. Bullet szedł przy nodze dumnym krokiem. Chris sam nie wiedział czemu zabrał czworonoga ze sobą. Myśl o zostawieniu go na ulicy towarzyszyła od czasu opuszczenia mieszkania. Zaśmiał się pod nosem, co pies od razu zauważył.
- Wiedziałem! Nie chcesz mnie tutaj!
- Nie jęcz – odpowiedział rycerz. – I bądź cicho.
- Sam bądź cicho!
Murphy’emu nie było łatwo poruszać się po rozległych korytarzach, lecz w końcu dotarł do celu. Lorgan stał nad sporych rozmiarów stołem i wpatrywał się na różne mapy. Podniósł wzrok, widząc przybysza.
- Chris Murphy – rozpoczął. – Zadanie wykonane?
- Zostawiłem kilka wiadomości, ale nie doczekałem się odpowiedzi, więc o to jestem. Można powiedzieć, że wykonane po części.
- Rozwiniesz to? – Vaktare skupił się już tylko na rozmowie.
- Hektor Kane nie jest przekonany. Lubi wszystko wiedzieć, więc nie chce w ciemno wchodzić w interesy z nami.
- Ile mu powiedziałeś? – wtrącił Gravier.
- Tyle, ile mogłem. Prosiłem o wsparcie dla organizacji wspieranej przez rząd i to mniej więcej koniec historii. Zaoferowałem pomoc w postaci swojej osoby, gdyby mieli jakiś problem do rozwiązania. Czekam na odpowiedź.
- Co dalej?
- Slayman odmawia udostępnienia jakichkolwiek materiałów o Manitou. Nawet tych, które sam mu dostarczyłem. – Murphy wyjął z kieszeni papierosa. – Mogę tu zapalić?
- Jasne. Mów dalej.
- Od siebie przekazałem niemałą kwotę, mam nadzieję, że się przyda – kontynuował, odpalając peta. – Czterysta tysięcy na nowe inwestycje.
Lorgan spojrzał zdziwionym spojrzeniem na porucznika egzekutorów. Przez chwilę pomyślał, że coś może być z nim nie tak.
- No proszę... Mam nadzieję, że nasza współpraca cały czas będzie przynosiła owocne efekty. Tymczasem możesz odejść albo rozejrzeć się po Orcus, twój wybór. Niedługo przekażę ci nowe wytyczne. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|