Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Sorata vs NPC (Bullock) - walka 1
 Rozpoczęty przez »Sorata, 02-01-2016, 16:05
 Zamknięty przez Lorgan, 12-01-2016, 20:34

6 odpowiedzi w tym temacie
»Sorata   #1 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG



Wilcza Paszcza
10 Lipca 1615


To już trzecia rozmowa na lotnisku. Wychodząc, jeszcze przez chwilę delektuję się ulotnym zapachem perfum i aromatycznego tytoniu. Dawno nie rozmawiałem z kobietą. Inteligentną, bo nie liczę pani w okienku, która wypłaca mi ukryte przed P.L.A.N.T.em pieniądze. A jak już jesteśmy przy temacie - dawno z żadną nie byłem. Z przyczajonym gdzieś nieopodal Wilkiem, nieświadomej, ponętnej zealotce groziło dużo więcej niż śmierć. Ha! Ciekaw jestem, jak to by się miało do jej wiary w przeznaczenie. Patrząc przez pryzmat doświadczeń, nigdy bym nie przypuszczał, że mogę zatęsknić za innymi ludźmi. Towarzystwo boli, ksenofobia czasem też, ale wbrew przekonaniu pewnego durnego szamana, okazało się, że samotność pali najmocniej. Dosłownie weltschmerz z Wilczą Paszczą w tle. Duchowe rany trzech największych porażek pozostaną ze mną chyba już na zawsze. Nie chcę teraz o tym myśleć. Do niedawna wystarczała mi namiastka kontaktu, jaką jest oglądanie setek bezimiennych pasażerów przetaczających się przez zakamarki terminala. Ale i to powoli przestaje mnie zaspokajać. To nie działanie i na pewno nie życie. Wykurowane po zaklęciach rozkładu, odsunięte od akcji ciało samo rwie się do ruchu. Zapętlony umysł stale symuluje rozmowy, prowadząc całodobową narrację moich poczynań. Gdyby obłęd sprzedawali w puszkach, miałbym ich pełną piwnicę. Wybucham śmiechem, a nerwowa blondynka, która chciała wejść do przytulnej knajpki za mną, zmienia natychmiast zdanie.
- Przecież ja nawet nie mam piwnicy - mówię do jej pleców, ale garbi się tylko i przyspiesza - zresztą domu też nie mam - oczywiście nie pamiętam o schronieniu w Sanbetsu, które Genkaku okupił krwią jakiegoś biedaka. Ot, właśnie tak na mnie teraz reagują. Szaleniec. Odludek. Śmieć. Zalewa mnie pragnienie dopadnięcia kobiety i zapoznania jej z moim nożem. Albo oboma. Może również okaże się tajniakiem. Rycerzagentozealotą. Wrrr. Przyjemne mrowienie pełznące od czubków palców zamienia je w szpony. Ugryzłbym ją. Tylko raz. Na skosztowanie. Co?!
- Mógłbyś przestać?! - Wyobrażam sobie, że krzyczę, żeby zagłuszyć żądzę.
- Hmm? - Pojawia się przy mnie niepostrzeżenie. Gdyby straszliwe wilcze ślepia mogły oddawać emocje, przepełniałaby je teraz urażona niewinność, ale nie dam się nabrać po raz kolejny.
- Oj. No dobrze, przepraszam! - burczy, zmieniając jednocześnie postać na ludzką - Zadowolony?
Tyle osiągnąłem wieloletnią walką. Kpiące przeprosiny i przypomnienie, kto tak naprawdę rządzi w tej mięsnej kukle. Jedno trzeba mu przyznać - po wizycie u Dokuro sam stara się hamować. Mimowolnie nasuwa mi się pytanie: czy można oswoić manitou?
- Nie można - ubrany w garnitur Wilk, mimo ludzkiej postaci nadal wygląda na drapieżcę – ale nieodmiennie bawią mnie twoje próby – rozgląda się, węszy, a ja czuję się głupio obok mężczyzny wyglądającego jak pięć milionów kouka. Którego nikt, cholera, nie widzi! To dopiero kompleks przez duże „K”.
- Chodź – znika w tłumie, a eteryczność ewidentnie mu w tym pomaga – czas stąd wyjść.
Chcąc nie chcąc milczę, póki nie wyprowadzi mnie z terenu lotniska. Mimo niematerialności wydaje się zadowolony z wycieczki. Może również dla niego oglądanie świata moimi pesymistycznymi oczami było pozbawione kolorów. Po zastanowieniu, przed chwilą narzekałem na samotność. Czyżby zrobił to celowo, żeby dotrzymać mi towarzystwa? Halucynacje czy nie, nie da się ukryć, że życie z moim Wilkiem ma swoje plusy.
- Dzięki, Słonko. – Wraca do bliższej naturze postaci czworonoga – Dałbym Ci buziaczka, ale obawiam się, że cię pokaleczę.
Cofam to. Nie mój Wilk. Durna bestia. Zwid. Halucynka... Śmieje się. Wredny, tłusty basior. To i ja się pośmieję. Nie do końca szczerze, ale jakoś muszę dawać upust emocjom. Nie jestem przecież z kamienia.

Obaj przystajemy, gdy tylko przekraczamy linię drzew. Ciężki zapach lasu przypomina, że otacza nas teraz całkiem inna kultura. Taka, której nie obwieszcza się swojej obecności. Zmiana w ciele zachodzi natychmiast. Wilk prześlizguje się po moich mięśniach i potężnym susem wybija nas na gałąź najbliższego drzewa. Wzmocnione stawy wytłumiają impet i ostatecznie tylko liście drgają jak przy powiewie silniejszego wiatru. Wystarcza minuta sprężynujących skoków, by znaleźć się daleko od najbliższego człowieka. To jedna z rzeczy, które uwielbiam w Khazarze. Nieważne gdzie jesteś, nieważne co robisz – wystarczy, że skręcisz za róg, a otwiera się przed tobą nieznany, cichy i w danym momencie tylko twój zagajnik. Wyostrzone zmysły wykrywają kolejne zwierzęta zaledwie ułamek sekundy zanim moc mojego Towarzysza sprzęży nasze umysły. Tutaj jest mi najlepiej – jestem wspólnotą przepełnioną głosami i pulsem życia. A zazwyczaj zabijam. Uwielbiam paradoksy.

Trudno powiedzieć, ile trwa ten spacer. Minuty, godziny, to bez znaczenia. Zapadam się coraz głębiej w pędzie, cieple, w Wilku. Błogostan...
Świadomość wraca powoli, w towarzystwie metalicznego zapachu krwi i prochu. Jestem głęboko w lesie. A on patrzy na mnie oczami najróżniejszych kształtów. Moja zwycięska armia stoi na trupach pokonanych i dysząc współdzielonym podnieceniem, bezgłośnie prosi o jeszcze. Strumienie adrenaliny muskają moje ciało kojącym deszczem. W rękach obcym głosem trajkocze jakieś urządzenie.
- Telefon satelitarny. – Określenie wraca do mnie po dłuższej chwili. Moja ukochana Bestia zadaje bezgłośne pytanie. Ta decyzja jest tylko moja. Upajam się tą władzą. I tak obaj wiemy, co wybiorę.
- Alfa, co z tobą?! - Nieznany rozmówca jeszcze mnie ponagla. On też tego chce.
- To tylko problemy z zasięgiem. Zapraszam do zabawy. Kierujcie się na moją pozycję.
Więcej polowania, więcej walki, więcej krwi…


Gdzieś indziej


Wysiadając z samochodu, Bullock obserwował niewielką grupkę. Niedawno poznany rycerz - Karl van Vliet - zebrał ludzi i broń jeszcze nim wystartował czarter do Khazaru. Ned lubił wiedzieć, z kim będzie pracował, więc wybrał niektórych osobiście z dostępnych w okolicy agentów Syndykatu. Niestety część dziesięcioosobowej grupki stanowili najemnicy. Ale nawet oni powinni wystarczyć do wykonania zadania.
Zwrócił się do mężczyzn.
- Namierzyliśmy cel na pokładzie samolotu sześć godzin temu. Niedługo potem, oddział alfa zdjął taksówkę, którą jechała na północ i podjął pościg w lesie. Naszym zadaniem jest wspomóc alfę, wziąć cel w dwa ognie i wyeliminować.
- Tyle zachodu dla jednej dziewuszki? - zapytał śniady Khazarczyk. - Nie możecie jej namierzyć jeszcze raz?
- Jak się nazywasz? - spytał Murphy spokojnie.
- Khadr El Touni. Co to ma do rzeczy? - Prowokacja była wyraźna.
- Lubię wiedzieć z kim pracuję. – Nikomu nic nie musiał udowadniać – W taksówce zostawiła skradzionego laptopa, przez którego ją namierzyliśmy, panie El Touni.
W rzeczywistości, dziewczyna była tak obeznana z elektroniką, że wątpili w scenariusz z wpadką. Podejrzewali, że świadomie nawiązała kontakt. Szakale, albo inna lokalna Yakuza, mogły zaoferować jej ochronę w zamian za informacje.
- Nie dajcie się zwieść. Powie i zrobi wszystko, by ujść karze. Mimo wyglądu, jest szalenie niebezpieczna. Strzelajcie bez ostrzeżenia – Nie zamierzał pozwolić, żeby którykolwiek z najemników coś popsuł. Szefostwo chciało śmierci zbiegłej hakerki, a on sam, mimo pozycji, nie czuł się na tyle pewnie, żeby modyfikować te plany.
- To wszystko. Sprawdzić ekwipunek i do roboty.
Rzucił okiem na drogę szybkiego ruchu, z której zjechali. W zasięgu wzroku nie było żadnego pojazdu. Cisza i spokój. Tylko kruki obsiadły każdą wystającą wzdłuż drogi gałąź. Długie, twarde dzioby śledziły przybyszów. Jak na sygnał, wszystkie się otwarły.
- KRAA!– szarpane echa ptasich okrzyków wybuchły nagle i skończyły się jeszcze głębszą ciszą.
- Co do... - Murphy odruchowo sięgnął po broń, ale opanował się w ostatnim momencie. Ptaki odleciały.
Pozostali również nie wyglądali na zachwyconych. Najemnicy to często przesądna banda.
- Idziemy.
Zielona ściana zamknęła się za nimi bez śladu.
Krótki marsz nie nastręczał im większych problemów. Las był wyjątkowo wilgotny i duszny, ale każdy z nich odbył w takim niejedną misję. Dodatkowo, pół godziny później, czujniki drona złapały jakieś większe stworzenie niż czmychające przed nimi zwierzęta. Bingo. Alfa sprawiła się na medal. Dziewczyna nie miała już gdzie uciekać. Sapiąc z podekscytowania i wysiłku, przyspieszyli kroku.
- O, ku.rwa! – Tylko jedne usta wyraziły to, co pomyśleli wszyscy.
Znaleźli alfę. Wszyscy leżeli między posieczonymi odłamkami granatów drzewami. Prezentowali zielonemu, liściastemu sklepieniu puste oczy i wykrzywione twarze. Przerażone, zdesperowane, gniewne. Dłonie zaciśnięte kurczowo na karabinkach. Wszystko stratowane, zbryzgane juchą i przesycone smrodem wnętrzności.
- Ale syf.
- Wygląda, jakby się pokłócili.
- Jasna cholera, tam leży Zeke. - Ktoś odnalazł znajomego.
- A te zwierzęta? - Kilka futrzastych ciał leżało pomiędzy zabitymi. Dzikie świnie i cętkowane, duże koty.
- Przeszkodzili w polowaniu?
Bullock splunął krótko i ze złością. Misja stała się właśnie dużo bardziej nieprzyjemna. Zastanawiał się, ilu z tych durniów zażąda podwyżki po wykonanej usłudze.
Jeden z najemników był wyjątkowo poruszony.
- To Wendigo. – El Touni otarł czerwone od krwi ręce, którymi sprawdzał rany szarpane. – Opiekuńczy duch lasów. Wie, że jesteście tu obcy.
Bullock uciszył go syknięciem.
- Żadne tam Wendigo. Zaatakowały ich koty, a te debile zaczęły strzelać we wszystko dookoła.
Jemu też było trudno wyjaśnić jatkę, która tu zaszła, ale nie mógł pozwolić sobie na dłuższe przemyślenia.
- Jaguary nie polują w grupach. – Z trudem zwalczył morderczy wzrok Neda. - Wendigo nie sypia. – Rozejrzał się nabożnie. - Bądźcie cicho i nie niepokójcie zwierzyny. Na duchy, bądźcie cicho.
- Ruchy. – van Vliet wspomógł Neda. - Tym kretynom już nie pomożecie. Zebrać amunicję. Jaka jest pozycja celu?! Ardovan! Gdzie on jest? - Jego olbrzymia sylwetka stała się jeszcze większa, gdy z trudem tłumił wściekłość.
Operator drona zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Wszędzie tylko zieleń, brąz i półmrok.
- Uciekł. Męda. Wesz.
- Ned! Decyzja! – van Vliet przywołał Bullocka z powrotem.
Zniósł przejście na „Ty” bez mrugnięcia okiem. W tej chwili stosunek przełożony-podwładny niekoniecznie był najlepszym wyborem.
- Dwóch zabezpiecza tył. Z Ardovanem policzymy się później. Kto ma zapasowe urządzenie?
Mężczyźni rzucili się do działania.
Tylko El Touni nie drgnął. Wpatrywał się w jakieś miejsce ponad smukłymi pniami, jakby chciał przebić wzrokiem zasłonę z liści.
- Są na drzewach! - Nie czekając na czyjąkolwiek reakcję rozpoczął ostrzał. Inni dołączyli od razu. Jedynie każdy pocisk Murphy'ego trafiał w cel, ale przy takiej kanonadzie to nie miało znaczenia. Wraz z deszczem strąconej zieleniny, przebijając się przez gałęzie, na ziemię spadały z łomotem czarne ciała napastników. Wendigo czy nie, żaden zwierz nie oprze się zatruciu ołowiem.
Na komendę Murphy’ ego rozeszli się i zaczęli sprawdzać trupy.
- To małpy. Cholerne szympansy…
- Od dołu zdawały się większe.
- A mówiłem? Mówiłem? Sam las się zbuntował. – Cichy szept z tyłu świadczył, że Khadr nie potrafił się powstrzymać.
Jego jęki szczególnie źle znosiła khazarska część ekipy. Co chwila rzucali kose spojrzenia na cudzoziemców. Ned był wściekły. Cholerne, przesądne dzikusy.
- Durnie! To tylko przestraszone zwierzaki. El Touni – zamknij mordę i prowadź. Jeśli dziewczyna nam ucieknie, osobiście powyrywam ci nogi z dupy.
- KRAA! – krótkie, jednoczesne krakanie sprawiło, że najemnicy aż przysiedli. Pojedynczy, paniczny strzał poleciał w niebo. Hałas ogłuszył ich na tyle, że nie usłyszeli trzepotu skrzydeł. Inteligentni padlinożercy znaleźli obfity posiłek.
- Tam jest! - Czujniki zapasowego urządzenia były bardziej okrojone, ale Trinity musiała być już wykończona ciągłą ucieczką.
- Biegiem!
Znów poczuli trop. Przeskakując nad wykrotami, korzeniami i lawirując pomiędzy drzewami, łatwo było się zgubić. Szybko rozbili się na cienki wężyk.
- KRRR…Aaaargh! – Tym razem kruki podkreśliły tylko czyjś agonalny okrzyk. Jednocześnie, z tyłu natarło straszliwie skoncentrowane douriki, które zachwiało nawet Nedem.
- Co, do..?! Granaat! – ledwo się obróciwszy, Murphy nasycił nogi haki i runął do przodu z niesamowitym przyspieszeniem. Powietrzem targnęła eksplozja.
Z myśliwych przedzierzgnęli się w zwierzynę. Czyżby Szakale tak szybko dotarły? Dżungla ożyła dzikimi wrzaskami pogoni. Brzmiało to tak, jakby ścigały ich całe oddziały wroga.
Bullock kipiał zimnym gniewem.
- Przegrupować się! – cały czas biegnąc, strzelał w ziemię seriami białych pocisków. Pączkowały nienaturalnie szybko, a wężowe sploty potężnych zielonych macek starły się z agresorami za jego plecami. Szybko oddalił się od odgłosów walki. Zaraz przed sobą zobaczył plecy ociężale uciekającego El Touni’ego. Zgubił gdzieś broń. Ned bez żalu strzelił mu w rzepkę i w pełnym pędzie odbił w lewo. Może krzyki najemnika zdezorientują pogoń.
Minął kolejne ciało - zastępczego operatora, zrywając w przelocie opaskę z tabletem z jego ramienia. Szyja mężczyzny wyglądała na przeciętą z olbrzymią siłą.
- Murphy! – Karl ledwie za nim nadążał, dysząc ciężko. Zatrzymali się zgodnie, z wytrenowaną w wojsku wprawą, chroniąc wzajemnie swoje ślepe kąty.
Bullock był nawet bardziej zmęczony niż hojniej obdarzony fizycznie towarzysz.
- Krwawisz – szepnął. Szeroki biceps zdobił rosnący, czerwony wężyk. Zbłąkany odłamek musiał utkwić w mięśniu.
- Nie mam czasu na krwawienie – odburknął, nie odrywając spojrzenia od ściany lasu – masz zapasowy magazynek?
- Nie do karabinu. – Jego uwagę zwrócił cichy sygnał z tabletu. Nastawiony na automatyczne namierzanie ruchu dron ponownie odnalazł trop. Ruszyli. Jeszcze mogli wykonać zadanie i ujść z tego cało.
Pomiędzy drzewami mignęły smukłe, damskie nogi. Bullock podziwiał wytrzymałość dziewczyny. Mimo, że była tylko człowiekiem, zdołała biec niesamowicie długo. Wystrzelił dwukrotnie, bez namysłu. Nie musiał nawet patrzeć, żeby wiedzieć, że kierowane haki pociski trafiły w prawy pośladek i lewą łydkę.
- Uważaj na tyły – polecił cicho olbrzymowi, a sam zaczął zbliżać się do Trinity.
Bardzo chciał, żeby przynajmniej jeszcze chwilę pocierpiała. Zdecydowanie jej się należało. A jeśli będą mieli choć odrobinę szczęścia tego parszywego dnia, pościg na chwilę zainteresuje się jej ciałem. Zbliżał się ostrożnie. Nie tracił czasu na złowieszcze przywitania. To nie było w jego stylu. Podchodził lekkimi zakosami i to uratowało mu życie. Nadlatująca kula, zamiast rozprysnąć mu mózg, odłupała tylko drzazgi z drzewa. Natychmiast się schował. A jednak mała była uzbrojona.
- Może znalazła jedną z broni poległych? Bez znaczenia – upomniał się. Nim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał głuche łupnięcie i bojowy wrzask van Vlieta, który szybko przerodził się w gasnący krzyk. Gdy się obrócił, tylko kołyszące się leniwie zarośla wskazywały, gdzie skończył się niespodziewany atak.
Co mogło tak szybko zmieść olbrzymiego rycerza? Ziemię zdobił pojedynczy, głęboki trop. Na pewno nie należał do człowieka.
Lufami glocków przeczesywał jak największy obszar, zbliżając się jednocześnie do Trinity.
- Ani kroku dalej – ostrzegła, wymierzając w niego pistolet.
- KRRRA! - Teraz już doskonale wiedział, że to nie przypadek. Świadomość, że nawet ptaki współpracują z wrogiem, wywołała u niego gęsią skórkę. Gniew z powodu utraty oddziału, zmęczenie, irytację własną niekompetencją i strach przed porażką. Każde z tych uczuć wlał w jeden, głośny okrzyk.
- Gdzie jesteś!? – Dygocące echo spłoszyło w końcu szydercze kruki. Czy naprawdę tak trząsł mu się głos?
- Tu – cicha odpowiedź nadeszła zza pleców Bullocka. Głos był chrapliwy, trochę nieludzki. Jakby długo nieużywany.
Obrócił się błyskawicznie, celując jedną ręką, by zobaczyć czarną bryłę muskularnego, wilkołaczego ciała. Kilka razy zetknął się z szamanami. Wystarczająco, żeby rozpoznać jednego z nich, stojącego właśnie przed nim. Mimo, że sylwetka zwierzoczłeka zdawała się pochłaniać całe światło, wyraźnie widać było sierść falującą w rytm oddechu.
- I po co wylazłeś? - Bullock szybko się otrząsnął. Dużo lepiej czuł się z namacalnym zagrożeniem. Musiał przyznać, że przeciwnik rozegrał starcie mistrzowsko. Jednak nikomu o tym nie opowie – Murphy po prostu nie mógł chybić z takiej odległości. Lufą drugiej broni nadal celował w Trinity. W obu pistoletach przygotował najpotężniejsze pociski, jakie potrafił stworzyć. Osłupiała dziewczyna wpatrywała się w przybysza wielkimi oczami, ale mimo bólu i przerażenia, nadal celowała w Nagijczyka.
- Byłem ciekaw – ten głos był inny. Zdecydowanie bardziej ludzki. Z lasu za jego plecami zaczęły wypełzać czarne, wielkie kształty najróżniejszych stworzeń, ustawiając się w równym szeregu. Jasne stało się, jak wykończył dwa oddziały.
Ned chciał odpowiedzieć, ale straszliwy ból na karku sprawił, że mimowolnie wdusił oba spusty. Potrójny huk targnął powietrzem. Rycerz poczuł najpierw gorący pocałunek kuli dziewczyny na policzku, a dopiero potem dotarł do niego ból dłoni. Pogruchotane palce nie były w stanie utrzymać dłużej roztrzaskanych siłą wzmocnionego wybuchu pistoletów. Bezużyteczne kawałki metalu pacnęły na ziemię. Był bezbronny.
Szaman kontynuował jakby nic się nie stało.
- Paraponera clevata. Mrówka pociskowa. Chciałem porównać jak boli jej ukąszenie w starciu z prawdziwym postrzałem. Postrzelono cię już kiedyś, prawda?
Czarna wilcza sylwetka spływała z niego jak niematerialna smoła, niknąc na ułamek sekundy przed dotknięciem ziemi. Bullock spojrzał na swoje pokryte owadami ciało, a do zszokowanego umysłu zaczęły docierać pierwsze bodźce setki ukąszeń. Zakrwawiony mężczyzna, który krył się pod wilczą sylwetką, wyszczerzył się w złowrogim uśmiechu, a armia potworów zgromadzona u jego stóp runęła na Bullocka. Nagijczyk nie czekał biernie na śmierć. Przyciskając poranione ręce do piersi, rzucił się do ucieczki.

***

Trinity ewidentnie wpadła z deszczu pod rynnę. Szok nie chciał minąć. Trudno jej było uwierzyć, że jeszcze żyje. Tymczasem straszliwy nieznajomy wpatrywał się uważnie w ścianę lasu. Jego głowa była lekko przechylona i węszył niczym pies. Cała ciało miał napięte jak gigantyczną sprężynę, drżącą tak szybko, że wyglądała jak zatrzymana w bezruchu. Dopiero, kiedy ostatnie liście potrącone przez przeciwnika przestały się trząść, pozwolił sobie na rozluźnienie i donośne trzaśnięcie karkiem.
- Wow! Nawet nie wiesz, jakie to było wspaniałe! – obrócił się bezpośrednio do dziewczyny, poruszając się urywanie, jak przerośnięta kukiełka.
- Trochę jak ćpun na haju – przemknęło jej przez myśl.
- To ty?! Lotnisko? Piwnica? - ruszył w jej stronę, jakby rozpoznał starą znajomą
- Boże! Idzie tu. Idzie! - w uszach zadudnił jeden, paniczny zwrot. Konwulsyjne odepchnięcia przestrzelonymi nogami niezdarnie zamiatały wilgotną, nadgniłą ściółkę, przesuwając ciało wstecz w ślimaczym tempie. Myślała, że tygodnie pościgu uodporniły ją na stres, ale gdy spojrzała na mężczyznę w wymiętym markowym garniturze, prawie kompletnie zalanego krwią, lepkimi kłakami włosów sterczącymi na wszystkie strony i z absolutnie szalonym, półobecnym spojrzeniem, zmieniła natychmiast zdanie. Pozostały trzy kroki, by była na wyciągnięcie ręki. Dwa. Jeden...
Zamiast umierania, poczuła jak bierze ją bezceremonialnie na ręce i niesie między drzewa.
- Potwór? Dżentelmen? Szaleniec? Błazen? - określenia mieszały się w osłabionym upływem krwi umyśle. Obiekt jej rozmyślań, widocznie zadowolony z towarzystwa, paplał radośnie, przeskakując z tematu na temat.
- Nogi w górze. Uciskaj. Właśnie tak – manipulował nią, jakby nic nie ważyła - Ograniczysz krwawienie. Mam tu niedaleko mały zakątek. Pacniemy żywy okład albo dwa...
Piknięcie było ciche, ale i tak podskoczyła ze strachu. Spojrzał na swój zegarek.
- Nigdzie nie idź - stwierdził, jakby istniała taka możliwość. - Szybko odbiorę.
- Co? - Strach przeszedł płynnie w coraz silniejsze zaskoczenie.
- Te-le-fon! - pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby to była całkowicie normalna sytuacja i odebrał połączenie.
- Nie zegarek. Beeper - poprawiła się w duchu. Widok znajomego urządzenia odrobinę poprawił jej humor. Może faktycznie nieznajomy jej pomoże?
- Jak leci? Że co otwierasz? Bar? Dla kochających inaczej? Kim mam być? Barmanem? No chyba cię...Aaa, GEN Bar. Oryginalnie...Jasne. Będę za trzy dni. I tak nie miałem nic lepszego do roboty – pogmerał palcami wolnej ręki w trzech dziurach po kulach w marynarce – znowu...A nic, nic. W lesie jestem. Słaby zasięg. Do zobaczenia.
Zwrócił się z powrotem do dziewczyny.
- Oj, zdziwi się, jak cię zobaczy – przez chwilę przypominał niesfornego chłopca – Masz jakieś imię?
- Tr...inity – wyszeptała, coraz bardziej przytłoczona.
Jakby zdzieliła go obuchem.
- Trinity?...Przypadek?- zmieszał się widząc jej brak zrozumienia – Eee. Znaczy…no…potrójny impas przed chwilą ... twoje imię...trzy...tego ten...masz czasem wrażenie takiej małej obsesji? Eee, nie?...Dawno nie rozmawiałem z kobietą...- niezręczna cisza tylko pogłębiła absurd sytuacji - Oj, do diaska, przeznaczenie i koniec tematu! Co oni w ogóle od ciebie chcieli?

Czyste szaleństwo...
   
Profil PW Email
 
 
»Drax   #2 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 242
Wiek: 33
Dołączył: 06 Sie 2010
Skąd: Gliwice

Sorata

Powiem Ci szczerze, że mam mały problem z oceną. Wygrałeś, to pewne - po prostu nie wiem, jaką notę Ci wystawić. No, ale zacznijmy od początku.

Wstęp nie przypadł mi za bardzo do gustu. O ile pierwszoosobowa narracja zazwyczaj mi nie przeszkadza i posiada swoje niezaprzeczalne zalety, jeśli jest dobrze poprowadzona, o tyle nie przepadam za czasem teraźniejszym. No i do tego dochodzi ten lekko psychodeliczny klimat, który również ciężko mi znieść. Nie raz zdarza mi się, że odpuszczam sobie czy to książkę, czy to film, właśnie z powodu występującej tam psychodeli - nie lubię tego i tyle. Stylistycznie i techniczne było, podobnie jak w całej walce, bardzo dobrze... tylko ta psychodela... :( Jednak, żeby nie było tak ponuro, to dodam, iż wbrew całej reszcie wstępu, spodobał mi się fragment, w którym uwidaczniasz czytelnikowi wpływ Wilka na twoje myśli (moment, gdy chcesz sobie posmakować ludzkiego mięska).

Na szczęście, im dalej w las, tym było lepiej. Dosłownie i w przenośni. Od momentu, gdy zmieniłeś narrację i klimat, czytało mi się znacznie przyjemniej. Klimat zaczął mi przypominać ten z pierwszej części Predatora połączonego z Omenem (te kruki :DD ). O dziwo, nawet użycie onomatopei, której serdecznie nie znoszę, tym razem nie potraktuję jako minus.
Groza, jaką wzbudziłeś wśród swoich przeciwników ( czytaj ofiar) przenosi się tu również, w pewnym stopniu, na czytelnika i człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że Fenris faktycznie jest pieprzonym potworem, w dodatku nie do końca stabilnym psychicznie. Udanie też przedstawiłeś Bullocka, akcentując jego doświadczenie i profesjonalizm. Szczególnie widoczne było to w momencie, gdy został tylko on i ten drugi ( wybacz, wyleciało mi z głowy jego imię), a mimo to wciąż liczył na powodzenie swojej misji.
Niestety, ta sztuka już Ci się nie udała przy zaprezentowaniu jego mocy. Gdzieś tam stworzył macki, naprowadził kule na Trinity i stworzył pociski, których nie udało mu się wykorzystać. I tyle. A tutaj aż się prosiło, by Sorata na pełnej szybkości skosił cały las wstrętnych macek. No nic, nie potraktuję tego jako minus, ale poczułem lekki zawód, że to już koniec.

Zakończenie było lekkie i przyjemne, odstając w fajny sposób od całej reszty tekstu. Wyłapałem tam tylko bodajże jedną literówkę i tyle. Nie spodobało mi się natomiast to, że ukazałeś myśli swojej nowej frakcji w formie dialogowej. Nie byłem pewien, czy Trinity wymawia te kwestie na głos, czy tylko w swojej głowie. Użycie kursywy, cudzysłowu, bądź jakiejkolwiek innej metody, byłoby moim zdaniem lepszym rozwiązaniem.

Podsumowując, jak napisałem na początku, mam problem z wystawieniem Ci odpowiedniej noty. Tekst jest wysokiej klasy, ale mimo wszystko nie powala na łopatki ( jak to miało miejsce np. przy twojej walce z Dokuro), no i jeszcze ta psychodela...

Myślę, że 8/10 będzie uczciwą oceną ;)


Per aspera ad astra.
   
Profil PW Email
 
 
»Shadow   #3 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 251
Wiek: 28
Dołączył: 28 Maj 2015
Skąd: Zagłębie kabaretowe

Sorata

Zacznę od narracji. I muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony. Zazwyczaj bym narzekał na łączenie pierwszoosobowej i trzecioosobowej, ale w tym wypadku mam wrażenie, jakby były one idealnie dograne i przede wszystkim uzasadnione.

Wstęp bardzo mi się spodobał. Rozmowa z wilkiem, ten sposób przedstawienia nie do końca znajdującego się w otaczającym go świecie szamana, niestabilność psychiczna pacjenta... Po prostu trafiłeś w moje gusta, a i opisałeś to pięknie.

Czasami miałem wrażenie, że się gubię wraz z biegnącymi/ścigającymi/uciekającymi ludźmi/ofiarami/oprawcami. Z jednej strony to zabieg fajny, nie wiem czy ci wyszedł świadomie, z drugiej niezbyt wiedziałem co jak i dlaczego (w kontekście świata, nie walki), i musiałem czytać jeszcze raz. Ale to chyba zaleta, bo przy powtórnym czytaniu o ile już wszystko rozumiałem, uczucie błądzenia po lesie mnie nie opuściło, a tekst sam w sobie nie stracił wiele.
A to z powodu fabuły, która nie będąc skomplikowaną ładnie wplątała się w świat Tenchi. Od początku do końca wiadomo co, gdzie i dlaczego, a fakt, że w poście w barze jest nawet zdjęcie (z braku lepszego słowa)... No nie mam słów.
Zakończenie było przyjemne i o ile nie było fajerwerków, o tyle jest to ładne wykorzystanie mocy, różnicy między postaciami... Które były bardzo fajnie oddane. Sam fakt, że nie zlekceważyłeś przeciwnika i pokazałeś, że co jak co, ale niejedno przeżył to plus przy ostatniej tendencji.
Jest kilka wpadek z przecinkami... I niezbyt mi się podoba "Rycerzagentozealotą". Mam dziwne wrażenie, że powinno to brzmieć bardziej "rycerzoagentozealotą", albo z myślnikami? Liczy się w każdym razie kreatywność :ok:

7,5

Lubię taki styl. Z drugiej strony czuję mocny niedosyt (w złym znaczeniu) i mam wrażenie, że coś tu mogło się jeszcze pojawić, a nie miałeś czasu/pomysłu. Jest dobrze, mogłoby być wspaniale, wracaj do aktywnej gry.


W więziennej rozpaczy...
   
Profil PW Email
 
 
»Dann   #4 
Rycerz


Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498
Wiek: 27
Dołączył: 11 Gru 2011
Skąd: Warszawa

Sorata

Chyba po raz pierwszy napiszę w ocenie, że tekst był... dziwny. Fragmentami podobało mi się na tyle, że wystawiłbym mocne 9, zaś w innych miejscach ledwo 5 lub 6. W skrócie, jest bardzo nierówno. Jak zwykle muszę też wspomnieć o niechęci do narracji pierwszoosobowej, tym bardziej w czasie teraźniejszym - nie będę ucinał za to punktów, każdy woli inną formę, mi pozostaje tylko oceniać efekt. A ten, jak już wspomniałem, waha się od świetnego do wręcz słabego. Ale po kolei.

Wstęp z Wilkiem genialny pod względem klimatu. Mógłbym się przyczepić do kilku szczegółów, ale nie ma takiej potrzeby, skoro nie przeszkadzały mi w czytaniu. Cała postać Wilka sprawia, że tęsknie za Khazarem. Ostatnio ostrzegłem Gena, by nie przesadzał z Thekkalem, bo ten odbierze mu całą chwałę - tobie to nie grozi, bo wasza relacja, mimo że na pierwszy rzut oka podobna, w gruncie rzeczy różni się diametralnie. Jeśli wrócisz do aktywnej działalności na forum, mam nadzieję, że jeszcze bardziej skupisz się na tym połączeniu. Oczywiście masz tu ode mnie wielkiego plusa :ok:

Kolejny fragment, kolejne nieźle przedstawione/wykreowane postaci i kolejny rodzaj narracji. I to tutaj zaczynają się schody. Kiedy czytam tę część tekstu, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest napisany strasznie chaotycznie. Zazwyczaj jest to spory minus, ale w tym wypadku takowy chaos idealnie pasuje do przedstawionej sytuacji. Ciężki, mroczny klimat tekstu jest teraz widoczny tylko w niektórych fragmentach, a szkoda (chociaż co za dużo, to niezdrowo, prawda? :DD ). Przedstawiasz Ferisa niczym Boga, ale nie mogę cię za to winić. Z takimi pokładami douriki sam bym robił masakrę po masakrze na wszystkich kontynentach - jeez, zazdroszczę... Nie mogę nawet narzekać, że walka za szybko się skończyła ;/

Zakończenie z kolei wcale mi podeszło. Wydaje się pisane na szybko i bez konkretnego pomysłu. Może mieć to związek z wymuszeniem dodania frakcji, co mnie wydaje się wcale nie pasować do Fenrisa, ale co ja tam wiem. Następnym razem trzeba się zastanowić, zanim zrobi się na złość Nagijczykom :DD

Ocena: 8 - początkowo chciałem dać mniej, lecz klimat mnie przekonał. Znowu (niestety ^^) muszę się zgodzić z Shadowem
Cytat:
Jest dobrze, mogłoby być wspaniale, wracaj do aktywnej gry.
+1


What's dann cannot be undann ( ͡° ͜ʖ ͡°)
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #5 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Cytat:
Czyste szaleństwo...


Ten końcowy cytat dobitnie określa twoją walkę. W zasadzie początkowe rozmyślania w głowie oraz rozmowa z Wilkiem stanowią swoistą re-intrudukcję bohatera po długim okresie nieobecności. Twoja postać jest wręcz uroczo introwertyczna. No i widać, że nadal masz smykałkę do tworzenia czegoś nietuzinkowego. Uśmiech na twarzy.
Wprowadzenie Murphy'ego i jego oddziału do historii stanowi pewien miks gatunków. Akcja miesza się tu z horrorem i im dalej w las i więcej "KRAAA", tym bardziej miałem wrażenie, że właśnie czytam coś w uniwersum Obcego. Nawet ten tablet z czujnikiem ruchu, a w zasadzie to głównie to. Wiesz, zabrakło mi tylko charakterystycznego karabinu, wydającego niezapomniany, terkoczący dźwięk. W zasadzie większość pojedynku skupia się na opisaniu Bullocka i to z jego perspektywy śledzimy całą akcję. Pozwoliło ci to na głębsze opisanie przeciwnika, a tobie dało komfort siedzenia w zaciszu i atakowanie za pomocą fauny. Podczas walki jesteś niemalże nieobecny, ale subtelne (lub nie - "KRAA") opisy pozwoliły wierzyć czytelnikowi, że kontrolujesz dalej jej przebieg.
I szczerze? Pochwalam za taki zabieg, bo pasuje do introwertycznego charakteru Soraty.
Technicznie miałem cały czas wrażenie, że coś jest nie do końca tak, ale baboli nie widziałem zbyt wiele. Ot parę niefortunnie dobranych słów, czy nie tak postawiony przecinek. Niemniej w tych sprawach sam nie jestem idealny, więc wiele więcej nie wytknę.

7/10 bo nie był to przeciętniak. To był dobry wpis, w którym udało ci się dać parę interesujących motywów. A, że uwielbiam horrorowe nawiązania i bogate opisy, to nie mogę przejść obok tego obojętnie. Rozbujaj się z pisaniem i wrócisz do starej, jeszcze wyższej, formy :)
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #6 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Sorata - Strumień świadomości? Nie, dziękuję. Męczy mnie i po prostu go nie lubię. Pierwszej osoby w czasie teraźniejszym też (nawet jeżeli tekst jest poprawnie sporządzony). Pierwsza część mogłaby dzięki temu spokojnie wylecieć bez żadnej straty dla reszty. Onomatopeje? Przeżyję. Doceniam efekt, który nimi wywierałeś. Potężny Sorata bawi się Bullockiem i jego oddziałem? Zdecydowanie to kupuję. Ataki z zaskoczenia, zacieśniające się sidła, osaczenie - wszystko we właściwych proporcjach. Szczególnie ujęła mnie nieporadność groźnego szamana wobec rannej dziewczyny, pod sam koniec. Wplecenie wątku Gen Baru też jak najbardziej na miejscu. Tylko gdzieś z tyłu głowy świdrowało mi poczucie przesady, dotyczące szerokiego wachlarza różnorodnych zwierząt. Dziki, jaguary, kruki, mrówki pociskowe. Peruwiańska dżungla chyba bardziej pasowałaby do Khazaru.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Soratę.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Sorata - 38 pkt. (5 głosów)

NPC - 31,25 pkt. (0 głosów)

Zwycięzcą został Sorata!!!

Punktacja:

Sorata +0 (Nagroda specjalna wynika z Ninmu)
Drax +10
Shadow +10
Dann +10
Pit +10
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13