8 odpowiedzi w tym temacie |
»Zero |
#1
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 69 Wiek: 34 Dołączył: 09 Gru 2010 Skąd: Łódź
|
Napisano 19-08-2015, 13:28 [Poziom 0] Zero vs NPC (Draug) - walka 1
|
|
Zero vs Dwa Draugi
200 vs 200
Prolog
Lęk wypełniał mnie kompletnie. Przyrównać go można było do zgrai upiornie hałaśliwych, irytujących owadów, nieustannie szukających okazji aby gdzieś dotkliwie ukąsić. Druga część tego roju urządziła zaś sobie imprezę w moim żołądku, wściekle się po nim rozbijając jak gdyby były na swoim.
Coś poszło nie tak. W kółko sobie powtarzałem.
Coś poszło cholernie nie tak.
Nie, zaraz. To tak jak powiedzieć po brutalnym morderstwie za pomocą łyżeczki do lodów, że trochę się nad reagowało, bo miały być pistacjowe, a nie waniliowe. Przecież nikt nie bierze waniliowych, są dla dzieci. Każdy to wie.
- Przestaniesz wreszcie uparcie myśleć o czymś głupim i niepotrzebnym? Weźmiesz to wreszcie ode mnie?
Z zamyślenia wyrwała mnie Rachet. Stoimy na ruchliwej ulicy jednego z Nagijskich miast, jest parno i zbliża się wieczór. Wygląda uroczo gdy tak patrzę na jej włosy spięte w cebulkę, delikatne wcięcie w dekolcie białej koszuli. Ma piękne, kocie oczy w szafirowym odcieniu.
Jest w niej coś. To 'coś'. Czasami mam wrażenie, że potrafi czytać w myślach. Wyłączę się na chwilę, a ta od razu potrafi powiedzieć, iż znowu układałem plan na wypadek ataku Khazarskich Zombie-Krabopająków. Nie ma czegoś takiego? Dokładnie to samo powiedziała. A na moje, to właśnie tego by chcieli nasi wrogowie, żebyśmy nawet nie dopuszczali na myśl takiego okropieństwa i byli kompletnie nieprzygotowani w obliczu inwazji. Ale ja zawsze jestem gotowy. Nie spuszczę gardy.
Plask.
To lody lądujące na mojej twarzy. Sprawczyni tego (aż za) wymownego focha odchodzi w kierunku naszego samochodu, wściekle zaciskając piąstki i trzęsąc gniewnie swoim uroczym tyłeczkiem, spiętym w korporacyjne, czarne spodenki.
Oj nie, w tą stronę nie idziemy, bo nigdy nie wyjdę z narracją poza swój umysł i nie przejdziemy do rzeczy.
A więc, ja agent Zero zacznę swój raport od tego momentu, bo to właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Obiecuje się streścić maksymalnie, jak się tylko da. Ale nie obiecuje, że to co tutaj piszę będzie miało jakikolwiek sens.
Jakby ktokolwiek się tego po mnie spodziewał.
Akt I
Wsiedliśmy do samochodu, dama siadła za kółkiem, a ja wgramoliłem się na swoje przednie siedzenie. Uważnie obserwowałem swojego nowego partnera... to znaczy partnerkę.
Lubię dźwięk tego słowa w mojej głowie.
Agentka Rachet, po prostu Rachet. Nie wiem jak się nazywa, nie chce mi się przedstawić. Przydzielona mi została parę tygodni temu. Mam takie wrażenie, ale to tylko wrażenie, iż nie przypadłem jej do gustu.
- Mógłbyś, kompletna pierdoło zrobić porządek ze swoją twarzą? Pobrudzisz tapicerkę, durniu.
Albo się ze mną droczy. A kto się czubi... W każdym razie, tak zamierzam sobie powtarzać. W ten sposób jest interesująco, niźli miałbym sobie odpuścić flirtowanie z rudowłosą pięknością. Irytowanie tego skarbeńka ma swoje plusy. Ot, ściska komicznie pośladki. Nie umiem oddać jak to wygląda jednocześnie podniecająco i zabawnie. I jak bardzo podoba mi się to połączenie emocji.
- Powinnaś ich spróbuoować sssmom naplwde dobhe – odpowiadam próbując zjeść swoje lody bez użycia rąk.
Zlizuje je z siebie pośpiesznie, gdyż zaczynają ściekać mi na szyję i lada chwila pobrudzą kołnierzyk koszuli. Prowadząca z politowaniem podaje mi chusteczkę. Ustaję na sekundę w swych działaniach, kiedy przez myśl śmiga mi wizja Rachet aktualnie robiąca to, co wcześniej mówiłem... teraz to potrzebuje chusteczki o wiele bardziej do czego innego, niżeli do tych cholernych lodów.
Ekhem. Po tym drobnym, komediowo-romantycznym – przynajmniej dla mnie – epizodzie, jedziemy jeszcze przez jakieś 15 minut. No, może 16. Im bliżej jesteśmy celu tym bardziej się denerwuję. Kierowca chyba też, gapiąc się na jej rączki - na których odpicowanie wydała pewnie więcej niż ja na świerszczyki miesięcznie – dostrzegam, jak stuka nerwowo palcami.
Znowu to uczucie. Ta kłębiąca się gdzieś w środku niepewność. Niczym prawiczek tuż przed swoim chwalebnym 5 minut. Lub minutą, zależy.
Dobra, dość porównań, dość wodzenia za nos i gry wstępnej. Konkretnie, do rzeczy, pora rozpiąć pasek i ściągnąć spodnie.
Nie pojawił się nasz kontakt, stąd ta mała przerwa na słodkości. Jak to mówią, najciemniej zawsze pod latarnią, uznałem więc że na wrogim gruncie najlepiej będzie zachowywać się naturalnie i wtopić w tłum, podczas gdy zadecydujemy o dalszym planie działań.
Postanowiliśmy pojechać sami na miejsce wskazane nam wcześniej przez nasz kontakt. Cokolwiek tam jest i czego szukamy, na pewno nie wiem tego ja. Co niekoniecznie dziwi. Za to mgliste pojęcie ma posiadaczka soczystego C+. Jak dla mnie tyle wystarczy, jest dużo bystrzejsza. Dużo ważniejszy jest dla mnie mój instynkt, a ten podpowiada mi...
Ta misja śmierdzi na kilometr. Z tym, że mój instynkt ubiera to w znacznie wymowniejsze „słowa”, męczące mnie od samego początku dnia.
- Wysiadaj, jesteśmy.
Bez zbędnych ceregieli, ruda po prostu przekręca kluczyk w stacyjce i wyciąga go. Wysiadam chwilę po niej, wyłącznie dla faktu patrzenia jak ona robi to pierwsza. Jestem prostym człowiekiem, który cieszy się z małych rzeczy. Moje byłe śmiały się gdy to mówiłem. Do czasu.
Staje obok kobiety o włosach ucałowanych przez ogień. Najpierw spoglądam na opuszczony magazyn. Co tu dużo mówić. Typowy, stary, opuszczony architektoniczny kloc na skraju miasta. Z pewnością nie ma w nim nic niepokojącego. Z nudy zmieniam więc swoją uwagę na obiekt o znacznie ciekawszych perspektywach do spenetrowania. Jestem nie wiele wyższy od powabnej pani. Gdy tak patrzę na nią, gdy tak poprawiam swoją marynarkę i zdmuchuje z czoła zbuntowany loczek, gdy tak gładzę meszek nazywany przeze mnie brodą to...
- Wchodzisz? - głos przerywa mój bzdurotok myślowy.
Głupio się uśmiecham słysząc te słowa. Kiedy ma wybranka z dezaprobatą wzdycha, nie mogę opanować śmiechu.
Gdyby jednak naprawdę wiedziałaby co myślę, wiedziałaby że jestem tak przerażony, iż tylko żartując mogę zabić zdenerwowanie. Znajome bzyczenie nasila się.
Powoli, trochę niepewnie, ale ruszam w kierunku stalowych drzwi i podkładam mikro ładunek c-9, żeby wysadzić zamek.
Jednak kiedy okazuje się, że pomyliłem go z gumą do żucia, stan emocjonalny rudzielca wkroczył w ciężki PMS i jedyne co mi pozostało, to potulnie kiwać głową i wykonywać polecenia.
Dobrze, że tylko udaje idiotę, bo gdybym to zrobił skończylibyśmy tego dnia martwi.
Martwi... chyba za bardzo wyprzedziłem teraz fakty...
Akt II
Skradamy się pomiędzy starymi maszynami do szycia. Tak to przynajmniej dla mnie wygląda, pewny nie jestem. Raz, piekielnie tu ciemno. Dwa, miejsce to dosłowna rupieciarnia, szmelc tworzy tutaj istny labirynt. Wreszcie - trzy - irytują mnie pajęczyny wplątujące się w brodę, najbardziej skupiam się na walce z nimi. Tak jakby okruszki chipsów już nie utrudniały mi życia na co dzień.
Jak łatwo zgadnąć, pozwalam iść damie przodem jako prawdziwy gentelman. Ach co to za widok!Lecz nie będę się rozckliwiał nad urokiem dziewczyny z gnatem w dłoni. Czuje jak powoli przekraczam granice podtekstów na ilość znaków w tekście raportu, powoli przechodząc do opowiadania erotycznego.
I zasadniczo w dokładnie tą stronę to zmierza.
Naprawdę. Jak siebie kocham.
W pewnym momencie potykamy się równocześnie, prawdopodobnie o jakieś wystające kable na podłodze. Ląduje na niej, przygniatając to słodkie maleństwo. W dodatku (nie)fortunnie cukiereczek upadł na plecy, a ja prosto między jej piersi. Zamiast mnie jednak czym prędzej zrzucić, zastrzelić, krzyknąć coś na temat mojej perwersyjności, zatyka mi usta i patrzy głęboko w oczy.
I ja już nic nie wiem w tym momencie. Czy naoglądałem się za dużo swoich pierdołowatych seriali z serii, napalony chłopiec i harem dziewczyn, czy wziąłem o jedno za dużo LSD z mojego przydziału. To nie może być prawda, jestem tak zszokowany tą sceną w moim życiu, że nie akceptuje jej, jakoby była prawdziwa. Nawet moja męskość była zmylona, bo pamiętam że poza silnym ogniem w klatce piersiowej, patrząc w ten bezkres piękna nie dostaje meldunku z mojej bazy operacyjnej o uzbrojeniu głowic.
Z jakiegoś powodu czuje, że to nie pora na żarty.
Rudowłosa skinieniem pokazuje mi to, co każe nam obu milczeć i ani drgnąć.
W ciemności nieopodal porusza się sylwetka. Nienaturalnie spokojnie płynie przez przestrzeń. Ruchy są pewne i zamierzone. Próbuje delikatnie się podnieść i wyjrzeć zza maszyny, która zasłania nas przed widokiem wroga parę metrów przed nami. Kiedy to robię dostrzegam, ledwo bo ledwo, ale dostrzegam metalową maskę, a na niej jarzące się, blade punkty w miejscu oczodołów. Powoli zniżam się do partnerki i szepczę jej do ucha:
- Mademoiselle.
- Co? - nerwowo odgina szyję ode mnie – Mówże wreszcie, co tam jest?
- Krabopająki.
Głośny stukot w pomieszczeniu rozchodzi się echem niemal tak, jakby uderzył w nim piorun. Kiedy ja masuje szczękę, nie muszę wyglądać więcej żeby wiedzieć, że w naszym kierunku maszeruje przeciwnik.
Dokładnie tak jak chciałem. Bo oczywiście to wszystko zaplanowałem. Wcale nie zupełnym przypadkiem włączyłem coś opierając się o maszynę by wyjrzeć, z czym mamy do czynienia. A ta nie zaczęła wcale idealnie dla nas hałasować i odwracać uwagę, kiedy my potrzebowaliśmy zmienić naszą lokalizację.
W każdym razie, przeczołgaliśmy się na dogodną pozycję, żeby oflankować zagrożenie. Mamy doskonałe pole widzenia zza wielkiej skrzyni z przełącznikami, skąd możemy dokładniej przyjrzeć się przygłupowi wpatrującego się jak krowa w slup soli w pracujące urządzenie. Swoją drogą, to chyba nie do szycia. Strasznie dużo pary robi. Nie wiem czy jest zepsuta, czy to maszyna do robienia pary, ale zrobiło się aż duszno wewnątrz. Patrząc na spoconą szyję Rachet mam wrażenie, że teraz to wszystko bardziej to przypomina tani film akcji i ta scena jest tylko po to, żeby ta kropelka spłynęła prosto pomiędzy jej piersi. Nie za bardzo wierze w boga, nawet nie wiem jacy na tym świecie są, ale czuje się teraz przez któregoś bardzo kochany, jeśli istnieje.
Z niemałą trudnością powracam do rzeczywistości, by przyjrzeć się co dzisiaj mi może skopać dupę. Powiem szczerze, pierwsze wrażenie nie jest szczególnie imponujące. Wysoka sylwetka, kombinezon prawdopodobnie posiadający wszelkie technologiczne ustrojstwo jakie może potrzebować żołnierz wciśnięty w niego. A do tego całkiem stylowy. Co mnie za to zastanawia. Ta maska. Te reflektory w miejscu oczu. Jest w tym coś niepokojącego. Coś co sprawia, że nie wygląda to dla mnie na zwykłego żołnierza z jednostki specjalnej, ochroniarza, cokolwiek. Postanawiam podzielić się swoimi obawami.
- Jest w nim coś nienaturalnego - mówię, spotykając się z wyprzedzoną reakcją skarcenia spojrzeniem, za w ogóle podjęcie kolejnej próby komunikacji.
- Tak, ten kombinezon pewnie jest z lateksu - odpowiada, nie przestając patrzeć na tępo stojącego oponenta.
- Zaraz, czy ty właśnie zażartowałaś? To był żart? Ty tak potrafisz? Chwila, ustalmy coś. To ja jestem ten...
- Zamknij. Ten.
Te jej delikatne rączki mają znacznie mocniejszy uścisk, niż mogłoby się wydawać.
- Pysk.
Ale co ciekawsze, mimo że trzyma mnie za twarz jak niegrzecznego bachora, to imponujące jest jak przez jej ton czuje jednocześnie jak ściska mi jaja. Domyślacie się już, czemu tak wpadła mi w oko.
- Zero kompletne, dobrze dobrałeś kryptonim. Przydzielili mnie, bo nie nadajesz się do niczego, ale widocznie masz przyjaciół u góry. Zainwestowana w ciebie pieniądze, czas, środki i to ma się zwrócić. Tak więc słuchaj uważnie, bo się nie powtórzę nigdy więcej. Ty uzupełniasz mnie, nie odwrotnie. I nie chce zginąć przez przygłupiego palanta, który myśli że wszystko to zabawa. Słyszałam o twoim poprzednim partnerze, żałosny typku. Nie masz w sobie nawet odrobiny skruchy? Teraz dostajesz polecenie, psie. Rozdzielamy się, zachodzimy go z dwóch stron.
Ojej.
Agentka Rachet powiedziała co miała do powiedzenia, odwróciła się i ruszyła nawet na mnie nie patrząc – dzięki bogom, gdyż jeszcze nie zostałem postrzelony, a już tak się czuję.
Ojej.
Trafiła w czuły punkt. Wyciąga rzeczy, które w zestawieniu z moim kryptonimem naprawdę sprawiają, że żałuje swojego wyboru.
Najgorsze jednak jest to... iż ma rację. Prawie co do wszystkiego.
To była cały czas skrucha. To co czułem. Strach i skrucha, bo nie mogłem czemuś zapobiec. Przegrałem zbyt wiele walk i ktoś za to zapłacił. Ja przetrwałem. Tak mi się wydaje, bo nie wiem czy to dobre określenie. Jedyne co pozostało we mnie to ten wyrzut. Podąża za mną jak koszmary co noc. Zawsze śni mi się to samo: nie ma mnie tam, gdzie powinienem. Za każdym razem mara jest o tym, co by było gdybym tam był. I we śnie czuje to, co męczyło mnie od samego początku tego dnia. Poczucie, że cokolwiek zrobię i tak skończy się to najgorszym scenariuszem. Ale dlaczego teraz to się odezwało, dlaczego tak mocno?
Zastanawiam się nad tym patrząc, jak dziewczyna skrada się w kierunku patrolującego teren strażnika. Ten dureń po prostu stoi tam gdzie stał. Może kontaktuje się z kimś przez interkom odnośnie tego pracującego dziadostwa? Poza tym. Stoi w obłoku pary. Jestem oddalony o dobre kilkanaście metrów, a poluzowałem koszulę. Jak on może wytrzymać tuż obok?
Widzę jak moja szefowa daje mi znak, żebym zaszedł go od drugiej strony. Ja jednak nie ruszam się. Szum w mojej głowie dziwnie narasta. Serce zaczęło łupać głośniej, niż pracujący mechanizm.
Dźwięk przechodzi powoli w jednostajny pisk.
Aż tu nagle cisza.
Blade ogniki wyszukują mnie poprzez mgłę. Dwa jasne punkty zawieszone w mroku z całą pewnością widzą mą skromną osobę.
Doznaje olśnienia. Jestem ukryty, a jednak to 'coś' mnie widzi. I właśnie, wiem że to jest 'coś'. Nie myślę o nim jak o człowieku, z powodu znanego tylko dla siebie samego. Mam irracjonalną pewność... nie jest to dłużej człowiek.
Wszystko jest zupełnie jak w moim śnie. Następują przebłyski wspomnień przeplatane z moimi nocnymi majakami. Przypominam sobie, co powiedziałem jak tylko zobaczyłem naszego wroga. To był tylko żart, ale teraz jak tak o tym pomyślę...
I tutaj raport jest już dość surrealistyczny, nie może jednak konkurować z moją realizacją z czym mam do czynienia, bo śnił mi się atak Krabopająków. Szkaradnych istot, wpatrujących się we mnie wieloma oczyma. A raczej bladymi punktami światła w pustych oczodołach. Gdziekolwiek nie poszedłem, gdziekolwiek się nie ukryłem widziałem je za sobą. Widziałem, że wiodą za mną pustym, martwym wzrokiem i podążają nim wszędzie, gdzie tylko się udam.
Ten fragment koszmaru w końcu znalazł w moim umyśle drogę, by ostrzec mnie i uświadomić, dlaczego mnie prześladował. Nagle wszystko nabrało dla mnie sensu... chociaż nie jest to najbardziej trafne określenie dla kogokolwiek, poza mną...
- RACHET, WYNOŚ SIĘ STAMTĄD!
Akt III
Gdyby nie to, że serce już mi łomotało jak oszalałe i tylko czekałem aż lada chwila eksploduje, spojrzenie partnerki po tym jak krzyknąłem powinno rozerwać je na strzępy. To rozczarowanie połączone z niedowierzaniem, co właśnie zrobiłem.
Jeszcze gorsze było to, iż właśnie taką twarzyczkę musiałem uderzyć. Jakby wszystko do tej pory nie było już infantylne, to pierwsze co pomyślałem żeby ją ratować, to użyć mojej mocy w najprostszy możliwy sposób.
Świetlista pięść materializuje się z nicości, a głowa kobiety zaraz po łupniaku od niej uderza w metalowe ustrojstwo – nie wiedząc nawet, co ją trafiło. Tak jak ja nie wiedziałem, że odruchowo muszę to po prostu zrobić. Podobnie do mnie musiała być zdziwiona, kiedy tuż nad nią, w miejscu gdzie wcześniej znajdowało się jej czoło uderzył pocisk. Wgryzł się w metal i przeżarł go na wylot. Nie musiała jednak tego wszystkiego rozumieć, by zareagować jak profesjonalistka. Niemal natychmiast po tym wykonała przewrót i zaczęła się wycofywać. Tu straciłem ją z pola widzenia, mając nadzieję że nasz przeciwnik też ją straci. Jednak to była próżna nadzieja, bo już wiedziałem iż z jakiegoś powodu wiedzą gdzie jesteśmy. Na analizę miałem mniej, niż sekundy.
Wnioskując skąd wyszedł strzał mogłem jasno stwierdzić - jesteśmy otoczeni i gdzieś za plecami czai się wspólnik tego, który nas wabił, tak naprawdę to z nas robiąc idiotów. Nie wiem gdzie jest, ale on wie gdzie ja jestem. Tu kończy się mój czas na refleksję.
Wabik stojący pośród mgły otwiera do mnie ogień z karabinu. Zajęło mu to może sekundę po tym jak krzyknąłem, a ja również nie zwlekając skaczę za pierwszą zasłonę jaką znajduję. Przyczajony za blatem czegoś wyglądającego na warsztat mechanika, próbuje skontaktować się ze wspólniczką, sprzęt jednak zawodzi. W głowie mam obraz zbliżających się do mnie dwóch wrogów i nie wiem, z której strony nastąpi atak. Tamten wciąż sieje do mnie ogniem zaporowym, uniemożliwiając mi poruszanie. Czuje się jak butelki, do których strzelałem ćwicząc. Tyle, że ja nie trafiałem. Z kimkolwiek mam do czynienia widzę miażdżącą różnicę między naszymi umiejętnościami. W dodatku ten mrok kompletnie nie pozwala mi wykorzystać swojego jedynego atutu w pełni jego potencjału... pomyśleć, że akurat dzisiaj cały mój sprzęt dzisiaj poszedł na przegląd. Nawet miecza nie mam, złamałem go po pijaku, sprawdzając czy naprawdę tnie przez metal. No i popatrz. Dali mi replikę ze zbrojowni. Ktoś ma mordercze poczucie humoru.
Nagły błysk oślepia mnie na chwilkę. Światło zapłonęło nie tylko w ciemności, ale i we mnie.
Jak ja kocham tą kobietę.
Możecie czuć się trochę zaskoczeni, ale w obliczu nieuniknionej zagłady właśnie to czułem. Promienie spływające na mnie z ogromnych reflektorów kompleksu były jak niebiańskie chóry, zstępujące by dodać otuchy. W tym pełnym chwały momencie dostrzegłem znajomą cebulkę buszującą pomiędzy maszynerią.
A tak przy okazji, ciemną sylwetkę na 9-tej, z wycelowaną we mnie lufą karabinu.
Serię z automatycznego później, jestem już za kolejną przeszkodą, tym razem gotowy do działania. Sytuacja wygląda tak: mają przewagę liczebną. Tak, przewagę liczebną. Ich jest 2-óch, ja jestem agent Zero i Rachet to kobieta. Jestem szczery, goście mają większe szanse. Tak myśląc, podejmuje próbę kupienia trochę czasu.
Teraz, gdy zasilanie wróciło dzięki pomocy mojej ślicznotki, wyszukuje wzrokiem przełączniki do maszyn. Wykonuje w powietrzu ruch imitujący pociąganie dźwigni, wszystko to kuląc się przed ciągłym ostrzałem. Tam gdzie są dźwignie pojawia się zawieszona w powietrzu, na wpół przezroczysta dłoń, która naśladuje moje ruchy. W pewnym momencie zostaję postrzelony w ramię, akurat podczas odpalania ostatniego z urządzeń i nie udaje mi się tego zrobić. Za to pozostałe zaczęły pracować na pełnych obrotach, sapiąc i dysząc oparami w takim stopniu, iż całe pomieszczenie spowija teraz mgła tak gęsta, że można by pomyśleć że wróciłem do swojego mieszkania i mój dealer przyniósł więcej bagiennych ziółek.
Przygotowuje się do pierwszej i ostatecznej próby wyjścia z tego cało.
Wszystko co wiedziałem na pewno, to to że przeciwnicy dysponowali od nas lepszą orientacją na polu walki. Jakkolwiek nas widzieli, noktowizją, termowizją, mocami psionicznymi... no dobra, tego może bym nie skontrował swoim pomysłem - ale do rzeczy - mgła i temperatura powinny na tyle namieszać, żebym mógł chociaż delikatnie mieć jakąś osłonę. Jestem zdany na siebie, nie wiem co ze skarbeńkiem, nie możemy skoordynować żadnej akcji. Wątpię też, żeby chciała cokolwiek ze mną koordynować, poza moim zwolnieniem z 'Firmy'.
Wypadam zza osłony i co słyszę? Znajomy terkot i świst stalowych os w powietrzu. Nie jestem specjalnie zaskoczony faktem, iż to co myślałem o osłonie nie specjalnie się sprawdziło, bo przemykając się dostałem w udo. Pocisk przeszedł na wylot. Krwawię już z dwóch miejsc, a nie mam czasu się opatrzeć. Osiągnąłem jednak to, co chciałem. Wróg podąża za mną widocznie odbierając moje postępowanie jako desperację.
I ma rację. Nie wie jednak, że kryje się za tym plan.
Zamaskowani złoczyńcy wiedzeni przeze mnie przechodzą obok czegoś, co rozpoznałem dość dobrze w tym morzu elektrycznych rupieci. Teraz nawet te wszystkie sprzęty stały się dla mnie bardziej zrozumiałe, oraz miejsce w którym jesteśmy. Magazyn musiał być jakaś ciupą. Czy należącą do lokalnej mafii kradnącej co popadnie, czy grubszych ryb składujących to wszystko w większym celu – tego nie wiem. Ale zgromadzone tutaj różne ustrojstwa kompletnie do siebie nie pasowały, szybko zdałem sobie sprawę, że to żadna szwalnia. Zrozumiałem to w momencie, kiedy przechodziliśmy w ciemności obok czegoś, co cholernie przypominało mi rezonans magnetyczny...
Wciskam włącznik swoim magicznym trickiem, tak samo jak poprzednio. Pojęcia nie mam tak naprawdę, czy to co uderzyłem było włącznikiem. Uderzyłem, przycisnąłem, przeciągnąłem wszystko co było w zasięgu wzroku.
I nie stało się nic.
Dwie sylwetki w oparach widzę jedynie po konturach, podobnie jak rezonans, być może uderzając na ślepo nie trafiłem w co trzeba. Za to widzę wyraźnie te ślepia. Z jakiegoś powodu wiem, że nie wyrażają żadnych uczuć, to jednak wygląda jakby wpatrywali się we mnie z politowaniem.
Za sekundę słyszę elektryczne bzyczenie. Coś we mgle mieni się niebieskim odcieniem, rupieć pracuje, a puste ogniki zwracają swoją uwagę w bok.
Na co patrzą znajduje się na 9-tej. Rachet wykorzystała czas jaki jej dałem odciągając tamtych i z jakiegoś powodu zrobiła dokładnie to, co chciałem zrobić ja. Mówiłem, że czyta w myślach to nikt mi nie wierzył, eh?
Zrywam się do biegu... no dobra, pokulewania z postrzeloną nogą. W dodatku poruszam się po omacku, więc po drodze obijam się o coś, czego nawet dobrze nie pamiętam. Pamiętam tylko rozpacz, z jaką ruszyłem przed siebie. Świst kul... nie pamiętam go. Na pewno padły strzały, ale dla mnie panowała wtedy cisza. Była straszniejsza, niż bym miał usłyszeć krzyk dziewczyny. Prawdę mówiąc to, że go nie słyszałem przerażało mnie nawet bardziej.
Gdy jestem już blisko dźwięki wracają, nagle jestem skupiony i opanowany. Chłonę zastaną sytuację.
Jeden z nich próbuje się oswobodzić z pułapki w jaką wpadł. Jego maska i korpus przytwierdziły się do rezonansu i ten za nic nie chce go puścić. Typ próbuje uwolnić się w specyficzny sposób... uderzając w niego, a kiedy to robi z jego knykci pulsują wiązki elektryczności.
On mnie mało obchodzi, bo widzę ją. Leży na ziemi, nie wiem czy martwa, czy nieprzytomna, opary bardziej przeszkadzają niż pomagają. Dość sprawnie jednak dochodzę do tego, co się stało, nim podzielę jej los.
Wykorzystując podstawowe szkolenie unikam prawego sierpowego, skręcam swoje ciało w ułamku sekundy. Pieść przelatuje mi tuż przed twarzą. Zostaje lekko dziabnięty wiązką energii, tak jakby złożyła mi nieśmiały pocałunek. Mija ten ułamek sekundy i już jestem odwrócony do swojego oponenta twarzą w... ślepia. Gdy staję naprzeciw tego czegoś dopiero w pełni mogę odczuć to poczucie, że coś tu nie gra. Dość niepewnie uderzam w splot słoneczny. Nawet trafiam. Problem w tym, że czuje jak moja pieść bardziej ucierpiała niż ten bydlak. Zanim więc odda mi tak, jak spodziewam się że zamierza, aktywuje swoją moc i dokładam do tego ciosu powtórkę. I kolejną. I kolejną po niej. W sumie zadaje mu 4 ciosy niemal natychmiast po sobie. Przesuwa się lekko do tyłu, ale stoi wciąż twardo. Macham ręką w powietrzu, drugą poprawiając zlepione ze sobą loki wchodzące mi do oczu.
Odnotowuję fakt: szamoczący i uwięziony partner tego, z którym walczę w pewnym momencie przestał się ruszać. Był to moment, kiedy nagle doszło do spięcia i kopnął go prąd, a sprzęt eksplodował. I to tak, że aż rozsadziło kawałek maski tego tumana.
Wtedy zobaczyłem co się pod nią kryje.
I sprawiło to, że chciałbym wrócić do moich koszmarów z Krabopająkami.
- Czym ty do diabła jesteś - stoję jak wryty, kiedy to mówię do mojego wroga naprzeciwko.
Oczywiście nie odpowiada mi, zamiast tego próbuje wyciągnąć pistolet z kabury, lecz jestem szybszy. Wykonuje smagnięcie podbródkowym, a mój miraż wytrąca mu broń z ręki. Nie daje mu czasu na reakcję. Chwytam jakiś pręt wyszukany po omacku, szczęśliwie czekający w tym miejscu akurat na mnie. Bije tego „cosia” tak, jakbym ubijał sobie mięso na obiad. Kiedy zasłania się z jednej strony, uderza go kopia mojego ruchu z drugiej. Uderzam we wszystkie witalne punkty. Jestem pewien, że trafiam. Przecież jeśli napieprzam we wszystkie, to muszę jakiś trafić. I musi zadziałać.
Ale nie działa.
Kiedy go obijałem, on parł uparcie w moją stronę. Nie mogę za bardzo się ruszać z postrzeloną nogą i nabrać dystansu, więc wchodzimy w zwarcie. Próbując uderzyć go tym razem gazrurką z bliskiej odległości, bez żadnych magicznych sztuczek, on kontruje to swoją elektryczną pięścią. Że też TEGO nie przewidziałem.
Chwilowo tracę świadomość, za to pamiętam dokładnie to, jak agresor podnosi moją prowizoryczną broń i jeszcze zanim uderzy ja już czuję, jak odbiorze to moja czaszka. Być może ten omen potwornego dyskomfortu sprawił, że wpadłem na coś, na co nie wpadłem przez cały swój trening podczas opanowywania swojej mocy.
Nie wyglądało to bohatersko. Nie wyglądało to w ogóle. Zasłaniam się jedną ręką przed ciosem, a drugą próbuje zrobić taki ruch, jak wyobrażam sobie że powinno to być, żeby zadziałało to, co chce żeby zadziałało. Brzmi skomplikowanie? Takie właśnie było dla mnie chwycenie pistoletu, który wcześniej wybiłem monstrum z dłoni, a następnie uniesienie go za jego głowę i oddanie strzału.
Nie trafiłem. Nie wyszło mi za bardzo zgranie wysokości jego potylicy i widma trzymającego gnat. Idea była niezła, warta przemyślenia na przyszłość. Gdybym taką miał, bo w tym momencie straciłem nadzieję na jakąkolwiek...
Wtedy stało się coś, co tego dnia zapamiętałem najbardziej. Tyłeczek ściśnięty w korporacyjnych spodniach. Bogini wróciła i skoczyła prosto na przeciwnika w momencie, kiedy ja odwróciłem jego uwagę tym chybionym strzałem. Cud, że jej nie trafiłem. Wymierzyła mu kopniaka obunóż, którego bym się po niej nie spodziewał. A potem zasadziła mu przynajmniej kilka kulek w głowę, prosto w oczodoły. Ach, jaki miała przy tym wyraz twarzy. Atak z zaskoczenia poskutkował, bo wróg osunął się powoli na ziemię, a następnie przestał się ruszać.
Podobnie jak ja.
Chciałem jej coś powiedzieć, ale nie mogłem. Patrzyłem się po prostu jak głupi, jak chowa magnum do kabury, a następnie idzie w moją stronę. Wydawało mi się, acz może tylko wydawało, że jest minimalnie zatroskana o mój stan.
Wróciło natrętne uczucie. Gula podeszła mi do gardła. Z niczego miałem ochotę zacząć krzyczeć, pod czaszką wściekle zabuzowało. Głos zamarł mi w gardle, kiedy nie zdająca sobie z niczego sprawy dziewczyna podeszła do mnie i spojrzała uśmiechnięta na mój wyraz twarzy, być może mylnie go odbierając jako podziw.
Nie, wcale nie przez to zamilkłem.
W oparach, w zupełnej ciszy kroczył ten, którego wydawało mi się, że zdjęliśmy. Trzymał naprawdę wielki nóż w dłoni. Widziałem jego twarz. Poprawka. Tego twarz. Pewnie przez ten moment przerażenia sytuacją tak wrył mi się w czaszkę - obraz oczu wywróconych białkami naprzód, nadgniłe policzki i umęczona mimika.
Ostatnie elementy układanki z mych koszmarów odnalazły swe miejsce.
Wszystko zamieniło się w istny horror, nawet teraz wspominając nie pamiętam kolorów dla tej sceny, nic poza czernią i bielą. W zupełnej ciszy wstał, wykorzystał moment naszej nieuwagi i znalazł się w najgorszym możliwym miejscu i momencie, za plecami pięknej dziewczyny, zamachując się gigantycznym ostrzem.
Wiedziałem co się zaraz stanie i zmroziło mnie to. Spełniał się mój najgorszy lęk. Po raz wtóry.
Byłem wyczerpany, naprawdę straciłem dużo krwi i walka kosztowała mnie masę wysiłku. Dużo wspominałem o filmach, tak też i tu nastąpił standardowy moment, chociaż było to dla mnie tak realne jak to, że teraz pisze na klawiaturze te wypociny.
Czas stanął. Widziałem umarlaka mierzącego się do ciosu. Wiedziałem, że nie zdążę z jakąkolwiek reakcją. Mój cios z pomocą mej zdolności nie mógł być dość szybki, ani mocny żeby mu przeszkodzić. Wiedziałem to.
Wymieniłbym tu kilka czynników, żeby wyjaśnić to co się stało. Tak naprawdę mi wystarczy tylko jeden. Nie chciałem nigdy więcej czuć tego, co goniło mnie w snach. Nie chciałem też, aby te koszmary były moim życiem. W tym momencie straciłem nad sobą panowanie, po prostu nie pamiętam co się stało, dlatego powtórzę to, co mi przekazano.
Wszystkie światła w magazynie nagle zaczęły świecić naprawdę mocno. Po czym żarówki przepaliły się i eksplodowały.
Całe to światło skupiło się w jednym miejscu. W pomieszczeniu na powrót zapanowały ciemności i „reflektory” padły wyłącznie na Rachet, oraz postać za nią. To co opisała, to poczucie silnego pędu który rzucił nią do tyłu i przewrócił, oraz oślepiający błysk, opisany przez nią jako gigantyczna pięść. Zapamiętała także mnie z demonicznym wyrazem twarzy.
Leżąc na podłodze zobaczyła zatrważający widok. Wszelkie maszyny stojące w prostej linii za nią były odrzucone na bok, poważnie uszkodzone bądź zmiażdżone. Zwłoki zamaskowanego wroga, wbite w ścianę magazynu.
Jednak to nie było wszystko. Leżąc na ziemi podskoczyła ze strachem, gdy coś gruchnęło z ogromną siłą. W miejscu gdzie znajdował się przeciwnik, którego osobiście unieszkodliwiła tkwiła jedna z maszyn, wbita w ziemię razem z nim. Po agresorze została tylko wyciągnięta dłoń wysuwająca się spod jego sarkofagu, nadal kurczowo ściskająca zapasowy pistolet.
Straciłem przytomność mniej więcej w tym momencie. Tak więc dalsze szczegóły do wyjaśnienia pozostawiam Agent Rachet. Jak łatwo wywnioskować, ona jest tą bystrą w drużynie.
Jedyne co mogę dodać ze swojej strony to to, że nie dowiedzieliśmy się kim, lub czym byli żołnierze których spotkaliśmy, lub kto ich tam zostawił, gdyż wspólniczka podjęła decyzję o natychmiastowej ewakuacji i znalezieniu pomocy dla mnie. To wszystkie pomocne informacje jakich jestem w stanie udzielić.
Jest jednak coś, co bardziej mnie intryguje.
Nie mam pojęcia skąd tam było tyle maszyn produkujących taką ilość pary. Doprawdy dziwne. Tym trzeba by się zająć.
Epilog
Małe, obskurne biuro gdzieś w Sanbetsu. W środku kręcą się Agenci niższego szczebla, część rozmawia siorbiąc lurę zwaną tu kawą, pozostali skrzętnie pracują przy komputerach. Ci na przerwie wskazują kiwnięciami na ostatnie biurko w rogu pomieszczenia. Siedzi tam Tagawa, stukający palcami w klawiaturę, z miną wyrażającą fascynację wykonywanym zadaniem. Kończy 6-sty kubeczek z cappuccino, kiedy podchodzi do niego jego ulubiona para pośladków i stawia mu na stole kolejną filiżankę.
- Zdziwiłeś mnie samemu zgłaszając się do napisania raportu. W tym tygodniu mam zdecydowanie za dużo roboty, dzięki.
Jej ton jest zdecydowanie przyjaźniejszy, niż zwykle. Coś się zmieniło podczas ostatniej misji między tymi dwoma. Mężczyzna szczerzy się głupio i kiwa głową. Kobieta jednak jest podejrzliwa.
- Chyba nie piszesz tam nic głupiego?
Facet kręci energicznie głową. Podnosi wyciągnięty kciuk do góry, po czym wraca do pisania.
- Powinieneś jednak trochę zluzować z tą kawą, masz oczy jak spodki – uśmiech kończy zdanie, następnie dziewczyna odchodzi.
- Spodki? - czarnowłosy ożywia się nagle.
Obraca się wokół na fotelu i rozgląda podejrzliwie.
- Tak... ci tam to mogło być UFO. Muszę poprawić raport.
Nikt w biurze nie wiedział o tym, iż Kamiiru dobrowolnie zgłosił się do tajnego eksperymentu. Sam siebie nawet do niego wyznaczył. Polegał on na sprawdzeniu możliwości bojowych wykorzystania LSD przez Agentów. |
|
|
|
»oX |
#2
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Samurai
Posty: 740 Wiek: 33 Dołączył: 21 Paź 2010 Skąd: Wejherowo
|
Napisano 19-08-2015, 13:59
|
|
Zero,
plus taki, że udało Ci się oddać walkę. Minus taki, że kompletnie nie rozumiem tego stylu pisania.
Cytat: | • Nie, zaraz. To tak jak powiedzieć po brutalnym morderstwie za pomocą łyżeczki do lodów, że trochę się nad reagowało, bo miały być pistacjowe, a nie waniliowe. Przecież nikt nie bierze waniliowych, są dla dzieci. Każdy to wie.
• Znowu to uczucie. Ta kłębiąca się gdzieś w środku niepewność. Niczym prawiczek tuż przed swoim chwalebnym 5 minut. Lub minutą, zależy.
Dobra, dość porównań, dość wodzenia za nos i gry wstępnej. Konkretnie, do rzeczy, pora rozpiąć pasek i ściągnąć spodnie. |
Takich zapychaczy jest multum. W dodatku mnie nie jarają. Chciałem czytać walkę, a dostałem wpis chyba naćpanego kolesia
No i poza narracją pierwszoosobową uraczyłeś nas... narracją pierwszoosobową w czasie teraźniejszym tutaj podzielam zdanie Curse, nie może być gorzej oczywiście jak dobrze to zrobisz, to jest ok Nie mogę niestety tego tutaj przyznać.
Nie wiem... po prostu nie wiem. Ciągle powtarzasz swoje własne zdanie, co w pewnym momencie irytuje. Dodatkowo wypluwasz słowa z prędkością karabinu maszynowego, a większość z nich nie ma sensu bytu w tym tekście.
Gdzieś tam na pewno ukryta była fabuła. No.. pewnie była, ale przez tonę zbędnych słów/zdań zgubiłem sens Plus taki, że nie ma błędów, przynajmniej ich nie dostrzegłem. Nie lubię też we wpisach zwrotów do czytelnika. I nie jestem jedyny. Taka forma się po prostu nie sprawdza
Starcie opisałeś fajnie. Draugi mają jednak pistolet maszynowy albo karabin, a nie zwykły pistolet Chociaż to mało ważna uwaga. Prawda taka, że nie wiem co mam Ci wystawić. Tekst przepełniony jest bezsensownymi wstawkami, które psują czytanie. Osobiście chciałbym przeczytać fajne, krótkie starcie, aniżeli chaos który zaserwowałeś. No i nie nie jara mnie, jak pisałem wcześniej, taki styl. Trochę perwers, trochę nie, trochę tego, tamtego, blablabla. Kumasz.
Moja rada? Mniej cycków, ściągania spodni, ćpania, chaosu. Więcej? Spokoju... nie pisz wszystkiego na jedno kopyto. Zaplanuj co ma być. Na spokojnie...
Ocena: 5.5 (wahałem się między 5.5, a 6, ale tekst nie przypadł mi go gustu, sorry). Oby było to nauczką na przyszłość To jest Tenchi, normalny i spokojny świat, gdzie mało komu chce się czytac pierdoły |
|
|
|
»Matheo |
#3
|
Rycerz
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 169 Wiek: 35 Dołączył: 11 Paź 2010 Skąd: Szczecin
|
Napisano 19-08-2015, 15:12
|
|
ZERO
- Zawodowi macherzy od losu, specjaliści od śpiewu i mas , choćbyś nie chciał i tak znajdą sposób , na swej wadze położą nie I raz ,choć to fizyce wbrew , wskazówka cofa się , Mniej niż zero, Mniej niż zero, Mniej niż zero, Mniej niż zero, Oooo oooo oooo oooo
I teraz tak co z tobą zrobić. Czytając ten wpis, na początku czułem się jakby ktoś cofnął wskazówki zegara i jakbym czytał wpis starego dobrego Taga. Zboczeniec, cycki i pajac, który się wydurnia. No cały ty. Obiektywnie na to patrząc, stać Cię na więcej. Widać wyraźny brak wprawy w pisaniu takich tekstów, nie uwzględniłeś tego, że twoja koncepcja może się odbić na tym, że tekst może być ciężko przyswajalny. Niestety momentami taki był, chaos męczy przy czytaniu. Było zabawnie śmiesznie, osobiście lubię takie wstawki jakimi nas uraczyłeś i to, że kreowałeś swoją postać na fajtłapę…to jesteś właśnie cały ty. Tylko tak ten chaos i koncepcja najbardziej utrudniły. Sam pomysł ćpania mi nie pasuje. Technicznie ja nic nie znalazłem poza kilkoma przestawionymi literkami. Ale to jeszcze nic nie znaczy. Forma narracji pierwszoosobowej nigdy mi nie podchodziła niby można się wczuć w postać, ale z drugiej jakoś tak nie moja bajka. Nie mniej wstawki, kreacja postaci fabuła stworzyły w miarę przystępne coś, które bez kombinacji byłoby zdecydowanie lepsze. Uważam, że zasługujesz na wygraną. Mam nadzieję, że moja ocena i wiara w ciebie, sprawi że będziesz aktywnym i dobrym graczem.
Więc miałem dać 6,5 jednak biorąc pod uwagę okoliczność łagodzącą jaką zastosowałem wobec Shadowa ostatnio tak i tym razem podniosę swoją ocenę odrobinę licząc, że jak marchewka na osła
- Osła? Prywatnie lepiej go wyzywasz - zapytał z niedowierzaniem głos w głowie
- Przecież nie nazwę go w komentarzu debilem. Z resztą marchewka na debila nie pasuje
- No w sumie, niech zostanie osłem - zaakceptował
Jak marchewka na osła, zachęci Cię to do pracy i oddawania lepszych, mniej chaotycznych i przekombinowanych wpisów.
Matt Brown napisał na kartce ocenę 7 i wrzucił ją do urny. |
Granatowo Bordowy Świat W Naszych Głowach Od Najmłodszych Lat.... |
|
|
|
»Twitch |
#4
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 19-08-2015, 16:05
|
|
Zero
Pamiętam, że kiedyś przy Twoich tekstach można się było dobrze bawić, ale ten tekst nie podobał mi się. Do walki stanąłeś z dwoma pozbawionymi woli i osobowości Draugami, a tekst rozwlekłeś do granic możliwości. Sprawdziłem i dodałeś walki wielkością porównywalne do tych Genkaku i Pita. Pomyślałem, że może przynajmniej stworzyłeś ciekawy fabularnie wpis, ale przez masę wstawek które rozwlekały tylko sytuacje popsułeś ogólny odbiór. Shadow zwracał się bezpośrednio do czytelnika, co mi się bardzo nie spodobało, a Ty zastosowałeś inny zabieg, który znużył mnie przy czytaniu. Teksty jak ten o prawiczku świetnie do Ciebie pasują, są dobre i z tym mi się kojarzysz, ale im tego jest więcej tym bardziej chciałem skakać po tekście. Plusem jest to, że technicznie jest dobrze, jakichś specjalnych błędów się do nie doszukałem. Dodatkowo ciekawie opisałeś starcie z Draugami i bez zbędnego chaosu, którego finał przypadł mi do gustu z całego tekstu. Zbyt długa była ta walka to główny wniosek jaki przychodzi mi do głowy.
Ocena: 6/10
Oddaję głos na Zero |
Little hell. |
|
|
|
Starke |
#5
|
Posty: 102 Wiek: 37 Dołączył: 07 Lut 2012 Skąd: Z przypadku
|
Napisano 20-08-2015, 14:58
|
|
Prolog
Miałem kiedyś zajęcia z redagowania i edycji tekstu. Na zaliczenie dostaliśmy dwie strony celowo ,,zepsutego” materiału, który mieliśmy poprawić. To, czym postanowiłeś uszczęśliwić Radę, jest – po przeniesieniu w Worda – osiem razy dłuższe. Rozumiem, że mnie nie lubisz, ale czym zawinili Ci pozostali?
Akt I
1. Przecinki stawiamy przed każdym ,,aby”, ,,żeby”, przed większością ,,że” etc. Po tylu latach naprawdę mógłbyś się już tego nauczyć.
2. http://www.ekorekta24.pl/...jak-je-stosowac
3. Cudzysłów: ,,coś” (prawidłowe) lub "coś" (dopuszczalne, niestety), ale nie 'coś'.
4. Porównaj: jeśli ,,polski hamburger”, to ,,nagijskich miast”, a nie ,,Nagijskich miast”.
5. https://tenchi.pl/viewtop...ghlight=#11872.
6. ,,Niźli” stosujemy do porównań.
I tak dalej – jeśli poprawisz powyższe, będziemy mogli przejść do trudniejszych zagadnień.
Akt II
1. Twoja szesnastostronicowa maszkara to ponoć raport. Rozumiem, że postać jest taka, jak wszystkie Twoje postacie (nikt więc nie spodziewa się autentycznego raportu), ale skoro już wybierasz jakieś ramy, to chociaż poudawaj przez chwilę, że się ich trzymasz, okej? Mógłbyś nie wspominać o ,,raporcie” i podarować sobie epilog, tekst by na tym nie ucierpiał.
2. Neologizm to cecha jakiegoś stylu i żeby miał rację bytu, musi komponować się z resztą. Nie komponuje się.
3. Porównania – jak wyżej. Zostały niechlujnie pieprznięte tam, gdzie się tylko dało, do tego są straszliwie toporne. Jest to chyba najgorsza z zaserwowanych w tym tekście tortur.
4. W związku z pkt. 2 i 3: komizm. Nie ma nic gorszego niż żart, który nie bawi.
5. Objętość. Miej litość: jeśli chcesz tak pisać, to chociaż pisz krócej.
Akt III
Fabuła. Jeśli jakaś była i umknęła mojej uwagi, to najmocniej przepraszam.
Epilog
Jest to najgorszy tekst, jaki miałem nieprzyjemność czytać w ciągu ostatnich kilku lat – a jestem w grupie podwyższonego ryzyka, ponieważ regularnie sprawdzam prace moich studentów.
Wiem, że umiesz pisać lepiej, dlatego bardzo mnie zawiodłeś. A wrzucenie takiego niechlujnego czegoś, zawierającego tak absurdalne błędy, że po prostu nie wierzę, że nie jesteś ich świadom, to najzwyklejszy w świecie brat szacunku dla czytelnika.
Ocena: 3,5/10. |
World on fire with a smoking sun,
Stops everything and everyone,
Brace yourself for all will pay,
Help is on the way! |
|
|
|
»Naoko |
#6
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 25-08-2015, 20:18
|
|
Zero
Plusy: kreacja Twojej postaci, wyobraźnia (zauważalna, mimo chaosu), komediowy charakter tekstu, całkiem plastyczne sceny
Minusy: wymyślane na siłę przenośnie/metafory, dużo różnych błędów, chaos w tekście (nie do końca wyszło ci przedstawienie natłoku myśli), bardzo dużo pobocznego tekstu, przez co można było stracić wątek
Zero, nie jest tak źle. Pomysł masz, wyobraźnię masz, musisz popracować nad warsztatem. Do konfrontacji doszło w miarę szybko. W tym momencie na przyszłość dobrze byłoby zredukować wzmianki na rzecz opisów. Na pewno tekst byłby wyżej oceniony, gdyby był w dziale: ninmu. Walki są inne i preferencje radnych są nie do przeskoczenia.
Rada na przyszłość: wybierz kilka scen z komedii kryminalnych i przeanalizuj je sekunda po sekundzie. Zapisz sobie ile czasu reżyser poświęcił na żart, ile na wzmianki, ile na samą akcję. Dlaczego komedie kryminalne? Bo wydaje mi się, że będą współgrać z Twoim stylem.
Ocena: 4 |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
»Dann |
#7
|
Rycerz
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 498 Wiek: 27 Dołączył: 11 Gru 2011 Skąd: Warszawa
|
Napisano 26-08-2015, 23:16
|
|
Zero, och Zero... Cóż to była za lektura xD
Na plus wyszło parę aspektów. Humor tekstu przypadł mi bardzo do gustu (wiesz, młodzi, głupi i niewyżyci lubią takie rzeczy ^^). Świetnie też oddałeś osobowość swojej postaci, widać ją w każdej linijce - super. Przeciwnik wyszedł całkiem nieźle. Zero napisał/a: | Wyłączę się na chwilę, a ta od razu potrafi powiedzieć, iż znowu układałem plan na wypadek ataku Khazarskich Zombie-Krabopająków. |
Minusów niestety jest więcej. We wpisie panuje straszliwy chaos, sporo się gubiłem. Tak jak już wyżej wspominano, na siłę wpychasz... cóż, zapychacze. Zawaliłeś też korektę, a tutaj spodziewałem się czegoś innego. Nie panujesz nad przecinkami, bardzo często gubisz "ę" w pierwszej osobie, masa literówek, itd. Tym aspektem dość szeroko zajął się Starke, więc ja sobie daruję.
Podsumowując... Sam nie wiem. Z jednej strony tekst sprawił mi dużo frajdy (och Rachet), ale spodziewałem się czegoś lepszego. Ode mnie masz 6, bo sądzę, że wygrałeś tę walkę. Następnym razem nie będzie jednak taryfy ulgowej, więc liczę na tekst porządny pod każdym względem. Oddaję głos na Zero. |
|
|
|
*Lorgan |
#8
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 27-08-2015, 15:25
|
|
Zero - Opowiadanie bardziej przypomina pijacki bełkot niż relację spotkania z Draugami. Jedyną, względną zaletą okazała poprawność techniczna, która umożliwiła mi dotrwanie do ostatniego zdania włącznie. Koszmarny narrator wykrzywił perspektywę i nie do końca mogłem połapać się w tym, o co właściwie chodzi. Humorystyczno-erotyczne wstawki... Nie, to nie do końca tak. Walka była wstawką w humorystyczno-erotycznym potoku zdań. Bez sensu, ładu i składu. Po dygresji serwowałeś kolejną dygresję, przez co meritum umknęło mi zupełnie. Za to wiem ze szczegółami jaki odcień włosów miała Rachet i co robiła ze swoimi pośladkami
Nie zainteresował mnie taki zabieg, przez co męczyłem się w trakcie czytania. Jakby na złość, wydaliłeś z siebie ponad 31 tysięcy znaków. To 1,5 normalnej walki.
Ocena: 4/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na NPC. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#9
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 27-08-2015, 15:29
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Zero - 36 pkt. (3 głosy)
NPC - 42 pkt. (4 głosy)
Zwycięzcą został NPC!!!
Punktacja:
oX +10
Matheo +10
Twitch +10
Starke +10
Naoko +10
Dann +10
Lorgan +10 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|