2 odpowiedzi w tym temacie |
»Twitch |
#1
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 10-07-2015, 13:15 [Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Dahon Angkan
|
Cytuj
|
REKRUT
Port Lotniczy ,,Wilcza Paszcza", Khazar
W ciepły, piątkowy wieczór siedziałem na tarasie pokoju hotelowego portu lotniczego Wilcza Paszcza i przeglądałem lokalną prasę. W sumie trochę z nudów niż z ciekawości, bo coraz więcej pismaki rozpisywały się o tym co dzieje się za granicami, skrzętnie i pewnie w porozumieniu z rządem, ukrywając to co się dzieje w kraju. No tak nikt nie pozwoli odgonić się od państwowego koryta, lepiej więc nie dawać ludziom powodów do zastanawiania tylko zamydlić oczy cudzą biedą. A chuuj mnie obchodzi festiwal muzyki filmowej w Nag, albo nielegalne walki w Babilonie – u nas cały czas walczy się o życie i nikt nie robi z tego afery, kopnij jednego krawaciarza w dupę i ludziom odpierrdala.
Przyznam szczerze, że nawet jeżeli specjalnie się w to nie wbijałem to wiedziałem, że w każdym kraju funkcjonuje wiele organizacji oraz ugrupowań pozarządowych. Oczywiście jedne oficjalnie inne nie, a przynależność do nich miała swoje plusy i minusy. W jakimś trzeba odwalić brudną robotę, a w kolejnym coś zapierrdolić. Mimo to najbardziej liczy się uzyskanie odpowiednich koneksji. W dzisiejszych czasach bez tego ani rusz, jeżeli się chce coś osiągnąć. W innym wypadku człowiek będzie musiał klęczeć przed jakimś oblechem, jak Ci popieprzeni babilońscy fanatycy, albo dać się pokroić jakiemuś świrowi i podrasować w imię nauki. No do chuuja, co się z tym światem porobiło. Teraz większą krzywdę można wyrządzić przemądrzałym pierrdoleniem niż prawdziwą siłą fizyczną.
Wziąłem łapczywie duży łyk herbaty i odstawiłem kubek na podłogę. No i zamiast się wyluzować tylko się podkurrwiłem. Chociaż wiem, że coś w tym jest. Jeśli chciałem ruszyć się z miejsca to powinienem już wcześniej poszukać i skorzystać z różnych opcji. Może nie ze wszystkich, ale problemu z wjechaniem komuś na chatę na pewno nie mam, tak jest kurrwa. Nawet sama myśl mnie rozbawiła.
Na balkonie pojawił się krępy okularnik z łysiejącą czachą, ubrany w wyraźnie za dużą czarną bluzę z kapturem, i zwykłe jeansy.
- Witam sąsiada – rzuciłem i uniosłem rękę w geście przywitania. Burak zignorował to, narzucił kaptur na łeb i spieprzył niczym spłoszona dziewczyna na dyskotece. Rzuciłem raz jeszcze okiem na notatkę z akt, którą miałem schowaną w gazecie.
Timo Aretlome, lat 39, singiel, obyta zasadnicza służba wojskowa, następnie przeniesiony do działu analityczno-naukowego. Po 8 latach służby zwolniony, ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Zatrudniony w prywatnym koncernie farmaceutycznym zlokalizowanym w stolicy Sanbetsu. Według wstępnego rozeznania nie groźny, nie przejawiający agresywnych zachowań. Mógł uczestniczyć w kilku badaniach prowadzonych na terenie Semory. Czytając ostatnie zdanie ponownie wzdrygnął się spoglądając na nazwę placówki. Stop kurrwa. Zbyt wiele się wtedy wydarzyło, żeby teraz o tym myśleć.
Zauważyłem, że pod główne wejście hotelu podjechały dwa czarne Suvy. Z jednego wysiadł wysoki, szczupły mężczyzna z długimi włosami i w wręcz jebiącym po oczach białym garniturze i czarnych lakierkach. Towarzyszyło mu dwóch osiłków w kiepsko skrojonych czarnych smokingach z wyraźnie zauważalnymi wybrzuszeniami pod pachami oraz przy pasku. Ważniak nie wyglądał na urzędasa czy polityka, a babiloński krzyż przywiązany do nadgarstka wskazywał na wysłannika, którejś z archidiecezji. Port lotniczy ,,Wilcza Paszcza” na pewno był miejscem wielu takich spotkań, toteż nikt się nie dziwił tej delegacji. Samochody odjechały, a trójka mężczyzn ruszyła ku wejściu do Białego Hotelu.
Westchnąłem, podniosłem się z leżaka i wszedłem do apartamentu. Było to w zasadzie jedno pomieszczenie, jedynie z dwoma mniejszym izbami – łazienką i sypialnią w której było tylko łóżko i małe szafki nocne po obydwu stronach. Wychodząc z balkonu miałem po lewej stronie barek z alkoholami, stolikiem koktajlowym i dwoma wysokimi krzesłami, a dalej wysoką, solidną szafę. Po prawej stronie znajdowały się 2 szerokie kanapy ustawione po przeciwnych stronach szerokiego, niskiego stołu. Za nimi na ścianie wisiał przynajmniej 60 calowy telewizor. Ewidentnie brakowało tutaj jakiejkolwiek zieleni. Nie miałem wyboru i ze względu na tą akcję musiałem wybrać miejscówkę w nowej części hotelu, akurat w cholernym stylu minimalistycznym.
Poklepałem po tyłku zgrabną pokojówkę, która leżała spętana oraz nieprzytomna na łóżku i zacząłem zbierać swoje manele. Natychmiast skierowałem swoje kroki do szafy. Otworzyłem drzwi i podziwiałem owoc swojej niedawnej pracy. Rozprutą ścianę, która dzieliła mój pokój od sąsiedniego i jednocześnie przylegała do garderoby po drugiej stronie. Układ pokoi był lustrzany więc miałem do przodu. Taki szczwany kurrwa jestem. Do tego mój cel nawet nie myślał o tym, żeby zajrzeć do szafy i nie zastanawiał się czemu tak dokładnie sprzątają apartament obok. Cwaniaki skorzystali z windy także dotarcie na górę nie zajęło im wiele czasu. Okularnik wpuścił ich do siebie bez słowa. Założyłem swoją maskę i wlazłem do środka szafy po czym przylgnąłem z uchem do ścianki. Usłyszałem jednak wyłącznie jakieś tam szepty i szmery, nic konkretnego. Ostrożnie odsunąłem uprzednio wycięty fragment drewnianej płyty i położyłem ją po cichu w swoim pokoju, po czym wróciłem w miejsce ukrycia.
- Tak jak mówiłem chcę więcej pieniędzy! Zbyt dużo ryzykuję, na pewno mnie już namierzają! – wykrzyczał zdenerwowany mężczyzna. Po chwili chyba przygryzł się w język jak zrozumiał jak głośno to musiało brzmieć. Stwierdziłem, że musiał to być mój cel, Timo Aretlome.
- Przecież już mówiłem, że dostaniesz ile zechcesz. Oczywiście jak tylko będziemy mieli pewność, że to co oferujesz jest warte swojej ceny – odpowiedział mu inny mężczyzna, wysokim i stanowczym tonem, wyraźnie sygnalizującym, że nie przepada za wdawaniem się w polemikę. To pewnie ten typ w białym garniturku. Muły pewnie się nawet nie odezwą, o ile w ogóle potrafią mówić.
- Ty, ty… chyba nie chcesz żebym się przemienił tutaj? – wydukał z wyraźnym zaniepokojeniem łysiejący okularnik.
- Jak inaczej według ciebie sprawdzimy czy nie chcesz nas oszukać i to co mówisz jest rzeczywiście prawdą – odpowiedział jego rozmówca bez wzruszenia.
- Przecież przesyłałem wam dokumenty potwierdzające to, udowodniłem, że w Semorze udało nam się przenieść moc transformacji ze zmarłego szamana wraz z jego organami do żywego osobnika, nie wykazującego wcześniej żadnych tendencji do przemiany! – wyjaśnił naukowiec z chorą ekscytacją w głosie. Zamurowało mnie. Po prostu mnie kurrwa zamurowało. Zaskoczony sięgnąłem ręką do ust, ale nie dotknąłem ich ze względu na maskę. Więc tu nie chodzi o zwykłą sprzedaż informacji, nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Moment, ale co to znaczy dla mnie?! Czy ja też jestem jakimś pierrdolonym wynikiem eksperymentu?! Spojrzałem na swoje tatuaże, czy ja byłem dziwadłem o którym on mówił? Zwykłym, szarym człowiekiem, któremu wszczepiono narządy jakiegoś umarlaka?! Na moment zapomniałem o całej sytuacji i tym w jakim celu się tutaj znalazłem. Chciałem informacji i krwi, czerwonej juchy tego łysego skurrwysyna. Powie mi wszystko, a później urwę mu łeb i nabije na pal. Złość rozpierała mnie od środka. Mózg nieprzyjemnie, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Sięgnąłem do torby i wygrzebałem dwa nasiona Duru Spina z jednej kieszonki. Łyknąłem je niemal od razu i wyskoczyłem z szafy. [ cenzura ] zbaranieli. Wyciągnąłem ręce w kierunku ochroniarzy i z rozpostartych dłoni wystrzeliły długie, czarne i niezwykle solidne, kolce które przebiły im grdyki nim ci zdążyli wyciągnąć broń. Spiorunowałem wzrokiem Timo, który przerażony przewrócił się, potykając się o sofę cofając się o krok.
- Nie daruję ci, będę cię torturował aż mi wszystko powiesz – rzuciłem przez zęby w jego kierunku. Przez maskę mój głos był lekko stłumiony, ale nabrał cięższego wydźwięku, co mi się nawet spodobało. Wypadło kurrewsko złowieszczo.
Babilończyk znajdujący się z nami w pomieszczeniu zachował się lepiej niż mogłem się tego spodziewać. Poderwał się z miejsca i ruszył na mnie. Nie sięgał po pistolet, ani nie sięgał po broń leżącą na podłodze. Musiał więc posiadać jakąś moc skoro chciał uderzyć bezpośrednio po tym co pokazałem.
- I Mbuluar Thahem – wymamrotał pod nosem zealota, a jego ręce nabrały koloru niebieskiego. Dotknął moich kolców nim zdążyłem je schować. Miejsca te zaczęły zamarzać w zastraszającym tempie, odskoczyłem w stronę drzwi, a przeciwnik skruszył mój dotychczasowy oręż niczym herbatniki. Z tym, że lodowe.
- Ładnie – skomentowałem zadowolony. Zawsze doceniałem kontakty z wojownikami dysponującymi różnego rodzaju mocami. Było to nie tylko szalenie pouczające, ale też ekscytujące. Sięgnąłem po swój kij i gdy tylko przeciwnik znalazł się blisko mnie rozłożyłem swoją broń i wystrzeliłem gazem babilońskiemu ścierwu prosto w twarz. Do tego zamachnąłem się celując na jego nogi. W efekcie totalnie zdezorientowany mężczyzna pierrdolnął barana w ścianę. Nim gaz zaczął działać na dobre uderzyłem go jeszcze w głowę.
Profesor Aretlome wybiegł na balkon, który uznał za jedyną drogę ucieczki. Dognałem go w ułamku sekundy i szarpnąwszy za bluzę rzuciłem na podłogę.
- Z tobą dopiero zacznę zabawę śprośna świnko – rzuciłem przystawiając mu kij do gardła i dociskając delikatnie mocniej niż powinienem, jeżeli chciałem żeby coś powiedział.
W tym samym momencie do pokoju weszło dwóch wysokich typów w czarnych pelerynach i maskach podobnych do mojej. Za nimi wszedł jeszcze jeden mężczyzna. Również miał narzucone na siebie ciemne okrycie, choć wystawał z pod niego długi, niechlujnie narzucony czarny krawat. Z oczodołów jego grafitowej maski z licznymi, małymi otworami lustrowały sytuację zimne, srebrne oczy.
- Wystarczy. Spisałeś się, witaj w szeregach Dahon Angkan – powiedział krótko i obrócił się na pięcie z powrotem do wyjścia z apartamentu.
- Kuro zajmij się Babilończykiem, wywiad chętnie go przesłucha, Tezuo weź profesora i dostarcz go windą towarową na parking – dodał jeszcze, wydając polecenia swoim przybocznym.
- Chwila, poczekaj! Chcę z nim pogadać, ja muszę się od niego czegoś dowiedzieć! – rzuciłem wkurzony ściągając z twarzy maskę.
- Tego co potrzebujesz dowiesz się w swoim czasie. Nigdy nie ściągaj maski w towarzystwie swoich towarzyszy, zapamiętaj to sobie – odpowiedział Balam, Heneral Plemienia Liścia ucinając dyskusję i sygnalizując, że nie życzy sobie sprzeciwu. Skurrwiel nawet się do mnie nie odwrócił. Wyszedł nie dając mi nawet momentu na ripostę. Jego podkomendni zabrali się za wykonywanie powierzonych zadań. Wściekły ruszyłem ku drzwiom, ale na korytarzu już nikogo nie zastałem.
Może nie mam problemu z wjechaniem komuś na chatę, ale może nie przemyślałem dobrze wyboru tej opcji. |
|
|
|
»Twitch |
#2
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 21-07-2015, 20:23
|
Cytuj
|
PODPALACZ
Tenri, stolica Khazaru
Ostatnie doniesienia o grasujących w stolicy podpalaczach zmusiły wszystkie służby, oficjalne i działające z ukrycia, do działania. Media rozdmuchiwały tą sprawę coraz bardziej. Co więcej te pieprzone pismaki prześcigały się w coraz to bardziej niedorzecznych domysłach dając niezłą pożywkę dla zagranicznych brukowców, które podważały kompetencje władz i podległych im jednostek. Jednak w czasach w których nie wydarzyła się żadna poważna tragedia nawet do czegoś takiego dziennikarze czepiają się jak rzepy. Ludzka tragedia to atrakcja, która do tego cieszy. Co za kurrewsko niewdzięczny zawód. Jak tacy ludzie patrzą w lustro, o czym opowiadają rodzinom przy kolacji? Nigdy nie miałem styczności z żadnym z nich, ale po tym co widzę i słyszę chętnie bym jakiemuś zaaplikował piąchopirynę.
Zastanawiałem się czy gdybym był w pionie egzekutorów nie dostałbym zadania wyśledzenia tych podpalaczy. W końcu rząd chciałby jak najszybciej wyeliminować problem i pozamykać mordy wszystkim szczekaczom.
Gapiłem się w niebo siedząc na jednej z ławek w zacisznym miejscu Centralnego Parku Tenri. Niedawno zaczęło świtać, a ja czekałem na swój kontakt już z dobre pół godziny. Gdyby było już ciemno zapewne migdaliłaby się tutaj jakaś parka, albo… Wzdrygnąłem się na samą myśl i postanowiłem przenieść się na trawę. Jak tylko miałem się już położyć moim oczom ukazał się wysoki chudzielec w czarnej pelerynie i czerwonej masce z kolcami rozłożonymi wokół twarzy. Spod maski wyłaziły krótkie, blond loki. Kobieta? Nie spotkałem jeszcze w Klanie Liścia żadnej. Myślałem nawet, że jest to jakaś reguła dająca prawo dołączenia w szeregi wyłącznie mężczyznom.
- No hej – zacząłem krótko, choć mój głos przez maskę wcale nie brzmiał zachęcająco.
- Twitch, mam dla ciebie akta o które prosiłeś Henerala.
Chłodno, beznamiętnie, równie dobrze mogłaby nic nie mówić i po prostu wręczyć mi teczkę, a później strzelić w ryj.
- Dzięki, a jak ty się nazywasz? – zapytałem niezrażony odbierając dokumenty. - Znaczy jaki jest twój pseudonim, bo przecież imienia mi nie możesz wyjawić... Chwila tutaj jest jeszcze koperta?
- To twoje nowe zadanie. Masz zlokalizować i wyeliminować odpowiedzialnego za podpalenia w Tenri. Szczegóły są w środku.
Jak tylko skończyła mówić odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę miejsca z którego przyszła. Zacząłem się zastanawiać czy to nie jakiś cyborg, do tego wersja testowa. A idź w cholerę. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tej wszechobecnej tajemnicy i oficjalności. Niektórzy biorą to trochę nazbyt dosadnie. W dupach się poprzewracało tyle powiem.
Zgarnąłem papiery do torby i ruszyłem w sobie znanym kierunku.
Siedziałem na dachu Komedy Głównej Straży Pożarnej w Tenri, bo gdzie prędzej dowiedziałbym się o jakimkolwiek pożarze w mieście, przyglądając się zdjęciom domniemanego podpalacza. Przydomek Verdo. Był młodszy ode mnie, miał może z 20, no może maksymalnie 22 lata. Długie i proste, rude włosy sięgały mu ramion, a zaczesana do tyłu grzywka w połączeniu z jego przystojną, lekko piegowatą twarzą sprawiały, że ktoś mógłby się niebezpiecznie pomylić. Aż trudno uwierzyć, że ta grzeczna mordka mogłaby być podpalaczem grasującym od 2 tygodni w stolicy. No, ale w końcu pozwolili mu dołączyć do Dahon Angkan, więc jakiś potencjał musiał mieć. Pytanie brzmi czy powodem dla którego klan się od niego odwrócił było zamieszanie w ostatnie incydenty czy chodziło również o jak to napisali w aktach: ,,agresywne zachowaniem, nie wykonywane poleceń i nadużywaniem swoich mocy bez wyraźnej potrzeby z ukierunkowaniem ich na przełożonego”. No cóż, nie gryzie się ręki, która głaszcze, bo może [ cenzura ]. Choć może chodziło o coś jeszcze? Może chuuj mnie to boli. Zastanawiałem się jak to możliwe, że sam był w stanie dokonać tylu zniszczeń, czasem nawet w niekoniecznie sąsiadujących ze sobą miejscach. Szukałem go cały dzień bez skutku, krążyłem po miejscach w których coś się ostatnio działo oraz w ich bezpośredniej okolicy. Pewnie się gdzieś zaszył. A może w końcu sobie odpuścił? Wystraszył się i spierrdolił za granicę, bo w końcu dotarło do niego, że podskoczył za wysoko.
Na szczęście zaczyna zmierzchać, a według ostatnich doniesień większość zdarzeń miała miejsce właśnie nocą. Ciekawe czy rzeczywiście działał sam, czy miał wesołych pomocników w dresach z klasycznym Kopnięciem Łosia w rękach. Znałem ten trunek. Siarką zajeżdżało od niego bardziej niż ze Źródeł Octu, ale miał chyba najnaturalniejszy wiśniowy aromat ze wszystkich dostępnych soczków z dolnej pułki. Osobiście jednak wolałem whisky, choć ostatnio zasmakowałem w naprawdę dobrym, ale drogim babilońskim burbonie Jim Baen. Mlasnąłem na samą myśl i o zmrożonej szklaneczce gdy niespodziewanie zobaczyłem niedaleko ode mnie cieniutki słup ognia, który zniknął równie szybko co się pojawił. Znowu w okolicy dzielnicy mieszkalnej, ale czemu tak blisko straży, tym bardziej, że trwa na niego obława. Po chwili kolejny, tym razem przynajmniej 30 metrów dalej. Poderwałem się na równe nogi i skoczyłem na rozłożyste kasztanowca rosnącego tuż obok budynku. Moje ręce zaiskrzyły się szmaragdowym blaskiem. Nagiąłem jedną z gałęzi i wystrzeliłem się w stronę miejsca z którego pojawił się jeszcze jeden ognisty filar. Mój lot nie trwał długo, bo zderzyłem się z jakimś pieprrzonym matołem ze skrzydłami i gruchnąłem o kubły ze śmieciami na czyimś podwórku.
- Jak latasz ty penisie! – rzuciłem podnosząc się z ziemi i otrzepując z syfu. Zaraz, zaraz, co kurrwa? Typ ze skrzydłami? Powiodłem wzrokiem w stronę idioty, który na mnie wpadł. Wyglądał na totalnie zdezorientowanego. Klęczał w bezruchu podparty rękoma z pięć metrów ode mnie. Na głowę opadł mu kaptur i nie wiedziałem z kim mam do czynienia. Ubrany był w czarną bluzę z kapturem, bojówki i mocne, wysokie do kolan glany. Z jego pleców wyrastały brunatno brązowe, błoniaste skrzydła pokryte łuskami. Nawet nie miałem pojęcia jak mógłbym je sklasyfikować. Wyglądały na gadzie, ale co za stworzenie mogłoby je mieć. Moje rozmyślania przerwał strumień ognia wystrzelony w moją stronę. Instynktownie uskoczyłem w bok. Sięgnąłem ręką do torby i wyciągnąłem ziarno Carnegiea gigantea oraz kilka ziaren trującego bluszczu, które wsunąłem pod palce prawej nogi.
Napastnik wciąż klęczał, chociaż zaczął charczeć i pluć płonącą śliną. Pokazała mi się znajoma ze zdjęć twarz, choć na żywo Verdo wyglądał na jeszcze młodszego. Zaskoczył mnie grymas bólu na jego twarzy. Chociaż z drugiej strony gdybym ja rzygnął ogniem to pewnie leżałbym i kwiczał. Jego tęczówki jarzyły się czerwienią, a mimo to nie wyrażały gniewu.
- Spokojnie gościu, nie zrozumieliśmy się – mówiąc to zrobiłem kilka kroków w jego stronę. Zero reakcji. Gapił się jak durne ciele, nie wiadomo czy to dobrze czy źle. Stojąc w masce i w charakterystycznej dla klanu liścia czarnej pelerynie nawet nie mam co owijać w bawełnę bajerując kto mnie przysłał i po co się zjawiłem.
- Osobiście nic do ciebie nie mam, ale żeś konkretnie nawywijał – nie zatrzymywałem się, podszedłem powoli jeszcze bliżej.
- On mi nie pozwala przestać, to on! – wycharczał z niebywałym trudem.
- Kto? Twój Manitou? Przejmuje władzę?
- Nie! On go kontroluje, on nas zmusza! – swój wywód podsumował wypluciem ognistego podmuchu. Był większy niż poprzedni, ale też wystrzelony bez pomyślunku, na odpierrdol. Z jego uniknięciem również nie miałem większych problemów, ale ten atak miał służyć jako dywersja, a młodzik poderwał się do ucieczki. Momentalnie zaryłem palcami w ziemię i w ułamku sekundy z ziemi wystrzelił trujący bluszcz, który chwycił za nogi wzbijającego się w powietrze smoczego rudzielca i ściągnął go na ziemię. Pnącza zaczęły coraz ciaśniej owijać się wokół jego ciała idąc coraz wyżej. Aktywowałem ściskane w dłoni ziarno i z mojej ręki wyrósł gigantyczny kaktus z tysiącami małych, wzmocnionych dzięki mojej mocy, igieł. Nie zwlekałem dłużej, dopadłem swoją ofiarę i zacząłem namiętnie okładać. Kolce wbijały się w jego ciało powodując przeszywający ból. Verdo miotał się jak oszalały. Nie spodziewałem się nawet, że może posiadać jeszcze tyle siły. Wcześniej wyglądał jakby był w rozsypce. Pieprzony symulant, przemógł dolegliwości i wyrwał się z uścisku trującego bluszczu. Odrzuciłem swój oręż i sięgnąłem po kij. Niespodziewanie chwycił mnie za fraki i jednym, potężnym wymachem skrzydeł poderwał nas z ziemi. Słyszałem jak w naszą stronę pędzą pojazdy na sygnale. Dwie, może trzy minuty dzieliły ich od nas.
- Pozwól mi przestać, nie chce mu robić krzywdy – powtarzał pod nosem. Coś mu się chyba [ cenzura ] w tej rudej bani, ciągnie mnie ze sobą w górę i gada coś takiego. Cholera wyglądał na chuchro. Językiem wypchnąłem szóstkę z puły i połknąłem. Z całego mojego ciała wyrosły zielone, ostre jak noże prawie 10 centymetrowe kolce. Przenikliwy jęk przerodził się w krzyk rozpaczy. Nie testowałem tego wcześniej, ale robi wrażenie i na pewno boli jak skurrwesyn. Dobrze, tak miało być. Mój przeciwnik stracił przytomność i zaczęliśmy spadać z dużą szybkością. To nie dobrze i lepiej gdyby tak nie było. Sięgnąłem do torby i wygrzebałem mały korzeń. Jak dobrze, że wszystko mam pospinane, bo przez tydzień bym tego nie wyzbierał. Ścisnąłem kłącze w dłoni i cisnąłem z całej siły pod siebie. Po chwili z ziemi wyrosła wierzba, która przechwyciła mnie w powietrzu. Zszedłem na twardy grunt i zobaczyłem, że nie jestem sam. Nad okaleczonym Verdo stał ten sam osiłek, którego spotkałem w Wilczej Paszczy.
- Jesteś Kuro, prawda? – powiedziałem zbliżając się nonszalanckim krokiem.
- Dobrze pamiętasz bracie. Podoba mi się twój styl, choć ciężko mi się w nim połapać.
Jego biała maska była banalnie prosta. Wąska przerwa w miejscu ust i szeroka na wysokości oczu. Bez żadnych zdobień czy bajerów. Wyglądała nudno, ale jednocześnie pasowała do takiego osiłka.
- Wiesz, w szaleństwie też jest metoda. Zabierasz go?
- Tak, nikt nie może się o nim dowiedzieć. Heneral zorganizował już gang podpalaczy, których zgarnie policja. Znikaj stąd i czekaj na dalsze rozkazy, świetna robota – odpowiedział okręcając łańcuchem bezwładne ciało młodzika.
Cóż mi więcej pozostało. Pożegnałem się skromnym uniesieniem dłoni i ruszyłem biegiem z miejsca zdarzenia. Nie chciałem myśleć o tym co się stanie z tym dzieciakiem, to nie była moja sprawa i nie mogłem nic już więcej zrobić. Musiałem skupić się na sobie i na realizacji własnych celów. Nie zadawanie zbędnych pytań i nie myślenie o głupotach pomagało mi iść do przodu. Tylko to się liczyło. Ciekaw tylko jestem dlaczego jego Manitou doprowadził go do takiego stanu, bo to musiał być on, no nie? |
Little hell. |
Ostatnio zmieniony przez Twitch 21-07-2015, 20:25, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
»Twitch |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 25-07-2015, 13:15
|
Cytuj
|
MARI
Bliżej nieokreślona lokalizacja, Khazar
Mari Lemero. Przeglądałem dzisiaj jej akta chyba już 5 raz, choć nie wiem sam czemu. Część stron była całkowicie zamazana czarnym flamastrem, kilka innych posiadało jedynie tytuły i opieczętowane były stemplem ,,utajnione”. Parsknąłem, drwiąc z własnej naiwności. Jest byłym członkiem Jizamurai, więc czego innego mogłem się spodziewać? To i tak sukces, że w ogóle dostałem jej teczkę, gdyby nie Heneral Plemienia Liścia, nawet nie miałbym jej aktualnych zdjęć i gówno bym wiedział o zamiłowaniu do noży. Muszę przyznać, że jest cholernie piękna i seksowna, zdecydowanie moje klimaty. Wielka szkoda, bo przemodeluję jej buźkę tak, że byli przełożeni nie mieliby szans, żeby ją poznać. Nie mogę jej wybaczyć tego co zrobiła, nawet po tak długim czasie. Teraz gdy wiem, że żyje nie odpuszczę. Dopadnę ją i zemszczę się za moją siostrzyczkę.
Mari wybrała sobie dość nietypowe miejsce na zaszycie się. Wilcza Klatka na pewno nie była ostoją spokoju, a kobieta pośród tych wszystkich zakazanych mord musiała się nieźle wyróżniać. Khazarskiej arenie szefował jej były rezydent, Tagen. Według pogłosek był cholernie brutalnym skurrwysynem, który nawet po zwycięskim pojedynku okaleczał swojego przeciwnika lub pozbawiał życia w najmniej humanitarny sposób.
Dowiedziałem się, że przed walką musiałem, zresztą jak każdy niespełna rozumu zainteresowany, spotkać się z nadzorcą Wilczej Klatki i jego asystentem. Mieli ocenić moje predyspozycje do walki i zatwierdzić miejsce starcia. Trochę mnie to zaskoczyło, bo pierwszy raz o tym słyszałem, ale prawda jest taka, że wcześniej nie byłem tutaj nigdy. Dostałem informację, że mam zejść na dół do części w której znajdowała się dawna strażnica przed wejściem do lochów. Na miejscu, w małej klitce będącej w zasadzie przejściem między korytarzem na zewnątrz, a podziemiami, zastałem dwóch gości czekających na mnie. Pierwszy był średniego wzrostu, konkretnie napakowany łysol z długimi, brunatnymi wąsami, które łączyły się z krzaczastymi pekaesami. Wyraźnie emanowała od niego charyzma i duma. Jego piwne oczy bacznie lustrowały mnie od momentu pojawienia się w polu widzenia. To musiał być szef areny, wyglądał na żołnierza. Odniosłem wrażenie, że ma wiecznie niepocieszony wyraz twarzy. Znając tendencję wapniaków do wspomnień zapewne nie raz się krzywi i powtarza, że za jego czasów gladiatorzy byli wielcy jak skała oraz walczyli stawiając na własną tężyznę fizyczną. Nie musiał tego mówić, ale widać, że jest typem, który chętnie zamiast oglądania potencjalnych uczestników wolałby zmierzyć się z niektórymi pseudo kozakami, aby udowodnić jacy są malutcy w porównaniu do jego umiejętności i doświadczenia. Krok w krok towarzyszył mu wychudzony, niski urzędas w wypłowiałym granatowym garniturku z pieprzoną muszką w tym samym kolorze. Jego przylizane na bok, krótko ostrzyżone włosy, a także wycofana postawa sprawiały, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Na pewno nie był szamanem, ani wojownikiem, musiał być asystentem Tagena, może też i księgowym. Zastanawiające jest o w jaki sposób zaskarbił sobie uznanie swojego przełożonego. A może były gladiator po prostu potrzebował kogoś kto potrafi pisać i stosownie pogadać jak zajdzie taka potrzeba?
- Mari? Dlaczego chcesz z nią walczyć? Lepszym przeciwnikiem byłby dla ciebie Łowca Dusz, ciekawszym i bardziej wymagającym – skwitował mój wniosek niepocieszony Tagen.
- Innym razem, do niej mam interes – odpowiedziałem strzelając palcami.
- Interes to trzymaj w spodniach. Gwałt jest zabroniony i będzie surowo karany!
Nadzorca momentalnie ruszył do mnie i chwycił mnie za koszulę. Miałem wrażenie, że jego towarzysz uśmiechnął się pod nosem, choć nie wiem co mogło być tego powodem.
- Spokojnie, spokojnie to dawna znajoma i chcę dać jej małego pstryczka w nos, że się nie odzywała.
Cały czas mierząc mnie wzrokiem odpuścił i cofnął się. W innych okolicznościach kopnąłbym go w ryj i wyzwał za znieważanie. Chociaż nie, jebie mnie to, bardziej ciekaw jestem na co go tak naprawdę stać i czy dałby radę jeszcze nadążyć. Przyjdzie i na to czas. Szef areny bez słowa zezwolił na pojedynek i od jego przydupasa dostałem informację gdzie mam się kierować dalej. Byłem podekscytowany, ale nie pokazywałem tego. Przeszedłem na wyższy poziom, do miejsca bezpośrednio nad tym w którym byłem chwilę temu. Wszedłem do małego pokoju z różnego rodzaju uzbrojeniem. Wyglądał bardziej jak brudny loch, albo stajnia. Na jego końcu znajdował się masywny właz z beli, odsuwany do góry. Zauważyłem, że mechanizm był stary, co podkreślało tylko wiekowość tego miejsca. Za tymi wrotami miałem ją spotkać, stanąć do walki na śmierć i życie. Przybyłem tu żeby zwyciężyć i nic, ale to nic innego mnie nie interesowało. Nagle zakręciło mi się w głowie. Pomyślałem, że muszę się uspokoić, bo za bardzo się podniecam i sodówka uderza mi do głowy. Sprawdziłem jeszcze raz torbę, ampułkę z trucizną w kiju. Nie wiem czemu, ale dziwnie obraz mi się rozmazuje. Może to stęchlizna tego pieprzonego lochu? Kiedy otworzą te cholerne wrota, potrzebuję świeżego powietrza…
Ocknąłem się z tak potężnym bólem głowy, że myślałem, że ktoś mi przypierrdolił. Nie mogłem się ruszyć, byłem spętany łańcuchem do którego przytwierdzone były dodatkowo ciężarki. Otworzyłem szerzej oczy i zobaczyłem Mari Lemero stojącą koło mnie i oglądającą moje sai. Towarzyszył jej asystent nadzorcy Wilczej Klatki. Obok jego nóg leżała moja torba i złożony kij. Przy drzwiach stał Tagen.
- Nasza śpiąca królewna się ocknęła – skomentował przylizany pedancik.
- Już myślałam, że Nik przesadził z tym gazem
- Przepraszam Panie, nie wiedziałem, że tak mocno go chwyci – odpowiedział osiłek przy drzwiach. Tylko czemu się odezwał jak wypowiedział te imię?
- Wydajesz się być zaskoczony. To ja jestem Tagen.
Rzeczywiście byłem, ten chuderlak miał być szefem areny i słynnym wojownikiem o morderczych zapędach? Moje szufladkowanie ludzi i pobieżna ocena znowu sprzedały mi kuksańca w bok.
- Nie spodziewałem się, że dasz się złapać na ten schemat z naoliwionego, napakowanego gladiatora, który miałby tu rządzić. Specjalnie jeszcze kazałem mu zdjąć koszulkę, żeby podkreślić to prostackie wyobrażenie. Naprawdę albo jesteś tak tępy, albo tak bardzo olałeś sprawę skupiając się na chęci walki z Mari, takich idiotów powinno się zarzynać jak barany, żeby nie narobiły szkód.
- Wystarczy, dziękuję – przerwała mu nagle dziewczyna i odesłała prostym machnięciem ręki. Gość podniósł wzrok i spojrzał na nią tak jakby była jeszcze bardziej seksowna niż w rzeczywistości. Zrobiła krok ku mnie obracając w prawej dłoni moje sai.
- Co masz do mnie i po co mnie szukałeś? Mówisz, że mnie znasz, ale ja nie kojarzę twojej przystojnej buźki.
- Musiałem przekonać się sam jak piękna jesteś!
Olała moją zaczepkę. Zamachnęła się i dźgnęła mnie ostrzem, trzymanym w ręce, prosto w moje udo.
- Przestań pieprzyć i nie marnuj mojego czasu! Kto cie przysłał, czego ode mnie chcesz!
Zacisnąłem zęby. Ból przeszył całe moje ciało, skutki potraktowania gazem usypiającym całkowicie ustąpiły.
- Nikt mnie nie przysłał! Chociaż nie, przysłała mnie Camilla! – wycedziłem przez zęby.
Zamurowało ją. Zamknąłem jej tą wytapetowaną mordę. Uniosła dłoń i zakryła twarz, była tak zaskoczona, że aż opadła na kolana. Wbiła we mnie swój tępy wzrok. Tagen i Nik byli zbici z tropu. Nie wiedzieli co się stało i chyba nie bardzo wiedzieli jak zareagować.
- Przypomniałaś sobie?! Dopadły cie wyrzuty sumienia czy myślałaś, że nikt nigdy się nie dowie?!
Nie czułem wcześniej takiego gniewu jak teraz. Kurrwa, nigdy nie dałem się sprowokować i wyprowadzić z równowagi, ale na widok zabójczyni mojej siostrzyczki po prostu coś we mnie pękło.
Szef areny widząc konsternację Mari podbiegł do mnie i kopnął mnie w bok, cholernie mocno. Raz jeszcze i kolejny. Widać, że sprawiało mu to chorą przyjemność. Dziewczyna poderwała się z miejsca, zrobiła potężny wymach włosami w kierunku Tagena. Ten odskoczył jak poparzony. Zobaczyłem jak na jego twarzy, szyi i koszuli pojawiają się czerwone szramy. Końcówki jej dredów zwieńczone były malutkimi i jak się okazuje, niesamowicie ostrymi oczami.
- Wystarczy! Wyjdźcie, załatwię to sama – powiedziała już spokojniej i przeciągnęła dłonią po poranionym policzku przylizanego koleżki. Ten jak w jakimś transie uśmiechając się jak debil obrócił się na pięcie, zgarnął Nika i wyszedł. Lemero odwróciła się i ruszyła w moją stronę. Przykucnęła i zaczęła odpinać ciężarki przyczepione do łańcucha.
- Camilla nie zginęła.
Teraz mi kopara opadła. Zapomniałem o bólu nogi i nie byłem w stanie wydukać z siebie nawet słowa. Poczekałem aż mnie uwolni i rzuciłem się na nią przygniatając do ziemi.
- Mów gdzie jest! Co jej zrobiłaś!
- Patrzysz na nią Teddy – powiedziała uśmiechając się lekko.
Wytrzeszczyłem oczy i uderzyłem nią mocno o ziemię.
- Łżesz, nie wkurrwiaj mnie, nie sprawdzaj na co mnie stać! Mów!
Zamiast tego zaczęła nucić. Z początku chciałem jej jebnąć, ale po chwili zacząłem rozpoznawać tą melodię. Moja siostra śpiewała mi jedną konkretną piosenkę, którą znaliśmy tylko my dwoje. Gdy chorowałem i się męczyłem uspokajała mnie, dawała poczucie bezpieczeństwa i sprawiała, że zasypiałem. Nikt inny jej nie znał, ona stworzyła ją dla mnie.
- Camilla?
[ cenzura ] do reszty. Zszedłem z niej i nie dałem rady wydukać z siebie nawet jednego słowa.
- Braciszku to naprawdę ja. Nie wiedziałam, że jeszcze kiedykolwiek cie spotkam.
Do jej oczu napłynęły łzy. Nawet nie byłem tego świadom, że ja zacząłem ryczeć już chwilę wcześniej. Nie wiem ile czasu minęło, jak patrzyliśmy się na siebie jak cielęta i płakaliśmy, nim rzuciliśmy się sobie w ramiona, ale poczułem niesamowitą ulgę. Część mnie wróciła na miejsce.
Gdy tylko się uspokoiliśmy wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy na trawie przed areną. Camilla zatamowała krwotok i opatrzyła mi nogę. Nie było to nic specjalnego, ale byłem tak szczęśliwy, że prawie zapomniałem o ranie po wbitym sai.
- Dlaczego pozwoliłaś mnie zabrać, dlaczego mnie nie szukałaś?
Siedząc obok przytuliła mnie mocno, a następnie strzeliła w kark.
- Nie chciałam pozwolić, ale nie udało mi się nic zrobić! – wbiła wzrok gdzieś w niebo i nabrała powietrza. – Byłam po prostu za słaba. Gdy się dowiedziałam, że chcą cie zabrać do Semory byłam przerażona i zdezorientowana. Nie miałam jednak pojęcia do kogo mam się zwrócić, poszłam więc do mojego przełożonego Balama, Henerala Klanu Liścia, do którego wtedy należałam. Mimo tego, że dał mi do zrozumienia, że jemu też się to nie podoba stwierdził, że nie mogę nic zrobić i muszę się podporządkować. Wściekłam się, ale mnie zignorował więc w szale go zaatakowałam. Szybko sprowadził mnie jednak na ziemię i konkretnie poturbował.
Nie chciałem jej przerywać, zastanawiałem się jak mam jej powiedzieć, że sam teraz należę do Dahon Angkan i miałem już wątpliwą przyjemność poznania Balama. O ile można to tak określić.
- Chciał mnie zabić, ale pomógł mi Tagen. Powiedział, że się mną zajmie. Na szczęście udało mi się z nim dogadać, bo sam ma wiele do ukrycia. Zmieniłam imię i nazwisko i zostałam gladiatorem w Wilczej Klatce. Musiałam stać się silniejsza, ale zabrakło mi szczęścia i wrodzonego talentu, który ty posiadasz – dokończyła i pogłaskała mnie po głowie.
- Nie daruję mu tego, sam i zabiję! – rzuciłem zaciskając pięści.
- Oszalałeś, zabraniam ci tego! Mimo tego, że nie wygląda Balam jest najszybszą istotą jaką znam, po transformacji jest nie do zatrzymania i jest tak potężny, że dosłownie zdmuchnąłby cie z powierzchni ziemi.
Znowu okazuje się, że jestem za słaby. Na mojej drodze znalazł się po raz kolejny ktoś komu nie dorastam do pięt. Myślałem, że znalazłem swoje miejsce, klan, którego nawet nie do końca rozumiałem, ale który miał być dla mnie wsparciem, a okazało się, że wszędzie są tylko kłamcy, pieprzeni oszuści.
- Dlaczego nie zaskoczyło cie jak o nim wspomniałam? Poznałeś go?
- To on przyjął mnie do Klanu Liścia.
Po raz kolejny tego dnia uniosła dłoń i zakryła usta. Jej przerażone spojrzenie mnie zaniepokoiło.
- Musisz szybko uciekać, musisz zerwać z nimi kontakt i zniknąć. Gdy przestaniesz być im potrzebny, albo gdy przestaniesz wykonywać polecenia zabiją cie! Najpierw zmieszają twoje imię z gównem, a później wykończą! – chwyciła mnie za rękę, a do jej oczu ponownie napłynęły łzy.
- Spokojnie, wiem co mam robić i nie dam się zabić, teraz gdy mam ciebie moje życie nabrało nowego sensu! Muszę teraz tylko zmienić priorytety. Wszystko będzie dobrze, a ja zabieram cie stąd!
- Nie mogę, klan mnie szybko namierzy, a ja nie mam siły stawić im czoła – powiedziała opuszczając głowę i skrywając twarz w rękach.
- Ej, ej, nie martw się, dam radę! A jeżeli ty jesteś tu bezpieczna to wytrzymaj jeszcze trochę. Wrócę po ciebie na pewno. Słuchaj wiadomości, jeszcze o mnie usłyszysz.
Szturchnąłem ją, żeby pomogła mi wstać. Przytuliłem ją jak najmocniej umiałem, pocałowałem w czoło, rozwinąłem kij i podparłem się nim.
- Trzymaj kciuki siostrzyczko. |
Little hell. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|