Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Doringham
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 04-02-2015, 01:16

1 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Kalamir

Jeżeli ruszysz daleko na wschód cesarstwa i miniesz te wszystkie rzeki, góry, to wreszcie napotkasz zielone lasy, które są tak rzadkie w naszej mroźnej krainie. Porastają najpiękniejsze dalmatyńskie wybrzeże jakie widział świat. Idź szosą i pytaj o Doringham. Rolnicy powiedzą pewnie byś kierował się dalej na wschód, więc tak zrób. Miń pola i zagajniki, a dojdziesz do małego fortu na wzgórzu, w którym stacjonują żołnierze. Oni będą wiedzieć o wiosce, bo regularnie zaopatrują się w niej w jedzenie. Poradzą ci pewno byś zszedł w dół, nad samo morze, i za wielkimi skałami skręcił na północ. Ujrzysz kilka tuzinów domów i jeden lub dwa małe statki. Wejdź do takiej drewnianej karczmy z piętrem, co się zwie "Pierogowy Wielorybnik", a dostaniesz najlepsze żarło i gorzałkę. Gdy się najesz i zapłacisz, zapytaj grzecznie i z szacunkiem o mistrza Arturio. Nie mieszka on bowiem w samym Doringham, tyle co na jednej z tych małych wysepek, które znaczą horyzont. No ale o tym powie ci dokładnie brodaty karczmarz.

***

Doringham to wieś przy wschodnim wybrzeżu Nag, otoczona przez łańcuch małych wysepek. Mieszka w niej niespełna dwieście osób. Jak w całym Silranie, panują tam korzystne warunki pogodowe, więc rolnictwo rozwinęło się w najlepsze. Część mieszkańców zajmuje się także rybołówstwem. Domy są solidne, często dwupiętrowe. W ostatnim czasie w okolicy zaczęli pojawiać się nowi osadnicy, wiec niewykluczone, że Doringam przekształci się kiedyś w miasteczko. Obecnie lokalnym przewodzi starosta oraz trzej wiekowi kapłani Odyna, prowadzący malutki szpitalik dla stacjonującego nieopodal wojska.

Do wsi zagląda czasem Arturio - legendarny medyk, który podobno leczył poprzedniego cesarza. Niestety jego praktyka zakończyła się gwałtownie, kiedy wyszło na jaw, że uprawiał czarną magię. Nawet teraz desperaci wyszukują go, żeby prosić, by użył swoich umiejętności do uratowania czyjegoś życia lub zdrowia. Większość odprawiana jest z kwitkiem, jednak jeśli wierzyć opowieściom stałych bywalców "Pierogowego Wielorybnika", niektórzy dostają to, o co proszą i wcale nie są zadowoleni...


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Twitch   #2 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 1053
Wiek: 35
Dołączył: 08 Maj 2009
Cytuj


Kilka dni temu po raz kolejny skontaktował się ze mną Nazir. Zaproponował mi spotkanie w znajomym barze ze striptizem, chociaż nie wydawał mi się typem lubiącym tego typu rozrywki. Pomijam już, że przez jego uzębienie odstraszałby większość tancerek, ale bardziej pasowałby mi na wyścigi hartów lub walki kogutów. Ciekaw byłem z czym tym razem do mnie przychodzi. Tym razem postanowiłem dłużej tu zabawić i skorzystać z dobrodziejstw klubu zwanego Rudym Piekiełkiem. Przydomek swój lokal ten zawdzięczał trzem gwiazdom estrady posiadającym charakterystyczne, ogniste włosy. Barmani żartowali, że w rzeczywistości to gorgony, hipnotyzujące swoim pięknem mężczyzn, którzy nie są w stanie odejść dopóki nie zostawią wszystkich pieniędzy. Interesujące, a może nawet warte sprawdzenia. Kapitan Krwawych Szakali przybył prawie godzinę przed czasem.
- Witaj Teddy, sprawa jest delikatna więc chodź w bardziej ustronne miejsce – powiedział stanowczo nachylając się do mnie. Był wyraźnie spięty. Nie wiem co było gorsze, to jak mu jechało z gęby czy to, że nie zamówiłem sobie żadnego tańca.
- No cześć, napić się tutaj pewnie też nie możemy? – pytałem chociaż wiedziałem jaka będzie odpowiedź. Nie protestowałem, wstałem z miejsca i niepocieszony ruszyłem za dowódcą.
Na zewnątrz baru czekał na nas jeep. Kierowca zawiózł nas do niewielkiego, opuszczonego magazynu zlokalizowanego poza granicami Har. Zorientowałem się, że w okolicy było ich kilka, a ten był w najlepszym stanie.
- Dopiero zaczęliśmy współpracę, a już planujesz moją egzekucję? – zażartowałem, chociaż sam nie byłem pewny czy nie trafiłem. W końcu mam do czynienia z pieprzonymi terrorystami, a ci są nieprzewidywalni.
- Planuję, ale nie twoją – odpowiedział Wahonov i powoli odsunął żelazne wrota hangaru. Zobaczyłem trójkę mężczyzn na samym środku pomieszczenia. Jeden z nich siedział spętany łańcuchem, a dwóch bojowników Krwawych Szakali, na co wskazywał ubiór, stało obok czekając na dowódcę. Facet na krześle był w kwiecie wieku, łysiejący z małą bródką, ubrany w zwykłe ciuchy, nie wyróżniał się niczym specjalnym. No może poza konkretnie obitą twarzą i rozbitą głową.
- Postaram się streścić sprawę w miarę możliwości krótko. Alex Flynn do tej pory zajmował się naszymi finansami, sprawdzony człowiek, wieloletni pracownik. Ostatnimi czasy zauważyliśmy, że zaczyna ubywać gotówki. Z początku były to drobne sumy, a księgowy zawsze tłumaczył to wiarygodnie – powiedział Nazir rozkładając ręce.
- Sprawa się zrobiła się naprawdę poważna jak zgłosił się do nas nasz kontrahent dostarczający nam sprzęt, ogólnie mówiąc. Okazało się, że nie otrzymał zapłaty za przekazany towar i zrobił się poważny zgrzyt, a raczej problem bo uważa, że go oszukaliśmy. Pieniądze zniknęły, a razem z nimi Flynn. Przed tobą siedzi jego brat, Albert, który jak się okazało jest zaskakująco uparty – stwierdził klepiąc w kark skrępowanego mężczyznę.
- Dałeś mu w ogóle szansę na odpowiedź? – zapytałem drwiąco przyglądając się dziełu kapitana. Wybuchnął śmiechem odsłaniając popsute zębiska.
- Kilkukrotnie, nie skorzystał – odpowiedział wciąż rozbawiony. – I tutaj zaczyna się twoja rola. Znasz się na toksynach i roślinkach, podaj mu jakiś specyfik, który rozwiąże mu język.
- To jeszcze go nie odciąłeś? Nie do wiary! – w dalszym ciągu badałem granice poczucia humoru Wahonova licząc, że go właściwie oceniłem i nie skończy się to dla mnie źle. Roześmiał się wraz z podwładnymi. Tylko więzionemu mężczyźnie nie było do śmiechu. Słysząc cokolwiek o odcinanych kończynach do jego oczu napłynęły łzy, próbował się szamotać, ale poskutkowało to wyprowadzeniem mocnego sierpowego przez jednego z bojowników.
- Mam coś odpowiedniego, mieszankę LSD, halucynogennych grzybów i rośliny, która spowoduje, że będzie zmuszony odpowiedzieć na wszystko co zechcesz, ale może też najzwyczajniej w świecie zacząć pieprzyć bez sensu – odpowiedziałem grzebiąc się w torbie. Po chwili wyciągnąłem niewielką fiolkę oznaczoną napisem VERITAS z półprzezroczystą, zawiesistą substancją.
- To takie serum prawdy z konkretnym kopniakiem – podsumowałem uśmiechając się.
- No i to rozumiem! – rzucił biorąc ode mnie ampułkę. – Przytrzymajcie go – rozkazał podwładnym. - A ty poczekaj i nie waż się wtrącać – zwrócił się do mnie i wlał zawartość do gardła przerażonego Alberta.
Po kilku minutach substancja zaczęła działać. Pytania Nazira przeplatane były kolejnymi ciosami jego ludzi, gdy brat poszukiwanego za bardzo odpływał i wygadywał niestworzone historie. Z jednym się nie pomylił. Krwawe Szakale naprawdę mogły pochodzić z czeluści piekielnych.
Przesłuchanie było prawdziwą torturą, tym bardziej, że część pytań szczerbatego była totalnie pozbawiona sensu, albo dotyczyła spraw o których brat Alexa nie miał prawa wiedzieć. Nie podobał mi się całkowicie styl jego działania. Momentami zaciskałem pięść i chciałem wyrwać z miejsca, ale nie wiem czy by to coś zmieniło. Wyszedłem po jakichś 10 minutach. Niecałą godzinę później wyszedł też kapitan poprawiając pelerynę.
- Wiemy, że zwiał z córką do Nag, a konkretnie do Doringham, wsi przy wschodnim wybrzeżu. Nie wiem czemu wybrał tamto miejsce, ale jeżeli liczył na spokojną emeryturkę to się pomylił. Ja jestem tam spalony, więc ty odnajdziesz naszego księgowego, odzyskasz kasę, a jego zabijesz. Z córką zrobisz co uważasz – powiedział chłodno dowódca Krwawych Szakali. Powiedział to tak jakby sprawa dotyczyła mebli, lub jeszcze mniej istotnych rzeczy. Czarny humor wraz z tą obojętnością w połączeniu z niebywałą inteligencją Wahonova tworzyły praktycznie kompletny obraz socjopaty.
- Flynn był biznesmenem, jeżeli wykiwał nas, zrobił to też z innymi. Może się okazać, że nie tylko ty na niego polujesz i ktoś jeszcze zechce go zabić. Masz być pierwszy, chcę żeby przed śmiercią dowiedział się za co umiera.
- Nie powiem, że mi się to podoba, ale chyba nie mam specjalnie nic do powiedzenia?
- Nie masz, wykonujesz moje polecenia jeżeli chcesz do nas należeć, taka jest kolej rzeczy – przerwał mi stanowczo uderzając dodatkowo pięścią w ramię i podając zdjęcie mojego nowego celu. Widząc ruch jego ręki i odczytując zamiary zaparłem się twardo na ziemi, a do tego napiąłem się tak, aby nie dać mu nawet cienia satysfakcji.
- Wyraziłeś się jasno – odpowiedziałem skinieniem głowy i ruszyłem w swoją stronę.
- Teddy pamiętaj, że nikt cie nie zmuszał na przyłączenie się, sam przyjąłeś propozycję – dodał z przekąsem i wrócił do magazynu. Miał rację, ale co mam poradzić na to, że nie lubię Nag. Nie i już.

Zmuszony byłem polecieć do Sarras, ponieważ Doringham był tak małą wioską, że przypływały tam ledwo jeden, a czasem tylko dwa statki w miesiącu, a o bardziej nowoczesnym środku transportu nawet nie było mowy. Po wylądowaniu kontakt Nazira zorganizował mi bezpośredni transfer do wioski. Wedle polecenia swoje kroki skierowałem od razu do karczmy zwanej ,,Pierogowym Wielorybnikiem”, jedynego miejsca w którym mogłem się czegokolwiek dowiedzieć. Lubiłem takie banalne i nie wymagające miejsca. Wszedłem spokojnie i skierowałem się od razu do baru.
- Witam, czy można tutaj dobrze zjeść? – zapytałem niską, młodziutką, ale też bardzo ładniutką barmankę. Ubrana była w jeansy i czarno-niebieską koszulę w kratkę. Miała zabawną blond fryzurę ściętą na grzyba, co sprawiało, że wyglądała jeszcze mniej poważnie. Zmieszała się lekko. Po krótkich oględzinach miejscowości, naprawdę wyróżniałem się z tłumu ze swoimi dredami i ciemniejszą karnacją.
- Oczywiście – powiedziała zaskoczona rozglądając się w koło. – Nie mamy stałej karty, na dzisiaj polecamy gulasz z dziczyzny lub grillowanego sandacza w sosie musztardowym – zaproponowała po chwili wskazując kciukiem za siebie na tablicę z cenami powieszoną na ścianie koło półki z trunkami. W szybie za butelkami zauważyłem, że pod ladą leżą dwie beretty. Raczej nietypowe wyposażenie karczmy w małej, rolniczej wiosce gdzieś na wydupiu Nag.
- Ryba brzmi kusz… - nie zdążyłem nawet dokończyć zamówienia, przerwała mi głośna wymiana argumentów przez dwóch mężczyzn, którzy wkroczyli do oberży. Jednego rozpoznałem od razu, Alex Flynn, wyglądał na znacznie bardziej zmarnowanego niż na zdjęciach przekazanych mi przez Nazira, ale to zdecydowanie był on. Drugi był starszy, wygolony na łyso z wąskimi oczami i dużym jak kartofel nosem. Mógłbyś wioskowym lekarzem ponieważ miał na sobie biały kitel.
- Arturio wiem, że to ty – kontynuował zbiegły księgowy chwytając swego rozmówce za ramię. – Błagam cie tylko ty możesz pomóc mojej córce, mam pieniądze, mam ich wystarczająco! – powtarzał powstrzymując się od płaczu. Nie wyglądał na kogoś kto perfidnie zaplanował kradzież pieniędzy terrorystom, chociaż jak zawsze pozory mogą mylić.
- Powtarzam ci człowieku, że mnie z kimś pomyliłeś! – odpowiedział ten drugi wyszarpując się. Był zażenowany, zresztą co się dziwić, dorosły facet praktycznie na kolanach prosił go o cholera wie co, ale znowu nie za darmo więc mógł go przynajmniej wysłuchać.
- Wiem, że to ty, sprawdziłem, słono zapłaciłem za te informacje, nie wyrzucaj mnie! – kontynuował Flynn.
- Zrozum, że ja nie jestem w stanie ci pomóc! – rzucił lekarz odpychając natarczywego mężczyznę. Sytuacji przyglądało się dwóch gości, wyglądających na lokalnych rybaków, siedzących w głębi sali. Zaskoczyło mnie, że młodziutka barmanka, nie odzywała się nawet słowem tylko z pełnym spokojem czekała na rozwój sytuacji. Wydało mi się to nazbyt podejrzane, tym bardziej biorąc pod uwagę zauważoną wcześniej broń. Korzystając z tego, że nie byłem już obiektem jej zainteresowania wyciągnąłem z torby kij.
- Nie powinnaś jakoś zareagować? Zaproponuj im po drinku może się uspokoją – zagadnąłem przerywając ciszę. Dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem i sięgnęła pod ladę. W lustrze za jej plecami zobaczyłem, że dłonie powędrowały po pistolety. Nie zwlekając dłużej rozłożyłem kij i uderzyłem ją w głowę nim zdążyła zrobić coś więcej. Przekręciłem rękojeść, skierowałem jeden koniec broni w jej stronę, po chwili wystrzelił jej w twarz trujący gaz. Bierni do tej pory obserwatorzy poderwali się z miejsca. Jeden z nich rzucił w moją stronę długi sztylet. Odepchnąłem się razem z krzesłem od baru i przewracając ze sobą kłócących się mężczyzn poleciałem na ziemię.
- Nie wstawać! – poleciłem przytykając do podłogi głowę poważnie wystraszonego Arturio. Poderwałem się na klęczki i zablokowałem swoim orężem kopniaka drugiego, który skierowany był prosto w moją twarz. Odepchnąłem go i uderzyłem zamaszyście w podbródek.
- Bianca nic ci nie jest?! – zawołał nożownik podbiegając do bliżej. Trochę za późno na troskę.
Z torby wyciągnąłem małą gałązkę dzikiego pnącza i zacząłem je rozwijać. Rzuciłem w twarz mężczyźnie, który zbliżył się do baru. Roślina zaczęła go oplatać go coraz bardziej, rozszerzając obszar na inne partie ciała. Ściskała mocniej, na nic się zdało szamotanie. Jego towarzysz wymamrotał coś pod nosem i wykonał wymach ręką w moją stronę. Dosłownie z nikąd pojawiło się kilka ostrzy które z niebywałą prędkością poleciały w moją stronę. Zrobiłem unik, ale mój przeciwnik ruszył za mną i sprzedał mi solidnego kopniaka w brzuch. Odpowiedziałem wymachem kija, ale zdążył odskoczyć. Z jego ręki wyłoniło się długi nóż. Teraz zrozumiałem, on potrafił je tworzyć, ciekaw byłem kto go przysłał. Momentalnie sięgnąłem do kieszeni po znajdujący się tam mały kawałek drewna. Ścisnąłem go mocno w dłoni, a z mojej ręki zaczęła wyrastać solidna tarcza wyglądem przypominająca oderwaną korę dębu.
- Dawaj – rzuciłem obracając kij w ręku.
- Czym ty jesteś?! – odpowiedział wybałuszając oczy. A to niby na mnie wrażenie miał zrobić kozik wystający z łapy.
Do nogi agresora dotknęło pnącze, które zakończyło już żywot jego kolegi. Stracił panowanie nad sobą i ruszył na mnie. Upuściłem kij i zablokowałem jego atak drewnianym puklerzem, zwiększając jego objętość. Nie odpuszczał tylko cały czas napierał. Stworzył jeszcze jedno ostrze, próbował mnie ciąć. Wyciągnąłem zatknięte za pas sai, a gdy nadarzyła się okazja kucnąłem i nie rezygnując z obrony pchnąłem go w brzuch. Drugi raz, trzeci, czwarty, aż miał dość i osunął się na ziemię. Wytarłem o niego swoją broń i odwróciłem się do Alexa i Arturio. W dalszym ciągu leżeli na podłodze. Byli spanikowani, nie wiedzieli co mają robić.
- Proszę cie, nie zabijaj mnie – odezwał się ten drugi siadając powoli z rękoma do góry.
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałem chowając szpikulec i dezaktywując tarczę.
- Nazir przesyła pozdrowienia, Flynn idziesz ze mną – powiedziałem zwracając się do uciekiniera podchodząc do niego i podnosząc go do góry.
- Ja nie mogę, błagam cię – odparł zalewając się łzami. – Ja nie mogę zostawić córki, on musi mi pomóc. Zrobiłem to dla niej, ona umiera, a tylko on jest w stanie ją uratować – kontynuował wskazując na drugiego mężczyznę. On się nie odzywał, patrzył to na mnie, to na księgowego.
Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć. Wiedziałem jak potwornym uczuciem jest utrata bliskiej osoby i wizja samotności. Nie miało znaczenie doświadczenie życiowe, wiek czy środowisko, gdy z ukochanej osoby uchodzi życie nic się nie liczyło.
- Nie mam na to wpływu, jestem tu żeby odzyskać pieniądze, które ukradłeś.
- Oddam ci wszystko co zostało tylko zlituj się nade mną i zmuś go, żeby z nami poszedł do mojej córki.
- Ja tu wciąż jestem! – burknął niepocieszony Arturio. – Jeżeli obiecasz, że nic mi nie zrobisz pójdę z wami, ale nie obiecuję, że będę mógł pomóc – dodał zaraz.

Rozejrzałem się w koło, nie wiedziałem czy mogę zostawiać taki burdel. Zapewne coś takiego odbije się niemałym echem i jeszcze przez długi czas mieszkańcy wioski nie będą mogli uwierzyć w to co się stało. Szkoda, że przez tą sytuację zburzyłem sielankę tego miejsca.
Alex zaprowadził nas trzy domy dalej do piętrowego bliźniaka. Wytłumaczył, że wynajął tutaj mieszkanie i tam znajdowała się chora. Gdy dotarliśmy na miejsce mniej więcej piętnastoletnia dziewczyna ledwo oddychała. Dotychczas pasywny lekarz wskoczył przed nas do pokoju i zaczął osłuchiwać dziewczynę. W między czasie udałem się z Flynnem po pieniądze. Jak się okazało zostało ich mniej niż połowa. Tłumaczył, że wydał je na lekarzy w najlepszych sanbetańskich szpitalach, ale tam nie byli w stanie pomóc jego córce. Nie byli w stanie zdiagnozować co jej dolega, a kolejne badania sprawiały coraz więcej bólu więc postanowili je przerwać. Od jednego ze znajomych dowiedział się o legendarnym medyku, który podobno leczył poprzedniego cesarza Nag i ten postanowił szukać u niego pomocy. Odrzucił wszystko i zaryzykował nawet własne życie, żeby ją ratować. Zrobiło mi się go żal, naprawdę. Nie spodziewałem się tego po sobie, nie byłem melancholijny. Liczyłem, że Arturio coś jednak wskóra.
Poszliśmy do drugiego pokoju i zobaczyliśmy go modlącego się przy łóżku dziewczyny. Przerażony Alex podbiegł do niej.
- Coś ty do cholery zrobił! – krzyk, który wydarł z siebie był przepełniony niesamowitym bólem.
Doskoczyłem do nich, odepchnąłem księgowego i chwyciłem za fraki lekarza.
- Nie dało jej się pomóc, choroba która ją trawiła była nieuleczalna. Było już za późno na jakikolwiek ratunek. Gdybyście zjawili się wcześniej, teraz mogłem jej tylko ulżyć.
Flynn opadł na kolana i zaczął płakać. Kazałem wynosić się szarlatanowi i dałem chwilę załamanemu ojcu.
Pomogłem mu pochować dziewczynę. Chciał się zabić, ale mu nie pozwoliłem, powiedziałem, że to uniemożliwi mu dotarcie do córki. Odpowiedział, że nie chce jej opuszczać, że nie potrafi. Postanowiłem go wesprzeć. Dałem mu do połknięcia kilka ziaren wierzby płaczącej oraz silnego środka usypiającego. Zapewniłem, że wszystko będzie w porządku, a gdy osunął się na ziemię przyłożyłem dłoń do jego brzucha. Trzymałem tak długo, aż z jego ciało w ziemię wbiły się korzenie. Drzewo powoli zaczęło kiełkować w górę, poczekałem aż urośnie na tyle aby cieniem otaczało grób małej. Tak aby ojciec mógł cały czas mógł otaczać ją opieką.
Nim zdążyłem odejść zadzwonił Nazir. Nie chciałem mu opowiadać wszystkiego. Dlatego, że pewnie by tego i tak nie zrozumiał, ale nie miałem zamiaru okazywać słabości. Zadanie było wykonane, Alex Flynn nie żył, a ja odzyskałem pieniądze, a przynajmniej tą część która została.


Little hell.
   
Profil PW
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 12