7 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 16-04-2010, 13:55 [Lokacja] Ołtarz Ukojenia
|
Cytuj
|
Autor: Insoolent
Szedłem przez Stepy Jutrzni już trzy dni. Wokół nie było nic innego tylko równiny porośnięte wyblakłą trawą, czasem mijałem powyginane, chude akacje. Nic, dosłownie nic. Nie możliwe, żeby ukrył się przede mną kamienny ołtarz, skoro nie ma tu żadnej większej roślinności, a tym bardziej żadnego wzniesienia. Zdziwiło mnie tylko jedno. Czemu nie widziałem ani jednego dzikiego zwierzęcia? Ostatnią antylopę dostrzegłem jakieś pięć kilometrów temu. Postanowiłem iść dalej. Zrobiłem może jakieś dziesięć kroków i nagle w coś uderzyłem. Spojrzałem przed siebie. Nic. Wyciągnąłem do przodu rękę. Napotkała opór, a do tego jakiś dziwny dreszcz przeszedł mnie po ciele, ale nie była to reakcja mojego ciała. Intuicja kazała mi wyjąć kartkę z zaklęciem odbezpieczającym, jaką dostałem od dowództwa. Powoli lecz wyraźnie i głośno przeczytałem zapisane znaki. To, co następnie ujrzałem, było zdumiewająco piękne. Niewidzialna osłona spłynęła niczym woda po szybie i ukazał mi się bogato zdobiony Ołtarz Ukojenia, o którym mówiły pradawne podania i legendy. Kamienna płyta lśniła blaskiem nieznanych mi kamieni szlachetnych. Jednak jedna rzecz mnie zaniepokoiła. Na blacie ołtarza był wyryty symbol starożytnego boga burz, pustyń i świata umarłych – Setha. Wysunąłem powoli rękę w stronę rycin. To był błąd. Znak rozjarzył się czerwonym światłem, które oślepiło mnie i ogłuszyło... Następne co zobaczyłem, to był szpitalny sufit. Lekarze poinformowali mnie, że dotarłem do miasta ze śmiertelnymi ranami na ciele, majacząc jakieś bzdury. W szpitalu zapadłem w półroczną śpiączkę i obudziłem się dopiero teraz. Nigdy nie dowiedziałem się niczego więcej o legendarnym Ołtarzu Ukojenia.
***
Gdzieś na Stepach Jutrzni, dawnych terenach Khazaru, które po wojnie przypadły Babilonowi, stoi legendarny Ołtarz Ukojenia, na którym były w dawnych czasach składane ofiary Sethowi, aby ukoić jego gniew. Obiekt kiedyś zabezpieczony przez najwyższych babilońskich kapłanów, został odpieczętowany i co roku pochłania nieznane liczby ciał przypadkowych wędrowców. Nie znaleziono jeszcze śmiałka, który odważyłby się zbadać tajemnice sił starożytnych bogów oraz oczyścić ze zła zabytkowy ołtarz. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
RESET_Naoko |
#2
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29 Dołączyła: 27 Cze 2014
|
Napisano 26-10-2010, 11:24
|
Cytuj
|
[Ninmu|Babilon] Boska interwencja
- Żądam całkowitego posłuszeństwa!
- Źle trafiłeś, nie znam definicji tego słowa - odpowiedziałam, wcześniej pozwalając sobie na zdrowe ziewnięcie.
Mój rozmówca nie był zadowolony z mojego zachowania. Ogólnie wszystko, co było związane z moją osobą mu przeszkadzało. Fakt, nawaliłam przy ostatnim zadaniu, jednakże nie miałam zamiaru dawać sobie w kaszę dmuchać. Zaspokojenie swoich potrzeb należało do moich priorytetów. A posłuszeństwo nie było zamieszczone nawet na ostatnich stronach "Listy potrzeb Zealot Fausset".
Rozsiadłam się wygodniej w krześle i z bezczelną miną wcinałam małe co nieco w postaci lizaka. Wiśniowego, rzecz jasna. Myślałam jeszcze nad zarzuceniem nóg na blat, ale nie byłam zbyt dumna ze stanu czystości swego obuwia, więc zrezygnowałam.
- Jean, czy ty do końca zgłupiałeś za tym biurkiem? Od kiedy wykonywałam jakiekolwiek twoje polecenia? Przecież razem przeszliśmy przez Akademię. Zapomnij.
- Jestem twoim przełożonym Fausset! I byłoby lepiej, gdybyś zaczęła do tego się stosować.
- Daj spokój. Masz wyższy stopień tylko dlatego, że od zawsze byłeś grzecznym chłopcem - podniosłam się z miejsca. W biurze Jeana zawsze dopadała mnie depresja. - Jeżeli nie masz nic ciekawszego na chwilę obecną...
Mężczyzna skrzywił się i rzucił mi lekko pożółkłą aktówkę. Złapałam ją w locie i przyjrzałam się symbolowi w prawym, górnym rogu. Widniał tam księżyc w nowiu. Czyli zadanie nie należało do najłatwiejszych. Gwizdnęłam z podziwu. Pod symbolem była napisana data rozpoczęcia śledztwa. Akta należały jeszcze do wcześniejszej dekady, za czasów, kiedy dopiero rozpoczynałam swoją edukację.
- Nie sądziłam, że dożyję dnia w którym potraktujesz mnie poważnie - mruknęłam z uśmiechem na ustach i otworzyłam teczkę.
Po kilku pierwszych zdaniach sądziłam, iż padłam ofiarą fatalnego żartu. Następne utwierdzały mnie w przekonaniu styczności z krótkim opowiadaniem SF. Jednak akta nie były sfałszowane. Byłam tego pewna. Na pierwszy rzut oka mogłam stwierdzić, czy dokumenty zostały sfałszowane czy też były prawdziwe. A te były autentyczne. Byłam o tym przekonana. Zatem dlaczego nie mogłam uwierzyć w to, co było napisane czarno na białym?
- Spójrz na ostatnie strony...
Zdziwiło mnie te polecenie. Dlaczego miałam sprawdzić strony, a nie stronę? Jednakże tym razem zastosowałam się do niego bez słowa sprzeciwu. Kilka ostatnich stronnic zawierało nazwiska. Na moje oko kilka dobrych setek. Pobieżnie przejrzałam listę i trafiłam na kilka znajomych nazwisk należących do ludzi, których nie widziałam na pewno od dobrych kilku lat.
- Bierzesz te zadanie?
Oczywiście, to było pytanie czysto retoryczne, gdyż oboje znaliśmy na nie odpowiedź.
*** kilka dni później, Stepy Jutrzni ***
- No to wpadłam po uszy - mruknęłam z niezadowoleniem, szczelniej opatulając się kurtką.
Podróż po nieznanym terenie nie należała do najprzyjemniejszych, szczególnie przebywając ją pieszo. Tak, moi mili, Zealot miała nie lada kłopoty. Samochód musiałam zostawić wiele mil za sobą, nie mając szans na żadną pomoc z zewnątrz. Misja była tajna, nie mogły się o niej dowiedzieć nieodpowiednie osoby. A takich można było znaleźć wystarczająco dużo, nawet w tak wspaniałym państwie, jakim jest Babilon. Trudno było uwierzyć, ale wielu z zealotów nie było godnymi bycia Świętymi Wojownikami. Dobra, trochę z tą świętością przesadziłam...
Pogrążona we własnych myślach nie zdałam sobie sprawy, kiedy dotarłam do lokacji Ołtarza Ukojenia. Poinformował mnie o tym łaskawie mój GPS delikatnym piknięciem i nad wyraz oślepiającą, czerwoną kontrolką. Sięgnęłam po latarkę [nawet nie wiem kiedy zrobiło się tak ciemno] i przeczesałam pobieżnie okolicę. Trawa jak trawa, kamień jak kamień - wszyscy na oczy własne widzieli i wiedzą, jak wyglądają. Jednak Ołtarzu nie widziałam. Ani nawet jakiegokolwiek znaku, iż takowy kiedyś tutaj istniał.
Zirytowana, zaczęłam szukać w pamięci wszelkich informacji na temat tego tajemniczego miejsca. O ile się nie myliłam, magiczna kopuła okalająca budowlę została zwolniona przez jakiegoś tam wysłannik Babilonu. Pewnie przez niedoświadczonego klechę. Pomijając. Zatem Ołtarz powinien być widoczny co najmniej wzorowo. Jednak zamiast niego, pojawiły się przed moimi oczami te kilka stronnic z wypisanymi od góry do dołu nazwiskami. I po chwili mnie olśniło.
- Jeżeli Ołtarz pochłonął tyle ofiar, to musiał być albo nieziemsko piękny, albo niewidoczny. Przynajmniej dla oczu zwykłych ludzi... - rozejrzałam się dookoła, tym razem uważniej i wolniej. Ciemność widzę!
- Nie byłoby przecież sensu w jego budowie, gdyby był dostępny nawet najbardziej żałosnemu biedakowi...
Zamknęłam oczy i zaczęłam wodzić palcami w powietrzu. Z boku musiało to wyglądać niezwykle komicznie, jednak co mądrzejsi wiedzieli, że zealoci nie byli tylko Panami Żywiołów. Potrafiliśmy, oczywiście po wieloletnich ćwiczeniach, odnaleźć to, co niewidoczne. Wyczuwaliśmy magię z taką samą łatwością, z jaką dziecko wyczuwało zapach świeżo upieczonego ciasta. I co najważniejsze, potrafiliśmy wyostrzyć nasze zmysły w sprzyjających okolicznościach. Reszta zależała już tylko od szczęścia. Jedna z pomocą Lumena żaden z nas nie wątpił w odnalezienie prawdy.
Moje usta samoistnie układały się w słowa modlitwy. Czułam Moc, która otaczała mnie niczym ciepło słońca o poranku. Ogrzewała moje serce i napełniała je siłą potrzebną do kontynuowania zadania.
Uniosłam powieki, a z moich źrenic zionął czysty blask. Teraz widziałam rzeczywistość, taką, jaka była naprawdę. Przetarłam dłonią powietrze w tych miejscach, które były spowite szarym dymem. Efekt był natychmiastowy. Dym spłynął w głąb ziemi, a moim oczom ukazał się Ołtarz. Zamknęłam oczy i wypowiedziałam szeptem Słowo. Blask Lumena [gdyż tak pozwalałam sobie nazywać Moc] zanikł, a sama poczułam się niezwykle zmęczona. Powiedziałabym nawet, iż piekielnie zmęczona. Modlitwa była ostatecznością - zmuszała umysł i ciało do przekroczenia ostatecznych barier. Dawała siłę, wiedzę, jednak w zamian zabierała energię życiową. Niszczyła. Zabijała. Albo pozostawiała z nas strzępek tego, czym kiedyś byliśmy. Dlatego też rzadko z niej korzystaliśmy.
Opadłam na kolana. Spazmatycznie nabierałam powietrza, jakbym przebywała pod wodą co najmniej kilka minut. Moje ręce drżały, czego i tak tylko się domyślałam, ponieważ ledwie widziałam na oczy. Byłam teraz bezbronna niczym owieczka rzucona na pastwę wygłodniałym wilkom. I mogłam tylko beczeć w bezsilności w sytuacji pojawienia się przeciwnika. A takowy, oczywiście, pojawić się musiał.
Stanął przede mną wysoki, ubrany w ręcznik zawiązany dookoła pasa. Śniady, z opadającymi na ramiona ciemnymi włosami. Z grzeszną przyjemnością zauważyłam, iż miał nad wyraz dobrze umięśnioną klatkę piersiową, a jego ramiona prezentowały się niezgorzej. Gdyby tylko był po właściwej stronie i młodszy o kilkaset lat, może skusiłabym się na pójście z nim na kawę. Jednak w obecnej chwili musiałam porzucić błogie rozmyślania i zacząć ratować skórę. O walce, póki co, można było zapomnieć. Zatem uśmiechnęłam się najpiękniej jak potrafiłam. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ręka mężczyzny opadła na moją głowę. I tak po raz kolejny ciemność zobaczyłam.
*** w nieznanym miejscu, nieznanego czasu ***
- Naprawdę, uważam, że poświęcenie mnie nie przyniesie wam żadnych korzyści. Ba! Na pewno moja brudna krew zbezcześci wasz święty ołtarz, a przez to...
- Milcz kobieto! - dostałam w twarz. Nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni raz. Przełknęłam jednak zniewagę ze stoickim spokojem. Bo cóż mogłam zrobić ze skutymi dłońmi i wykończoną po bardzo trudnym w sztuce zdjęciu demonologicznego zaklęcia rzuconego przez niebywale zdolnego heretyka? Tylko przełknąć zniewagę ze stoickim spokojem.
Główny Kapłan Setha przyjrzał mi się badawczo i, jeżeli mnie wzrok nie mylił, ze zboczonym błyskiem w oku. No pięknie! To jeszcze przed poświęceniem miałam stać się główną atrakcją zbiorowej orgii? Skandal!
- Nasz Bóg będzie zadowolony z ofiary złożonej z walecznej zealotki. Tak. Jesteście przepełnieni magią Lumena. A ty widocznie masz jej więcej niż poprzedni, gdyż udało ci się przełamać naszą barierę. Tak...
- Dobra, a tak z innej beczki, dlaczego masz głowę psa? - niezwykle mnie interesowało, czy już podali mi jeszcze jakieś narkotyki, czy też to wszystko działo się tylko w mojej głowie.
Otóż znajdowałam się w kamiennej, okrągłej komnacie, która była ulokowana tuż pod Ołtarzem Ukojenia, jak mniemałam. Sama stałam przykuta do kamiennej kolumny, przebrana w kusą, białą szatę. Dookoła mnie stali ludzie, ubrani również w białe, ale znacznie lepiej okrywające ciało szaty. Po mojej prawicy stał strażnik, a przede mną Główny Kapłan. Reszta poruszała kończynami w jakiś mało skomplikowany sposób, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Zgraja heretyków jak się patrzy.
Mężczyzna chyba się rozgniewał moim pytaniem, gdyż znowu dostałam w twarz. Jak na mój gust trochę za mocno. Póki co byłam przecież tylko bezczelna! Nie profanowałam ich świętego miejsca. Jeszcze. Z resztą - takie tam ono święte jak wielkie markety w Arkadii.
- Koniec z tymi żartami. Przygotować kobietę do poświęcenia!
Gdy tylko rozkuli mi kajdany, próbowałam rzucić się na strażnika. Jednak równie dobrze mogłam próbować przenieś górę. Nie byłam w stanie kiwnąć palcem. Opadłam na kolana, a strażnik pociągnął mnie za włosy niczym szmacianą lalkę. Możecie uwierzyć, iż nie spodobało się to małej Zealot, ale cóż mogłam zrobić? Gryźć, krzyczeć i uciekać do wyjścia z prędkością kulawej kaczki? Przecież to byłoby zbyt poniżające, nawet w tych okolicznościach. Zatem pozwoliłam na przymocowanie mnie skórzanymi pasami do ołtarza. Jak również na wymalowanie na całym ciele jakiś dziwnych znaczków, które zapewne miały być jakimiś sekretnymi zaklęciami. W sumie, miałam to wszystko w głębokim poważaniu. Mogłabym jeszcze ostatecznie zwrócić się do "Zaklętych", ale wątpiłam, by którykolwiek z oddanych wiecznej służbie Lumenowi żołnierzy ruszyłby swoim prawie wszechmocnym palcem, by mi pomóc. Poniosłam porażkę z własnej winy. Trzeba było się domyślić, że Ołtarz był zbudowany z księżycowego kamienia i stawał się widoczny przy użyciu magii światła bądź ognia. Ale nie - wiernej służce Lumena zachciało się przyszpanować. I przez to moje życie mogło ulec znacznemu skróceniu.
Kapłan pochylił się nade mną i zgarnął mi z czoła kilka kosmyków.
- Trzeba było wiedzieć, że służba tak marnemu bytowi, jakim jest Lumen doprowadzi cię do zguby.
Zjeżyłam się i rzuciłam w jego kierunku garścią przekleństw.
- Lepiej zamknij swoją kaprawą gębę!
- O, widzę, że ktoś się tu zdenerwował... Spokojnie, szczeniaczku Lumena. Wkrótce będziesz miała okazję ujrzeć prawdziwą moc pochodzącej od jedynego, prawowitego boga! Setha! - krzyknął w kierunku tłumu, który natychmiast odpowiedział mu radosnym okrzykiem.
- On mym światłem! Moją drogą i zbawieniem! Z nim życie i chwała! - krzyknęłam mocnym głosem. Czego jak czego, ale nie miałam zamiaru pozwolić na bezkarne obrażanie Lumena. Co to, to nie!
- Zamilcz głupia dziewucho! Otwórz lepiej szerzej oczy, byś mogła zobaczyć rodzącą się potęgę! - kapłan uniósł ręce do góry i zaczął inkantować jakieś zaklęcie. Wówczas kamienna komnata zaczęła unosić się do góry i tak jak przepuszczałam, pojawiliśmy się tuż przy Ołtarzu.
"Nie najgorsze miejsce na śmierć" pomyślałam, przyglądając się Ołtarzowi. Wielki, o idealnie wykonanych zaokrągleniach, z ołtarzykiem ofiarnym na środku. Na głównej ścianie widniał jakiś wizerunek, jednak nie byłam w stanie dostrzec, cóż takiego było tam wyryte. Pewnie wizerunek Setha. Albo "Made in Nag" albo w jakimś innym, pokręconym państwie.
Zostałam pociągnięta w kierunku kamiennego ołtarzyka i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, iż naprawdę mogę pożegnać się z życiem. Nie zrozumcie mnie źle - nie bałam się śmierci, jednak byłam niezwykle przywiązana do swojego marnego żywota. Jak każdy człowiek. Zatem mimo woli zaczęłam się szarpać, kopać i gryźć. Przedłużyło to moje życie o kilka sekund, jednak zapłaciłam za to kolejnym uderzeniem w twarz. Oj, obitą musiałam mieć twarzyczkę.
Ułożono mnie na postumencie i przywiązano skórzanymi pasami. Kapłan sięgnął po moją dłoń i rozciął jej spód. Syknęłam z bólu. Po chwili to samo zrobił z drugą. Skrępowana, mogłam tylko ze smutkiem przyglądać się płynącym stróżkom krwi, które spływały do dwóch glinianych naczyń. Widocznie krew wyzwalała jakieś pokłady energii, która była przyczyną tych wszystkich ofiar. Zagadka rozwikłana. I jeszcze dowiedziałam się, jak kończyli moi przyjaciele zealoci. A ja miałam podzielić zaraz ich los.
Ściana z rysunkiem rozbłysła na czerwono, a kapłan zaczął znowu recytować jakieś formułki. Tłum za nami śpiewał, a raczej wył, jakąś dziwną pieśń. I przyznam szczerze - sądziłam, że to koniec. Pogodzona z porażką zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć na to, co miało teraz miejsce. Skupiłam się na modlitwie do Lumena. Nic innego mi nie pozostało. Miałam tylko małą nadzieje, iż chociaż w tej chwili będzie tylko przy mnie. Na tych kilka sekund stanie się tylko moim bogiem. Ta myśl ogrzewała serce, dodawała otuchy. I wówczas po raz kolejny poczułam Moc. Jej natężenie było jednak o wiele większe niż byłam w stanie utrzymać. Skumulowana w sercu, w ciągu kilku sekund rozeszła się po całym moim ciele, które zajęło się żywym ogniem. Otworzyłam powieki i przemówiłam Głosem. Głosem Lumena. Mój bóg był przy mnie!
- Wyznawcy Setha! Głupcy! Sprowadziliście na siebie gniew Lumena! Zginiecie w ogniu Jego chwały!
Bez problemu wstałam i spojrzałam na przerażony tłum. Pstryknęłam palcami, a ogień okalający moje ciało runął na nich, prawie natychmiast zamieniając ich w popiół. Spokojnie odwróciłam się w kierunku kapłana. Opadł na kolana i chyba błagał o litość. Nie wiem, nic nie słyszałam. Mimo, że byłam przepełniona Mocą, mój umysł był spokojny i pusty. Pozbawiony jakichkolwiek myśli. Uniosłam głowę do góry i rozpostarłam ramiona. Rozbłysłam na chwilę intensywnym światłem, a ogień runął na kapłana i ołtarz.
*** kilka chwil później ***
Stałam na środku kamiennego podestu. Wokół mnie nie było żadnej żywej duszy. W powietrzu unosił się tylko delikatny zapach popiołu. Po kamiennym ołtarzu też już wiele nie pozostało. Teraz przypominał tylko masę skalną o nieokreślonych kształtach. Można by było powiedzieć, że wyglądał jak zastygnięta lawa.
Nie wyczuwałam magii. Nawet w sobie. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w nieznanym mi kierunku. Po kilkuset metrach opadłam na kolana. Wyczerpana, skuliłam się w kłębek. Nie musiałam się niczego obawiać. Wiedziałam, że nic złego nie mogło mi się stać, skoro po mojej stronie był sam Lumen. Zawsze odczuwałam szacunek do mojego boga, jednak teraz zmienił się on w oddanie i cześć. Wiedziałam, że z dzisiejszym dniem stałam się Jego pożogą. Na Jego rozkaz miałam zamieniać wszystko w popiół. I powiem szczerze, że taka wizja przyszłości jak najbardziej mi odpowiadała. Bo skoro Lumen z nami, to któż jest przeciw nam?
A miałam tak pięknie zakończyć przed uśnięciem, jednak przypomniałam sobie o takiej małej sprawie. Raport dla Jeana. Uśmiechnęłam się szeroko. Miałam całą noc, aby wymyślić dobrą, lekko w czytaniu i całkiem rzeczywistą w wydźwięku historyjkę. A uśmiechnęłam się jeszcze szerzej wiedząc, że słono każe sobie zapłacić za te zdanie. Życie nigdy nie wydawało mi się piękniejsze. |
|
|
|
»Insoolent |
#3
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 02-07-2012, 18:02
|
Cytuj
|
[Ninmu|Babilon] Nietypowa prośba
Arcybiskup Tiziano Milani stał naprzeciwko Shiny w kościelnym korytarzu. Cierpliwie czekał, aż kobieta dokładnie przeanalizuje jego słowa.
- Jak sobie życzysz, ekscelencjo - odparła w końcu. Pokorny i pełen szacunku ton, był co najmniej dziwny w ustach zealotki. Shina jednak, mimo że z natury buntowniczka, dokładnie wiedziała, że temu człowiekowi pod żadnym pozorem nie można nastąpić na odcisk.
- Cieszę się, że to zrobisz. Tylko ktoś na co dzień obcujący z magią może właściwie zinterpretować moją prośbę i odróżnić gorliwą wiarę od prawdziwego bluźnierstwa - skwitował. - Artefakt, który masz dla mnie zdobyć powinien być zakopany gdzieś u podstawy ołtarza wyznawców Setha. Pamiętaj tylko, że będziesz miała do czynienia z pradawną magią. Nie daj się zabić i nikomu nie wspominaj o swoim zadaniu. W Babilonie wielu jest krótkowzrocznych głupców, którzy potępiliby wykorzystywanie mocy innych bóstw w imieniu Lumena. Jakby potęga Pana Światłości nie wzięła się właśnie ze zrozumienia i połączenia aspektów wielu religii. Idź... i nie zawiedź mnie.
"Idź i nie zawiedź mnie". Słowa jak słowa, ale w ustach Milaniego zabrzmiały niczym groźba. Przecież wyprawa do Ołtarzu Ukojenia nie wywiera już wystarczająco dużej presji. Jeden Lumen wie, co ten człowiek jest w stanie zrobić, jeśli Inoki nie podoła wyznaczonemu zadaniu. Legend o nim krąży więcej niż ptaków nad całym Babilonem. Z drugiej strony, jeśli jakimś cudem uda jej się znaleźć ten zakichany kielich, to może liczyć na niezłą nagrodę. Mogłaby na przykład dostać nowe pasy na sejmitary! Takie, jakie widziała w najnowszym miesięczniku "Uzbrojenie przyjacielem żołnierza". O tak... Były piękne. Jego ekscelencja jednak pewnie nie czyta tego typu gazet. Raczej lubuje się w tygodnikach typu "Droga do Lumena" albo "Przebudźcie się!". Cóż... Jeśli nie pasy, to na pewno będzie to coś równie niesamowitego!
Stepy Jutrzni, Babilon
Inoki starła wierzchem dłoni kolejną kroplę potu spływającą po skroni. Zrzuciła plecak na ziemię, usiadła na nim i odpaliła papierosa. Rozejrzała się dookoła. Pustki. Całkowite odludzie. Nawet zwierzęta nie zapuszczały się w głąb stepów. Nie z powodu złej magii emanującej z kawałków kamieni, ale jak przypuszczała Shina, raczej z powodu braku wody w promieniu kilku, jeśli nie kilkunastu kilometrów. Nie mogli postawić tego ołtarza gdzieś bliżej miasta? Aż trudno uwierzyć, że wykonawcom chciało się taszczyć kamienne płyty taki szmat drogi. Ale musieli mieć miny, kiedy ogłoszono Lumena jedynym, wszechmogącym Bogiem. Cały wysiłek tych biedaków poszedł na marne.
Zealotka zaciągnęła się po raz kolejny dymem nikotynowym i wykrzywiła twarz. Przy takich temperaturach nawet jej odechciewało się palić. Przepłukała usta wodą, pozbywając się tytoniowego posmaku i ruszyła dalej.
Długi marsz przez stepy stawał się już nie do zniesienia, więc Inoki przystanęła na chwilę, aby choć trochę odpocząć. Wiedziała, że nie może usiąść, bo nogi już kompletnie odmówiłyby posłuszeństwa.
- W dupie z tą nagrodą! - krzyknęła sama do siebie i zaniemówiła. Gdzieś daleko przed nią, można było dostrzec coś, co przypominało brunatną skałę. Shina próbowała wytężyć wzrok, jednak rozgrzane, falujące powietrze uniemożliwiało zidentyfikowanie obiektu.
- Odwołuje to, co powiedziałam. Witajcie nowiutkie pasy do sejmitarów! - powiedziała z uśmiechem, po czym dziarsko ruszyła w stronę brązowej plamy.
To... coś... przed czym stała, gdy już dotarła do celu, w żadnym stopniu nie przypominało ołtarza. Była to raczej bezkształtna masa, wyglądająca jak duży fragment zastygłej lawy. Jedynie lśniące w niektórych miejscach klejnoty, dawały znak, że kiedyś mógł to być legendarny Ołtarz Ukojenia. Nawet to i lepiej. Nie wyczuwało się w powietrzu żadnej magii, nic złowrogiego nie emanowało z głazów. Pozostało tylko rozkopać ziemię dookoła i znaleźć kielich. Shina sięgnęła po saperkę i zabrała się do roboty. Nagroda była coraz bliżej. Nucąc wojskowe przyśpiewki, przerzucała ziemię kawałek po kawałku. Szło nadzwyczaj łatwo. Ostatni raz tak łatwo wychodziło jej dłubanie w piachu w Militarnym Ośrodku Szkoleniowym, kiedy to za karę musiała przekopać czterdzieści metrów kwadratowych gleby naruszonej już przez poprzedników. Chwila, chwila. Skoro nie napotyka zbytniego oporu, to.... Świst! Ręka Shiny zwabiona delikatnym ukłuciem błyskawicznie wylądowała na szyi. Szybkim ruchem wyjęła ze skóry cieniutką igłę. Wiedziała aż za dobrze do czego to ustrojstwo służyło. Odwróciła się powoli, aby nie przyspieszyć działania środka usypiającego lub trucizny.
- Tego szukasz, kobieto? - zapytał z obcym akcentem mężczyzna, machając przed oczami zealotki złotym kielichem z grawerowanymi wężami.
- Na Lumena... - wymamrotała Inoki i padła nieprzytomna na ziemię.
Pierwszy obudził się słuch Shiny. Czuła wciąż działanie substancji, bo dalej nie mogła się ruszać. Miało to jednak swoje plusy. Nie zdradzając się, mogła spokojnie podsłuchać o czym rozmawiają dwaj mężczyźni, siedzący na tyłach terenówki.
- Ja ci mówię, że to zwykła turystka. Pewnie ze stolicy - powiedział jeden z nich.
- Turystka? Weź porządniej zawiąż swój turban, bo ten gorąc doszczętnie ci mózg wypali! Widziałeś kiedyś jakiegoś turystę z mieczami? Żaden zwykły człowiek nie nosi ze sobą takich rzeczy! - upierał się drugi, który zdaniem Inoki miał nieco więcej oleju w głowie.
- No to może jest złodziejem! Kopała wokół ołtarza, więc szukała kielicha. Dobrze wiesz, jaką fortunę można za niego dostać. Tak! Na pewno jest złodziejem! - prawie wykrzyczał pierwszy mężczyzna, dumny ze swoich przypuszczeń.
- A bzdury gadasz, jakich mało! Saperkę miała wojskową. Jest żołnierzem albo najemnikiem. Stawiam na to drugie, bo babilońska armia raczej się nie zjawia w tych stronach, a już na pewno nie wysyłają jednego człowieka. Najemnik. Rękę dam sobie uciąć!
-Cisza, barany! Zaraz jeden i drugi straci ręce, jeśli nie zamkniecie swoich parszywych ryjów! Głowa mnie już boli od waszego idiotycznego gadania! - stanowczy głos wydobył się z kabiny pasażerskiej. To musiał być przywódca grupy, gdyż sprzeczający się przed chwilą mężczyźni, natychmiast zamilkli.
W niedługim czasie samochód się zatrzymał. Dwóch rzezimieszków przetransportowało Inoki do prowizorycznego namiotu. Przywiązali ją do głównego pala podtrzymującego konstrukcję i nieświadomi jej przytomności oraz ustąpienia trucizny, wyszli.
"Jeśli to ma być przykład pradawnej magii, to ja jestem najbardziej niedouczonym zealotą w Babilonie" pomyślała Shina. Tak łatwo dać się złapać. Co za wstyd! Jakim prawem pozwoliła sobie na brak czujności? Pewnie ten upał przysmalił jej zmysły, że nie pomyślała o okolicznych rabusiach. Czterdzieści metrów kwadratowych przekopanego pola podczas szkoleń, jak widać były kiepską karą, bo nie nauczyły Insoolent niczego. Jak wróci do Babilonu, to wystosuje oficjalne pismo do MOS-u o zaostrzenie kar dla niesubordynowanych przyszłych żołnierzy. Ulepszanie systemu karnego Inoki odrzuciła jednak na dalszy plan. Teraz priorytetem było odzyskanie kielicha i ucieczka z rąk rzezimieszków. Zabrali jej całe uzbrojenie, jakie posiadała, więc zaczęła rozglądać się za jakimś przedmiotem, mogącym posłużyć chociaż jako narzędzie do rozcięcia więzów na nadgarstkach. Złodzieje, okazali się nie być na tyle głupi, jak na początku przypuszczała Shina. Uwięzili ją w kompletnie pustym namiocie. Szanse na wydostanie się spadły do minimum. Wyczuła jednak palcami, kamyk o ostrym zakończeniu, który leżał za jej plecami.
Usłyszawszy zbliżające się kroki, Inoki postanowiła spróbować udać, że substancja, która została jej wstrzyknięta, w dalszym ciągu działa. Odwiedził ją jeden z mężczyzn, którzy jechali samochodem. Czuła, na sobie jego wzrok. Po chwili do jej zmysł węchu wychwycił dym tytoniowy. Na myśl o wspaniałej nikotynie, jej ciało musiało dać znać, że wcale nie jest otumaniona przez truciznę, bo mężczyzna w końcu przemówił:
- Twoje braki w aktorstwie są zadziwiająco wielkie - uśmiechnął się z papierosem w ustach. Insoolent podniosła głowę i otworzyła oczy.
- Nie zaszkodziło spróbować - skwitowała.
- Kim jesteś i co robiłaś przy ołtarzu?
- Masz na myśli ten kawałek kamienia? Hmm... O ile dobrze pamiętam, to na lekcjach religii pokazywano zupełnie inaczej wyglądające ołtarze... - kpiła.
- Masz mnie za idiotę?! - uniósł się brunet i przysunął do Shiny twarz na tyle blisko, że niemal stykali się czołami. Złowrogim spojrzeniem próbował przestraszyć zealotkę.
- Owszem. "Exura Gran Vitasio!" - wyszeptała Inoki, przytykając jedną rękę do piersi mężczyzny, którą udało jej się oswobodzić podczas bezsensownej konwersacji. Facet zaczął stękać w narastającym bólu. W tym samym czasie Shina zdołała całkowicie się uwolnić. Wykorzystała sytuację, wyjęła zza pasa bruneta pistolet i przyłożyła mu lufę do skroni.
- Wstań - rozkazała. Polecenie mimo boleści w kolanach, zostało wykonane. Insoolent szybkim ruchem obezwładniła lidera złodziei, chwytając go ręką pod szyję. Wyszła z nim z namiotu, w dalszym ciągu trzymając go na muszce. Dwóch rabusiów, stojących przy samochodzie, rozdziawiło usta ze zdziwienia.
- Gdzie jest kielich?! - wrzasnęła Inoki. - Oddajcie go albo zastrzelę waszego szefuńcia!
Strach obezwładnił sługusów bruneta na tyle mocno, że stali jak sparaliżowani. Jeden z nich zdobył się na drobny ruch ręką i wskazał palcem na pakunki leżące obok drugiego namiotu. Zealotka odepchnęła szefa złodziei. Cały czas celując w niego bronią, drugą ręką pochwyciła swoje sejmitary i zarzuciła na siebie plecak z kielichem. Teraz trzymając w jednej dłoni pistolet, a w drugiej miecz, kazała mężczyznom odsunąć się od terenówki. Była kiepskim strzelcem, ale skąd mogli o tym wiedzieć. W przeciwnym razie bez zawahania stawiliby jej opór. Przed wejściem do samochodu, uśmiechnęła się zawadiacko i stojąc w metrowej odległości oddała trzy strzały. Jeden pocisk w stopę dla każdego ze złodziejaszków.
- Teraz odechce się wam okradać swoje państwo - dodała Inoki, po czym wsiadła za kółko.
Arkadia
Zawiniątko spokojnie spoczywało na kolanach Shiny, gdy ta czekała przed gabinetem Arcybiskupa. Wreszcie drzwi uchyliły się.
- Wejdź, proszę - usłyszała.
- Mam to, o co prosiłeś, ekscelencjo – oznajmiła zealotka wyciągając przed siebie pakunek. |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
»Leonard |
#4
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 4 Wiek: 28 Dołączył: 05 Lis 2012
|
Napisano 06-11-2012, 12:57
|
Cytuj
|
Kropla
Kiedy ktoś martwi się i wie, że nie jest w stanie zapobiec temu, co ma się wydarzyć, nie może zapewnić ochrony bliskiej osobie –usilnie szuka pokrzepienia. Choćby to miała być odrobina spokoju ducha, jak jedna kropla wody dla spragnionej krtani to czasem to wystarczy. Odbieranie tej kropli drugiemu człowiekowi jest bestialstwem. A co gdy ten człowiek to twoja matka?
Właśnie kończyłem pakować mój bagaż (czytaj worek na sznurku zarzucany na plecy), wypełniając go różnego rodzaju kaloryczny prowiantem, by jego mała ilość dostarczyła mi dużo energii. Rozległo się cichutkie pukanie. Zagłuszała je muzyka więc dźwięki nie doszły do mnie i nie zaprzestałem czynności. Odwróciłem głowę dopiero gdy osoba za drzwiami zapukała mocniej. Radio zostało natychmiast wyłączone.
-Proszę! –powiedziałem dość głośno.
Drewniane drzwi mojego pokoju skrzypnęły cichutko w momencie otwierania. Usłyszałem jak osoba stawia kilka kroków i się zatrzymuje. Nie odwracałem się, wiedziałem kto to.
-Nie jedź –powiedziała. Bez żadnego „Dzień dobry, synku” czy „Cześć”. –Dla papieża pracuje wielu Zealotów i ludzi, więc dlaczego to musisz być ty? –lubiłem tą jej bezpośredniość. Jeśli coś ją trapiło to przechodziła do tego bez potoku zbędnych słów. Wtedy tak to widziałem.
-Ponieważ chcę –rzuciłem jej chłodno. I to był jedyny powód. Chciałem tam jechać, chciałem… może coś sobie udowodnić. Sam już teraz nie wiem, wtedy, gdy stałem i pakowałem się w swoim pokoju, też nie wiedziałem ale jednak pojechałem.
-Czy naprawdę musisz mi to robić? Wiesz, że przez te kilka nocy kiedy ciebie nie będzie nie zasnę, bo będę się zamartwiać. Zrób to dla mnie i zostań! –rozkazała mi spokojnym głosem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo będę żałował tego, że jej nie posłuchałem. Czy teraz żałuję? Nie, ponieważ wiem, że przeżyłem choć, z drugiej strony, gdybym nie przeżył to nie mógłbym żałować.
-Ponieważ chcę tam jechać –w tym momencie spojrzałem na nią po raz pierwszy i spojrzałem prosto w oczy. –Nikt i nic nie jest wstanie mnie zatrzymać –odpowiedziałem chyba tak chłodno jak to było możliwe. Wtedy jeszcze nie miałem do niej takiego szacunku jak teraz.
W tym momencie już wiedziała, że dalsze prośby nie mają sensu. Jakiż ja wtedy byłem uparty.
Skończyłem się pakować, ona nadal tam stała. Szybkim ruchem chwyciłem miecz a potem pistolet. W mgnieniu oka oba znalazły się tam gdzie zazwyczaj je trzymam. Chwyciłem worek, zarzuciłem go na plecy i wyszedłem z pokoju.
Nie odezwałem się nawet słowem. Nie pożegnałem się, nie pokrzepiłem jej zapewniając, że nic mi się nie stanie. Po prostu zbiegłem po schodach. Wychodząc z domy słyszałem jak cicho szlocha. Wtedy mnie to nie obchodziło. Teraz serce mi się kraje gdy pomyślę o tym co ona musiała czuć stojąc sama w moim pokoju.
Nie odebrałem jej kropli spokoju, która ukoiłaby jej duszę. Jednakże nie dałem jej tej kropli a mogłem to zdobić –jednym lub dwoma słowami, zwykłym gestem. Aż mi wstyd gdy pomyślę jakim dupkiem kiedyś byłem. I uśmiecham się w duchu gdy pomyślę, jaka kara czekała mnie kilka dni później.
Samotność?
Jeśli czegoś bardzo chcesz, tak bardzo, że jesteś gotów wspiąć się na wyżyny własnej wytrzymałości, wtedy łatwo jest stracić panowanie. Wtedy cena, którą trzeba zapłacić za dotarcie do celu staje się wyższa niż nagroda, która u tego celu czeka. Zwłaszcza jeśli nie wiesz czym jest ta nagroda i czy w ogóle istnieje. Wtedy pozostajesz sam, ale czy na pewno?
Z pociągu wysiadłem koło piątej nad ranem. Dworzec był obskurny, bardzo obskurny. Kiedyś pewnie mieściła się tam kasa biletowa lecz teraz pozostał tylko budynek z oknami i drzwiami pozabijanymi deskami. Nikt nie wysiadł ze mną, nikogo nie było na stacji. Zostałem sam. Kiedy jeszcze byłem tak młodym i niedojrzałym szczeniakiem lubiłem samotności. Nie dlatego, że wiązały się z nią cisza i możliwość zebrania myśli. Po prostu cieszyłem się, że nikt nie zawracał mi dupy.
Kilka godzin później szedłem w kierunku północnym a słońce, które wznosiło się coraz wyżej na nieboskłonie, stawało się coraz bardziej uciążliwe. Pociągnąłem długi łuk –ostatni. Opróżniłem już całą menażkę, ale na szczęście w worku miałem jeszcze jedną.
Kolejne kilka godzin później miałem już dość. Chwilę wcześniej wypiłem ostatnią krople wody. Zastanawiasz się pewnie dlaczego nie próbowałem wrócić. Ależ próbowałem, zawróciłem już półtorej godziny wcześniej ale nie poznawałem żadnej skały ani drzewa, które powinienem minąć. Byłem głupi i całkowicie nieprzygotowany na taką wyprawę. Wyobrażałem sobie, że od stacji ruszę na północ szczęśliwym trafem dotrę do Ołtarza, zbadam go i wrócę tą samą drogą jeszcze przed zmierzchem. Potem tylko poczekam na pociąg i wrócę do domu.
Przewróciłem się. Słońce było w apogeum swojej wysokości i uciążliwości. Nie mogłem swobodnie myśleć ani przeżywać wewnętrznych rozterek. Wiedziałem, że jedynym sposobem na przeżycie jest wstać i ruszyć dalej lecz ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Jedynym uczuciem, które mnie przepełniało tyła rozpacz. Użalałem się na sobą, nad tym, że teraz muszę radzić sobie wyłącznie ja sam. W pewnym momencie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Śniłem. Co gorsza śniłem o słońcu ale jednak… to słońce nie były tym słońcem. To znaczy czułem ciepło ale było ono przyjemne. Wtedy to zobaczyłem. Obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Świetlista postać, która była słońcem. Widziałem tylko kontur sylwetki, jednak byłem pewien, że patrzy właśnie na mnie. Postać wyglądała majestatycznie i czułem bijącą od niej boskość.
-Ona płacze –powiedział a jego głos odbijał się echem w pustce. To było niezwykłe. Wyraził się bardzo niejasno i ogólnikowo ale ja wiedziałem o kim mówi i co ma na myśli. Jak się później okazało, moja matka faktycznie płakała przez te dwa dni kiedy mnie nie było. Wtedy myślałem, że nie zasługuję na to, żeby żyć, i on o tym wiedział. To był Lumen.
-Ależ zasługujesz na to by żyć. –jakby czytał moje myśli. -Nikt w tak młodym wieku nie powinien kończyć swego żywota jednak tak się często dzieje. Tak też powinno się stać w twoim przypadku. Postanowiłem jednak ulitować się nad twoją matką i ocalić twoje życie –to ostatnie słowa jakie usłyszałem zanim głos na stałe zamilkł, słońce zgasło, a ja zapadłem się w ciemność.
To wydarzenie wpłynęło na mnie bardzo i zmieniło mój sposób patrzenia na świat. Ale przede wszystkim zmienił się mój stosunek do matki i zacząłem silniej wierzyć w Lumena.
Kończąc tę historię warto opowiedzieć co stało się później. Obudziłem w szpitalu podpięty do kroplówki. Wszystko wszędzie było białe, łóżka, ściany, zasłony, nawet moja piżama. Takie są realia szpitala w Babilonie. Jednym wyjątkiem była moja matka, która spała na krześle oparta o ścianę. Gdy zobaczyła, że się ocknąłem była bardzo szczęśliwa. Lekarze powiedzieli mi, że konduktor przejeżdżającego pociągu zobaczył mnie nieprzytomnego na peronie i zapakował do swojej maszyny. Do szpitala dotarłem wycieńczony i z poważnym przegrzaniem organizmu. Do tej pory nie wiem jak znalazłem się znów na stacji, jednak jestem pewien, że to był cud Lumena. |
|
|
|
»Mikael |
#5
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 18 Dołączył: 17 Gru 2014 Skąd: Gdynia
|
Napisano 18-12-2014, 17:56
|
Cytuj
|
[Ninmu|Babilon] Boska Interwencja
- …A więc mam zbadać kompletne zadupie na Stepach Jutrzni… - Powiedziałem, gapiąc się na teczkę, którą chwilę temu dostałem od mojego zleceniodawcy.
Brodacz siedzący za biurkiem jedynie się uśmiechnął i przytaknął mi, na co ja spojrzałem na kolejny wers drobnego tekstu.
- …Szukając czegoś, co być może nie istnieje… - Dodałem, przechodząc między kartkami, na co mój szef odpowiedział mi kolejnym przytaknięciem.
- …I najprawdopodobniej może mnie zabić. – Skończyłem, zamykając tekę z dokumentami, na co on jeszcze raz spojrzał na mnie tymi uradowanymi ślepiami.
- Dokładnie tak! – Wręcz wykrzyknął radośnie, na co ja tylko zmarszczyłem brwi.
Czasami najchętniej bym go zamordował, bo po prostu rozbraja mnie z wszelkich racjonalnych argumentów.
- No dobrze… Mam tylko nadzieję, że dostanę za to coś ładnego… - Zakończyłem naszą rozmowę, przy okazji rzucając teką o biurko i ślamazarnie wstając z fotela.
- A i jeszcze jedno… - Usłyszałem głos za sobą, gdy miałem nacisnąć na klamkę drzwi.
- Uważaj na siebie. – Rzekł brodacz z okularami, patrzący na mnie tym razem z kompletną powagą.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wyszedłem z pokoju. Zapowiadała się ciekawa robótka...
***
Łaziłem przez to odludzie chyba już godzinę. Nie dosyć, że paliwo skończyło się w baku mojej terenówki, to jeszcze doskwierało mi to pieprzone słońce. A akurat dzisiaj świeciło okropnie. Miałem wrażenie, że jak uczynię jeszcze jeden krok, to mi serce stanie albo padnę z odwodnienia. No i uczyniłem ten krok, ale żadna z wymienionych przeze mnie rzeczy nie nastąpiła. Poczułem natomiast mrowienie na całym ciele, wskazujące na prawo. To mrowienie nauczyło mnie przez lata szkolenia jednego. Coś tu nie gra i ma to związek z mocami wyższymi. Długo nie myśląc wyciągnąłem prawą rękę. I to był chyba największy błąd dotąd w mojej pracy Zealoty. Ma dłoń napotkała na jakiś niewidzialny napis wyryty w niewidzialnej skale, który natychmiast eksplodował, tym razem widoczną, czerwienią. Potem widziałem tylko pochłaniającą mą świadomość ciemność i straciłem przytomność...
***
Obudziłem się w jakimś ciemnym pokoju. Tutaj też mnie ogarniała wielka ciemność, przez co czułem się okropnie. Chwilę potem wyczułem, że siedzę na krześle. Czekaj, źle. Że jestem PRZYWIĄZANY do krzesła. Ręce miałem skrępowane za sobą, a oczy zasłonięte. (Swoją drogą, to by wyjaśniało tą ciemność.) Wyostrzyłem zmysły, udając, iż dalej jestem nieprzytomny. Chyba nie ruszałem się na tyle, by ktokolwiek zobaczył moją pobudkę. Usłyszałem szczęk otwieranego zamka i skrzypienie otwieranych drzwi. Oznaczało to dwie rzeczy. Po pierwsze, jestem w pomieszczeniu. Po drugie, pokój jest dobrze wyciszony, jeśli nie słyszałem kroków na korytarzu. Chwilę potem metal zaskrzypiał ponownie i drzwi zostały zamknięte. Zamek szczęknął ponownie. To natomiast oznaczało, że mogę się pożegnać z możliwością szybkiego i bezbolesnego wyjścia z sytuacji. Mój prawdopodobny oprawca zbliżył się do mnie i jednym, sprawnym ruchem zdjął mi opaskę z oczu. W te uderzyła światłość wyjątkowo dobrze oświetlonego pokoju, przez co na chwilę straciłem wszelkie zmysły. Dosyć szybko pomógł mi je odzyskać cios w policzek zadany pięścią.
- Kogo my tu mamy? - Powiedział gość ubrany w kominiarkę, spoglądający na mnie badawczo.
Odpowiedziałem mu dosyć szybkim splunięciem na jego piękną, czarną kominiarkę, teraz ufajdaną dosyć sporą ilością śliny. Odpowiedział mi kolejny cios, tym razem o wiele mocniejszy. Oberwałem w drugi policzek, przy okazji boleśnie lądując na podłodze wraz z krzesłem.
- Jeszcze jeden taki ruch i skończy się na czymś innym, niż cios w twarz. – Odrzekł na mój ruch.
- Idź do diabła… - Odparłem nieco obolałym, ale stanowczym głosem.
I tym razem dostałem kopniak w brzuch.
Mocny. Gdybym nie był przywiązany do krzesła, złożyłbym się wpół, ale za to udało mi się przynajmniej kaszlnąć krwią.
- A więc… Mam nadzieję, że czas jaki spędzimy razem nie będzie czasem straconym. – Skończył mój oprawca, a następnie zobaczyłem jak wyjmuje coś z wewnętrznej kieszeni swej kurtki.
Była to strzykawka. Wbił ją mi bezceremonialnie w udo, co nie powiem, cholernie bolało, a następnie powoli wstrzyknął zawartość do mego ciała.
- Ta trucizna wzmocni ból, jaki będziesz odczuwać od moich zabaw. – Wyjaśnił, na co ja tylko zmarszczyłem brwi.
Coś mogłem się spodziewać takiego rozwoju spraw. Facet w kominiarce ustawił moje krzesło do pionu, a następnie podszedł do stołu po prawej stronie. Znajdowały się tam narzędzia tortur. Od szczypiec, przez gorącą wodę po obcinaczki do drutu. Zapowiadał się długi dzień…
***
Zgodnie z harmonogramem zaczęliśmy od pałowania mej skromnej osoby gumową pałką, po czym przeszliśmy do próby kastracji zardzewiałą łyżką zaostrzoną na kamieniu, ale stawiałem się tak dobrze, że postanowiliśmy (Czytaj: Postanowił) przejść do miażdżenia palców u mojej lewej ręki, przez co wrzeszczałem niemiłosiernie i mój oprawca musiał założyć nauszniki, bo inaczej straciłby słuch. Teraz przygotowywał wodę, którą miał mnie polać. Siedziałem przywiązany do krzesła, wycieńczony. Ten facet zawsze przed torturą pytał się, czy wyrzekam się Lumena. Odmawiałem za każdym razem. Nie mogę skupić myśli, wszystko przelatuje mi przez głowę, jak przez powietrze. „Kominiarz”, jak go nazywałem ze względu na kominiarkę, szedł właśnie do mnie z naczyniem pełnym wrzącej wody. Stanął przede mną i spojrzał mi w oczy. Skupiłem się jak mogłem.
- Czy wyrzekasz się Lumena? – Spytał po raz kolejny.
- Spieprzaj do diabła, heretyku… - Odpowiedziałem.
Szybko zamachnąłem ręką, która w ciągu ułamków sekundy wylądowała na jego sercu. Zebrałem swe myśli i w myślach modliłem się do Lumena, by zadziałało. „Kominiarz” na początku się zaśmiał litościwie, ale nie traciłem nadziei. I udało się. Nagle, upuścił naczynie i sam odleciał do tyłu, chwytając się za serce, a chwilę potem lądując na podłodze. Sam miałem więcej problemów, bo naczynie wylądowało na mnie i nie dosyć, że oblał mnie gorącą wodą, to jeszcze szkło wbiło mi się w ciało. Przynajmniej jedno zmartwienie miałem z głowy. Zacząłem skakać do stołu z narzędziami tortur, przesuwając krzesło. Bolało okropnie, ale był to wysiłek konieczny. Doskoczyłem do stołu, gdzie akurat obok mnie był nóż. Wziąłem go w prawą rękę i zacząłem rozcinać więzy. Lumenowi dzięki, był ostry. Po krótkim siłowaniu się z krzesłem, wstałem na własne nogi… By po chwili prawie wylądować na podłodze. Na szczęście podparłem się o blat stołu. Po krótkiej chwili oddechu powoli ruszyłem do drzwi.
Każdy mój ruch tylko zwiększał ból, który i tak był ogromny ze względu na tamten pieprzony narkotyk. Doczłapałem się do drzwi. Praktycznie obrazy nasuwały mi się na moich własnych oczach. Próbowałem znaleźć ręką klucz, bo zacząłem tracić przytomność. Nie miałem dużo czasu. W końcu znalazłem znienawidzony przedmiot i przekręciłem go, by szybko rzucić drugą rękę na klamkę i ją nacisnąć, przy okazji wrzeszcząc z bólu. W końcu zmiażdżone palce raczej nie powodują uczuć miłych, co nie? Wyszedłem z pomieszczenia, by zastać najgorszą zmorę, jaką mogłem zastać. Schody. Długo nie myśląc, wręcz rzuciłem się na nie, co poskutkowało wylądowaniem na ich połowie. Niestety, w pozycji leżącej. Począłem się czołgać w kierunku wyjścia z tego przeklętego miejsca. Widziałem coraz mniej, ale wyjście było coraz bliżej. Tuż przed drzwiami klęknąłem i nacisnąłem klamkę. Były otwarte. Wypadłem z budynku na bruk wraz z otwierającymi się drzwiami. Potem tylko słyszałem „O Lumenie! To Mikael!” i ponownie straciłem przytomność…
***
Obudziłem się w szpitalu. Z czego co mówił lekarz, to był cud, że moje ciało wytrzymało taką ilość cierpienia i się nie wykrwawiłem, bo jak się okazało, miałem niezłe rany na plecach. Najwyraźniej usypiał mnie i odwiązywał od krzesła, by mi je zadawać. Po co? Nie wiem. Wiem tylko, że zadanie zostało uznane za wykonane i mam aktualnie odpoczywać, by wrócić do pełnej gotowości. A jestem pewien, że z pomocą Lumena to nastąpi całkiem niedługo… |
Pierwszy krok do zrzucenia niewoli to odważyć się być wolnym, pierwszy krok do zwycięstwa – poznać się na własnej sile. - Gen. Tadeusz Kościuszko |
|
|
|
»Naoko |
#6
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 01-01-2015, 20:08
|
Cytuj
|
[Ninmu|Babilon] Boska interwencja
*** Babilon, Arkadia ***
Miałam dość przygód na środkowym kontynencie. Szamani, klątwy, niewyjaśnione zjawiska paranormalne i inne cuda-wianki. Marzyłam o statecznej, nudnawej robocie. I właśnie taka wpadła w moje ręce.
Przeglądałam akta pozornie zamkniętej sprawy sprzed lat. Zealot Fausset, ta zaginiona użytkowniczka magii ognia, kilka lat temu pracowała nad niewyjaśnionymi zjawiskami w okolicy Ołtarza Ukojenie na babilońskich terenach pustynnych. Z notatek i raportu, jaki złożyła u swoich przełożonych wynikało, że poradziła sobie z polem energetycznym dookoła ruin. Jednak wydarzenia z ostatnich kilku tygodni przeczyły tej tezie. Na terenie Ołtarza znowu zaczęli ginąć ludzie. Do tej pory odnotowano osiem przypadków śmiertelnych. Dodatkowo wielu turystów podróżujących przez Stepy Jutrzni narzekało na rozładowane akumulatory, nagłe utraty zasięgu podczas rozmów telefonicznych i błędne działanie GPSu. Moi zwierzchnicy musieli zareagować szybko i tak oto fucha trafiła do wolnego zealoty, czyli do mnie.
Przekartkowałam dokument. Trafiłam na zdjęcie Zealot Fausset. Przyjrzałam się dokładnie swojej koleżance po fachu. Nie wydawała się być nikim nadzwyczajnym, ale trudno było mi uwierzyć w jej niewyjaśnione zniknięcie. Ostatnimi czasy trafiałam na dokumenty opisujące zmagania filigranowej piromanki i odniosłam wrażenie, że trudno było by pozbyć się jej po cichu. Prędzej spodziewałabym się akcji pełnej wybuchów, koktajli Mołotowa i zniszczeń na dość sporą skalę. A tu nic. Pewnego dnia znikła z arkadyjskich ulic. Zaintrygowana poszperałam o pannie Fausset w bazie danych i doszukałam się kilku ciekawych informacji. Mimo że przy wyborze roboty zwykle kierowałam się oferowanym wynagrodzeniem, postanowiłam zająć się zaginięciem dziewczyny. Na samą myśl o prywatnym śledztwie przechodził po moim ciele dreszcz podniecenia. A nóż widelec rozwikłam sprawę, której dotąd nikt nie mógł zamknąć?
Wróciwszy myślami do zadania. Jeżeli będę miała szczęście, trafię na ślad brunetki.
*** Babilon, Stepy Jutrzni ***
Naiwnie zakładałam, że podczas wędrówki przez piaski pustyni, Lumen w swoim miłosierdziu przysłoni niebo ciemnymi, burzowymi chmurami. Walka z niedobrotliwym Słońcem zdawała się trwać i trwać. Mimo że byłam wstępnie przygotowana na nieprzychylne warunki atmosferyczne, żar, zalewający wszystko dookoła, zsyłał dodatkowe tortury z każdą kolejną minutą przebywania na tym okropnym terenie. Sięgnęłam po bukłak i upiłam mały łyk, nie trwoniąc ani jednej kropli. Nie wiedziałam jak długo będę tułać się bez celu. Mapy, GPS, kompas i inne znane mi metody odszukiwania wyznaczonych punktów w terenie były nieprzydatne w tej sprawie. Ołtarz Ukojenia był nieosiągalny.
I cóż mam teraz począć? - rzuciłam beznamiętnie w przestrzeń.
Tak jako można było przewidzieć, nie uzyskałam odpowiedzi. Westchnąwszy przeciągle, ruszyłam przed siebie. Gdzieś ten cały ołtarz musiał być! Czułam, że jest nieopodal.
Ciągła wędrówka znacznie nadwerężyła moje zasoby energii. Każdy krok zamiast zbliżyć do celu, szybciej zbliżał do upadku. Pot zalewający całą twarz, w tym i oczy, dodatkowo podrażniał i tak spaloną skórę. Spierzchnięte usta...
A co ja? Główna bohaterka jakiegoś chłamu młodzieżowego zaliczanego do współczesnej literatury? - Odrzuciłam te szczegółowe i niezwykle obrazowe myśli dotyczące stanu mojego ciała i ruszyłam przed siebie z większym zaangażowaniem. Musiałam jak najszybciej wykonać polecone zadanie, gdyż wisiało nade mną widmo pomieszania zmysłów.
Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się w miarę szybko i gwałtownie, jednakże nie zauważyłam nikogo ani niczego, co mogłoby obudzić moją czujność. Po chwili ponownie poczułam czyjś wzrok na plecach. Tym razem wykazałam się większym sprytem, ponieważ spojrzałam na piasek. Faktycznie, ktoś, lub coś, za mną było, ponieważ wyraźnie widziałam potężny cień. Prawie tak duży, że sięgał mojego. Odwróciłam się błyskawicznie, jednakże ponownie niczego nie zauważyłam.
Zamknęłam oczy i przybliżyłam dłoń do skroni. Upał nie pozwalał zebrać myśli, a obrazy zaczęły zlewać się w jeden. Nie mogłam utrzymać się na nogach. Pamiętam jak przez mgłę, że wydało mi się to dziwne, że w jednej chwili idzie mi całkiem nieźle, a następnie nie wiem co się ze mną dzieje. Dlaczego pamiętam jak przez mgłę? Poczułam dziwne wibracje pod stopami, a gdy zaczęłam szukać ich źródła, ujrzałam rozmazane kontury jakiegoś czerwonego światła osadzonego na czymś podobnym do kamiennej płyty.
Ołtarz Ukojenia...?
Straciłam przytomność, gdy czerwone światło wybuchło purpurą, otaczając mnie swoimi drobinkami.
*** Babilon, Góry Ossessione ***
Podniosłam z trudem powieki. Mój wzrok padł na szaro-bury sufit z popękanym, odpadającym tynkiem. Gdzieniegdzie można było zauważyć różnokolorowe plamy. Uniosłam się na łokciach, próbując rozeznać się w sytuacji. To był zły pomysł, ponieważ już po chwili zachwiałam się, a przed oczami wyskoczyły mroczki. Potrząsnęłam głową.
Do pokoju wszedł mężczyzna w jasnoniebieskim habicie. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Spokojne spojrzenie uzupełniało się z łagodnym uśmiechem. Jednak mimo dziadkowej aparycji, widać było, że jest w świetnej formie fizycznej, a w oczach pobłyskiwały wesołe, psotne iskierki. Zainteresowana, usiadłam na brzegu łóżka.
Jak się czujesz moje dziecko?
Głos miał miły, spokojny, ale równocześnie wesoły i ożywiony. Chciałabym, aby ten głos codziennie zapraszał mnie na śniadanie i czytał bajki na dobranoc!
Dziękuję, bardzo dobrze – odpowiedziałam jako tako zgodnie z prawdą. W głowie mi łupało, czułam wszystkie kości, nawet te, o których nie wiedziałam, że istnieją. Dodatkowo każdy mięsień wydawał się być naciągnięty do granic możliwości.
Interesujące... Pozwolisz? - spojrzał pytającym wzrokiem na rękaw mojego habitu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że byłam w habicie! Pospiesznie doszłam do wniosku, że mężczyzna musiał opatrzyć moje rany. Przytaknęłam. Mnich uniósł materiał i z uznaniem przyjrzał się mojej skórze, na której widniała maleńka blizna. Później to samo powtórzyło się przy sprawdzaniu żeber i kolana prawej nogi.
Podczas oględzin miałam czas rozejrzeć się pokoju. Obok łóżka stała niewielka szafeczka, a na niej równo złożone moje ubrania i kiseru. Ale woreczka z tytoniem już nie znalazłam.
Muszę powiedzieć, że pierwszy raz widzę coś takiego...
To znaczy? - Zapytałam lekko przestraszona. No, nie przestraszona, ale zaintrygowało mnie te stwierdzenie w negatywnym sensie.
Słyszałem o pewnych ludziach... Którym rany goją się w błyskawicznym tempie, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę miał okazję dowiedzieć się o trafności tego określenia... Poza tym cała ta sytuacja...
Mnich przysiadł na brzegu łóżka i spojrzał na mnie poważnie.
To był cud, że ciebie znalazłem. Leżałaś nieprzytomna na środku pustyni. Oddychałaś z wielkim trudem, a sporo twoich kości było złamanych. Nie reagowałaś na żadne bodźce. A mimo to przeżyłaś podróż przez większość kontynentu, tak jakbyś czekała na moment, w którym będę mógł się tobą zająć. Twój stan pogorszył się dopiero po przybyciu w te miejsce. Przez kilka pierwszych dób walczyłem o twoje życie. Jednak gdy najgorsze minęło, twoja rekonwalescencja przebiegła błyskawicznie. Kości zrosły się w niecałe dwa tygodnie, na skórze pozostało kilka delikatnych blizn. Znam się dość dobrze na zielarstwie i niektóre z moich mieszanek przewyższają skuteczność najnowszych medykamentów – to był jeden z powodów, dla których nie zostawiłem ciebie pod opieką szpitalną – a jednak mimo to nie jestem w stanie wytłumaczyć, co pozwoliło tobie na tak szybką regenerację.
Zebrałam kilka kosmyków za ucho. Dziwne. Wiedziałam, że rytuały, które przechodziłam podczas nauk pobieranych w Akademii miały pomóc w pracy zealoty, jednakże nie wybrałam rytuałów wspierających ciało. Słyszałam, że Blight potrafił błyskawicznie wracać do formy, ale Lumen obdarował mnie innym darem.
Twój bóg musi ciebie kochać – mruknął mnich z uśmiechem.
Tak musi być...
Może nie jestem zbyt sentymentalna, ale muszę przyznać, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Tak, jakbym odnalazła dawno zagubioną rzecz.
Mnich poklepał mnie po ramieniu.
Wstawaj! Czas na trening!
Jaki trening? - Spytałam zdziwiona robiąc przy tym bardzo głupią minę.
Musisz wrócić do formy! Przeleżałaś tu prawie miesiąc.
Najpierw muszę zapalić... - mruknęłam, sięgając po kiseru. - Gdzie mój tytoń?
Po treningu – odpowiedział z uśmiechem, podrzucając i łapiąc w locie mój woreczek.
*** kilka miesięcy później ***
Złapałam woreczek w locie. Uśmiechnęłam się do niego, jak do dawno niewidzianego przyjaciela.
Myślałam, że oddasz mi go pierwszego dnia po moim przebudzeniu. Któż by pomyślał, że potrwa tak długo...
Gdybyś była pokorniejsza, uważniej słuchała i bezwzględnie wykonywała moje polecenia, może odzyskałabyś go dwa tygodnie temu – odpowiedział z uśmiechem. - Teraz jesteś gotowa i mogę spokojnie pozwolić ci wrócić do nałogu, który ciebie zabije.
Wiedziałam, że jesteś optymistą, ale nie sądziłam, że aż takim – odpowiedziałam ze śmiechem.
Gdy już się uspokoiłam, poprawiłam na sobie swoje stare ubranie i skłoniłam się przed mężczyzną.
Dziękuję mistrzu. Mam nadzieję, że ciebie nie zawiodę.
Na pewno nie.
Jego dobrotliwy uśmiech zakończył mój pobyt w górach. Nie zmieniłam się tak bardzo, jak można było przypuszczać. Nauczyłam się kilku sztuczek, a mój mistrz przekazał mi całą wiedzę, jaką posiadał.
W ciągu kilku dni wróciłam na teren Ołtarzu Ukojenia, tym razem bez marudzenia i wątpliwości. Prowadziła mnie niewidzialna ręka Lumena, którego, odkrywszy na nowo, ponownie polubiłam. I coś czułam, że będziemy się od teraz bardzo dobrze dogadywać. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
RESET2_Drax |
#7
|
Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 19 Dołączył: 19 Lis 2015
|
Napisano 10-02-2015, 21:27
|
Cytuj
|
[Ninmu|Babilon]Boska interwencja
Drax ze znużeniem oglądał toczącą się właśnie walkę na ringu ustawionym na środku mordowni "Za rogiem". Obaj przeciwnicy byli zwykłymi amatorami, o czym świadczyły wyprowadzane przez nich ciosy o finezji cepa. Nawet Ginno, właściciel "Za rogiem" i sędzia pojedynku, wydawał się być zniesmaczony marnej jakości bijatyką. Znając staruszka, d'Arce był przekonany, że jeśli potrwa to jeszcze kilka minut, ten weźmie sprawy w swoje ręce i sam dobierze się do skóry walczących.
Cesare też nie był w najlepszym nastroju – po ostatniej pracy zleconej mu przez Franco, został zawieszony w obowiązkach zealoty przez władze wojskowe, które, o dziwo!, nieprzychylnie oceniły jego postępowanie wobec nagijskiego arystokraty. Ucięto mu żołd i odsunięto od jakichkolwiek misji aż „do odwołania”, a ton oficera wskazywał na to, że owe „odwołanie” może nie nastąpić zbyt prędko. Może nawet nigdy. Nie byłoby to nawet takie złe – miałby w końcu święty spokój od państwowych gryzipiórków oraz wojskowych, z których każdy jeden musiał najwyraźniej mieć bardzo gruby i długi kij wsadzony głęboko w cztery litery. Niestety, bez wojskowego żołdu i bez Francesca Oblitte, który zginął podczas walki z Samuelem Noah, fundusze Draxa zostały pozbawione jakichkolwiek źródeł dochodu, a zgromadzone dotychczas środki powoli, lecz nieubłaganie się kończyły. Mógł, co prawda, zwrócić się do Ginno i stanąć na ringu, lecz staruszek nie płacił zbyt wiele, a i przeciwników dla niego zaczęło brakować – nic dziwnego, skoro w ekspresowym tempie wygrywał z każdym, kto miał odwagę stanąć z nim w szranki.
Nagle, kątem oka wychwycił, jak ktoś wskazuje na niego palcem. Odwrócił się w tamtą stronę i ujrzał niewielką kobietę o typowej, sanbetańskiej urodzie, która pochylała się nad jednym z tutejszych stałych bywalców. To właśnie ten ostatni na niego wskazał, po czym wrócił do swojego kufla. Drax postanowił sobie zapamiętać tą pijacką mordę, jeśli spotkanie z nieznajomą, która właśnie do niego podchodziła, okaże się być nieprzyjemnym doświadczeniem.
Kobieta zauważyła jego spojrzenie, nie przejęła się tym jednak i spokojnym krokiem zbliżyła się do białowłosego zealoty. Drax nie wstał, nie ukłonił się, nie poczynił też żadnego innego znaku, że akceptuje obecność nieznajomej przy swoim stoliku. Wpatrywał się w nią tylko podejrzliwym wzrokiem, czekając na to, co ma do powiedzenia.
- Cesare d’Arce? – zapytała Sanbetanka po chwili krępującego milczenia.
- Może. A może i sam Papież, zależy kto pyta – odburknął.
Kobieta, nie czekając dłużej na jego pozwolenie, odsunęła sobie krzesło i dosiadła się do stolika, po czym splotła dłonie na blacie i spojrzała prosto w oczy swojego rozmówcy.
- Moje imię jest nieważne, liczy się tylko twoje, mojego pracodawcy i…
- I? – Drax nie wytrzymał i zagadnął, gdy nieznajoma przerwała swoją wypowiedź.
- I pewnego biznesmena, jeśli jesteś Cesare i będziesz zainteresowany…
Maniera urywania własnej wypowiedzi w środku zdania była strasznie irytująca, ale Draxowi nie chciało się napominać swojej rozmówczyni, która mogła się okazać nagłym i niespodziewanym rozwiązaniem jego problemów finansowych. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- Czym miałbym być zainteresowany?
- Pracą dla mojego szefa – dodała, nie zwracając żadnej uwagi na zniecierpliwienie Babilończyka.
d’Arce zmrużył oczy, udając zastanowienie. Przeczucie go nie myliło – ta kobieta, a raczej jej szef, potrzebował jego usług. W tym momencie nieznajoma stała się dla niego niczym oaza dla spragnionego wędrowca, niewiadomą pozostawało jednak to, czy miała to być „robótka” dla zwykłego najemnika, czy zealoty. Postanowił to wybadać w trakcie dalszej rozmowy.
- Co to za praca?
- Cesare d’Arce?
- Tak – przyznał, a gdy jego rozmówczyni się nie odzywała, westchnął cicho. – Kim jest twój szef i co to za praca?
Sanbetanka wstała i pochyliła się nad stolikiem, pokazując mu gestem dłoni, by uczynił to samo. Drax skrzywił się, ale posłuchał.
- Mój szef to Kazuya Ishiro – szepnęła tak cicho, że niemal na granicy słyszalności, po czym wycofała się pośpiesznie na swoje siedzisko i rozejrzała się dookoła, sprawdzając, czy nikt nie podsłuchiwał.
Zealota klapnął ciężko z powrotem na krzesło i ponownie westchnął – nieznajoma była naprawdę męczącą osobą, nie miał siły jej nawet tłumaczyć, że jej zachowanie jedynie zwiększa ryzyko, że ktoś się nimi zainteresuje. Co w tej mordowni było jednak bardzo mało prawdopodobne. On sam jednak dał się zwieść – biorąc pod uwagę jej przesadną tajemniczość spodziewał się bardziej jakiejś organizacji terrorystycznej, gangu, czy obcego lub rodzimego wywiadu. Natomiast osoba Kazuyi Ishiro była powszechnie znana zarówno ze swego bogactwa i wpływów, jak i – w odpowiednich kręgach – tego, że zatrudniał najemników z każdego zakątka na tym świecie, nie przejmując się ich pochodzeniem, genami, czy obligacjami. Dla Cesare był to nawet zaszczyt, że tak prominentna osoba dowiedziała się o jego istnieniu i postanowiła skorzystać z jego umiejętności. Dziwne było jednak, że akurat teraz…
- Co to za praca? – zapytał po raz trzeci, odsuwając inne pytania na później.
- Zatem jesteś zainteresowany?
Drax zmarszczył brwi – kobieta zadała to pytanie w bardzo dziwny sposób, zaszła w niej subtelna, nieokreślona zmiana, jakby przy okazji wydała osąd i zealota nabrał nagłych podejrzeń. Zdawał sobie sprawę, że od czasu awantury z Samuelem Noah i Hogalvordtem jest na cenzurowanym, w dodatku pewnie jego przełożeni byli świadomi powiązań białowłosego maga z półświatkiem przestępczym. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby babilońskie władze dowiedziały się, że jest gotów sprzedać się zagranicznemu biznesmenowi spod ciemnej gwiazdy. Pieniądze pieniędzmi, ale ostatnimi czasy Inkwizytorium jakby zwiększyło swoją aktywność, zaniepokojone rozruchami na tle religijnym w Aztecos i kataklizmami, które im dłużej trwały, tym mniej wydawały się naturalne. Zadrzeć ze Świętym Oficjum, to wydać na siebie wyrok śmierci, a Cesare chętnie pożyłby jeszcze troszkę. Podjął decyzję.
- Nie – odparł i westchnął teatralnie – wybacz, kochaniutka, ale ostatnimi czasy jestem bardzo zajęty – skłamał gładko.
- Widać – jej wzrok padł najpierw na jego nieogoloną twarz, a potem na w połowie opróżniony kufel. – Od śmierci Franco nie najlepiej Ci się powodzi, obserwowaliśmy cię… - znowu przerwała swoją wypowiedź, najwyraźniej czekając na reakcję swojego rozmówcy.
- Skąd wiesz o Franco?! Kim jesteś? I jakie my?! – Drax bez problemu połknął przynętę, wyprostował się i wbił wzrok w nieznajomą.
Ta, całkowicie porzuciwszy już swoją pozę pół-amatorskiej tajnej agentki, rozluźniła się i wygodniej rozłożyła na rozdygotanym krześle.
- Ciszej, jeśli łaska. Franco był naszym… łowcą talentów. Pod przykrywką drobnego gangstera zaprzyjaźniał się z takimi młodymi zealotami, jak ty, i zlecał im przeróżne zadania, obserwując jak sobie z nimi radzą, a jeśli trafiał się jakiś zdolny młodzik, kontaktował się z nami – odpowiedziała tonem spokojnej pogawędki, z rozbawieniem obserwując zaszokowaną twarz mężczyzny siedzącego naprzeciwko.
d’Arce skołowany, starał się przypomnieć sobie wszystkie wspólne chwile spędzone z Francescem, szukając w nich najdrobniejszych oznak potwierdzających wersję nieznajomej. Nie znalazł żadnej, co świadczyło o tym, że albo Oblitte był świetnym aktorem, albo sanbetanka kłamała. Poza tym… Franco i Inkwizytorium?!
- Kim jesteś? I dla kogo tak naprawdę pracujesz? – zapytał ponownie, dając sobie trochę więcej czasu na przemyślenie sprawy.
- Och, wybacz – kobieta pogmerała w kieszeni, wyciągnęła srebrny pierścień i założyła go na serdeczny palec, przesuwając jednocześnie dłoń w kierunku rozmówcy, tak by symbol na pierścieniu był lepiej widoczny – nie przedstawiłam się. Jestem Mara Shiatagawa…
- Licencjonowana inkwizytorka – dokończył za nią Cesare, wpatrując się w pierścień z wygrawerowanym symbolem Lumena otoczonym pierścieniem ognia, znakiem Świętego Oficjum.
„Bingo”, pomyślał, będąc wielce rad, że przed chwilą ledwie umknął przeprowadzonej przez Inkwizytorium prowokacji. To, iż Shiatagawa, mimo swojego pochodzenia, była inkwizytorką nie podlegało żadnym wątpliwościom – takie pierścienie nosili tylko zealoci z pionu egzekutorów. Oczywiście istniała możliwość fałszerstwa, bądź zwykłego podszywania się, lecz podobne uczynki były przez Święte Oficjum traktowane z pełną surowością, a śmiałek, który spróbowałby się podszyć pod inkwizytora, stałby się osobistym wrogiem tej budzącej postrach instytucji. Nawet agenci obcych państw się na to nie zdobywali, zdając sobie sprawę, że istnieją znacznie bezpieczniejsze środki infiltracji Babilonu.
- Czego ode mnie chce Święte Officjum? – zapytał, starając się sprawiać wrażenie całkowicie rozluźnionego.
- Przed chwilą ci to zasugerowałam, Cesare – odparła, a gdy mężczyzna zrobił głupią minę, dodała – Franco miał o tobie dobre mniemanie, mówił, że masz bardzo… niecodzienne metody działania. Takich ludzi nam potrzeba.
- Chcecie, żebym wstąpił w wasze szeregi? – zdumiał się.
- Nie tak od razu – uśmiechnęła się. – Franco nie przekazał nam ostatecznych referencji, miał to uczynić po twojej walce z Samuelem Noah, ale… sam wiesz. Musisz też wiedzieć, że nie obwiniamy cię o jego śmierć.
Drax parsknął, ale tylko w myślach. Jeszcze przed pięcioma minutami wiadomość, że inkwizytorzy mogliby go obwiniać o śmierć Francesca Oblitte wywołałaby w nim paroksyzmy śmiechu.
- A skąd wiecie, że chciałbym się do was przyłączyć?
- A jakie masz inne wyjście?
- Punkt dla ciebie. Ile płacicie?
- Zanim wszystko uzgodnimy, musisz przejść jeszcze jedną próbę. Tym razem pod moim nadzorem.
***
Drax stał na środku obszernego, opuszczonego magazynu, oddychając lekko. W jego najbliższej okolicy leżało kilkanaście mniej lub bardziej poobijanych heretyków i tylko jeden przytomny. Był to były kaznodzieja, który wyruszywszy kilka miesięcy wcześniej na Stepy Jutrzni, zaginął bez śladu. Uznany za zaginionego, pojawił się ponownie wśród ludzi, tym razem nie głosząc chwały Lumena, a dawnego bóstwa burz, pustyń i śmierci – Setha. Inkwizycji nie interesowało, dlaczego zmienił on tak drastycznie swoje wierzenia – po prostu trzeba go było uciszyć, a kult, który starał się utworzyć, zmiażdżyć w zalążku. Ludzie bardzo łatwo tracili wiarę w obliczu katastrof naturalnych nieustannie nękających od jakiegoś czasu cały świat, więc kaznodzieja z czasem mógłby zyskać wielu popleczników i stać się niemałym zagrożeniem dla Babilonu. Trzeba ich było wyeliminować jak najszybciej.
Mara Shiatagawa wyszła z cienia i zaklaskała na widok rozgromionych kultystów.
- Dobra robota, d’Arce. Nadasz się – oznajmiła z uśmiechem i, cały czas utrzymując ten sam wyraz twarzy, podeszła do kulącego się kaznodziei.
Heretyk nie został obdarzony przez naturę imponującą sylwetką, a na widok kobiety w oficjalnym stroju Świętego Oficjum, jakby jeszcze bardziej zapadł się w sobie. Cesare poczuł, że robi mu się go żal, ale nie miał zamiaru interweniować. Nagle w powietrzu rozległ się paskudny fetor, a jego źródłem wydawał się być właśnie były kaznodzieja. Całe współczucie, jakie czuł świeżo upieczony inkwizytor, prysło jak bańka mydlana.
- Ołtarz ukojenia… ołtarz ukojenia… - mamrotał sparaliżowany strachem staruszek, starając się odczołgać od zbliżającej się do niego śmierci.
- Ołtarz ukojenia? Mówi o kiblu? Chyba nie zdaje sobie sprawy, że już zdążył narobić w gacie – mruknął d’Arce, zatykając sobie nos.
Shiatagawa roześmiała się na głos i obróciła głowę w jego stronę.
- Będziesz naprawdę ciekawym nabytkiem, d’Arce – rzekła, wbijając jednocześnie miecz w plecy heretyka.
Drax uśmiechnął się niepewnie i nie wiedząc, co odpowiedzieć, kopnął lekko najbliższego kultystę.
- Co z nimi? – zapytał.
- O to się nie martw, zajmą się nimi miejscowe, cywilne władze. Przekażę im, żeby spróbowali z powrotem ich nawrócić, nim skażą na śmierć.
Cesare przytaknął i podążył za swoją towarzyszką, która ruszyła ku wyjściu.
- Jeszcze jedno, d’Arce. Obserwowałam całą tą rozróbę i muszę przyznać, że masz talent. Brakuje ci jednak odpowiedniego wyszkolenia. Będziemy musieli się tym zająć.
***
Kilka tygodniu po wyeliminowaniu zagrożenia ze strony kultystów Setha, Drax stanął przed lustrem w swoim mieszkaniu i uśmiechnął się z zadowolenia. Czarny skórzany płaszcz sięgający do kolan ze srebrnym symbolem Lumena na plecach, podobnie jak reszta oficjalnego stroju inkwizytora, prezentował się na nim doskonale. Całość uzupełniał srebrny pierścień błyszczący na serdecznym palcu prawej dłoni. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że nie zawsze będzie przywdziewał ten ubiór, lecz i tak cieszył się z niego jak dziecko. Był on symbolem zmian, jakie zaszły nagle w jego dotychczasowym życiu. Oto oficjalnie został licencjonowanym inkwizytorem i zyskał mnóstwo nowych praw – jego byli przełożeni z wojska mogli się pocałować w swoje cztery litery. Dodatkowo poznał podstawowe tajniki śmiertelnie groźnego stylu walki, jakim był Hokuto Shinken, a także zdołał przyswoić nowe zaklęcie – równie efektowne, co efektywne.
Krótko mówiąc, otwierały się przed nim nowe, wspaniałe perspektywy i w ich świetle nawet wspomnienie niedawno odbytego spotkania ze Shionem Ryuzakim, na chwilę zwolniło swój mroczny uścisk. |
|
|
|
»Hes |
#8
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 16-06-2017, 16:08 [Ninmu|Babilon]Boska interwencja
|
Cytuj
|
-JE-SUS!! JE-SUS!! JE-SUS!! Trzydzieści siedem kufli z piwem uniosło się do góry a następnie trzykrotnie uderzyło o blaty stołów. Jesus Abreu stojąc na blacie baru właśnie kończył wielki dzban złocistego napoju. Kiedy skończył, odetchnął głęboko, zaśmiał się i rzucił trzymany w dłoni przedmiot za siebie.
Zaliczone!!! - krzyk z trzydziestu ośmiu gardeł zagłuszył dźwięk pękającego naczynia. Na umówiony znak DJ włączył muzykę i zaczęła się zabawa. Goście po kolei podchodzili do Jesusa i serdecznie gratulowali mu zakończenia nauki i zostania Zealotą. Ostatni podszedł Ojciec Antoni i serdecznie wyściskał swojego niedawnego ucznia. Odchodząc włożył mu do ręki pomięty skrawek papieru. „Jutro o 12-tej w moim gabinecie” z trudem przeczytał Jesus,widać było, że godzina spotkanie była zmieniona z 9-tej. Ale nie dane mu było mu się nad tym zastanawiać, wesoła dziewczyna z 4-go roku złapała go za rękę i wyciągnęła na parkiet.
Następnego dnia nie bez problemu Jesus podążał tak dobrze znaną mu trasą w kompleksie Złotych Hal. Wdzięczny Lumenowi i Ojcu Antoniemu, że raczył zrezygnować z spotkania o 9tej. Mijał znajome sale, korytarze pokoje i przede wszystkim ludzi z którymi spędził tu ostatnich kilka lat życia. Czuł się tu jak w domu. Już niedługo – zgodnie z zasadami musiał w ciągu trzech miesięcy od daty zdania egzaminu końcowego opuścić swoją kwaterę w akademiku. I poszukać nowego domu, nie zamierzał wrócić na wieś gdzie się wychował. Ale do tego musiałby znaleźć pracę. W nagłym gniewie zacisnął mocno pięść, aż zbielały mu knykcie. Gdyby jego darem była magia ognia już dawno służyłby w wojsku jak inni studenci z jego roku. Przypomniał sobie trudności na zajęciach z magii ofensywnej kiedy nie potrafił skupić swojego daru w jakikolwiek strumień mocy. „Ten co nie umie rzucać kuli ognia” z czasem zmieniło się w inne przezwisko Failm... . Sam nie wiedząc jak dotarł przed dobrze znajome drzwi. Odetchnął kilka razy by wyrównać oddech i przegonić złe myśli. Spojrzał na zegarek i zdecydowanie zapukał.
- Proszę – znajomy głos dobiegł zza drzwi. Jesus pewnie pchnął drzwi i wszedł do środka. Kapłan uśmiechnął się na jego widok i gestem zaprosił do biura
- Chwała Naszego Pana Lumena niech oświetla Twoje życie – zgodnie z wymogami młody Zealota przywitał swojego niedawnego nauczyciela – Jak mogę służyć naszemu Bogu?
- Po pierwsze, jeszcze raz gratuluje ukończenia szkoły, teraz cały świat stoi przed Tobą otworem. A właśnie, myślałeś już o swojej przyszłości?- Antoni dobrze znał problemy Jesusa z nauką, więc bez problemu dostrzegł grymas który przemknął po twarzy młodzieńca- No już, rozchmurz się. Mam tu coś dla Ciebie. Pewna organizacja szukała młodego Zealoty i poleciłem im Ciebie.
Mówiąc to wziął leżącą na biurku teczkę i wręczył ją Jesusowi. Brązowy papier wyglądał jak z recyklingu a na wierzchu poza małym napisem „Organizacja charytatywna Akabishi” był ślad po kubku z kawą. Całość trzymała się w jednym kawałku jedynie dzięki taśmie klejącej.
Chłopak wziął teczkę do ręki i cicho westchnął. „Po co ja robię sobie nadzieję?”- pomyślał. Spostrzegł zachęcający uśmiech dawnego nauczyciela i powoli otworzył pakunek. Tym większe było jego zaskoczenie kiedy w środku znalazł elegancko wydrukowaną instrukcję, by udał się do Ur, informacje z kim ma się na miejscu skontaktować, płytę z opisem misji oraz 2,000 KUA na bilet lotniczy.
Ojciec Antoni delikatnie dał znać, by nie zajmował mu więcej czasu, grzecznie więc podziękował, na wszelki wypadek poinformował, że uda się do biblioteki i wybiegł z biura. Ale nauczyciel miał już co innego na głowie.
- Czy to na pewno dobry pomysł? - rzucił pytanie w przestrzeń – ten chłopak choć wyjątkowo pracowity nie posiadał żadnych talentów którymi mógłby służyć Babilonowi.
Choć wydawać by się mogło, że nikt go nie słyszy po chwili z rogu pokoju dobiegła odpowiedź.
- Śledzimy postępy, osiągnięcia oraz wyniki wszystkich waszych studentów i postanowiliśmy dać mu szanse. Jego moc ma pewien potencjał, pracowitość i etyka pracy są na zadowalającym poziomie. Sprawdziliśmy też jego lojalność i tę próbę również przeszedł. Jedyne czego nie wiemy, to jak się zachowuje w sytuacjach kryzysowych – ale temu ma służyć to zadanie. Ojcze Antoni, doskonale wiemy co robimy i kogo chcemy. W kopercie jest oficjalna wersja, gdyby ktoś się kiedyś o niego pytał - właściciel głosu przechodząc koło biurka położył na nim papierowy pakunek – oraz 5,000 KUA na nowy szkolny komputer i może coś jeszcze.
Akademicki nauczyciel poczekał aż zamknęły się drzwi jego gabinetu i otworzył kopertę. Kilkukrotnie przeczytał informację by głęboko zapadła w jego pamięć i spalił kartkę. Rozsiadł się wygodnie w fotelu czekając na telefon od bibliotekarza.
W tym czasie Jesus siedział przed komputerem w czytelni i chłonął informacje z płyty. Stepy Jutrzni, Ołtarz Ukojenia, zaginieni wędrowcy, Seth. Przejrzał wytyczne i by nie blokować komputera wcisnął przycisk drukowania. Niestety w tym momencie maszyna się wyłączyła i momentalnie stanęła w płomieniach. Jesus stracił wydruki, płytę i dane, ale przynajmniej nie kazali mu płacić za szkody.
Zrezygnowany poszedł do drugiej czytelni by znaleźć cokolwiek na interesujące go tematy. Po nie więcej jak trzech godzinach miał już pełen pendrive informacji których szukał. Szczegółowe opisy terenu łącznie z historią, opis kultu Setha z kilku źródeł, skany zapisków grupy najwyższych kapłanów, którzy zapieczętowali Ołtarz a nawet niezbyt jasne wskazówki położenia celu. Zajęty poszukiwaniami nie spostrzegł, że jego uprawnienia znacząco wzrosły od wczoraj i, że do niektórych dokumentów nawet Profesor Antoni nie miałby dostępu!
Już tego samego dnia siedział w samolocie lecącym do Ur. Trzymając na kolanach nowy laptop zapoznawał się z danymi zdobytymi z zasobów biblioteki Złotych Hal i nie czuł mijającego czasu oraz przebytej odległości. Najbardziej wciągające były stare zapisy bezimiennego skryby towarzyszącego ekspedycji pieczętującej Ołtarz. Narracja notatek bardzo głęboko wierzącego człowieka pokładającego wszelkie nadzieje w Lumenie oraz Bogu przypisując wszystkie sukcesy była wyjątkowo wciągająca. „Prawdziwa siła nie pochodzi z człowieka, tylko z więzi między nim a bogiem” powtarzał jak mantrę Skryba.
Na miejscu Jesus skontaktował się z człowiekiem wskazanym na kartce z teczki. Dziwny mężczyzna nie dał się wciągnąć w żadną rozmowę, ale skrupulatnie zadbał o wyposażenie młodego Zealoty, upewnił się, że posiada podstawowe informacje i zawiózł w miejsce gdzie Abreu miał zacząć poszukiwania. Pożegnał się i popędził do Ur wzbijając tumany kurzu, zostawiając chłopaka samego w nieznanym terenie.
Jesus odetchnął głęboko i ruszył przed siebie. Przez następne trzy dni szedł przez step. Dzięki swojej „nieprzydatnej” mocy z łatwością wynajdywał punkty opisane w dokumentach z biblioteki, „niesamowite, że przez tyle lat prawie nic się nie zmieniło” pomyślał. I kiedy ujrzał przed sobą cel podróży nadal miał zapasy na pięć dni drogi w plecaku. Z nieskrywaną satysfakcją pomyślał o „kolegach” ze studiów, wielkich magach ognia – gdzie teraz by byli ze swoimi wspaniałymi mocami?
Okolice Ołtarza były wyjątkowo spokojne, nawet najmniejszy podmuch wiatru nie zakłócał powolnego marszu Jesusa do starodawnego miejsca kultu. W ciszy też przebiegły skrupulatne oględziny przedmiotu. Stanął więc przed ołtarzem gotowy na ostateczny krok „wyciągnij rękę w kierunku symbolu Setha” głosiły stare podania. Z wahaniem posłuchał instrukcji. Ołtarz momentalnie zapłonął czerwonym światłem. Zealota poczuł kilka drobnych ukłuć na ręce i zobaczył przed oczyma białe światło....
-Punkt docelowy aktywowany, zakończono podawanie narkotyku, uruchamiał procedurę „Ołtarz Ukojenia”. Odczyty w normie, zaczynamy symulację.
Po chwili Jesus odzyskał wzrok. Walcząc z bólem głowy rozejrzał się wokoło. Step pociemniał jakby słońce schowało się za grubymi chmurami, ale najstraszliwszy był widok Ołtarza. Wszystko nieopodal przykryte było szczątkami zarówno zwierząt jak i ludzi, ale bez czaszek. Te ułożone były pod starodawnym miejscem składania ofiar a wszystkie oczodoły wypełniało zielone światło. Zealota obejrzał się i z przerażaniem stwierdził, że ziemia przykryta kośćmi ciągnie się aż po horyzont. Głośne sykniecie kazało mu obrócić się do ołtarza. Za nim z czarnego dymu z bardzo nieprzyjemnym zgrzytem zaczął materializować się gigantyczny wąż. Wielkie zielone oczy utkwiły w celu i gad ruszył. Jesus padł na kolana i oczekiwał najgorszego. Zamknął oczy i zaczął modlić się do Lumena. To w nieprawdopodobny sposób dało mu nadzieje. Z odwagą spojrzał na stwora i zaczął się podnosić. Jego ręka natrafił wtedy na przedmiot wystający z kości zaściełających podłoże. Ujrzał ledwo widoczną rękojeść miecza, już chciał ku niemu sięgnąć, ale zaniechał. Skoncentrował się i zaczął szukać dalej aż w końcu znalazł to czego wypatrywał – krzyż Lumena. Rzucił się w jego kierunku i zaczął wygrzebywać przedmiot. Jesus słyszał nadciągającego potwora, który przyspieszył w reakcji na jego działania. Sam jednak, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie spieszył się - czuł ogromne przeświadczenie, że musi okazać bogu należyty szacunek. . Więc kiedy wyciągnął krzyż wąż był już o krok od niego. Potwór zatrzymał się, a Jesus poczuł jakby toczył z nim walkę. Skoncentrował się mocniej i przedmiot w jego ręku zaczął delikatnie świecić. Zaczął w duchu żarliwie modlić się do Boga i dla odwagi krzyknął. Światło zaczęło wyganiać ciemność a stwór syknął ze złością. Głowę młodzieńca wypełniła tak często czytana fraza „Prawdziwa siła nie pochodzi z człowieka, tylko z więzi między nim a bogiem” i w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że wykrzykuje ją na głos... Światło błysnęło, Jesus Abreu padł na kolana dziękując Lumenowi za ratunek, by po chwili osunąć się na ziemię.
-Hasło wypowiedziane, zamykam program. Przesyłam wszystkie dane do analizy. Podmiot hospitalizowany zabrany do szpitala w celu przeprowadzenia dalszej obserwacji. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|