Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 22-09-2014, 13:34 [Ninmu|Świat] Wielka Ucieczka II
|
|
Podróż do Babilonu nie zadziwiała obfitością wrażeń. W górze, za szybą kokpitu, rozciągało się tylko popielate niebo zasnute sztormowymi chmurami. W dole, falujący daleko pod dziobem samolotu szary ocean.
- Araraikou-san, daleko jeszcze? – po raz kolejny spytał znudzonym tonem Ookawa z tylnego fotela.
- Nie – odpowiedział z podziwu godnym opanowaniem pierwszy pilot i zarazem właściciel pojazdu.
Monotonia podróży rzucała się na psychikę i nieprzyzwyczajony do lotów za sterami Genbu stawał się coraz bardziej nieznośny. Epidemia w Har zadziwiająco szybko wygasła, co tylko potwierdzało jego teorię, że w jej nagłym wybuchu maczali palce wysłannicy obcych służb. Po ustabilizowaniu sytuacji, załoga misji Czerwonego Krzyża traktowana była przez mieszkańców miasta jak bohaterowie i choć było to miłe, utrudniało dyskretne zniknięcie głównemu sprawcy cudu – skromnemu młodemu lekarzowi. Tekkey miał już za sobą przesłuchanie naczelnika i zdawał sobie sprawę, że dalsze pozostanie w twierdzy Aka’Che szybko może się mu odbić czkawką, jeśli ktoś powiąże fakty. Poza tym rozwiązanie tajemnicy ponownego zniknięcia Higamoto tkwiło poza murami. Sanbeta zorganizował jedynie na odchodnym grupkę najemników, która miała zająć się poszukiwaniami na pustyni towarzysza ucieczki profesora, i opuścił khazarskie terytoria. W domu, w Sanbetsu, czekały już na niego wieści o przechwyconej transmisji. Ponownymi porywaczami naukowca okazali się zealoci. Jeśli myśleli że są bezpieczni i nikt nie ośmieli się interweniować na ich własnym terytorium, to srodze się mylili.
Szczęśliwie także Pit podzielał pogląd szpiega i zamierzał kontynuować pościg. Po przypadkowym spotkaniu w Har i przekazaniu mu części próbek Har-dżumy, wojskowy oddalił się w stronę zachodzącego słońca swym myśliwcem. Tym samym powrócił jako pierwszy i dowiedziawszy się o kierunku ucieczki porywaczy, mógł zaplanować misję ratunkową. Koneksje w armii pomogły kapitanowi i lotniskowiec Sanbetsu z zapasem paliwa miał oczekiwać na neutralnych wodach. Gdy Ookawa skontaktował się z pytaniem, czy również do pionu Inpu doszły słuchy o wątku babilońskim, Kaeru zaoferował mu miejsce w swoim samolocie. Teraz pewnie tego żałował, a drugi agent mógł tylko żywić nadzieję, że pierwszy nie ma na swojej konsolecie przycisku mogącego zdalnie katapultować pasażera.
Jedynym zdarzeniem przerywającym wcześniejszą monotonię podróży było krótkie międzylądowaniu na lotniskowcu. Od tego czasu niewykrywalny myśliwiec Tetsudenkou z maksymalną prędkością zmierzał w kierunku wybrzeża Państwa Kościelnego, a Genbu ponownie pogrążył się w letargu, nie mając kompletnie nic do zrobienia. Celem lotu było małe, senne miasteczko Salem, podobno bardzo malownicze o tej porze roku. Niepozorna przystań mieściny była także celem grupki porywaczy profesora Higamoto. Mieli w niej wylądować i dalej transportować porwanego lądem, do jakiejś bezpiecznej kryjówki, gdzie nie tylko obce wywiady ale sam diabeł go nie znajdzie. Ookawa ziewnął i raz jeszcze rzucił okiem w górę i w dół, na niebo i ocean. Nic się nie zmieniło.
- Hej, Araraikou-san, a znasz ten dowcip? Jadą pociągiem zealota, szaman, rycerz i agent…
Wiele sztampowych kawałów później, na horyzoncie zarysowała się ciemna nitka lądu. Przybliżała się szybko, choć nie tak szybko jak Genbu mógłby chcieć. Gdy dotarli wreszcie na miejsce, samolot zwolnił, schodząc na niższy pułap. Najwyraźniej ulotki promocyjne na temat miasteczka nie mówiły całej prawdy. Nieopodal niego samego wyrastała brzydka baza wojskowa, zapełniona przysadzistymi kopcami bunkrów i blaszanych magazynów. Nie było też w żadnym razie senne. Podczas gdy agenci przelatywali nad zabudowaniami, po ulicach przewalały się w szaleńczym pośpiechu grupy ludzi. Zderzając się ze sobą, pozostawiały po tych spięciach na ziemi nieruchome figurki poległych. Co i rusz z jednej lub drugiej strony przelatywało w kierunku oponentów coś zdecydowanie nie będące konwencjonalnym atakiem. Magia? Nadludzkie moce? Czy w Tajnej Wojnie doszło wreszcie do całkowicie jawnej bitwy? Jeśli tak to między kim? Czy w śród uczestników byli także inni Sanbeci?
Wtem sensory myśliwca coś wychwyciły. Tetsudenkou kierowany sprawną ręką pilota skierował się dalej, ponad bazę wojskową. Zawisł nieruchomo, nad placem na jej uboczu.
- Tam, widzisz to? Helikoptery. – spytał kapitan, a na ekranie drugiego pilota pojawił się obraz. – Mogą nam później nabruździć, gdy będziemy startować. W tym zamieszaniu nikt nawet nie zauważy jednego fajerwerku więcej.
- Chwila – Genbu powstrzymał już namierzającego cel wojskowego. – To nie są oznakowania armii babilońskiej. Gdzieś już widziałem takie jak te.
Uparcie hibernujące w trakcie lotu szare komórki szpiega wreszcie musiały się obudzić, wobec postawionego im wyzwania. Coś zaczynało się wyrywać z mroków niepamięci.
- Ja też je znam. To symbole Krwawych Szakali - uprzedził kolegę Pit.
Wszystko zaczynało do siebie pasować. Bitwa w mieście i udział po obu stronach wojowników dysponujących mocami. Ale atak na Babilon, na jego własnym terenie? To szalony ruch, nawet dla jednego z najlepiej zorganizowanych ugrupowań terrorystycznych na świecie. Czy odzyskanie profesora było dla nich aż tak ważne, by zaryzykować życie wielu bojowników i narazić dotychczasowy dyskretny sojusz z Kościelnymi? Coś tu było bardzo nie tak i Tekkey chciał to sprawdzić. Mocy Pita w zupełności wystarczy, by odbić profesora na przystani.
- Araraikou-san, jak się wysiada z tego ustrojstwa?
Ookawa miękko opadł na dach jednego z budynków i ściągnął w dłoń nić, po której się opuścił z kadłuba myśliwca. O ile w mieście wszędzie miotali się ludzie, ta okolica była dosyć spokojna. Helikoptery w gruncie rzeczy były nieźle zakamuflowane i gdyby nie wyczulone sensory Tetsudenkou, pewnie agenci mogliby nawet kilka razy przelecieć nad nimi i niczego nie zauważyć. Obie maszyny były całkiem spore, ale ich załoga nie mogła pewnie liczyć więcej niż czterdziestu-pięćdziesięciu ludzi. Nie za wiele na otwarty atak na całe państwo. Pewnie z tego powodu obstawa pozostawiona na straży nie była liczna, ledwie kilku bojowników. Najwyraźniej znudzeni włóczyli się wokół, zaglądając do pobliskich otwartych hangarów. Jeden opierał się o maszynę, dłubiąc w krzywych zębach. Jako jedyny zachowywał czujność, co i raz przeczesywał wzrokiem okolicę. Nie wiedzieć czemu, nie podobał się agentowi. Miał w sobie coś - jakby całkiem inną mowę ciała i aurę niż pozostali. Nagle podglądany człowiek warknął coś do najbliższego kompana, a ten ruszył biegiem do hangaru, na którego dachu pozostawał agent. Dziwne, zdążył pomyśleć Genbu, nim pierwszy pocisk trafił go w pierś. Uderzyło ich jeszcze co najmniej kilka, nim padając do tyłu stoczył się z dachu. Uderzył w ziemię i z trudem złapał oddech. Zdecydowanie było coś niezwykłego w tym Szakalu. Co gorsza, wcześniej wysłany pomagier biegł w kierunku agenta prując z automatu. W ostatniej chwili Tekkey zdołał naciągnąć na twarz kaptur. Seria zadudniła o jego kuloodporne ubrania, pewnie zostawiając kilka siniaków na na obliczu. Tak czy inaczej, udawał trupa. Łatwo mu to przychodziło, bo po upadku z dachu i tak najchętniej by sobie trochę poleżał. Bojownik zbliżył się ostrożnie, nie zapomniał przeładować i chyba po raz kolejny szykował się do dobijającego strzału. Jacyś strasznie paranoiczni ci Shah’eni. Na uspokojenie Sanbeta zaaplikował obcemu w szyję strzałkę paraliżującą z rękawicy Ryoushi. Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo innego, agent zaczął uważnie przyglądać się sparaliżowanemu jeńcowi.
- Co tak długo? Dorwałeś go? – wycedził facet oparty o helikopter, patrząc uważnie na wleczone ciało.
Agent w odpowiedzi wymamrotał najpopularniejsze shah’eńskie przekleństwo i rzucił na ziemię zmasakrowane zwłoki schytanego Szakala ubranego w czerwony płaszcz. Trup wyglądał strasznie. Już pierwsza seria z jego własnej broni zmieniła jego korpus w sito, a dalsze tylko dokończyły dzieła. Twarz rozorana pociskiem uniemożliwiała identyfikację.
Bojownik wybuchnął drwiącym śmiechem i opuścił wreszcie dłonie z kolb dwóch karabinów maszynowych. W odpowiedzi agent skrzywił w grymasie obrzydzenia silikonową maskę i nadaremnie otrzepał ręce klejące się od krwi. Dowódca raz jeszcze zaśmiał się ostro.
- Kto by przypuszczał, żeś taki delikatny. Boisz się pobrudzić sobie ręce krwią naszych wrogów? – rzucił pogardliwie. – Weź z maszyny manierkę z wodą i zmiataj. No dalej, zejdź mi z oczu.
Agent posłusznie wszedł do środka i po zabraniu wskazanego przedmiotu ruszył wzdłuż ogona. Teraz pozostało tylko podrzucić nadajnik naprowadzający dla sensorów Tetsudenkou także do drugiego helikoptera. Wylał resztę wody z pojemnika, opłukując dłonie z krwi i gniewnym ruchem wrzucił manierkę z urządzeniem naprowadzającym do drugiej maszyny. Imitując wcześniejszą mowę ciała strażników, oddalił się pomiędzy hangary spacerowym, znudzonym krokiem. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|