Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Krwawe Groty
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 23-05-2010, 13:12

3 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Kalamir

Czytaliście o nagijskim piracie Krzywobrodym z XIII wieku? Ha! Zrabował wybrzeża dwóch kontynentów! Najlepszy pirat świata. No ale i jego złapali. Myślicie, że zdążył wydać te wszystkie skarby, które zrabował? Bo mi się nie wydaje. W dodatku wraz z bratem odnaleźliśmy na morzu dryfujący statek. Wyrzuciło go z przybrzeżnej jaskini pod klifem. Bez wątpienia oznakowano go pieczęciami piratów Krzywobrodego, rękę dam se uciąć. W dodatku na drewnianym stole była wycięta mapa. Myślę, że to legendarne Krwawe Groty! Niestety kompleks jest zbyt rozległy bym mógł przeszukać go z samym bratem. To co powiecie? Spróbujecie szczęścia na moim statku? Łupy dzielimy po równo. Starczy do końca życia.

***

Do podziemnych korytarzy Krwawych Grot można dostać się wyłącznie statkiem ponieważ wejście jest ukryte tuż pod stromym klifem. Znajduje się tam przystań dla czterech statków oraz magazyn wraz z wejściem do labiryntu podziemnych korytarzy. Skalne ściany są tam powykładane czerwonymi kamieniami, które posiadają zdolność magazynowania światła, dlatego piraci nazywali to Krwawymi Grotami. Według legend, na końcu którejś z dróg czeka skarb Krzywobrodego Pirata. Niestety opowieści nie są opatrzone w informację o niebezpiecznym gatunku zmiennocieplnych, gigantycznych węży jakie zalęgły się tam sto lat temu. Ktokolwiek wejdzie do Krwawych Grot ma wielkie szanse stać się pożywką tych potworów.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Kalamir   #2 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009
Cytuj
[Ninmu] Lost

Fala rozbiła się o skalną półkę i wtedy z morza wyłonił się mężczyzna. Niczym bóg oceanów wyszedł na ląd nie mając na sobie nic poza spodniami i mieczem przypiętym do pleców na skórzanej uprzęży oplatającej jego klatkę piersiową. Wydawało się, że nic sobie nie robi z ujemnej temperatury klimatu Nag. Melgar, mimo że zazwyczaj opanowany teraz nie potrafił ukryć zdziwienia.
– Dzień dobry – przemówił obcy. – Proszę sobie nie przeszkadzać, już sobie idę.
Szczęka Melgara opadła prawie do ziemi, ponieważ mężczyzna obrócił się i zaczął iść wzdłuż wybrzeża. Gigantyczny rycerz dogonił go dwoma skokami i chwytając za ramie zatrzymał.
– Czekaj! – zawył. – Ludzie od tak sobie nie wychodzą nago z morza! Kim ty jesteś? Jesteś jakimś duchem? Wiem! Jesteś Aesirem Odyna! Wiedziałem…
– Spokojnie – przerwał przemoczony blondyn, który powoli zaczynał drzeć z zimna. – Jestem zwykłym człowiekiem. Ściągnęły mnie tu prądy zaraz po tym jak burza roztrzaskała mi statek. Teraz jeśli pozwolisz, chciałbym udać się do jakiegoś miasta by poszukać czegoś suchego.
Melgar zerwał z siebie płaszcz i pośpiesznie narzucił na ramiona obcego, który był od niego o wiele mniejszy. Tamten skinął głową i podziękował.
– To ty musisz być mocarz! Bo żaden normalny człowiek by tego nie przeżył – ostatnie słowa dodał jakby podejrzliwie. – Bo może ty wcale nie jesteś normalnym człowiekiem…
Obcy uniósł brew a po chwili się roześmiał.
– No tak, oczywiście – jego głos był niski ale łagodny. – Bo statek mi się rozbił i musiałem od razu wpaść na swojego. Na Sanbetę nie wyglądasz, raczej rycerz… jaki pion żołnierzu? Wiedz, że rozmawiasz z oficerem cholernie wysokiej rangi, yaai?
– Obawiam się, że żaden pion – odpowiedział z uśmiechem ale i dumnie. Był starszy od przybysza i cieszył się, ze obowiązuje go tylko kurtuazja a nie jakiś regulamin.– Wolny strzelec jak na razie. Pracuje dla organizacji nie związanej z wojskowymi siłami. Mam na to papiery…
– Spokojnie, nie jestem ze służb bezpieczeństwa – zamyślił się. – W sumie poniekąd jestem, ale to nie moja sprawa. Co sprowadza cię na ten klif?
Melgar rozejrzał się dookoła a jego oczy odnalazły groty ukryte pod wspomnianym klifem. Przybysz również je dojrzał i westchnął z podziwu.
– Mój kontrakt nakazuje mi wejść tam by odszukać pewną rzecz. To są rzekome Kr…
– Krwawe groty, kryjówka Krzywobrodego – przerwał wciąż z podziwem wpatrując się w ukryte groty. Nagle dostrzegł zaskoczoną minę kompana i odpowiedział – Znam historię, szczególnie te, która dotyczy morza. Nie sądziłem jednak, że groty istnieją. Skąd masz te informację? Z resztą nie ważne, byłeś już tam?
Wielkolud zamyślił się na moment.
– Owszem – rzekł. – Niestety, widać nie pływam tak dobrze jak ty. Prądy były zbyt silne nawet dla mnie. Ledwo wydostałem się z wody.
Tym razem obcy zadumał się nad tym co powiedział jego nowy kompan.
– To chyba nie kwestia siły a zręczności i tego jak dasz się ponieść wodzie.
– Bardzo możliwe, mądrze ujęte kolego. No ale teraz mam lepszy plan. Za dwie noce przybije tutaj łódź. Nie masz co szukać na tym zadupiu, zabierz się z nami.
Mężczyzna przetarł zmoczone czoło, na które z każdym ruchem głowy opadały ciemne od wilgoci włosy. Oczywiście już domyślał się do czego zmierza dyskusja.
– W zamian zaś? – zapytał.
– Użycz mi swej zręczności i wydobądź z tych grot pewną rzecz.

Kalamir niczym foka wyskoczył z lodowatej wody i chwycił się śliskiego, porośniętego morskimi roślinami pomostu. Wciągnął się rękoma na górę i złapał pierwszy oddech powietrza od minuty. Rozejrzał się po gigantycznej grocie i ze zdumieniem stwierdził, ze znajduje się na ukrytej przystani piratów. Kryjówka była ukryta świetnie. „Nie dziwne, że Krzywobrody nie dał się złapać przez tyle dekad.” - pomyślał. Jego oczy odszukały kilka odchodzących od groty głównej korytarzy, kilka chatek – zapewne starych magazynów – oraz prastare dźwigi służące do wyładowywania towaru. Wykopał drzwi jednej z chatek i odszukał to co interesowało go najbardziej.
Rozlał naftę i podpalił ją starymi krzemieniami. Przez kwadrans ogrzewał się przy prowizorycznym ognisku, kiedy stwierdził, że już mu ciepło, ruszył w drogę pierwszym korytarzem. Ze zdumieniem odłożył pochodnię i stwierdził, że kamienie w ścianach emitują różowo czerwone światło.
– Zdumiewające. – Rzucił sam do siebie starając się wydłubać kilka kamieni mieczem. – Ciekawe jak długo świecą, wezmę sobie kilka.
Ruszył dalej i doszedł do kolejnego rozwidlenia dróg. Stwierdziwszy, że to niebezpieczne krążyć po niezbadanych korytarzach, nakreślił mieczem strzałkę na ziemi. W ten sposób wiedziałby jak wrócić gdyby się zgubił.
Niczego nie usłyszał, niczego nie zobaczył, tylko poczuł się zagrożony. Jego nadnaturalny zmysł uruchomił się bez jego woli, jakby wykazując się własną wolą w ratowaniu jego życia. Uskoczył w bok niczym błyskawica uwolniona z boskiego mjolnirra. Sekundę później w miejscu gdzie stał wylądował gigantyczny wąż.
Zerwał srebrne ostrze i uderzył na odlew trafiając prosto w głowę nim bestia zdążyła z nawrotem i kolejnym atakiem. Ostrze rozczepiło czaszkę na dwie części. Kalamir zmierzył wzrokiem rozmiar bestii i naprawdę się przeląkł. Ponad dwanaście metrów. „Węże nie mogą żyć w tak zimnym klimacie, co to ma znaczyć do cholery”. Jego zmysły zaczęły szukać innych osobników, ale na próżno. Przyśpieszonym krokiem ruszył w głąb jaskini. Postanowił oszczędzać swoje moce, na wypadek gdyby wkrótce znowu miały się przydać.
Wypadł w kolejnej grocie, szybko ocenił, że znajduje się w swojego rodzaju mesie. Pomieszczenia kuchenne i prosta stołówka były dość wymowne. Tutaj również zaatakował go kolejny wąż, tym razem mniejszy ale i znacznie szybszy. Nie uskoczył, zablokował mieczem nie pozwalając wielkim zębom wbić się w jego ramie. Ostrze uszkodziło szczękę a potwór czując ból postanowił się wycofać. Teraz zaatakował na nogi, ale błyskawiczny refleks Kalamira posłał mu na spotkanie srebrny sztych. Ostrze wbiło się w paszczę przybijając ją do ziemi jak gwóźdź. Następnie, rycerz przyłożył prawą rękę do oczu bestii i wystrzelił z niej niebiesko złota energię, która usmażyła mózg węża w kilka sekund. Gag był całkiem martwy.
– W co ja się wpakowałem.
Biegł dalej i tracił już nadzieję rysując dwunastą strzałkę. Wtedy natrafił na kolejne pomieszczenie. Posterunek wartownika zdradzał ważność tego miejsca. Przeskoczył nad nim i przedostał się do wąskiego uskoku pomiędzy skałami. Wcisnął się szybko do środka i ujrzał kamienne drzwi. Przekonany, ze to skarbiec zaczął szukać mechanizmu otwierającego, jednak stara dźwignia nie była w stanie wprawić blokującego kamienia w ruch. Zastanawiał się jaką ma szansę zwabić tu więcej węży poprzez spowodowanie gigantycznej eksplozji. To było by raczej nie rozsądne…
Hadou-ken rozerwał kamienne wrota na kilka części.
Kalamir ostrożnie wszedł do małego skarbca i ze zdumieniem odkrył, że wciąż znajduje się w nim jego oryginalna zawartość. Dziesiątki starych skrzyń, w tym niektóre spróchniałe, rozerwane przez czas. Na szczęście większość podpisana. To czego szukał, to skrzynia z Babilońskiego „Samuela” według Melgara zrabowana na Nagijskich wodach terytorialnych. Szczęście mu dopisało, minął kwadrans gdy wreszcie znalazł to czego szukał. Otworzył skrzynię i ujrzał lwie posążki bogini Isztar. Pośpiesznie wcisnął je do znalezionego worka i przerzucił go wygodnie przez plecy. Nie były ciężkie, ale naprawdę nie robiło mu to dużej różnicy. Wtedy jego oczy przykuł widok starego ostrza. To co zobaczył przypominało obrazek z jakiejś epickiej sagii o wikingach i smoczych skarbach. Pośród stalagmitów leżały złote monety jakby niedbale wysypane z pirackich sakw. W jednej złotej górce tkwił zaś prześliczny miecz półtoraroczny, zupełnie jakby czekał tu od setek lat właśnie na Kalamira. Podszedł do niego powoli i chwycił za rękojeść. Obejrzał go dokładnie.
Głowica wyglądała niczym głowa smoka, trzon wyrzeźbiony był na podobieństwo łusek a jelec przypominał pazurzaste łapy. Sztych był kanciasty a zbroczę ledwo widoczne, jednak samo faliste ostrze było dość szerokie i jak na swój rozmiar zdumiewająco lekkie. Nie zastanawiając się wiele rzucił się z mieczem do wyjścia gdzie czekał już kolejny wygłodniały wąż. Ciał z góry na dół zaraz po tym jak bestia rzuciła się ku niemu. Miecz przeszedł przez stwora tak gładko jak nóż wchodzi w ciepłe masło. Zaskoczony rycerz zatrzymał się zdumiony.
– Powrót z tym cackiem będzie banalny.
Ruszył biegiem w drogę powrotną, gdy nagle przypomniało mu się o otwartym skarbcu.
– Nie wiem, ile jest tutaj ukrytych skarbonek – zamyślił się wypowiadając słowa na głos. – Ale może kiedyś wrócę tu ogarnąć zawartość tej króliczej norki. Głupio byłoby aby ktoś mnie uprzedził
Ręka wyskoczyła w przód i lekko do góry. Mały hadouken pomknął prosto w stron, który w zderzeniu z energią nie miał zbyt dużych szans. Wejście do bocznego skarbca zostało ukryte na dobre.

Minęło dwanaście godzin odkąd tajemniczy przybysz ponownie wskoczył do wody. Melgar tracił już nadzieję i coraz bardziej skłaniał się ku myślom, że wysłał człowieka na śmierć. Gdy niemal całkiem stracił nadzieję, woda u jego stóp eksplodowała odsłaniając przemarznięte ciało Kalamira.
– Mam twoje figurki, to jak? Wkupiłem się na łódkę?
Radosny uśmiech pojawił się na twarzach obu Nagijczyków.
A smoczy miecz błyskał sobie w świetle księżyca…



   
Profil PW
 
 
^Pit   #3 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
[Nimmu] Infiltracja i Eliminacja

2 Marca 1614, Nag, dystrykt morski Nash, godzina 6:34

Morze, ach to wspaniałe morze, jak by to powiedział poeta, który w swoim życiu nie przepracował ani dnia, czy też nie przejmował się ni krzty problemami. Kiedyś też zachwycałem się tym jak nieokiełznane potrafi być, też miałem marzenia by wypłynąć na spotkanie przygodzie. Po tym co przeżyłem, stwierdziłem jednak, że to wszystko jest tak samo do chrzanu jak cała reszta. I oto właśnie spełniałem swe dziecięce pragnienia, oglądałem majestat oceanu, stojąc na pokładzie transportowca. Wszystko wokół chrzęszczało, trzeszczało, kontenery zgrzytały, ludzie rzucali przekleństwami na lewo i prawo, śmiali się i kiedy nie pracowali palili papierosy jak najęci. Wszędzie bród i smród. Nie różniło się to w zasadzie niczym od mojej dawnej pracy na platformie wiertniczej.
- Morze, tak bardzo pełne romantyzmu, psia mać - burknąłem, pociągnąwszy lekko nosem. Nagijska pogoda była dość zmienna, a klimat średnio przyjazny, zwłaszcza w okresie przedwiosennym. Wiatr podwiewał mi robociarską czapeczkę i od czasu do czasu przenikał przez ubranie, potęgując wrażenie chłodu. Zaciągnąłem się jako pracownik nie bez powodu. Od niedawna większość sanbeckich transportowców padała łupem piratów z morskiego rejonu Nag. Normalnym było, ze gdzieś nieopodal mają kryjówkę. W życiu bym się jednak nie zgłosił do tego zadania gdyby nie jeden mały, acz znaczący szczegół. Łupem piratów padały głównie transportowce z sektora górniczego Sanbetsu. Wyglądało to tak, jakby ktoś na siłę próbował zatrzymać cały eksport surowców, co w obliczu niedawnego kryzysu na giełdzie zaczynało nabierać znaczenia. Inwestorzy padli ofiarą piramidy finansowej, spółki wydobywcze poniosły spore koszty, a na domiar złego nie mogły się szybko odkuć poprzez wymianę z innymi państwami. Nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że ci piraci doskonale wiedzieli kiedy i gdzie mają się spodziewać swoich ofiar. Czyżby więc nieuchwytny inwestor, Eiji Noburami, stojący za aferą na giełdzie maczał swoje ręce także przy wspomaganiu lokalnych piratów z Nag? A może było to celowe działanie, plan B, a piraci to tak na dobrą sprawę dobrze wytrenowana szajka? Miałem się wkrótce o tym przekonać.
Było tuż przed siódmą rano, kiedy pocisk z wyrzutni eksplodował nieopodal transportowca, wzniecając panikę na pokładzie. Zaraz potem podpłynęło kilka motorówek z uzbrojonymi po zęby i ubranymi w kamizelki kuloodporne ludźmi. Ostrzelali nas z karabinów, zagazowali paroma granatami i postarali się, by facet z racą sygnałową nie dopełnił swego zadania. Oczywistym było, że nie mieliśmy żadnych szans. Kapitan szybko zaniechał próby podjęcia z nimi walki i także się poddał. Postanowiłem nic nie robić, jeszcze. Chodziło przecież o odkrycie ich kryjówki i motywów, nie solidne wystraszenie ich. Pośród ich statków znalazłem ten, który był największy. Przypominał całkiem spory kuter rybacki, oczywiście był sporo szybszy. Kiedy piraci zbierali razem całą załogę transportowca, ja oddaliłem się poza ich zasięg widzenia i ściągnąłem z siebie ubranie robocze. Pod spodem miałem przygotowany kombinezon z funkcją aktywnego maskowania. Gd piraci byli zajęci szybkim przeładunkiem towarów, ja wskoczyłem do wody, zimnej jak diabli, warto dodać i z aktywnym maskowaniem przedarłem się na piracki kuter. Bez problemu oszołomiłem jednego z drabów, spadłem z nim do bocznej, niewidocznej od strony transportowca, szalupy i tam przywdziałem jego odzienie. Musiałem zrobić to szybko i sprawnie. Piraci wciąż jeszcze zajęci byli przeglądaniem towarów i przeszukiwaniem załogi, ale wciąż było dość ryzykowne. Innego wyjścia nie było. Zawsze można było to jeszcze załatwić po staremu, gdyby coś poszło nie tak. Drab którego tożsamość przejąłem nie odbiegał aż tak wyglądem ode mnie, zwłaszcza pod względem zarostu. Kto by pomyślał, że moje niezadbane kudły mogą się przyczynić do powodzenia misji. Wziąłem sobie jego czapkę i nałożyłem jak najmocniej na głowę. Zapiąłem kamizelkę kuloodporną i nałożyłem sztormowy płaszcz, który na piersi miał wyszyty emblemat z czerwoną, zaciśniętą pięścią. Pozostało już tylko czekać na powrót piratów. Gdy przepakowali towary, jeden z nich usiadł za sterami kutra i wraz z innymi motorówkami odpłynęliśmy w siną dal, zostawiając zszokowanych pracowników transportowca.
***
Płynęliśmy może trzydzieści minut, kiedy dotarliśmy w okolicę dość dużego klifu, wznoszącego się nad zatoką. Nawigowanie kutrem pomiędzy wystającymi czerwonymi fragmentami skał przypominało mi port morski Nan'Gar. I podobnie jak tamten, ten również miał swoją legendę.
- Sprawdziliście, czy nikt nas nie śledził? - zapytał jeden z dowódców
- Ze dwa razy oglądaliśmy się za sobą. A nawet jeśli, to historyjka o wielkich wężach skutecznie odstraszy ciemnotę.
- Ciemnotę tak - stwierdził dowódca, po czym dodał jeszcze. - Policji, nie.

***
Parę godzin zajęło im wyładowanie łupów. Pomagałem im, przy okazji oglądając się miejscu. Dobrze zagospodarowana przystań, dwa duże statki i parę mniejszych motorówek, sporej wielkości magazyn no i wejście do grot, których korytarze chyba specjalnie zostały poplątane. Całości obrazu dopełniała wszechogarniająca, wręcz oślepiająca czerwień skał, stąd nazwa. To wyglądało naprawdę zupełnie jak miejsce rezydowania Shah'en. Ba, mógłbym pomyśleć, że ci tutaj to jacyś ich kuzyni zza morza, gdyby nie parę szczegółów oraz osób.
Od momentu założenia płaszcza miałem przeczucie, ale dopiero po ujrzeniu znajomej twarzy nabrałem pewności. Ci piraci nie byli zwyczajną, lokalną szajką. To byli profesjonaliści, których głównym zadaniem wcale nie było szerzenie chaosu na wodach Nag, tylko szerzenie go ogólnie. Nagijscy piraci? W życiu! To był Czerwony Front, odrodzona organizacja terrorystyczna, której główny trzon próbował wyeliminować mnie już parokrotnie. Wszystko stało się jasne, kiedy ujrzałem Eijiego Noburamiego. Niski chudzielec w hawajskiej koszuli z brązowymi włosami spiętymi w durną kitkę wyglądał przekomicznie. Rewolwer który trzymał za pasem prawdopodobnie odrzuciłby go przy wystrzale, a w najgorszym wypadku wybił rękę ze stawu. Przydało by się w sumie. Sanbecki szkodnik, musiał mieć dobre układy z tutejszymi inwestorami, bo nie wyobrażam sobie by po takim nagłośnieniu sprawy przez wiadomości mógł jeszcze prowadzić legalne interesy. Z drugiej strony, jego personalia nie zostały podane do publicznej wiadomości. Może wypadałoby to zmienić? W razie nieposłuszeństwa Eiji pewnie gotów był wysadzić współpracowników w powietrze, tak jak próbował to zrobić w sanbeckim pociągu dwa tygodnie wstecz. Usiadłem gdzieś w cieniu, by nie był w stanie mnie rozpoznać i słuchałem jego rozmowy z hersztem piratów, czy kimkolwiek był łysy, czarny dryblas.
- Tak jak się umawialiśmy, sześćdziesiąt procent dla ciebie i twojego oddziału. Jeszcze pięć skoków i wchodzimy na giełdę z Konkirytem, wystarczy wam sprzętu?
- Bez żadnego problemu. A jakby coś - tu zaśmiał się. - Archeolog nas dofinansuje.
"Archeolog"? O kim oni mogli mówić? Miałem kilka typów, jeden w szczególności, ale coś ciężko mi było uwierzyć, że akurat ta osoba dołączyła by do Czerwonego Frontu. Wyglądało na to, że pan Eiji musiał odpowiedzieć mi na parę więcej pytań. Lecz na pierwszym miejscu były teraz ważniejsze rzeczy.
Policzyłem dokładnie z iloma przeciwnikami mam do czynienia. Krzątając się to tu, to tam wywnioskowałem, że oponentów jest piętnastu. Szesnastu, jeśli by liczyć Noburamiego. Zajrzałem do plecaka i znalazłem tam wszystko, czego potrzebowałem. Choć w sumie gdyby rozejrzeć się po krwawych grotach, to też miałbym czego użyć do sabotażu, jak i obrony własnej.

***
Dwadzieścia minut później zaczęła sięzabawa.
- Wybuch! Wybuch w korytarzu! - zakrzyknął jeden z piratów. Eksplozja zatrzęsła grotami, obsuwając sporo kamieni i pyłu. Herszt kopnął stolik na którym trzymał piwo, a także swoje nogi i pobiegł wraz z czterema przybocznymi w stronę zawalonego przejścia. Próbowali razem przedostać się przez gruzy, jednak te zdawały się zablokować korytarz na dobre.
- Co się stało? - na miejscu po chwili pojawił się też i Eiji.
- Zablokowane. Kurrr.wa, przejście zablokowane! Część osób weszła tam z łupem, miał tam zostać do czasu gdyby ktoś próbował przeszukać magazyn.
- Zdajesz sobie sprawę, że mamy za parę dni opchnąć to na rynek nagijski? Lepiej, żebyś to stamtąd wyciągnął!
Ogolony dowódca posłał swoich przybocznych do drugiego korytarza, by dostali się do towarów z drugiej strony. Nie byli zbyt zadowoleni, jeden nawet trząsł się ze strachu.
- A... a jeśli znów coś eksploduje? Przecież nie jest powiedziane, że to koniec, prawda?
- To tym bardziej macie to stamtąd wyjąć! - Furia w oczach herszta była mocniejsza od uczucia strachu. Zaraz potem ten jakby zmienił ton na przepraszający i zwrócił się do niskiego szkodnika w hawajskiej koszuli. - Wczoraj robiliśmy umocnienia, żeby właśnie tam nie pier.dolło, nie wiem co mogło pójść nie tak.
Nagle z drugiego korytarza rozmówców dobiegły odgłosy agonii, przeplatane kaszlem.
- Co się do kur.wy nędzy dzieje... - rzucił pod nosem Eiji. Oglądał się to na lewo, to na prawo, w końcu postanowił wrócić w okolice magazynu. Czarnoskóry dowódca tymczasem zaczął sprawdzać dostępną broń. Tej było pod dostatkiem, od karabinów, poprzez pistolety, na przeróżnych ostrzach, mieczach i nożach kończąc.
- Chłopcy, nie wiem co się dzieje, ale to mi wygląda na jakiś najazd - zaczął, podając dwóm pierwszym ochotnikom broń. - Przekażcie sternikowi, że w razie czego zabieramy się stąd.
Czarnoskóry, wraz z Eijim i jednym z piratów zajrzeli drugim wejściem wgłąb groty. Choć czerwień skał dawała nieco światła, dopiero flara rozjaśniła cały obraz. Herszt szedł powoli, ostrożnie stawiał każdy krok, czasem, z racji swego wzrostu, musiał pochylić się by przejść pod formacją stalaktytów. Trwało to zaledwie dwie minuty, ale zdawało się być wiecznością. Zatrzymał się, kiedy kilka kamyków osunęło się z góry. Pot spłynął mu po skroni, rytm bicia serca przyśpieszył. W końcu dotarł do niszy, w której trzymano towary. To co zobaczył, przeraziło go. Czterech dobrze wyszkolonych żołnierzy, leżących bez ducha na ziemi. Podbiegł do jednego z nich. Wciąż żył, ale był nieprzytomny. Próbował go ocucić ale bez rezultatu. W powietrzu wciąż dało się wyczuć swąd, jakby ktoś użył gazu. Czym prędzej wycofał się, pozostawiając towarzyszy, gdyż sam zaczął czuć zawroty głowy. Czuł, jak płuca zaciskają mu się w piersi.
- Jakiś trujący wyziew, nie widzę innego wytłumaczenia. Wycofajmy się, potem to zbadamy.
- A co z towarami?
- Potem - rzucił naprędce i dodał. - Na razie trzeba skołować jakieś maski gazowe. W magazynie powinno być ich kilka.
Gdy wrócili na miejsce, przywitała ich niezręczna cisza.
- Wilson? Miles? Shoshiro? - wołał po swoich kompanach. Szkodnik Noburami poczuł, nieprzyjemne zimno, nogi same poczęły się trząść, lecz szybko się opanował, przełknąwszy ślinę.
- Spadamy stąd. Wsiadamy do motorówki i jedziemy - jego towarzysz, spanikowany, zaczął bieg w stronę przystani.
- Stój - zatrzymał go potężną ręką czarnoskóry. I w jego oczach odnaleźć można było niepokój. - Idziemy razem.
Nie przeszli nawet kawałka, kiedy pod ich stopami zadźwięczał granat hukowy
- O cholera!
Ostre, iskrzące, drażniące oczy białe światło wypełniło na moment grotę, zaś huk zagłuszył wszystko.

***
Eiji wstał oszołomiony, lecz nie sam. Ja mu pomogłem, trzymając mocno za ramię. Spętałem jego nadgarstki tak mocno, jak się tylko dało. A gdyby jakimś cudem rozerwał sznur, do głowy przystawiłem mu rewolwer.
- Wiesz, to nie takie trudne rozbroić piętnastu chłopa, jeśli w grę wchodzi panika i domniemana legenda o wężach, czy czymś takim.
- O bogowie, zabiłeś ich, zabiłeś ich wszystkich! - krzyknął, widząc przed sobą związanych piratów, w tym herszta.
- Nie, głąbie....znaczy, nie wszystkich... nieważne, zaraz ich tu zgarnie policja. Ja tymczasem zabieram cię na małe przesłuchanie. Czeka cię ekstradycja do Sanbetsu i ty o tym wiesz!
- W życiu ci nic nie powiem! - zaczął się wyrywać. Najwyraźniej lufa pistoletu nie wwierciła mu się dostatecznie głęboko w skroń.
- Idziemy! - ciągnąłem go w stronę motorówki. Jedynej działającej. Kiedy tamci dywagowali nad eksplozją i wpadali jak idioci w pułapkę z granatem gazowym, ja unieszkodliwiłem resztę załogi a także sabotowałem silniki. Nie ruszyli by się stąd przez dość długi czas. No, chyba, że jakimś cudem daliby radę wejść na jedną małą motorówkę.
Noburami był hardy, ale nie na tyle, by znieść lekkie porażenie. Zmroziło go to, włosy stanęły mu dęba. Teraz był prosty w transporcie, pomyślałem. Przez kolejnych parę minut był jednak niezbyt skłonny do rozmowy, dlatego po prostu położyłem go w motorówce na siedzeniu pasażera. I to był mój jedyny błąd. Gdy tylko poszedłem po kanister z paliwem, usłyszałem świst, a potem nieprzyjemne mlaśnięcie. Noburami był martwy. Ktoś postanowił go usunąć na dobre.

***
Policja zajęła się zarówno szajką piratów, jak i martwym już Eijim. Wyglądało na to, że nikt więcej nie będzie już bruździł w gospodarce zarówno Sanbetsu, jak i Nag. No i znów miałem spokój z Czerwonym Frontem. choć po snajperskim ataku znikąd nie byłem tego taki pewien. Zdołałem jeszcze wyciągnąć kulę z i tak już zmasakrowanej głowy maklera. Jakie było moje zdziwienie, kiedy na jej powierzchni wyryte były pewne litery. K. A. Kaeru Araraikou.
Co to ja mówiłem o spokoju?
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #4 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj


Kito cofnął się w korytarz jednocześnie wyciągając z umieszczonej na udzie kabury, podręczny pistolet. Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo dał się podejść konkurencji. Nie miał teraz czasu zastanawiać się jak udało im się znaleźć Krwawe Groty, bez wskazówek z dziennika, ale na dobrą sprawę nie miało to w tej chwili znaczenie. W sumie mógł się spodziewać, że bogowie szykują dla niego jakąś przykrą niespodziankę. Od wydarzeń, jakie rozegrały się w posiadłości Hohentorów, wszystko układało się, aż za bardzo po jego myśli. Przede wszystkim łatwość, z jaką zdołał wykraść szkatułkę z dziennikiem Krzywobrodego z rąk wąsatego przywódcy Pomarańczowych Piratów. Biedak nie wiedział nawet co go trafiło, pozbawiając przytomności, w ciemnym korytarzu pod ruinami. Na pewno też, gdy już się obudził ciśnienie mocno musiała mu podnieść informacja o niedziałających transporterach. Kito aż uśmiechnął się do swoich myśli, gdy wyobrażał sobie jego minę. Błyskawicznie też udało się parze Poszukiwaczy odszyfrować wskazówki związane z lokalizacją legendarnej Krwawej Groty, oraz znaleźć odpowiednio szybki transport. Na miejsce dotarli niecałe dwa dni później.
Opuszczona grota w stromym klifie w pełni zasługiwała na swoją sławę. Już w momencie, w którym Genkaku wleciał do środka, zrozumiał, dlaczego nazywana jest „krwawą”. Połyskujący w ciemnościach kamień rzucał słabe, purpurowe światło, sprawiając, że faktycznie wszystko dookoła wyglądało jakby we krwi. Nie spieszyli się razem z Thekalem. Spokojnie przeszukali najpierw stare zabudowania, wzniesione na brzegu, prawdopodobnie jeszcze przez ludzi Krzywobrodego. Ku swojemu zaskoczeniu znaleźli tam ślady, mogące świadczyć o niedawnej obecności grupy ludzi. Co więcej wprost nie dało się nie zauważyć, że rozegrała się tutaj jakaś potyczka. Było jasne, że ktoś zwiedzał już jaskinie i to dość niedawno. Główne pytanie brzmiało więc, czy znaleźli Pieczęć Salomona i czy zostawili po sobie jakiś konkretny ślad? Rozważając to wszystko, rozbili prowizoryczny obóz i ruszyli badać sieć korytarzy. Na szczęście po niesławnych gigantycznych żmijach nie było ani śladu. Fakt, ten mogli co prawda zawdzięczać włączonemu Gairanowi, które Kito uruchomił na wszelki wypadek. To był ostatni szczęśliwy fakt, jakim mógł cieszyć się Genkaku. Od tamtej pory minęła godzina i sprawy zaczęły komplikować się w zastraszającym tempie.
Poszukiwacz kończył właśnie odgruzowywać jeden z zawalonych korytarzy, po tym jak skaner beepera zasygnalizował, że za rumowiskiem może znajdować się jakieś pomieszczenie. Kiedy jeden z największych głazów został usunięty dzięki nadludzkiej sile płynącej z Fudou, odsłaniając wnętrze komnaty wypełnionej skrzyniami, do uszu Kito dotarł charakterystyczny odgłos warkotu silnika. Bez zwłoki poderwał odłożoną wcześniej na ziemię kurtkę i narzucając ją na siebie, ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Nie wybiegł bezpośrednio na otwartą przestrzeń obszernej groty. Zamiast tego wychylił się z za winkla. Do starej, pirackiej przystani dobijała właśnie łódź. Pomarańczowy kolor nadbudówki i wymalowane na kadłubie emblematy nie pozostawiały wątpliwości, do kogo należy pojazd. Tym razem jednak potraktowali sprawę poważnie. Na dziobie pojazdu straszyło wysokokalibrowe działko przeciwlotnicze, a lampy szperacze przeczesywały dokładnie teren nabrzeża. Co gorsza, „oddział desantowy” który musiał wcześniej wyskoczyć z łodzi właśnie znalazł obozowisko Genkaku i pozostawioną tam torbę z podręcznym wyposażeniem. W tej samej chwili, gdy zameldowali o swoim znalezisku, ktoś na pokładzie dał odpowiedni znak i działo otworzyło ogień ostrzeliwujące po kolei każde z kilku wejść prowadzących w głąb jaskiń. Poszukiwacz odskoczył, gdy odrywane przez pociski dużego kalibru, kawałki ścian zaczęły świstać w powietrzu. Nie mogło być mowy o wyjściu na przystań pod osłoną iluzji. Łódź, a co gorsza operator działa, znajdowała się zbyt daleko. Stracił też niestety element zaskoczenia, jakim dysponował w ruinach posiadłości.
- Hej! [ cenzura ] jesteś tam?! - Odbijający się echem głos dobiegał z wmontowanych na łodzi megafonów. Bez wątpienia należał do Wąsacza. – Dam ci szansę, zanim moi ludzie zaczną przeszukiwać korytarze i strzelać do wszystkiego, co się rusza. Wyłaź z łapami do góry!
- Chyba jednak podziękuję! – odkrzyczał Kito, jednocześnie dalej cofając się do najbliższego skrzyżowania. – Zapraszam do środka!
Nie doczekał się już odpowiedzi dowódcy „Pomarańczowych”. Zamiast niego odpowiedziało działko, posyłając kolejną długą serię w głąb groty. Thekal sam wiedział już co ma robić. Smolista smuga dymu wystrzeliła z procesora, niknąć w oddali skąpanego w purpurowym świetle korytarza. Minęło dobrych kilka minut nim sanbeta usłyszał zbliżających się do niego przeciwników. Genkaku wychylił się na ułamek sekundy bo ocenić ich liczebność. Ta krótka chwila wystarczyła bo „piraci” zauważyli go i otworzyli ogień. Uśmiechając się pod nosem, Kito oderwał się od ściany i robiąc fikołka przeturlał się na drugą stronę korytarza wprost do jednej z odnóg prowadzącej do odgruzowanego skarbca. W powietrzu zaświstał grad kul. Byli jeszcze zbyt daleko by strzelać celnie, a to oznaczało, że niestety znajdowali się jeszcze poza zasięgiem iluzji. W żaden sposób nie przeszkadzało to jednak Poszukiwaczowi. Odbiegł dalej, aż do rumowiska i przeskoczył na drugą stronę, chowając się za nim. Z ukrycia obserwował jak ludzie konkurencji zajmują pozycję.
- Dobra macie mnie! Poddaje się! – Wykrzyknął z trudem ukrywając rozbawienie.
Wyrzuciwszy pistolet w korytarz, powoli uniósł ręce nad głowę, tak by były widoczne dla przeciwników.
- Co zmiękły ci jaja?! – wrzasnął Wąsacz. Tym razem osobiście, a nie za pośrednictwem megafonu.
Udając przerażenie Genkaku wstał na trzęsących się nogach, ujawniając całą swoją sylwetkę.
- Panie kochany, to na pewno jakaś pomyłka!
- Ja ci dam pomyłkę zasrańcu! Brać go!
Szturmowa ekipa poszukiwaczy skarbów dosłownie wskoczyła na Poszukiwacza powalając go na ziemię. Były agent nie wychodził z roli i już po chwili klęczał na środku skarbca z rękoma spętanymi za plecami, otoczony przez siedmiu uzbrojonych ludzi. Wychodzący z pomiędzy nich Wąsacz powitał go uderzeniem pięścią twarz. Agent ledwo poczuł trafienie, ale dla potrzymania pozorów jęknął i przewrócił się na bok. To był błąd, bo przeciwnik nie miał zamiaru poprzestawać na jednym ciosie, pakując kilka kopnięć w brzuch Poszukiwacza.
- To za kradzież dziennika!
- To nie ja! – zaczął łgać, w mistrzowski sposób ukrywając rozbawienie. – Zaszła jakaś pomyłka!
- Gówno nie pomyłka. Masz mnie za idiotę?!
Wąsacz sięgnął do kieszeni wyciągając stamtąd telefon i manipulując przy nim. W tym samym czasie Genkaku podnosił się z powrotem do pozycji na kolanach.
- A niby kto to jest? – zapytał w końcu pokazując pojmanemu ekran urządzenia.
Sanbeta zaklął pod nosem, oglądając nagranie. Zapomniałem upewnić się, czy nie mają kamer – pomyślał. Jakość zostawiała wiele do życzenia, ale wyraźnie widać było jak w korytarzu obezwładnia Wąsacza i zabiera mu drogocenny pakunek.
- Rozmieszczamy takie zazwyczaj w kilku miejscach, by upewnić się, że nikt nie wynosi co cenniejszych znalezisk – wyjaśnił „Pomarańczowy Pirat”. – Poza tym, pan Desmont lubi mieć wszystko dobrze udokumentowane.
- Do dobra, w takim razie nie ma sensu, żebym dalej udawał co? – rzucił Genkaku. W zasadzie był pewien, że kupił już Thekalowi wystarczająco dużo czasu. Nadszedł już czas, na przejęcie inicjatywy. - Ale jak znaleźliście to miejsce bez dziennika?
- Moi ludzie zrobili zdjęcia zanim przynieśli go do mnie, na wypadek gdyby stary papier nie wytrzy…
Nie zdążył dokończyć. Klęczący do tej pory Poszukiwacz wyskoczył, w powietrzu wyrzucając obie nogi przed siebie. Prosto w twarz zaskoczonego rozmówcy, który odleciał zderzając się z najbliższą ścianą. Wspomagając się lewitacją Kito błyskawicznie obrócił się w locie, powtarzając manewr i wyprowadzając dwa kopnięcia w stojących za nim mężczyzn. Kiedy wylądował, był już w wyuczonej pozycji swojej szkoły walki. Zaciśnięte pięści zajarzyły się szkarłatnym połyskiem, rozrywając pętające je więzy. Nie czekał, aż, stojący jeszcze na nogach przeciwnicy odzyskają rezon. Naparł na najbliższego chwytając za jego karabin i wykręcając, w taki sposób by kolbą uderzyć w głowę byłego właściciela. Kiedy ogłuszony ciosem najemnik padał na ziemię, Kito chwycił go za plecy i cisnął w pozostałych, skutecznie wywracając ich. W tym czasie miał już broń ułożoną w dołku strzeleckim, gotową do strzału. Wypalił kilka razy, po dwie kule w każdego z „piratów”. Upewniając się, że wszyscy zostali wyeliminowani z walki, odrzucił na bok karabin zamieniając go na podniesiony z ziemi pistolet i ruszył w kierunku podnoszącego się właśnie Wąsacza.
- Ty sukinsynie! Zabiłeś moich ludzi! – na wpół wykrzyczał na wpół wycharczał, gdy Genkaku poderwał go na nogi i rzucił między znajdujące się w pomieszczeniu skrzynie.
- Bez przesady. Tylko jeden miał pecha. Resztę da się uratować o ile szybko udzielisz im pomocy. Wszystko zależy od ciebie.
Spokojnym krokiem podszedł do sparaliżowanego ze strachu rozmówcy. Szybki i niespodziewany cios wyprowadzony z biodra prosto w brzuch Wąsacza sprawił, że ten zgiął się w pół wypluwając krew. Genkaku chwycił go wolną ręką za kołnierz i rzucił plecami na najbliższą ze skrzyń, przykładając mu boleśnie pistolet do skroni. Czuł jak złość i drzemiąca w nim siła, biorą górę nad manierami.
- Czego szukaliście w ruinach posiadłości! – wykrzyczał, jednocześnie skupiając się na odczytaniu myśli przywódcy wyprawy „pomarańczowych”.
- A jak myślisz?! Złota!
- Każdą ruinę tak sprawdzacie?! Gadaj, czemu akurat do tej przypłynęliście!
- Edgar Wells! Podążaliśmy jego tropem!
Sanbeta zrobił zdziwioną minę. Przesłuchiwany mówił prawdę, a sprawa zaczynała robić się intrygująca.
- To co za jeden?
- Edgar Wells! Nie słyszałeś nigdy o Wellsu?! – Przez chwilę na jego twarzy zawitał kąśliwy uśmiech. Szybko jednak zniknął za sprawą mocniejszego przyłożenie lufy do głowy. – Nie jesteś w branży od dawna co? To legendarny poszukiwacz skarbów.
- To, po jaką cholerę podążaliście jego tropem? Mieliście nadzieję, że coś zostawił?
- Tak! Tak! Ten pieprzony nagijczyk słynął z tego, że ze znalezionych kosztowności wybierał zabierał tylko nieliczne, wyjątkowe artefakty lub przedmioty! Resztę zostawiał! – tłumaczył pospiesznie. – Nasz szef, pan Desmond, zdobył zapiski z jego podróży i przekazał je nam…
Zadowolony ze „współpracy” i szczerości, jaką wykazał się Wąsacz, Genkaku cofnął broń i ściągnął rozmówcę ze skrzyni sadzając go na ziemi. Sam cofnął się i oparł o pobliską ścianę. Przez chwilę obaj milczeli. W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie pojękiwaniem rannych „piratów”. Porządkujący w głowie informacje Poszukiwacz zapytał w końcu prosto z mostu:
- Co wiesz o Pieczęci Salomona?
Wąsacza początkowo zamurowało. Dopiero po chwili podjął temat.
- Tego szukasz? Pieczęci? W takim razie mam dla ciebie złe wieści dupku. Zgodnie z zapiskami Wellsa, znalazł pierścień i złożył go w miejscu zwanym Labiryntem Zapomnianych Ścieżek.
- Gdzie to jest?
Były agent musiał powstrzymać się, żeby nie podskoczyć. W końcu zdobył bardzo konkretny trop.
- Nie mam pojęcia… naprawdę!
- Kłamiesz!
- Nie naprawdę! Wiem tylko tyle, że według legend to gdzieś pod nagijskim Kurhanem Bohaterów. Ale to tylko legenda!
- teraz ci już wierzę… - przyznał krótko, doskonale zdając sobie sprawę z prawdomówności przesłuchiwanego. W końcu czytał mu w myślach. – Gdzie masz te notatki Wellsa?
- Tutaj! Weź je! Zabierz, tylko zostaw mnie już w spokoju! – krzyczał podniecony, gorliwie wciskając w ręce Genkaku swój telefon. – W pamięci są skany! Jest tam wszystko. Nie ma hasła!
Poszukiwacz wziął urządzenie sprawdzając zawartość, jednocześnie kopiując wszystko do pamięci beepera. Kiedy skończył rzucił pożegnalny uśmiech Wąsaczowi, pozbawiając go przytomności wprawnym ciosem w potylicę. Rozglądając się po zgromadzonych w pomieszczeniu skarbach podniósł z ziemi jeden z plecaków należących do obezwładnionych „pomarańczowych”. Opróżniwszy zawartość, zaczął ponownie napełniać ją rozrzuconymi kosztownościami.
- Przyda się na później – wymamrotał pod nosem.
Kiedy wyszedł z jaskiń na pirackie nabrzeże panował tam już spokój. Thekal spisał się doskonale, obezwładniając załogę łodzi. Nadszedł czas zadzwonić do Dokuro i powiadomić go o przełomie.
   
Profil PW Email Skype
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 12