2 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 17-12-2013, 18:58 [Poziom 2] Pit vs NPC (Niebieski Diabeł) - walka 1
|
|
Pit (3293 Douriki) - Samozwańczy detektyw-żołnierz, który za wszelką cenę próbuje dociec kto próbuje go zabić.
Rikuto Katagawa (1900 Douriki) - Charyzmatyczny samuraj, zimny, skuteczny, dokładny, niebezpieczny.
Wiatr delikatnie muskał moją twarz. Nad głową radośnie kołysały się szumiące korony drzew z których powoli opadało coraz to więcej liści. Całkiem sporo z nich chrzęszczało pod naciskiem moich butów. Przypominało to trzask łamiących się stawów i pancerzy chrabąszczy. Uświadomiwszy sobie to, nagle poczułem się nieswojo. Jakbym stąpał po cmentarzysku robaków, pomyślałem. Popatrzyłem w górę i zobaczyłem jedynie czarną pustkę, gdzieniegdzie przeplataną granatowymi plamami nocnego nieba. Rozległe gałęzie zasnuwały je szczelnie, niejako tworząc - nomen omen - las drewnianych rąk. Rąk należących do duchów, wstydzących się pokazać światu okropieństwa, jakie działy się w parku. Przeskoczyłem przez wiatrował, którego obumarłe konary zdawały się tworzyć coś na kształt dłoni, posiadającej niezliczoną ilość kikutów Jeden był niezwykle długi i wydawał się wskazywać mi drogę. Zielony palec ukazujący kolejnego z "wisielców". W półcieniu ujrzałem jedynie niewyraźną, kołyszącą się na wietrze sylwetkę. Wymęczoną czarną duszę, która dołączyła do grona anonimowych samobójców. Jego tożsamość stała się dla mnie jasna, gdy przyświeciłem sobie drogę elektryczną kulą, unoszącą się nad moją otwartą dłonią.
- Hikuro Atsui - wyszeptałem, patrząc prosto w puste oczy samobójcy. Wciąż nosił na sobie wojskowy mundur, nie mówiąc już o ciążącym u pasa pistolecie, schowanym w kaburze. To zaskakujące, że w swoich ostatnich chwilach postanowił z niego nie skorzystać. Poszperawszy chwilę przy truposzu wiedziałem nawet dlaczego; w magazynku nie było ani jednego naboju. - Witaj [ cenzura ]. Długo uciekałeś przed swoimi demonami, ale najwyraźniej w końcu cię dopadły, co?
Ściągnąłem go i dokładnie przeszukałem, niczym cmentarna hiena. Byłem jak podrzędny opryszek bez ani krzty honoru. Ale musiałem wiedzieć, musiałem znać prawdę.
Nie dowiedziałem się jej.
Miesiące poszukiwań, spędzone na zdobywaniu danych, pełne nerwów nieprzespane noce i wszystko to na nic. Hikuro był ostatnią żywą osobą, która zażyła silny narkotyk, znany jako "Mindjack Pill" i była w stanie przeżyć na tyle długo, by nie skończyć jako żywe paliwo dla Izuny, ani nie zwariować. Choć co do tego ostatniego nie miałem raczej pewności. Atsui był jednym z nadmorskich najemników którym podawano Mindjacka przez paręnaście tygodni. Mówiąc krótko byli odurzani i tym samym zamieniani w bezwolne, naćpane zombie. Nie trzeba być geniuszem by wiedzieć jak zachowuje się organizm na głodzie. Towar nie był ogólnodostępny, ale dla chcącego nic trudnego. Hikuro był na tyle zdeterminowany aby odnaleźć swojego dilera i tym samym doprowadzić mnie do niego. Tyle tylko, że gdzieś po drodze stracił trop, rozum, a tym samym sens życia. Całe śledztwo trafił szlag.
Wyprostowałem się, łapiąc głęboko oddech. Świeży tlen i nieco jodu pochodzącego z pobliskiego jeziora pozwoliło mi uspokoić rozedrgane, targane frustracją, napędzane adrenaliną ciało. Dość miałem ślęczenia przed ekranem komputera, przeglądaniem kolejnych plików żółtych kartek, czy wertowania grubych segregatorów. Ktoś próbował mnie zabić, ale najwyraźniej rozpłynął się w powietrzu. Możliwe też, że nigdy nie istniał, wszak Izuna mógł sobie to wszystko ubzdurać.
Odgarnąłem włosy, rozejrzawszy się dookoła. Ani żywej duszy. Park Midoyori nie podobał mi się już wcześniej ale teraz stał się jeszcze gorszy. Zapaliłem papierosa, próbując uciec jakkolwiek od duszącej, ciasnej atmosfery. Zrobiłem jedynie kilka kroków, kiedy coś zachrupotało nieopodal. Jednostajny odgłos nie mógł należeć do żadnego zwierzęcia, był zbyt regularny i przypominający ludzki. Zresztą kto ostatnio widział w tym akurat parku jakiegokolwiek kota. Albo psa. Jedynie trupy i kruki odwiedzały nocą to miejsce. Skoro ja byłem krukiem, kim była ta druga osoba?
- Aiya, ciężko cię złapać. Biegasz i skaczesz, jakby gonił cię sam Emma. - Z ciemności odezwał się jękliwy, pozbawiony mocy głos. Natychmiast skierowałem elektryczną kulę w stronę z której dochodził. Zobaczyłem wysokiego, szczupłego mężczyznę z dość wydatnym nosem i dziwaczną, dwukolorową fryzurą. Ubrany był w jasne jin-haori z wyszytymi nań podobiznami fal. Jego czarna hakama była brudna przy spodzie, zapewne od intensywnego biegu przez park. Jaki interes mógł mieć do mnie samuraj, a przynajmniej człowiek wyglądający jak jeden i obnoszący się lekko z kataną schowaną za obi?
- Ech, przestałbyś świecić mi tą kulką przed oczami, to niekulturalne! - rzucił zirytowanym tonem.
- Kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz? - zapytałem, nie przestając krążyć elektryczną kulą przed sylwetką nieznajomego.
- O bogowie, jakiś ty podejrzliwy... Jestem Rikuto Katagawa. Komisarz RG-24, mówi ci to coś?
Przywołałem szybko w pamięci listę numerów i nazwisk, która podesłała mi kiedyś do nauczenia Kyoko. Jeśli mnie pamięć nie myliła, miałem do czynienia z komisarzem stacjonującym w Omoi Munashi. Był daleko od swojego miejsca pracy. O wiele za daleko. Moja ręka odruchowo zacisnęła się, przepuszczając między palcami pojedyncze iskierki.
- Jaki biznes ma do mnie komisarz Omoi Munashi w nocy, w samym centrum miejskiego parku?
- A w sumie to, co robisz właśnie w tej chwili - mówił Rikuto, odganiając krążącą elektryczną lampkę, jakby to była namolna mucha. - Twoje szperanie w aktach nie przeszło niezauważone. Dużo czasu spędziłeś na serwerach miasta naukowców i szukałeś informacji o narkotyku. I nie tylko.
- Co w tym dziwnego? Prowadzę śledztwo!
- Jesteś zwykłym żołnierzem. No, może nie do końca zwykłym, ale tego typu sprawy zostawia się wywiadowi - kontynuował, fuknąwszy na kulę, którą postanowiłem wycofać. Nie podobało mi się to, do czego nieuchronnie zmierzał.
- A więc wywiad posłał komisarza, żeby przystopować jednego agenta? Jaka troska, proszę, proszę. - Oblizałem wargi, przebierając palcami nad kaburą rewolweru. Bałem się tego człowieka, tym bardziej, że nie miałem o nim zbyt wielu informacji. Kyoko raz jeden wymieniła jego przydomek: "Niebieski Diabeł". - Nie ma powodów do obaw. Wygląda na to, że wraz z tym tutaj - skinąłem głową na martwego Hikuro. - moje śledztwo się kończy. Może pan wrócić do Omoi Munashi.
- Ech, na to wygląda - westchnął, wciąż nie poruszywszy się ani o milimetr. Denerwowało mnie to, a wręcz przerażało. - Tyle tylko, że sprawa nie jest taka prosta. Grzebanie przy zwłokach nie może przejść bez odnotowania. W dodatku, czy ty przed chwilą nie próbowałeś ograbić trupa?
Wydałem z siebie krótki jęk, brew uniosła się, twarz wykrzywiła w nagłym zaskoczeniu. Samuraj nie zamierzał odpuścić, czepiał się o każdy szczegół, jakby zupełnie zapomniał, że obaj stoimy po tej samej stronie. Kolejne elektryczne iskierki zatańczyły pośród palców.
- O co tak naprawdę panu chodzi?
- O twój brak honoru i samozwańcze zachowania - zagrzmiał nagle Rikuto. Wyczułem chwilowe zawirowanie powietrza. Ukłucie z tyłu głowy powiadomiło mnie, że człowiek przede mną podnosi swoje Douriki i jest gotowy zaatakować w każdej chwili. - Stałeś się jednym z zagubionych. Ubzdurałeś sobie spisek, widzisz coś czego tak naprawdę nie ma. Zboczyłeś ze swojej ścieżki, Araraikou-san. Czy nie czas na nią powrócić?
Umoralniająca gadka niekoniecznie była tym, czego się spodziewałem w odpowiedzi.
- Wybrałem swoją ścieżkę - odparłem. - I wcale z niej nie zboczyłem. Chciałem tylko dociec prawdy!
- Prawdy? Araraikou, od miesięcy podążasz za duchami, tkwisz w przeszłości, grzebiesz w śmieciach i - dosłownie - w trupach. Jesteś jak ci wszyscy nawiedzeni idioci, którzy przesłuchiwali Izumę. Zhakowali jego skrzynkę mailową, odkryli każdą melinę w której siedział, zranili osoby postronne byle tylko go dopaść. I wiesz co w końcu zrobili, jak go dorwali? Przybili go do krzesła i torturowali na wszelkie możliwe sposoby. A on tylko powtarzał, że nic nie wie, nic nie pamięta.
Każde słowo mojego rozmówcy raziło jak grom, docierając do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Jak to możliwe, że tak ważny fakt mógł mi umknąć? Czyżby ktoś specjalnie zatajał fakty, nie publikował ich nigdzie w bazie?
- Kłamie pan! - wyjąkałem niepewnie. - Po prostu nie ma możliwości, żeby coś takiego nie znalazło się w aktach.
- Och, bo to nie byli ludzie z Sanbetsu - wtrącił się, przestępując kolejne dwa kroki do przodu. - To nigdy nie byli nasi ludzie...
- W takim razie kto?
- Powiem ci, jeśli mnie pokonasz - uśmiechnął się. - Chyba, że sam będziesz w stanie poskładać elementy układanki w jedną całość.
Pogrywał ze mną. Uśmiech na jego wydłużonej twarzy wyglądał przekomicznie. Ale mi nie było wcale do śmiechu. Zagroziłem memu rozmówcy zaciśniętą, iskrzącą wściekle pięścią.
- Nie mam czasu na jakieś beznadziejne gierki! Losy agentów mogą się ważyć, a pan...
Nie pozwolił mi dokończyć, nacierając frontalnie. Był na zbyt krótkim dystansie by wyciągnąć katanę do końca, uderzył więc rękojeścią. Niebieski błysk rozjaśnił na sekundę nasze sylwetki, po czym zgasł. Najwyraźniej straciłem kontrolę nad elektrokulą. Nic strasznego pomyślałem, jednocześnie blokując atak. Wciąż byłem w totalnym szoku. Zaatakował mnie, tak po prostu.
- Losy agentów...czy tylko ciebie? - wyszeptał, drażniąc jedynie moje i tak już rozchybotane ego. - Walcz!
Słowa Rikuto były stymulujące. Przechyliłem kilkukrotnie głowę, o włos mijając wyprowadzane przez niego ciosy kantem dłoni. Wyczekałem i chwyciłem za rękę dzierżącą miecz. Przeprowadzę przez niego paręset tysięcy woltów to się uspokoi, pomyślałem. O dziwo jednak nic się nie stało i samuraj wyrwał się z uchwytu, przymierzając swoją pięść do mojego czoła. Zachwiałem się, po czym zostałem przez samuraja odepchnięty. Znów ujrzałem niebieskawy blask. Chyba dopiero wtedy zrozumiałem, że Katagawa używa na mnie czegoś niebezpiecznego. Podniosłem się z kolan, widząc jak ten już na mnie pędzi. Miałem chwilę, by wyciągnąć z torby granat błyskowy. Eksplozja dopadła nas obu, z pobliskich drzew zerwały się ptaki, przyglądające się do tej pory spokojnie całej potyczce. Na wpół ślepy i z piskiem w uszach wycofałem się chwiejnie z pola bitwy. Czym prędzej zniknąłem w ciemnościach parku, o mało co nie wpadając na drzewo. Sprężynowa lina poszła w ruch..Za sobą usłyszałem komisarza, biadolącego ze złości i przecierającego oczy.
- Unikasz walki, niczym szczur! Uciekasz przede mną, czy przed prawdą?
Na prawidła mu się zebrało, przekląłem go w myślach Wspiąłem się na pobliską gałąź, ciężko łapiąc oddech. Dotknąłem pancerza, sprawdzając, czy pole ochronne wciąż działa. Było nienaruszone. Katagawa musiał więc przebić się przez nie w jakiś inny sposób.
Wciąż jeszcze próbowałem otrząsnąć się po ataku, gdy coś znalazło się w powietrzu, tuż nad moją głową. Usłyszałem trzepot ptasich skrzydeł, głośne krakanie, a także groźny, metaliczny świst miecza. Nie miałem dość miejsca by uciec, zasłoniłem się więc grubym karwaszem, który przetrwał zetknięcie z ostrą stalą, zgrzytając głośno i sypiąc iskrami. Natychmiast nabrałem powietrza w płuca, budząc do tej pory niespokojnie drzemiące moce gromów. Z jednym krótkim okrzykiem skumulowana energia rozeszła się dookoła, tworząc odpychającą, kopiącą prądem falę. Rikuto opadł powoli na ziemię z grymasem bólu na twarzy. Dobyłem pistoletów, przeprowadziłem przez ich obudowę solidną dawkę energii i wystrzeliłem dwukrotnie. Samuraj zręcznie uskoczył w bok, znikając za pobliskimi drzewami, jakby w ogóle nie poczuł wcześniejszego ataku. Wydawało mi się, że słyszę go, jak próbuje zajść mnie od tyłu. Poruszał się szybko, prawdopodobnie tak szybko jak ja. Wytężyłem słuch, wyłapując z otoczenia jednostajny szelest. Wykręciłem ciało, tworząc jedną z póz Smoczego Tańca i kolejne dwie złotobłękitne lance pomknęły w stronę wojownika. Znowu jednak chybiły o milimetry. Rikuto przemieścił się za następny konar, tam jednak czekały go już dwa kolejne pociski, które eksplodowały feerią jasnych barw przed jego oczyma. Zachwiał się, robiąc krok do tyłu.
- Nie radzę się wychylać. Mogę tak cały dzień! - zagroziłem, doskonale wyczuwając jego pozycję. W mroku nie widziałem go idealnie, ale jego Douriki kompletnie mi wystarczało. Stanąłem w dogodnej pozycji, cały czas mierząc mniej więcej w przeciwnika. Był tam, wiedziałem o tym doskonale. Przyzwyczajony do leśnych terenów mogłem siedzieć godzinami i czekać na jego ruch.
- Kiedyś musisz przeładować - odpowiedział spokojnie. Przez dłuższą chwilę panowała totalna cisza. Oponent nie miał gdzie uciekać.
- Widzę, że powoli wracasz do mentalnej formy. Mój ojciec byłby z ciebie dumny - usłyszałem z pobliskiej gęstwiny. Samuraj chyba na wszelkie sposoby starał się uśpić moją czujność.
Nagle znów poczułem ukłucie z tyłu głowy. Palce były gotowe pociągnąć za spusty po raz kolejny, lecz nim się to stało, wyczułem zbliżającą się ku mnie falę. Niebieska ciecz w kształcie sierpa przedarła się przez drewno, omal nie ścinając mi głowy. Zeskoczyłem i o dziwo ujrzałem, jak upuszczam z mojej prawej dłoni rewolwer. Nie, to nie była dłoń. To była galareta. Wydałem z siebie krótki, paniczny okrzyk.
- Co to [ cenzura ] jest?!
Wtedy zobaczyłem przed sobą Rikuto szarżującego na mnie z wyprostowaną kataną. Rewolwer trzymany w lewej dłoni huknął trzykrotnie, Katagawa jakby tego nie poczuł, po prostu osłonił się ramieniem. Kule odbiły się od powierzchni jego skóry, jakby natrafiły na betonową ścianę. Wojownik był coraz bliżej, miał mnie już na wyciągnięcie ręki. Naprężył mięśnie, Douriki wokół jego sylwetki zawirowała, wydając z siebie cichy pomruk.
- Hiten Mitsurugi Ryu...
Komisarz na moment zapłonął oślepiającym blaskiem. Zobaczyłem jak ostrze jego katany rozmywa się. Będzie źle, błysnęło mi w głowie. Świst miecza, niewielkie eksplozje dookoła, odgłos nadchodzącego uderzenia.
- Kuzu Ryu Sen!
Ciemność rozdarła energetyczna łuna, która na moment rozpadła się na dziewięć macek, przywodzących na myśl ogromną kałamarnicę. Jej nienaturalny dźwięk, przypominający plazmowy palnik, połączony z metalicznym zgrzytem rozszedł się echem po parku. Technika ta była perfekcyjna i idealnie łączyła styl Hiten Mitsurugi z nadnaturalnymi umiejętnościami szermierza. Popisowy atak, który prawdopodobnie wyłączyłby mnie z gry na dłużej.
Lecz mnie tam nie było. W ostatniej chwili przemieściłem się za plecy wroga. W sekundzie schowałem pistolet do kabury i chwyciłem za piłonóż. Jego radosny, wściekły warkot połączony z sykiem elektryczności zwiastował dla Niebieskiego Diabła same nieprzyjemne rzeczy.
Tymczasem stało się coś nieoczekiwanego. Rikuro zamachnął się w półobrocie, zbijając kataną mój cios pod żebra. Szczęknęła stal, po raz kolejny posypały się iskry, Kusari Tou dosłownie ryknął. Patrzeliśmy sobie w oczy, ja i Katagawa. Zaciskaliśmy zęby, pragnąc przeważyć drugiego. Tradycja ścierała się z technologią. Ostrze klasycznej katany jakby powoli dawało za wygraną, dla odmiany sam jej użytkownik był w pełni sił.
- Tylko...nie... Kenzo! - wysyczał samuraj wciąż ściskając mocno w dłoniach rękojeść broni. Zauważyłem jak coś przebiega mu między palcami i przechodzi na miecz. Ku mojemu zdumieniu, elektryczne doładowanie gasło i to nienaturalnie szybko. Poczułem jak opuszczają mnie siły i po chwili moja aura rozprysła się jak bańka mydlana. Rikuro odepchnął mnie i po raz kolejny wystrzelił poprzeczną falę. Przeleciała przez ciało i dosłownie zabrała cały oddech z wnętrza płuc. Zadrżałem, wszystkie moje kończyny jakby zamieniły się w bezkształtną galaretę. Miałem wrażenie dryfowania w próżni. Na moment zniknęły ziemia, trawa, rozłożyste drzewa, nawet granatowe pasma prześwitującego przez korony nieba odleciały daleko poza granice świadomości mojego umysłu. Przeraźliwy chłód, jakby to była śmierć, objął mnie w całości.
Najwyraźniej oszołomienie nie trwało dostatecznie długo gdyż niemal natychmiast się ocknąłem, widząc biegnącego ku mnie komisarza. Kenzo, jak został nazwany miecz, przetrwał starcie z piłonożem i szykował się do wymierzenia mi kary osobiście. Szybko podniosłem obolałe ciało z gruntu i po raz kolejny użyłem przemieszczenia. Chwyciłem pewnie leżące nieopodal rewolwery i rzuciłem się do ucieczki. Jęknąłem żałośnie, czując przerażające zimno po raz kolejny dotykające mego ciała. Samuraj bez trudu trafił promieniem, tym razem unieruchamiając nogę.
- Szlag by to! - zakląłem, podrywając bezwładny kikut, lecz bez rezultatu.
Ciało powoli odmawiało posłuszeństwa. Przeturlałem się pod kolejnym dudniącym sierpem i uniosłem głowę. Ledwo to zrobiłem, a już poczułem rozdzierający ból w okolicy prawego ramienia. Stalowa gwiazdka rozcięła skórę. Policzek zachlapała krew, świeżo wytryśnięta z nowej rany. Nic wielkiego, do przeżycia, pomyślałem. Szybko musiałem zweryfikować swoje poglądy kiedy zobaczyłem jak trafione ramię drętwieje i dosłownie wiotczeje. Szuriken musiał mieć w sobie kapkę mocy oponenta. Chyba zaczynałem rozumieć, czemu nazywano go "Diabłem".
- Tylko na tyle cię stać? Ucieczka? Co z ciebie za żołnierz?
Dzięki wsparciu żyłki w karwaszu i darowi przemieszczenia dokuśtykałem na skraj parku, mając przed sobą jezioro. Czułem się tu trochę bezpieczniej, widoczność też jakby się poprawiła. Przeczekałem chwilę, aż noga wróci do pełnej sprawności i zacząłem obmyślać plan zwabienia przeciwnika w pułapkę.
Minęło może dziesięć, piętnaście sekund, kiedy moich uszu dobiegł odgłos pluśnięcia. Spanikowałem, patrząc w ciemną wodę. Wystawiłem zdrową dłoń, zbierając się do uderzenia piorunem. Płucny reaktor wciąż zdawał się być wyłączony, gdyż zdołałem wykrzesać z siebie jedynie kilka iskierek. Oczy rozszerzyły się z przerażenia. Gwałtownie położyłem rękę na rękojeści rewolweru. Nie dostanie mnie, nie ma bata!
Gwałtowny plusk, wezbrana fala. Rikuto wyskoczył. Natychmiast posłałem w jego stronę eksplodujący pocisk, który rozszedł się po powierzchni tafli jeziora. Wszędzie dookoła rozprysło się mnóstwo kropel wody. Czy to był koniec? Czy morski diabeł odszedł wraz z chwilowym deszczem? Nie. Zamarłem w osłupieniu. Wcale w niego nie trafiłem.
Przeciwnik zmylił mnie wystrzeliwując spod powierzchni wody macki, wyglądające przecież jak fale, a sam wyskoczył nieco dalej. Wciąż w powietrzu szykował na mnie swój popisowy cios. Po raz drugi.
- Hiten Mitsurugi Ryu...
Znów zapłonął tym swoim nieprzyjemnym blaskiem. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa, noga wciąż bardziej była galaretą aniżeli kończyną. Nie miałem już sił na przemieszczanie się. Katagawa był tuż, tuż.
- Kuzu...
W akcie desperacji wystrzeliłem kotwiczkę. Ta zacisnęła się wokół brzucha oponenta. Zostając w przyklęku szarpnąłem mocno ramieniem, przyciągając do siebie samuraja, jakbym właśnie starał się złowić ogromnego pstrąga.
- Ryuu... - słowa techniki ugrzęzły Diabłu w gardle. Poleciał w przód, roztrzaskując się na pobliskich drzewach. Natychmiast przywołałem żyłkę z powrotem. Ku mojemu zaskoczeniu, "pstrąg" wstał, otrzepał się, schował katanę do pochwy i jak gdyby nigdy nic stanął w pozycji bojowej.
- Twoja pomysłowość bierze wreszcie górę nad głupotą, Araraikou-san. Tyle tylko, że na takie sztuczki możesz nabierać panny z dobrych domów. Ze mną na dłuższą metę nie dasz rady.
Oddychałem głęboko, uważnie słuchając. Co racja to racja; po tych wszystkich skokach ja byłem cały obolały, a on się nawet nie spocił. Stęknąłem cicho, gdy szarpnęły mną torsje. Z trudem powstrzymałem się od zwymiotowania. Coś było nie tak. Bardzo nie tak.
- Wygląda na to, iż twój organizm niezbyt lubi gwałtowne zmiany staniu skupienia. Pozwól, że zakończę twoją mękę najzwyklejszym iaido.
Był pewien wygranej. I nic dziwnego, wszak nie byłem nawet w stanie utrzymać się na nogach, czy chociażby widzieć bez powidoków. Moja najbliższa przyszłość malowała się raczej kiepsko. Choć może jeszcze nie tak do końca.
Krążenie w unieruchomionej stopie powróciło.
- Gotowy? - Naprężony od dłuższej chwili samuraj uśmiechnął się i w mgnieniu oka wystartował ku mnie, szykując ostateczny cios.
Kolano drgnęło. Sflaczałe ramię odzyskało sprężystość.
Gdy tylko dostrzegłem dłoni dobywającej rękojeści, ledwie palca sięgającego do polewy - a nie było to łatwe z zaburzonym widzeniem - rzuciłem pod nogi przeciwnika dwa oślepiające granaty i natychmiast wyskoczyłem w powietrze. W zasadzie to przemieściłem się, ponownie zmuszając obolałe kości i naciągnięte mięśnie do nadludzkiego wysiłku. W powietrzu wystawiłem rewolwery przed siebie ostrzeliwując wściekle oszołomionego Katagawę. Pistolety huczały niczym przebudzone demony gór, pragnące zjeść swój pierwszy posiłek od niepamiętnych czasów. Sześć, siedem, osiem pocisków różnego kalibru i zastosowania pomknęło ze świstem do celu i eksplodowało feerią przeróżnych barw. Otworzyłem obudowy broni, w mgnieniu oka przeładowałem, zamknąłem. Zatrzaski zgrzytnęły, magazynki zabrzęczały świergotliwie. Kolejne osiem strzałów spadło na Diabła, niczym gromy spuszczone z nieba przez gniewnego Pana Burz. A potem nastała nagła, jakby urwana mieczem cisza.
Dym nie zdążył się jeszcze rozwiać, a już wystrzeliło z niego kilka macek, a wraz z nimi Rikuro. Poobijany, zakrwawiony i w poszarpanym ubraniu leciał na spotkanie ze mną w niebiosach. Jakim cudem? Jak to w ogóle było możliwe?
Samuraj zadał mi kilka sztychów kataną, ta była jednak za daleko, toteż wykorzystał dodatkowy zasięg swojej mocy. Odepchnąłem się piorunową falą by zmienić tor spadania i tym samym uniknąć kolejnego spotkania z zimnem. Wystrzeliłem kotwiczkę w stronę najbliższego drzewa i natychmiast zniknąłem w parku. Wróg zaciekle popędził za mną pikując na ukos jak jastrząb z Kenzo udającym dziób. Zahaczyłem o najbliższe drzewo, zakręciłem wokół drugiego i stworzyłem prowizoryczny potykacz. Naprężyłem mięśnie, naciągając żyłkę najmocniej jak się dało. Przepuściłem przez nią elektryczną osłonę, by przetrwała starcie z ostrzem samuraja. Nie mogąc zmienić toru lotu, Rikuro rozbił się o linę i runął na ziemię jak zestrzelony samolot, koziołkując kilkukrotnie, kosząc korony paru drzew i przelatując kilkanaście dobrych metrów w głąb gęstego jak las parku.
***
Musiał to poczuć, nie było innego wyjścia. Nie był w stanie tak dobrze kontrolować powietrza, jak chłopak. Naturalna żelazna zbroja po raz kolejny uratowała mu skórę, choć jej ostatnia wersja nie była już tak silna jak podczas nawałnicy pocisków. Araraikou, według relacji miał być średnio rozgarniętym w boju żołnierzem, a mimo to cały czas zdawał się mieć lekką przewagę. Niepokoiło to Rikuto, bo jego pozycja jako charyzmatycznego gladiatora nagle stanęła pod znakiem zapytania. Może ten blondas naprawdę zaczynał wracać do formy. Albo gorzej - dopiero jej nabywać? Podniósł się, podpierając mieczem Wierny Kenzo zdawał się też już mieć dosyć walki. Na powierzchni jego ostrza pojawiły się nowe rysy, wyżłobienia. Dowody świadczące o dobrej i długiej służbie. Samuraj spojrzał w głąb jego duszy. Towarzyszył mu w tylu walkach, także w niektórych miłosnych podbojach, patrząc w milczeniu z ciemnego kąta pokoju, a potem dzieląc się melancholią po kolejnej nieudanej próbie. Na zawsze ze sobą, na dobre i na złe. Przechytrzą tego młokosa, lub przyjmą przegraną z pokorą.
***
Szedłem powoli, kuśtykając na jedną nogę. Wyrwa w ziemi, jaką pozostawił po sobie miecznik zdawała się nie mieć końca. Byłem raczej pewien tego, że po tym ostatnim ataku już nie wstanie. Mimo to, wciąż jednak zaciskałem mocno palce na spustach rewolwerów. Lepiej dmuchać na zimne, powiedziałem sobie w myślach. Po jakiejś minucie dotarłem do miejsca, gdzie kończył się ślad w ziemi. Zero ciała. Zero samuraja. [ cenzura ] mać!
Zerwał się wiatr i moim oczom ukazał się cyklon, stworzony z liści. Pędziły ku mnie niczym niepowstrzymana szarańcza. Drobno posiekane, w nieskończonych ilościach. Gryzące w oczy, jak piach podczas burzy piaskowej. Uskakiwałem w bok, ale zaraz pokazywała się nowa fala, i kolejna, i następna. Ich szelest przywiódł mi na myśl chmarę nietoperzy, wylatujących na żer. Deszcz suchych, jesiennych liści zalał mnie totalnie, a gdzieś w tym chaosie ukryte były szurikeny. Spróbowałem otworzyć barierę, ale nadnaturalna moc Niebieskiego Diabła dosłownie wysysała ze mnie elektryczność. Jakby tego było mało, stalowe gwiazdki przeleciały po dłoniach, tworząc dwie dość głębokie rany. Krzyknąłem z bólu, upuszczając rewolwery. Póki jeszcze miałem czucie wyrzuciłem na oślep ostatni posiadany granat. Huknęło, jakieś pobliskie drzewo upadło z łoskotem na ziemię. Dało mi to czas, którego potrzebowałem. Chwilę oddechu. W sekundę rozpostarłem ogromną elektryczną bańkę. Małe gromy zatańczyły wokół mnie wprowadzając w ruch wirowy nadciągające liście. Oświetliwszy sobie drogę ujrzałem bez trudu sylwetkę mojego oponenta, który krył się do tej pory w cieniu. Osłaniał się przed blaskiem ręką, mając raczej skwaszoną minę. Staliśmy tak przez moment, znów wymieniając spojrzenia.
- Teraz albo nigdy, może mi pan wyjawić prawdę.
- Jeszcze nie przegrałem, Araraikou-san - powiedział, dobywając Kenzo.
Szczęknęła stal, syknęło powietrze, przecinane przez grom, dookoła dało się wyczuć gęsty zapach ozonu, ciepło, głuche terkotanie, przeciągłe warkotanie, grzmot. Midoyori pojaśniał tej nocy po raz ostatni.
Rikuto ciął na wpół ślepo, robiąc trzecią próbę swego popisowego numeru. Ja z kolei zebrałem w dłoniach elektryczną energię i strzeliłem nią, tworząc grubą, głośno syczącą, dudniącą, błękitnawą falę Wokół niej wirowały, nasączone elektrycznością liście, będące teraz czymś na kształt pocisków ręcznego karabinu maszynowego. Choćby nie wiem jak potężny był komisarz, czegoś takiego po prostu nie dało się wyłączyć. Dwie potężne techniki starły się ze sobą. Oponent próbował jeszcze sparować promień, ale poczuł jak ten go przesuwa w tył, jak odpycha. Zebrał się w sobie, kwiknął z wycieńczenia i chwilę później nastąpiła eksplozja.
A potem cisza.
Wiatr powoli rozwiał kurz, ujawniając niewielki krater w środku którego wciąż jeszcze tliły się niewielkie wyładowania. Na jego przeciwległych końcach stało dwóch przeciwników: rewolwerowiec i samuraj. Żaden z nas nie zdołał wykrztusić z siebie słowa, ni jęku, nie drgnęliśmy nawet o milimetr. W końcu, równocześnie upadliśmy. Ja na jedno kolano, Niebieski Diabeł płasko na twarz.
Odetchnąłem głęboko, wypluwając z siebie krew. Ręka na której się opierałem drżała wściekle, prosząc resztę ciała by to się wreszcie skończyło. I ja przywitałem czołem grunt, układając się bokiem na wypalonej przez energię trawie. Było blisko. Stanowczo za blisko. Rikuto zaczął odbierać mi siły, ale nie wytrzymał połączenia promienia i liściastych pocisków, świdrujących jego ciało. Miałem więcej szczęścia jak rozumu.
***
- Czy teraz wreszcie dowiem się, kto próbował mnie zabić? - zapytałem, kiedy już obaj nieco odpoczęliśmy.
- Och - zaczął samuraj, wracając do swojego pierwotnego, pozbawionego mocy tonu. - Jestem zdziwiony, że jeszcze się tego nie domyśliłeś. Pozwól więc, że podzielę się z tobą informacjami, które zebrało RG-24 po ataku na naszą placówkę.
Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko niego, jak pokorny uczeń.
- Narkotyk został wykradziony z sanbetańskiej placówki w Khazarze, która badała wpływ pewnej rośliny na ludzkie zachowania. Miesiąc później ktoś próbował odkupić formułę od tamtejszych naukowców. Gdy się nie zgodzili, niewielka część prototypowego "Mindjacka" została wykradziona, a niedługo potem użyta by nastraszyć polityków.
- Incydent z nieświadomym niczego zamachowcem - przypomniałem sobie dawne doniesienia mediów.
- Dokładnie. A kiedy w Omoi Munashi prace nad rozgryzieniem specyfiku ruszyły pełną parą, ktoś włamał się do systemu, niepostrzeżenie dodajmy, zastrzelił biedną panią doktor i zniknął. To co stało się potem już wiesz.
- Tak...Izuma, naćpane zombie, tego typu rzeczy.
- Yhm, a czy wiesz, że w ciele Izumy też znaleziono śladowe ilości tego narkotyku?
- Przecież by było to widać po jego zachowaniu!
- A nie było? Podali mu końską dawkę, jednak ze względu na swoje niezwykłe właściwości, ciało Izumy długo stawiało opór Mindjackowi. Stał się nieświadomym nosicielem, a także - w razie potrzeby - żywą szczepionką. Świadomi tego ludzie znów go odurzyli, doprowadzając na skraj szaleństwa.
- Ale kto to był?!
- Ci sami, którzy obiecali mu wolność. Warunkiem jej spełnienia miała być twoja śmierć, Araraikou-san.
Zdumiałem się. Kto na tym świecie mógł być jednocześnie tak bezwzględny i tak okrutny, byleby tylko osiągnąć cel. Cóż, po chwili namysłu wymieniłbym kilkanaście takich nazwisk, ale żeby aż tak?
- Jeszcze się nie domyślasz, Kaeru? Nie pamiętasz komu zalazłeś za skórę?
- Oj zalazłem wielu, także... - zatrzymałem się w pół słowa, przypominając sobie coś. Dawne wydarzenia, rozgrywające się na pewnej platformie. Czy ktoś nie tak dawno temu nie ostrzegał mnie o czymś? Czy nie miałem o kimś pamiętać?
- O cholera - rzuciłem cicho pod nosem. - Nie chce mi pan powiedzieć, że to...
- Tak, tak, Araraikou. Czerwony Front.
To be concluded...
Przypisy
1. Jest jeden moment w tej walce, który musiałem sporo naciągnąć (tak mi się wydaje), mianowicie starcie piłonoża z kataną, który w normalnych warunkach przeciąłby ją na pół, albo chociaż poważnie uszkodził. Uznałem jednak, że skoro ten NPC ma służyć innym to niech Kenzo otrzyma jedynie parę nowych wyszczerbień.
2. Kilka godzin później park Midoyori został zamknięty dla odwiedzających, z powodu "prac konserwacyjnych". Pogłoski o tym, jakoby na miejscu pośród zwykłych budowlańców pojawili się też faceci w czerni są niepotwierdzone... |
|
|
|
^Genkaku |
#2
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 22-12-2013, 11:58
|
|
Będzie krótko
Dzielnie kontynuujesz fabułę z poprzedniej walki, chodź mam wrażenie, że trochę za bardzo to skomplikowane jak na walki arenowe. Oczywiście nie jest to na minus, ani na plus po prostu takie moje spostrzeżenie. Ogólnie wydaje mi się, że jest parę dziur w tej fabule, ale może wypełnisz je w następnej walce.
Początek trochę taki sobie moim zdaniem, na szczęście akcja szybko przyspiesza i przechodzisz do starcia. W ciekawy sposób oddałeś zdolności przeciwnika. Różnice w statach zostały zachowane. Raczej nie ma się do czego przyczepić. Trochę się zawiodłem jak za pierwszym razem twój przeciwnik miał cię na widelcu. Stałeś osłupiały i patrzyłeś jak pędzi na siebie ze swoim super uber combo i po prostu... uniknąłeś przeskakując za jego plecy. Trochę się zawiodłem. Pomyślałem "Jak to? Tak po prostu?". To chyba jedyna rzecz do jakiej mogłem się przyczepić. No i zjadłeś kilka przecinków i chyba ze dwie kropki, ale to kosmetyka.
Ogólnie walka na solidnym poziomie, ale jak na ciebie to raczej przeciętniak. Możesz lepiej Czyta się dobrze, chodź czasem mam wrażenie, że się dłuży.
Fajne, naturalne dialogi, to na wielki plus.
Ocena 7,5 |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|