Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Pit vs NPC (Ermes Romeo) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Pit, 26-12-2012, 21:54
 Zamknięty przez Lorgan, 16-02-2013, 01:15

4 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Kaeru "Pit" Araraikou
Ermes Romeo

- Tu oddział Alfa, mamy grupę uzurpatorów, podających się za maklerów giełdowych!
Głośnik zaszumiał, po chwili przez interferencje przedarł się drugi komunikat.
- Tu Brawo, zabezpieczyliśmy nadmorskie baraki. Nic tu nie ma, tylko pozostałości!

25 Grudnia, Fojikawa, Sanbetsu

- Mimo to, spisaliście się na medal – pocieszyłem grupę, która miała mniej szczęścia i od razu zwróciłem się do Alfy. – Trzymajcie ich pod kluczem, wydrzyjcie z nich informacje, sprawdźcie, czy któryś nie pochodzi z Babilonu. Ja przechodzę do dalszej części planu. Bez odbioru.
Odłożyłem słuchawkę komunikatora i czym prędzej ponownie uruchomiłem kanał nasłuchowy myśliwca. Krążyłem nad tym biednym miastem od dłuższej chwili. Tego słonecznego poranka wydawało się być takie spokojne i niewinne, przysypane lekko pod białą perzyną śniegu. A jednak, czułem w nim jakąś mroczną, niesprecyzowaną aurę, ziejącą z każdego zakamarka, niczym dym z kominów pobliskich kamienic. Złotoczarna mgła, zatruwająca jej mieszkańców, wyżerająca Sanbetsu od środka. Korupcja to potężna broń, jak to ujął Uen parę godzin wcześniej. Pokazał mi fałszywe raporty finansowe, pochodzące od najbardziej renomowanych firm Fojikawy. Odkąd Kojot ostrzegł mnie – i niejako cały kraj – przed atakiem zealotów, wywiad węszył jak szalony, drążył do cna, szukając zwiastunów sądnego dnia.
- Jest i fabryka broni – burknąłem pod nosem, od dłuższej chwili lecąc w trybie niewidocznym i obserwując szeroką solidnie zabudowaną halę. Skanery od razu wyłapały kilkoro ludzi, kręcących się dookoła. Nie posiadali żadnych nadprzyrodzonych genów, choć nie wykluczało to wcale obecności magów. Musiałem zachować ostrożność. Wtargnięcie przez dach było bądź co bądź utrudnione, przez znajdujące się tam grupki cywili. Choć, czy mogłem być tego taki pewien? Jedyną stuprocentową informacją było to, iż i ta placówka znalazła się pod kontrolą Kościelników i trzeba było wyrwać ją spod jej jarzma jak najszybciej.
Wylądowałem nieopodal; ostatnie metry pokonam pieszo, pomyślałem. Na ulicy minął mnie przechodzień, zmarszczył czoło, zerknął ukradkiem w moją stronę. Położyłem rękę na kaburze pistoletu. Starszy mężczyzna powędrował jednak dalej, nie przejmując się niczym. Chyba wariuję, stwierdziłem w duchu, przeklinając moją paranoję. Zwinnym susem przeskoczyłem niewielką barierę, momentalnie znajdując się w bocznej uliczce. Uaktywniłem zabrany na tę misję kombinezon Kamereon, jednocześnie powołując do życia mój własny reaktor mocy. Dzięki tej prostej sztuczce, mogłem pozostawać niewidzialny tak długo, jak tylko chciałem. Ominięcie strażników, łażących po okolicy, nagle okazało się dziecinnie proste; że też wcześniej na to nie wpadłem. Zeskanowana przez Tetsudenkou fabryka okazała się mieć coś w rodzaju „tylnego wejścia”. Upewniłem się, że nikogo nie ma w pobliżu i przecisnąłem przez małe, acz szerokie okienko w piwnicy. Narobiłem nieco hałasu, przesuwając nieznacznie ciężkie skrzynie. Hurgot był krótki, ale jednocześnie donośny. Po raz kolejny nastroszyłem się, wypatrując wrogów. Szczęście mi dopisywało, bo nikt akurat nie korzystał z pomieszczenia, które ani chybi było magazynem narzędzi. Chwyciłem ze skrzynki klucz francuski i śrubokręt, spodziewając się wszystkiego.
Przeszedłem przez drzwi, rozglądając się dookoła, pusto.
Hala okazała się być większa, niż wyglądała z zewnątrz: solidne metalowe rusztowanie przechodziło przez cały jej dach, ukazując masę lamp i świateł. Wyczułem duże ilości energii elektrycznej; mój własny, cielesny reaktor pobierał je, jak dziecko radośnie sączące swój sok. Zewsząd dobiegały mnie odgłosy tłoków, syknięcia pary, pomp, a także jednostajne dudnienie taśm produkcyjnych. Każdy z oddziałów, produkujących poszczególne części pracował w oddzielonych od siebie ściankami sektorach. Nikt tu się nie obijał, choć robotnicy chętnie ze sobą rozmawiali. Nawet, gdybym wyłączył kamuflaż, mógłbym bez trudu wtopić się w tłum. Przenikałem między wielkimi półkami, obładowanymi częściami, przechodziłem tuż przed nosem pracujących ciężko grawerów, przytykałem lekko uszy, mijając robociarzy, nawiercających rury w formach. Co chwilę odzywało się metaliczne echo masywnych, stalowych bloków. Ktoś odkładał części na stół produkcyjny, to znów ktoś inny brał je i składał ze sobą. Wstąpiłem po schodach na dobudowane półpiętro, gdzie składowane były gotowe modele broni. Obserwowałem, jak chodzą tu pracownicy, czasem dezaktywowałem kamuflaż. Nie omieszkałem podebrać paru drobiazgów. Kiedy miałem okazję, przeglądałem czyjeś dokumenty. Cały czas czułem jednak ogromną presję, nie ze względu na panujący tu ruch i prawdopodobieństwo dekonspiracji. Chodziło raczej o to, że według informacji Genkaku, w hali stacjonować miał niebezpieczny zealota. To co uderzyło mnie jeszcze mocniej, to fakt, iż niektórzy z obecnych w halach nie pasowali do reszty towarzystwa. W swoich czarnych, skrojonych pod sylwetkę garniturach przypominali raczej członków mafii. Musieli nimi być, gdyż niektórzy dosłownie patrzyli na ręce monterów, upewniali się, iż wszystko gra. Im było ich więcej, tym moje przeczucie zbliżania się do „głównodowodzącego” rosło; dosłownie jak w jakiejś grze komputerowej.

Zaczaiłem się za jednym ze stołów produkcyjnych, gdzie akurat było trochę puściej. Poczekałem, aż drab w ciemnych okularkach i ulizanej grzywce podejdzie nieco bliżej mnie. Wyglądał na totalną pierdołę i naiwniaka, idealny kandydat do przesłuchania. Rzuciłem w pobliski kąt śrubokrętem, narobił sporo hałasu. Przyciągnęło to uwagę młodego najemnika, zaszedłem go od tyłu, podciąłem, chwyciłem tak, by nic nie mógł powiedzieć i sprowadziłem do parteru. Zabrałem jego pistolet maszynowy i przystawiłem mu do głowy.
- Co wy tu odstawiacie za przedstawienie? – zapytałem stanowczo, uważając jednak, by nie być zbyt głośno.
-Co… ja nic nie… - przydusiłem go nieco pięścią, wbijając broń głębiej tak, by zabolało.
- Odpowiadaj, to przeżyjesz. Okłamiesz mnie, zginiesz, rozumiesz?
Pokiwał głową, po czym rozpoczął.
- Wysłano nas tutaj, byśmy pomagali pewnemu ważniakowi. Nazywa się…ee… Kan, tak, to jego imię.
- Jak wygląda? Gdzie jest? Co tu robi?
- Ponoć jest sanbetczykiem. Osobiście wygląda mi na cudzoziemca ale…
- Do rzeczy! – Pistolet omal nie wywiercił mu dziury w skroni. Skrzywił się i czym prędzej przeszedł do sedna.
- Mamy nadzorować prace monterów, by ci tworzyli broń według jakichś nowych standardów… to boli, przestań już!
- Gdzie jest ten Kan?! – zagrzmiałem zirytowany. Młodziak omal się nie popłakał.
- Dwa biura stąd na wprost jest pomieszczenie, nad drzwiami jest napis „Kierownik produkcji”, tylko tyle wiem!
- Wystarczy!
Solidnym uderzeniem pięścią pozbawiłem go przytomności. Zawlekłem nieprzytomne ciało w ciemny kąt i ruszyłem we wskazane miejsce. Lepszego tropu mieć nie mogłem.
Układ pomieszczeń w tej części fabryki przypominał raczej typowe biuro. Poszczególne stacje dla pracowników, oddzielone były od siebie jedynie niewielkimi ściankami, odnotowałem też brak „dachu” – rusztowanie i metalowe pręty widziałem, jak na dłoni. Miałem wrażenie, że jest tam odpowiednio dużo miejsca, by mógł wejść cały człowiek.
Przekradałem się pomiędzy kolejnymi segmentami, wszędzie walały się papierzyska, pozostawione w rozruchu komputery donośnie szumiały. Całość wyglądała tak, jakby urzędujący tu ludzie w pośpiechu opuścili swoje miejsca pracy. Być może ktoś po prostu ogłosił dla nich przerwę na drugie śniadanie? Podchodząc bliżej do pokoju „naczelnika”, coraz wyraźniejsze stawały się odgłosy rozmowy. I tu wystarczyłoby się wspiąć na górę, by ominąć przeszkodę, jaką stanowiła gruba ściana. Tak też zrobiłem, wystrzeliwszy kotwiczkę z nadgarstkowego karwasza. Minąłem zwinnie poprzeczne płaty i przycupnąłem tuż nad ostro debatującą grupą. Był tam podstarzały człowiek w stroju roboczym i grubych rękawicach, inżynier czy ktoś ten deseń. Naprzeciw niego stało czterech gangsterów w szarych płaszczach i czarnych garniturach. Jeden z nich trzymał w rękach coś, co przypominało karabin Genkeishitsu, lecz lufa była sporo większa. Dostrzegłem też kogoś, kto nieznacznie wyróżniał się od reszty. Czarnowłosy w ciemnej bluzie i narzuconej nań luźno marynarce cały czas wydawał polecenia zgromadzonym, przesuwając palcami po dotykowym ekranie swojego minikomputera.
- Czy to wszystkie blueprinty nowej broni, inżynierze? – zapytał z powagą podejrzany. Widziałem tylko jego tył, więc nie byłem w stanie potwierdzić, czy to poszukiwany przeze mnie Ermes. Moje wątpliwości zostały szybko rozwiane, gdy odwrócił się w stronę najemników mafijnych.
- Tak, jest jeszcze fizyczna kopia, która mam tutaj, na stole, a także prototyp, tuż za panem.
- Wspaniale – wysilił się na sztuczny uśmiech zealota. – Tak jak się umawialiśmy: trzydzieści procent dla spółki inżynieryjnej, siedemdziesiąt dla mafii.
Czterech jej przedstawicieli uśmiechnęło się perfidnie.
- Ja zadowolę się jedynie faktem, że Fojikawą dowodził będzie boss półświatka – kontynuował dalej czarnowłosy. – Ośmieszenie policji, jak i „specjalnych sił Sanbetsu” stanie się zaledwie formalnością. Ach no i wpływy z nielegalnego handlu proszę przesyłać na moje konto w Babilonie, rozumiemy się?
Patrzyłem uważnie, jak łączy się z siecią. Było bardziej niż pewne, iż zechce przesłać zgrane do pamięci komputera schematy na babiloński serwer.
- Alfa – szepnąłem do słuchawki beepera. – Nadszedł czas, niech policja robi swoje.
- Ach, jeszcze blueprinty – Romeo położył tablet na pobliskim stole, wziął zapałki. Uważnie patrzył się na płomień, spojrzał po inżynierze, to po najemnikach, i podpalił papiery z rysunkami karabinu.
- Co pan najlepszego wyrabia?! – oburzył się inżynier.
- Nikt nie może wiedzieć, co tu się wytwarza, myślałem, że się rozumiemy – ton „Kana” spoważniał, przekrzywił głowę, wpijając wzrok w zmieszanego staruszka. Tamten ucichł, odwracając głowę.
Ściągnąłem z siebie kapelusz i zawinąłem w płaszcz. Wetknąłem wszystkie niepotrzebne rzeczy w bezpieczną nieckę, stworzoną z rusztowania. Uaktywniłem kombinezon i spuściłem się na rękawicy w dół, chwytając minikomputer.
- Zaraz, co to?! – zawołał zdumiony najemnik, strzelając karabinem w stronę interferencji. Huknęło, pomieszczenie rozświetliło się na moment, jak gdyby ktoś błysnął fleszem aparatu. Skomasowana, gorąca fala uderzyła mnie w tors, wyrzucając w bok, przebijając przez ścianę i zrzucając piętro w dół, gdzieś w środek stołów produkcyjnych. Połamały się pode mną deski, poczułem twarde pręty wbijające mi się pomiędzy żebra, zaraz potem zgasło światło.

***

- Ty idioto, mogłeś nas wszystkich pozabijać! – Rozwścieczony Romeo zabrał zszokowanemu mężczyźnie broń, po czym położył swoją rękę na jego głowie i wyszeptał do ucha. – Ja nie toleruję pomyłek, zapamiętaj to sobie.
Oprych poczuł, jak coś rozdyma jego wnętrzności. Ermes odwrócił się w stronę dziury, przykucnął i nakazał znalezienie ciała. Nie był pewien, czy miał do czynienia z agentem, czy człowiekiem, lecz wolał nie ryzykować. Jego uszu dobiegła cicha eksplozja, niczym wybuchający balonik. Głowa niesubordynowanego podwładnego rozpadła się, podobnie jak wszystkie wnętrzności. Reszta zgromadzonych wolała posłuchać „Kana”, nie chcąc skończyć w podobny sposób. I tak to się stanie, pomyślał zealota. Zginą zaraz po tym, jak dostarczą mu ciało szpiega. Bardziej jednak zależało mu na urządzeniu. Czuł w żołądku ogromne napięcie, nie był nawet pewien, czy udało się przesłać wszystkie dane. Wiązka karabinu mogła przecież spowodować awarię i cały plan szlag by trafił. Wolał nie mieć potem problemów z przełożonymi. Cała ta wycieczka powrotna do Babilonu, wysłuchiwanie narzekań, ewentualna nagana. Ermes nie tego się jednak bał - hańba w oczach Lumena była najgorsza z tego wszystkiego. Chwycił schowany dotąd pod bluzą łańcuszek i ścisnął najmocniej jak potrafił. Wierzę w Ciebie, mój Panie, Tyś mi siłą, Tyś mocą, dławiącą mych wrogów, wyrecytował w myślach.

***

- Jest tutaj! – krzyknął mafiozo, niosąc po ziemi zmasakrowane ciało agenta. Jego dłoń zwisała bezwiednie, zaś kombinezon cały był poszarpany. Zewsząd sączyła się krew. Romeo podszedł do mężczyzny i uniósł jego głowę. Wpatrywał się weń długo. Cała poharatana, pokrwawiona, zmęczona. Byłeś głupcem, który być może nie rozumiał swego prawdziwego celu, mówił w duchu zealota. Teraz jesteś już wolny, stwierdził i zacisnął dłoń na jego twarzy. Bezwładnym ciałem szarpnęły konwulsje i po chwili na ziemi leżało już tylko truchło.
- Komputer. Wciąż działa – rzekł jeden z najemników, podając Ermesowi urządzenie. Wojownik przejechał palcem po ekranie i zamarł. Dane już dawno powinny były dotrzeć na serwer, jednak pasek postępu zatrzymał się w połowie.
- Telefon! – Sięgnął do kieszeni i spojrzał na ekran. Ikonka sieci pokazywała płaską linię. Zacisnął palce na komórce. Nigdy wcześniej nie czuł takiego napływu złości.
- Odcięli nas – przełknął ślinę. Wiedział, że jego fortel w jakiś sposób został odkryty. Być może cała operacja w Fojikawie była teraz w niebezpieczeństwie. A on nie miał jak powiadomić reszty. Nie, żeby tak mocno się nimi przejmował, byli mu zupełnie obojętni. Ale pozostawieni sami sobie, bez odpowiednio mocnego wsparcia mogli paść szybko, wraz z resztą siatki.
- To co teraz, panie Ka… - jeden z elegancko ubranych nie zdążył skończyć pytania, gdyż uformowana w kształt wiertła dłoń przebiła go na wylot. Romeo jeszcze przez chwilę bił się z myślami, otworzył usta, ale nic nie powiedział. W końcu wypuścił z płuc powietrze i spokojniejszym tonem, oznajmił.
- Każdy, który piśnie parę z ust, zginie, zrozumiano?! – zwrócił się do strzelców; miał ich ochotę wszystkich pozabijać, ale wiedział, iż będą mu jeszcze potrzebni. No i ktoś musi być na miejscu, jako kozioł ofiarny, gdy policja wkroczy do akcji. Zmieszany, opuścił przerażone towarzystwo i skoczył paroma susami na najwyższe piętro. Wyszedł na dach, wsłuchując się w szum wiatru. Mroźne powietrze wdarło się w jego nozdrza, niosąc ukojenie. Musiał ułożyć wszystko w głowie. Wokół mężczyzny zafalowało powietrze, okręciło się wokół niego dwa razy, po czym Ermes zaczął lewitować. Zamknął oczy, wyrecytował po raz kolejny modły do swego boga i poszybował w górę. Poleciał nad most Kaneda, obserwując całą sytuację. Wtem, jakaś myśl błysnęła mu w głowie. Unik, krzyczała. Ermes zmienił trajektorię lotu, ledwie unikając pocisku.
- Co tu się dzieje? – Odwrócił się w powietrzu, wypatrując zagrożenia. Słyszał, jak coś się zbliża. Wytężał wzrok, ale nadal nic nie widział. – Ukaż się!
Tuż przed nim zamajaczyła na moment niejasna sylwetka czegoś masywnego, a zaraz potem poleciała w jego stronę fala złotawych pocisków.

***

Karabin maszynowy warczał wściekle. Zealota kompletnie zgłupiał, ale wciąż udawały mu się uniki. Znów odbił się od niewiadomo czego i zaczął szybować. Nie widziałem, by miał jakikolwiek kombinezon, po prostu to potrafił, cholerny ptaszek. Leciał z prędkością samochodu sportowego i nie zwalniał. Tetsudenkou miał duże problemy z namierzeniem tak małego celu. Świetliste ogniki pocisków mijały go o milimetry, rozbijając gdzieś na ulicach, trafiając w wodę, albo w mury. Romeo wirował, pikował w dół, to znów do góry. Kierował się tam, gdzie ludzi było najwięcej.
- Zdecydujesz się zaatakować własne miasto, eh?! – krzyczał. Ledwie go słyszałem. Wyprzedziłem go, leciutko popychając do przodu wajchę, zrobiłem szybki zwrot i zaszarżowałem myśliwcem, strzelając od dołu. Wystawił ręce przed siebie, krzycząc wściekle, zatrzymał się. Wypluwane z niesamowitą prędkością naboje rozbijały się o jego tarczę i leciały gdzieś na boki. Komputer pokładowy zaraportował opróżniony magazynek.
- W takim razie… - Tym razem wajcha poszła do oporu w przód. Silniki zawyły, nagrzewając się jeszcze bardziej. Mina Romeo zrzedła, jednak wciąż pozostawał tam, gdzie był, w bezruchu mnie oczekując.
- Chcesz zginąć, sukinsynu?! – krzyknąłem. Byłem pewien, iż za chwilę zostanie z niego mokra plama. Przeciwnik zrobił jednak coś innego. Powietrze w jego dłoni wyglądało teraz jak wiertło.
- O cholera! – wycedziłem przez zęby, zmuszony do wyminięcia wroga. Mych uszu dobiegło ciężkie, powodujące zacisk zębów, zgrzytanie. Wietrzne wiertło rozorało zewnętrzną warstwę poszycia samolotu i odłupało kawałek skrzydła. Wciąż mogłem lecieć, jednak nie miało to sensu. Iskry sypały się z konsoli obficie, Romeo miał cela, silniki powoli traciły moc. Doładowałem maszynę swoją energią, czym prędzej ustawiłem polecenie lądowania w najbliższym możliwym punkcie i wzbiłem jak najwyżej w górę. Katapultowałem się bez spadochronu, wyginając w tył z dwoma rewolwerami w dłoniach. Niebo było teraz ziemią, zaś ziemia niebem. Wycelowałem w draba i zacząłem strzelać, wciąż tkwiąc w niewygodnej pozycji. Blokował pociski, żółte lance światła przelatywały tuż obok niego, zaraz potem wystrzeliła niebieska iskra, której przeszła przez wietrzną tarczę, jak przez masło. Ermes jęknął z bólu, łapiąc się za skrzącą się elektrycznością, krwawiąca ranę. Spróbował jeszcze zakręcić się dookoła siebie, ale wybuchowa amunicja drugiego pistoletu trafiła go w plecy. Stracił panowanie nad lotem, spadał, dymiąc, niczym trafiony samolot. Ja ustabilizowałem lot barierą i zniżyłem do jego poziomu. Wyciągnąłem dłoń po mikrokomputer, Romeo nie pozwolił, atakując pięścią. Musiał szybko odzyskać równowagę, albo się uleczyć. Kopnął mnie w brzuch, potem dodał dwa sieknięcia na twarz, chwycił za włosy i posłał gwałtownie w dół. Doleciał do mnie i wściekle natarł serią morderczych ciosów, prostym, łokciem, z otwartej dłoni, wszystkim; zealota był bezlitosny. Brutalne kopnięcie w splot słoneczny oddaliło mnie od niego. Już miałem wbić się w pobliską kamienicę, ale w ostatniej chwili wystrzeliłem kotwiczkę, zaczepiła się o jego łydkę. Podciągnąłem się do oponenta, ostrzeliwując się. Blokował i parował większość pocisków, wtedy to wypalił ostatni, chemiczny. Romeo znalazł się w chmurze zielonkawego dymu, zakrztusił się, nie mogąc odzyskać równowagi. Chwyciłem go oburącz, ale nie dawał za wygraną. Ziemia była tuż, tuż. Ermes także złapał mnie w swe sidła i wycedził, uśmiechając się paskudnie.
- Wiązka energii karabinu cię nie zabiła, ale sprężone ciśnienie – już tak!
Wykrzywiłem twarz w grymasie okropnego, ściskającego bólu. Musiałem jak najszybciej przerwać jego czar. Naprzemienne powietrze dosłownie pragnęło rozerwać mnie na kawałki. Ostatkiem sił rozpostarłem nad sobą ogromnej wielkości barierę. Zealota ryknął, jego ciało wpadło w konwulsje, ale wciąż nie puszczał. Podniosłem lewą dłoń, ale ją również zakleszczył w morderczym uścisku. Działanie obu naszych mocy to słabło, to znów nasilało się. Zobaczyłem jego twarz, łzawił, ale i tak sporo znosił.
- Jeśli…mnie zabijesz… komputer pójdzie w drzazgi! – wybełkotał. – Twoja misja pójdzie na marne!
Nie słuchałem go. Rozluźniłem zaciśniętą pięść, ukazując granat energetyczny.
- Taki jesteś pewien?
Odbezpieczony.
Ogromny wybuch elektryczności oddalił nas od siebie. W powietrzu pojawił się zapach siarki. Iskry posypały się w dół na chłodnym powietrzu, jak lodowe płatki, skrząc wściekle, niczym sztuczne ognie. Podładowany mocą eksplozji nabrałem powietrza w płuca. Reaktor zapłonął, pokrywając mnie niebieską aurą. Zapikowałem w stronę spadającego zealoty. Mężczyzna ostatkiem sił zatrzymał się w powietrzu. Odszukał tablet, lecz została z niego dymiąca kupka krzemu.
- Niech cię szlag! Zepsułeś wszystko!
Po raz ostatni zebrał wirujące masy w kształt wiertła. Wpakowałem wszystko w prawą pięść, byłem gotów.
Dwie smugi – biała i niebieska – zbliżały się teraz do siebie z nieludzką prędkością, tworząc na niebie niesamowity spektakl, widziany tylko w czasie świętowania nowego roku. W końcu obie siły zderzyły się ze sobą, rozsyłając po okolicy dudniącą falę. Ziemia zatrzęsła się.
Syknięcia, pohukiwania, dźwięk wirującego wiertła, odgłos przypominający pilarkę – to wszystko towarzyszyło mi i Ermesowi. Krzyczał z bólu, nie odpuszczając, ja zaś omal nie dostałem szczękościsku. Żółtawe promyczki energii leciały mi na twarz, powodując nieprzyjemne ukłucia, oponent nie miał wcale lepiej. Trwaliśmy w takim uścisku piętnaście, może dwadzieścia sekund. W końcu przeważyła natura, piorun pochłonął wiatr. Romeo osłabł. Jego ręka chrupnęła paskudnie, łamiąc się pod naporem mojego ciosu. Zawył nędznie. Chwyciłem go za kołnierz i trzasnąłem pięścią prosto między oczy. Babilończyk jęknął bezwładnie, ale zebrał się w sobie. Wystawił przed siebie ręce, odepchnął się ode mnie i pofrunął w stronę rzeki niczym balonik. Wpadł w morską toń i tyle go widziałem. Ja miałem nieco więcej szczęścia; w ostatniej chwili wyhamowałem lot bańką, pod sobą czując betonowe podłoże. Stanąłem na dachu wieżowca, nieopodal wielkiego mostu Kaneda. Niebo dalej rozświetlał jeszcze błysk niedawnego wybuchu, ukazując dwa słońca. Niech ludzie myślą, że to efekty specjalne z okazji nadchodzącego nowego roku, pomyślałem. Sięgnąłem do kieszeni, wpatrując się w dysk przenośny. Gdy spadłem w dół w fabryce nie tylko przebrałem się za jednego z mafiosów, ale miałem też czas zapisać wszystkie dane. Nagle dobiegło mnie brzęczenie beepera, na ekranie którego migało radosne zdanie: „fabryka odbita”.
Misja zakończyła się powodzeniem… niemal stuprocentowym. Miałem wrażenie, że o Romeo jeszcze usłyszę.
   
Profil PW Email
 
 
Starke   #2 


Posty: 102
Wiek: 37
Dołączył: 07 Lut 2012
Skąd: Z przypadku

Jaka cudowna odmiana – wreszcie oceniam walkę, co do oceny której nie mam większych wątpliwości. Dostaniesz 7 (tak naprawdę powinno być trochę więcej), czyli ,,ponadprzeciętnie dobrze".
Zanim przejdę do uwag i luźnych wniosków, krótko o tym, co mi się podobało. Krótko, bo nie powiem nic nowego. Zatem, dołączam do rosnącego fanklubu Twojej charakterystycznej, pierwszoosobowej narracji. Mnogość sytuacji w której potrafisz ją wykorzystać, obronić się swoim stylem, jest najlepszym dowodem na to, że coraz lepiej nad nią panujesz. Znam niewielu ludzi, którzy mają jakikolwiek styl (na Tenchi jesteś wręcz rodzynkiem, gdyż pozostali raczej dopiero doń docierają). Wyrazy szacunku.
W przeciwieństwie do np. Draxa, oddawanie psychiki postaci (czy może, ożywanie ich tak, by nie były pustymi kukłami opatrzonymi etykietką ,,ludzie", a czymś z krwi i kości, przebitym w literki) wychodzi Ci naturalnie dobrze (jeśli się nie mylę – zawsze wychodziło, ale niekoniecznie było to widoczne w nawale, z czasem malejącej, masy błędów). Dlatego, powtarzając to, co już kiedyś powiedziałem – możesz pisać w zasadzie o wszystkim, a i tak będzie się to czytało cokolwiek przyjemnie.
Podobnie jak Genkaku, świetnie (moim zdaniem) opanowałeś ,,warsztat agenta", stąd operacyjna mimesis (ładny termin? też tak uważam) jest wiarygodna i cudownie lekko komponuje się ze światem gry (samokrytycznie: ja miałbym z tym pewnie spory problem, wskutek wewnętrznego przymusu stworzenia świata w świecie przed napisaniem czegokolwiek). No i już dość tych komplementów, czas na powrót przyoblec się w złowrogą aurę recenzenta-terminatora.

Jeśli chodzi o usterki:
- Brawo czy Bravo? – pierdoła, zaznaczam odruchowo (w karcie masz drugi wariant);
- Złotoczarna – dwa kolory łączymy myślnikiem, zatem: złoto-czarna. Inaczej: ciemnoczerwony, szczerozłoty etc;
- sanbetczykiem – przynależność państwowa/narodowa, zatem: Sanbetczykiem (nie jestem pewien, czy Sanbetczyk jest formą poprawną, także tego się nie czepiam; trzeba by spytać Lorgana);
- ,,Ermes nie tego się jednak bał - hańba w oczach Lumena była najgorsza z tego wszystkiego.";
...i to by było na tyle.
Z poważniejszych kwestii: interpunkcja (plus powiązana z tym gramatyka). Można się spodziewać po tego typu tekście, że będzie on obfitował w błędy akurat na tym polu, jak przystało na ciągłą narrację. Kwestia tyczy się w zasadzie dwóch niepozornych robaczków: przecinka i średnika.
Jeśli chodzi o przecinki, masz skłonności do tworzenia długich zdań bezspójnikowych (asyndeton – sam się niedawno dowiedziałem że tak się to nazywa, odrobina lansu nie zaszkodzi), co samo w sobie jest nie tyle błędem, co cechą (czy przychylnie widzianą to już inna para kaloszy). Momentami wychodzą z tego oczywiste babole, np.
- ,,Przeszedłem przez drzwi, rozglądając się dookoła, pusto" – przed ,,pusto" dałbym raczej myślnik lub kropkę. Przecinek miałby uzasadnienie, gdyby zdanie było jeszcze dłuższe i stanowiło część narracji będącej odwrotnością Białoszewskiego (podaję, bo na pewno znasz).
- ,,Nie widziałem, by miał jakikolwiek kombinezon, po prostu to potrafił, cholerny ptaszek." – jw.
- ,,To co uderzyło mnie jeszcze mocniej, to fakt, iż niektórzy z obecnych w halach nie pasowali do reszty towarzystwa." – tu z kolei brak przecinka, po pierwszym ,,to". Zdania wtrącone zamyka się przecinkami z dwóch stron (nawet przed spójnikiem ,,i" czy ,,oraz"), ewentualnie – nie robi się tego w ogóle (w pewnych okolicznościach).
- ,,Okłamiesz mnie, zginiesz, rozumiesz?" – z interpunkcją w dialogach jest o tyle prosto, że najlepszą metodą na uniknięcie błędu jest wypowiedzenie kwestii na głos. Powiedz to sobie pod nosem i szybko złapiesz, dlaczego po ,,zginiesz" pasuje: a) myślnik b) trzykropek c) kropka, ale nie przecinek. Dokładniej: przecinek można oczywiście wstawić i tutaj (w zasadzie: z tekstem można zrobić dosłownie wszystko i nie będzie to błąd, jeśli chce się coś przez to osiągnąć), ale uzyskasz tym samym inny efekt – w tym wypadku odmienny od zamierzonego. Być może odnosisz wrażenie, że w tej chwili się najzwyczajniej w świecie czepiam, ale nieprzypadkowo tak bardzo zwracam na to uwagę. ,,Czarnozłoty" to zwykły babol – coś, co raz skorygowane mechanicznie się koduje i nie wymaga dalej żadnych umiejętności. Tymczasem interpunkcja to jak tkanka nerwowa tekstu i operowanie nią wymaga chirurgicznej wręcz wprawy, a także – pewnej...wirtuozerii. Przez te ,,głupie znaczki" można wykoślawić dowolną myśl, nieświadomie minąć się z intencją oraz, w drugą stronę, wydusić z pracy całą masę ciekawych efektów.
- ,,Nikt nie może wiedzieć, co tu się wytwarza, myślałem, że się rozumiemy" – jw.
- ,,Osobiście wygląda mi na cudzoziemca ale…" – a tu już (zapewne) czysto mechaniczna usterka przed ,,ale".

Był przecinek, czas na średnik:
- ,,- Każdy, który piśnie parę z ust, zginie, zrozumiano?! – zwrócił się do strzelców; miał ich ochotę wszystkich pozabijać, ale wiedział, iż będą mu jeszcze potrzebni." – zdanie ,,miał...potrzebni" można oddzielić kropką, ewentualnie dać w nawias (myślnik też się od biedy obroni). Po średniku raczej abstrahujemy niż dopowiadamy (choć też można). W ogóle, ze średnikami trzeba uważać – w związku z tym, że nadają się prawie do wszystkiego, prawie zawsze można też wymyślić lepszy wariant. Bardzo fajny znak, ale wymaga sporej wprawy.
I chyba miałem coś jeszcze, ale mi się zgubiło.

Zmieniając wątek (przed moimi ulubionymi ,,potrawami") – masz chyba mały problem ze skonwencjonalizowanymi znaczeniami słów.
Konkretnie, dwa fragmenty:
- ,,Tu oddział Alfa, mamy grupę uzurpatorów, podających się za maklerów giełdowych!";
,,- Czy to wszystkie blueprinty nowej broni, inżynierze? – zapytał z powagą podejrzany."
Podkreślone wyrazy mają skonwencjonalizowane znaczenia, z którymi to głównie się kojarzą. Uzurpator to z reguły osoba uzurpująca sobie prawo do władzy, podejrzany – osoba podejrzewana o coś przez policję. Oczywiście, da się obronić wykorzystanie tych słów w powyższych zdaniach, ale lepiej byłoby chyba zastąpić uzurpatora czymś innym, a do ,,podejrzanego" dodać np. ,,typ/gość/mężczyzna".
I z jeszcze innej beczki:
,, - Podchodząc bliżej do pokoju „naczelnika”, coraz wyraźniejsze stawały się odgłosy rozmowy." – mogłeś nie zauważyć, ale to, co napisałeś, znaczy: ,,gdy odgłosy podchodziły bliżej do pokoju ,,naczelnika", stawały się coraz wyraźniejsze". Trochę bez sensu, prawda?
,,- Obserwowałem, jak chodzą tu pracownicy, czasem dezaktywowałem kamuflaż." – raczej: momentami, od czasu do czasu (wspominałem już kiedyś o okolicznikach czasu, co nie?).
Jeśli chodzi o stylistykę, tu akurat będzie prosto:
,, - Wspaniale – wysilił się na sztuczny uśmiech zealota" – wyrzucanie podmiotu lub orzeczenia na koniec zdania w języku polskim jest zawsze ryzykownym zabiegiem (choć, powtarzając jak mantrę – jak wszystko, da się obronić, o ile ma coś na celu). Raczej: zelota wysilił się na sztuczny uśmiech.
,, Nawet, gdybym wyłączył kamuflaż, mógłbym bez trudu wtopić się w tłum." – lepiej: gdybym nawet...
,, Nikt tu się nie obijał" – lepiej: się tu.
,, Zawył nędznie." – nie wiem, co chciałeś wyrazić, ale obstawiam, że chodziło o ,,żałośnie".
No dobra. Znalazłoby się jeszcze kilka innych rzeczy, ale zdążyłem się zmęczyć.

To może teraz nie o tym, jak pisałeś tylko o tym, co w tym zawarłeś. Nie mówimy tu już oczywiście o błędach, a o pewnych wątpliwościach dotyczących korespondencji z realiami świata, logiki zdarzeń, wiarygodności tekstu etc.
- ,,Odłożyłem słuchawkę komunikatora i czym prędzej ponownie uruchomiłem kanał nasłuchowy myśliwca." – raczej wątpliwość niż zażalenie, ale: myśliwiec? Ta maszyna kojarzy mi się raczej z czymś bardzo szybkim, przeznaczonym do operowania w rozległych przestrzeniach powietrznych. Do zadań powietrze-ziemia, zwłaszcza nad terenem miejskim (chociażby ze względu na hałas silników – pod Poznaniem znajduje się baza w Krzesinach z F 16, ryk silników słyszałem na zajęciach w mocno oddalonym od bazy kolegium), pasowałby chyba lepiej helikopter. Ale może się mylę, może w świecie Tenchi jest inaczej.
- ,,Nie posiadali żadnych nadprzyrodzonych genów, choć nie wykluczało to wcale obecności magów." – jeśli dobrze pamiętam, posiadanie nadprzyrodzonych genów z definicji wyklucza ,,obecność magów" (nie wiem lub nie pamiętam, czy Lorgan przyjmuje jakieś wyjątki od tej reguły, ale tak rozumiem opis świata).
- ,,Solidnym uderzeniem pięścią pozbawiłem go przytomności." – tu się trochę czepiam, ale jeśli ktoś ma Hakudę 2 to raczej wie, że pewny cios w skroń ogłusza lepiej niż solidny cios w ryj.
- ,,Brutalne kopnięcie w splot słoneczny oddaliło mnie od niego (i dalej)" – brutalne kopnięcie w splot słoneczny na dłuższą chwilę wyklucza uderzonego z akcji (w sytuacji krytycznej – zabija). To taki stuprocentowy nokaut, pewniejszy nawet niż cios w wątrobę. Tu wchodzi w grę kwestia ,,realiów anime", które naszkicował Lorgan (co implikuje większą niż miałoby to miejsce w rzeczywistości odporność bohaterów; moim zdaniem, w tej sytuacji nie ma to większego znaczenia, bo nadludzka odporność konfrontuje się z nadludzką siłą, a tekst nie jest pisany w konwencji mocno zironizowanej, absurdalnej, surrealistycznej itp., gdzie każda ,,bzdura" jest możliwa).
Ostatnia kwestia: Romeo. ,, Nie waha się usuwać niewygodnych świadków i kończyć z przeciwnikiem w brutalny sposób." – ja rozumiem to tak, że w razie konieczności zabija ludzi, którzy mu przeszkadzają i że nie robi tego w sposób humanitarny. Innymi słowy: zimny, brutalny profesjonalista, a nie sadysta czy furiat, który wykańcza ludzi ot tak, bo coś schrzanili, bo działają mu na nerwy. Ten drugi wariant wybrałeś Ty i wydaje mi się, że rozmija się to nieco z kartą postaci.

Podsumowując: nie ma specjalnie rażących błędów, występują raczej niezgrabności czy usterki wynikające z niewiedzy. Było tego jednak wystarczająco dużo, by ściąć okrągłe trzy punkty.


World on fire with a smoking sun,
Stops everything and everyone,
Brace yourself for all will pay,
Help is on the way!
   
Profil PW Email
 
 
»Ayami   #3 
Szaman


Poziom: Keihai
Posty: 18
Wiek: 35
Dołączyła: 30 Gru 2010
Skąd: Warszawa

Niewiele mogę dodać, jeśli chodzi o warsztat jako taki, szczegółowego rozbioru tekstu pod tym kątem dokonał już Starke. To się ceni, bo myślę, że na Twoim poziomie to przede wszystkim gramatyczne niuanse wymagają uwagi i pracy. Na mnie w tej kwestii liczyć nie można - bezwiednie chłonę każdy Twój tekst, przymykając oko na wszelkiego rodzaju niedociągnięcia językowe. Nawet jeśli jakieś są, nie psują mi lektury, a przyjemność czytania zawsze pozostaje dla mnie priorytetem.

W świetle tego wszystkiego, co napisałam powyżej, może to się wydać dziwne,ale podobało mi się mniej niż zazwyczaj. Prawdopodobnie wynika to z tego, że opisy 'naparzania się' uważam za niespecjalnie ekscytujące. Uwielbiałam kiedy prowadziłeś swojego bohatera zatęchłymi kanałami,snując opowieści o szczurach, brudzie i wszystkim, czego dziewczyna nie chce sobie wyobrażać. Z uwagą czytałam pełne napięcia dialogi Pita z jego oponentami. Sama akcja jednak mnie nie satysfakcjonuje, a w tym opowiadaniu to ona przeważa. Jestem jednak świadoma, że te szczególne upodobania to moja cecha osobnicza i nie powinny one mieć rozstrzygającego wpływu na ocenę.

Czekam na tekst bogatszy o ciekawe postaci, inteligentne dialogi, dobry humor, sugestywne opisy miejsc. Już to u Ciebie widziałam, więc wiem, że potrafisz. Żeby jednak nie było, że tylko krytykuję (i to na bardzo ogólnym, jakby nie patrzeć, poziomie)... Dalej uważam, że Twoje pisanie obfituje i w pewien zamysł - widać, że stukaniu w klawiaturę towarzyszy praca mózgu - i w rozmach. Warsztat też zdecydowanie jest coraz lepszy.

Ocena taka a nie inna, bo niższa byłaby niesprawiedliwa, a wyższa... no cóż, tym razem nie trafiłeś w mój gust, to wszystko.

0cena: 7


°
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Pit – Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, co znaczy słowo "uzurpator"? Chyba trochę przesadziłeś z poetyckością :DD
Sporządziłeś umiarkowanie przyjemny tekst z prostą fabułą i efektowną walką. Kompletnie nie zrozumiałem momentu, w którym zostałeś pobity, a niedługo później strzelałeś do Ermesa z myśliwca i walczyłeś z nim w pełni sił, spadając na ziemię. Z takimi umiejętnościami powinieneś dołączyć do Raptora... to znaczy, do Expendables, if ju noł łot aj min. Wybaczyłem to jednak, dzięki iście mangowemu pojedynkowi na moce. Poczułem lekki powiew klasyki. Trochę kukurydzianej, ale klasyki.
Wszelkie szanse na wyższą notę (a wahałem się, czy nie wystawić o 0,5 więcej) zabił fakt, iż Drax, który z Ermesem w ogóle nie walczył, opisał go lepiej. Cholernie smutne. U ciebie to po prostu kolejny wyblakły przeciwnik, któremu trzeba było naklepać.
Pod koniec podzieliłeś się przypuszczeniem, że "o Romeo jeszcze usłyszysz". Po takim opowiadaniu jakoś ciężko jest mi w to uwierzyć.

Ocena: 7/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Pita.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #5 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Pit - 21 pkt.

NPC - 19,2 pkt.

Zwycięzcą został Pit!!!

Punktacja:

Pit +120
Starke +10
Ayami +10
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.08 sekundy. Zapytań do SQL: 13