Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Szczęśliwe Wyspy
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 16-09-2011, 00:12

1 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Tekkey

Luksusowy jacht dryfował przy niedbale skleconej, drewnianej tratwie z bocznym stabilizatorem, podczas gdy kapitan próbował nawiązać kontakt z jej właścicielem.
- Nigdy nie słyszałem o czym takim. Ale wódz będzie wiedział, w młodości dużo podróżował – podrapał się z zafrasowaniem po zwichrzonej czuprynie ciemnoskóry pasażer tratwy.
- Jeśli tak, chciałabym odwiedzić waszą wioskę. Wskażesz mi drogę? – zapytał żeglarz.
A raczej żeglarka.
- To w tamtą stronę – machnął niedbale ramieniem tubylec. – Przy cyplu, jakieś dwa dni drogi stąd.
- Może chciałbyś zabrać się ze mną? Ta tratwa nie wygląda najlepiej, jakby w każdej chwili miała się rozpaść – zatroskana zaoferowała Galyani Chidchob.
- To nie problem. Położę się na wodzie i na pewno gdzieś mnie zaniesie. Pokój z tobą – wyszczerzył białe zęby ciemnoskóry, wracając do przerwanej sjesty.

- Że groty, tak? Ja tam nic nie wiem o grotach. A mieszkam tu całe życie.
Galyani siedziała na hamaku zawieszonym obok wodzowskiego, intensywnie doszukując się w jego twarzy wskazówek, że nie mówi jej całej prawdy.
- Rozumiem, że nie chcecie się dzielić tajemnicą z obcymi, ale ja nie chcę wam tego zabrać. Tylko zbadać i opisać.
Wódz podrapał się po nosie, sięgając za okno lepianki po wiszący na drzewie owoc. O ile mogła to stwierdzić Sanbetka, było to dojrzałe jabłko, z babilońskiego rodzaju "Smak raju". Co to hodowlane drzewo robiło na wulkanicznym archipelagu u brzegów Khazaru, nie miała pojęcia. Wódz chyba dostrzegł jej zdziwienie.
- Przyjechał taki tam, w okularach i też nas pytał o jakieś kamienie. Nawet poszedł się wspinać na nasze góry. Ale szybko się znudził i wyjechał, a drzewo wyrosło niedługo potem. Ciekaw jestem, co zostanie po tobie – zachichotał.
- Słyszałam, że wielki z ciebie podróżnik wodzu, może opowiesz mi coś o swoich wędrówkach? – Spróbowała innego podejścia kobieta.
- A tak, pewnie – potwierdził z dumą tubylec. – Kiedy musiałem jeszcze wdrapywać się do hamaka, wybrałem się z ojcem na ryby. Tak szliśmy i szliśmy brzegiem, aż dotarliśmy do sąsiedniej wioski. Potem wróciliśmy tutaj, do domu, ale już nie brzegiem. Wzięliśmy od nowych przyjaciół deski i na nich przypłynęliśmy. To dopiero była przygoda.
Wódz nabił fajkę snując kwiecistym jak na siebie językiem opowieść, po czym odpalił ją puszczając kółka z dymu.
- I to wszystko? – Nie umiała ukryć rozczarowania kobieta.
- No nie, byłem też raz w innej wiosce. Ale za dużo wrażeń na jeden wieczór to nie dobrze, nie. Opowiem jutro.
- Nie ma nikogo innego kto może wiedzieć gdzie znajduje się kryształ?
- Szaman może. On mądry jest, zna różne takie... rzeczy – wódz szturchnął leżącego w hamaku obok staruszka. – Wiesz coś o jakiś kamieniach i teges, kryształach?
- Nie – odburknął obudzony. – Niech spyta starą babkę, ona może wiedzieć takie rzeczy.
- To ona jeszcze żyje? - Szczerze zdumiał się wódz.


***

Szczęśliwe Wyspy są, jak nazwa sugeruje, do obrzydzenia szczęśliwe. Przynajmniej dla tubylców. Przybywający na nie podróżnicy i poszukiwacze przygód mogą mieć inne zdanie, szczególnie po dłuższym pobycie. Chodzi przede wszystkim o atmosferę panującą na wulkanicznym archipelagu. To senne, kompletnie beztroskie nastawienie do życia jest antytezą wszystkiego, co reprezentuje współczesny świat. Ludzie mieszkają w lepiankach skleconych jeszcze przez swoich pradziadów. Jeśli jakimś cudem populacja wioski zwiększa się ponad miarę budynków, rozwiesza się hamaki pomiędzy drzewami, nie dbając o nawet najprostszy daszek. Jak będzie padać, to przecież wciśnie się z powrotem do chaty. Utrzymanie rodziny jest ciężkim obowiązkiem, wymaga bowiem wycieczek do lasu i zerwania owoców dla wszystkich pociech. Lub też zebrania z ziemi, bo po co się przemęczać? Ale rodzice są kochani za ten codzienny, ciężki trud. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest fakt, że na archipelagu wyrośnie wszystko. Dosłownie. Kij wsadzony w ziemię i podlany po miesiącu ciepłym deszczem, wypuści gałązki i korzenie. Dlatego też wystarczy jedno nasionko przywleczone przez podróżników, nawet nieświadomie, w szwie spodni lub podeszwach butów, by miejscowy ludek mógł się zachwycać kolejnym smakołykiem.
Legendy mówią, a przynajmniej te, które jakimś cudem zechciało im się pamiętać, że nie zawsze archipelag był rajem na ziemi. Przed wiekami na surowym, kamienistym wybrzeżu żył lud twardy i wojowniczy, będący plagą północnych wybrzeży obecnego Khazaru. Wszystko zmieniło się, gdy podczas jednej z napaści piraci zdołali złupić niezwykły kryształ pulsujący dziwną mocą. Jak większość swych zdobyczy, ofiarowany został pradawnym bogom wulkanu. O dziwo nasycił on ich głód i żadne więcej ofiary nie były konieczne, bowiem skamieniał raz na zawsze, podobnie jak wszystkie inne w okolicy. Od kiedy ognie wygasły, roślinność opanowała wyspy, wypuszczając się nawet daleko poza nie kolumnadami mangrowców. Od tego też momentu dziwne oddziaływanie kamienia pogrzebanego w trzewiach wyspy zmieniało coraz bardziej i bardziej energicznych i drapieżnych rabusiów, w łagodnych i pogodzonych z naturą wegetarian. Nikt już nie wie gdzie dokładnie ukryto artefakt. A nawet jeśli, to jest zbyt leniwy by powiedzieć. Wiadomo tylko, że w głębi wysp, zarośnięte bujną roślinnością znajdują się kamienne miasta powstałe wieki przed wygaśnięciem wulkanów. Ukryte tunele prowadzą głęboko pod ziemię, w miejsce kultu zapomnianych już bogów wysp. Być może właśnie tam złożono skarb, który odmienił życie tubylców.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Tekkey   #2 
Generał
Paranoia Agent


Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536
Wiek: 33
Dołączył: 24 Cze 2011
Cytuj


Wilczy Hotel u wybrzeży Khazaru, hotelowy parking pod gołym niebem.

- To skandal! Natychmiast wyłączcie tę przeklętą machinę! – przekrzykując warkot silnika zawył z niezdrową afektacją starszawy Khazarczyk. Zapewne od rzucenia się na pojazd powstrzymała go jedynie interwencja pozostałych członków delegacji południowego mocarstwa.
Niemniej, podobnie jak i senior, patrzyli oni krzywym wzrokiem na potężną sylwetkę odśnieżarki uwijającej się po asfaltowym parkingu. Nie była oczywiście produktem rodzimej myśli technologicznej. Ze swoim ciepłym klimatem, Khazar nigdy wcześniej nie musiał borykać się z tak masywnymi opadami śniegu. Tegoroczna anomalia pogodowa trafiła w miękki punkt, zadając dotychczasowej doktrynie samowystarczalności mocarstwa dotkliwy cios. Zostało zmuszone prosić sąsiednie państwa o pomoc w rozwiązaniu kryzysu, a te chętnie skorzystały z unikalnej sytuacji, jedynej być może na stulecie lub tysiąclecie. Tyle że firmy działające i produkujące sprzęt odśnieżający na potrzeby dotychczasowych rynków, miały zerowe pojęcie o specyfice handlu z Khazarem. Trwające od kilku dni kompletnie bezowocne negocjacje były tego najlepszym dowodem.
- Obawiam się, że muszę się zgodzić z moim kolegą. Ta… maszyna – przewodniczący delegacji gospodarzy wypluł z obrzydzeniem ostatnie słowo – nie spełnia podstawowych norm i regulacji naszego prawa. To oburzający pokaz waszej ignorancji o naszych tradycjach i polityce proekologicznej Khazaru! Powiadomię o tym incydencie moich przełożonych.
Na perfekcyjnie oczyszczonej z białego puchu czarnej połaci asfaltu pozostała jedynie reprezentacja nagijczyków, ze zdumieniem wpatrująca się na plecy oddalających się z powrotem do hotelu kontrahentów. Chwilę później grupka rozpadła się – część ruszyła z pośpiechem do środka, żywo gestykulując i najwyraźniej próbując ustalić co poszło nie tak, mniejsza podążyła śladem stalowych gąsienic do tymczasowego warsztatu by dokonać gruntownego przeglądu. Co takiego zraziło Khazarczyków?
Obserwując cała scenę zza okna hotelowego pokoju, Genbu westchnął. Odhaczył przy tym kolejny dzień w naściennym kalendarzu, sięgając po komunikator. Nagijczycy nadal nie ściągnęli wyspecjalizowanych negocjatorów do rozmów z Khazarem. Dawało to Sanbetsu czas konieczny do zmontowania własnej oferty, i to takiej którą Południowcy będą w stanie przyjąć. A póki co, musiało polegać na grze na czas w wykonaniu ściągniętego pośpiesznie z urlopu agenta. Oczywiście nic szczególnie spektakularnego czy narażającego na wykrycie, ledwie lekki sabotaż tu i ówdzie. Jak zatankowanie maszynki cesarskich paliwem z domieszką kilku bonusowych składników chemicznych. Część delegacji Khazaru, zresztą wedle podejrzeń, okazała się szamanami, a ich wyczulone zmysły natychmiast wychwyciły w dymie trujące opary. Teraz tylko meldunek i powrót do krainy pozostającej poza szarym zimowym krajobrazem północnej wyspy.
- Tu Tekkey. Kolejny dzień bez szansy sfinalizowania transakcji. Jak się ma sprawa po pańskiej stronie Ishiro-san?
- Jest kilka opcji, wolałbym nie mówić więcej. Ile mamy czasu, nim rozmowy zostaną wznowione?
- Biorąc pod uwagę rychłe kłopoty z łącznością satelitarną, być może nawet kolejne dwa dni. Jeśli główny reprezentant handlowy Nagijczyków podłapie nieoczekiwaną niedyspozycję, dysponujemy kolejnymi świtem.
- Tyle powinno wystarczyć. Do zobaczenia na miejscu.

Wyspy Szczęśliwe, Mała-Wioska-Nieopodal-Krzywej-Skały-Za-Cyplem-Wyglądającym-Jak-Głowa-Żółwia.

Przywiązując motorówkę do pnia drzewa, tuż przy pokrytej cienką warstwą śniegu plaży, agent zdziwił się brakiem standardowego komitetu powitalnego. Stary rybak, który z podziwu godną statecznością zwykle tkwił na pobliskim głazie zniknął gdzieś. Podobnie jego wiekowy kolega, śpiewający przychrypniętym głosem pieśń rybacką o pół-rybiej piękności, co to spełnia męskie życzenia. A teraz obu brakowało, choć Sanbeta mógłby przysiąc, że nie ruszyli się znad zatoki w ciągu dobrych pięciu dni jego pobytu w osadzie. Dziwna sprawa. Do tego zza zagajnika osłaniającego zabudowania od morza dobiegały dziwne odgłosy. Plemię urządzało kolejną imprezę? Byłoby szkoda ją przegapić. Pomimo zalegającej wszędzie wokół na ziemi warstwy śnieżnej, której nawiedzenia nie ustrzegła się i ta oaza pomyślności, mijane drzewa pozostawały zielone i żywe. Zachowały nawet nietknięte owoce wśród koron, pewnie jedynie dzięki nim mieszkańcy archipelagu nie wymrą z głodu mimo nieoczekiwanego ataku zimy. Mimo to, po dotarciu w bezpośrednią bliskość wioski, biel zaczęła ustępował zieleni trawy. Ki czort? Czary czy kolejny ewenement spowodowany unikalnym klimatem okolicy?
Po wkroczeniu w krąg chat przywitały Ookawę dzikie śpiewy, rytm wybijany na bębnach i ciała wyginające się w ekstatycznym tańcu wokół olbrzymiego ogniska. Wszystko to wydawało się kompletnie dziwacznym jak na tubylców przejawem instynktu samozachowawczego. Jakby nie było, pół nocy po ataku chłodu przekonywał ich do rozpalenia większego ognia i zebrania zapasu chrustu. O konieczności stworzenia większej ilości mat na okrycia, już nie wspominając.
- Chyba coś mnie ominęło. Z jakiej to okazji święto?– zagadnął Tekkey wesoło, wkraczając w zasięg światła rzucanego przez płomienie.
Nieoczekiwanie muzyka zamarła, podobnie jak ludzie. Patrzyli na niego z dziwną, jak na nich, uwagą. Po sekundzie milczenia większość spojrzeń zwróciła się ku siedzącego w środku kręgu czarownika.
- Nasz ogień nie jest dość mocny, by odpędzić zimno. Nasze zioła nie są dość potężne, by wygonić biel z całej naszej wyspy. Musisz nam pomóc, przyjacielu. – Stwierdził stenorowym głosem wyraźnie kierując te słowa do Sanbety.
- Oczywiście, jakkolwiek mogę wam pomóc. Za kilka dni mój kraj przyśle sprzęt do „odpędzenia zimna” – Zapewnił agent, lekkim ukłonem okazując szacunek gromadzącej się wokół znachora starszyźnie.
- Nasz czas się kończy. Jedną fazę księżyca temu skończył się starożytny kalendarz naszych przodków: Wieszcząca-Muszla-Ślimaka! – Podniósł ku niebu talizman, dziwnie rzeźbioną konchę ślimaka morskiego. – Wedle legend, to próba. Musimy odzyskać ogień! Musimy obudzić prastarych bogów wulkanu. Ale oni nie robią nic za darmo…
Agent uśmiechnął się przyjaźnie, potakująco kiwając głową. Sekundę później rzucił się do ucieczki, między cienie zagajnika. Łodzi oczywiście nie było już na brzegu.

Wyspy Szczęśliwe, Wulkan Paszcza-Pradawnych-Bogów

- Nie możemy tego jakoś odwlec? – stęknął poobijany agent spoglądając na mroczny zarys zastygłego wulkanu.
- Bogowie są nieubłagani. Trzeba ich przebłagać, po długiej śpiączce– Odparł znachor kropiąc wkoło dziwacznym płynem wypełniającym pustą tykwę dźwiganą przez dwóch innych plemieńców.
Pod jej dotykiem śnieg znikał, rozpuszczając się błyskawicznie w wodę. Tym sposobem korowód z pochodniami metr za metrem przedzierał się ku górze przeznaczenia – Paszczy-Prawdawnych-Bogów.
- Jak trzeba to trzeba. Ale tak właściwie, to czemu nie użyć po prostu tej waszej mikstury do oczyszczenia ziemi? Robota wykonana i żadnych ofiar. Jak dla mnie to same plusy.
Wszyscy miejscowi zmierzyli skrępowanego agenta przerażonymi spojrzeniami.
- No gdzie, poświęcić cały zapas naszego najlepszy bimbru z dzikich buraków? – zgorszył się starzec pracowicie wywijając miotełką. – To co najmniej miesiąc posuchy. Jak wtedy, gdy dzieciak wpadł nam do kotła w trakcie wstępnej fazy.
- Słusznie, lepiej tego nie ryzykować – zawyrokował agent. – Mam prośbę, gdy będziecie mnie „składać”, mógłbym dostać garneczek na ostatnią podróż?

Wilczy Hotel u wybrzeży Khazaru, hotelowy parking pod gołym niebem.

Rozprowadzając dozownikiem płyn po grubej warstwie śniegu, Tekkey z zadowoleniem zauważył, iż szamani nie wydają się zaniepokojeni zapachem taniej gorzały. O wiele bardziej interesował ich efekt wywierany na pokrywę śnieżną. No i fakt, że produkt był w stu procentach naturalny i przyjazny środowisku. Wystarczyło ubrać produkt ich własnej ziemi w oprawkę technologicznego dozowania i Khazar kupował własny formułę przez pośredników. Improwizacja Sanbetsu wysunęła się na prowadzenie przed specjalistycznym sprzętem Nag. Kazuya, którego firma wystawiła produkt w przetargu będzie zadowolony. W końcu grube pieniądze, jakie zaoferowało południowe mocarstwo, trafią w jego ręce. No i przepowiednia dotycząca muszli ślimaka, mało perspektywicznych myślących przodków i pradawnych bogów, nie spełni się. To też coś warte. A może nawet najważniejsze.


A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~
Ostatnio zmieniony przez Tekkey 01-02-2013, 00:16, w całości zmieniany 2 razy  
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.06 sekundy. Zapytań do SQL: 13