1 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-07-2011, 23:02 [Lokacja] Dolina Królów
|
Cytuj
|
Autor: Tekkey
Echo eksplozji rozdarło kurtynę ciszy, od wieków wypełniającą spowitą cieniem dolinę. Jedynie taflę jeziora u stóp samotnego posągu rozświetlały promienie słońca w zenicie. Mężczyzna stojący na brzegu, mocniej nacisnął na głowę znoszony, pilśniowy kapelusz, ruszając w kierunku miejsca wybuchu. Im bardziej zbliżał się do ściany klifu, brodząc przez niezliczone strumyczki i przeskakując po nierównych bazaltowych bloczkach, tym wyraźniejsze stawała się sieć wąskich pęknięć w skałach. Zagłębił się w jedną z nich, po chwili wahania wypełnionej skrobaniem się po krótkiej szczecinie brody. Miał nadzieję, że wybrana ścieżka doprowadzi go do towarzyszy. Rozdzielanie się mogło nie być najlepszym pomysłem, szczególnie po przykrych doświadczeniach w zawiłych tunelach wydrążonych przez rzekę, ale impuls nakazał mu sprawdzić, czy porzucone na brzegu pontony nadal znajdują się na miejscu. W pewnym sensie nadal tam były, rozerwane na tysiące kawałeczków nie większych niż znaczek pocztowy. Klucząc w labiryncie szczelin, kamiennych łuków i jaskiń, rabuś czuł na karku mrowienie, jakby bacznie obserwował go ukryty i niedostrzegalny wróg. Wsunął się w plamę smolistego cienia pod dwoma sczepionymi głazami, w której odkryli wczoraj wejście do grobowca. Ostrożnie schodząc po wąskich schodkach wiodących głębiej w ciemność żałował, że nie byli pierwszymi odkrywcami komnaty, wyczyszczonej do cna z kosztowności. Inskrypcje pozostały jednak nienaruszone, a odcyfrowując je wpadli na trop kolejnego miejsca pochówku. Pokój nadal wypełniał dym. Prąc niemal na oślep, mężczyzna dosięgnął powstałej w detonacji wyrwy w ścianie. Jego oczom ukazała się wysoka jaskinia wypełniona setkami stalagnatów, niczym kolumnada podziemnej katedry. W każdą z kolumn wtopione było obleczone w zbroję ciało dawnego bohatera. Wobec cichego majestatu cmentarzyska herosów, nie śmiał głośno wzywać przyjaciół. Nie potrafił powiedzieć jak długo szedł ich śladem. Całkowicie stracił poczucie czasu i przebytej przestrzeni. Choć po drodze wdepnął w kałużę szybko krzepnącej krwi, nawet tego nie zauważył. Im dalej się zapuszczał, tym bardziej sklepienie rozświetlało się bladymi fluorescencyjnymi światełkami. Mężczyzna przystanął, zadzierając głowę. Czy one poruszały się wraz z nim? Od kamiennej kolumny bezszelestnie oderwał się cień. Na gardle kapelusznika zacisnęły się kościste palce powleczone pergaminową skórą. Śmiertelną ciszę zakłóciło na krótko rzężenie walczącego o oddech człowieka. Ze sklepiania sfruwały pierwsze połyskujące skarabeusze gotowe rozpocząć ucztę.
***
Starożytna nekropolia królów i bohaterów Shah'en, ukryta przez przodków w niedostępnej dolinie Gór Milczenia. Poznaczoną heksagonalnym brukiem bazaltowych bloków glebę, zalewają cieniem klify wznoszące się nad nią na podobieństwo skamieniałych nagle morskich fal. Wąskie wyrwy w ścianach kamiennego pierścienia są wrotami do labiryntu kolejnych szczelin i jaskiń, wśród których zamaskowano liczne grobowce. Wody dziesiątek strumyczków wytryskających wśród kanionów, jednoczą się u wylotu doliny w niewielkim, lecz zaskakująco głębokim jeziorze. Rzeka Manea rozpoczyna z tego miejsca swą podróż ku morzu, przebijając się przez góry krętą ścieżką tuneli. Jest to jedyna droga dla śmiałków pragnących odnaleźć starożytną nekropolię – mozolne wiosłowanie prze kręte jaskinie pod prąd, mogący z łatwością obalić z nóg dorosłego mężczyznę. Trzykrotnie też, gdy nurt znika pod nawisami skalnymi zbyt niskimi dla żeglugi, należy odnaleźć obchód poprzez mroczny las bazaltowych kolumnad, tworzących konstrukcje przypominające kościelne organy. Osiągających dolinę wita posąg króla, posępnie wpatrzony we własne odbicie w ciemnej tafli jeziora. Z oczu wytryskują dwoma wodospadami łzy, mieszając się z wodami Manei. U jego stóp rozrzucone są ułomki kamiennych tablic poznaczonych inskrypcjami, lecz ich przekaz dawno zaginął w mroku dziejów.
Z Doliną Królów wiążą się liczne legendy Shah’en. Szeptem opowiada się o strażnikach strzegących umarłych, a ostatnim widokiem dla niejednego awanturnika były setki jarzących się w ciemności oczu. Głęboko w trzewiach ziemi oczekuje na przebudzenie armia pradawnych bohaterów, by oczyścić raz i na zawsze kraj z najeźdźców. Od wieków też śmiałkowie szukają wśród grobów wskazówek dotyczących miejsca pochówku Dzin Hada'erna. Według legendy, pogrzebany on został wraz ze swoimi skarbami oraz potężnym magicznym artefaktem, dzięki któremu był niepokonany. Wielu ambitnych przywódców wierzy, że odnalezienie tego miejsca pozwoli im zjednoczyć skłócone klany pod jednym sztandarem. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Pit |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 15-10-2012, 02:56
|
Cytuj
|
Spiczasty klif górował nad kamienną doliną, rzucając złowrogi cień. Pozostawał w milczeniu, jak obserwator, bacznie przyglądający się śmiałkom, pragnącym poznać tajemnice tego miejsca. Gdyby był osobą, zapewne uśmiechnąłby się perfidnie, bo oto kolejna grupa pojawiła się na horyzoncie. Przemoczeni, przestraszeni ludzie, ubrani w przepocone koszule, które dawno straciły swój pierwotny kolor, wykaraskali się na brzeg głębokiego jeziora, ciężko dysząc.
- Ilu nas zostało? – zapytał jeden z nich, oglądając się za resztą grupy.
- Siedmiu, panie Hornwel – odpowiedział odpoczywający nieopodal towarzysz. – Straciliśmy dwóch.
- Kur.wa! – zaklął, uderzając pięścią w kamienne podłoże. – Cała ta wyprawa to jedna wielka porażka! Powinniśmy byli zostać w bibliotekach…
- A co to, panie profesorze – przerwał mu nagle stojący w cieniu jegomość, kryjący twarz pod kapeluszem. Zdawał się być zaskoczony, czy może raczej, zawiedziony postawą sojusznika. – Przecież mówił pan, że doprowadzi mnie i resztę grupy do skarbu.
- Nic takiego nie mówiłem! – wykrzyknął oburzony. – Zgodziłem się tłumaczyć manuskrypty i mapy, które pozostawiali po sobie pradawni mieszkańcy tego miejsca, nie pisałem się na samobójczą podróż pontonem przez podziemną rzekę!
- Przeżył pan, tak? No to skąd ten pesymizm. – Podał mu rękę i pomógł wstać z kamienistego podłoża. – Poza tym w tej chwili jakoś nie bardzo widzę drogę powrotną…
Profesor zamyślił się i przytaknął niechętnie, prychając pod nosem. Chciał wspomnieć o poległych, ale tamten mu przerwał, podając, leżący na brzegu, skórzany mapnik.
- Ich poświęcenie zostanie zapamiętane i uczczone. A najlepiej to zrobić, odnajdując właściwy grobowiec przed grupą Polokova.
Znów zabrakło mu słów. Otworzył zbiór, patrząc na pożółkłe mapy i własnoręczne adnotacje do manuskryptów, i zapiski.
- Racja! Nie ma co zwlekać!
Reszta grupy otrząsnęła się po ostatniej przeszkodzie. Przez moment myśleli jeszcze o powrocie, jednak widząc entuzjazm ich lidera, postanowili podążać za nim dalej. A może był to jednak fakt, iż droga na zewnątrz praktycznie nie istniała? Trzech z nich zajmowała się historią i archeologią. Czterech pozostałych zaś stanowili najemnicy, na co dzień zajmujący się prowadzeniem nieznajomych przez Góry Milczenia. Jednak nawet oni nie mieli dotąd pojęcia o istnieniu tak wspaniałego i jednocześnie diabelnie niebezpiecznego miejsca, jak Dolina Królów. Zewsząd patrzyły na nich klify, przypominające wyglądem zastygłe wodospady a na niebie panoszyły się stada drapieżnych ptaków. Każde było tak duże i tak dzikie, że bez trudu mogły by wypruć wnętrzności zgromadzonych. Jednak nie to było najgorsze.
- Nie, nie, proszę się nie oddalać! – rzucił Hornwel, machając rękoma w stronę zbytnio odchodzących na bok ludzi. – Jeśli dobrze odszyfrowałem notatki, musimy podążać „drogą ułożonych sług”.
- Co to ma do rzeczy? – obruszył się łysy najemnik, patrząc ze zdziwieniem.
- Chodzi o to, że możemy iść tylko na wprost, przez oznaczoną bazaltowymi kamieniami drogę. Inaczej, cytuję, „nieposłusznych czeka marny los”.
Mężczyzna w kapeluszu spojrzał to na zacytowany fragment, to na drogę i aż zagwizdał z wrażenia. Choć kamieniste podłoże tworzyło swego rodzaju siatkę, po dokładnym przyjrzeniu się widać było, że część z użytych bazaltowych płyt jest ciemniejsza, bardziej wytarta. Nie była nazbyt szeroka i naraz mogła się na niej zmieścić tylko jedna osoba, każda następna musiała iść tuż za nią.
- No chłopaki, czeka nas droga gęsiego – poprawił nakrycie głowy i wyskoczył przed szereg, stąpając lekko na twardej ziemi. – Przynajmniej już wiadomo, dlaczego to się zwie „droga sług” – jak do Króla to pojedynczo i w kolejce.
Łysy przewodnik wysilił się na krzywy uśmiech i zaczął podążać w stronę reszty. Wtem jeden z kamieni zapadł się pod nim, zaraz potem trzy sąsiednie. Mężczyzna zapadł się do połowy; próbował ratować się, chwytając krawędzi, ale jej fragment również odłupał się od reszty. Było już za późno na jakąkolwiek reakcję; pechowiec runął w przepaść, kończąc żywot w podziemnym wirze. Nie było szans by przeżył, prąd morski okazał się zbyt silny, do tego sprawę definitywnie zakończyły ostre formacje skalne. Na moment zrobiło się cicho. Ci, którzy nie byli na stałym gruncie w panice, wysokimi krokami zmierzali w stronę „drogi uniżonych sług”.
- Nadal chce pan kontynuować wyprawę, Araraikou? – zapytał z lekką nutką ironii Hornwel. Kaeru przełknął tylko ślinę i przytaknął, wciąż z zaciętym wyrazem twarzy.
- Ruszamy!
***
Jedyna pewna droga ciągnęła się w nieskończoność i napędzając strach ocalałych. Co jakiś czas natrafiali oni na szkielet zmarłego zwierzęcia, przeżarty przez czas ekwipunek i ubrania, gdzieś tam była pusta manierka z wodą. Jeden z archeologów omal nie dostał zawału, próbując przeczytać płytę z wyrytymi na niej znakami. Ledwo dotknął kamienia a z jego szczelin wypełzło stado małych skorpionów. Kaeru wkroczył w ostatniej chwili, jednak parę robali zdołało ukąsić towarzysza profesora. Zmarł w rekordowym tempie, nie minęło nawet dziesięć minut.
- Te najmniejsze są najgorsze – ściągnął kapelusz w geście oddania hołdu, ale także, by otrzeć czoło z potu. – Znacznie bardziej wolałbym spotkać coś większego…
Nie minęło wiele czasu, kiedy jego życzenie się spełniło. Kiedy pięciu śmiałków dotarło do jednego z grobowców, uwagę agenta przykuły dziwne, nienaturalne wydmy. Czym prędzej wyciągnął rewolwer, polecając reszcie, by stanęli za nim. Najemnicy wyciągnęli maczety, spodziewając się tego samego, co Pit. Nagle spod ziemi wystrzeliły kościste łapy, chwytając za kostkę Hornwela. Jasnowłosy lider sieknął świetlistą energią po wysuszonej kończynie i ta puściła swoją ofiarę. Zasadzka była jednak już zastawiona i wcześniejsze wydmy zamieniły się w tubylców, uzbrojonych w piki, pałki, burzdygany czy strzelby. Kaeru dopadł dwóch najbliżej siebie i położył dwoma celnymi ciosami w splot słoneczny i podbródek. Uzbrojeni członkowie grupy mieli trochę ciężej; szczęknęła stal. Dwóch kolejnych dopadło jednego z niosących ciężki ekwipunek i powaliło go na ziemię. Nim jednak padł miażdżący czaszkę cios, nadczłowiek wypalił z rewolweru prosto między oczy napastnika. Stojący nieco dalej inny poległ, trafiony w klatkę piersiową z pocisku przeciwpancernego. Dla zwykłych, niewspomaganych mocami ludzi ci zbóje byli by niemal nie do pokonania. Pod grubymi, kremowymi szatami nosili kamizelki kuloodporne, zaś twarze chroniły im specjalne maski tlenowe i gogle. Araraikou przebijał się jednak przez nie, jak nóż przez masło. Ostatniego z ekipy dopadł tuż obok naściennej pułapki. Wykorzystał ją, wpychając rzezimieszka na kolce. Jego ciało zastygło w groteskowej pozie.
Gdy już opadł kurz, zaszokowany Hornwel usłyszał od swego wybawcy jedno zdanie.
- Otwórz no pan ten grobowiec ze skarbem!
Profesor, kierując się swoimi zapiskami, doprowadził w końcu wszystkich do wyrytej w ścianie budowli. Emanujące czerwienią kolumny, poryte znakami nie różniły się zbytnio od innych grobowców, które wcześniej mijali, jednak ten różnił się symbolem, wykutym nad wejściem. Przedstawiał on słońce wpisane w figurę, przypominającą kształtem diament; herb jednego z królów, którego statua, stojąca nieopodal, została rozbita na wiele kawałków. Kamienna głowa wciąż miała na sobie diadem z włożonym w środek rubinem, odpowiednio dużym, by dopasować go do skali budowli. Jeden z przewodników zauważył to i od razu postanowił zaopiekować się znaleziskiem. Na nic zdały się rozkazy i ostrzeżenia profesora. Osiłek chwilę namęczył się z wyciągnięciem czerwonego kamienia, a kiedy już mu się to udało, z pozostałej w diademie dziury wystrzeliła zielonkawa maź, która okazała się być silnie żrącym kwasem. W ciągu kilku chwil mężczyzna stracił skórę na twarzy, a zaraz potem dokonał żywota, jęcząc i wierzgając się bezwiednie na ziemi. Zrobiło się nieprzyjemnie i jeszcze bardziej mrocznie niż przed momentem. Hornwel w trymiga otworzył przejście ukryte w skale. Postanowił też, że wejdzie pierwszy, zaraz potem jego asystent i członek grupy z maczetą. Pit obejrzał się za siebie. Wyraźnie wyczuł czyjąś obecność i trzymając rękę na kaburze pistoletu szukał wzrokiem jakiegoś punktu zaczepienia. Skrzeknięcie tuż pod nosem sprawiło, że omal nie podskoczył. Drapieżny ptak, wielkości dużego psa przyglądał mu się bacznie po czym zabrał za pałaszowanie zmarłego przed momentem podróżnika. Nie czekając ani chwili dłużej, nadczłowiek skoczył w głąb pieczary.
***
Trzymając pochodnię, agent przyglądał się uważnie sklepieniu. W każdej chwili coś mogło spaść im na głowy i on o tym wiedział. To, czego nie przewidział było – po raz kolejny tego dnia – na ziemi. W ostatniej chwili, młody wojownik dał susa do przodu i wystrzelił kotwiczkę za siebie w stronę ściany. Trafił bez pudła, zatrzymując mechanizm, uruchamiający ogromne piły tarczowe.
- Proszę przechodzić – rzekł, wciąż mocno przytrzymując dźwignię. – Byle szybko!
Ocalałym nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wkrótce potem cała czwórka stanęła przed wąskim korytarzem.
- Co tym razem, znów gęsiego? – żachnął się facet z maczetą. Pit drapiąc się po brodzie wcale tego nie wykluczał. Niedawne doświadczenia nauczyły go jednak, że tego typu korytarze to właśnie najbardziej oczywiste pułapki. Dodatkowo przekonał go o tym stojący nieopodal totem, stworzony z nabitych na pal, ludzkich czaszek. Spojrzał na sklepienie, wytężając wzrok. W mgnieniu oka wyciągnął pistolet i strzelił pociskiem przeciwpancernym w sufit. Ten osunął się szybko, ujawniając stosy ciał, które rozsypały się po podłożu. To po chwili zapadło się pod wpływem ciężaru.
- Zgłupiałeś? Jak teraz przejdziemy dalej? – skarcił go zniecierpliwiony profesor. Sprytny strzelec tymczasem wystrzelił kotwiczkę w powstałą w sklepieniu niszę i przyczepił jaz drugiej strony do stalagmitu.
- Ten most tak czy siak by się zawalił, proszę mi zaufać, ostatnio miałem do czynienia z wieloma rodzajami tego typu złośliwych pułapek. – Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że Hornwel miał ochotę palnąć go przez łeb za swoje cwaniactwo. – Dacie rade wspiąć się po linie? Myślę, że powinniśmy tam znaleźć przejście.
A jeśli nawet nie, to się je zrobi, przebiegło mu przez myśl. Jak można się było spodziewać, najwięcej trudności w przechodzeniu po żyłce miał uczony oraz jego asystent, najmniej zaś wyszkolony w przeprawianiu się przewodnik. Droga przez niszę doprowadziła ich prostą drogą do wyczekiwanej komnaty. Pit nie krył podekscytowania, gdyż ostatnim po emocjonująco-przerażającej przygodzie czekała go figa z makiem. Tym razem miało być inaczej. Miało.
- Ale…ta komnata jest pusta!
W wyrytej w skale komnacie powitał ich wciąż cały posąg króla z rozłożonymi rękoma. Był on aż nazbyt klarowną metaforą do sytuacji, jaka spotkała ich grupę.
- Profesor Hornwel – ktoś odezwał się z wyższej półki skalnej. Był ubrany w czarny garnitur, biały szalik, zaś prawą rękę chronił skórzaną rękawicą. Modniś, do tego nie znający dobrego gustu, skomentował krótko Araraikou.
- To Polokov – wyszczerzył zęby archeolog. – Jakim cudem znalazł się tu przed nami?! Czyżby była inna droga?
- Nie wiem jak udało wam się przetrwać te wszystkie pułapki, ja wybrałem kopanie w głąb ziemi z sąsiedniego grobowca – zaczął, nie ukrywając jednak swojej wściekłości. Coś było nie tak. – Wprawdzie straciłem cały swój team, ale do grobowca dotarłem przed tobą, Hornwel. Ale wiesz co? Diademu króla tam nie było! Gdzie żeś ku.rwa schował diament króla?!
Nerwy puściły mu totalnie Wyciągnął pistolet, gotów zastrzelić każdego, byleby tylko dać mu jego upragniony skarb. Spojrzał to po poszukiwaczu, to po Picie, to znów utkwiwszy wzrok w rywalu. Krzyknął przeraźliwie tak, że echo rozniosło się po okolicy, zagłuszając towarzyszący wrzaskowi odgłos strzału. Rewolwer agenta wypalił naturalnie, jego refleks był znacznie lepszy niż Polokova. Ten złapał się za krwawiącą dłoń i powoli zaczął wycofywać z pola „walki”, sycząc pod nosem różne urywki zdan.
- To nie koniec… ten diadem będzie mój… wieczna chwała… władza…
Królewski grobowiec wtem zaczął się zawalać. Jasnowłosy nie czekał; wystrzelił kotwiczkę najdalej jak się dało, uciął w pewnym momencie i podał osiłkowi.
- Bierz asystenta Hornwela, nie puszczaj! Ja skoczę z profesorem!
- To szaleństwo! – zaprotestował uczony, jednak nie na tyle, by nie skorzystać z propozycji. Chwilę później czwórka poszukiwaczy leciała już nad przepaścią, cudem unikając śmierci pod zwałami gruzu. Polokov zaś, wrzeszcząc, zniknął w ciemnościach.
***
Odkrywcy grobu w ostatniej chwili czmychnęli z niego, widząc, jak zawala się wejście. Wprawdzie nie byli jeszcze bezpieczni ale i tak, prażące słońce przywitali z należytą radością. Oddychając ciężko i śmiejąc się pod nosem, patrzyli po sobie, wciąż nie mogąc uwierzyć, że uszli z życiem.
- Czyli zbierane przez lata informacje – zaczął profesor. – Okazały się być fałszywe. Moje serce, jako archeologa, jest teraz rozdarte.
- Głowa do góry – zaczął agent w kapeluszu. – Jestem niemal pewien, że te góry kryją niejeden artefakt, który przyjdzie nam odkryć, być może całkiem niedługo.
Uśmiechnął się, patrząc na bezchmurne, niemal rażąco niebieskie niebo. Wiedział co mówi. Mógł nie mieć szczęścia w odnajdywaniu skarbów, ale w końcu i to mu się uda. – Chodźcie, pokażę wam, jak bezpieczniej przepłynąć rzekę.
Niebieski błysk rozświetlił porytą korytami, kamienistą pustynię… |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|