Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Serce Zimy
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 15-09-2011, 23:18

2 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Tekkey
    "Na wezwanie Sigurda podnieśli głowy znad pługa mężni Kotyjczycy. Przybrali się w żelazo i stal, zapletli brody. Smocze łodzie opuściły znane brzegi, prując fale ku wschodzącemu słońcu. Po chwałę i po łupy, krew i zwycięstwo! Wilk pewną ręką trzymał ster, prowadząc drakkary ku Galwind. Rakesh, dom tchórzy i poł-mężczyzn, miały strawić płomieniach jego gniewu."
    ~Saga o Sigurdzie Wilku~
- To nie prawda, że jestem nieobiektywny. Szalony też nie. Po prostu wiem, że możemy to zrobić, wy żałośni tchórze!
Mniej więcej tak zaczęły się moje kłopoty. Nie, chyba raczej od znalezienia nieznanej nikomu wcześniej kotyjskiej sagi z III wieku. Ta lektura wstrząsnęła mną do głębi. Jeśli zapiski mówiły prawdę, to w nauce nastąpi przełom na niespotykaną skalę. Tylko co mnie podkusiło, żeby osobiście to badać i wybierać się z ruszającą ekspedycją na koniec świata, w to lodowe piekło. Teraz zostałem sam, wszyscy ci akademicy i doświadczeni polarnicy zrejterowali przy pierwszej zamieci. Ja nie poddam się bez walki, wiem że mogę to zrobić. Nie zatrzyma mnie ani zdrada ani pogoda. Odszukam Spir.
    "Biała jak mleko mgła pod Rakesh powitała mężnych wojów. Trwała tu zima okrutna i mroźna, choć dom opuścili w pełni lata. Drakkary przybiły z dala od budynków. Ostrza toporów zgrzytały o tarcze, krew burzyła się chęcią bitwy. Nadeszli od lądu. Miasto było ciche i puste. Ni żywej duszy nie pozostało w nim, a ciała przysypywał śnieg. Drużyna ruszyła tropami łupieżców na skuty lodem brzeg. Na morzu zaś wznosiła się góra."
    ~Saga o Sigurdzie Wilku~
Napotkałem dziś łowców Tåkete. Wiele o nich słyszałem, głównie złego. Moi dawni towarzysze nie mówili praktycznie o niczym innym. Ale opowieści nie oddają im prawdy. Nie są bardziej złowrodzy od każdego innego odizolowanego ludu, choć nie da się zaprzeczyć, że cywilizacyjnie stoją niżej od nas. Mój kombinezon był w strzępach od przedzierania się przez lód. Od dwóch dni nie jadłem. Oni zabrali mnie do swojej wioski, nakarmili i dali ubrania ze skór. Ktoś z zewnątrz pewnie wziąłby mnie za tubylca. Nawet nasze oczy były dokładnie takie same.
    "Wpadli w białe hale lodowego Spiru, niosąc śmierć bladym ludziom o pustych oczach. Niewielu było wśród nich wojowników. Ich kobiety i starcy chwycili za broń, pokotem padając przed gniewem wikingów. Kotyjczycy pognali spętane szczury z Rakesh do swych łodzi, zadowoleni z łupu niesionego przez niewolników. Lecz Sigurd i jego drużyna nie ustali w walce, wdzierając się do komnaty błękitnego serca strzeżonego przez umarłych. Wilk chwycił klejnot, lecz ten napełnił jego dłoń martwym chłodem. Towarzysze unieśli rannego kapitana, porywając ze sobą kobiety i łupy."
    ~Saga o Sigurdzie Wilku~
Żyję wśród dzieci mgły, jak ich nazywają Galwindczycy, już piąty miesiąc. W zasadzie nie chcę wracać do dawnego życia. Na tym mroźnym pustkowiu czuję się bardziej w domu, niż na ulicach Avalonu. Pewnie dawno przestano mnie szukać, jeśli w ogóle ktoś tego próbował. Tutejszy znachor obiecał zabrać mnie do miejsca, które uważają za święte. Mam podejrzenie, że nadal mogę zrealizować cel, dla którego tu się znalazłem. Czy wrócę po tym do Nag? Sam nie wiem. Z każdym dniem coraz mniej mi na tym zależy.


***

Lodowe pustkowia rozpościerające się na północy wietrznego Galwind nie cieszą się dobrą sławą. Miejsce to od wieków nazywano Sercem Zimy. Nie uznaje się go nawet za część stałego lądu, opisywanego w mapach, ponieważ mieści się w całości na dryfujących krach i fragmentach potężnego lodowca. Strefa została uznana przez naukę za światowy biegun zimna, po dziś dzień odstrasza badaczy ekstremalnymi temperaturami, przeszkodami terenowymi i brakiem dostępnego pożywienia. Nie jest to jednakże obszar całkowicie niezamieszkały. Przemierzają go koczownicze plemiona łowców, które w niedościgniony sposób opanowały sztukę przetrwania. Żyją tu też białe niedźwiedzie, foki, wieloryby i całe mnóstwo innych stworzeń zimy. Krajowcy są wobec obcych nieprzyjaźni, odmawiając im wstępu na swoje terytoria łowieckie i sabotując sprzęt ekip nie respektujących zakazów. Sam lud wielce przypomina rdzenną ludność Galwind, ale spekulacje na temat ich pochodzenia podsycają dość powszechne wśród nich skośne oczy, genetyczna pamiątka po kontaktach z terenami obecnego Sanbetsu. Powszechną przypadłością wśród Tåkete, jak ich nazywają historyczne podania Galwindu, jest zanik tęczówki nadający ich oczom niemal białą barwę. Są także wyjątkowo odporni na zimno, prześcigając niekiedy możliwości nadludzi.
Obszar Serca Zimy nie ma stałych granic i zdaje się powoli przemieszczać wraz z wahaniami warunków klimatycznych. Jedynym stałym odniesieniem geograficznym pozostaje ogromna góra, tkwiąca mniej więcej w centrum. Stanowi ona nekropolię i świątynię jakiegoś zapomnianego boga, gdzie przechowywany jest prastary artefakt tubylców. Tunele łączące naturalne jaskinie wypełniają wyrzeźbione w lodzie płaskorzeźby. Stanowią one pamiątkę dawnych dni chwały, nim postęp technologiczny pogrzebał to miejsce w historii.
Centralnym punktem góry jest lodowa kula, w której ściany wtopiono ciała najznamienitszych wojowników i mędrców.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Sorata   #2 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
[Ninmu] Co cię nie zabije II



„Baby steps”

Fragment odprawy
[Utajnione], Khazar
Lipiec 1603

- …rutynowe. Profesor Neville Galanthus 2 lata temu wyjechał z niewielką załogą w północne okolice Nag w związku z pogłoskami o spontanicznych wystąpieniach szamanizmu. Jako, że rejon jest tak zimny, że komunikacja możliwa jest tylko w kilku dniach roku ekspedycja miała zgłaszać się co trzy miesiące w określonym punkcie w celu przekazania raportu. Dwanaście dni temu w umówionym miejscu odnaleźliśmy tylko szczątki obozowiska i ciało jednego z członków ekspedycji. Wasze zadanie obejmuje...

Gdzieś
Żebym tylko pamiętał datę

Obudził się. Zamglony jeszcze wzrok nie odróżniał szczegółów, a ciało bolało jak po przebieżce dookoła świata. Uniósł dłonie żeby przetrzeć powieki i zdziwiony spojrzał na zakrwawiony nóż zaciśnięty kurczowo w prawej dłoni. Palce same od siebie puściły narzędzie. Zniknęło gdzieś w wysokiej, miękkiej, szarej trawie......HĘĘ?!
- Co do... - wyszeptał cicho. Wspomnienia opornie torowały sobie drogę przez miarowe pulsowanie pod czaszką – Dziekan szarpie mięso upolowanego gulona. Nie! Nie tak - skupił się - Czerwieński Zagajnik, pnącze, korzeń duchów, gulony, śmierć?!- Rozejrzał się dookoła ale dziwna trawa zasłaniała jakikolwiek widok. Z trudem wstał.
- Trafiłem do Zaświatów? - zadał pytanie. Ot tak aby usłyszeć choćby swój głos i do końca nie zwariować.
- Można tak powiedzieć, synu – burknął ktoś basowo za jego plecami. Fenris obrócił się z łopotem płaszcza przeciwdeszczowego i osłupiał. Patrzał bowiem na olbrzymiego bizona, który łypał na niego z ukosa bursztynowym okiem.
- Hę? - wyrwało mu się niezbyt mądrze. Dzięki chwili olśnienia jednak natychmiast padł na kolana. Łzy napłynęły mu do oczu – O Wielki Bizonie, przyszedłeś do mnie, niegodnego. Racz wybaczyć me zwątpienie.
Stworzenie wielkości sporego domu milczało przez chwilę – Wszystko w porządku dziecko. Oddal smutek od swego serca bowiem od dziś stąpać będziesz ramię w ramię z Opiekunem - W tym momencie Fenris dziwnie trzeźwo stwierdził, że to najwspanialsza chwila jego życia. Euforia zacisnęła mu gardło i uśmiechnął się tylko z wdzięcznością i jeszcze głębiej skłonił.
- Moglibyście już kończyć? Nudzi mi się – chrapliwy głos zdawał się pochodzić z samego wnętrza Ziemi. Człowiek rozejrzał się oszołomiony. Bizon na tyle na ile to możliwe wyglądał na lekko zmieszanego.
- Powierzam cię teraz twemu Przewodnikowi chłopcze – zadudnił i zniknął. Fenris patrzał ogłupiały w miejsce gdzie jeszcze przed chwila stało ziszczenie jego marzeń, a otępiały umysł próbował sklecić puzzle ostatnich wydarzeń w jakiś zrozumiały obraz.
- Słuchaj szczeniaku! - warknął Głos – masz zamiar klęczeć tak z otwartą japą czy wyjmiesz ten ogon spomiędzy nóg?
- Wybacz Panie śmiałość ale nie wiem kim jesteś. Mój Duch-Opiekun Bizon odszedł i nie wiem gdzie jestem – improwizował desperacko chłopak nadal starając się pozbierać gruzy swego świata.
- Czerwieńskie Zarodniki wysmażyły ci jądra chłopcze? Czy nigdy ich nie miałeś? - wypowiedź zawierała prawie namacalną obietnicę brutalnego szarpania kłami – albo natychmiast wstaniesz albo wracasz do tych futrzastych padlinożerców. Wolę już poczekać na następnego.
Nadal zdumiony Fenris wstał. W poszarpanym i brudnym ubraniu nadal wyglądał jak kupka nieszczęścia ale Głosowi to widać nie przeszkadzało.
- Przejdźmy do sedna – podjął spokojniejszym warkotem – bo czas, który można upchnąć w milisekundzie tani nie jest. Mam ci coś do zaoferowania dzieciaku - nastolatek gwałtownie wyleciał w powietrze oddalając się od Ziemi. Wrzasnął z przerażenia. Niezrażony niczym Głos kontynuował – Spodobałeś mi się człowieku. Całkiem niezły z ciebie materiał na kompana. Spokojny ale kiedy chcesz potrafisz ugryźć. Trudno się jednak obserwuje stąd. Posłałem więc Starego Kudłacza, żeby wybadał mi teren. Hej, młody! Słuchasz?
Osłupiały Fenris przetwarzał powoli widok, który mu się ukazał. Na Pustce leżał gigantyczny szary basior. Trawa, w której leżał wcześniej była krótką sierścią na jego grzbiecie. Łeb Wilka odwrócony był w jego stronę, a obrażona najwidoczniej bestia marszczyła nos - No ileż można? Otrząśnij się, chłopie! Słowo daję, jakbym wiedział, że taka z ciebie osika nawet bym na ciebie nie spojrzał – i znów nieznana siła pociągnęła go w dół. Tym razem stanął na czubku nosa Wilka. Monstrualne czarne oczy wpatrywały się w niego. O dziwo, widok olbrzymich źrenic, w których wirowały nieokreślone kształty uspokoił Fenrisa.
- Tak, słucham – rzucił tylko siadając ze skrzyżowanymi nogami. Zamknął oczy, wziął dwa głębokie oddechy i przytrzymał powietrze w płucach. Przez umysł przemknęła mantra powtarzana przez Tygrysa – Szaman jest jednością. Spokojny jak mrok. Drapieżniejszy od ognia - oparł dłonie na kolanach i uspokoił się.
- Tak – powtórzył i uśmiechnął się.
- Lepiej – w tonie Wilka pojawiły się iskierki zadowolenia. Zaczął mówić.
Fenris zgodził się na układ bez wahania. Pustka, w której był zawieszony ustąpiła miejsca jaskrawym do bólu kolorom Czerwieńskiego Zagajnika. Spojrzał na wyciągnięte w skoku gulony i na swoje przyczajone pod pniem ciało. Czysty obłęd można by powiedzieć.
- Marudzisz. Najlepsze dopiero przed nami – zachichotał Wilk gdzieś w jego głowie. Rzeczywistość wykręciła piruet. Realnym już powietrzem wstrząsnął nieludzki ryk.

- Wszystko jasne Fenrisie? - zapytał ktoś natarczywie.
- Hę – nic nie rozumiał.
- Czy zrozumiałeś szczegóły? - Fenris rozejrzał się półprzytomnie. Deja Vu?
Siedział ze skrzyżowanymi rękami w niewielkim pokoiku, a przed nim rozpostarta była mapa. Fotele obok zajmowali skupieni Frosty i Słuchacz.
Porucznik stukał palcem gdzieś w okolice Nag i wpatrywał się w niego niecierpliwie.
- Czego on ode mnie chce? - młody mężczyzna desperacko szukał poprawnej odpowiedzi. Zdecydował się na powolne skinięcie głową. Szef wyglądał na zadowolonego.
- Załatwione więc – zakręcił sumiastym wąsem – koniec odprawy. Zaczynacie jutro z samego rana.
Uff. Upiekło się. Prawda?


Morze na północ od Galwind, Nag
10 sierpnia 1603[i/]

[i]...Patrzę w górę. Niekończąca się kamienna spirala pnie się ku niebu, a pogański bóg zagląda wgłąb swoim bezlitosnym, gorącym spojrzeniem. Ocieram spękane usta, mimowolnie oblizując wargi. Pragnienie sprawia, że w głowie czuję ciągły zamęt, a wychudzone ciało posuwa się urywanymi ruchami jak kukiełka. Obok mojej głowy rozbija się spory kamień. Zataczam się więc dosięgają mnie tylko odłamki.
- Kilof w dłoń i do dziury miernoto! - nadzorca siedzący pod zadaszeniem nie musi dodawać zdania, które podąża za nieistniejącym "albo..". Wiem aż za dobrze co ma na myśli. Człapię. Ledwo zauważalny chłód wykopu przypomina mi na chwilę wilgotne ojczyste dżungle. Zirytowany strząsam z siebie tą myśl. Nie czas na to. O Khazarze przypomnę sobie nad kubkiem mętnej, ciepłej wody po zakończeniu dnia. Przełykam kurz jak marną namiastkę śliny i wykonuję kolejne polecenie...

- By to #&$% strzelił – pomyślał półprzytomnie Fenris - Nawet w snach się terroryzuję - mlasnął powoli się budząc - Ale tej kozy mogliby nie wstawiać. Gorąco jak w rzyci Hefajstosa. Zimno będzie, mówili. Ciepło się ubrać. Kufry zapakowałem, a tu tropik. Heh. Wywiad chromolony – Bose stopy wysunęły się spod dwóch pierzyn - Nic dziwnego, że potem mam koszmary. Nic to. Dzienna porcja męczeństwa za nami. Teraz będzie tylko lepiej - Wsunął nogi w spodnie i zeskoczył na wykładzinę. Sięgnął po ciepły golf przewieszony przez oparcie krzesła i założył buty z podszyciem. Zajęło mu to chwilkę ale i tak strasznie się zagrzał.
Na pokładzie niewielkiego ale solidnego statku trwał pozorny zastój. Nieliczni nagijscy marynarze siedzieli zakutani w grube, ciepłe kurty i obserwowali powoli zbliżającą się rozproszoną krę. Stalowe drzwi otwarły się z hukiem przykuwając ich uwagę. Fenris stanął w progu biorąc głęboki oddech. Natychmiast poczuł się jakby lodowy olbrzym zdzielił go po twarzy wieczną zmarzliną . Na wszystkie świętości! Mróz! Natychmiast zatrzasnął drzwi.
- Idiota – skomentował jeden z marynarzy.
Dygoczący Fenris pospiesznym krokiem wracał do swojej kajuty. Szarpnięciem otworzył drzwi i zatopił się w błogosławionym cieple. Niemal przytulił się do niewielkiego piecyka. Za sobą usłyszał zduszony śmiech. Frostwind stał w drzwiach i rechotał w kułak. Skwaszony Fenris odwrócił się do starszego kolegi.
- Przyznaję, Serce Zimy zasługuje na swoje miano – mruknął.
To wywołało następny spazm śmiechu.
- Serce? Chłopie. Nie jesteśmy nawet blisko – wykrztusił wielkolud – tam jest o wiele zimniej! - ledwo zakończył. Szerokie ramiona trzęsły się coraz mocniej – Odklej się od tego pieca i przyjdź na mostek – rzucił wychodząc. Korytarz dudnił uwolnionym śmiechem.
Urażony szaman wstał. Po chwili namysłu ubrał się na cebulkę, a na siwe włosy naciągnął grubą czapkę. Na mostku prócz kapitana i nawigatora czekał już Frosty z nieodłącznym Słuchaczem. Obaj z przyklejonymi do twarzy uśmieszkami. Fenris chrząknął próbując odwrócić uwagę od czerwieniejących policzków.
Nagle ryknęła syrena – raz, ostro. Jednocześnie rozwrzeszczał się telefon zaraz obok kapitana. Ten chwycił słuchawkę, wysłuchał meldunku i zbladł.
- Podwodniaki- skrzeknął przez nagle zaciśnięte gardło i zbladł. Frostwind zaklął cicho i spojrzał na kompanów – zmiana planów chłopaki – dla patrolówki Nag jesteśmy cholernie znudzonymi turystami. Lepiej żeby tak pozostało, żeby wszyscy wrócili bezpiecznie do domu. Kapitanie, przyjmie Pan gości?
Dowódca jednostki w towarzystwie podwładnego wyszedł na pokład owijając się szczelnie płaszczem z futrzaną podpinką. Ledwo zatrzasnęły się za nim drzwi Słuchacz doskoczył do okna przemieniając się w biegu. Wydłużone mocno uszy drgnęły alarmująco – 5 minut i będą na pokładzie – Frostwind skinął głową i zwrócił się ku najmłodszemu szamanowi – Młody, zapieprzaj do ładowni i upewnij się, że informacje o naszym sprzęcie nie wyjdą na zewnątrz. Jasne?
Fenris wystrzelił sprintem we wskazanym kierunku. Buty łomotały po metalowym podłożu, a echo jego kroków mieszało się z hałasem na całym statku. Błyskawicznie otworzył dwie, dobrze naoliwione grodzie i wskoczył do niewielkiej ładowni przytulonej do prawej strony kadłuba. Trzy skutery śnieżne stały na niewielkiej rampie. Niewielkie sanie wyładowane sprzętem ratunkowym były przymocowane zaraz obok. Szaman nakrył dokładnie sprzęt naoliwionym płótnem wyciągając dla siebie niewielką latarkę, rozbił wszystkie lampy w pomieszczeniu i posprzątał szkło. Mało prawdopodobne, że komuś będzie chciało się dokładnie przetrząsać bezkształtne pakunki. Mimo tego wyciągnął nóż i przykucnął zaraz za drzwiami.
Czekanie wydłużało się. Podświetlanie snopem światła szybko skraplającego się oddechu stało się niesamowitą frajdą.
Łomotanie kroków w korytarzu błyskawicznie wyrwało Fenrisa z zamyślenia. Przesunął oczko noża na palec wskazujący i uniósł się lekko na stopach nie czyniąc najmniejszego hałasu. Wysoka postać oświetlona nikłą poświatą z korytarza wkroczyła ostrożnie do ładowni.
- Ani się waż – ostry głos Frostwinda zbił skradającego się Fenrisa z pantałyku. Podszedł normalnym krokiem do dowódcy.
- Chwilkę tutaj poczekamy. Nagole puścili właśnie nasze fałszywe tożsamości przez biurokratyczny mikser. W bagażniku czerwonego skutera masz racje żywnościowe. Zaraz pod namiotem – Frosty wyglądał na mocno wkurzonego – pewnie będzie trzeba powtórzyć misję.
Nie zaryzykuję incydentu przez „zniknięcie” łodzi podwodnej – kiwnął Fenrisowi głową – pozbądź się potem całego zbędnego szajsu. Odwlekłem trochę naszych przyjaciół ale nie sądzę, żeby powstrzymali się przed przetrząśnięciem statku z góry do dołu. Cholerny pech. Nawet dryfujemy w dobrym kierunku. Kilkanaście minut i już moglibyśmy zejść z pokładu – rzucił jeszcze jedno spojrzenie na podopiecznego i wyszedł. Sorata bezzwłocznie zaczął przetrząsać ekwipunek. Pomagając sobie latarką, szybko przesegregował ekwipunek i nacisnął automatyczny przycisk obsługujący rampę. Dobrze, że nagijczycy zaparkowali przy bakburcie. Spory kawałek kadłuba zjechał cicho na siłownikach wystawiając szamana na niesamowite zimno. Zachłysnął się mroźnym powietrzem ale nie pozwolił sobie na przerwanie pracy. Zamaskował trzy skutery białym materiałem upodabniając je do stert śniegu i chwycił bosak. Piętnaście minut polował na odpowiednią krę ale w końcu udało mu się ją przyciągnąć. Zepchnął skuter na dryfujący lód po niewielkiej pochylni. Z drugim pojazdem poszło znacznie szybciej. Zaczął spychać trzeci gdy zobaczył w oddali sporą lodową górę. Odbijała refleksy zachodzącego słońca. Podjął decyzję.


Serce Zimy
12 sierpnia 1603

Dobrze, że jednak powiedział Frosty'emu co mu strzeliło do głowy. Dzięki temu nie skostniał całkowicie. Fenris sączył parującą herbatę i starał się rozgrzać. Wyjący wiatr smagał płachtami niewielkiego białego namiotu, który został już mocno obsypany śniegiem. Szaman żałował pozostawienia skutera ale Nagijczycy mogli usłyszeć warkot silnika.
- Zresztą do diabła z nimi. Po tym zamarzniętym piekle i tak bym nie przejechał - przed zmrokiem udało mu się przejść jedynie parę kilometrów. Niektóre kry straszyły ostrymi, lodowymi krawędziami. Inne zaskakiwały otwierającymi się nagle pod nogami szczelinami, na dnie których przelewała się mroczna, lodowata woda. Fenris musiał iść nieustającym slalomem. Kilka razy tracił grunt pod nogami, a sanie, które jeszcze niedawno wydawały się leciutkie, nabrały masy. Dobrze, że chociaż ta cholerna góra się zbliżała. Nim osunął się w sen przypomniał sobie jeszcze jakieś ostrzeżenie. Jak ono leciało? Gdy się obudził znalazł w rękach kubek z zamarzniętym płynem.
- Ożesz w mordę! - pomyślał półprzytomnie – Idiota. Na sen okryj się cieplej – tak brzmiał absolutny nakaz. Uda mrowiły lekko. Poniżej nie czuł prawie nic. Chciał podciągnąć nogi ale tylko komicznie się wzdrygnęły. Zalała go fala zmęczenia. Grube ubranie zaczęło ważyć nagle dużo więcej. Z trudem przemieścił się w niewielkiej przestrzeni. Sięgnął w głąb plecaka desperacko szukając. Nic. Zrzucił rękawice z jednym palcem i nie zważając na sztywniejące szybko dłonie
wywlekał na podłoże jeden przedmiot za drugim. Nareszcie. Zaczął przełamywać kolejne patyczki w ogrzewaczach i mocował je przy nogach zawijając się dodatkowo w koc termiczny. Fenris z trudem wsunął się w śpiwór. Reakcja chemiczna sprawiła, że torebki wysłały pierwsze impulsy ciepła do otępiałych kończyn. W momencie gdy poczuł pierwsze szarpnięcia bólu przyjęła go litościwa ciemność.
Wrzasnął i podskoczył. Zakutana w futra, niewyraźna postać nad jego głową odskoczyła wyraźnie zaskoczona.
- Spokojnie chłopcze – powiedział ktoś wcale zrozumiale – mało nie straciłeś prawej stopy. Co ci strzeliło do głowy, żeby się tu pchać? - Brodaty mężczyzna patrzał na niego badawczo – Nazywam się Galanthus. Powiesz mi co robi młody szaman w Sercu Zimy?
Silne ręce uniosły Fenrisa. Przy wargach poczuł gorący bulion. Z wdzięcznością przełknął ciepły płyn.
- Należę do ekspedycji ratunkowej. Przypłynęliśmy, żeby pana odnaleźć i pomóc wrócić do domu – wychrypiał.
- My? Gdzie są Twoi towarzysze – zdziwił się mężczyzna - Czyżby wiadomość nie dotarła? Artur miał ją dostarczyć. Czekał na was w umówionym miejscu. Och...- urwał widząc spuszczone spojrzenie Soraty.
Poła namiotu odsunęła się i szaman spojrzał na smagłego, białookiego mężczyznę. Tamten obdarzył go krótkim,wściekłym spojrzeniem, przeniósł wzrok na profesora i powiedział szybko parę słów w dziwnie brzmiącym języku. Nie czekając na odpowiedź oddalił się.
- Bo widzisz chłopcze, ja się nigdzie nie wybieram. Tåkete to fascynujący ludzie. Cudem udało mi się do nich przyłączyć – w oczach błyszczał naukowcowi z trudem ukrywany ogień pasji – Artur chciał już wracać więc oddałem mu notatki i odprowadziliśmy go na samo miejsce. Trzeba było poczekać jeszcze tą jedna noc. Oni nie lubią przemieszczać się po zmroku. Musieliśmy się oddalić – tłumaczył się cicho.
- Profesorze. Co mam przekazać moim przełożonym? - zapytał szaman opadając na posłanie – Albo może sam pan z nimi porozmawia. Może pan tu zawsze wrócić.
Meżczyzna uśmiechnął się – Nie chłopcze. Dla mnie nie ma już powrotu do Khazaru. Oczywiście oddam ci kopię notatek ale nie oczekuj, że stąd odejdę – posmutniał i wysunął się z namiotu – odpocznij – rzucił zasuwając zamek błyskawiczny – jutro dotrzesz na statek. Pływają od wczoraj wzdłuż granicy zmarzliny.
Pożegnanie było krótkie. Niewysocy łowcy niecierpliwie czekali na Galanthusa po czym niewielka grupka szybko zniknęła na pustkowiu. Fenris popatrzał na majaczącą na horyzoncie górę i bezwiednie poklepał notatki schowane na piersi. Dopiero sapnięcie Frosty'ego za plecami sprawiło, że się odwrócił. Widząc minę dowódcy młody szaman zbladł. Nie będzie łatwo – mruknął, zalany potokiem epitetów.
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #3 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008
Cytuj
[Nimmu] Kazuya Ishiro

Koniec się zbliża, głosiły jeszcze miesiąc temu gazety i portale w sieci. Eksplozje, wybuchy wulkanów i inne cuda na szamańskim kiju. Nikt z nich prawdopodobnie nie widział Serca Zimy. Zwiedziłem spory kawałek świata, pływałem po wielu wodach, ale tym razem, już dosłownie, dotarłem na sam kraniec. Okropne zimno zdawało się przenikać nawet najgrubsze futrzane okrycia. Posępne odgłosy przesuwających się kawałków lodu zdawały się przygrywać do warkotania silnika skutera. Zatrzymałem się na moment, podciągając gogle na czoło. Wytężyłem wzrok, ale widziałem przed sobą jedynie ciemność, która wydawała się na dobre zadomowić w tej krainie.
- Jest pan pewien, że jedziemy w dobrą stronę, Hornwel? - zapytałem, przekrzykując wycie wiatru i wyciągając śniegowe płatki spod powiek, które momentalnie pojawiły się tam gdy tylko ściągnąłem osłonę.
- Chłopcze, analizowałem dane od Ishiro pięć razy, za każdym razem sprawdzając z innym kompletem map - rozpoczął spokojnie profesor, patrząc na mnie z politowaniem. Był opatulony jeszcze mocniej niż ja tak, że widać było tylko okulary, również zabrudzone warstwą śniegu. - Jeśli jest tu jakaś baza, to prawdopodobnie na brzegu. I tak, sprawdzam GPS cały czas, idziemy w dobrą stronę.
Było to nawet zabawne, bo ostatnim razem gdy uczestniczyliśmy razem w wyprawie, to on tracił nerwy, ja zaś parłem naprzód. Może sił dodawał mu fakt, że tym razem nie czyhali na nas pustynni bandyci czy nadludzie. Może tylko dzikie zwierzęta zimy i koczownicze plemiona. A także ryzyko śmierci głodowej i koniec, jako fragment wiecznej zmarzliny. A jednak mimo tego wszystkiego oferta Kazuyi Ishiro wydała się być bardzo kusząca, tak dla mnie, jak i profesora. Wystarczyło "tylko" znaleźć stary artefakt, należący do jego rodziny. Przedmiot ten zaginął w czasach Wielkiej Wojny, znalazł się wtedy w rękach jednego z sanbetańskich oficerów, którego oddział rozbił się gdzieś na tym kawałku zmarzliny. Z niedawno odnalezionego dziennika żołnierza, Kazuya dowiedział się o bazie, w której ów skarb pozostał, podobnie jak masa innych, które oficer pozwolił sobie przywłaszczyć. Z opisu wydawało się to proste, w praktyce stało się koszmarem.
- Silnik padł! - usłyszałem za sobą. Jeden z członków naszej siedmioosobowej załogi zaraportował kolejną usterkę. Nie byłem już nawet pewien czy to była wina tej przeklętej pogody, czy to tubylcy nie postanowili spłatać nam kolejnego figla. Wnioek był jednak oczywisty - lepiej było znaleźć ten skarb i to szybko.
- No nic, przesiadaj się do Joshuy i jedziemy dalej - rzuciłem beznamiętnie. Brakowało mi sił, albo światła słonecznego, czytałem gdzieś o tym. Zbyt długie przebywanie w ciemności robi z człowieka rozdygotaną jajecznicę. Nawet z nadczłowiekiem mogło robić to samo. A jednak podążaliśmy dalej. Warkocząca karawana przejechała kolejne parę kilometrów, kiedy GPS zabrzęczał.
- Wreszcie! Jesteśmy prawie u celu - zakrzyknął z radością Hornwel. Za chwilę naszym oczom miała ukazać się stara baza, była tuż, tuż... i nic. Zero. Kompletne pustkowie, którego jedynym rezydentem był przeszywający wicher. Padłem na kolana. Cały ten wysiłek zdawał się być po nic. A jednak GPS dalej wściekle oznajmiał, że "jesteśmy u celu". Może tak naprawdę cały czas robił nas w balona? Może w tym elektronicznym pudełku też siedział jakiś Tåkete? Moim pytaniom odpowiedział jedynie warkot i kruszący się lód. Otrząsnąłem się natychmiast.
- Ruszcie skutery bo tu zostaniemy na dobre!
Jeden z członków ekspedycji wyskoczył z pojazdu, tuż przed tym, jak ten zniknął pod wodą. Lód pękał pod naszym ciężarem, byliśmy definitywnie zbyt blisko brzegu. Wskoczyłem na swój skuter i czym prędzej popędziłem przed siebie. Obejrzałem się, mając za sobą powiększającą się, wodną jamę.
- Jedziemy na to pobliskie wzniesienie! - krzyknąłem do reszty. Jeden z nas nie zdążył, wpadając wraz z całym osprzętem do morskiej toni. Zatrzymałem skuter i już chciałem zsiąść, kiedy powstrzymał mnie profesor.
- Nie zdołasz go uratować, jedziemy!
- Niech pan nie gada bzdur!
Wystrzeliłem kotwiczkę, która pomknęła przez ciemność, zaczepiła się o kruchy kawałek lodu. Zobaczyłem rękę chwytającą się żyłki, czym prędzej podciągnąłem ją do siebie, lecz jama znów się powiększyła i chwilę później już go nie było. Przerwałem linę, ratując siebie. Serce Zimy znów zmieniło swoje oblicze, żądając ofiary. My przetrwaliśmy, by jechać dalej.
- Nie rozumiem... dlaczego tam nic nie było? - głowił się Hornwel.
- Bo może baza znalazła się już dawno temu pod lodem - skwitowałem przyciszonym głosem, jadąc skuterem bok w bok z profesorem. Wtedy to mój rozmówca opromieniał.
- Nie...spójrz tam, na horyzont!
Wytężałem wzrok, lecz z początku nic nie mogłem dostrzec. Chwilę później coś niewyraźnego zamajaczyło na horyzoncie. Wyglądało jak prostokątna, pokraczna konstrukcja.
- Rzeczywiście, to może być to!
Zdumiałem się, jak dobry wzrok musiał posiadać profesor, mimo swego wieku. Nie był nadczłowiekiem, nie należał do ludzi śniegu, a jednak potrafił zaskakiwać. Podjechaliśmy jeszcze kawałek, zajęło nam to około pół godziny. Teraz widziałem wyraźnie. Pośród padającego śniegu i wiecznej zmarzliny stała głęboko okopana konstrukcja, przypominająca wyglądem bunkier.
- Dlaczego tak daleko od pomiaru GPSa? - zapytałem. Mój wyedukowany towarzysz złapał się za brodę, wciąż skrywaną pod kapturem i wyjaśnił.
- Serce Zimy cały czas zmienia swój kształt, czego mogliśmy, niestety, doświadczyć. Od Wielkiej Wojny minęło już sporo czasu...
- Ponad siedemdziesiąt lat?
- Będzie gdzieś tyle. Przez ten czas krajobraz mógł się zmienić diametralnie i to co wcześniej było w jednym miejscu mogło znaleźć się gdzie indziej. I tak mieliśmy szczęście, że znioso nas w dobrą stronę.
- Tak, zupełnie jakby ten przeklęty lód sam nas tu zaganiał - rzuciłem pod nosem. Zaraz potem uświadomiłem sobie, jak przerażająco musiało to brzmieć w obliczu śmierci jednego z członków naszej ekspedycji. Jakby wyrwany do tablicy, wiatr zawył jeszcze mocniej, przeistaczając się w coś pokroju upiornego śmiechu.
Podjechaliśmy bardzo blisko do bunkra, gdy nagle uderzyła mnie fala gorąca. Tuz za mną coś eksplodowało, tworząc świetlistą łunę. W kłębach dymu płonął jeden ze skuterów, a wraz z nim kolejny uczestnik naszej ekspedycji. Nic nie byliśmy w stanie zrobić.
- Jak to się stało - zapytałem w końcu oglądając osmalone ciało. Hornwel rozejrzał się po okolicy. Płaskie pole, przysypane śniegiem.
- Minosha wpadł na minę. Mam wrażenie, że jest ich tu pełno.
- Po siedemdziesięciu latach? Pan sobie żartuje, jak mogą jeszcze działać, zwłaszcza w takich warunkach.
- Niewypał, czysty przypadek - wyliczał. - Albo ktoś tu jest i dba, by nikt nigdy nie dotarł w to miejsce... nie żywy.
- Ktoś... - nim skończyłem się domyślać, tknęło mnie jakieś przeczucie. Usłyszałem cichy, suchy trzask, który nie pasował w żadnym stopniu do wcześniej zarejestrowanych odgłosów Serca. A zaraz po nim następny. Rozpostarłem barierę elektryczną, osłaniając profesora i resztę. Tarcza wyłapała dwa pociski, jeden po drugim. Ktoś do nas strzelał, a my staliśmy na otwartym polu minowym.
- Snajper! Kryć się! - ryknąłem do zgromadzonych i wyciągnąłem czym prędzej rewolwery. Opatulony elektrobarierą parłem przed siebie tam, skąd padły strzały. Po raz kolejny wysiliłem wzrok, coś błysnęło w oddali. Było to bardziej jak mignięcie, takie samo, jak migotają gwiazdy na niebie. Popędziłem przez śnieg, topiąc go pod nogami. Oplotłem się aurą i w trymiga dotarłem na miejsce, gdzie siedział strzelec. Wtem huknęło mi przed nosem, wybuch podniósł w górę kawałki lodu, odskoczyłem w ostatniej chwili. Zabójca miał w swoim arsenale granaty. Wysłałem dwie elektryczne kule - "flary", rozświetlając trochę ciemność. Sylwetka oponenta pojawiła się natychmiast. Wycelował we mnie snajperkę o niesamowicie długiej lufie. Normalny człowiek miałby problem z utrzymaniem jej w rękach, a on radził sobie z tym bez trudu. Trafiał bez pudła, jednak wszystko szło w barierę, zaburzając tylko jej strukturę. Odpiąłem kurek pistoletu, przygotowując wybuchowy pocisk. Trzasnęło, aż zadzwoniły mi bębenki w uszach. Poszedł. Podniosłem drugi rewolwer, to samo. I znów. Wypaliłem pięć razy, z czego trafiłem może dwoma. Zwykle normalny wróg już by leżał poszatkowany. On jednak był bardziej zwinny, niż przypuszczałem. Do tego gdzie się nie znalazł, trafiał bez pudła. Dałbym głowę, że trafiły mnie i z zerowego kąta. Celował w witalne punkty, to w plecak z granatami. Gdyby nie bańka już dawno leżałbym martwy. Biegaliśmy tak po zmarzlinie, on chował się w ciemności, to znów ja rozświetlałem niebo. Festiwal fajerwerków trwał tak może pięć minut, aż w końcu, gdy skończyły się naboje, zaszarżowałem. Odskoczył w bok i trafił wprost pod mój świetlny granat. Mógł być mistrzem walki w absolutnej ciemności, ale to był jednocześnie jego najsłabszy punkt. Oślepiony nie mógł nic zrobić. Oberwał solidnie w podbródek i splot słoneczny aż się zwinął.
- Odzyskaliśmy artefakt! - krzyknął w moją stronę profesor. Przez ten czas gdy my się przekomarzaliśmy, tamci bezpiecznie opracowali drogę przez pole minowe.
- Kim ty jesteś?! - zapytałem zdumiony widząc, jak wojownik się podnosi. Spojrzał na mnie swoimi niemal białymi tęczówkami. W ferworze walki spadł mu z głowy kaptur, odsłaniając rozmierzwione włosy, niemalże perfekcyjnie zgrane kolorystycznie z jego oczami.
- Jestem Shippougin - wycharczał snajper, ścierając krew z ust. - A ty jesteś niemal tak dobry jak ja.
- Jesteś Tåkete? - zapytałem głupio.
- Można to tak nazwać... jeśli jesteś z Galwind. - odparł zdenerwowany, jakby nie chcąc dalej poruszać tego tematu, po czym znów zwrócił się ku mnie. - Jak się nazywasz, złodzieju?
- Kaeru Araraikou...i nie, nie jestem złodziejem. - Grupa Hornwela wynosiła ostrożnie skrzyneczkę ze skarbem z "grobowca". - Oddaję tylko jedną rzecz jej prawowitemu właścicielowi.
- Ka... - shippougin jakby zamarł, nie mogąc wydobyć słów. Zaraz potem spuścił wzrok i burknął coś pod nosem. - A więc to tak...Mia...
Odwróciłem się w jego stronę, słysząc znajome imię.
- Co powiedziałeś?
Ale nikogo już tam nie było. Tajemniczy wojownik jakby rozpłynął się w ciemności. Byłbym skłonny przysiąc, iż był tylko iluzją mojego umysłu. Lecz czy na pewno?
- Wracamy do domu - usłyszałem Hornwela. Bardziej zgodzić się z nim nie mogłem. Czekała nas szybka droga powrotna do helikoptera, a stamtąd do biura Kazyuyi Ishiro.
Ostatnio zmieniony przez Pit 01-02-2013, 00:31, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 13