Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Czerwieński Zagajnik
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 15-06-2011, 16:12

2 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Zo

W koronach drzew słychać było skrzek, pisk, świergot i ogólną wrzawę setek ptaków. Długodziobe dzięcioły, malutkie świergotki, pary tupajek i papug przepychały się na gałęziach by dotrzeć do słodkich papryk, inne zaś do zielonych i gorzkich, wszystko wedle upodobania. Nagle śpiewy przerwał kwik i jednoczesny łopot kilkuset par skrzydeł! Orzeł porwał i przyszpilił swoją ofiarę, siejąc popłoch wśród drzew. Przysiadł na gałęzi i zaczął wyrywać mięsiste kawałki czajki, kątem oka patrząc na ludzi, którzy weszli do centrum jego królestwa. Prawdopodobnie ściągnęło ich tu nagłe poruszenie w koronach.
Najpierw przysiedli przy korzeniach, szukając dogodnego wejścia po pnączach. Potem, po kolei zaczęli gramolić się do góry, jakby nie mogli ruszyć skrzydłami, głupki. Wreszcie poczęli zbierać te owoce, będące pożywką dla słabowitych krótkopiórych. Do koszy wędrowały po kolei pomarańczowe, żółte, jasnozielone, czerwone kawałki roślin, niektóre wielkie jak dłoń, inne nie większe od palca. I wtedy zaczęło się piekło. Jeden z zbieraczy nieopatrznie dotknął kwitnącego, czerwieńskiego kwiatu, który wybuchnął mu pyłem prosto w twarz, doprowadzając do ataku kaszlu i zrzucając na ziemie. Po pierwszym, impuls przeszedł po wszystkich kielichach na pnączu, pokrywając całą okolicę krwawą mgłą i krztuszeniem się dwunogich. Wreszcie, z ziemi wychynęły gulony – masywne, szaro-brązowe stworzenia, w których sidła wpadła kolejna łatwa, już przyprawiona ofiara. Zadzwoniły pazury o kości, zachrzęściła sztywna sierść i z całej zawieruchy pozostało tylko parę czerwonych plam.
- Głupi, naprawdę głupi ludzie - pomyślał orzeł, po czym wrócił do posiłku.


***

Centrum jednego z największych lasów w okolicach Tenri, stolicy Khazaru, mające niewiele ponad kilometr kwadratowy powierzchni. Wszystkie rosnące tam drzewa i krzewy pokrywa i dominuje "Czerwieńske Pnącze", czyli tak naprawdę ostra, wielobarwna papryka charakterystyczna z kwitnienia i wydawania owoców do 3 razy w roku, będąca jednym ze słynniejszych okolicznych przysmaków. To właśnie od niej pochodzi czerwone zabarwienie zagajnika i jego ogromne zapylenie, skutecznie ograniczające okoliczny ekosystem. Rządzą w nim roślinożerne ptaki o czerwonym upierzeniu i parę żerujących w korzeniach, legendarnych gulonów. Zagajnik będąc osłoniętym od wiatru i odludnym miejscem, przez większość roku zagraża systemowi oddechowemu i śluzówkom wszystkich żywych istot na swoim terenie, które nieopatrznie wypuszczą zarodniki winorośli. Należy się liczyć z tym, że kilka minut nieosłoniętego pozostawania w zagajniku, może zakończyć się poważnymi uszkodzeniami oskrzeli i oczu.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
RESET_Naoko   #2 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29
Dołączyła: 27 Cze 2014
Cytuj
[Ninmu] Zmarli nie mówią

- Zealot, chciałbym, abyś wyruszyła na pewną misję do Khazaru.
Podniosłam wzrok, zaczynając pilniej przysłuchiwać się słowom Jeana. Nareszcie mówił po ludzku.
- Jakiego typu byłaby to misja?
- Wiem, czego pragniesz, jednak nie dotyczy ona Trahison.
Wzruszyłam ramionami, udając nieporuszoną. Mimo ostatniej owocnej misji, nie zostałam przydzielona do grupy inkwizycyjnej mającej na zadaniu pojmać byłą mentorkę żywą lub martwą. Miałam już swoją szansę z której nie skorzystałam.
- Zatem… Czego ma dotyczyć? – moja, mimo wszystko, formalna odpowiedź zadowoliła Jeana.
- Posłuchaj teraz uważnie Zealot, może być ciekawiej niż myślisz…

*** Tenri, Khazar ***

Samolot wylądował, co przywitałam z ulgą. Mimo, że nie miałam nigdy problemów z podróżowaniem drogą powietrzną, bardziej preferowałam inne rodzaje transportu. Poza tym, wylądowałam w stolicy największego zwierzyńca świata i jako człowiek pochodzący z wysoko rozwiniętego kraju, mogłam spodziewać się okropnego stanu fizycznego lotniska. Co w skutkach mogłoby się skończyć tragedią ze mną w roli głównej. Wracając jednak do meritum.
Zostałam poproszona o wyjaśnienie sprawy tajemniczej śmierci jednego z babilońskich turystów. Pech chciał, że denat był jednocześnie spokrewniony z rodziną papieską, przez co władze zaciągnęły do roboty zealotów. A że nikt nie chciał się podjąć tego zachowania, jakiś trafem przypadło ono mnie. Mimo wielkiej niechęci do tego typu misji, postanowiłam po raz kolejny w moim życiu oddać przysługę Jeanowi.
Sprawa prezentowała się dość klarownie. Rafael Mercuro postanowił w swoim życiu zwiedzić jak najwięcej z pozostałych na tym świecie dzikich zakątków i na jego nieszczęśnie, jego uwagę zwrócił Czerwieński Zagajnik. Położony nieopodal Tenri, kuszący swoją tajemniczością zwabił już niejednego turystę. Rzecz w tym, że Rafael wybrał nieodpowiednią porę na doglądanie wijących się liści bagiennych – wyruszył do Zagajnika tuż przed pełnym rozkwitem Czerwieńskich Pnączy. A te, pomijając krótki czas zbiorów papryki, stanowiły śmiertelne zagrożenie dla wszelkich żyjących istot. Ofiarą śmiercionośnego pył był również Rafael Mercuro. A przynajmniej tak wykazała sekcja zwłok.
Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że nie mogłam dokonać oględzin ciała – zostało wysłane kilka godzin po odnalezieniu do Arkadii, gdzie jutro miał odbyć się jego pogrzeb. Mimo, że nie byłam wyszkolona w sztuce lekarskiej, znałam się na medycynie nie gorzej od przeciętnego lekarza. Moje własne oględziny mogłyby przynieść znacznie dokładniejsze rezultaty, przez co misja stałaby się banalnie prosta, zakończyłabym ją, nie ruszając się z Arkadii i w tej chwili wybierałabym nowy dywan do mojego małego mieszkanka. A tak męczyłam się z upalnym Khazarem.
Przede wszystkim musiałam odnaleźć drogę do kostnicy. Tubylcy byli średnio otwarci, jednak jakimś cudem udało mi się dotrzeć do małego, szarego budynku położonego nieopodal centrum. Lekarz, który wykonywał sekcję, przekazał mi wszystkie dokumenty. Z nich dowiedziałam się kilku rzeczy. Po pierwsze, poza powszechnymi objawami toksycznego zatrucia pyłkami papryki, takimi jak szybkie opuchniecie ciała i czerwonawy kolor skóry, na skórze mężczyzny zauważalne były ledwie widoczne wybroczyny w okolicy szyi. Medyk sam przyznał, że nie zauważyłby ich, gdyby ciało zostało zabrane kilka minut wcześniej.
- Po czym takie wybroczyny mogły powstać?
- Najbardziej pasowałoby duszenie, jednak to zostawia widoczniejsze ślady. Te były… zbyt subtelne…
- Rozumiem.
Poza cienistymi śladami na ciele ofiary znaleziono kilka delikatnych zadrapań, które zostały rozpoznane jako szramy powstałe na skutek szamotaniny. Wskazywały na to długość i szerokość zadrapań.
- Można stwierdzić, czy zrobiła to kobieta lub mężczyzna?
- Niestety nie – lekarz pokręcił głową. – Nie wydaje mi się, że te zadrapania powstały w wyniku próby gwałtu, lub rabunku. Przez co teoretycznie moglibyśmy wykluczyć możliwość zaatakowania przez denata jakiejś kobiety. Wybroczyny potwierdzałyby tę analizę. Jednak nie raz widziałem przypadki okaleczonych mężczyzn właśnie przez kobietę. Nigdy nie wiadomo, ile człowiek zyska na sile pod wpływem adrenaliny.
Wizyta może nie należała do owocnych, ale na pewno dała mi kilka możliwości rozwiązania tej sprawy. Mogłam zignorować ślady inne od tych po zatruciu, lub nie. Wybrałam drugą możliwość.
W trakcie przeszukiwania rzeczy denata, które to pozostały w Khazarze na czas trwającego śledztwa, znalazłam wizytówkę jednego z domów rozkoszy i kilka kosmków włosów na koszulce, w której znaleziono Mercurego. Dlaczego poszlaki z taką łatwością prowadziły do mnie prawdopodobnego zabójcy? Dlaczego nikt nie zebrał dowodów w należyty sposób?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Może nie nadawałam się na członka wywiadu, ale nie byłam głupia. Sprawa śmierdziała z daleka.

*** kilka godzin później, okoliczny dom rozkoszy Słodki szept ***

- Zatem… Pan Mercuro był pani klientem, tak?
- Dokładnie.
Gdyby ktoś, kilka dni temu, powiedział, że niedługo nawiedzę burdel, nie uwierzyłabym mu. A jednak tak się stało i chcąc nie chcąc siedziałam w niedużym, przytulnie urządzonym pomieszczeniu z jedną z kurtyzan. Miała oliwkową cerę i śliczne, długie czarne włosy.
- Widziała pani pana Mercurego dwa dni temu, tak?
- Tak.
- I to był pierwszy i ostatni raz, kiedy miała pani przyjemność… obcować z denatem, tak?
- Tak.
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie wiedziała o co powinnam zapytać tutejszą ladacznicę. No, może ladacznica była zbyt mocnym słowem, ale na pewno dokładnie oddawało profesję dziewczyny.
- Może mi pani powiedzieć… Co lubił pan Mercuro?
Uniosła ze zdziwieniem brwi.
- A jakie to ma znaczenie w śledztwie?
- Widzi pani… - poszperałam chwilę w aktach i pokazałam jej jedno ze zdjęć zrobionych podczas sekcji zwłok. – Na ciele znaleziono zadrapana i chciałabym się dowiedzieć, czy mają one związek z sprawą.
Może nie powinnam mówić połowy z tych rzeczy, jednak zależało mi na odkryciu prawy. Z resztą, Jean na pewno wiedział, na co się pisze, dając mi to zadanie.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę.
- Nie wydaje mi się, by preferował ostrzejsze zabawy. Bynajmniej nie dał tego po sobie poznać…
- Dobrze… Chciałabym coś jeszcze pani pokazać.
Wyjęłam z kurtki plastykową torebkę z włosami.
- Czy to są pani włosy?
- Nie wiem po co pani…
- Te pukle znaleziono na koszuli denata w dniu jego śmierci – odpowiedziałam pewnym tonem. – Wyniki DNA wskazują na panią. Z resztą, kolor, struktura i długość włosa również. Czy udusiła pani pana Mercuro, ponieważ zażądał obcowania z panią na łonie natury?
- Nie rozumie…
- Może wyrażę się jaśniej – wstała, opierając dłonie o poręcze fotela, na którym siedziała. – Mam przeciwko pani wystarczająco dużo dowodów, by zamknąć panią w więzieniu. Jednak szczera rozmowa może pani pomóc.
Nie musiałam długo czekać. Blef faktycznie nie był dobry, a odgrywanie dobrego i złego gliny nie wyszło mi najlepiej, ale nie rozmawiałam z zahartowanym żołnierzem, a ze zwykłą prostytutką. Podziałało. Kobieta zalała się łzami i opowiedziała mi wszystko, co wydarzyło się dwa dni temu.

*** następnego dnia, Czerwieński Zagajnik ***

Zaopatrzona w specjalną maskę ruszyłam w głąb Zagajnika. Zielone liście drzew, niewielkie krzewy i porosty otoczone były delikatną, subtelną czerwonawą mgiełką. Pył dojrzewającej papryki był tak intensywny, że wyczuwałam go każdą komórką ciała. Mimo poczynionych przygotowań do przechadzki, miałam około 20 minut na odnalezienie tego, czego poszukiwałam.
Po niecałym kwadrancie odnalazłam miejsce, w którym jeszcze kilka dni temu Tina i Mercuro oddawali się uciechom cielesnym. Z jej opowieści wynikało, że również byli w maskach, zatem nie było mowy o zatruciu. Fakt, dłuższe przebywanie pośród mgły mogło spowodować pojawienie się halucynacji, ale nie mogło być mowy o śmierci.
Położyłam się na środku niewielkiej polanki. Po kilku chwilach dobiegł mnie trzask łamanych gałęzi i liści. Najprawdopodobniej kochankowie nawet ich nie usłyszeli, zajęci swoją obecnością. Uważnie obserwowałam wyłaniające się spod mchu delikatne pnącza, pełznące w moim kierunku. W mgnieniu oka rzuciłam się na nie i uciąwszy kawałek, zerwałam się na równe nogi. Pnącza odpełzły.
*** kilka dni później, Arkadia ***
Oddałam gotowy raport Jeanowi, który pokrótce można by było streścić tak:
Podczas oddawaniu się uciechom cielesnym, Rafael Mercuro wraz z partnerką nie zauważyli nadchodzącego niebezpieczeństwa, którym okazały się genetycznie zmodyfikowane pnącza samoczepne. Jak dowiodła analiza, roślina ta zaopatrzona została w dwie śmiercionośne bronie: kruche, ale mocne odnóża i włoski z toksyną paraliżującą układ nerwowy. Owe pnącza niepostrzeżenie oplotły się wokół Mercurego, prawie w jednej chwili petryfikując swoją ofiarę (wskazują na to ślady, podobne do tych po paznokciach). Skutkiem coraz mocniejszego owijania się odnóży wokół ramion i szyi była śmierć spowodowana uduszeniem. Roślina zostawiła ciało, jak również przerażoną kobietę, która myśląc, że jest pod wpływem halucynacji, uciekła do miasta i nikomu nie mówiła o tym zajściu.
Sprawa rozwiązana. Przynajmniej kwestia śmierci Rafaela. Pozostaje tylko pytanie kto i w jakim celu stworzył tę roślinę i dlaczego wysilił się tak, aby wszystkie ślady prowadziły do kurtyzany, zamiast zostawić wszystko śmiercionośnemu pyłowi papryki?
   
Profil PW Email
 
 
»Sorata   #3 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1471
Wiek: 39
Dołączył: 15 Gru 2008
Skąd: TG
Cytuj
[Ninmu|Khazar] Próba odwagi



Przebudzenie

Las nieopodal Tenri, Khazar
Maj 1588

Na niewielkiej polanie niespiesznie płonęło ognisko. Migoczące płomienie podkreślały zmarszczki na twarzy starca gdy zaczynał gawędę. Zaskakująco głęboki, wibrujący głos zdawał się wypełniać całą przestrzeń między drzewami:
-W bezkresnej pustce unosił się Duch. Niby jeden, a naprawdę w nieprzeliczonej mnogości. Przenikał wszystko i wszystkim był. Posiadł całą wiedzę i moc ale każda rzecz albo istota otrzymała tylko ich cząstkę. Po pierwsze, aby współpracowały zgodnie w Kręgu Życia. Po drugie aby energia większa niż możecie sobie wyobrazić – groźne spojrzenie omiotło słuchaczy - nie unicestwiła naczynia, przez które przepływała. Nic nie mąciło panującej wszędzie harmonii. Wtedy pojawił się pierwszy człowiek. Był najbiedniejszym ze stworzeń bowiem nie czuł w sobie Ducha.
Błagał więc
– głos spokorniał jakby stary nagle się czegoś zląkł.
- Matko Rzeko! Podaruj mi trochę Twej siły. Spójrz jaki jestem słaby – zawiódł się głęboko gdyż odpowiedział mu tylko szum wody. Nad rzeką ujrzał jednak polującego na łososie niedźwiedzia.
- Ojcze Niedźwiedziu!- krzyknął - Skąd Twe wspaniałe, grube futro? Ja jestem nagi i marznę straszliwie – ale basowe prychnięcie sprawiło, że uciekł. Schował się w lesie, gdzie ujrzał wilka.
- Bracie Wilku! Kto Ci podarował Twój czuły węch? Powiedz proszę, a udam się do niego abym i ja widział nosem – i znów w odpowiedzi usłyszał tylko warczenie. Tułał się więc człowiek po świecie, a każda istota współczuła mu bo czuł pustkę w środku.
Spotkały się więc wszystkie rośliny i każde ze zwierząt od ryjówki po pradawne smoki i radziły przez pełen miesiąc. Potem wezwały człowieka aby wysłuchał ich decyzji.
- Starzec powoli wstał opierając się na bogato zdobionej, długiej lasce. Wyciągnął ręce i jakby nagle urósł. Odbicie płomieni zatańczyło na jego twarzy gdy nieludzkim, potężnym tonem podjął
- Odtąd – zagrzmiały jednym głosem – będziesz jednym z nas. Jesteśmy bowiem z jednego stworzenia. Obserwuj i ucz się, a oddamy ci swe zmysły wedle twego uznania. Bądź częścią całości, nie jednością, a otoczymy cię ochroną od dziś już do końca czasów. Po równo służ i rządź, a otrzymasz wszystko czego pragnąłeś.
Echo leniwie opuszczało polanę. Kilkoro dzieci w różnym wieku wpatrywało się z półotwartymi ustami w Mówcę, który jakimś nieznanym sposobem znów był niewysokim i lekko uśmiechniętym staruszkiem.
- Skróciłeś! - piskliwy głosik zabrzmiał wyraźną pretensją – zawsze opowiadałeś jeszcze o mądrych sowach i sprytnych pająkach i.... i ....- malec zaciął się i naburmuszył. Podchodził gniewnie do dorosłego wydymając wargi – Dziaaadku! Jak możesz?
Mężczyzna przykucnął i spojrzał chłopcu w oczy
– Słyszałeś już to tyle razy ciekawski nietoperzu – jęknął teatralnie i uśmiechnął się psotliwie – Obserwuj i ucz się brzdącu. Nie słuchałeś dziś opowieści - dorzucił przekornie.
- Właśnie, że tak – prychnął chłopczyk – Niell przysnął, mama Tresha słuchała ukryta za brzozą po lewej, a kiedy wspomniałeś o niedźwiedziu Amri prawie podskoczyła bo jej tata to przecież Kudłaty Niedźwiedź – wyrzucił triumfalnie na jednym oddechu.
Starzec rozczochrał niesforną czuprynę podrostka i lekko trzepnął go w ciemię – ale przegapiłeś swoją siostrę niezgrabny dziobaku. Wymknęła się w połowie. Dzisiaj to ona wygrywa czekoladę – zza krzaka cichutko wyszła mała czarnowłosa dziewczynka i chwyciła smakołyk obdarowując pomarszczone oblicze lekkim całusem.
- Biegnijcie już. Mama się pewnie niecierpliwi – uśmiechnął się szerzej stary człowiek. Maluch obdarzył jeszcze dziadka pochmurnym spojrzeniem, wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu i po chwili rodzeństwo przekomarzając się pognało do miasteczka. Potężny szaman w postarzałej już powłoce zasypał ognisko, spojrzał w gwiazdy i cicho pogwizdując zniknął w lesie.

Przedmieścia Tenri
Wrzesień 1592

Pierwsze promienie słońca wsunęły się na przytulny stryszek zalewając stojące w narożniku łóżko jaskrawym blaskiem. Wystająca spod kołdry kępa czarnych włosów zniknęła pod przykryciem wydając przeraźliwy jęk. Kobieta na schodach uśmiechnęła się szeroko i pokonała ostatnie stopnie.
- Wstawaj leniwcu – szarpnęła za kołdrę – 10 godzin snu. Wystarczy – Od strony wezgłowia rozległo się fuknięcie, za którym podążyło poirytowane spojrzenie.
- No już. Raz, raz !
Chudy chłopiec strząsnął z siebie zaplątaną pościel i zeskoczył z łóżka – Żaden leniwiec! Wyrosłem z tego – oznajmił butnie – dziś zaczynam naukę.
- Taaa? - kobieta przechyliła głowę z udawanym niedowierzaniem – wydawało mi się, że jutro. Tata zaraz jedzie do pracy.
- Żartujesz?! - nie czekając na odpowiedź chłopiec runął biegiem po schodach. Kobieta szybko oceniła bałagan w pokoju i cicho westchnęła kręcąc głową.
W kuchni trwała wojenna zawierucha – płatki śniadaniowe z przewróconego pudełka toczyły się powoli w stronę krawędzi blatu, a z półotwartej lodówki kapało mleko. Nad opiekaczem chłopiec walczył z młodszą dziewczynką o ostatni kawałek słodkiej bułki. Krzyknął triumfalnie gdy udało mu się zdobyć pieczywo i zagryzając je mocno w zębach ruszył z miską pełną płatków do stołu, gdzie umundurowany mężczyzna pozornie nie zwracając uwagi na panujące zamieszanie czytał gazetę i sączył herbatę.
- Siema tato – przywitał się chłopak przysiadając się – poczekasz? - Nie podnosząc głowy mężczyzna szybko palnął syna w czoło – Dziel się – mruknął – poczekam skunksie.
Chłopiec szybko przedarł bułkę i podał połowę siostrze – skunksie?! - powtórzył z wyrzutem i powąchał podkoszulek zwisający z chudej piersi – oj do diabła, faktycznie! - przełykając w biegu ruszył w stronę łazienki.
- Hej, język hamuj.... - nie dokończył ojciec. Dziewczynka przysiadła się spokojnie żując resztkę bułki brata.
- Nie przejmuj się tato. To normalne, że rodzice nie nadążają za dziećmi – wygłosiła na wpół poważnie.
Głowa mężczyzny opadła lekko. Nagle rzucił gazetę, zerwał się i skoczył w kierunku córki, która spodziewając się tego odskoczyła przewracając krzesło i głośno chichocząc pobiegła do przedpokoju. Z kuchni podążyło za nią tylko westchnięcie i odgłos przysuwanego do stołu krzesła.


Akademia, Tenri
Marzec 1597


Dziekan Żwawy Kruk założył ręce za plecami i spojrzał w okno gabinetu. Nie zareagował kiedy drzwi po cichu otwarły się i zamknęły. Zignorował również kroki zbliżające się do biurka. Cisza w pomieszczeniu przeciągała się.
- Mówi ci coś nazwisko Srebrny Kieł chłopcze? – wysoki, pulchny mężczyzna odezwał się do swego odbicia w oknie. Czarnowłosy chłopak w potarganym i pobrudzonym mundurku wzdrygnął się i przesunął nerwowo ręką po głowie w nieudolnej próbie poprawienia rozstrzelonej fryzury.
- To moje nazwisko proszę pana – zdołał wykrztusić.
Mężczyzna przy oknie odwrócił się nagle.
- Czyżby? - prawie wysyczał – Porucznik Khell Srebrny Kieł był odznaczonym bohaterem wojennym. Arhund Srebrny Kieł to powszechnie szanowany prokurator – dziekan uspokoił się trochę - To dumne miano. Czy zasługujesz by nazywać cię Srebrnym Kłem....Fenrisie?
Chłopak milczał ze spuszczoną głową. Tylko mocno zarysowane mięśnie żuchwy świadczyły o pełnym napięcia oczekiwaniu na dalszy ciąg.
- Kolejna bójka, Fenrisie. – wypowiedział imię chłopaka z naciskiem chcąc skłonić go do reakcji - Tym razem wysłałeś Marufa do szpitala. Ma złamane dwa żebra i wstrząśnienie mózgu. Masz coś na swoją obronę? - podniesiony głos nie dał rady oderwać wytężonego spojrzenia chłopaka od wzorów na dywanie - Znów milczenie – Żwawy Kruk zacisnął na chwilę usta -Wątpię, żebyś się czegoś obawiał ale powtórzę raz jeszcze: jeśli coś jest nie tak musimy o tym wiedzieć. Nie masz prawa używania swych pięści by wywalczyć co tylko chcesz. Tym bardziej, że uczęszczasz na zajęcia fakultatywne. Zwalczanie problemów w szkole to nasze zadanie. Więc? – nie doczekawszy się odpowiedzi, dziekan kontynuował.
- Szczęśliwie dla ciebie twój przyjaciel powiedział mi co nieco. Wiem, że to Maruf z Antonem rozpoczęli to zajście. Ale nadal uważam, że to nie ty powinieneś je kończyć. Przeprosisz pisemnie Marufa i jego rodzinę. Oczywiście powiadomiliśmy twojego ojca. Jutro odpowiesz także na pytania policji. Idź już – starszy mężczyzna wydawał się zmęczony. Fenris skłonił głowę i wyszedł odwracając się płynnie na pięcie.
Pod głównym budynkiem, na najwyższym stopniu schodów siedział niewysoki chłopak obgryzając trochę nerwowo skórki wokół paznokci. Widząc mijającego go Fenrisa zerwał się, rzucił jabłko na trawę i chwycił za rękaw marynarki wyższego kolegi.
- Bardzo po tobie pojechał? – zapytał nieśmiało. Fenris przystanął, złapał towarzysza pod brodę i krytycznie zaczął przyglądać się podpuchniętemu krwiakowi na jego lewym oku.
- Jak po łysej kobyle – mruknął – nie będzie problemów. I nie powinieneś tyle paplać stary. Kruk cię sypnął – na ustach Fenrisa zatańczył cień uśmiechu – Dzięki. Znów uratowałeś mi dupsko.
Ruszyli powoli w dół schodów. Anton Nimblemoth wyszczerzył zęby.
– Tak jak ty mi. Maruf zatłukłby mnie gdybyś się nie pojawił. Jesteśmy kwita – ożywił się – wpadniesz dziś do naszego akademika? Popykamy na konsolce. Wczoraj doszedł kurierem „Paladyn Światła: Odkupienie”.
Fenris skrzywił się – nie mogę, mam fakultet. Może jutro, ok? O ile w ogóle wstanę. Tygrys daje nam ostatnio w kość.
Anton skrzywił się lekko – znowu to? Wiesz jakie masz szanse na zostanie szamanem? Ile macie osób w tej grupie? Pięć, sześć? Sorata, litości!
- Trzy – mruknął Fenris – Szczur zrezygnował bo był zagrożony z historii, a Anauri paskudnie złamała nogę na przełajówce. Mówiła, że to nic takiego bo i tak wraca potem na wschód studiować medycynę – dokończył skwaszony- No nic. Zbieram się – klepnął Antona w ramię i poprawił żałośnie postrzępiony krawat.
- A tak w ogóle to jak ty potrafisz grać w ten babiloński szajs? – zapytał na odchodne - „Wolf Warrior 2” forever, geeku – Fenris uniósł dłoń ku nieba parodiując dostojną pozę i zaintonował – Potężny Lumenie, poraź tych nieumarłych! Proszę cię stary. Kto walczy światłem? Serio?!
Śmiech Antona słyszał jeszcze gdy skierował się ku wyjściu na teren akademików.


http://www.clipartkid.com...o2F-clipart.jpg

Czerwieński Zagajnik
Maj 1598

Splątane gałęzie prawie całkowicie odcinały dopływ światła do poszycia. Rubinowe konchy kwiatów uginały się, potrącane spadającymi kroplami deszczu. Rozpylony w powietrzu pył opadł ku ziemi spętany wilgocią. Oblepiał wszystko jak parodia żywej tkanki. Fenris wściekłym ruchem przetarł okulary do pływania pokryte czerwonym filtrem.
- Przynajmniej teraz można trochę odetchnąć - pomyślał z ulgą zdejmując niewielką żółtą maskę z twarzy. Sprawdził stan pochłaniaczy i skrzywił się.
- Diabelstwo – szepnął widząc, że nawet niewielkie otwory w obejmie są lepkie od wyrzucanych przez czerwieńskie pnącze zarodników. Sięgnął do plecaka. Nagły skrzek w pobliżu sprawił, że nerwowo się zerwał. Nieopodal szamotał się niewielki gulon przygwożdżony szponami wyrośniętej harpii. Stworzenie mimo śmiertelnych ran jeszcze warczało i próbowało gryźć. Harpia jakby obojętnie przyglądała mu się to jednym to drugim okiem i co chwila ostry dziób wyrywał kolejny kawałek ciała. Gdy ofiara w końcu znieruchomiała, ptak chrapliwie obwieścił okolicy swe zwycięstwo i kilkoma uderzeniami skrzydeł zawlókł truchło do gniazda położonego jakieś 20 metrów wyżej. Fenris nasłuchiwał jeszcze przez chwilę po czym rozluźnił obie pięści. Nóż trafił z powrotem do pochwy na biodrze, a długie bolas zawisły przy plecaku gotowe do natychmiastowego użycia. Chłopak splunął zabarwioną czerwono śliną. Krzywiąc się, szybko zmienił pochłaniacze i wypił dwa łyki wody z bukłaka.
- I tyle z odpoczynku – pomyślał gorzko. Założył maskę, sprawdził szczelność okularków i powoli ruszył, delikatnie rozgarniając pnącza.
Zmrok zapanował w zagajniku bardzo szybko. Widząc coraz mniej Fenris postanowił podjąć wędrówkę następnego dnia. Wdrapał się na pobliskie drzewo korzystając przy wspinaczce z bolas zawiniętych dookoła pnia. Znalazłszy wystarczająco szeroką gałąź przywiązał się do niej uciętą lianą. Nie chciał wierzgnąć przez sen i obudzić się w żołądku gulona.
- Oby to przeklęte zielsko tu rosło – pomyślał układając się wygodniej. Sen nadchodził opornie, mimo że deszcz powoli ustawał. Pod przymknięte powieki wkradały się zbłąkane myśli, a wyobraźnia odgrywała wyrwane z kontekstu scenki.
- Przenosimy cię do innej szkoły! - krzyknął raz jeszcze ojciec – doczekasz tam sobie spokojnie końca semestru. I nawet nie myśl, żeby znów okryć mnie wstydem – Fenris znów poczuł smak baterii na języku, mimo że zdarzyło się to przed rokiem.
- Potężny Bizon otoczył cię opieką. Wyczuwam go wyraźnie - pożegnanie z Tygrysem, przewodnikiem, szamanem, przyjacielem – Nie przejmuj się, wkrótce obdarzy cię pomocą. Pamiętaj czego się nauczyłeś – echo głosu nauczyciela sprawiło, że otworzył oczy. Gorycz wzmogła się.
- Nie obdarzył – pomyślał z wyrzutem – ale to zrobi – obiecał sobie.
Próbował ponownie zamknąć oczy ale złość nie pozwalała mu zasnąć. Otworzył stary przewodnik, w którym znalazł informację o korzeniu duchów. Niepozorna roślina rosnąca w paru miejscach na świecie wzmagała kontakt między manitou, a szamanem. Śmiertelnie niebezpieczna dla zwykłych ludzi. Sorata zaświecił latarkę czołową i przejrzał raz jeszcze załączoną do przewodnika mapkę. -Mniej więcej trafiłem. Jutro przeżuję to cholerstwo choćby było twardsze od kamienia - uspokojony tą myślą, schował książkę i pogrążył się w krótkim śnie.
Piecze! Ramię półprzytomnego Fenrisa wystrzeliło i zaczęło spazmatycznie drapać prawą pachwinę. Ból tylko się wzmógł. Całkiem już obudzony odpiął od paska bukłak i bez wahania wylał jego zawartość na obolałe miejsce.
- Cholerny pyłek musiał spłynąć z potem – pomyślał gdy zimna woda lekko załagodziła obrzęk. Rozejrzał się dookoła ale jego gwałtowne ruchy zaciekawiły tylko niewielkiego ptaka na drzewie obok. Pokręciwszy głową z lekkim zażenowaniem chłopak ostrożnie odwiązał się od konaru.
Powoli zaczął zsuwać się z drzewa. Był już prawie na dole gdy usłyszał warczenie w poszyciu. Spomiędzy krzewów wpatrywały się w niego ślepia co najmniej kilku gulonów.
- Z takim to harpia miałaby problemy – pomyślał, gorączkowo starając się wspiąć z powrotem. Zwierzęta tymczasem prychając, kichając i warcząc zbliżały się do pnia.
- Chwila! Kichając?! - w momencie gdy sobie to uświadomił było już za późno. Odruchowe głębokie zaczerpnięcie powietrza zalało jego usta i płuca płynnym ogniem. Szarpnął się spazmatycznie, a przed oczami mignęło mu przesłonięte gałęziami niebo. Uderzenie bokiem o glebę wydusiło z niego resztki powietrza. Z dziwnym spokojem zarejestrował trzask jednego z żeber. Początkowo spłoszone drapieżniki momentalnie rzuciły się do ataku. Pierwszy zaczął wściekle atakować plecak. Wzmacniane płótno rozdarło się ze śmieszną łatwością, a gulon zanurzył łeb wewnątrz i wgryzł się w puszki z fasolą. W ułamkach sekund rozciągniętych do granicy niemożliwości Fenris przyglądał się żółtawym, zaślinionym zębom, podziwiał skudlone futro i grające pod nim mięśnie. Ciało zareagowało przed świadomością ruchu. Nadciągający drapieżca zacisnął kły na nadstawionym przedramieniu. Chwilę później zsunął się na ziemię pozostawiając na skórze niewielkie tylko ranki. Chłopak wyszarpnął nóż z podstawy czaszki zwierzęcia i szybko zerwał się na ugięte nogi wyślizgując ręce z pasków plecaka. BÓL! eksplodował w lewym boku, strzelił błyskawicą przez bark i przedramię i zakrzywił palce w karykaturę szponów. Mimowolne łzy potoczyły się z oczu zatapiając prawie całkowicie już zaparowane wnętrza okularów. Zerwał natychmiast gumę mocującą je na głowie i zobaczył jak zabity drapieżnik błyskawicznie znika w paszczach pobratymców. Uwolniony szamotaniną czerwony pył wdarł się pod powieki świdrującym uczuciem. Pokonany Fenris padł na kolana dusząc się i całkiem bezwiednie trąc załzawione oczy.
- Szaman, do diabła – błysnęła gorzka myśl - ale Bizon nie pofatyguje się w minucie mojej śmierci.
Zaraz potem nieśmiało zakiełkował bunt, który po chwili rozgorzał pełnym płomieniem gniewu. Chłopak koślawo dźwignął się na nogi i nastawił nóż w pozycji obronnej.
No to chodźcie – zdołał szepnąć nim przerwał mu atak kaszlu.
Powietrzem wstrząsnął nieludzki ryk. Spłoszone ptaki, które wystrzeliły z zagajnika wyglądały z oddali jak nasiona rozrzucane wiatrem.

Fragment audycji radiowej „Głosu Tenri”
29 sierpień 1598

„...Kolejne wiadomości jak zwykle punktualnie o osiemnastej. Do usłyszenia. [muzyczny motyw wiadomości][Pauza] Komunikat specjalny: Nadal trwają poszukiwania zaginionego Fenrisa Srebrnego Kła. Siedemnastolatek ostatnio widziany był 16 maja na ul. Zachodniej. Chłopak ma około 180 cm wzrostu, ciemne włosy i atletyczną budowę ciała. W dniu zaginięcia ubrany był w czarne wspinaczkowe spodnie, bluzę z kapturem w tym samym kolorze i brązowe buty trekingowe. Prawdopodobnie posiada również płaszcz przeciwdeszczowy w kolorach ochronnych i zielony plecak górski firmy „Unides”. Zdjęcia znajdziecie Państwo na naszej stronie internetowej. W przypadku posiadania jakichkolwiek informacji na temat Fenrisa prosimy o telefon na tenryjską komendę policji lub na naszą radiową infolinię. Przypominam numer: pięć pieć pieć, dwanaście, dwanaście. [Pauza]Nie bądźmy obojętni. A teraz czas na „Hitlistę”. Prowadzi jak zwykle Anders Widear. [Fragment rockowego utworu]Witam państwa. Już dziś o dwudziestej startuje w Sanbetsu Festiwal Nowych Trendów. Na głównej scenie wystąpią...”

Nubia, Khazar
październik 1598

Dwaj mężczyźni przechodzili beztrosko przez dżunglę. Okoliczne ptaki zastygały na chwilę zaskoczone taką bezczelnością po czym zrywały się do lotu skrzeczeniem obwieszczając nadejście zwierzyny. Przechodnie ubrani w dopasowane, bliźniacze mundury całkowicie ignorując zainteresowanie lokalnej fauny parli naprzód. Każdy z nich pewnie ściskał maczetę, a ich plecy zdobiły karabiny HK50 z podwieszonym granatnikiem.
Zatrzymali się przy wyrastającym w środku dżungli znaku.
Drogę chcieli tu zbudować czy co? - zakpił wyższy.
Ciszej, zbliżamy się - zgasił go kompan odgarniając gałęzie zasłaniające tablicę.
Wysoki mężczyzna przeczytał napis i przełknął ślinę.
- Nie wiedziałem, że jesteśmy już tak blisko. Teraz ostrożnie – wysunął się naprzód skanując otoczenie lufą karabinu – zauważyłeś, że ptaki umilkły?
- Ech. Taka praca – westchnął szeptem drugi. Obaj mężczyźni w mgnieniu oka zniknęli w gąszczu. Zapadła cisza. Tylko wahadłowo poruszające się gałęzie odsłaniały kościaną biel tablicy i wymalowane na niej czerwone słowa. GRIMMWALD 1km. Nagle spokój wybuchł terkotem broni automatycznej. Plecy komandosów wynurzyły się zza zielonej ściany. Każdy przyciskał broń do ramienia.
Gdzie jest?
Lewo. Trzecia gałąź na tym mahoniowcu – odpowiedział szeptem niski nawet nie patrząc w tamtym kierunku. Jego nienaturalnie powiększone, spiczaste uszy drgnęły lekko.
Zabrzmiało echo pojedynczego strzału, a zaraz potem ciało bezwładnie zwaliło się na ziemię. Podeszli ostrożnie do leżącego zwierzoczłeka. Istota leżała na brzuchu, kończyny leżały bezwładnie, powyginane pod rożnymi kątami, a siwe włosy okryły głowę pośmiertnym całunem.
- Biedny [ cenzura ] – białooki szturchnął leżącego lufą karabinu – eeeee, Frostwind? Czy to nie jest przypadkiem człowiek?
- Chyba kpisz?! - Prychnął wysoki i podszedł bliżej – o cholera, rzeczywiście! - kopniakiem przewrócił ciało na plecy i gwizdnął cicho – do tego jakiś młodzik. Co ten cholerny Mowgli robił przy Grimmwaldzie?
- Nawet takich już łapie? - wielkouchy kucnął i zamarł na chwilę – żyje! Nie ubiłeś go fartuchu. Dawaj apteczkę! - wyciągnął rękę
– oż ja cię pierniczę, przez co tyś się przeciorał brudasie? - marudził cicho badając rannego – ale jaja! Nie widzę nigdzie rany wlotowej. Poharatany jak szczur na wysypisku ale kulki nie oberwał – gwizdnął pod nosem – Rozpalony jak piec. Noż dryndaj migiem po transport bo nam tu zdechnie! – wlał trochę wody z bukłaka między wargi nieprzytomnego. Wysoki zbliżył się i pociągnął nosem – Już cuchnie zgnilizną. Pustoszy go infekcja. Musimy go sami zataszczyć do limuzyny. Jesteśmy za blisko Grimmwaldu i nie chcą poświęcać śmigłowca .
- Dajesz Frosty. To tylko 3 mile. Dawaj broń, pójdę na szpicy – nasłuchiwał lekko obracając głowę - Na razie czysto. Ruszajmy.
Mężczyzna nazwany Frostwindem zrzucił szybko wierzchnie okrycie i podał je towarzyszowi. Sapnął chrapliwie gdy na całym ciele zaczęły się pojawiać białe włoski. Kości przeskakiwały serią cichych trzasków. Po dwóch sekundach biały niedźwiedziołak nieco zbyt brutalnie szarpnął nieprzytomnego młodzika, przerzucił sobie przez ramię i niczym futrzany czołg ruszył za kompanem. Zieleń łagodnie zamknęła się za jego plecami.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 12