5 odpowiedzi w tym temacie |
^Tekkey |
#1
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 02-07-2012, 20:04 [Poziom 1] Tekkey vs NPC (Gitter) - walka 1
|
|
Tekkey douriki: 1100
Gitter douriki: 1000
VS
<Higure, Nowe Miasto, około godz. 7>
- „Dobre buty nie są tanie.” Zechcesz wytłumaczyć, co przyświecało umieszczeniu tej sentencji w służbowym raporcie, agencie Tekkey?
Srebrnooki Sanbeta pro forma przywołał na twarz wyraz skruchy. Pot na jego czole był autentyczny, choć nie powstał w wyniku zestresowania się nieformalnym przesłuchaniem. W zatłoczonym sprzętami treningowymi pomieszczeniu było tak parno, że woda kondensowała na małych szybkach okien.
- To uniwersalna prawda, panie kapitanie. Szczerze mówiąc, liczyłem też na refundację kosztów.
Sztanga w rękach rozmówcy, opadająca i wznosząca się przez większość dotychczasowej rozmowy regularnym rytmem, zamarła w szczytowej pozycji. Tempem sunącego lodowca skierowała się do stojaka, metalicznym brzdękiem oznajmiając lądowanie na uchwytach.
- Kosztów? – Głos przełożonego przeszedł w tryb charczącego przed atakiem dobermana. – Przed czterema godzinami posłałem w teren ekipy sprzątaczy. Wszystko, by zatuszować burdel po głupiej nocnej awanturze. Do tego pewien palant… patrz na mnie, jak do ciebie mówię!
Genbu niechętnie odwrócił twarz do wyższego stopniem. Na niskiej ławeczce do wyciskania siedział prawdopodobnie najbardziej wysportowany człowiek, jakiego kiedykolwiek widział. Wyrzeźbione węzły mięśni, obowiązkowo wypakowany biceps i ABS - absolutny brak szyi. Od łysej głowy po same stopy jego skórę pokrywały wzory tradycyjnego irezumi. Szczególnie wyróżniały się dwa wytatuowane złoto-błękitne węgorze, owinięte wokół ramion. Zdawały się mieć w okrągłych oczach żądzę mordu, płonącą zupełnie jak obecnie u ich nosiciela. Wizerunek twardziela nieco psuł drobny szczegół. Yoh Aotaro nie przewyższał Ookawy wzrostem nawet o centymetr. Był wręcz niemal pół głowy niższy. Mimo to, gdy tylko zechciał, dowódca terenowej filii korporacji „Akigyou” potrafił być przerażający. A teraz chciał.
- Do tego pewien palant próbuje mi wcisnąć okrojoną lub wręcz lipną opowiastkę. Tu jest Higure, synku! – wykrzyknął, z dziwną dumą z tego faktu. Po nagłym wybuchu kontynuował cichszym i niemal obojętnym tonem. - Może misie ze stołecznej by w to uwierzyły, ale ja nie lubię bajeru. Zresztą nie chcesz gadać, to nie. Ja mogę postąpić wedle podręcznika i zgarnąć wszystkich zamieszanych. Kolejną ekipę sprzątaczy wyślę do szpitala.
- Dobrze więc, pełna relacja ze zdarzeń tego wieczoru, skoro pan nalega – Tekkey zaczerpnął tchu. - Nie tyle spędzałem wolny czas w miłym towarzystwie, jak napisałem w raporcie, lecz wykonywałem misję. Jedno nie wyklucza wszakże drugiego. Mimo to, cała sprawa naprawdę zaczęła się od butów!
<Higure, Nowe Miasto, nieopodal Zaułka Piranii, godz. 2.45>
Trzydziestopięcioletni Yoshida kochał swoja pracę. Nic nie sprawiało mu przyjemności równej obdarzeniu klienta uśmiechem. Szczęśliwie, również życiowe hobby przysparzało chętnych do skorzystania z jego usług. W dzień, dentystą będąc, wstawiał zęby. Nocą przemieniał się w ich wybijacza, uczestniczącego w nielegalnych walkach. Tego wieczora pojawił się jednak w tłumie wyłącznie jako widz i z całego serca dziękował za to opatrzności. Potwór, który wziął udział w dzisiejszych pojedynkach, stawił czoła kolejno czterem zawodnikom, wszystkich posyłając krwawiących na beton. Sądząc po klnących, na czym świat, stoi kibicach i pokerowej minie bukmachera, niewielu postawiło na nieznanego im pretendenta. Wyrwiząb skorzystał z okazji, by wsunąć swoją wizytówkę za pasek przegranego, wyciąganego przez kumpli poza magazyn. Ręka rękę myje.
- Gliny! – z dzikim okrzykiem na ustach wpadł po chwili z powrotem do środka jeden z nich, wywołując tym powszechną panikę.
Bukmacher momentalnie się ulotnił. Reszta podążyła w jego ślady, szturmując wyjścia. Yoshida nie pozostawał w tyle, lecz niewiele brakło, a padłby jak długi tuż po starcie. Ledwo odzyskując równowagę, sięgnął w dół po zawadzający obiekt. Eleganckie skórzane buty wyglądały na markowe. Niewiele myśląc zarzucił powiązane sznurówkami trzewiki na szyję i zniknął w mroku. Gdzieś za nim pewien agent właśnie zdał sobie sprawę, że to nie jest jego noc.
< Higure, Nowe Miasto, Rybia Głowa, godz. 3.30>
Marsz przez oszczędnie oświetlone ulice okolicy, malowniczo nazywanej Rybią Głową, nawet za dnia i w obuwiu nie należał do przyjemnych. Podniszczone ceglane baraki dzielnicy fabrycznej i dymiące na skraju horyzont kominy, składały się na lokalny krajobraz. We względnej ciszy dzielnicy biedy, bose stopy tym bardziej irytująco kląskały o asfalt ulicy. Czego się nie robi dla sprawy, pewnie. Są jednak jakieś granice poświecenia i przez stratę butów Tekkey właśnie ją przekroczył. W sumie nie miał planów ani pomysłu na resztę wieczoru.
Gdzieś na obrzeżu świadomości, w bliżej nieokreślonym rejonie zmutowanego mózgu, odpowiadającym za zdolność agenta do wyczuwania pulsu istot żywych, zarysowała się czyjaś obecność. Obiekt zbliżał się bez pośpiechu, postukując obcasami butów. Butów! Wredny grymas przemknął przez twarz Sanbety, gdy zaczął rozwijając łańcuch swej sygnaturowej broni. Turniej przeczekała zawieszona wśród wiązarów magazynu - areny podziemnych walk. Nie przewidywał na dzisiaj większych kłopotów, toteż miał przy sobie jeszcze tylko kilka igieł. Jak trudne może być obrabowanie samotnego przechodnia ciemną nocą? Miliony ludzi radzą sobie z tym wybornie, toteż jako nadczłowiek być może pokaże światu nową klasę rabunku. Wtopiwszy się w cień za krzywym, ceglanym barakiem, Tekkey czekał na swoją szansę zapisania się w historii. Musi zacząć od czegoś wielkiego! Kwestii, którą rodzice będą cytować przed snem małym bandziorkom i bandziorzętom.
- Jak się pan zaopatruje na przymusową darowiznę dla bosych mieszkańców Miasta Cegły?
< Higure, Nowe Miasto, godz. 7>
- Czyli do niekompetencji dochodzi jeszcze rabunek – wycedził starszy agent.
- Ja wolę to określać „rekwizycją” – palnął bez zastanowienia młodszy. Zmitygował się natychmiast, widząc zwężające się w gniewie, podobne rybim, oczy kapitana. – Zresztą kompletnie nieudana i z nieoczekiwanym rezultatem. To nie był normalny przechodzień. Zamieściłem w raporcie szczegółowy opis napastnika.
- „Groteskowo gruby, ma patykowate ręce i nogi, a także wielką, łysą głowę” – zacytował z pamięci przełożony. – Biorąc pod uwagę sposób, w jaki się ubiera, nie powinniśmy mieć żadnych problemów z jego namierzaniem.
- Wydawał się wierzyć, że ma plecy, Aotaro-san. Gdyby był w mieście sam, to jego byśmy teraz przesłuchiwali. Nie wiem co planują, ale nie bez powodu pytał o to miejsce.
- Moją siłownię? – pokręcił z niedowierzaniem głową dowódca.
Jak na człowieka bez szyi, dało to piorunujący rezultat. Ookawa z chęcią jeszcze przez chwilę przyglądałby się temu anatomicznemu fenomenowi, ale poczuł się zobowiązany sprostować.
- Poszukiwał sekretnej bazy operacyjnej agentów.
- I spodziewał się, że taki podszyty wiatrem rekrut, będzie znał jej położenie? Pfff, jacy głupi ci Babilończycy.
- W zasadzie odpowiedziałem to samo. Nie przyjął tego dobrze.
< Higure, Nowe Miasto, Rybia Głowa, godz. 3.40>
W sumie ciężko powiedzieć, co najbardziej wpłynęło na ocalenie agenta przed pierwszym atakiem. Ekscentryczny, wieczorowy ubiór przechodnia? Dziwny i nagły napływ krwi do głowy, który raz już miał okazje zaobserwować u zealoty? Może szeroki i nienaturalny uśmiech, jakiego nie powinien mieć na ustach żaden napadnięty cywil? Niemniej niepewne półtora kroku w tył sprawiło, że miast nadziać go, nie przymierzając jak shish kebab, szpikulce z ciemności zadały jedynie powierzchowne obrażenia. Tekkey natychmiast uformował sznurki z wypływającej rozcięciami krwi. Wymachem ramion zaczepiając je ponad sobą o ściany budynków, z nadludzką lekkością wyskoczył ponad ponownie nacierające frontalnie ostrza maga. Nie miał żadnych wątpliwości, z zaboru mienia nic już nie będzie. Ale cóż Zealota robił w mieście Higure? Aby poznać odpowiedź, wesołek musiał zostać obezwładniony. Dlatego też uderzenie ciężarkiem kusarigamy wymierzył w korpus, a nie głowę Babilończyka. Ledwie kilkanaście centymetrów przed dosięgnięciem celu, nawet nie dotknięty dłonią czarodzieja, pocisk zmienił trajektorię. Ookawa poczuł siłę ciągnącą go za łańcuchem do przodu i w dół, ku przeciwnikowi. Jeszcze w locie zaczął przerzucać ciężar ciała. Po niezgrabnym piruecie, za które nie dostałby pewnie nawet jednego punktu na żadnym szanującym się pokazie gimnastycznym, wylądował ciężko na ziemi. Natychmiast poderwał się do ataku, tnąc ostrzem kamy. Wyszczerzony wróg bez trudu zablokował cios igłą. Tą samą igłą, którą ledwie kilka sekund wcześniej Genbu rzucił w niego równocześnie z atakiem ciężarkiem. Klincz nie trwał długo. Choć widział obie ręce oponenta, cios w podbródek odrzucił do tyłu ciało Sanbety, tym potężniejszy, że kompletnie niespodziewany.
Nim mógłby się otrząsnąć po zderzeniu ze ścianą, przybiła go do niej kolejna fala kolców. Poszarpawszy się dla zasady jeszcze trochę, wreszcie zamarł, starając się ignorować ból poprzebijanych mięśni. Był chwilowo unieruchomiony, lecz nie jeszcze nie beznadziejnie okaleczony. Widać tamten do czegoś go jeszcze potrzebował.
Póki co, wróg gapił się tylko z odległości, cały czas z tym upiornym uśmieszkiem na ustach. W sumie zaczynał on działać Ookawie na nerwy. Nie zwracając uwagi na agenta, Babilończyk odpalił cygaro i, z widoczną przyjemnością, zaciągnął się dymem.
- Nietrudno było cię spotkać, agencie. Poszukuję czegoś, a ty powiesz mi, gdzie to znajdę – zagaił wreszcie rozmowę.
Tekkey jedynie uśmiechnął się zachęcająco. U jego stóp zaczynał się już powoli formować kałuża krwi, wilgotne smugi spływały także po powbijanych ostrzach.
- Wasza baza operacyjna. Gdzie ona jest?
- Kościół Przebaczającego Światła Lumena, nasza wspólnota parafialna zbiera się co środy.
Kolejny oszczep z cienia wbił się w ciało Sanbety. Chociaż bolało jak diabli, starał się nie okazać cierpienia. Wystarczy oddychać głęboko. Zajebiście wyluzowany kwiat lotosu na tafli jeziora, ot co. Przed wszystkim zaś zachować dobrą minę do złej gry.
- Ty myślisz, że kogo złapałeś? Agenta rządu? To, że mi doktorzy grzebali w genach, nie znaczy, iż dla nich pracuję.
Renegat zaciągnął się dymem, z namysłem przyglądając się ofierze.
- Myślę, że jednak coś wiesz. A nawet jeśli nie, to cóż mi szkodzi kontynuować?
- A goń się! Myślisz, że coś mi zrobisz tą swoją magią? Może na wasze dzieci to działa, ale nie nadludzi!
Kolejne ostrza wbiły się w ciało Genbu. Tym razem przygważdżając go silniej, niż dotąd. Nadal z szerokim uśmiechem, grubas podszedł do ściany. Bez zamachu zaaplikował cios w nerkę, poprawiając drugim, w żołądek. W ten włożył nieco więcej siły. Nadal nie widząc oczekiwanej reakcji, chwycił się innego środka. Wyjął grube cygaro z ust, strząsając gorący popiół na dłoń więźnia. Ten syknął, czując przepalający skórę żar.
- Czyli można cię zranić, mutancie. Powiesz?
Czubek cygara przemieścił się do podstawy szyi jeńca. Tekkey wrzasnął, gdy Babilończyk dotknął nim skóry, przekręcając go dla większego efektu.
- Jeśli nic nie mówisz, jesteś dla nas bezużyteczny.
- Barbarzyńcy zza morza, za grosz kultury. Wypada się przedstawić, nim kogoś zabijesz. To jak cię zwą, grubasie?
- Nie musisz wiedzieć.
- Jak wolisz. Przygotowania skończone. Ja jestem Genbu – wyszczerzył zęby niemal równie szeroko, co oprawca. – Teraz cię zabiję!
W jednej chwili Akai Kenshi, powoli oplatające czarne szpikulce w trakcie rozmowy, powiększyły kilkukrotnie swą grubość. Przez kilka sekund cienie stawiały opór, by zostać wreszcie zgniecione w zaciskającym się splocie. Rozlewająca się szeroko po ziemi kałuża krwi zaczęła się kurczyć, wysysana przez dziesiątki rozgałęzień łączących ją z dwoma uprzednio stworzonymi linami. Zealota wrzasnął, gdy nogi powyżej butów zostały oplecione zacieśniającymi się więzami. W sumie niepotrzebnie zmarnował ostatni oddech, przed tym, jak kolejna pętla owinęła się wokół jego szyi.
- Spróbuj teraz inkantować swoje czary – warknął mściwie agent.
Na przekór oporowi nici, zaczynających oplatać ramiona, zealota z wysiłkiem zbliżał ku sobie dłonie przed klatką piersiową.
- Teraz dopiero się modlisz? – niby od niechcenia rzucił agent, maskując wysiłek włożony w próby udaremnienia ruchu.
Tak jak się spodziewał, nie oznaczał nic dobrego. Najpierw pojawił się dźwięk, nieznośnie buczenie wirującego powietrza. Potem, gdy agent uwierzył, że udało mu się pokonać opór mięśni zealoty, z wnętrza „piramidki” wystrzeliła kula energii. Nie była duża, bo ledwie wielkości piłki golfowej, lecz jej siła była przerażająca. W niemym podziwie Tekkey patrzył, jak jego wzmocnione nici rozrywane są na strzępy przez szarą piłkę mknąca w jego stronę. W ostatnim momencie zdołał otrząsnąć się z marazmu, wzmacniając ostatnią obronę, jaka mu pozostała. Noszony stale wokół ciała krótki kombinezon nie był niczym innym, niż powłoką splecioną z Akai Kenshi. Także dzięki jego uprzedniemu wzmocnieniu świeżą krwią, ostrza cienia babilończyka nie zadały krytycznych ran narządom wewnętrznym. Genbu zwykle niechętnie sięgał do tej formy ostatecznej obrony i gdyby tylko mógł wykonać unik, z pewnością by to zrobił. Bez przekonania, w ostatniej chwili robiąc półkrok w bok, zdołał osiągnąć tylko tyle, że nie przyjął pocisku czołowo. Miast tego prześlizgnął się on po żebrach i klatce piersiowej, zdzierając poszarpane pasy mięsa i skóry. Przy zderzeniu z ceglaną ścianą, ta po prostu eksplodowała obłokiem pomarańczowych odłamków i kula wpadła do środka.
Jej zniknięciu towarzyszył płacz i krzyki ludzi mieszkających w środku, rażonych we śnie odłamkami muru. W jednej chwili, niewielkie i dopuszczalne ryzyko wciągnięcia cywili w konflikt, zmieniło się w niepotrzebne straty. Ich ból był wynikiem jego błędu. Nie doceniał mocy techniki grubasa. Nie musiał się obracać, by wiedzieć, że ranny w nogi zealota odczołguje się na rękach w kierunku oświetlonej lampami ulicy. Nałożone więzy, wydrenowane przez ostateczną obronę, nie mogły go powstrzymać. Jak długo jednak istniały, agent wiedział, że bez problemu go znajdzie. Wszystko w swoim czasie. Teraz istotniejsze było wnętrze baraku. Z wahaniem zagłębił się w mrok. Nieduży sygnał życiowy schylony nad drugim, jeszcze mniejszym, okazał się nastoletnią dziewczynką obejmująca małego brata. Ledwie lekko ranna zanosiła się płaczem, wołając po imieniu leżącego. Jego puls już jednak zgasł. Ktoś, może ich matka, miotał się w drugim pokoju, by wreszcie wybiec z domu. Zapewnie w poszukiwaniu pomocy u sąsiadów. Ojciec spał w pobliżu jak zabity, ale z dochodzącego zapachu wywnioskować można było, że był po prostu w alkoholowym upojeniu. On odpadał jako dawca ze względu na alkohol w organizmie, ona była już za daleko.
W międzyczasie zealota poruszał się szybciej, na tych swoich patykowatych odnóżach, niż można oczekiwać. Jeszcze chwila i znajdzie się poza zasięgiem Chimyaku. Wyczerpany niedokrwieniem i słaniając się, nie zdoła powstrzymać przed ucieczką wroga państwa.
Teraz albo nigdy, wszystko albo nic. Agent cicho przysunął się od tyłu do dziewczynki. Zatykając jej usta, rozciął kamą tętnicę ramienną, pozwalając jej płynom spływać po twarzy martwego brata. Gdy tylko poczuł, że ciało staje się bezwładne, zacisnął na jej ramieniu opaskę z własnej nici, by następnie powtórzyć to samo z prowizorycznym opatrunkiem z odciętego rękawa. Pozostało tylko jedno. Ciało chłopaka nadal miało w sobie resztę krwi. Gdy z nim skończył, ten wyglądał jak po ataku psychopatycznego zabójcy.
- Cóż, w pewnym sensie, to ja go zabiłem.
Walcząc z bólem ran, agent wyszedł z domu, podążając za wibracjami nici na nogach celu. Nie próbował się ukrywać. Zealota zresztą wiedział, że jest ścigany. Swoim ostatnim punktem oporu postanowił uczynić latarnię kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy agent dotarł na odległość kilkunastu kroków, oparty plecami o latarnię Babilończyk głęboko zaciągnął się po raz ostatni cygarem. Między jego dłońmi brzęczała już skądinąd znajoma kula energii.
Bez słowa agent zwinął łańcuch kusarigamy, rozkręcając ciężarek. Stracił za dużo krwi, na jakieś wymyślne sztuczki. No i chciał sukinsyna najzwyczajniej zabić raz i na zawsze. Dla siebie. Dla dzieci. I dla Sanbetsu.
- Twoje imię, Babilończyku?
Uśmiech na twarzy przybysza pozostał nieruchomy. Lekko drgnął dopiero z chwilą, gdy uwolnił tnąca kulę energii.
- Bunha!
Tekkey pokrywając prawą dłoń ochronną plecionką nici, wymierzył ostrze kamy w nadlatującą kulę. Jednoczesnym podrzutem w górę ciężarka zakończył swoją popisową technikę.
- Soeboshi!
Gdy obciążnik pomknął w głowę obcego, przykrytą filuternie przekrzywionym cylindrem ostrze kamy zderzyło się z szarym pociskiem.
< Higure, Nowe Miasto, godz. 7>
Kapitan otarł czoło ręcznikiem, przyglądając się bacznie młodszemu koledze.
- Mamy swoje wtyki w centralach służb ratunkowych. Czyściciele byli szybsi od ratowników wezwanych przez mieszkańców, ale mimo to nie znaleźli nigdzie twojego przyjaciela. Nawet jego trupa.
- Nawet z tym durnym cylindrem na głowie, moja broń musiała mu zafundować przynajmniej wstrząs mózgu – żachnął się Tekkey. - Ktoś pomógł mu się wydostać. Albo to, albo jest jakimś zombie.
Kapitan uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Ty też nie wyglądasz źle, jak na gościa, który powinien być martwy.
- Nie łatwo mnie zabić. Ale to nie zmienia faktu, że wybierali mi z ciała przez godzinę odłamki mojej kamy. Te dzieci nie miały tyle szczęścia.
Aotaro spoważniał nieco, jakby ważąc możliwe scenariusze. Pokiwał wreszcie potwierdzająco głową, raz jeszcze w zaskakując Ookawę.
- Podjąłeś właściwą decyzję. No i masz to głupie szczęście, bo dziewczynka żyje. Nadal nie wiemy kto i czego właściwie od nas chce, ale przynajmniej ustaliłeś, że ktoś się nami interesuje. Wybitny wywiadowca z ciebie nie będzie, ale na wabia i do misji samobójczych się nadasz. Załatwię ci przeniesienie do korporacji.
- Po dzisiejszych wydarzeniach wolałbym nie, z całym szacunkiem. Obecny układ mi pasuje.
- Naiwniak, myślisz że masz jakiś wybór? – po przyjacielsku walnął agenta w plecy. - Witamy w „Akigyou”! |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
^Coyote |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 07-07-2012, 13:50
|
|
Zdążyłem być pierwszy z oceną No to po kolei: napisałeś wszystko w miarę dobrze, bo znalazłem tylko kilka literówek i słabszych dialogów. Zrobiłeś z konfrontacji przypadek i chyba o to chodziło w Ninmu ,więc popieram. Nie spodobało mi się jak odwróciłeś przebieg walki tzn. jak nagle zacząłeś wygrywać po przygwożdżeniu do ściany. Powiedzmy sobie szczerze mało prawdopodobne to było. W karcie NPC wyczytałem, że posługiwał się szkołą walki no i ją uwzględniłeś. Ale tylko tak ,że Bunha tu, Bunha tam.. Prawie wcale normalnej walki. Ty też swoją szkołę olałeś ,bo ograniczyłeś się do ledwie jednej techniki. Jak już się ma dodatkowe możliwości lepiej z nich korzystać Co więcej mogę napisać to że ucieczka na koniec była złym rozwiązaniem. Do takiej walki lepiej by mi pasowało przerwanie walki z winy losu.
Tekkey 6,5/10 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
»Twitch |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 09-07-2012, 13:39
|
|
Tekkey
Od strony technicznej nie będę się czepiał, dla mnie czytało się dobrze i szybko, nie było większych zgrzytów. Widać, że masz bogaty zasób słownictwa. Dla mnie spodobała się kreacja Twojego przełożonego i lekka nuta humoru którą przemyciłeś podczas rozmów z nim. Nie spodobał mi się wizerunek zaatakowanej przypadkiem rodziny. Dlaczego musi zawsze pojawić się jakiś alkoholik? Nie mam nic przeciwko dla samego motywu z przypadkowymi ofiarami, a jedynie ten obraz patologii dziejącej się gdzieś obok, tyle tego jest w różnych produkcjach, że dla mnie czasami wygląda to jak wciskanie na siłę. Jeżeli chodzi o samo starcie to prócz końcówki było niezłe. Ciekawy pomysł na wykorzystanie umiejętności obydwu panów. W karcie nie ma informacji w jaki sposób Gitter korzysta ze swoich mocy. Skoro ,,power ball" ma teoretycznie większą siłę rażenia to mógł z niej skorzystać w celu szybszego pokonania, problematycznego jak się okazało, oponenta. Tu więc nie zgodzę się z Coyote. Koniec walki mniej mi się podobał. Nie chodzi mi o to, że wróg uciekł. Spodziewałem się, że spróbuje jeszcze użyć swojej magii do obrony, albo sprawi, że ten odwrót będzie wiarygodniejszy. Jeżeli chodzi jeszcze o postać Twojego przeciwnika to liczyłem, że ze swoimi barwnymi opisami i jego aktorstwem jakoś ciekawiej go wykorzystasz.
Cytat: | Zajebiście wyluzowany kwiat lotosu na tafli jeziora, ot co. |
Ocena: 7,5/10 |
|
|
|
Starke |
#4
|
Posty: 102 Wiek: 37 Dołączył: 07 Lut 2012 Skąd: Z przypadku
|
Napisano 12-07-2012, 03:04
|
|
Będę się trochę czepiał, pozwolisz? Niezbyt jednak skrupulatnie: stylistykę prawię w całości pominę (poza kilkoma kwestiami, o czym niżej), takoż literówki. Część z tego to błędy, część – wątpliwości.
Cytat: | ... co przyświecało umieszczeniu tej sentencji... |
Coś (np. intencja) przyświeca komuś w robieniu czegoś (np. umieszczaniu sentencji), a nie samemu robieniu.
Cytat: | Wszystko, by zatuszować burdel... |
(A) wszystko to, bez zaimka się tutaj nie obejdziesz.
Cytat: | Yoh Aotaro nie przewyższał Ookawy wzrostem nawet o centymetr. Był wręcz niemal pół głowy niższy. |
Straszny bubel stylistyczny. Muszę tłumaczyć, o co chodzi?
Cytat: | Mimo to, gdy tylko zechciał... |
Dla czynności iteratywnej (powtarzającej się) raczej aspekt niedokonany: chciał. Inaczej: gdyby zechciał.
Cytat: | ...dentystą będąc... |
Szyk przestawny jest charakterystyczny dla poezji/prozy poetyckiej. Czyli, nie tu.
Cytat: | Marsz przez oszczędnie oświetlone ulice okolicy, malowniczo nazywanej Rybią Głową |
A nie przypadkiem ,,dzielnicy"?
Cytat: | - Jak się pan zaopatruje na przymusową darowiznę dla bosych mieszkańców Miasta Cegły? |
Na tę kwestię zapatruje się tak, że każdorazowo zaopatruje się w drugą parę butów, na okoliczność spotkania z upierdliwym agentem Sanbetsu
Cytat: | ...ponownie nacierające frontalnie... |
Niczym Sobieski pod Wiedniem, względnie jazda Nordlingów A tak serio: lubisz obrazowość, ale obrazowość niekoniecznie lubi Ciebie. Stylistyka.
Cytat: | ...wesołek musiał zostać obezwładniony... |
Cytat: | ...cienie stawiały opór, by zostać wreszcie zgniecione... |
Uczysz się niemieckiego? Jeśli tak, to uważaj: ten język (jak i kilka innych, np. łacina, grecki, nawet angielski, choć nie do tego stopnia) lubi stronę bierną, za którą język polski nie przepada. Nadużywanie strony biernej prowadzi do nienaturalnego ,,usztywnienia" tekstu.
Cytat: | ...piruecie, za które |
Za który.
Cytat: | ...lecz nie jeszcze nie beznadziejnie okaleczony |
Nie.
Cytat: | ...w niemym podziwie Tekkey patrzył... |
W niemym podziwie Tekky zdążyłby tak ze trzy razy zginąć. Sekwencja, akcja, czas.
Cytat: | W międzyczasie zealota poruszał się szybciej, na tych swoich patykowatych odnóżach, niż można oczekiwać. |
Mówiłem coś o opisowości?
Cytat: | Ciało chłopaka nadal miało w sobie resztę krwi. |
Jeśli jego ciało nie zostało przepołowione, zawieszone na haku i podłączone pod system osuszający, tej krwi było więcej niż ,,reszta".
Pierdoły, choć buble stylistyczne rażą i mają pewien wpływ na ocenę końcową.
Fabuła nie jest zła, jak na ograniczający kontekst (walka). I tenże kontekst decyduje o najsłabszym punkcie wpisu, czyli samej potyczce (mam na myśli opis walki sensu stricto, a nie jej okoliczności). Starym, niedobrym, pebeefowym zwyczajem jest ona pozbawiona ikry i jakiegokolwiek klimatu.
Co innego anime/film, co innego tekst – jedno nigdy nie będzie drugim, jak bardzo byś się nie starał. Nadlatujące frontalnie ostrza i zdumienie na twarzy to ewidentnie odpowiednik filmowego spowolnienia akcji, takoż kilka innych części Twojej pracy.
(Między innymi dlatego literatura oparta o filmy fantasy czy systemy erpegowe jest z reguły chłamem i niczym więcej).
Drugi problem to opis. Starym, niedobrym, również pebeefowym zwyczajem gracze starają się opisać daną sytuację, podczas gdy oceniający mają za zadanie ocenić pewną historię, pewien tekst, zamkniętą (mniej lub bardziej) pracę. Twoje dzieło to tylko opis, przez co nie rozwijasz w pełni możliwości, które masz. Stąd nuda i schematyzm, którego nie udaje się uniknąć zdecydowanej większości pebeefowych graczy. Piszący jest reżyserem, nawet jeśli został poddany pewnym ograniczeniom, nie zaś aktorem.
Trzeci problem...nie, nie chce mi się. Nie dzisiaj
Plusem pracy jest niewątpliwie zawarty w niej humor. Uśmiechnąłem się kilka razy, co po lekturze dziesiątek wpisów autorstwa osób, które jedynie próbowały być zabawne, stanowi pewien powiew świeżości. Całkiem umiejętnie skontrastowałeś ten humor z elementem grozy (trupy na ,,polu bitwy"). Jeśli przestaniesz tworzyć opisy i zamiast tego zaczniesz komponować pełnowymiarowe (nawet krótkie) prace, efekt będzie bardziej zauważalny i o wiele smakowitszy.
Dość umiejętnie oddajesz też charakter postaci. Nie jest to natrętne, nie narzuca się, a mimo to czytelnik czuje do niej pewną sympatię, rozumie ją.
W charakterze zakończenia: mam wrażenie, że niewiele się zmieniłeś od czasu, gdy oceniałem Cię po raz pierwszy, a trochę tego czasu już minęło. Na pewno popełniasz mniej błędów, nadal jednak pozostajesz na etapie potencjału. A potencjałem można sobie tyłek podetrzeć: liczy się jedynie jego wykorzystanie.
Kiedyś dałbym Ci więcej, ale dzisiaj masz 6. |
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 12-07-2012, 08:34, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
*Lorgan |
#5
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 12-07-2012, 18:38
|
|
Tekkey – Czas na moje trzy grosze. Rozpisywać się nie będę, bo nie ma o czym: wpis nie był ani na tyle marny, żeby opracować listę nonsensów i ją skrytykować, ani na tyle zachwycający, żeby szczegółowo go przeanalizować.
Grosz pierwszy, roboczo nazwany "dobrą monetą": historia była spójna, dynamiczna i idealnie wpasowała się w scenariusz z Ninmu. Nie ograniczyłeś się do korzystania z pospolitego słownictwa i nie zastosowałeś klasycznej konstrukcji opowiadania.
Grosz drugi, czyli "obol dla Charona": okoliczności, w których odbyła się retrospekcja walki były nad wyraz nieciekawe. Tak samo zresztą, jak opis Yoh Aotaro. Zwróć proszę uwagę na to, że nie chodzi mi o wygląd i zachowanie tego drugiego, tylko o literackie przedstawienie. Nie wiem, czy istnieje takie określenie, ale przepoetyzowałeś niektóre fragmenty tekstu. Pisałem wcześniej, że fajnym zabiegiem było urozmaicenie używanego języka, ale posunąłeś się miejscami po prostu za daleko. To samo zrobiła w swojej ostatniej walce Naoko, ale nie napisałem wtedy na tyle długiego komentarza, żeby to uwzględnić. Wreszcie, spaprałeś zakończenie pojedynku z Gitterem.
Grosz trzeci, "wdowi": pamiętam Twoją walkę z Bakushinem i Dannem. Pierwsza wspomniana miała znacznie lepszy warsztat i gorszy schemat. Ciekawe, czy tylko mi wydaje się to szalenie dziwaczne Druga bardziej już przypominała tę, w złym znaczeniu. Podsumowując, tendencja jest spadkowa i liczę, że wyciągniesz z tej refleksji wnioski, które pozwolą Ci pisać lepiej, bo o to przecież nam wszystkim w jakiejś mierze chodzi.
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Tekkey'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|