Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 2] Coyote vs NPC (Hagen Pustynny Wiatr) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Coyote, 18-05-2012, 15:51
 Przesunięty przez Lorgan, 01-02-2018, 00:33

2 odpowiedzi w tym temacie
^Coyote   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Legenda:
- Coyote (2610 Douriki)
- Hagen Pustynny Wiatr (2356 Douriki)

Polowanie specjalne: Kieł kontra kieł

Rzadko odwiedzałem stolicę Khazaru, bo za bardzo przypominała mi Ishimę. Tłok, korki, hałas i rażące światła. Kto by pomyślał, że nawet w państwie ogromnie szanującym przyrodę są takie miejsca, co?
Stanąłem przed drzwiami ogromnej wieży, która była celem mojej podróży.
- Wilcza klatka, jak to nieprzyjemnie brzmi – stwierdziłem pod nosem.
Po ostatniej walce okazało się, że potrzebuję treningu. I to nie byle jakiego. Byłem o włos od pokonania tego przerażonego agenta, a jednak przegrałem. Takie rzeczy bolą najbardziej. Poprzysiągłem sobie, że jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, wypruję z niego flaki i udekoruję nimi słupy telegraficzne. Gdyby nie łut szczęścia, byłbym teraz martwy, zakopany gdzieś w zniszczonych kanałach pod babilońskim miastem.
Drzwi do Klatki otworzyły się w akompaniamencie dźwięków tłoków, które mozolnie rozwierały się na boki. W świetle pojawił się niski człowiek.
- Proszę za mną, szamanie - powiedział.
Rozluźniłem się trochę i podążyłem za nim długim, wąskim korytarzem. Kiedy wreszcie dotarliśmy do celu, nie mogłem uwierzyć, że będę walczył w takim miejscu.
- Co to ma być? - Zapytałem lekki poirytowany.
- Twój przeciwnik uznał, że w takim otoczeniu będzie ci się dobrze walczyło, panie szamanie.
Stałem przed szybą, za którą rozciągała się rekonstrukcja fragmentu jednej z dzielnic Ishimy. Mój przeciwnik, kimkolwiek był, dobrze sprawdził moją przeszłość, skoro wybrał akurat tę arenę.
- Jak się nazywa ten mój przeciwnik?
- Hagen - odparł bez wahania przewodnik. - Hagen Pustynny Wiatr.
Słyszałem już kiedyś to imię. Po wykonaniu jednego z zostałem do niego porównany. Podobno mamy identyczny styl bycia i walki. To samo mówiono o naszej sprawności bojowej.
- Jeżeli zechce pan odprężyć się przed walką, mogę wskazać odpowiednie miejsce - zagadnął przewodnik, kiedy przez dłuższy czas trwałem pogrążony w myślach.
- Wpuść mnie do środka - rozkazałem szorstkim głosem.
- Ależ panie szamanie, walka rozpocznie się dopiero za godzinę. Na pewno jest pan zmęczony po podróży..
- Powiedziałem, wpuść mnie do środka. Zaczekam tam na mojego przeciwnika.
Zdębiały facet przez chwilę bezdźwięcznie poruszał ustami, ale potem otrząsnął się, wyjął jakiś pilot i naciśnięciem przycisku podniósł szybę oddzielającą nas od areny. Bez słowa wszedłem do środka i zeskoczyłem na zrekonstruowaną ulicę, kilka metrów niżej. W zamyśleniu dotknąłem pobliskiej ściany. Była solidna i brudna. Rekonstrukcja nie oznaczała najwyraźniej postawienia ładnie wyglądającej makiety. Zadbano nawet o takie szczegóły jak brud.
Przeszedłem w ciszy kilka metrów, do niewielkiego skrzyżowania jednokierunkówek, po czym usiadłem i zwiesiłem głowę. Nie było potrzeby zwiedzania tego miejsca. Doskonale je znałem. To obszar należący do gangu Hei-Ho. Pomniejszej organizacji, którą obserwowałem przez kilka miesięcy. Ten cały Hagen musiał być bardzo pewien siebie, skoro wybrał takie miejsce. Zapewni mi ono olbrzymią przewagę taktyczną. Zwłaszcza w połączeniu z moimi szamańskimi mocami. Może mój przeciwnik zna te tereny jeszcze lepiej? A może jego moc szczególnie się tu przyda?
- Hagen, Hagen... - zacząłem powtarzać cicho pod nosem.
Kiedyś jeszcze o nim słyszałem. Lata temu. W plemieniu. Wytężyłem umysł do granic możliwości, żeby przypomnieć sobie jakieś szczegóły. Należał do wschodniego plemienia psowatych, naszych największych rywali. Zdradzało to częściowo naturę jego transformacji i styl bycia. Wschodnie plemię to w większości wagabundzi.
Niespodziewanie usłyszałem dźwięki gitary. Podniosłem ostrożnie głowę i okazało się, że ktoś mistrzowsko mnie podszedł. Był to smukły mężczyzna o długich włosach i młodej twarzy. Ubrany w brązowy płaszcz siedział na pobliskim krawężniku i brzdąkał na swoim instrumencie.
- Spodziewałem się, że cię tu znajdę - zagadnął.
Przyjrzałem się mu uważnie: brak wyraźnie zarysowanej muskulatury zdradzał, że nie był typem siłacza. Miał lekką budowę i z pewnością był szybszy ode mnie. Jego zręczność zdradzało także to, że mistrzowsko się do mnie podkradł. Dopóki nie zaczął grać, nie miałem pojęcia o jego obecności.
- Od dawna chciałem się z tobą zmierzyć - kontynuował, kiedy zrozumiał, że nie mam nic do powiedzenia.
Nie zauważyłem u niego żadnej broni, co by się zresztą zgadzało. My z plemion psowatych rzadko kiedy posługujemy się technologicznymi gadżetami. Cała nasza potęga płynie z instynktów i transformacji.
- Chcesz już zacząć? - Spytałem.
- Nie, spokojnie. Nasza walka została zakontraktowana na godzinę 23:00. W takich przedstawieniach najważniejsi są przecież widzowie.
Westchnąłem.
Czy to rzeczywiście mógł być gość z plemienia psowatych? Przecież tylko kompletny idiota lub zealota walczy dla poklasku. Nie ma w tym niczego spektakularnego. Ryzykuje się życiem po to, żeby zapewnić sobie i innym lepszy byt. Takie są prawa natury. Ale widownia? Tylko chory i spaczony umysł może tego pragnąć.
- Jesteś gwiazdą wśród szamanów, wiesz? - Kontynuował. - Twoja kariera rozwinęła się w zawrotnym tempie.
- Zazdrościsz? - Zapytałem drwiącym tonem.
- Nie, to nie to. Jestem ze wschodniego plemienia psowatych. Zawsze stawiali mnie jako twoją przeciwwagę. Mówili, że skoro ty osiągnąłeś to i to, ja muszę osiągnąć jeszcze więcej...
Ziewnąłem, ale on dalej mówił ,niezrażony.
- Ja nie chciałem tego wszystkiego. Wolałem mieć spokój, włóczyć się przez pola i lasy, grać na gitarze przy ognisku.
- Dlaczego więc tutaj jesteś? Dlaczego mamy walczyć?
Uśmiechnął się.
- Czy to nie proste? Pokonam cię dzisiaj i nikt więcej nie będzie nas porównywał. Uwolnię się z tej przeklętej spirali raz na zawsze.
Potrząsnąłem głową.
- Masz rację co do jednego.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Nikt więcej nie będzie nas porównywał.
Kiedy szykował się do odpowiedzi, rzuciłem się na niego w pełnym impecie. Zaskoczony ,w ostatniej chwili uskoczył przed zamaszystym sierpowym.
- Zaraz! - Krzyknął. - Walka się jeszcze nie zaczęła!
Wykrzywiłem się w szpetnym uśmiechu.
- Czyżby?
Zahaczyłem nogą o gitarowy futerał, który przyniósł ze sobą Hagen i posłałem go prosto w niego. Przedmiot roztrzaskał się z hukiem, kiedy zderzyła się z nim porastająca sierścią pięść mojego przeciwnika. Wkrótce cała jego sylweta nabrała zwierzęcych cech.
- Lykantropia - szepnąłem.
Hagen odrzucił gitarę i przyjął bojową postawę. Jeszcze przed chwilą cienkie ramiona teraz pokrywały nabrzmiałe mięśnie. Moje pierwsze wrażenie okazało się mylne. To nie szybkość jest jego największym atutem. Przetransformowałem się w biegu, tuż przed kolejną konfrontacją. Spróbowałem rozerwać mu gardło ostrymi jak brzytwa szponami, a on zamierzył się na moją pachwinę. Obaj uniknęliśmy ciosów. A przynajmniej wszystko na to wskazywało w pierwszej chwili. W ostatnim momencie unieruchomiłem stopę przeciwnika pod swoją i drugą ręką zamierzyłem się na jego wątrobę. W momencie, gdy cios miał zetknąć się z jego ciałem stało się coś zadziwiającego. Hagen zniknął. Dokładniej rzecz biorąc, przemieścił się z ogromną prędkością, a moje szpony przecięły tylko powietrze.
- Ładny skunks - skomentował.
- Co to do cholery było? - Warknąłem.
- Pokażę ci...
W ostatniej chwili zasłoniłem się skrzyżowanymi rękami. Potężny cios odrzucił mnie na niemal metr i pozostawił szybko puchnący odcisk na przedramionach.
Wreszcie odnalazłem się w tym starciu. Nie chodziło o to, żeby coś zdobyć, odzyskać, przed kimś uciec. Czekała mnie czysta, nieskrępowana walka z, wszystko na to wskazywało, godnym przeciwnikiem. Pozwoliłem, żeby silne emocje odpłynęły ze mnie i przestały ograniczać ruchy. Hagen zdążył skoczyć w moim kierunku z wystawionymi kłami i pazurami. Okręciłem się przekładając impet otrzymanego uderzenia na dodatkową siłę i kopnąłem. Przewaga zasięgu nogi nad rękami okazała się decydująca i mój przeciwnik poniósł tego konsekwencje. Koziołkował po ulicy, aż boleśnie zatrzymał go krawężnik. Wściekły, od razu zerwał się na równe nogi. Niczego jednak nie dostrzegł. Zniknąłem, kiedy tylko spuścił mnie z oczu po raz pierwszy. Kiedy tak stał i się rozglądał, zmiażdżyłem jego głowę między swoimi, imitującymi imadło, pięściami. Bezwładne ciało osunęło się na ziemię.
- Obiecałem ci, że nikt nas więcej nie porówna - wycedziłem gardłowo.
Moja forma stała się imponująca. Po aktywacji Henkei urosłem na znacznie ponad dwa metry i przybrałem masy. Walka była niemal zakończona. Wtem rozległ się sygnał.
- Za... częła się... - wystękał z ziemi Hagen.
- Co się znowu zaczęło?
- Wa... lka...
Dziwne światło padło na nas przez powiększającą się szczelinę w suficie. W różnych punktach areny uruchomiły się kamery. Rozejrzałem się trochę zdezorientowany. To był ogromny błąd. Zostałem chwycony w pasie przez olbrzymią bestię. Nie wyższą ode mnie, ale niesamowicie owłosioną i umięśnioną. Prawie identyczny kolor naszej sierści zlał się ze sobą, kiedy wbił mnie w ścianę. Wyglądało na to, że ostateczna przemiana dała mu nowe pokłady żywotności. Uścisk był stalowy, jednak moja siła jak dotąd nie miała sobie równych. Powoli i systematycznie zacząłem odginać jego ręce swoimi. Nasze wyszczerzone z wysiłku pyski były całkiem blisko siebie. Gdy już myślałem, że jest po wszystkim, Hagen włożył nowe siły w mocowanie się. To niewiarygodne, ale nie byłem w stanie go przezwyciężyć. Byłem silniejszy, ale różnica okazała się zbyt mała, żeby miała znaczenie. Walki wygrywa się jednak nie tylko siłą, ale i głową. To myśląc, wymierzyłem potężny cios czołem w nos przeciwnika. Bestia zawyła z bólu i rozluźniła ręce. Wykorzystałem tę chwilę nieuwagi i wyśliznąłem się na wolność. Odskoczyłem do tyłu, a przeciwnik momentalnie do mnie doskoczył. Znów ta niezwykła prędkość. Tym razem byłem jednak przygotowany. Hagen zatrzymał się jak wryty, nadziany brzuchem na moją pięść. Z jego otwartego pyska trysnęła ślina i krew. Zamachnąłem się drugą ręką, ale udało mu się postawić gardę. Znów zwarliśmy się w uchwycie. Ręka w rękę, mocowaliśmy się jak zapaśnicy. Napiąłem muskuły i zamiast przepychać się z przeciwnikiem, postanowiłem go unieść. Zaskoczony, zamachał tylko nogami, kiedy majtnąłem nim o najbliższą ścianę, rozbijając ją doszczętnie. Wpadliśmy do wnętrza budynku, który najwyraźniej imitował zwykły, mieszkalny dom. Potknąłem się i razem opadliśmy na drewniany stół. Hagen wyrwał mi się i zacisnął dłoń na moim gardle. Niewiele myśląc, ugryzłem go. Tym razem nie dał po sobie poznać, że go boli. W zastraszającym tempie opadałem z sił. Nigdy nie zdarzyło mi się toczyć walkę tyle czasu i przestawałem wyrabiać kondycyjnie. Dłoń na moim gardle zacisnęła się jeszcze mocniej. Przed oczami zaczęły mi tańczyć mroczki. Zostanie uduszonym to wyjątkowo niegodny sposób na przegranie walki. Wolną ręką pomacałem na ślepo po stole. Nóż kuchenny. Zacisnąłem małą broń w pięści i zamachnąłem się najmocniej, jak w tej pozycji się dało. Ostrze utkwiło w górnej części ramienia. To już najwyraźniej poczuł, bo potwornie zawył. Przetoczyliśmy się na podłogę i tym razem to ja byłem na górze. Wcisnąłem nóż głębiej w ranę i wyrżnąłem czołem w jego nos. Krew trysnęła na moje futro. Drugie uderzenie w to samo miejsce wybiło też nieszczęśnikowi kilka zębów. Może zaczną go teraz nazywać Hagen Szczerbaty Wilk? Oswobodziłem obie ręce jednym, silym szarpnięciem i zacząłem okładać oszołomionego przeciwnika. Ciosy nie były już tak silne, jak na początku walki, ale wystarczyły. Krwawa opuchlizna pokryła całą głowę mojej ofiary, która zadrgała i znieruchomiała. Dysząc, podniosłem się na klęczki, a później na proste nogi. W życiu chyba nie byłem taki wyczerpany. Jeśli ta seria uderzeń nie zakończyłaby walki, zapewne nie miałbym siły jej kontynuować. W akompaniamencie cofającej się transformacji, osunąłem się na ścianę.
- Gratulacje! - Rozległ się głos z jakiegoś odległego głośnika. - Coyote zwycięża swoją pierwszą walkę.


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Coyote – Ciekawe, czy czekałeś z tym wpisem na zamknięcie poprzedniej walki, czy przygotowałeś ją po... :DD Tak czy inaczej, podobało mi się. Wreszcie przedstawiłeś odrobinę bardziej rozbudowane starcie, czyli dokładnie to, czego wymaga się w tym Ninmu. Nie znalazłem zbyt wielu błędów, ani niedorzeczności fabularnych. Zaserwowałeś po prostu stary, dobry, klasyczny łomot.

Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Coyote'a.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #3 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Coyote - 7,5 pkt.

NPC - 6,5 pkt.

Zwycięzcą został Coyote!!!

Punktacja:

Coyote +60
Lorgan +10


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 14