6 odpowiedzi w tym temacie |
^Coyote |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 15-04-2012, 14:09 [Poziom 2] Pit vs Coyote - walka 1
|
|
Legenda:
- Coyote (2510 Douriki)
- Pit (2425 Douriki)
Polowanie VII: Legenda
Siedziałem wczepiony palcami w oparcie fotela. Normalnie nie zdecydowałbym się na przelot samolotem, ale miałem ważny powód, żeby znaleźć się szybko w Babilonie. Maszyna zatrzęsła się w lekkiej turbulencji, a ja zakląłem cicho. Nie o to chodzi, że nie ufałem technologii. Samolot został wyprodukowany w Khazarze przy zachowaniu najwyższych norm bezpieczeństwa. Bardziej niepokoił mnie czynnik ludzki. Nie lubię i nigdy nie lubiłem powierzać swojego losu w czyjeś ręce. Gdyby pilot popełnił błąd, byłbym martwy. Bez żadnych szans na ocalenie.
- "Podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy."
Komunikat wyrwał mnie z zamyślenia. Posłusznie wykonałem polecenie i już kwadrans później wychodziłem z lotniska. Odetchnąłem głęboko. Babilon to drugie po Khazarze miejsce, gdzie powietrze jest czyste. Gdyby nie ci przeklęci zealoci, byłoby to bardzo urokliwe miejsce.
- Witamy w Arkadii, najpiękniejszym mieście świata! – Zaczepił mnie kolorowo ubrany mężczyzna.
- Zjeżdżaj – warknąłem, próbując zdjąć niewygodny but przy pomocy pięty drugiej stopy.
- Zabiorę pana w najpiękniejsze miejsca! Bazyliki i inne zabytki nie mają przede mną tajemnic. Mogę pokazać nawet te z nich, które pomija się na zwykłych wycieczkach! – Kontynuował niezrażony.
Spojrzałem na niego gniewnie, lecz nawet nie zareagował.
- Jeśli nie lubi pan klasycznych wycieczek, też nie ma problemu! Znam kluby, dyskoteki, puby, wszystko co najlepsze!
Chwyciłem go za kołnierz i przyciągnąłem do siebie.
- Jeżeli zaraz się ode mnie nie odczepisz, skończysz w szpitalu...
Groźba odniosła skutek. Facet przełknął ślinę i jak tylko go puściłem, oddalił się szybko. Może nie powinienem był się w ten sposób zachowywać, ale nie dość, że marnował mój cenny czas, to coś mi mówiło, że z zadawania się z nim mogłyby wyniknąć jakieś kłopoty.
- Dobrze więc... – powiedziałem do siebie i wyjąłem z płaszcza zadrukowany kawałek papieru. – Powinienem zdążyć na czas.
***
Osoby zgromadzone na aukcji wyglądały wpływowo. Na każdej twarzy było wypisane, że niczego się nie boi i ma ogromną władzę. Z tym "niczego się nie boi", to była oczywiście lekka przesada. Zdumiewająco łatwo było zastraszyć takich nadętych durniów. Nie raz się już o tym przekonałem. Czaiłem się skulony na belce pod sufitem. Ochrona kręciła się po całej posesji, więc musiałem pozostawać bardzo cicho, żeby mnie nie wykryła. Co tutaj robiłem? Rutynowa, choć bardzo ważna misja zmusiła mnie do opuszczenia przytulnego Khazaru. Podobno ktoś sprzedawał bezcenny artefakt mojego ludu, skradziony jeszcze podczas wojny. Na początku dziwiłem się, że do tak prostej misji wybrano właśnie mnie, ale kiedy dowiedziałem się o jaki przedmiot chodzi, wszystko zrozumiałem. Arka Dziejów, bo o nią chodziło, była legendą. Podobno zawierała tajemnice mocy szamanów, których do tej pory nie rozszyfrowali żadni naukowcy. Jeżeli było to choćby częściowo prawdą... Wolę o tym nie myśleć. Najważniejsze to skupić się na zadaniu i jak najszybciej odzyskać Arkę.
Spojrzałem zaciekawiony w dół. Aukcja dopiero się rozpoczynała, chociaż zapewne byli już wszyscy zaproszeni goście. Najwięcej było, co chyba nikogo nie dziwi, Nagijczyków i Sanbetów. Wzbogacenie nadludzi o nasze moce musiało być bardzo kuszące.
- 100,000,000 Kouka – wyśpiewał licytator. – Cena wywoławcza została osiągnięta. Kto da więcej?
Zaczęło się. Zgromadzeni jeden po drugim zaczęli podnosić do góry kartki. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z obecności pewnych znanych przestępców.
- 250,000,000 Kouka. Czy dostanę 300,000,000?
Coś przykuło moją uwagę. Światła za ogrodzeniem, które dostrzegłem przez okno. Czyżby...
- Policja – obwieścił ktoś spokojnie na sali. – Szanowni państwo, musimy przełożyć ciąg dalszy licytacji. Proszę udać się w kierunku dróg ewakuacyjnych. Nasi ludzie zapewnią bezpieczną drogę na zewnątrz.
Bez hałasu, oburzenia i paniki, wszyscy zgromadzeni ruszyli ku pancernym drzwiom. Sejf, w którym spoczywała Arka został zamknięty i odholowany. Sprawy nie układały się zbyt dobrze, ale w tym zamieszaniu mogłem jeszcze osiągnąć swoje.
Policja przedostała się przez ochroniarzy przy wejściu i wtargnęła na teren posesji, kiedy goście wciąż przechodzili przez pancerne drzwi. Przemknąłem boso po żelaznej belce aż do jej krawędzi i przeskoczyłem na dach wózka widłowego, który przewoził sejf. Kierowca musiał usłyszeć mój upadek, bo zatrzymał się i wychylił z kabiny. Błąd. Chwyciłem go za głowę i szarpnąłem, pozwalając zwłokom osunąć się na ziemię po cichym chrupnięciu. Gdybym tylko potrafił prowadzić, wszystko byłoby dużo prostsze. Westchnąłem i wsunąłem się do kabiny. Dźwignie, przełączniki i przyciski. Jedne odpowiadały za wznoszenie, inne za opadanie wideł.
Przesunąłem lekko dźwignię. Mechanizm skrzypnął i sejf powoli zaczął unosić się do góry. Kiedy został wzniesiony na maksymalną wysokość, szarpnąłem dźwignią w przeciwną stronę i ciężki ładunek z hukiem zwalił się na twardą posadzkę. Wygiął się lekko, ale nie pękł. Kiedy postanowiłem potworzyć manewr, ktoś wysadził drzwi wejściowe. Zdążyłem schować się w cieniu, kiedy do środka wpadli doskonale wyposażone oddziały specjalne policji.
- Jeszcze tych tu było trzeba – powiedziałem i wsunąłem rękę z powrotem do kabiny wózka widłowego. – Miłej zabawy.
Wrzuciłem wsteczny i wgniotłem pedał gazu. Pojazd warkocząc głośno ruszył na zdezorientowanych policjantów. Nie tracąc czasu przetransformowałem ręce i przywarłem do sejfu. Chciałem oderwać drzwiczki od zawiasów, ale byłem za słaby.
- Z czego oni robią te pudła? – Zapytałem zirytowany.
- Nie wiem, ale wygląda mi na dobry przewodnik – usłyszałem niespodziewaną odpowiedź.
Podniosłem wzrok tylko po to, żeby zobaczyć jak jakiś facet w płaszczu i kapeluszu kładzie dziwnie świecącą dłoń na sejfie. W jednej chwili poczułem, jakby przez moje ciało przeniknęła fala igieł. Kiedy odzyskałem świadomość, leżałem kilka metrów dalej, lekko dymiąc. Gdyby nie to, że zacząłem się już transformować, byłoby krucho.
Warknąłem i podniosłem się na kucki. Moje rozmiary zwiększały się z każdym uderzeniem serca.
- Zapłacisz mi za to zealoto – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie jestem zealotą, Khazarczyku. Pomagam w międzynarodowym śledztwie przeciwko wam.
Skoczyłem na niego z wyciągniętymi do przodu pazurami. Tamten jednak tylko się nieznacznie uśmiechnął i zatopił ostrze jakiegoś miecza w ziemi. Byłem dosłownie pół metra od niego, kiedy zimna stal raniła mnie w nogę. Jak mogłem nie zauważyć ataku? Gość ciągle stał tam gdzie wcześniej, nie wyczuwałem nikogo w pobliżu, a jednak z długiego rozcięcia na nodze ciurkiem leciała krew. Odskoczyłem.
- Co to było?
Facet wzruszył ramionami.
- Nic takiego. Jeszcze nie umiem się tym do końca posługiwać.
- Drwisz sobie ze mnie? – Zapytałem cicho.
- Poddaj się – powiedział zupełnie poważnie. – Nie masz po co walczyć. Wyłapiemy was wszystkich.
- Pewność siebie godna nadczłowieka – stwierdziłem. – Mylisz się co do mnie. Nie jestem z tamtymi. Nie zamierzam się jednak tłumaczyć przed kimś takim jak ty.
- Nie pozostawiasz mi zatem wyboru – machnął ręką na pozostałych, żeby ruszyli przez pancerne drzwi za zbiegami. – Postaram się załatwić to szybko.
- Spróbuj – zachęciłem i przybrałem groźną pozę.
Dzięki mojemu Toukai udało mi się szybko zasiać w przeciwniku ziarno wątpliwości. To zwykle wystarczało do przeprowadzenia niespodziewanego ataku.
Rzuciłem się do przodu, spodziewając się jego spóźnionej reakcji. Wyciągnął ręce do przodu i wystrzeliła z nich jakaś świetlista kula. Można się tego było spodziewać. Wykonałem szybki zwód i uniknąłem trafienia. Następnie wybiłem się w bok, w stronę sejfu. Kolejny pocisk już mknął w moim kierunku. W ostatniej chwili skryłem się za wzmocnioną ścianką, która przyjęła uderzenie. Wreszcie wytrzymałość budulca do czegoś mi się przydała. Przeciąganie walki działało na moją niekorzyść. W każdej chwili mogło tu zaroić się od wrogów.
Kątem oka dostrzegłem, jak ze ściany koło mojej głowy wynurza się ostrze katany. Desperacko się uchyliłem, ale broń i tak mnie dosięgła. Na szyi otworzyło się nacięcie, z którego spłynęła krew. Nadszedł czas na ciężką artylerię. Przemieniłem się raz jeszcze. Korzystając z mocy mojej ostatecznej, kojociej formy, wymazałem się z umysłu przeciwnika. Teraz nawet ta dziwna sztuczka z pojawiającym się ostrzem nie mogła mi zagrozić. Wyskoczyłem zza sejfu i opadłem na niczego nie spodziewającego się przeciwnika. Zdążył tylko jęknąć, kiedy zdał sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazł. Kilkakrotnie zatopiłem pięść w jego twarzy, po czym chwyciłem go za chabety i cisnąłem w sejf. Odbił się od niego głucho i osunął się bezwładnie. Doskoczyłem do niego szybko, żeby zadać ostateczny cios, ale coś odwróciło moją uwagę. Drzwi sejfu były uchylone. Zapewne ten dziwny pocisk energii rozbroił elektroniczne zamki. Podszedłem do nich i zaciekawiony zajrzałem do końca. Arka niestety nie przetrwała tego, co się z nią działo i stanowiła teraz tylko kupkę drzazg i śmieci. Przynajmniej nikt już jej nie wykorzysta do niecnych celów.
- Wilczku – usłyszałem za sobą.
Spojrzałem przez ramię i zobaczyłem, że mój przeciwnik ponownie stał na nogach, słaniając się lekko, a między jego dłońmi lśniła kolejna kula energii. Wypuścił ją zanim zdążyłem coś powiedzieć lub zrobić. Mechanizmy sejfu nie wytrzymały kolejnego szoku i po prostu eksplodowały.
W tumanach kurzu gość rozglądał się za mną, chcąc zapewne sprawdzić, czy przeżyłem uderzenie. Nie miałem żadnego interesu w kontynuowaniu tego pojedynku. Wraz ze zniszczeniem Arki Dziejów moja misja dobiegła końca. Spojrzałem w dół, na zdezorientowanego przeciwnika, po czym przebiegłem po stalowej belce pod sufitem wprost do dużego okna, z którego szyba wyleciała podczas niedawnej eksplozji.
***
Na lotnisko szedłem cały obolały. Porażenie prądem to nic przyjemnego. Będąc już prawie przy samym drzwiach, usłyszałem znajomy, denerwujący głos.
- Przyjacielu! Potrzebujesz może przewodnika? Dostarczę ci wspaniałej rozrywki! Wyglądasz na odrobinę zagubionego w tym wielkim, wspaniałym mieście!
Teraz już wiem, że mimo całego piękna, nigdy nie polubię Babilonu. Zacisnąłem pięść i odwróciłem się do kolorowo ubranego gościa.
- W jednym masz rację – stwierdziłem cicho. - Dostarczysz mi odrobiny rozrywki zanim opuszczę to przeklęte miejsce. |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
^Pit |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 15-04-2012, 21:26
|
|
Styczeń 1612
Sanbetsu, Ishima, Strefa Wymiany, doki
Pobojowisko. Tak jednym słowem dało się opisać to co zostało z pokoju przyportowego hotelu. Popękane szyby, stłuczone lampy czy sypiące pierze, podziurawione łóżka zdradzały iż niedawno odbyła się tu strzelanina. Na osmalonej ziemi leżało mnóstwo odłamków, szkła i innych śmieci, chrupiących pod stopami.
- Ani mi się waż ruszyć! – Opięty w kamizelkę kuloodporną żołnierz w mundurze i z maską przeciwgazową na twarzy przycisnął jakiegoś draba do ściany, grożąc pistoletem. Dwaj inni podejrzani leżeli już spętani na podłodze, jęcząc w strachu, i przeklinając dzień.
- Cholera, ostrzegajcie mnie, kiedy macie zamiar wysadzić pół ściany! – Z zewnętrznego korytarza wyłonił się jasnowłosy chłopak o elegancko przystrzyżonej bródce. Przyjrzał się zatrzymanym, po czym jego uwagę przykuła ogromna dziura, ujawniająca tynk i okablowanie, z którego wciąż sypały się iskry.
- Poruczniku, zabezpieczyliśmy dwie walizki i laptopa! – oznajmił jeden z przybocznych.
- No to brawo, że coś w tym pier.dolcu dało się w ogóle znaleźć! Nie kazałem wam robić totalnej rozpierduchy!
- Za przeproszeniem, ale stawiali czynny opór!
- Trzy granaty i wystrzelany na wpół oślep pełen magazynek! Na trzech, przerażonych chudzielców! – Dowodzący był wyraźnie zniesmaczony ale nie dumał zbyt długo nad temperamentem swoich podwładnych. Wyrobią się z czasem, nabiorą doświadczenia i ogłady, pomyślał. Bardziej martwiło go coś innego. Od nieco ponad trzech miesięcy zajmował się sprawą kradzieży DNA Agentów a głównych podejrzanych nadal nie było widać. Zealota Coltis nie pozostawił po sobie żadnych wskazówek, tylko trupy ochroniarzy, pilnujących jego celi.
- Poruczniku Araraikou – odezwał się ktoś z zespołu uderzeniowego. – Coś mamy!
Kaeru szybko podszedł i zajrzał do środka otwartej walizki. Pod podwójnym dnem ukryty był mikrodysk. Czyżby tym razem miała pojawić się jakaś iskierka nadziei? Liczył na to z całych sił.
- Dam to komu trzeba, będzie wiedziała co robić…
----Vs ----
2425 Dou -----------2510 Dou
Marzec 1612
Sanbetsu, Ishima, Strefa Wymiany
Krople deszczu donośnie dudniły o blaszane zadaszenie kawiarenki. Umiejscowiona na drugim piętrze pozwalała obserwować wylot na ulicę, na której już dużo się działo, mimo wczesnej pory. Samochody powolnie przepychały się do przodu, mijając źle zorganizowane światła, trąbiąc okazjonalnie na tłumy przechodzące w poprzek drogi. Każdy chciał zdążyć na czas do miejsca w którym pracował. Ja nie miałem tego problemu. Mój czas pracy był nielimitowany. Ale jakoś nikt nigdy nie płacił za nadgodziny.
- Pańska kawa – oznajmił kelner i ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Chwyciłem gorącą filiżankę. Pod spodem, na talerzyku leżała mała, złożona na pół karteczka. Czyżby mój informator miał się spóźnić? Łyk mocnego napoju pozwolił mi odzyskać przytomność, jakiej brakowało mi po nieprzespanych nocach. Byłem w stanie nawet poczekać nieco dłużej.
W końcu przybyła. Drobna osóbka w narzuconej na kusy strój przeciwdeszczowej kurtce. Przybywając do lokalu zawiesiła ją na wieszaku, poprawiła ścięte do ramion, jasne włosy, teraz nieco przemoknięte. Na jej twarzy malowała się irytacja, czy może raczej zniecierpliwienie. Widać nie tylko mi dzień dawał się we znaki.
- Kaeru? To ty? Wyglądasz jakby ktoś cię torturował przez tydzień – zaczęła prosto z mostu. Było ze mną aż tak źle? Przysiadła się do stolika.
- Co chcesz, prowadzę dwie sprawy naraz, do tego jeszcze nadzoruje szkolenia młodych żołnierzy. – Uśmiechnąłem się krzywo, łapiąc kolejny łyczek. - Zresztą doskonale wiesz, jakie to uczucie mieć pod sobą gromadę podwładnych.
- Ostatnio o mały włos bym paru nie straciła. Ataki Yami nasiliły się w ostatnim czasie, nie mówiąc o zbłąkanych Khazarczykach.
- No właśnie, miałaś mi coś powiedzieć na ten temat.
- Racja, słuchaj uważnie! – Jej wyraz twarzy stał się nagle bardziej napięty a w oczach pojawił się błysk. - Pamiętasz ten mikrodysk, który odzyskaliście w Styczniu? Były tam wyniki badań babilońskiego naukowca odnośnie DNA Agentów.
- Pamiętam, szukaliśmy potem czy nie ma kopii tego albo jakichś kolejnych części. Bez powodzenia.
- No to wyobraź sobie, że dorwaliśmy dwóch węszycieli z kraju Szamanów, powiązanych z tą sprawą.
Nachyliłem się niżej, podając jej papierosa.
- Słucham cię z uwagą, Kyoko.
- Zatrzymaliśmy ich na lotnisku w Higure. Jak na zwykłych turystów byli zbyt… idealni. Zero bagażu, tylko to co mieli przy sobie. Nienaganna przeszłość, informacje o przodkach wytarte do trzeciego pokolenia wstecz. Wpadli przypadkiem, bo jeden z nich akurat wybrał tożsamość khazarskiego uczonego, zmarłego przed trzema laty.
- Ktoś wyłapał coś takiego?
- Mam w jednostce speców od historii. A poza tym sieć jest wspaniałym źródłem informacji.
- Może to tak miało być? Może to była przynęta?
Drobna komisarz zamyśliła się na moment, chwytając w palce papierosa i rozglądając pytająco, czy w lokalu można palić. Zaciągnęła się dymem, wyraźnie próbując w myślach poskładać to zdarzenie do kupy.
- Co stało się potem? – zagaiłem.
- Odzyskaliśmy dwa czyste dyski, dwie fiolki z dziwną mazią i mikrodysk z dalszym zapisem badań. Ktoś próbował wyodrębnić „wadliwe” geny od naturalnych.
- Tak już kombinują? – zdumiałem się, drapiąc po brodzie. – A fiolki?
- To akurat mylny trop. Substancje, które po połączeniu razem dawały materiał wybuchowy. Chcieli się gdzieś dostać, coś ukraść.
Nastała cisza, przerywana rozmowami przybywających klientów. W kawiarence robiło się powoli tłoczno, dosyć niespotykana rzecz po dziesiątej rano.
- Wyśledziliśmy ich kontakty – wypaliła nagle po, czym ciągnęła dalej. – Khazar ma chrapkę na dokumentację tych badań. Wysłali swoich szpiegów wszędzie, gdzie mogą być kolejne fragmenty. Jedna na pewno jest w rękach kupca z Nag, inna zaś trafiła do Babilonu, może nawet w ręce Najwyższego.
- Cholera, gdyby wtedy ten Coltis mi nie zwiał… - Trzasnąłem pięścią w stół. Kyoko uniosła brew w zdumieniu, po czym jeszcze dodała.
- Nie martw się na zapas. Odkodowaliśmy jeszcze świeżą informację. Szamani wysłali do świetlistej bramy jednego z ich najlepszych ludzi. Ma za zadanie przechwycić całą dokumentację, łącznie z przedmiotem badań.
- Czyli do działania potrzebujesz nie szpiega, który łatwo wniknie na ich teren, a wojskowego, poruszającego się z całym oddziałem? Mówisz poważnie?
- Kto mówi o szpiegostwie? Masz pochwycić imigranta w mieszkaniu, to wszystko.
***
1 Kwietnia 1612 roku
Babilon, Arkadia, prowincja Solipsis
„Pochwycić imigranta”, a to dobre. Cały sprzęt, wtargnięcie na teren Babilonu pod przykrywką ich komanda, cicha i skuteczna akcja podwładnych, tak jak ich nauczyłem. I wszystko to szlag trafił.
- Kim ty kur.wa jesteś? – Spojrzałem przerażonemu rudzielcowi prosto w oczy. Wyglądał raczej na pobożnego ministranta, aniżeli na jakiegokolwiek szpiega.
- Ja –ja nic nie wiem! – jąkał się i szczękał zębami. – Mieszkam tu od trzech dni, chodzę na kółko jak mi wielebny nakazał, przysięgam. To ci obok mają zioło rozpusty!
Adres się zgadzał, tylko my przybyliśmy za późno. Po raz który to już z kolei?
- Wezwijcie czyściciela i doprowadźcie tego dzieciaka do stanu używalności bo jeszcze nam tu przedwcześnie zejdzie – rzuciłem, kryjąc twarz w dłoni. Poprosiłem wywiad, najgrzeczniej jak mogłem, by powiedział mi łaskawie co do cholery poszło nie tak.
- Wystąpiły niespodziewane komplikacje – usłyszałem w słuchawce. Bym się nie domyślił, pomyślałem. Informator tymczasem ciągnął dalej. – Wczorajsza gazeta lokalna mówiła o awarii prądu w centrum Arkadii i nasileniu się ataków.
Co teraz, zapytałem sam siebie. Czułem pod skórą jak trop po raz kolejny się urywa a sprawa rozwleka o kolejne miesiące. Z nerwów zacząłem się pocić krople spływały powoli po skroni. Byłem, na wpół legalnie, z militarną siłą na terytorium obcego państwa. Tyle wystarczyło, by zachwiać kruche pozory sojuszu w handlu i oficjalnej linii dyplomacji. Może wystarczyło rżnąć głupa i, jak gdyby nigdy nic, ulotnić się stąd w helikopterze, posiadającym opcję maskowania?
- Kaeru, jesteś tam jeszcze? – W słuchawce usłyszałem znajomy głos Uena, współpracownika z sąsiedniego pionu.
- Jestem, ale zaraz mogę zejść, jeśli mi nie powiesz, jak mam teraz zareagować na całą tę sytuację – rzuciłem chłodnym, beznamiętnym tonem, łapiąc pomiętego papierosa w usta.
- Nasi hakerzy donoszą, że Khazar gorączkowo próbuje wydostać ich człowieka z Babilonu. Obecnie ukrywa się w kanałach, pozostając w cieniu lokalnego władcy półświatka, Tesema. Musisz za wszelką cenę dorwać szpiega, przesłuchać i nie pozwolić by uciekł.
***
Minęła może godzina, odkąd zapuściliśmy się w ten przeklęty kanał. Wiatr wył w głuchych, betonowych korytarzach, mętna woda, pełna śmieci drażniła nasze zmysły przykrym, zgniłym zapachem. Co jakiś czas napotykaliśmy na zdechłego szczura. Na domiar złego cała komunikacja była totalnie zagłuszona. Kompleks był tak nieprzezierny jak bunkier. Nakazałem części moich podwładnych wycofać się, pozostając tylko z garstką przybocznych. Osłanialiśmy się wzajemnie, jak tylko mogliśmy. Wprawdzie mieliśmy na sobie płaszcze z kapturami, w których wyglądaliśmy jak przybłędy, ale nie dało się wyjaśnić tak łatwo kombinezonów taktycznych i masy żelastwa jakie tachaliśmy ze sobą. I tak ograniczyliśmy się do niezbędnego minimum, by poruszać się lekko, jednak wcale nie ułatwiło nam to zadania.
- Przydała by się jakaś mapa – rzucił pod nosem jeden z żołnierzy. – te korytarz idą we wszystkie strony.
- Spokojnie i bez tego damy radę – uspokoiłem sytuację i rozejrzałem po rozwidleniu, idącemu w trzy strony. Policzyłem nas. Ze mną była nas szóstka. Rozdzieliliśmy się na oddziały dwuosobowe.
Dotarliśmy z moim przybocznym do niewielkiego, okrągłego pomieszczenia. Były tam dwie beczki, parę drewnianych skrzyń i stół z plikiem papierów. Nie było widać nikogo, jednak miałem niejasne wrażenie bycia obserwowanym. Weszliśmy w sam środek mrowiska i lada chwila mogły nas obsiąść ich chmary. Odsłoniłem poły płaszcza, wystawiając rękę.
- Bądź gotów – szepnąłem rozkazująco. Wtem zza zakrętu wyturlał się pierwszy chętny. Nim towarzysz zdążył w niego wycelować, za nami z cienia wyskoczył drab z maczetą. Odwróciłem się w jego stronę, płynnie chwytając za gardło i sprowadziłem do parteru, przepuszczając przez niego prąd. Drugi przeciwnik padł po celnej serii z karabinu. Czym prędzej opuściliśmy to miejsce, kierując się w stronę kolejnego korytarza. Kolejnych dwóch wychyliło się z cienia, rzucając w nas bombami i próbując złapać w siatkę. Udało by im się to. Niemal. Zebrałem energię i strzeliłem w stronę mętnej wody. Wyładowania oszołomiły brodzących w niej po kostki. Jeden ukrywał się za ścianą. Chwyciłem Pychę i wbiłem w podłogę. Ostrze zakrzywiło przestrzeń i przeszyło oponenta, który upadł w kałuży krwi.
- Podnoś się bo nas tu pogrzebią! – Krzyknąłem do powalonego żołnierza, pomagając mu wstać. Po chwili biegliśmy dalej, spotykając po drodze dwóch z mojego oddziału, którzy ruszyli inną drogą. Najwyraźniej wszystkie spotykały się w jednym miejscu, tworząc zamknięty obieg. Albo po prostu był to jeden, wielki, pieprzony labirynt.
- Też trafiliście na opór?
- Gorzej, widzieliśmy same zwłoki.
- Że co?! – nie wytrzymałem. Trafiliśmy w sam środek chaosu albo małej wojenki. Najwyraźniej ktoś inny postanowił przeprowadzić tu desant i było to prawdziwe komando Babilonu. Wtem jakiś sygnał przebił się przez ściany. Beeper mojego towarzysza pokazał pozycję nieopodal, po czym znowu zanikł.
- To oddział C, poruczniku – oznajmił mi przyboczny. – Sygnał pochodził z prawego korytarza.
Stanęliśmy przy kolejnym rozwidleniu. Zewsząd dochodziły nas odgłosy strzelaniny, krzyki agonii i eksplozje granatów, powodujące obsypywanie się sufitu. Babilońskie siły porządkowe przegrywały starcie z najemnikami. Czyżby wszystko naprawdę rozchodziło się o badania nad Agentami? Rzucili się na nie, jak hieny na kawałek mięsa, przeszło mi przez myśl. Podążaliśmy wskazaną przez urządzenie drogą, tworząc nieprzenikniony kordon. Nagle mych uszu dobiegł odgłos osoby biegnącej przez wodę. Sprintem wybiegłem zza zakrętu w stronę dźwięku. W świetle latarki na moment ujrzałem osobę w płaszczu. Zaniechałem strzału, może to moi?
- oddział C, do raportu! – krzyknąłem, celując Berettą przed siebie. Cisza, odpowiedziało mi tylko kapanie wody. Rozejrzałem się nerwowo, ruszając powoli do przodu. Przed oczami w bladej łunie ujrzałem czyjąś sylwetkę, potem krwawą plamę na ścianie. Po chwili kolejna zjawa i następne zwłoki. Wiedziałem, że jest już za późno.
- Oddział… C – szepnąłem. Pourywano im kończyny, na koniec skręcono karki. Umarli z wyrazem przerażenia na twarzach. Szybko jednak otrząsnąłem się z szoku i odwróciłem na pięcie. Ogromna, owłosiona łapa przejechała mi po plecach i ramieniu. Zignorowałem rozdzierający ból, instynktownie strzelając kilka razy tam, gdzie spodziewałem się zastać łeb potwora, ale bez trudu ominął je na bliskim kontakcie. Czułem, ze zaatakuje podbródkowym, więc szybko odskoczyłem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy poleciałem prosto pod pięść przeciwnika. Następne co pamiętam to przytłumiony dźwięk dzwonów w głowie, nagły brak kontaktu ze światem zewnętrznym, dziwne zimno w okolicy czoła i jednostajny, pulsujący, bolesny obrzęk. W ustach miałem posmak metalu. To była moja krew, broczyłem w sporej jej kałuży. Była też na ścianie o którą musiałem się rozbić. Jak długo byłem nieprzytomny? Gdzieś nieopodal sześciu moich podkomendnych w pełnym maskowaniu strzelało ogniem zaporowym, powstrzymując zakusy dwóch bestii. Sześciu? Dwóch? Przecież było ze mną tylko trzech. Cholera, miałem wstrząs mózgu, taka to była siła. Żołnierze dali radę i po chwili rozległ się rozdzierający krzyk, znów zrobiło się przeraźliwie ciemno, a „zjawa” zniknęła. W mig dopadł mnie mój oddział, chroniąc z każdej strony, z miejsca zajmując się raną. Cały czas słychać było dudnienie rur i plusk wody. Zdezorientowani żołdacy zaglądali w każdy kąt.
- Gdzie on może być, jak myślisz Shiro? – Padło pytanie, jednak bez odpowiedzi. – Shiro?
Ledwo się otrząsnąłem po mocarnym ciosie, a już okazało się, że mam tylko dwóch żywych ochroniarzy. Gdzieś w górze nasz kompan był masakrowany, krzycząc w agonii. Adrenalina uderzyła nam do głowy. Strzelaliśmy na oślep, jednak bezskutecznie. Zebrałem energię w rękę i strzeliłem w niewysoki sufit. Elektryczna fala sycząc, rozeszła się po powierzchni, na moment ujawniając potwora i rażąc go prądem. Spadając w dół, płynnie przekręcił się w powietrzu, pikując w naszą stronę. Skuliłem się i po chwili wyprostowałem, wyrzucając z siebie elektromagnetyczną sferę. Rozległ się dźwięk podobny do dalekiego uderzenia pioruna. Oponent rozbił się o tarczę, lecąc bezwładnie kilka metrów do tyłu. Otrząsnął się z zamroczenia, zaszarżował ponownie, niczym wygłodniałe zwierzę. Był szybki i zwinny, z łatwością mijał ostrzał moich przybocznych. Wyskoczyłem przed jednego z nich, łapiąc na blok krzyżowy ugryzienie. Rękawica Ryoushi poszła w drobny mak, nawet osłaniana energią elektryczną. Poczułem piekielny ból, niczym nóż rzeźnicki przecinający żyłę, rozdzierający mi skórę, mięso i liżący gołe kości. Zgrzytałem zębami, próbując nie krzyczeć, ale to było silniejsze ode mnie. Wokół mnie wirowały kule, dźwięczało mi w uszach od hałasu karabinów. Wpakowali w niego cały magazynek, a on nic. Chwycił mnie jeszcze za głowę i próbował skręcić kark, ale momentalnie odpuścił, kiedy prąd trzepnął go gdzieś po głowie. Popychając całą naszą trójkę na ziemię, zniknął w kanałach. Ja tymczasem patrzyłem na drżącą bezwiednie dłoń. Krwawiąca dziura była okropna. Druga ręka, gdyby nie nadgarstkowe urządzenie, też pewnie by tak skończyła.
- Co mi… kur.wa… strzeliło do głowy! – przeklinałem mój heroizm. Usiadłem bezwładnie. Na twarzy moich towarzyszy malował się szok i zwątpienie. Dosłownie nie wierzyli już, że może nam się powieść. Ja sam wpadłem w stan histerii. Byłem winien śmierci moich podwładnych, zawaliłem misję i sam straciłem wolę walki. Wiedziałem już, że poświęcenie było daremne. A jednak oni wciąż bandażowali mi rany, tamowali upływ krwi. Opuśćcie statek, porzućcie wszelką nadzieję, to koniec, krzyczałem w duchu. Wtem obok mnie brzęknęła katana. Jeden rzut oka na jej bogate zdobienia obudził nie tak dawne wspomnienie misji w samym środku Khazaru. Wyszedłem stamtąd żywy, ba nawet poznałem dziewczynę, która wcale nie była okrutną bestią, taką jak Kour’Qan czy ten tutaj. To właśnie to wspomnienie o Hisanie pozwoliło mi momentalnie uspokoić się. Niczym łyk ciepłej kawy o poranku, jak duma która domaga się zapłaty, jak moja własna, ukryta we mnie Pycha. Chwyciłem zdrową ręką za broń.
- Shin – zebrałem się w sobie. – Kapelusz poproszę!
Założył mi Fedorę mocno na głowę. Teraz czułem, że jestem sobą. Podniosłem się powoli, przytrzymałem chorą dłonią miecz. Spojrzałem w górę, łapiąc zgniłe powietrze w nozdrza. W otwartej lewej dłoni zebrałem skrzącą się ciepło energię. Kiedy było jej dość na małą kulę, postanowiłem dodać jeszcze troszkę więcej i więcej aż w końcu objęła mi całą dłoń i ramię. Tak skomasowaną rzuciłem przed siebie jak granatem. Sfera po przeleceniu parunastu metrów eksplodowała, wprawiając w drgania cały kompleks kanałów. Na moment zrobiło się jasno. Z przodu pojawiła się ogromna sylwetka, przypominająca wilka na dwóch nogach. Zasłonił się na moment, po czym odbijając od ściany do ściany, popędził w naszą stronę.
- Wskoczcie na ten chodnik! – wydałem rozkaz, napinając jednocześnie mięśnie. Ręce zaiskrzyły niebieskim blaskiem, wibrującym teraz po całym torsie. Wyładowania odchodziły we wszystkie strony, mącąc wodę i trzęsąc podziemiem. Chwiały mi się dłonie, co oznaczało, że więcej energii już nie zmieszczę w sobie. Złapałem Pychę i szybkim ruchem wyciągnąłem z pochwy. Niczym kosturem uderzyłem mieczem w podłoże. Zakrzywiając czasoprzestrzeń ostrze zniknęło i wyszło w ścianie, z której za moment miał odbić się Kojot. Nie zdążył zareagować i nadział się na nie. Rozległ się mlaskający odgłos krojonego mięsa. Nastała błoga cisza. Metal rozorał mu nogę i wbił tak głęboko, że ten zawisł na ścianie, jak szmaciana lalka. I już po chwili jęczał, i wył z bólu, dodatkowo otrzymując solidną dawkę woltów. Czułem to całym sobą. Zaciskałem pięść na rękojeści z całych sił, niemalże krwawiąc. Zastygłem tak na dłuższą chwilę, po czym z odrętwienia wyrwał mnie jeden z mojego oddziału.
- Już, chyba mu też wystarczy!
- Nie, niech cierpi skur.wysyn! – Drugi był innego zdania. Ja nie wiedziałem już co mam myśleć. Byłem momentalnie wyprany z emocji. Liczyłem na to, że to już koniec. Z korytarzy nieopodal zaczęły nas dobiegać odgłosy zbliżających się ludzi. To miejsce było nadal niebezpieczne.
- Pobiegnij no po tą szkatułkę, co miał ze sobą, gazem! – rzuciłem na wpół przytomnie rozkaz do jednego z ludzi. Opierając o katanę, wygramoliłem się z mułu i poszedłem po zostawioną gdzieś Berettę. Potrzeba mi było spokoju i zapewnienia, że ta cholerna sprawa z DNA jest zakończona. Schyliłem się powoli po pistolet, kiedy zrobiło się jeszcze bardziej mrocznie, niż przed chwilą.
- A- ale przecież on… - Chroniący mnie podkomendny nie zdążył skończyć, bo cios pięścią posłał go na ścianę nieopodal.
- Te parę minut było naprawdę niezłych – charczał głębokim głosem Kojot – Prawdopodobnie zaraz mi się wyłączy moc borsuka i poczuję te wszystkie rany, ale póki co, mogę się tobą zabawić!
W moment przeniosłem pistolet w zdrową rękę wypalając szybko. Poszedł cały magazynek a oponent nadal stał. Łapą zgniótł mi broń i z Beretty zostały części. W tym samym momencie zza rogu wyskoczyli jacyś gangsterzy. Widząc w świetle latarki ogromną bestię zaczęli strzelać na oślep, tak samo postąpił mój jedyny żywy w oddziale. Rozpostarłem nad sobą elektromagnetyczną sferę, odbijając pociski. Impet odrzucił wszystkich strzelających, Szaman zaś wreszcie zaczął chyba odczuwać ból, z trudem utrzymywał się na nogach, będąc już prawie w centrum tarczy, brocząc do tego po kostki w kanałowej wodzie. To była moja jedyna szansa. Odgiąłem rękę w tył. Pioruny komasowały się szybko, wydając z siebie gwizd, niczym zaparzona woda w czajniku i wirując jak świder. Biała poświata wypełniła pomieszczenie. Byłem gotów. To był najmocniejszy lewy prosty, jaki w życiu zadałem. Moc eksplodowała momentalnie na wilczej paszczy, wkręcając się w nią nie gorzej niż wcześniej ostrze Pychy w nogę. Ciało Kojota zebrało impet uderzenia i w jasnej poświacie poszybowało ładnych paręnaście metrów w dal, rozbijając po drodze betonową ścianę. Fala uderzeniowa eksplozji ponownie zatrzęsła całym kompleksem, zwalając część sufitu i odsłaniając wyjście na powierzchnię.
***
- Rozejść się, nie ma tu nic do oglądania. – Babilońskie siły porządkowe robiły co mogły by jakoś sensownie wyjaśnić częściowo zapadnięty grunt na jednej z ulic Arkadii. Za blokadą zaś trwał gorączkowy spór o to, kto ma wziąć za to wszystko odpowiedzialność. Sanbetańczycy dawno już zdążyli zabrać i posprzątać po sobie, tak samo jak Khazarczycy, którzy chyba wreszcie byli w stanie dotrzeć na miejsce i wyciągnąć z kanałów swojego człowieka. Pit liczył tylko na to, że cała sprawa rozbije się po kościach, jak każda poprzednia rozwałka, której był bezpośrednią przyczyną.
- Jasna cholera, teraz to dopiero wyglądasz jak po torturach – skwitowała Kyoko, krzywiąc się na sam widok zmasakrowanej dłoni Agenta. – Zebraliśmy twoich podkomendnych. Wszystkich.
Posmutniała. Była w nie mniejszym szoku niż on, pnący się powoli po szczeblach kariery wojownik palący za sobą kolejne mosty. Z coraz większą stertą ciał ciążących na sumieniu, nie był już nawet pewien, czy wytrzyma długo takie napięcie.
- Ta szkatułka – wycharczał już będąc pod narkozą. – Jest wszystko?
- Tak – kiwnęła głową, jednak po oczach było widać, iż kłamie.
- Mów prawdę, czego brakuje?
- Zebraliśmy już niemal całą dokumentację, jednak wciąż brakuje jednej z zamrożonych probówek.
Kaeru westchnął ciężko i przymknął oczy. Komisarz Imai odwróciła się, kiedy usłyszała za plecami głos.
- Jak wyzdrowieję, to weź mnie naucz jak strzelać efektywniej. Ponoć jesteś w tym dobra.
- Ta ręka wyłączy cię na długo z gry, wiesz o tym?
- Na nie tak długo jak sądzisz! W końcu, muszę jeszcze dorwać przynajmniej jednego skurczybyka! |
|
|
|
»Zero |
#3
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 69 Wiek: 34 Dołączył: 09 Gru 2010 Skąd: Łódź
|
Napisano 21-04-2012, 13:22
|
|
»Coyote
Zastanawiałem się jak ugryźć wpis po przeczytaniu, zacznijmy standardowo, czyli od początku. Wstęp ładnie klei się z zakończeniem i zachęca do czytania dalszej części. Podoba mi się charakter postaci współgrający z filozofią Khazarczyków, dla których siła to właśnie mięśnie, los bierze się we własne ręcę, muszę przyznać że doskonale reprezentujesz swój naród. Sama fabuła jest ciekawa, acz pomysł z Arką posiadającą tajemnicze transformacji... trąci kiczem i Indianą Jonesem . Mimo to, kreuje to klimat, bo Nadludzie mający przejąć tajemnice transformacji? Z tego by było niezłe Tankyu, tylko... Dla mnie zmarnowałeś potencjał motywu. Wynika to z tego, że starcie ani nie kreuje należytych emocji biorąc pod uwagę stawkę - czy jako patriota nie powinieneś za wszelką cenę bronić artefaktu i dodać odrobinę patosu? To mniej ważne, sam pojedynek mnie rozczarował. Zdążyłem zauważyć Twój dość ascetyczny styl walki, bez rozbudowanych sekwencji, po prostu przechodzisz do rzeczy. Ma to swoje wady, Pit ma postać o szerokich możliwościach. Nie było pokazu strzelectwa, które by bardziej pasowało taktycznie do tej walki. Zabrakło też efektownego wykorzystania jego nowej mocy, w karcie ma napisane o ściąganiu błyskawic, przyśpieszaniu ruchów do walki. Dlaczego nie urządziłeś z nim death math'u w swojej ostatecznej formie? Piorun kontra dzika siła, to by było fascynujące. Rozumiem styl, ale miłoby było zobaczyć jak idziesz na całość i bardziej rozbudowujesz starcie, to była idealna okazja. Nie, żeby wpis był zły, kulało coś technicznie, raczej nie spełnił moich oczekiwań, co przekłada się z kolei na ocenę.
6.5/10
»Pit
Spodobał mi się początek, oddział pokazany jako banda idiotów bardzo dobrze lekko zacząłeś. Dalej moje zadowolenie się trzyma, zgrabne opisy zachęcają do sięgnięca dalej. O ile Coyote prezentuje perfekcyjnie typowego Szamana, Ty świetnie odgrywasz świat Agentów, czyli intrygę, spisek i oddziały specjalne. Wasze starcie mogłoby znaleźć się w książce jako przykład. Rozwinięcie wątku z początku... buehehehe, napad na biednych ministrantów/studentów popalających ziółko rozpusty, dobre (wyjątkowo dobrze wyszedł Ci aspekt humorystyczny, komentarz odnośnie komplikacji również wywołał mój uśmiech) ! Tylko doszedłem do pojedynku, a poczułem się nakarmiony. Raz, kanał to idealne miejsce do tej walki. Dwa, oddział dosknale został tu wykorzystany jako mięso armatnie. Trzy, czuć że walczysz z prawdziwą bestią i dopasowałeś do tego klimat. Przyczepić mogę się tylko do jednego... cały magazynek? Przy wytrzymałości równej 2.5 Szamana (przy bonusie wynikającym Douriki), to lekka przesada, aby przeżył. Potrafi negować ból, ale nie obrażenia. Poza tym, tego mi brakowało u niego. Najpierw nie wiadomo co się dzieje, krwawa jatka, można wczuć się w sytuacje Kaeru - ciemność, ogłuszenie, coś rozszarpuje kompanów. Następnie strach, kiedy potwór naciera czołowo, dramatyczne, dynamiczne starcie. No, podoba mi się ! W tym aspekcie dawno nie czytałem tak dobrego wpisu. Pomyślałem "fiu, fiu" czytając fragment z chwilą załamania, wspomnienie poprzedniej misji (akurat nie czytałem), oraz najlepszy urywek wpisu "To właśnie to wspomnienie o Hisanie pozwoliło mi momentalnie uspokoić się. Niczym łyk ciepłej kawy o poranku, jak duma która domaga się zapłaty, jak moja własna, ukryta we mnie Pycha...". Nice one. Niepotrzebnie Coyote wspomina o swojej mocy borsuka, to tak nienaturalnie zabrzmiało. Jednak jego powrót był dobry, trzymasz poziom do końca, tylko znów zaszalałeś z tą odpornością. Czyste trafienia z odległości kilku metrów, nawet przy braku bólu powinien po prostu paść. Końcowy lewy prosty godny zapamiętania. Przy okazji jeszcze raz podkreśle, podobają mi się Twoje taktyki i zagrania których używasz, raz że taktycznie, dwa że efektownie. Ale zaraz, zaraz, bo nie ogarnąłem chyba zakończenia. Na terenie obcego państwa zostaje urządzona kompletna rozwałka, pojawiają się siły porządkowe, nikt nie rzuca się na Ciebie z lufami przystawionymi do głowy? Nie pojawiają się oddziały specjalne, Egzekutorzy, nic? Ym... poważny zgrzyt. Tja, napomknąłeś że posprzątaliście po sobie, ale wydaje mi się to dość naiwnym wytłumaczeniem jak na skalę wydarzenia... Jeszcze toczysz sobie rozmowę ze swoją... Moim zdaniem to powinna byś ucieczka z podkulonym ogonem, a o mało nie poszliście na kawę do najbliższej kawiarenki. Tak czy siak, jest to Twoja najlepsza walka, dopracowana fabularnie (intryga muszę przyznać wciągnęła mnie tak, że czekam na jej rozwinięcie w kolejnej walce), technicznie, no i sam jej trzon jest największym atutem (najlepszy pojedynek od dawna, zarówno przebiegiem, otoczką, jak i realizacją). Obniżam ocenę za zakończenie i przesadzoną wytrzymałością Szamana. Bez tego myśle że ocena byłaby wyższa o jakieś 1.
PS: tak na marginesie, osobiście nie postrzegam tego jako błędu, ale jako że wykorzystujesz chętnie oddziały specjalne i nimi dowodzisz, nie powinieneś sobie takiego wykupić jako frakcję?
7.5/10 |
|
|
|
»Naoko |
#4
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 21-04-2012, 18:07
|
|
Mimo, że dawno nie oceniałam walk, postaram się zrobić to najlepiej jak tylko umiem. Chociaż z drugiej strony moja przerwa odegra sporą rolę w ocenie, ponieważ zostanie ona… Zawyżona wcześniejszy Dzień Dziecka bądź cokolwiek innego.
Coyote
Od strony fabularnej jest całkiem znośnie. Pojedynek między nacjami wyszedł trochę przypadkowo, ale z drugiej strony trudno połączyć szamanów z kimkolwiek w starciu – przynajmniej takie jest moje zdanie. Zatem ta przypadkowość jest jak najbardziej naturalna. Walka potoczona stosunkowo krótko, ale jakoś dzisiaj w ogóle mi to nie przeszkadzało. Minimalistycznie to znaczy dobrze.
Jeżeli chodzi o sprawy językowe… Wydaje mi się, że największe problemy sprawia ci narracja, ale mogę być oczywiście w błędzie. Najbardziej zauważalne jest to przy opisie walki, ale teraz podchodzę do tego ze znacznym dystansem. Otóż źle jest, jak walka jest krótka, bo chce się więcej. Niedobrze też, jak przedłuża się w nieskończoność, a odnalezienie złotego środka jest praktycznie niewykonalne bez lat ćwiczeń.
OCENA: 6 tekst nie był powalający, ale na pewno lepszy od przeciętnego. Może zabrakło w nim trochę życia? Daj porwać się tekstowi, niech żyje własnym życiem
Pit
Jak już napisałam, w Twoich pracach, tak samo i w tej, czuć jakąś poetyckość. Na szczęście nie polską, przepełnioną w większości jakimś chorym patosem, ale taką… hmmm… francuską? Wiem, studiowanie filologii angielskiej mało ma wspólnego z francuską, ale co tam ^^
Fabularnie ciekawie, ale trochę… Nie trzyma mi się to całości. Brakuje mi jakiegoś elementu układanki, tylko najgorszy problem w tym, że nie wiem jakiego. Wracając do mojej wypowiedzi dotyczącej pracy Coyote’a – zauważam trudność w wcieleniu szamanów do walki. No ale oni są taką niewdzięczną grupą i nic z tym nie zrobisz Żarcik oczywiście.
Językowo jest bardzo dobrze, widać, że dużo pracujesz nad stylem. Jednak im dłuższy tekst, tym trudniej, więc kilka błędów się znalazło. Mało ważnych – zwykle użycie złego typu deklinacyjnego, ale to zdarza się tak często w życiu, że trudno się dziwić.
OCENA: 7,5 tak jak napisał Zero – jeżeli korzystasz tak często w swoich pracach z grup specjalnych, czas najwyższy byłoby je wykupić. Za to straciłeś na pewno 0.5 pkt, może nawet 1. Twoja praca przypadła mi bardziej do gustu i na pewno sięga określenia pracy „ co najmniej dobrej”.
Wiem, krótko… Ale moja własna walka nadszarpnęła moje zdolności sklejania myśli |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
Eksporter |
#5
|
Poziom: Keihai
Posty: 59 Dołączył: 26 Lut 2012
|
Napisano 22-04-2012, 14:54
|
|
Coyote
Zaciekawił mnie bardzo wątek fabularny jaki wybrałeś. Pradawne tajemnice związane z mocami Szamanów, które trafiły w niepowołane ręce i mają być wystawione na sprzedaż. Takie zderzenie ze światem realnym gdzie nie ważne są konsekwencje, a to kto da więcej. Sam motyw na plus. Szkoda tylko, że nie pokusiłeś się o jego rozwinięcie. Może o opowiedzenie tego jak wytropiłeś to miejsce, kto chciał to przejąć czy cokolwiek na temat samej skrzynki. Na prawdę zabrakło mi czegoś więcej i w tej kwestii czuję spory niedosyt. Jeżeli chodzi już o samo starcie to miałem wrażenie, że mierzysz się z agentem z mojego poziomu. Mogę zrozumieć fakt, że nie chciałeś robić zbyt dużego zamieszania jeżeli lada moment mogła pojawić się policja, ale uważam, że mogłeś się lepiej postarać. Ponadto dlaczego napisałeś, że Pit niespecjalnie potrafi się posługiwać ,,Pychą"? Zgodzę się z Zero, jeżeli Ty nie preferujesz jakichś wyszukanych rozwiązań taktycznych, zabawy różnego rodzaju gadżetami to mogłeś po prostu skupić się na mocy obydwu postaci. Po walce na Waszym poziomie spodziewałem się czegoś więcej.
Wpis ogólnie czytało mi się dobrze, lekko i szybko. Nie dopatrzyłem się jakichś specjalnych błędów, więc i niczego nie wymieniam. Fajna praca, na prawdę, ale jak dla mnie brakowało jednak trochę czegoś na ten poziom.
Ocena: 6/10
Pit
Czytając Twoje wpisy mam wrażenie, że mam przed sobą film akcji, albo jakiś komiks. Jeżeli Twoja postać miałaby jakiś fikuśny, kolorowy strój z pelerynką można by było spodziewać się ekranizacji w ramach Marvela, a z Twojej strony wpisu pod tytułem ,,Pit: Origins,", albo ,,Pit: Początek" (śmiech). Nie chcę być zrozumiany źle, to nie jest coś złego, a wręcz przeciwnie. Starasz się każdy element dopracować, pomysły zapewne czerpiesz z wielu tytułów, ale potrafisz je dość zgrabnie wpleść w świat Tenchi. Zauważyłem, że w dalszym ciągu kontynuujesz wątek fabularny z poprzedniego wpisu, związanego z kradzieżami DNA, co jest na plus. Jednak wydaje mi się, że mógłbyś już nieco więcej napisać. Sprawa wydaje się poważna i dobrze, że nie wszystko wyszło na jaw od razu, ale jak będzie ten motyw przeciągany dłużej może stać się mało ciekawy. Nie wiem czemu, ale miejscami dialogi wydawały mi się trochę nienaturalne np.
Cytat: | Nachyliłem się niżej, podając jej papierosa.
- Słucham cię z uwagą, Kyoko. |
To ,,z uwagą" wydało mi się zbędne, niepotrzebnie przedłużające wypowiedź. Nie wiem czy wynika to z tego, że ciężko mi wyczuć Twoją postać, czy przywykłem do nieco innych wypowiedzi, ale po prostu tak jakoś rzuca mi się to w oczy.
Jeżeli chodzi o samo starcie to już na wstępie zawtóruję pozostałym oceniającym odnośnie pewnego mankamentu i dodam jeszcze to:
Cytat: | - Co chcesz, prowadzę dwie sprawy naraz, do tego jeszcze nadzoruje szkolenia młodych żołnierzy. – Uśmiechnąłem się krzywo, łapiąc kolejny łyczek. - Zresztą doskonale wiesz, jakie to uczucie mieć pod sobą gromadę podwładnych. |
Wyraźnie zaznaczasz, że masz do dyspozycji kilku ludzi. Nawet jeżeli oni nie odwalają za Ciebie całej brudnej roboty, to jednak służą pomocą, mniejszą lub większą. Wydaje mi się, że w związku z mechaniką rozgrywki powinieneś wykupić ich uprzednio jako frakcje. Nie wiem czemu, ale bardzo nie lubię momentu podczas starć podczas których przeciwnik zdradza swoje plany, albo mówi coś na temat swojej mocy. Wydaje mi się, że jest to sygnał reżysera, że i tak przegra. Tak jak napisałem na początku, Twoje wpisy kojarzą mi się z filmami akcji. W takich produkcjach, szczególnie klasy B lub C, jeden pistolet, jeden magazynek jest tak długo eksploatowany aż główny bohater zabije odpowiednią ilość wrogów i doprowadzi do dostatecznie dużego wybuchu. W Twojej pracy rolę tę przejął Coyote. Tak długo utrzymywał się na nogach, aż zrealizowałeś wszystkie pomysły związane z jego wykończeniem. Przedstawiłeś w interesujący sposób, przede wszystkim efektownie, ale nie spodziewałbym się, że Twój oponent tyle zniesie, to nie Ichigo ( ). Solidna praca, widać, że masz doświadczenie i potrafisz się wczuć w klimat Tenchi i stworzyć historię, którą się przyjemnie czyta. Dodam jeszcze, że podoba mi się to Twoje ostrze i jeżeli już polegniesz to chętnie je przygarnę ( )
Ocena: 7,5/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 17-05-2012, 12:01
|
|
Pit – Największe obiekcje wzbudził u mnie Twój zespół pomagierów. Posługiwałeś się nim, mimo że Ci po prostu nie przysługiwał. To nie tak, że skoro ktoś umiera w trakcie wpisu, bezprawne korzystanie z frakcji uchodzi płazem. Jako Fukutaichou dowodzisz, rentai, to fakt. Ale nawet jego nie możesz wykorzystywać w walkach - tak to niestety działa. Za wszystko trzeba płacić punktami.
Pozostałe aspekty wpisu były prawie bez zarzutu. Interpunkcja i stylistyka w pewnych miejscach zrobiły się zmutowane, ale przyjemność z czytania i tak była. Całkiem duża zresztą. Zbliżasz swój warsztat do poziomu powyżej 8, co niezmiernie mnie cieszy. Robisz ogromne postępy i już praktycznie jesteś w gronie najlepszych graczy na Tenchi. Gratuluję. Ocena jest taka sama jak ostatnio, ale nie za to samo. Praca jest technicznie o wiele lepsza.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Coyote – Martwi mnie, że nie rozwijasz się wraz z kolejnymi walkami. Sądzę, że dotarłeś wreszcie do poziomu, na którym Twoje umiejętności mogą okazać się niewystarczające. Wpis okazał się taki, jak zwykle. Krótki, dynamiczny i napisany w identycznym stylu, co wszystkie pozostałe. Nie uważam, żeby był to styl skończony, ostateczna forma "dorosłego" pisarza. Po prostu zatrzymałeś się na pewnym poziomie i nie próbujesz niczego nowego. Zmień to, bo staniesz się więźniem rutyny i dobra passa w walkach szybko się skończy. Chociaż w zasadzie już się skończyła.
Ocena: 6/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Pita. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,19 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|