6 odpowiedzi w tym temacie |
^Pit |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 03-12-2011, 20:05 [Poziom 1] Pit vs Coltis - walka 1
|
|
Mężczyzna w kapeluszu szybkim krokiem przedarł się przez tłum gapiów. W całym pomieszczeniu nagle zaroiło się od strażników i pracowników w garniturach, przekrzykujących się wzajemnie. Tu i ówdzie fruwały papiery, będące fragmentami raportów. Pod stopami chrupało mnóstwo odłamków szkła.
- Przepuśćcie mnie, jestem z oddziału uderzeniowego, przepuśćcie! – nalegał jasnowłosy, przepychając się do przodu. Jego słowa, jak i reszty zgromadzonych, zagłuszał dodatkowo jednostajny dźwięk dzwonka alarmowego. Pośród chaosu ciężko było dojść, co się w ogóle stało. Zbrojona szyba izolowanego pomieszczenia została, od tak, rozbita bez najmniejszych problemów. Ale najważniejsze było zabójstwo trzech ochroniarzy. Jednemu z nich, z zakrwawionego czoła wystawał wbity głęboko długopis. Pióro potężniejsze od miecza, skwitował krótko w myślach Kaeru.
- A mówiłem, trzymać ich z dala od małych przedmiotów…
vs
- 1625 Dou---------------- 1685 Dou
1 Listopada 1611 Roku
Sanbetsu, Ishima, Stolica Wymiany, dystrykt Gedam,
godzina 4:25
Blokowisko. Zwykły kompleks szarych i nudnych pasów betonu, ciągnący się kilometrami. Niczym nie wyróżniający się dystrykt, idealny dla wszelkiej maści cwaniaczków czy drobnych ciułaczy. Nie zarobi się tu wielkiej fortuny, ale można przeżyć przygodę swojego życia. To jest, jeśli wliczać w to dostanie kosy między żebra, czy ucieczkę bocznymi uliczkami przed członkami gangu. Paru z nich właśnie dopadło jakiegoś nieszczęśnika. Agonalny krzyk gdzieś z cienia zdradził mi, że Gedam pochłonęło kolejną ofiarę, wierzącą święcie w slogan „dogodna praca i uczciwe zarobki”. Nie chciałbym być nim, przeszło mi przez myśl, gdy zapalałem papierosa. Powietrze tego poranka było chłodne, ale wyjątkowo pobudzające do działania.
- Czysto – szepnął kompan. – Wchodzimy.
Słysząc to, chwyciłem za rękojeść Beretty 90Two. Zamek pistoletu cicho kliknął. Po ostatnich usprawnieniach chodził idealnie, żadnego ryzyka zacięcia się.
Stawiałem ostrożnie kroki po schodach. Ledwo słyszalny szmer odbijał się głucho od zimnych ścian klatki schodowej. Choć raczej były to oddechy opiętych w grube kamizelki i obładowanych sprzętem członków oddziału uderzeniowego. Wytrenowani by poruszać się bezgłośnie żołnierze dotarli na dziewiąte piętro w mgnieniu oka. Byłem gdzieś na końcu, ubezpieczając tyły. Spod maski bacznie obserwowałem znaki, jakie dawał nam dowódca: trzech z lewej, dwóch z prawej, jeden podkłada ładunek.
Huknęło. Kontrolowana eksplozja wysadziła drzwi do pomieszczenia. Jak na komendę wślizgnęliśmy się do środka, bacząc uważnie na każdy kąt i kierując w wyznaczone miejsca.
- Na ziemię, na ziemię! – krzyczał dowódca, świecąc latarką po ciemnych pomieszczeniach. Nie minęło dużo czasu, jak opanowaliśmy teren.
- Łazienka i kuchnia puste – zameldował jeden.
- W pokoju gościnnym czysto – odparł inny.
Wbiłem się do sypialni. W półcieniu trudno było dostrzec cokolwiek, zwłaszcza mając na twarzy, ograniczające nieco widoczność, gogle. Zaraz za mną pojawił się oficer, rozjaśniając nieco pomieszczenie.
- I tutaj nic – dodał zdegustowanym tonem. – Kur.wa, przecież mieli tu być!
Trudno było się dziwić takiej reakcji. Rozkazy mówiły jasno: pojmać dwóch cudzoziemców, zajmujących się produkcją narkotyków na szeroką skalę. W razie jakiegokolwiek oporu, zastrzelić. Oddziałowi szturmowemu więcej informacji do działania nie było potrzebne. Drugie dno całej sprawy znałem tylko ja, jedyny nadczłowiek w oddziale, pracujący pod przykrywką specjalisty od chemikaliów.
- Wezwijcie naszego speca, mam tu coś! - usłyszałem z salonu. – To mogło być laboratorium.
Istotnie, na okrągłym stole leżały rozbite, puste probówki, jak również narzędzia służące do pobierania tkanki oraz krwi. Całość była zbyt jasno wyłożona „kawa na ławę”.
- Powiedziałbym, że tutaj raczej testowali nowe specyfiki, niż je wytwarzali. – Robiłem dobrą minę do złej gry, jednak w głowie przeżywałem horror. Wcześniej nie chciałem wierzyć agentom innego pionu, ale ktoś naprawdę zajmował się wykradaniem DNA nadludzi.
Nagle mych uszu dotarł dźwięk melodii. Cicha, wydobywająca się z zabytkowego gramofonu muzyka trzeszczała upiornie, zacinając się na jednej frazie.
- Most Kaeda wali się, wali się, wali się… Most Kaneda wali się, wali się…
Jeden z nas podszedł bliżej, chcąc wyłączyć urządzenie.
- Nie! – krzyknąłem, pokazując gestem reszcie by uciekali. – Nie dotykaj te…
Szpula zgrzytnęła. Potężna fala ognia pchnęła wszystkich na ziemię, wyrzucając w powietrze masę odłamków, wysadzając szyby w oknach i uśmiercając jednego szturmowca. Z trudem podniosłem się z ziemi. Pomogłem zamroczonym towarzyszom wstać.
- Dacie radę opanować sytuację? – zapytałem.
- Ta…tak – odkaszlnął oficer. – Zaraz, a ty? Hej!
Nie słyszałem jego ostatnich słów. Wiedziony niejasnym przeczuciem, byłem już w drodze do najbliższego okna międzypiętrowego. Było dosyć spore, więc nie bawiąc się w szczegóły, wybiłem szklaną powierzchnię. Odsłoniłem czy raczej rozerwałem rękaw pancerza taktycznego by zyskać dostęp do czerwonej rękawicy, opinającej ciasno nadgarstek. Po chwili podciągałem się już na linie na skraj dachu trzydziestopięciopiętrowego bloku. Jeszcze będąc w trakcie parę razy przed oczami zamigotał mi czerwony laser. Zaskoczony, w ostatnim momencie dostrzegłem napastnika, stojącego na sąsiednim budynku.
- O kur… - Jednym przyciskiem odczepiłem żyłkę, unikając strzału w głowę. Nabój wbił się w ścianę z impetem. Spadając, chwyciłem się wygiętej rynny. Złagodziła nieco upadek w na wpół pełny pojemnik na śmieci.
***
- Chybiłeś, Sebastianie. – Zakapturzony osobnik skwitował krótko nieudany wyczyn swego przyjaciela.
- Czyżby? – W głosie jego rozmówcy słychać było pogardę. Bez pośpiechu schował pistolet Watcher pod płaszcz, poprawił kołnierz swego ciemnego płaszcza i odwrócił na pięcie. Jego wyraz twarzy nie zdradzał zbyt wielu uczuć. Jedynym czynnikiem wyróżniającym go były wiecznie przymrużone oczy. Sprawiał wrażenie, jak gdyby przenikał nimi wszystko i wszystkich.
- Chodź Samaelu! – zawołał z lekką irytacją w głosie. - Straciliśmy już dość czasu w tym szalonym miejscu. Sebastian rozpoczął bieg przez dachy bloków. Drugi z uciekinierów obejrzał się za siebie, odsłaniając na moment purpurowe oko. Miał wyraźną chęć dobicia przeciwnika, ale nim zdołał wyciągnąć z kieszeni cokolwiek, po raz kolejny został ponaglony. Obu podejrzanych gnało przez betonowy „tramwaj” bloków. Wyższy z nich, Infulentius Coltis, poruszał się z gracją i sprężystością, bez trudu pokonując niewielkie odległości między budynkami. Jego partner, niższy o niemal dziesięć centymetrów Samael Gloria, wolał wybierać prostsze drogi, robiąc sobie mosty z drewnianych kładek i przechodząc po nich jak linoskoczek. Robił to tak nieśpiesznie i niedbale, jakby w ogóle nie czuł zagrożenia. Byli gdzieś w połowie drogi, gdy przy wielkim zbiorniku z wodą dostrzegli cień szarżującego na nich z powietrza wojownika.
***
Smród śmieci. Sterta odpadków powoli gnijąca w przerdzewiałym, metalowym pojemniku, która paradoksalnie ocaliła mi tyłek. Gdzieś obok leżała wygięta i urwana rynna, ociekająca resztkami wody. Chwilę mi zajęło nim otrząsnąłem się po upadku, w końcu przejażdżka trzydzieści pięter w dół nie zdarza się często. I nagle przypomniałem sobie, kto był fundatorem takiej atrakcji. Wygramoliłem się z kontenera i wybiegłem na ulicę. Wciąż w ruchu, złapałem za plecak, wyciągnąłem z niego świeży nabój z żyłką. Szybka wymiana i rękawica znów była gotowa do działania.
- Kaeru! Co tam się dzieje? – usłyszałem podenerwowany głos w słuchawce. Zupełnie zapomniałem o komunikatorze w uchu. – Mamy sprzeczne raporty o tym gdzie teraz jesteś, wcześniej jakiś wybuch…
- Uen – zawołałem, nie przerywając biegu. – Ścigam podejrzanych, przydało by mi się wsparcie z powietrza!
- Żartujesz? – odparł z wyrzutem. – Miałeś pod ręką cały oddział uderzeniowy!
- Dopóki nie mają ze sobą cekaemu albo nie są w stanie za mną nadążyć, są bezużyteczni!
- Helikopter nad Gedam o czwartej rano. - Czarnowłosy Uen oparł rękę na czole, głośno wzdychając. Będąc następcą Kimaijime, jeszcze nie do końca rozumiał postępowanie Pita. – Jestem ciekawy, jak się z tego wytłumaczysz? Transport dotrze za dwadzieścia minut, wytrzymasz tyle?
Starczy piętnaście, dodałem w myślach. Paroma sprawnymi podciągnięciami na lince dostałem się na wysokość dwudziestego piętra. Gdzieś z przodu zamajaczyły mi sylwetki oponentów. Wykorzystując pęd i naciąg żyłki znalazłem się ponad nimi. Atakowałem z powietrza, ostrzeliwując sobie drogę. Odskoczyli, szukając osłony. Zapikowałem, wyprowadzając kopnięcie. Osobnik w płaszczu uniknął ataku, więc zaszarżowałem. Niewzruszony przeciwnik wyciągnął ku mnie otwartą dłoń. Poczułem nagły nacisk na gardło i płuca. W ułamku sekundy zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę oddychać.
- Vox servi quaeso: Pulsus Caeli gere! – Kończąc litanię, zacisnął pięść.
Dostałem prosto w twarz, jakby celny prawy prosty między oczy. Czar wybił mnie w powietrze, świat zawirował. Bezwładnie przewróciłem się przez plecy, niemal spadając z krawędzi. Czepiłem się gzymsu najmocniej jak mogłem. Policzyłem do trzech, znów wdrapałem się na dach. Oponent już na mnie czekał, strzelając z obu pistoletów na raz. Miałem dość miejsca na manewrowanie. Poruszałem się jednostajnie, raz w lewo, raz w prawo, jednocześnie zbliżając do wojownika. Gdzieś z boku atakował jego partner. Zwinnym, wyćwiczonym krokiem wykonałem obrót, wyciągając granat z przybornika na pasku. Odbezpieczyłem zawleczkę, rzuciłem w kierunku Coltisa, ostrzeliwując sobie drogę przed zakapturzonym. Mały pojemnik w kształcie cylindra momentalnie zapłonął, eksplodując przed nosem Zealoty. Osłoniłem się przed ostrym blaskiem, wstałem i doskoczyłem do zamroczonego klechy. Załadowałem iskrę i kiedy już miałem wbić go w podłoże, doszedł mnie świst powietrza. Instynktownie cofnąłem się. Nabój przeciął mi podbródek. Nie wyglądało to jednak jak zwykła dziewięciomilimetrówka. Bardziej przypominało to nabój od cekaemu.
- Kurde, dlaczego zawsze ja muszę ratować ci tyłek! – rzucił z pogardą Samael, wywijając w dłoni taśmą z nabojami. Wysunął kolejny i zwykłym pstryknięciem palców strzelił nim jak z pistoletu. Uchyliłem się, tamten już wyciągnął z kieszeni sporo drobniaków. Podrzucił je i jeden po drugim posyłał w moją stronę. Nigdy wcześniej nie wyobrażałem sobie monety jako broni. A te cięły nie gorzej, niż seria karabinu maszynowego. Kilka z nich obtarło mi pancerz. Spróbowałem zbliżyć się do młodszego maga, iskrząc wściekle z obu rąk. Lecz wtedy znów zabrakło mi oddechu. Gorączkowo próbowałem zrobić ruch, ale moje ciało nie słuchało mnie. Upadłem na kolana, wyciągając palce przed siebie. Tak blisko, rzuciłem w myślach. Infulentius wstał, trzymając mnie w swoim czarze. Drugą ręką chwycił za kabłąkową rękojeść szabli.
- Lumen ma dość specyficzne poczucie humoru – zaczął, robiąc kilka kroków w moją stronę. – Podsyła mi mutantów, jednego po drugim. – Ostrzem podniósł moją głowę, jakby chciał mi się przyjrzeć. W jego zmrużonych oczach nie było zawahania. Ten człowiek wiedział, jak wykonywać egzekucje. Nic dziwnego, że agentka Curse ugięła się przed nim. Moje płuca płonęły, świat stawał się coraz mniej kolorowy a słowa docierały, przygłuszone, gdzieś z daleka. Mag chciał, bym przed śmiercią jak najmocniej cierpiał.
- Żałuj za grzechy, odmieńcu! Wracaj tam, skąd przybyłeś! – grzmiał, przygotowując szablę do ostatecznego cięcia.
Mocnym chwytem zatrzymałem nadgarstek kata, przeprowadzając przezeń masywną porcję energii. Coltis zawył, tracąc koncentrację. Rzuciłem go na ziemię. Odetchnąłem głęboko, charcząc i kaszląc. Nie minęło więcej jak pięć sekund kiedy zobaczyłem Orphana, szykującego kolejne natarcie. Skondensowałem elektryczność w kulę i rzuciłem przed siebie. Dosyć powoli przebijała powietrze.
- Za wolno! – Gloria już był gotowy wystrzelić railgunem. Nim jednak się obejrzał, popędziła doń linka która zaczepiła się o poły jego kurtki. Wstając z przyklęku, szarpnąłem nią mocno w swoją stronę. Żyłka była na tyle mocna by utrzymać ciężar osoby o sporych gabarytach. W porównaniu do takiej, Samael był dosyć drobny.
- Chodź tutaj! – warknąłem przez zaciśnięte zęby. Mag wiatru stracił równowagę, wpadając prosto na sypiącą skry sferę która eksplodowała przy kontakcie, zamykając go w statycznej pułapce. Wyładowania przeszywały jego ciało jak gwoździe. Wijący się w konwulsjach przeciwnik przestał być zagrożeniem.
Znikąd pojawił się drugi Zealota, tnąc powietrze swym ostrzem. Kilka moich włosów sfrunęło w dół. Blisko, o wiele za blisko, pomyślałem. Infulentius był nieugięty. Jego sztychy były perfekcyjne, żadnego zawahania. Każde kolejne pchnięcie wyprowadzał szybciej, niż normalny człowiek byłby w stanie dostrzec. Ranił mnie dotkliwie, rozbijając utwardzaną gumę z jakiej zrobiony był pancerz. Stal błysnęła mi tuż przed oczami, wyczekałem, wygiąłem się do tyłu, zbierając piorunową moc, sieknąłem prawym prostym w twarz Sebastiana. Grzmot rozległ się po blokowisku, wprawiając w drgania szklane okna. Z ust klechy popłynęła krew. Przeleciał dobrych parę metrów, zatrzymując na transformatorze. Próbował się podnieść, jednak przybiłem go łokciem do ścianek generatora. Wreszcie miałem go tam, gdzie chciałem. Wzmocniony piorunem cios poszedł na brzuch, potem drugi, następnie cała seria. Nie dałem przeciwnikowi żadnej szansy na kontrę. Cofnąłem lewą dłoń, zbierając weń tyle energii ile się dało.
- To koniec! – krzyknąłem, przebijając się przez urządzenie. Coltis w ostatnim momencie zrobił unik. Na próżno, konstrukcja w mig poczęła mienić się iskrami. Czym prędzej wyciągnąłem głęboko wbitą rękę i odskoczyłem. Zaraz potem nastąpił wybuch. Metalowe części posypały się na ulicę. W dole widziałem sporo gapiów. Wtem mych uszu doszedł dźwięk wirnika helikoptera.
- Narobiłeś niezłego rabanu, Pit. – Głos w słuchawce pełen był złości. – Mam nadzieję, że gra była warta świeczki?
- Chodź tu i sam zobacz – odparłem zmęczony. – Dwóch babilońskich Zealotów z dostawą do domu!
Oddział szturmowy wyskoczył z helikoptera zabezpieczając teren i dwóch podejrzanych. Patrząc na pokład, miałem wrażenie, jakby przez moment mignęła mi postać agentki Curse.
- A, czekajcie – zatrzymałem jednego z żołnierzy. – Trzymajcie ich z dala od małych rzeczy, zwłaszcza tego z dziwnym okiem i w kurtce.
- Nie ma się co martwić, już my się nimi zajmiemy, jak należy!
***
- No, toście się zajęli – skwitował krótko Kaeru, naciągając mocniej kapelusz. Szelest fruwających kartek mieszał się z przekomarzaniami zgromadzonych ludzi. Ktoś w końcu wyłączył alarm. Na miejscu pojawili się koronerzy. Młody agent nie zamierzał długo na to patrzeć. Odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz. W powietrzu ponownie czuć było chłód. Nadchodził czas długich, jesiennych nocy |
|
|
|
*Lorgan |
#2
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 05-01-2012, 12:22
|
|
Pit – Przedstawiasz jakieś wydarzenia, po czym przenosisz się do innych, podając ich datę. Nie mam w związku z tym pojęcia, kiedy miał/ma/będzie miał miejsce ten pierwszy akapit.
Akcję rozkręciłeś bardzo filmowo i choć posługiwałeś się sztampowymi motywami, wszystko wyszło bardzo dobrze. Walkę odebrałem bardzo obrazowo, co znaczy że opisałeś ja bardzo strawnie. Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się prawie wszystko. Humor był trochę jak piach w zębatkach... No ale cytując opowiadanie "Lumen ma dość specyficzne poczucie humoru". Gratuluję zwycięstwa, bo dobrze się spisałeś.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Pita. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Insoolent |
#4
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 14-02-2012, 00:18
|
|
Bardzo żałuję, że Coltis nie oddał swojego wpisu...
Pit, wszystko, co napisałeś jest łatwo przyswajalne dla czytelnika. Nie musiałam nigdzie wracać, aby połapać się w treści. To się ceni, tym bardziej, że ja nie lubię kilka razy czytać tego samego ;p Czułam się trochę jakbym oglądała oczami wyobraźni kolejny film akcji...a to nie tak dobrze, bo często większość jest bardzo do siebie podobna. Nie mam się czego zbytnio przyczepić, więc mój komentarz będzie krótki Dobrze sobie poradziłeś i szkoda, że Coltis nie oddał wpisu, bo miałby godnego przeciwnika ;)Ocena 7 to za mało, 8 natomiast ciut za dużo...
7,5 |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
Eksporter |
#5
|
Poziom: Keihai
Posty: 59 Dołączył: 26 Lut 2012
|
Napisano 18-03-2012, 21:07
|
|
Pit
Rozpocząłeś ciekawie, spodobały mi się opisy otoczenia i sytuacji. Dobrze wprowadzasz czytelnika w klimat oraz w prosty, acz trafny sposób trafiasz do wyobraźni. Różnicy nawet nie robi fakt, że piszesz w formie pierwszoosobowej. Nie mylisz się w tym i wszystko jest przystępne. Mniej spodobały mi się dialogi, wydały mi się trochę bezosobowe i suche. Szkoda tylko, że nic więcej nie napisałeś odnośnie fabuły, wydał mi się ciekawy motyw związany z kradzieżą DNA. Myślę, że mogłeś pokusić się o jakieś wyjaśnienie czy Coltis miał jedynie posprzątać, a jeżeli to on wykradał te DNA to w rozmowie ze swoim towarzyszem mógł zdradzić dlaczego. Dobrze, że w walce starałeś się wykorzystać zarówno swoją moc, jak i przeciwnika i myślę, że wyszło Ci to całkiem nieźle. Jednak uważam, że jeżeli Twój przeciwnik miał towarzysza to tamten nie czekałby aż Coltis się Tobą zajmie. Były momenty gdzie wydawało mi się, że Samael czeka w kolejce i pije Tigera na wzmocnienie. Jeżeli współpracowali podczas takich akcji to pewnie i razem potrafili by Cię próbować wykończyć. Jeden przydusza i zatrzymuje, a drugi prowadzi ostrzał ,,czymkolwiek". Niemniej jednak cały wpis wydaje mi się solidny, choć po początku spodziewałem się nawet momentów w stylu slow-motion. Nie dopatrzyłem się błędów, czy jakichś nieścisłości które wzbudziłyby moje wątpliwości.
Ocena: 8/10 |
|
|
|
»Zero |
#6
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 69 Wiek: 34 Dołączył: 09 Gru 2010 Skąd: Łódź
|
Napisano 25-03-2012, 14:09
|
|
Pit: główna zaleta - lekkostrawność tekstu. Czyta się szybko, używasz przejrzystej formy, bez zbędnych ceregielu prezentując treść. Cenie też sobie estetykę i dopracowanie odbioru pracy w szczegółach, czyli dodanie avatarów postaci przenoszących do kart, uwzględnienie Douriki, rozbicie tekstu tak, żeby wizualnie się nie zlewał. Częstym problemem w Twojej twórczości były dla mnie pokraczne dialogi, silące się na specyficzny humor z mnóstwem odniesień, czy generalnie brzmiące drętwo. Tym razem jest ok, raz tylko wyczułem takie nawiązanie ('Come over here!' - stary, dobry Skorpion), ale zgrabnie ci to wyszło - fajnie że nauczyłeś się na własnych błędach wszystko wyważyć, to największy plus pracy. Doceniam też motyw zemsty za Curse, Sanbetańska solidarność, eh ? Co do samego trzonu wpisu; świetne wykorzystanie mocy i ekwipunku, zrealizowane w dynamicznej walce z pomysłem. Nie popełniłeś żadnego przegięcia, wiesz dobrze co robić ze swoją postacią, a co jeszcze ważniejsze - nie gorzej wychodzi Ci wykorzystanie przeciwnika. Zacnie, tyle mogę powiedzieć.
Życzę Ci kolejnych walk w tym stylu, a zasadniczo to nam, bo dobrze się je czyta.
PS:
Cytat: | zbierając piorunową moc |
Brzmi to dość kiczowato, lepiej brzmiałoby po prostu 'elektryczną'.
Ocena: 7.5/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 25-03-2012, 14:48
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Pit - 30,5 pkt.
Coltis - 0 pkt.
Zwycięzcą został Pit!!!
Punktacja:
Pit +55 (medal: Krzyż Żelazny)
Coltis -20
Lorgan +10
Insoolent +10
Eksporter +10
Zero +10 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|