3 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 25-11-2011, 20:06 [Lokacja] Wrota Wiatru
|
Cytuj
|
Autor: Pit
Są takie miejsca, które powinny istnieć tylko w snach. Widzisz je, przecierasz oczy ze zdumienia, ale one nie znikają. Jeśli kiedykolwiek wyruszysz w świat pamiętaj, że Sanbetsu nie kończy się na ciasnych i tłocznych miastach, czy pustyniach będących atomowymi cmentarzyskami. Uwierzysz w to, a odnajdziesz Wrota Wiatru. Nietknięty ludzką ręką kawałek ziemi, gdzie potężne podmuchy wiejące ze środka ziemi wyrywają i unoszą w powietrze kawałki skał. Wichry powodują, że wodospady lecą tam do góry, razem z zamieszkującymi je wielorybami. Byłem tam tylko raz, kiedy helikopter naszej jednostki badawczej wpadł w silne turbulencje i spadł. Nie mając wyjścia, przedarliśmy się przez gęsty las, omijając coś co przypominało gejzery, buchające samym gorącym powietrzem. Przeżyliśmy, żywiąc się przedziwnymi owocami, łowiąc jeszcze dziwniejsze gatunki ryb. Trzy dni minęły zanim odnaleźliśmy bezpieczną drogę. Na zawsze pożegnaliśmy wtedy kilku członków załogi, którzy postanowili zawrócić i spędzić resztę życia w pobliżu wrót. Nie wiem co się stało z tymi ludźmi, nie mam pewności czy w ogóle jeszcze żyją. Minęło tyle lat...
***
W sercu Sanbetsu położona jest pewna odizolowana kraina. Zbierająca się we wnętrzu wielkiego krateru energia wieje tam nieprzerwanie od setek lat. Robi to z tak wielką siłą, że wyrywa z gruntu i unosi nawet kilkuhektarowe obszary. Woda zamiast opadać w dół, również opiera się grawitacji. Ekstremalne warunki zmusiły tutejszą faunę do ewolucji, tworząc nowe gatunki ryb, posiadające płetwo-skrzydła. Nawadniane przez cały czas, lewitujące fragmenty stały się odosobnionymi rezerwatami przyrody. Poruszanie się pomiędzy nimi dla normalnych ludzi wydaje się być niemożliwe. Badania satelitarne wykazały jednak obecność swoistej sieć tuneli powietrznych, dzięki którym można (oczywiście czysto teoretycznie) poruszać się w powietrzu z platformy na platformę. Istnieje również teoria, że lewitujące wyspy przed wiekami zostały uniesione do góry przez potężne byty, będące czymś w rodzaju demonów lub bożków. Pozostałości po ich działalności ponoć wciąż znajdują się głęboko pod ziemią, lub na jednym z latających kawałków gruntu, jednak nikt nie był w stanie tego potwierdzić ani tym bardziej zaprzeczyć.
Powiązani NPC:
• Susumu Kokore |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Pit |
#2
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 07-02-2012, 01:31
|
Cytuj
|
[Nimmu] Skarb z nieba
21 Października 1611 roku
Sanbetsu, Morski obszar strefy Wymiany/Takeshi, godzina 9:01
Świat wirował dookoła. Zewsząd dochodziły przeróżne informacje, podane na szklanej kopule, będącej jednocześnie ekranem. W słuchawkach słyszałem nerwowy głos, nakazujący mi poderwanie maszyny. Wciąż nie byłem przyzwyczajony do latania myśliwcem, dlatego nie mogłem uwierzyć, że wsadzili mnie w tą puszkę, tylko pobieżnie objaśniając wszystko. Stabilizator lotu szalał, dobrze, że zdążyłem uporać się z drżeniem rąk. Zdecydowanie wolałem pływać statkiem. Przeciążenie nie było już aż tak wielkim problemem, ale Uen narzekał na mój zbyt wysoki puls. Zamarł za mikrofonem, kiedy nad moją głową znów pojawiła się morska toń..
- Ok., mam to, mam to – Wreszcie ustabilizowałem lot. – Musiałem się za bardzo wychylić w którąś stronę!
Kiedy emocje trochę opadły, nowe doświadczenie wydało się całkiem przyjemne. Prędkość maszyny była o wiele większa niż czegokolwiek innego, czym dane mi było kierować. Symulatory mogły być dobre, ale nie oddawały tego uczucia wolności, panowania nad powietrzem.
- Dość zabaw, skup się na zadaniu. Lecisz prosto nad krater o podanych współrzędnych, ale nie lądujesz w nim – Uen grzmiał, uderzając palcami o stół. – Zanim zapytasz, powodem jest silne pole grawitacyjne, czy cokolwiek to jest. Zmiotło by cię od razu. Nie możemy cię też podrzucić helikopterem z tych samych powodów. Dlatego wyskoczysz na spadochronie!
Cholerny dzień pełen niespodzianek, przeszło mi przez myśl. Słuchałem dalej w napięciu, oczekując kolejnej porcji wyjaśnień.
- Jest jeszcze jeden powód tak radykalnej metody. Monitorujemy obszar dookoła i wygląda na to, że inne państwa i organizacje są zainteresowane celem. Chcemy mieć tam swoich ludzi jak najszybciej! Wykazałeś się w Khazarze, więc na własnym terenie nie powinieneś mieć problemów.
W jego głosie pojawiła się jakby nutka pewności. Gdyby wiedział, przez co musiałem przejść w Sermorze, nie uwierzyłby. Albo gorzej – uwierzyłby i jeszcze bardziej się upewnił, iż jestem idealny do tej misji. Pozostawała jedna sprawa, o którą aż bałem się zapytać.
- Myśliwiec? Jak już wyskoczysz, uaktywnimy program zdalnego powrotu do bazy. Ta funkcja jest wciąż prototypowa, więc nie chcieliśmy ryzykować.
Standardowa gadka, kiwnąłem głową z politowaniem i przyciągnąłem drążek do siebie, zwiększając pułap. Wcisnąłem dwa tajemnicze guziki na desce rozdzielczej, jak mi wcześniej polecono w odprawie. Powierzchnia maszyny zaświeciła srebrzystym blaskiem by po chwili zniknąć. Z głośniczka wydobył się miły, kobiecy głos, obwieszczający miękko „maskowanie uaktywnione”. Zwiększyłem moc, krajobraz rozmył mi się przed oczami. Gdzieś za mną popędziła fala uderzeniowa. Przekroczyłem prędkość dźwięku.
Niezauważony przez nikogo w trymiga dotarłem nad strefę Kazui. Radar ekranowy pokierował mnie wprost nad krater. Zapaliły się pierwsze lampki ostrzegawcze. Powoli zmniejszałem przepływ energii, by móc bezpiecznie się katapultować. „Program zdalnego powrotu aktywowany”, objaśnił system. Pociągnąłem wajchę i już byłem w powietrzu, widząc z góry, jak myśliwiec zawraca, ponownie wchodzi w tryb maskowania i znika w naddźwiękowej przestrzeni.
Spadochron otworzył się bez większych problemów i po chwili wylądowałem na najbliższym czubku drzewa. Nożem kusari-tou przeciąłem rzemienie, swobodnie opadając na trawiaste podłoże. Ubrany w strój taktyczny w kolorze khaki miałem większe pole manewru. Trzymając głowę nisko, ruszyłem naprzód przez gęstwinę. Dowództwo informowało mnie o tym, że inne wywiady zrobią wszystko by osiągnąć cel. Granaty wszystkich rodzajów spoczywały luźno w mojej torbie, czekając na ich stosowne użycie.
Przystając co jakiś czas musiałem iść na ugiętych kolanach, albo wręcz czołgać na ziemi. Biło od niej przyjemne ciepło, zupełnie nienaturalne w październiku. Ktoś mógłby powiedzieć, że takie zachowanie to objaw przewrażliwienia, jednak w ten sposób byłem w stanie wykryć parę „niespodzianek”. Bardzo szybko natrafiłem na „potykacz” – pomalowaną na zielono żyłkę, zawieszoną na tyle nisko by nie wystawała zbytnio z listowia i na tyle wysoko aby ktoś wpadł w pułapkę. Chwyciłem za rękojeść Beretty, wyczekując ofensywy. Wtem z gałęzi zeskoczyło dwóch zabójców, uzbrojonych w szponiaste łapy. Instynktownie, w ułamku sekundy strzeliłem po razie. Upadli niemal równocześnie, nie wiedząc nawet dobrze co im się stało. Szedłem dalej, zwracając uwagę na krańce mego pola widzenia. Stamtąd właśnie nastąpił kolejny atak. Bełt z kuszy śmignął milimetry od mojego ciała. Obróciłem się na pięcie, martwy punkt stał się centralnym. Strzał. Oprawca osunął się na ziemię, chlapiąc krwią.
Huk dało się zapewne słyszeć z daleka, pomyślałem. Robiąc parę kolejnych kroków odczułem nagłą zmianę ciśnienia. Pierwsze krople potu spłynęły mi po policzkach, szybko je obtarłem. Dotarłem na coś, co wyglądało jak skraj lasu. Słoneczne światło oślepiło mnie na moment ale kiedy już przyzwyczaiłem się do widoku, ten okazał się warty zachodu. Wodospady płynące do góry, skąpane w tęczowych kolorach. Gdzieś po tych wodnych szczytach wspinały się rybo ptaki. Największe wrażenie robiły jednak lewitujące fragmenty skał – całe połacie terenu zastygłe w powietrzu, będące osobnymi światami. Kiedy niemy zachwyt minął, dostrzegłem dym na horyzoncie. Tajemniczy obiekt wciąż jeszcze pozostawał w jakiś sposób aktywny. Zsunąłem się po zboczu w dół, kiedy zabrakło mi gruntu pod stopami. Moje ciało lewitowało i nie byłem w stanie zrobić nic, by powrócić na dół. Zaskoczenie szybko minęło kiedy zorientowałem się, że mogę nad tym zapanować ruchami ciała. Z czasem zrobiło się zbyt mocne i wolałem unikać korytarzy wiatru, a już w szczególności buchających gejzerów. Dolina szybko stała się czymś na rodzaj pola minowego. Zrozumiałem też, czemu część zabójców wolała siedzieć w lesie; na polanie roiło się od martwych szabrowników. Ich poszarpane przez siły natury ciała zastygły w niemym przerażeniu, rysującym się na twarzach. I ja byłem bliski pozostania tu na zawsze jako dekoracja, jednak w porę uaktywniłem ręce elektryczności. Ta niewielka siła, będąca przeciwnym elektrostatycznym ciśnieniem rozpraszała napierający na mnie wiatr.. Z trudem utrzymując się na równych nogach, powoli parłem do przodu. Obszar uderzenia był równie nieprzyjemny, jak cała dolina. Wyładowania bijące dookoła, temperatura w granicach czterdziestu stopni, „meteoryt” po prostu nie miał jak ochłonąć. Metalowy obiekt, wielkości jednoosobowej kapsuły ratunkowej w tej chwili był generatorem dodatkowego pola elektrostatycznego na obszarze rezerwatu. Próbowałem przestawić wbitą pod kątem puszkę, ale ta tylko zachwiała się i wróciła do pierwotnej pozycji. Zaburzenia w grawitacji utrudniały mi pracę po stokroć. Przywiązałem się żyłką z rękawicy do najbliższej sterty kamieni nieuniesionej w powietrze. Czułem ogarniające mnie zmęczenie ciągłą aktywacją piorunowych dłoni ale musiałem wykonać misję. Próbowałem otworzyć właz, ale poparzyłem sobie tylko ręce. Wykorzystałem więc ciśnienie, łapiąc małą cząstkę wiatru i zamieniając ją w elektryczny młot. Temperatura nie przepaliła osłon ale ciśnienie zdawało się działać idealnie. W końcu zawiasy puściły, zajrzałem do środka, powoli uchylając drzwiczki.
Natychmiast uderzył mnie lodowaty podmuch. Instynktownie odskoczyłem, dając ulecieć powietrzu. Kapsuła poczęła chybotać się mocniej.
-Idiota! – Postać w ciemnym stroju pojawiła się znikąd, zamykając dopiero co otwarty „skarb”. – Chcesz, żeby to wystrzeliło z powrotem w powietrze?! Niedoczekanie!
Natychmiast zeskoczyła z metalowego pojazdu, atakując kataną znad głowy. Przyjąłem to na blok krzyżowy. Ostrze napotkało na gwałtowny opór, powodując tarcie. Skry sypały się, jakby ktoś używał piły tarczowej. Ugiąłem się w pół i przerzuciłem oponenta za siebie. Ten przeturlał się po ziemi, podniósł i trzymając miecz poziomo nad czołem przyszykował do kolejnego sztychu. Tymczasem obszar wokół nas wariował coraz bardziej. Tajemniczy obiekt bliski był wspomnianego „wystrzału w powietrze”, generując potężne wyładowania. Obserwując to wszystko straciłem na sekundę z oczu napastnika, który ciął wściekle powietrze. Dziesięć ciosów, może dwanaście, wszystko w mgnieniu oka. Kilka zimnych jak lód precyzyjnych uderzeń poharatało mi skórę na twarzy. Dostrzegłem kolejne, idące tym razem na korpus, lecz skontrowałem, zbijając tor lotu elektryczną dłonią. Broń przeleciała w bok kilka metrów, po czym zawróciła, niczym bumerang, poszybowała nad naszymi głowami i przykleiła się do powierzchni statku. Podobnie stało się z moją beret tą czy rękawicą Ryoushi, którą szybko odczepiłem, by nie stracić przypadkiem ręki.
- Co tu się dzieje?! – zawył przeraźliwie oponent. Znałem ten głos i byłem pewien, iż nie należy do mężczyzny.
- Zimne powietrze trzymało kopułę w kraterze, ale jeśli nie wyrównamy tu ciśnienia, pozwalając mu uciec, to raczej się tu usmażymy… Mia.
Nastała chwila ciszy, przerywana wściekłymi sykami piorunów. Dziewczyna ściągnęła maskę rzucając w złości na grunt. Od ostatniego razu niemal się nie zmieniła. Nadal miała czarne włosy, przycięte do ramion i spięte z tyłu w kok. Powiedziałbym natomiast, że przybyło jej parę blizn, zapewne po ciężkich bojach. Przekrwione oczy jednoznacznie świadczyły o zmęczeniu. Kombinezon pełen był drobnych otarć, przez rozprucia widać było niezaleczone do końca rany.
- Boisz się paru wyładowań? – zapytała z pogardą. – Nie pozwolę ci spieprzyć mojego interesu, nie tym razem.
- Więc już jesteś martwa!
- Tak jak i ty!
Wyskoczyła na mnie z krzykiem, ściskając w pięściach ku naje. Zbijałem je jeden po drugim, blokując moją mocą czy zręcznie wymijając. Nie pozostawałem dłużny, tłukąc jej korpus, wykręcając nadgarstki. Kilka razy splunęła krwią, ale nawet wtedy nie przestawała zaciekle szarpać a nawet gryźć. Próbowałem zablokować jej dłonie, nogi, cokolwiek. W chwytach okazała się jednak nie mniej zwinna jak ja, sprowadzając mnie do parteru. Twardo upadłem, czując przeszywający ból w plecach. Obolały podniosłem się powoli, sięgając do torby po granat.
- Ani mi się waż! – Kłujące, ostre światło zmroziło mnie. W jednej sekundzie doznałem strachu, bólu, porzucenia, rozpaczy i niemocy. Próbowałem złapać oddech, ale to też stało się trudne. Zastygłem. Czarnowłosa Ninja próbowała odczepić katanę od kopuły, jednak w żaden sposób nie mogła tego dokonać.
- Chodź tu! – Znów ukłucie. W tej niemocy i chłodzie doznałem nagłej, gorącej potrzeby spełnienia jej życzenia. Zacząłem mimowolnie zbliżać się do niej.. – Pomóż mi z tym!
Razem byliśmy w stanie odczepić miecz na kilka milimetrów, jednak ten na powrót przywarł do metalu. Mia zaklęła pod nosem. Ja powoli dochodziłem do siebie a kopuła pod którą się znajdowaliśmy była jak tykająca bomba zegarowa.
- Co teraz Araraikou? Dasz mi się zabić po czym ja umrę z honorem i dołączę do moich braci i sióstr? Czy może sam spróbujesz szczęścia i pozbędziesz się mnie na zawsze… to jest jakieś dwie trzy minuty zanim sam się tu usmażysz?
Udawałem że jej nie słucham, choć perspektywa rzeczywiście nie była za wesoła. Chociaż tyle dobrego, że w ostatnich momentach próbowaliśmy myśleć, nie zaś bezmyślnie naparzać po gębach.
- Mam! – Nagle wpadłem na szaloną ideę, która w tamtym momencie wydawała się być genialna, jakbym nagle odkrył coś wspaniałego. – Teraz ty mi tu podaj rękę shinobi.
Popatrzyła na mnie niemo z politowaniem, a raczej zdziwieniem. Była kompletnie zbita z tropu. Mimo to, przystała na niecodzienną propozycję. Razem byliśmy w stanie wyciągnąć wibrujący statek, kształtem przypominający bączek, stawiając go włazem do dołu, nieco pod kątem, tak by był do niego dostęp.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co ty kombinujesz? – Zapytała zakłopotana wojowniczka, chwytając się mocno metalowej powierzchni.
- W środku powinno być dość lodowatego powietrza. Jeśli systemy tego czegoś nadal działają, po otworzeniu włazu będziemy w stanie poszybować do nieba.
- A jak skończy się „paliwo”?! – zapytała, kiedy drzwi zostały już otwarte. Zachybotało, syknęło a spuszczona wreszcie całkowicie zimna para wydostała się na powierzchnię. W moment powstało coś na kształt mini frontu burzowego, który gwałtownie poderwał nas, wystrzeliwując niczym rakieta. Przebiliśmy się przez gorący obszar, minęliśmy niżej krążące „wyspy”, niczym włócznia przecisnęliśmy się przez gorący wodospad, osłaniając jak tylko się dało. Kiedy zabrakło siły nośnej, kopuła wraz z przewidywaniami zaczęła opadać. Gorzej, że nie pochwyciła jej wypychająca siła krateru. Potrzebowaliśmy napędu i to natychmiast. Zauważyłem, że wiatr z kontakcie z moją elektrycznością bardzo dobrze współgrał.
- Chcę czegoś spróbować – szepnąłem do siebie, rozkładając ręce przed siebie. Zacząłem pobierać moc z nabuzowanej ciśnieniem atmosfery. W ułamku sekundy zamieniała się w wyładowania. Zwiększyłem ten proces do maksimum, wkładając w to całe serce i wiarę. Strzeliła iskra, potem druga a następnie cała masa drobniejszych, która w końcu utworzyła ciągły pomost. Niebieska wiązka przebiła się do ziemi, wzmacniając pole antygrawitacyjne.
Jesteśmy teraz jak te skały!-– zawołała Mia, chwytając wreszcie swoją katanę. Czym prędzej złapałem odklejające się od powierzchni Berettę oraz rękawicę i pokierowałem nas elektryczną dłonią na najbliższy lewitujący kamień. Byliśmy bezpieczni.
***
- Skoro oboje przeżyliśmy to piekło, może wreszcie zobaczymy co tam jest w środku? – zapytała dziewczyna, rozmasowując obolałe pośladki.
Kiwnąłem głową, zgadzając się. Razem zajrzeliśmy w głąb szalonego pocisku. Za sterami siedział humanoid. Ciężko było to inaczej określić. Choć budową ciała przypominał człowieka, głowę miał spłaszczoną pionowo, jakby ktoś z obu stron mu ją sprasował. Nie posiadał ust, ciężko było odnaleźć linię nosa. Rybie powieki i niebieskawa poświata skóry nie poprawiały sytuacji. Siedział za czymś, co wyglądało jak stery. Nie byłem w stanie wydać z siebie ani słowa, Mia zdobyła się na przekleństwo kazuiskim akcentem.
- Kur.wa to kosmita?
- Wygląda na takiego – odpowiedziałem, drapiąc się po brodzie. – Ale przypatrz się strojowi.
- Co z nim nie tak?
Dotarło do nas, że mieliśmy do czynienia z człowiekiem, naukowcem, tylko nieziemsko zdeformowanym. Wyglądał, jakby sam wszedł w kontakt z czymś obcym. Czy tak wygląda życie za Wrotami? Być może był to jakiś potomek pradawnych cywilizacji. Nie chciałem tego dociekać, od wszystkich dywagacji bolała mnie głowa.
- Do czego niby on miał się przydać? – zapytałem głupio.
- Nie mam pojęcia, ale chyba tym razem odpuszczę sobie zapłatę za „zlecenie” – W słowach Mii czuć było lekkie obrzydzenie. Pierwsza skierowała się w stronę klifu i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Jesteśmy kwita, Araraikou – powiedziała spokojnie, nie odwracając się w moją stronę. – Ostatnim razem uratowałam ci tyłek w Lesie Oni, teraz ty ocalasz moją skórę.
- Wiesz, że nie mogę pozwolić ci odejść? – zapytałem. Moja rozmówczyni milczała przez dłuższą chwilę, po czym zaczęła.
- Widzisz już, jakim gównem staje się wojna wywiadowcza. To jedno wielkie bagno, chaos gdzie każdy szpieguje każdego. Dlatego jeśli mam tak żyć lepiej mieć z tego profity. Dlatego jestem łowczynią nagród.
- Zabijanie niewinnych osób?
- To tylko praca… poza tym nikt nie jest bez winy, dobrze o tym wiesz.
Wiatr, tym razem delikatny i ożywczy, smagał mnie po policzkach, rozwiewając moje i Mii włosy.
- Chodź ze mną.
- Co?
- Dobrze walczysz, masz pomysły. I nie boisz się zabijać, to najważniejsze. Przydałby się ktoś taki w mojej organizacji.
Po raz nie wiem który tego dnia zdębiałem. Oto bezlitosna zabójczyni nagle proponuje mi współpracę. Gdzie jest haczyk? Czy to jej gra? Musi być.
- Zastanów się nad tym dobrze, nie ruszaj się – zrobiła parę kroków unieruchamiając mnie. Fala emocji znów wypełniła mój umysł. Tym razem były to przyjemność, pożądanie, ekstaza. Nim się obejrzałem, dziewczyna była przede mną, trzymając za policzek. Jej oczy wyrażały smutek, czy może raczej zaciekawienie. – Może zmienisz zdanie przy naszym najbliższym spotkaniu
I zniknęła, skacząc na spadochronie. Mi pozostało zaś wysłać racę sygnałową i przypilnować znaleziska. |
|
|
|
^Genkaku |
#3
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 23-10-2014, 13:50
|
Cytuj
|
[Ninmu] Zgubne proroctwo
Śmigłowcem za trzęsło i Genkaku podziękował w duchu, że piloci tak bardzo nalegali, by solidnie przypiął się pasami. Z rosnącym zainteresowałem przyglądał się teraz ich gorączkowym staraniom utrzymania maszyny na bezpiecznym kursie, co jakiś czas rzucając okiem na niewielki wyświetlacz u kokpitu, pokazujący aktualną pozycję względem celu. Byli już coraz bliżej. Zresztą, wstrząsy i turbulencje, z którymi tak dzielnie walczyli teraz piloci, stanowiły dobitny dowód na to, że Wrota Wiatru były niedaleko. Abstrahując już od fatalnej pogody, jaka towarzyszyła tej wyprawie, wichura rzucająca maszyną była anomalią charakterystyczną, tylko dla tego niezwykłego miejsca. Jakby szukając potwierdzenia tej tezy skierował swój wzrok na szeroki wizjer umieszczony w drzwiach, dokładnie w tym samym momencie, gdy śmigłowiec skręcił gwałtownie by szerokim łukiem ominąć groźny prąd powietrzny. Gęsty las pod nimi skąpany był w deszczu i częściowy zakryty gęstą mgłą. W oddali dało się jednak wypatrzeć, coś, co dla niewtajemniczonej osoby, mogło wydawać się wzniesieniami, lub rozrzuconymi gęsto pagórkami. Genkaku wiedział dokładnie, na co patrzy. Wyrwane z ziemi, połacią lądu unoszone w powietrzu siłą nieznanego pochodzenia. Właśnie jedna z takich osobliwych wysp była celem tej wyprawy.
Wprawnym ruchem uruchomił beeper i wstukał kilka szybkich komend. Soczewka natychmiast wyświetliła potrzebne dane, odległość od Wrót, prędkość wiatru oraz status i parametry noszonego przez agenta kombinezonu Tetsubun Washi. Wbrew procedurze bezpieczeństwa odpiął pasu i pochylił się do pilotów, tak by widzieli go kontem oka.
- Panowie, to była przyjemna podróż, ale myślę, że dalej dam już sobie radę sam. Wysiadam tutaj.
Jego głos ginął w huku, jaki towarzyszył przecinającym powietrze łopatom maszyny. Całe szczęście wszyscy słyszeli się, dzięki założonym zestawom słuchawkowym, umożliwiającą swobodną konwersację w takich warunkach.
- Jak to Pan wysiada, Sir?! Nie damy rady posadzić tutaj maszyny. Nikt nas nie poinformował, że w ogóle będzie Pan wysiadał!
Jego oburzenie było dla Genkaku zrozumiałe. Faktycznie, wytyczne dla pilotów dotyczyły tylko głębokiego zwiadu. Nie było mowy o tym, że mają wysadzić pasażera w samym środku odludzi, w dodatku w tak niekorzystnych warunkach. Misja, którą tutaj wykonywał, nie była ściśle tajna w pełnym tego określenia znaczeniu, jednak Generał skorzystał, ze swojego stanowiska i nadał jej najwyższy stopień tajności. W końcu, wykonywał zadanie osobiście i wolał nie wpaść nie spodziewania na jakiś agresywny komitet powitalny.
- Nie było potrzeby żeby was uprzedzać Panowie. – Wyjaśnił krótko. – Przygotujcie maszynę i dajcie znak, kiedy będzie bezpieczny moment na otworzenie drzwi.
- Sir, bezpieczny mement będzie za około dwie godziny, kiedy już wylądujemy z powrotem w bazie!
- Bardzo zabawne poruczniku. Macie kwadrans, żeby się przygotować. Po tym czasie skaczę. Wykonać!
Cofnął się, definitywnie kończąc dyskusję. Oboma rękoma chwycił mocno za uchwyty, zamocowane po obu stronach drzwi i cierpliwie czekał na sygnał. Pilocie nie wystawiali jego cierpliwości na próbę. Już po paru minutach nad wyjściem zapaliło się zielone światło, sygnalizujące możliwość „bezpiecznego” opuszczenia pojazdu. Genkaku naparł na właz i szarpiąc mocno przesunął go po szynie, odblokowując sobie drogę do skoku. Maszyną szarpnęło od razu, gdy tylko rozpędzony wiatr wdarł się do środka, porywając Agenta na zewnątrz.
Genkaku przez walczył z panującą w powietrzu wichurą z trudem łapiąc oddech. Targany wiatrem spadał bezwładnie, kręcąc się w powietrzu i obracając w każdym kierunku. Gorzko żałował swojej decyzji o skoku. Nie przemyślał tego do końca. Nie miał doświadczenia w tego rodzaju desancie. W końcu udało mu się przyjąć odpowiednią do aktywacji kombinezonu pozycję, szeroko rozpościerając ręce i nogi. Impuls wysłany przez mikrochip wmontowany w kostium w ułamku sekundy powędrował do odpowiednich czujników i zamontowane na plecach „skrzydła” rozłożyły się. Agentem gwałtownie szarpnęło. Wyraźnie zwolnił a ostrożnymi ruchami kończyn był teraz w stanie sterować torem lotu.
----
Ten, kto uważa, że praca na stanowisku generała to nudne zajęcie, wypełnione głównie czytaniem i podpisywaniem papierów, był w grubym błędzie., o czym przekonał się na własnej skórze Genkaku. Były takie momenty, taki jak ten teraz, kiedy ledwo zdołał bezpiecznie wylądował w samym sercu dziwacznej głuszy, w których tęsknił za biurkiem i stertami dokumentów. Od kiedy objął dowodzenie nad wszystkimi pionami Sanbetsu był w ciągłej podróży. Spotkania, wizytacje, podróże służbowe i cała ta reszta sprawiały, że Kito nie pamiętał już, kiedy ostatni raz spędził noc we własnym łóżku. Z początku nie narzekał, ciesząc się nawet licznymi przywilejami takimi jak możliwość samodzielnego wybierania spraw i misji, w które chce się zaangażować. Tak było właśnie w tym przypadku. Przeglądając archiwalne raporty podczas jednego z dłuższych lotów służbowym odrzutowcem – stanowczo kolejny z plusów tej pracy – natknął się na informację o tym miejscu i o mieszkającej tu, tajemniczej kobiecie. Susumu Kokore, bo tak właśnie się nazywała, rzekomo była specjalistką od spraw mistycznych, w związku ,z czym Agent miał nadzieję, że dowie się od niej czegoś przydatnego w sprawie, która coraz bardziej go intrygowała. „Czerwony Kontynet” ostatnie przyćmił wszystkie inne tematy, jakimi zajmował się Genkaku. Nawet Mitsukai, czy afera Kayzera Soze nie byli w tej chwili tak bardzo intrygujący i tak bardzo nie zaprzątali jego głowy jak te strzępki informacji o mistycznym kontynencie. Wszystkie wskazywało na to, że porwanie Mni i walka o Kokatsu miała z nim związek.
Teraz jednak najważniejszy problem po wylądowaniu stanowił brak dokładnych informacji, gdzie znaleźć tą kobietę. Obszar Wrót Wiatru stanowił dobre kilkanaście hektarów lewitującego terenu, podzielonych na mniejsze lub większe „wyspy”. Panujące tu warunki, silnie wiejący z krateru wiatr skutecznie uniemożliwiał jakikolwiek zwiad dronów. Teren był zbyt rozległy dla czujników beepera, więc jedyna możliwość, jaka pozostało to mozolne przeszukiwanie skała po spale. Druga rzeczą z jaką przyjdzie mu się zmierzyć, będzie oczywiście powrót z tego przeklętego miejsca. Żaden helikopter nie będzie w stanie zabrać go z tego miejsca, w perspektywie miał więc długi spacer do miejsca, gdzie wiatr nie będzie tak silny, czyli według zgromadzonych przez naukowców danych, jakieś dziesięć kilometrów stąd. W duchu postanowił sobie, że tym będzie martwił później. Ruszył w głąb lądu ze szczerą nadzieją, że ta wyprawa nie będzie zwyczajną stratą czasu.
----
Mżyło już drugi dzień. Nie na tyle by było to uciążliwy, ale na tyle by wisząca w powietrzu wilgoć raziła ciało przenikającym chłodem. Deszcz w charakterystyczny dla tego miejsca sposób padał zarówno z góry jak i z dołu, tworząc na wysokości mniej więcej kilku metrów pewien specyficzny, zawieszony nad głową strumień, stanowiący pewnego rodzaju ścieżkę wyznaczającą powietrzne prądy. Agent od razu wykorzystał to na swoją korzyść, by ułatwić sobie przemieszczanie się z wyspy na wyspę. Przeskakiwał tam, gdzie wiało najsilniej wspomagając się możliwościami kombinezonu. W końcu drugiego dnia, gdy zaczął tracić już nadzieję na odnalezienie legendarnej mistyczki nastąpił oczekiwany przełom. Przedzierając się przez kolejne chaszcze, porastające jeden z największych kawałków lewitującej skały, usłyszał spokojny, melodyjny kobiecy głos.
- W końcu pan do mnie przybył Generale. Spodziewałam się tu Pana już od pewnego czasu.
Zdziwiony agent natomiast odwrócił się na pięcie, podążając za źródłem głosu. Za jego plecami,, w na skraju lasu stała wysoka, piękna kobieta. W ręku trzymała bambusową parasolkę. Jej rysy twarz miała łagodne rysy, lekko przymrużone w delikatnym uśmiechu oczy były wręcz kojące i Genkaku od razu zrobiło się ciepło wewnątrz. Spokojnym krokiem ruszył w jej kierunku.
- Skoro tak, z pewnością jest pani osobą, której szukam.
Susumu Kokore przechyliła delikatnie głowę i uśmiechnęła się jeszcze szerzej i serdeczniej. Jej długie opadające na plecy włosy, zafalowały na wietrze. Elegancję, zdobione kimono z trudem ukrywało jej walory i smukłą sylwetkę.
- Z pewnością panie generale, z pewnością.
Ruszyła do przodu wychodząc Kito na spotkanie i w subtelny sposób chwyciła go pod rękę, tak by jej gość także mógł skorzystać z osłony, jaką zapewniała parasolka. Agent był oczarowany do tego stopnie, że nie stawiał nawet oporu, gdy kobieta ruszyła razem z nim w stronę lasu.
- Zaprowadzę pana w suche miejsce. Pogoda od paru dni nie sprzyja raczej spacerom.
Kwadrans później usadzony przed kominkiem Genkaku popijał gorącą herbatę, jak zahipnotyzowany wpatrując się w mistyczkę. Sam nie wiedział, kogo spodziewał się znaleźć. Myśląc wcześniej o Kokore wyobrażał sobie raczej, starą wiedźmie, mieszkającą w na wpół zrujnowanej chacie. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej interesująca, a sama Susume była wręcz zdumiewająca. Nie tylko we względu na wygląd, a nie można było odmówić jej piękna, ale także na niezwykły spokój i ciepło jaki wokół siebie roztaczała.
- Wiesz, po co przybyłem? – Zapytał nieśmiało. Bał się teraz w jakikolwiek sposób urazić gospodynię.
- Wiem i zaraz dowiesz się wszystkiego. Muszę tylko przygotować rytuał.
Mówiąc to podeszła do stojącej u ściany szafy i otworzywszy ją, zaczęła wyciągać stojące tam słoje z ziołami. Agent oczarowany przyglądał się widowisku. Kobieta wyglądała jakby tańczyła. Każdy jej ruch, nawet z pozoru nie ważny, był oszczędny, płynny a przy tym paradoksalnie pełen energii. Pierwszy raz widział coś takiego. Przygotowania nie trwały długo i Genkaku zaczął żałować, że Mistyczka już skończyła. Trzymając w rękach małą, glinianą misę wypełnioną naparem usiadła naprzeciwko Kito i bez słowa wypiła zawartość. Zamknęła oczy. Przez chwilę wydawała się jeszcze bardziej nie obecna niż dotychczas sprawiała wrażenie.
- Zbliżał się coraz bardziej. – zaczęła nagle, chwytając gwałtownie za nadgarstek generała. - Mężczyzna pośród czerwonej mgły. Kroczył wśród ciał swoich ofiar. Niezliczonych gór ofiar, w ruinach miasta u stóp piramidy. Yura, stolica dystryktu Honkan w Khazarze. Tam rozpocznie się tragedia.
Skończyła, jej uścisk zelżał a ciało osunęło się powoli na miękki plusz fotela. Agent poderwał się zdenerwowany, uruchamiając na beeperze skaner medyczny. Wyglądało na to, że Susumu zasneła.
- No to masz czego chciałeś – wyszeptał pod nosem agent, rozpamiętując wypowiedziane przez kobietę słowa przepowiedni. |
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 23-10-2014, 13:53, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
^Genkaku |
#4
|
Tyran Bald Prince of Crime
Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227 Wiek: 39 Dołączył: 20 Gru 2009 Skąd: Raszyn/Warszawa
|
Napisano 12-03-2015, 14:44
|
Cytuj
|
- W krypcie poza ciałem Draxa, znaleźliśmy także dziennik jego ojca, a w nim szkice Pychy. Prawdopodobnie to właśnie on zabrał Ostrze. Z zapisków dostarczonych przez mojego informatora, wynika, że Federico zajmował się odszukiwaniem rzadkich artefaktów. Nie wiadomo jednak co z nimi robił.
Telefoniczne sprawozdanie jakie Agent właśnie składał Dokuro dobiegało końca. W sumie, w grobowcu rodzinnym Scordare spędzili ponad trzy godziny, nie licząc oczywiście błąkania się po Labiryncie Cieni. Poza dziennikiem, nie znaleźli w zasadzie nic ciekawego. Żadnych innych zapisków, przedmiotów czy jakikolwiek śladów, mogących świadczyć, że Federico powróci w to miejsce w najbliższym czasie. Kiedy wrócili do hotelowego pokoju, było już grubo po drugiej nad ranem. Noc okazała się o wiele mniej przyjemna niż poprzedzający ją dzień. Bez przygrzewającego słońca, powietrze szybko wytraciło temperaturę rażąc dotkliwym zimnem. Na szczęście nikt ich nie zauważył. W każdej chwili mogli opuścić Arkadię i ruszyć w dalszą podróż. Pytanie tylko dokąd?
- Czyli trop wam się urwał? – Skwitował Dokuro.
Jego głos był zimny i stanowczy. Wcześniej budził w Kito niemiłe skojarzenia z pychą i zadzieraniem nosa. Teraz jednak, gdy zdążył już poznać bliżej Babilończyka wiedział, że ten ton świadczy jedynie o profesjonalizmie i ma większy związek z doskonale poukładanym umysłem niż ewentualnymi wadami charakteru.
- Tak, nie mamy pomysłu gdzie go szukać – wtrącił do tej pory milczący Tenma. – Babilończykom i Draxowie namierzenie go, nie udawało się przez lata.
- A jego córka? Mówiliście zdaje się, że mieszka w Arkadii?
- To prawda, ale ona nie jest nawet zealotką. Nie utrzymywała kontaktu z żadnym ze członków rodziny.
- Federico wydaje się rodzinnym człowiekiem. Znalazł ciało syna i złożył je w grobowcu - wtrącił się Agent. - Może moglibyśmy ją porwać i użyć jako przynęty?
Sam zdziwił się, że taki pomysł w ogóle przyszedł mu do głowy. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Najpierw ogromne nerwy, praktycznie nie do opanowania podczas ucieczki z nagijskiego laboratorium, a teraz takie pomysły. Tak jakby wszystkie jakby po odejściu z Sanbetsu wszystkie ideały którymi się kierował, nagle rozmyły się lub wypaczyły. Z jednej strony czuł się z tym źle, ale z drugiej, mrocznej strony…
- Cel uświęca środki co? – skwitował złośliwie Tenma, wyrywając agenta z zamyślenia. – Nie zapominaj, ze ten rodzinny człowiek prawdopodobnie zabił Rose i spalił posiadłość.
- Tak, ale ona zabiła jego żonę i syna. Zresztą nie ważne, to tylko pomysł.
Nie chciał wchodzić w polemikę z partnerem, szczególnie, że po namyśle pomysł wydawał się faktycznie nieciekawy. Niestety, był też jedynym, jaki w tej chwili przychodził na myśl. Znowu przyjdzie mu szukać igły w stogu siana, jak wówczas gdy razem z Soratą uganiał się za Mni. Z tą różnicą, że wtedy pomogło im szczęście. Z drugiej strony, wiele się zmieniło od tamtego czasu. Zgłębił tajemnice rządzące Tenchi, których wcześniej nie znał. Teraz doskonale zdawał sobie sprawę, że mogę istnieć inne, bardziej mistyczne sposoby na odnalezienie człowieka. Postanowił trzymać się tej myśli.
- Istnieją jakieś rytuały lub artefakty, dzięki którym można znaleźć konkretną osobę? – wypalił do słuchawki.
Przez chwilę wydawało mu się, że Poszukiwacze wyśmieją go, za tak niedorzeczne pytanie. O dziwo, odpowiedź Dokura padła szybko i pozbawiona była drwiny czy sarkazmu.
- To zależy. Na pewno istnieje taki rytuał. Zdaje się, że w naszym skarbcu też mogłoby znaleźć się coś pasującego do opisu. Co dokładnie masz na myśli?
- Pewnie nasz nowo przyjęty kolega, chcę w ten sposób namierzyć ojca Draxa a co za tym idzie Pychę – wtrącił Tenma. – Tylko, że nie istnieje nic, co pomogłoby nam wskazać jego lokalizację w tak dużym przybliżeniu, żeby informacja była dla nas użyteczna. Kombinuj dalej.
- Mylisz się Tenma. On może mieć dobry pomysł. Żaden z artefaktów się nie nada, ale jest ktoś, kto może pomóc odprawiając odpowiednie zaklęcie. Nijaka Susumu Kokore, żyjąca we Wrotach Wiatru. Będziecie potrzebowali jakiejś rzeczy, która do niego należała. Najlepiej osobistej…
- Mamy dziennik – przerwał Genkaku. – Powinno wystarczyć.
- Doskonale. Teraz jeszcze wymyślcie jak przekonać Susumu do pomocy. Bo podejrzewam, że łatwo na współprace nie pójdzie. Powodzenia.
Rozmowa dobiegła końca. Były agent zamknął komunikator i opadł na stojący w pobliżu fotel. W jego głowie trwała prawdziwa burza. Pozyskana od Dokuro informacja otwierała zupełnie nowe możliwości.
- W takim razie ruszamy do Sanbetsu.
- Nie – pokręcił spokojnie głową. – Najpierw musimy odwiedzić Khazar. Jeżeli Kokore faktycznie potrafi to co powiedział Dokuro, to jest jeszcze ktoś, kogo musimy odnaleźć…
***
Spotkanie z Soratą w Wilczej Paszczy poszło niespodziewanie łatwo. Mimo drażliwego tematu jakim dla szamana była wzmianka o Mni i prośba o wypożyczenie jakiejś należącej do niej rzeczy, obyło się bez awantur. Genkaku żal było przyjaciela. Wiedział jak wiele znaczyło dla niego rozstanie się z cenną fiolką krwi ukochanej. Najważniejsze jednak, że jedna z nielicznych pamiątek po kobiecie spoczywała teraz bezpiecznie w pudełku, w kieszeni agenta. Nadeszła pora na najtrudniejszą część zadania i nie chodziło bynajmniej o przeprawę, przez szaloną krainę Wrót Wiatru.
- Jak zmusimy ją do współpracy?
- My? Nie ma mowy żebyś poszedł tam ze mną. Nie chcę jej wystraszyć. Pójdę sam.
Para Poszukiwaczy siedziała w wynajętym aucie, którym właśnie podjechali na granicę Wrót. Podczas ostatniej wizyty, jaką były komandor złożył w tym miejscu, dostał się do Kokore skacząc ze śmigłowca. Niestety tym razem, nie było mowy o takim udogodnieniu.
- Naprawdę? I co jej powiesz? Cześć Susumu, to ja Genkaku. Pamiętasz mnie jeszcze? Jestem teraz przestępcą poszukiwanym na całym świecie, ale w gruncie rzeczy dobry ze mnie chłopak. Zdradziłem ojczyznę, posiadam olbrzymią wiedzę wojskową, którą wykorzystuję do własnych celów i próbowałem ukraść olbrzymie sumy pieniędzy, ale przysięgam, że wszystko robiłem w dobrej wierze. Pomożesz mi kogoś wytropić? Co? Ależ oczywiście, że chcę to zrobić w celu pomocy Sanbetsu. Przecież wszystko co robię, pomaga Sanbetsu – zadrwił Tenma. – Nie ma mowy, żebyś załatwił to sam i do tego polubownie.
Wzmianka o niedawnej zdradzie wyprowadziła Sanbetę z równowagi. Ze złości mimowolnie zacisnął pięści. Nie miał już siły tłumaczyć kolejny raz dlaczego postąpił tak a nie inaczej. Na pewno, nie dla pieniędzy. Na pewno też, nie dlatego, że nienawidził ojczyzny. Po prostu chciał mieć kontrolę nad własnym życiem, czy to coś złego? Chciał sam decydować o własnej przyszłości nie oglądając się na dowódców czy pieprzących od rzeczy kłamców zapiętych w elegancje garnitury, dyskutujących w swoich eleganckich gabinetach. Złoto, które planował ukraść miały stanowić uczciwą rekompensatę za przepracowane z narażeniem życia lata. Wcale jednak nie żałował, że Tekkey pokrzyżował mu plany. Najważniejsze, że był w końcu wolny. Jeszcze tylko musi pozbyć się tych pieprzonych Akuma i będzie mógł zająć się swoimi projektami. Jeżeli Susumu Kokore faktycznie była tak wielkim mistykiem, jak opowiadał Dokuro, z łatwością powinna odczytać jego intencje i pomóc mu w walce z tymi potworami. To był przecież wspólny interes. Świat nie był jednak idealnym miejscem i nikt nie wiedział tego lepiej od Genkaku. Nie mógł zaryzykować szczerej rozmowy z tą kobietą. Jednocześnie nie chciał posuwać się do przemocy lub wymuszenia na niej czegokolwiek, mimo że trawiąca go od wewnątrz złość podpowiadała mu inaczej. Jedynym wyjściem było zdanie się na swoje zdolności.
- Idę sam – odpowiedział Tenmie zdecydowanym tonem, nie pozostawiając wątpliwości.
Nagijczyk przewrócił tylko oczyma rozkładając ręce w niemym geście kapitulacji.
- No dobra, a jak zamierzasz się tam dostać geniuszu?
Agent uśmiechnął się tylko wskazując na tylnie siedzenie auta, na którym znajdował się rozłożony sprzęt wspinaczkowy. Podstawą każdego oszustwa była jego wiarygodność. Im więcej prawdy w kłamstwie tym łatwiej je sprzedać. Jeżeli jego pomysł, miał się udać i Kokore miała mu uwierzyć, nie było mowy o lataniu, śmigłowcach, spadochronach etc. Rola, którą sobie wymyślił na tą okazję, nie przewidywała tego typu udogodnień. Nie chciał, żeby mistyczka nawet przypadkiem zauważyła, że szukający ją mężczyzna może mieć cokolwiek wspólnego z magią, czy nadludzkimi mocami. Musiał stanąć przed nią jako zwykły człowiek, więc tam samo musiał się do niej dostać.
***
Zapadł zmrok, gdy Genkaku wdrapał się na jedną z zawieszonych wyżej, lewitujących odłamów skały. Od rana, od kiedy rozpoczął wspinaczkę pozostawiając Tenmę przy aucie, zdołał pokonać niewielki odcinek drogi. Zdeterminowany, by nie wychodzić z roli, do przeskakiwania z jednego kawałka lądu na drugi używał jedynie lin i siły własnych mięśni. Brał oczywiście poprawkę na możliwości przeciętnej osoby. Często robił odpoczynek, kilka razy w teatralny sposób pozwolił by ręka lub noga poślizgnęła się, dwa razy doprowadzając do boleśnie wyglądającego upadku. Teraz, gdy słońce zniknęło za horyzontem, wyglądał jak siedem nieszczęść. Przyczepiona gęsta broda i włosy były brudne od potu, a ubranie – jeansy i stara, podróżna kurtka - wyglądało jakby ktoś wytarzał je w błocie. Wszystko zgodnie z zamierzonym efektem. Nie zdziwił się wiec, kiedy w nikłym świetle naprędce rozpalonego, małego ogniska, pojawiła się smukła kobieca postać. Spodziewał się, że sama do niego przyjdzie. Podczas ostatniego ich spotkania, emanowała od niej matczyna wręcz dobroć i troska o innych. Genkaku dyszał ciężko wyciągnięty na ziemi przy palenisku, symulując efekty wysiłku. Z początku udał, że nie zauważył pojawienia się gościa. Przyszło mu to o tyle łatwo, że Kokore poruszała się niemal bezszelestnie. Prawie, jakby sunęła w powietrzu. Dopiero, gdy podeszła na odległość kilkunastu metrów, Agent zerwał się z miejsca udając wystraszonego, jednocześnie dla wzmocnienia swoich aktorskich umiejętności opanował umysł kobiety mocą procesora. Teraz mógł przyjrzeć się dokładnie mistyczce. Wydawało się, że od ich poprzedniego spotkania nic się nie zmieniła. W zasadzie, nie było w tym nic dziwnego, w końcu minęło raptem kilka miesięcy. Kokore jednak, wydawała się w ogóle nie postarzeć, nawet o dzień. Wyglądała dokładnie tak samo, łącznie z suknią, uczesaniem i nienagannym delikatnym makijażem. Uśmiechała się delikatnie i tajemniczo. Genkaku potykając się ruszył w jej kierunku i padł przed nią na kolana.
- Susumu Kokore!? Susumu Kokore?! Pani jest Susume Kokore!
Wymuszone zły, popłynęły mu z oczy. Starał się, by jego twarz wyrażała jednocześnie ulgę z odnalezienia kobiety, jak i rosnącą z każdą sekundą nadzieję, że będzie w stanie rozwiązać jego wielki problem.
- Błagam Pani! Musisz mi pomóc! Moi towarzysze – zaczął wyjaśniać, jąkając się i łkając – moi przyjaciele… oni zaginęli, lub zostali porwani! Nie wiem co robić! Proszę, jestem zdesperowany! Od ponad pół roku bezskutecznie próbuję ich odnaleźć. Straciłem już nadzieję, ale wtedy usłyszałem o tobie Pani. Że mieszkasz tutaj i potrafisz… – zawiesił na chwilę głos jednocześnie ocierając łzy. Moc procesora potęgowała teatralny efekt. - … potrafisz odnaleźć ludzi. Błagam!
Jej twarz posmutniała w wyrazie szczerej troski. Podeszła bliżej i objęła głowę klęczącego przed nią Genkaku i przytuliła, głaszcząc czule po głowie. Agent miał ochotę się roześmiać, ze szczęścia, musiał jednak powstrzymać się, by nie wypaść z roli. Wyglądało na to, że połączenie umiejętności aktorskich, charakteryzacji i iluzji zdołała oszukać Kokore. Dla spotęgowania efektu Kito rozpłakał się.
- Błagam – wyszeptał. – Błagam… mam ich rzeczy. Drogocenne pamiątki jakie mi po nich pozostały. Dziennik i fiolkę z krwią należącą do dziewczyny. Jest bardzo chora.
Susumu chwyciła go za ręce i pomogła wstać.
- Chodź za mną – powiedziała łagodnie.
***
Tenma przeciągnął się i rozmasował mięśnie. Noc spędzona w samochodzie nie należała do najwygodniejszych. Nie chciał jednak oddalać się od miejsca rozstania z Genkaku. Po pierwsze na wypadek, gdy współpracownik potrzebował pomocy, po drugie wolał mieć go na oko. Nadal nie ufał Sanbecie i prawdopodobnie nigdy już nie ulegnie to zmianie. Rozmyślając na ten temat spojrzał w stronę wschodzącego właśnie słońca. O dziwo, na tle porannego nieba, odcinała się wyraźnie nadchodząca powoli postać byłego agenta. Nagijczyk oparł się o auta, krzyżując ręce na piersi.
- I jak? – zapytał, gdy Genkaku znalazł się w zasięgu głosu.
Wyglądał jakby całą noc tarzał się w piachu i błocie. Na twarzy jednak kwitł mu uśmiech.
- Udało się. Według Kokore Federico jest w Hebronie.
- Czyli wracamy do Babilonu – skrzywił się. – A co z dziewczyną?
Zadowolenie uciekło z twarzy Kito jakby ktoś rzucił na niego zły urok. Od razu widać było, że coś jest nie tak.
- Tu sprawa jest bardziej skomplikowana – wyjaśnił.
- To znaczy? Nie powiedziała ci gdzie ona jest?
- Powiedziała, że w Rengoku…
- A gdzie to jest?
Genkaku rozłożył ręce.
- No właśnie, za cholerę nie mam pojęcia... |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|