Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Genkaku vs Mistic - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Genkaku, 02-08-2011, 22:14
 Zamknięty przez Lorgan, 12-08-2011, 00:10

6 odpowiedzi w tym temacie
^Genkaku   #1 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa

Genkaku 1437道力
Mistic 1081道力

Sanbetsu, Dolina Wiśni, Północne Miasto. Trzy dni wcześniej.

Ciepłe światło zachodzącego słońca, sączące się przez zaciągnięte okienne rolety, rozświetlało lekko półmrok gabinetu. W Dolinie Wiśni kończył się właśnie kolejny pracowity dzień. Genkaku w zamyśleniu obserwował słońce, leniwie tonące za horyzontem. Ciemna gwiaździsta kurtyna powoli i nieubłaganie opadała, zmywając z nieboskłonu jaskrawe kolory zachodu. Można by pomyśleć, że bogowie zajmują się malarstwem, traktując bezkres nieba niczym gigantyczne płótno.
– Czy pan mnie słucha? - pytanie rzucone zza biurka, stojącego u szczytu gabinetu, wyrwało agenta z zamyślenia. Kito obrócił się w stronę rozmówcy i uważnie zmierzył go spojrzeniem. Po drugiej stronie pomieszczenia, w masywnym, prezesowskim fotelu siedział około piędziesięcioparoletni mężczyzna, ubrany w skrojony na miarę, jasnografitowy garnitur, czarną, jedwabną koszulę i krwistoczerwony krawat. Niewielka strużka wdzierającego się z zewnątrz światła nieśmiało wyłaniała z cienia jego starcze zmarszczki. Hitashi Hatsuru od ponad dwudziestu lat był prezesem Orco Industrial, jednej z największych firm działających w przemyśle zbrojeniowym i sektorze ochrony. Ten człowiek był żywą legendą. Zawsze najlepszy we wszystkim co robił, co napawało go zasłużonym poczuciem dumy.
– Tak – odpowiedział Genkaku, nie chcąc, by jego gospodarz poczuł się urażony tak długą przerwą w rozmowie. - Przepraszam, jeżeli odniósł pan inne wrażenie. Jak rozumiem, wszystko sprowadza się do tego, że mam się zająć pewnym człowiekiem...
– Nie tylko zająć, masz go dla nas załatwić – Hitashi był wyraźnie wzburzony. W przeszłości często zdarzało mu się współpracować z agentami. Szczególnie, jeżeli w grę wchodziły interesy Orco Ind. Rządowi zawsze bardzo zależało na tym, by to właśnie ta firma wygrywała różne przetargi. W końcu to państwo miało w firmie największe udziały. Rzecz jasna nie bezpośrednio, ale przez sieć różnych mniejszych spółek, tzw. „cichych udziałowców”. Tym razem chodziło o lukratywny międzynarodowy kontrakt. - Proszę posłuchać, agencie 21. Jak już mówiłem, bierzemy udział w bardzo ważnym przetargu na dostarczanie usług ochroniarskich babilońskiej firmie górniczej. – Starzec najwyraźniej miał zamiar przeprowadzić dłuższy wywód. Ożywiony, wstał energicznie odsuwając fotel i sięgnął do szuflady biurka, wyciągając cygaro. Zrobił krótką przerwę, by rzucić w kierunku Kito pytające spojrzenie. Agent zaprzeczył, potrząsając głową. Hitashi zapalił cygaro i kontynuował. Siwe strużki gęstego dymu tytoniowego powoli wędrowały po gabinecie, tworząc w powietrzu fantastyczne, faliste kształty. - Niestety nasza oferta nie wydaje się być dla naszego klienta hmm... satysfakcjonująca. Naszym głównym konkurentem jest inna sanbetańska firma, też stąd, z Doliny Wiśni - Kavcom.
– Nie rozumiem - Genkaku czuł się zagubiony; nigdy nie był dobry, jeżeli chodziło o sprawy biznesowe. - Jeżeli przetarg tak czy siak wygrają sanbetańczycy, to czemu ja tu jestem?
– Bo Kavcom to wcale nie są sanbetańczycy! - wykrzyknął Hitashi. Wyraźnie zdenerwowało go to, w jaki sposób agent przerwał jego wywód. Uniósł władczo dłoń w jego stronę, by dać mu znać, że próba kolejnego przerwania jego wypowiedzi będzie daremna. - Faktycznie, zaczynali jako firma z Doliny Wiśni, ale jakieś pięć lat temu wykupili ich Khazarczycy. Mają tam absolutną większość i to oni kierują spółką i zgarniają zyski. Chyba rozumiesz, że nie możemy pozwolić, żeby wpadło w ich łakome ręce takie smaczne ciastko jak babilończycy? - Nie czekając na odpowiedź, odłożył cygaro i dwoma szybkimi kliknięciami w blat wywołał holokonsolę. Przestrzeń nad biurkiem zaświeciła się bladobłękitnym światłem. Starzec paroma energicznymi ruchami dłoni poprzesuwał wirtualne ikony plików i folderów. W końcu dotarł do tego, czego szukał. Genkaku był już gotowy. Podciągnął rękaw, odsłaniając karwasz z komputerem. Hitashi pchnął mocno holograficzny kwadrat, a ten przeleciał przez przestrzeń dzielącą dwóch mężczyzn prosto do naręcznego urządzenia agenta. - Tu masz wszystkie informacje, jakie udało nam się zdobyć. M.in rozkład zajęć pana Lucjana Van Defa. To on jest przedstawicielem babilończyków i to nim masz się zająć. Będzie w mieście przez tydzień. Nasi konkurenci przydzielili mu swoją ochronę, w tym jednego "specjalnego" ochroniarza z Khazaru. Mają zamiar zorganizować mały pokaz skuteczności, ale niestety nie wiemy kiedy – Prezes Orco skończył zdanie i powoli opadł na fotel, po czym obrócił się plecami do Genkaku. Był to czytelny znak, że powiedział już wszystko i spotkanie dobiegło końca.
– Rozumiem, sir. Może pan na mnie liczyć – rzucił cicho Kito i opuścił gabinet.

Już w windzie powoli obmyślał plan działania. Uważnie zapoznał się z przekazanymi mu przez Hitashiego danymi. Dłuższą chwilę przyglądał się też zdjęciu khazarskiego ochroniarza, próbując wyczytać coś z jego zagadkowej twarzy i lekkiego szelmowskiego uśmieszku. Osobnik ubrany był w stare przetarte dżinsy i przetartą skórzaną kurtkę. Przypominał nieco szamana, którego Genkaku ostatnio spotkał w "Tonącym Szczurze", mało przyjemnej spelunie, gdzieś na rubieżach Nag. Miał wtedy okazję przekonać się, jak groźni potrafią być khazarczycy. - Ciekawe, czy mamy coś o nim w kartotece – pomyślał Kito. Cichy dźwięk dzwonka delikatnie oznajmił, że winda dotarła do celu. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie. O tej porze hol był już opustoszały, a wszystkie światła wygaszone. Jedynym oświetlonym miejscem była recepcja w kształcie dużego marmurowo-drewnianego okręgu, za dnia będąca miejscem pracy pięknych recepcjonistek, teraz służąca jako stanowisko ochrony obiektu. Agent bez słowa odmeldował się i wyszedł z budynku.

Parę chwil później był już w taksówce, w drodze do hotelu. Było już po zmroku i na ulicach oświetlonych jaskrawymi, kolorowymi światłami neonów kłębiło się mrowie ludzi. Szli parami, pojedynczo lub w grupach. Odwiedzali wytworne restauracje, pachnące wyśmienitym jedzeniem, głośne nocne kluby, oferujące szaloną zabawę lub po prostu włóczyli się po ulicach bez celu. Byli niczym życiodajna krew, płynąca ulicznymi aortami miasta. Genkaku czasem im zazdrościł. Choć mieli pewnie własne kłopoty, może musieli użerać się w pracy z szefami, a w domu nikt ich nie rozumiał, ale za to nikt nigdy nie próbował ich zabić. Z nikim nie musieli toczyć pojedynków na śmierć i życie i zapewne nigdy nie musieli zadawać sobie pytania: "Jakie zdolności ma ten khazarczyk, z którym przyjdzie mi się zmierzyć?". To mu przypomniało, że miał sprawdzić agencyjną bazę danych. Nie spodziewał się, że cokolwiek tam znajdzie, czekała go jednak duża niespodzianka. Już kilka minut po przesłaniu zdjęcia do systemu, komputer zakomunikował znalezienie pasujących danych. Pochodziły one z raportu agenta Pita Kaeru Araraikou i dotyczyły walki, jaką ów stoczył z szamanem na pustyni, przy okazji eskortowania transportu z jakimiś dokumentami. Ze sprawozdania wynikało, że przeciwnik agenta nazywa się Kiuro Crushwind vel Mistic. Opis pasował idealnie: dość wysoki (około 180 cm wzrostu), dobrze zbudowany, o długich, czarnych włosach. Jego główne atuty to siła fizyczna i szybkość. Genkaku uważnie chłonął każdy wyraz w raporcie, dokumentującym starcie. Szczególnie zachwycił go opis niesławnej szamańskiej transformacji Crushwindawa w coś, co przypominało tygrysołaka: czarne pasy na twarzy, pomarańczowy odcień skóry, do tego kły i szpony. Raport mówił także o podwojeniu siły fizycznej przeciwnika.
– "Stosuje manewr, zmuszający do uniku w przewidzianym wcześniej kierunku. Zręcznie włada szablą, doskonały w walce wręcz." - to zdanie agent przeczytał na głos, tak by na pewno je zapamiętać. W jego głowie, szybko i licznie, niczym stado dzikich koni, zaczęły galopować myśli. Każda z nich niosła ze sobą jakiś szczegół, który musiał zostać wzięty pod uwagę, by całe przedsięwzięcie powiodło się, jak należy. Jednym szybkim ruchem palca wywołał terminarz wizyt Lucjana Van Defa. - Zaczniemy tutaj, w teatrze. W miejscu publicznym nie będzie mógł mieć widocznej broni, ani używać tej swojej transformacji. Ty zajmiesz się szamanem, a ja babilończykiem...
– Co tylko rozkażesz – rozbrzmiał w jego głowie zachrypnięty, basowy głos szamana. - Rozgrywka zapowiada się bardzo interesująco.


Sanbetsu, Dolina Wiśni, Północne Miasto. Dwa dni wcześniej.

Tadanabu Asano był dyrektorem teatru "Kabuki" już ponad dziesięć lat, ale związany był z tą placówką niemal przez całe życie. To tu pracowali i poznali się jego rodzice. Najprawdopodobniej to tu został poczęty. Tu spędzał czas po szkole i tu po raz pierwszy się całował z dziewczyną. Nic dziwnego, że to miejsce przywoływało wiele wspomnień. Zarówno tych dobrych, jak i tych złych. Nie przypominał sobie jednak, by kiedykolwiek wcześniej miał do czynienia z postacią tak ekscentryczną, a zarazem tak genialną w swoim fachu, jak mężczyzna z którym przed chwilą miał przyjemność rozmawiać. Uśmiechnął się sam do siebie. Jeszcze przed godziną był w naprawdę sporym kłopocie. Za dwa dni w jego teatrze miał się odbyć koncert światowej sławy operowej divy. Problem polegał na tym, że gwiazda zgodziła się zaśpiewać jedynie dwie arie. Występ potrwałby wtedy zaledwie kwadrans. Dla prawdziwego melomana tak krótki koncert w wykonaniu śpiewaczki tego formatu, to i tak byłaby prawdziwa gratka i z przyjemnością pomaszerowałby bez kręcenia nosem do kasy, zostawiając tam każdą sumę pieniędzy. Niestety, takich muzycznych koneserów było raczej niewielu. Dlatego pozostałą część półtoragodzinnego występu trzeba było zapełnić innymi artystami...
Nieszczęście wydarzyło się dziś rano. Tadanabu ledwo zdążył przekroczyć próg swojego biura na górnym piętrze teatru, gdy już od progu usłyszał głośny dźwięk telefonu, dobiegający wprost z aparatu na jego biurku. Pamiętał, że od razu miał złe przeczucia. W końcu, kto tak wcześnie rano dzwoni z dobrymi wieściami? Zawahał się, ale w końcu uległ i podniósł słuchawkę. Dzwonili ze szpitala. Miły, kobiecy głos poinformował go, że niestety jego główny artysta, mający wystąpić na zbliżającym się koncercie, uległ wypadkowi i nie będzie w stanie pracować przez następne dwa tygodnie. Pod Asano ugięły się kolana. Zaczynał już panikować, gdy nagle w drzwiach pojawił się jego wybawca, niczym deus ex machina w kluczowym momencie sztuki. Tajemniczy jegomość przedstawił się jako Tiri Nagato – prestidigitator. Był ubrany całkowicie w czerń: garnitur, płaszcz, koszula, cylinder. Jego prosty wąsik sprawiał wrażenie, jakby był kiepsko przyklejony i zaraz miał odpaść. Tadanabo z początku był nieco sceptyczny. Jednak to, co pokazał mu iluzjonista, całkowicie go oczarowało. Wprost nie mógł uwierzyć własnym zmysłom. Artyście brakowało niestety nieco aktorskich umiejętności i odpowiedniej prezentacji, lecz mimo to Tadanabu był oczarowany.
Rozmawiali dość krótko. Mężczyzna, ku radości dyrektora, zgodził się na niewielkie wynagrodzenie, ale postawił szereg niecodziennych warunków. Najważniejszy z nich brzmiał, że nikt nie może mu przeszkadzać podczas występu za kulisami. Asano uznał to za dziwne, ale dał się przekonać. W końcu darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Stali więc teraz obaj w magazynie znajdującym się bezpośrednio pod sceną. Wysokie na trzy metry pomieszczenie miało może nieco ponad pięćdziesiąt metrów kwadratowych. W suficie znajdowała się klapa, będąca wyjściem na scenę. Często wykorzystywana była właśnie przez różnego rodzaju magików. Poza tym cały pokój zagracony był różnego rodzaju teatralnymi rupieciami. Pod jedną ze ścian stały poukładane jedne na drugiej elementy starej scenografii, pod drugą - mniejsze i większe skrzynie, a niemalże na całej podłodze kłębiły się kable i sceniczne olinowanie.
– Czy te schody to jedyne wyjście z tego pomieszczenia? - zapytał iluzjonista, wskazując palcem wąską, drewnianą klatkę schodową, prowadzącą za kulisy.
– Tak ... no i jeszcze ta klapa, ale nie sądzę, żeby ktoś dał radę tu doskoczyć – odpowiedział Tadanabu żartobliwym tonem. Jego rozmówca nie wydawał się jednak rozbawiony. - Chciałby pan wiedzieć coś jeszcze?
– Nie, to chyba wszystko. Jeżeli można, chętnie zostałbym tu jeszcze sam i dokładnie zaplanował mój występ. Chciałbym też pokręcić się po teatrze. To chyba bardzo stary budynek, ma coś w sobie... Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko?
– Nie, nie, skąd. W zasadzie i tak już miałem wracać do swoich zajęć. Przed wyjściem proszę zajrzeć jeszcze do mojego biura, w celu załatwienia formalności: podpisania umowy, wyrobienia przepustki...
Ostatnie słowa Tadanabu dochodziły już ze schodów, gdy oddalał się do biura. Genkaku w końcu został sam i mógł przejść do konkretnych działań. Powoli podwinął rękaw skrywający nadgarstowy, „agentowski” komputer. Przywołał holograficzne menu i prostym ruchem ręki zainicjował skanowanie pomieszczenia. Przez następną godzinę, podczas zwiedzania budynku, powtarzał tę czynność jeszcze kilkakrotnie. W końcu wrócił do punktu wyjścia - pomieszczenia pod sceną.
– Zaczniemy tutaj – odezwał się cicho, zamyślony. Czuł podniecenie, towarzyszące mu zawsze w takich chwilach. Za chwilę wytłumaczy Thekalowi swój plan, będący drogą do zwycięstwa, którego szlak wytyczał skrupulatnie przez minione godziny. Czuł się jak reżyser i autor sztuki jednocześnie. Za chwilę miał przygotować przedstawienie i przeprowadzić próbę generalną przed jutrzejszą wielką premierą, w której jedną z głównych ról będzie grał Kiuro Crushwind.
– Spadnie przez tę klapę. Będzie skuty kajdankami i lekko otumaniony. Pamiętaj, przede wszystkim musisz utrzymywać dystans. Jest bardzo szybki.
– Rozumiem – odpowiedział szaman. Czarny dym powoli spływał cienką strużką po jego plecach na ziemię, formując się w postać Mistika. Jego włosy, ubiór i postura wyglądały dokładnie jak na zdjęciu z lotniska. - A co potem? Mam go zabić?
– Nie. Będzie nam potrzebny później. To bardzo ważne, żebyś zatrzymał go tutaj jak najdłużej – mówiąc to, wprawnym ruchem ręki wywołał holograficzną mapę obiektu. Przestrzeń między rozmówcami zaiskrzyła białoniebieskim światłem. W powietrzu zawisł duży, trójwymiarowy model teatralnych pokoi i korytarzy. Genkaku wskazał palcem małe wirtualne schody, które odpowiadały tym rzeczywistym za jego plecami. - Potem, o ile nasz szamański przyjaciel nas nie zawiedzie, zacznie się pościg. W tym miejscu zamontujemy pierwszą pułapkę. Potem, pobiegniecie tędy. Spotkamy się tutaj – skończył szybko zdanie. Gdzieś na górze usłyszał bowiem odgłos ciężkich kroków i narastający szmer rozmów. Najprawdopodobniej pracownicy teatru zaczynali rozstawiać scenografię. Nie było sensu dłużej tu przebywać. - Chodźmy, resztę szczegółów ustalimy w hotelu.


Sanbetsu, Dolina Wiśni, Północne Miasto. Teraz.

Mistic ziewnął dyskretnie i ukradkiem rozejrzał się dookoła. Mała teatralna salka wypełniona była ludźmi. Wszyscy już od ponad godziny wpatrywali się w scenę, na której co chwila pojawiali się kolejni artyści. Przez ten czas miał tę wątpliwą przyjemność posłuchać kwartetu smyczkowego, jakiejś młodej, podobno nieźle zapowiadającej się wokalistki, a od paru chwil scenę objął we władanie prestidigitator. To, co pokazał do tej pory, nie było złe, ale i nie zachwycało. Z drugiej strony, sztuczki były całkiem niezłe i bardzo zręczne. Bez wątpienia iluzjoniście nie brakowało talentu. To, co natomiast rzucało się w oczy, to była raczej przeciętna prezencja magika, pasująca bardziej do szkolnego przedstawienia, albo przeciętnej telenoweli. Publiczność jednak wydawała się całkiem zadowolona. Każdy z następujących po sobie numerów nagradzała gromkim aplauzem. Crushwind nie podzielał ich zachwytu. Całą tę wizytę w teatrze uważał za zło konieczne. Miał ochraniać Lucjana Van Defa - takie dostał zlecenie od swoich mocodawców. Najwyraźniej robili oni lub mieli dopiero zamiar robić interesy z tym babilończykiem. Najwidoczniej też, interesy wiązały się z wizytą w teatrze... Szaman delikatnie obrócił się i rzucił dyskretne spojrzenie w kierunku dwóch mężczyzn, znajdujących się po jego lewej stronie. Zaraz przy nim siedział Van Def, który gapił się na iluzjonistę niczym cielę na malowane wrota. Dalsze miejsce zajmował Ken Ogata, wiceprezes Kavcomu na rynek babiloński. Mistic przewrócił oczami. Ta misja nie do końca mu odpowiadała. Po pierwsze, o wiele lepiej czuł się w roli myśliwego; po drugie przez większość czasu nie mógł nosić ze sobą swojego bułatu. Niemal cudem udało mu się wymusić, aby tym razem mógł wejść na salę z małą sportową torbą, w której, na wszelki wypadek, schowana była szabla. Po trzecie, co w zasadzie w tej chwili denerwowało go najbardziej, przez większość czasu musiał nosić garnitur. Najgorsze zaś w tym wszystkim było to, że najwyraźniej dzisiejszego wieczoru eleganckie ubranie wcale nie było obowiązkowe. Sam nieczęsto bywał w teatrze, ale zawsze wyobrażał sobie, że w takim kulturalnym miejscu od gości wymaga się odpowiedniego stroju. Jednak, rozglądając się dziś po teatralnej sali, zrozumiał, że wrażenie było mylące. Co drugi mężczyzna ubrany był, jakby wybierał się do sklepu na zakupy. Przeważały dżinsy, zwykłe białe koszulki i trampki. Równie dobrze on sam mógł przyjść dziś w swoim ulubionym zestawie powycieranych, podróżnych ubrań. Jednak służba nie drużba. W końcu był profesjonalistą. Jego misja tutaj w zasadzie dobiegała już końca. Wszystko wskazywało na to, że za kilka dni Van Def podpisze umowę. Kavcomowi i khazarskiemu kapitałowi bardzo na tym zależało. Babilończyk miał oczywiście pewne wątpliwości, khazarski rząd pomyślał jednak o wszystkim. Od ponad pół roku w zarządzie firmy górniczej pana Lucjana pracowała szamańska agentka. Jej zadaniem było proste - czysta dywersja. Miała robić wszystko, aby babilończycy wybrali Kevcom. Więc szpiegowała firmę, przechwytywała dokumenty, aby je następnie podmienić, przekładała lub odwoływała spotkania, oraz wykonywała wiele innych, podobnych czynności. Była w tym świetna. Sześć miesięcy jej dyskretnych działań dywersyjnych i... Orco Ind nie miało szans.
Z zamyślenia wyrwał go głośny trzepot skrzydeł tuż nad jego głową. Najwyraźniej "Niesamowity Pan Nagato" zakończył właśnie jeden ze swoich numerów, wypuszczając z kapelusza pół tuzina białych gołębi, które wzbiły się ponad widownię żeby po chwili, z odgłosem cichego "puff" zniknąć całkowicie. Na sali wybuchła burza oklasków. Iluzjonista przez chwilę rozkoszował się swoim sukcesem, po czym zrobił kilka kroków w stronę publiczności i przemówił:
– Proszę Państwa, mój czas powoli dobiega końca. Został nam zatem ostatni akt do odegrania – zdanie zakończył energicznym obrotem i machnięciem ręki. Za jego plecami powietrze eksplodowało dymem i jakby znikąd, na środku sceny pojawiła się wysoka szafa, stylizowana na trumnę. - Do tego numeru będę potrzebował ochotnika! Niezwykłego, gdyż jest to zadanie tylko dla odważnych śmiałków, niebojących się spojrzeć w oczy śmierci! Śmiałka, którego wybierze jej wysłannik! Mówiąc to, prestidigitator przesadnie teatralnym gestem machnął szeroko poleryną. Gdy opadła, na jego ręku siedział smolistoczarny kruk. Iluzjonista rzucił go w powietrze. Ptak zatoczył dwa koła nad publicznością, po czym, ku irytacji Mistika, wylądował prosto na jego ramieniu. Szaman szybkim ruchem odgonił ptaszysko. - Pan! Zapraszam na scenę. Został pan wybrany przez los.
Crushwind rozejrzał się zdezorientowany. Wydawało mu się, że cała sala wpatruje się w niego. Czuł jak mała strużka zimnego potu powoli zaczyna spływać mu po karku. Wstał i najpewniej jak potrafił powiedział:
– Przykro mi, ale chyba los będzie musiał wybrać kogoś innego...
– Obawiam się, że to niemożliwe – skwitował krótko iluzjonista, po czym szybko, jakby dla dodania mu otuchy, dorzucił: - Niech pan nie daje się prosić, naprawdę nie będzie bolało.
Khazarczyk przewrócił oczami. W duchu był wściekły, że w ogóle wstał. Po co mu to było, z głupcami lepiej nie zaczynać dyskusji. Sprowadzą konwersację na swój poziom, a potem wygrają siłą doświadczenia. Postanowił zignorować całą sytuację i opadł z powrotem na swój fotel. Nagle stało się coś zupełnie dla niego nieoczekiwanego. Van Def chwycił go za ramię i po raz pierwszy chyba, odkąd Mistic go ochraniał, przemówił bezpośrednio do niego:
– Proszę nie psuć zabawy. Nic się nie stanie jak weźmiesz udział w tym przedstawieniu.
– Tak, proszę iść na scenę. To wyśmienity pomysł – zawtórował mu Ogata.
Szaman słyszał ich wyraźnie, w zasadzie nawet zbyt wyraźnie, ale nie mógł w to uwierzyć. Ich słowa i całe zachowanie wydawały mu się sztuczne. Otrząsnął się i powoli ruszył w kierunku sceny. Miał złe przeczucia. Z całą pewnością coś było nietak. Rozejrzał się za resztą ochrony, stojącej przy wyjściu. Nie dawali żadnego znaku, że coś się dzieje. Wolnym krokiem wszedł na scenę i stanął obok iluzjonisty. Ten szybko chwycił go za rękę i uniósł do góry, pokazując publiczności. Przez salę przetoczył się znów huragan braw.
– Teraz proszę wejść tutaj – zaczął iluzjonista, niemal wpychając Crushwinda do stojącej na środku sceny "trumny", po czym obrócił się do publiczności. - Teraz, ten dzielny młody człowiek zacznie swój taniec ze śmiercią, przez który przeprowadzę go ja! Niesamowity Pan Nagato! Na początek dla jego własnego bezpieczeństwa skuję go kajdankami!
– Chyba sobie jaja robisz, koleś.... - obruszył się "ochotnik". Jednak w tym samym momencie, w którym chciał już wyjść z groteskowej szafy, zauważył twarze swoich mocodawców. Sprawiali oni wrażenie, jakby zachęcali go do dalszego brnięcia w przedstawienie. Przez chwilę zastanowił się, czy to w ogóle możliwe. W tym czasie iluzjonista powoli zapiął mu na przegubach metalowe bransoletki kajdanek.
– Proszę się nie bać, są sztuczne, w każdej chwili może je pan rozerwać. Teraz tu pana zamknę, proszę po prostu kucnąć, a po wyjściu zrobić hmm ... odpowiednie wrażenie.
Mistic nie mógł w to uwierzyć. To wszystko było jak jakaś ogromna bzdura. Delikatnie szarpnął kajdankami, aby sprawdzić czy Wielki Nagato go nie oszukuje co do łatwości, z jaką może się oswobodzić. Faktycznie, wydawało mu się, że jedno ze spoiw wygięło się, jakby było z plasteliny. Spojrzał na iluzjonistę, a ten uśmiechał się do niego szeroko. To wszystko stanowczo było szyte zbyt grubymi nićmi.
– Wychodzę stąd, koniec przedstawienia!
– Nie wydaje mi się, khazarski psie – wyszeptał mężczyzna, a uśmiech błyskawicznie zniknął z jego twarzy. Szaman szarpnął kajdankami, te jednak nie ustąpiły. Nim zdążył zrobić cokolwiek, przeciwnik trysnął mu w twarz strumieniem toksycznego gazu i zatrzasnął szafę. W jednej chwili wszystkie siły opuściły khazarczyka. Świat zawirował mu przed oczami, sprawiając że nogi zaczęły się pod nim uginać. Ciasne wnętrze szafy, jak na złość, trzymało go jednak w pozycji pionowej. Próbował krzynkąć, lecz jego krtań była zaciśnięta. Powoli tracił przytomność. Z zewnątrz dobiegał go głos zdradzieckiego iluzjonisty, zwracającego się do widowni.
– A teraz, tym oto tuzinem mieczy przebiję szafę z tym człowiekiem w środku! Jeżeli są na sali ludzie o słabych nerwach, proszę wyjść. Jeżeli zostaniecie, proszę nie zwracać uwagi na jęki i krzyki tego biedaka! Zaczynamy!!!
Mistic poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Załatwony w ten sposób? Nawet nie wiedział przez kogo. Na zewnątrz usłyszał dźwięk wyciąganego z pochwy ostrza. Krótka chwila wyczekiwania zmieniła się w całą wieczność. W końcu poczuł szarpnięcie. Grunt osunął mu się spod nóg i po krótkim locie brutalnie uderzył o kamienną podłogę. Ostatnią rzeczą jaką usłyszał, zanim stracił przytomność, był ogromny aplauz publiczności.
Ocknął się po dłuższej chwili. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się. Małe świetlówki umieszczone nad schodami rzucały jaskrawe, migoczące światło na całe pomieszczenie. Leżał prawie na samym jego środku. Pod ścianami pokoju piętrzyły się różnego rodzaju rupiecie, z przeważającą ilością pudeł i kartonów. Chciał wstać, ale jeszcze zbyt mocno kręciło mu się w głowie. Przeklął w myślach i na siedząco zaczął mocować się z kajdankami. Ogniwo, które wcześniej wydawało się być łatwe do rozerwania, teraz ani drgnęło. Gdzieś sponad sufitu dochodził go kobiecy śpiew. Oznaczało to dwie rzeczy. Po pierwsze: był nieprzytomny dość krótko, ponieważ diva nie skończyła jeszcze swojego występu. Po drugie: przedstawienie wciąż trwało, a to oznaczało, że nic nie zmąciło spokoju publiczności. Nikt więc nie zauważył jego nieobecności. Odruchowo przybliżył wskazujący palec do lewego ucha, aby uruchomić komunikator, znajdujący się w małej słuchawce. Niestety, urządzenia nie było na swoim miejscu.
– Tego szukasz? - Crushwind uniósł głowę i spojrzał na postać wyłaniającą się zza rzędu skrzyń po jego lewej stronie. Oniemiał ze zdumienia. To był on sam! Stało przed nim jego własne lustrzane odbicie. Trzymające w dwóch palcach jego komunikator. Mistic spróbował odpowiedzieć, ale jego usta poruszyły się tylko bezgłośnie. Krtań nadal miał zaciśniętą dzięki działaniu trujących toksyn. Nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku. Klon zauważył to i uśmiechnął się szyderczo. Rzucił trzymane przez siebie urządzenie na ziemię i rozdeptał je energicznie. W Mistiku aż zawrzała krew. W przypływie złości zauważył, że jego zawroty głowy ustały. Był już najwyższy czas, by przyjrzeć się tej nietypowej sytuacji. Mężczyzna stał po jego lewej ręce. Za jego plecami znajdowała się duża, solidna skrzynia z odsuniętym wiekiem. Nie widział dokładnie co było w środku, ale wydawało mu się, że to jakieś olinowanie. "Staranuję przeciwnika, wpychając go do skrzyni i pobiegnę w stronę schodów. To może się udać" - pomyślał. Na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmieszek. Z całej siły wybił się z obu nóg i całym ciałem naparł na mężczyznę. Niestety, coś poszło nie tak. Zamiast się z nim zderzyć, po prostu... przeleciał przez przeciwnika, sam ostatecznie lądując w skrzyni. Przez chwilę szamotał się z siecią lin i kabli, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Całą sytuację komplikowało to, że nadal był skuty kajdankami. Gdzieś nad jego głową znów rozległy się owacje i brawa.
– Żałosne, twoje ruchy są zbyt łatwe do przewidzenia - skwitował klon, wyłączając w tym samym momencie hologram, na który nabrał się Kiuro. Stał teraz na schodach, w jednej ręce ściskając pistolet. - Powinieneś postarać się bardziej, jeżeli masz zamiar uratować tego przeklętego babilończyka.
– Zaraz…wypruję…ci…flaki! - z trudem wyrzucił przez zaciśnięte gardło Mistic. Nie było innej możliwości. Musiał się transformować. Poczuł, jak przybywa mu sił. Jego paznokcie wydłużyły się i zaostrzyły, przybierając postać szponów. Twarz zyskała prawdziwie dziki charakter, a skóra pomarańczowy odcień. Jednym szarpnięciem rozerwał kajdanki i roztrzaskał skrzynię. W powietrzu zawirowały drzazgi. Khazarczyk zerwał się na równe nogi i rzucił rozwścieczone spojrzenie na swojego przeciwnika.
– Już nie żyjesz – wycharczał.
– Szczerze wątpię – zripostował klon i palcem wskazał granat akustyczny, leżący pod nogami Mistika. Nie było czasu na reakcję. Fala dźwięków uderzyła w niego niczym pięść, znów zwalając go z nóg. Z nosa pociekła mu wąska strużka krwi. Otrząsnął się i zerwał na równe nogi, od razu biegnąc w kierunku schodów. Jego przeciwnik był już u ich szczytu. Crushwind ruszył za nim; kilkoma potężnymi susami dostał się na górę. Z łomotem otworzył drzwi na korytarz. Na drugim jego końcu, zaraz pod drzwiami z napisem EXIT, stał jego klon. Sobowtór uniósł broń, oddał kilka strzałów i zniknął po drugiej stronie. Mistic zręcznie uniknął kul i ruszył w pościg. Był wściekły, ale miał się na baczności. Zbyt dużo razy zrobiono z niego głupca. Dobiegł do przejścia i zatrzymał się, by zbadać sytuację. Przywarł do ściany i przez małe okieno rzucił dyskretne spojrzenie na drugą stronę drzwi. Korytarz był pusty. Po dłuższej chwili wypatrzył swojego przeciwnika, schowanego za automatem z napojami i mierzącego z pistoletu w otwór drzwiowy. Crushwind zastanowił się chwilę. Sytuacja wyglądała nieciekawie. Wystarczyło, że wystawiłby tylko palec, a zostałby bez wątpienia odstrzelony. A on był przywiązany do swojego palca, tak samo jak i do innych części swojego muskularnego ciała. Przez chwilę rozważał, czy nie wrócić na salę i zobaczyć, co się dzieje z Van Defem. W końcu jego zadaniem było go ochraniać. Z drugiej strony, kiedy on sam znajdował się na dole, skuty kajdankami, tam na górze przedstawienie trwało w najlepsze. Świadczyło to o tym, że nic się tam nie stało. Jego przeciwnik w końcu też był tutaj. VIP wydawał się więc być na razie bezpieczny.
– Pomocy! Crushwind, pomóż mi! - z korytarza rozległo się błagalne wołanie. Mistic spojrzał raz jeszcze w stronę drzwi. Po jego przeciwniku nie było ani śladu. Na środku korytarza stał za to sam Van Def i trzymając się za ramię, które najwyraźniej krwawiło, zbliżał się w stronę szamana. Khazarczyk wytężył wzrok. Mężczyzna w korytarzu wydawał się autentyczny, ale w końcu wcześniej miał do czynienia z iluzjonistą. Szybkim ruchem zdjął swoją marynarkę.
– Już idę! Proszę się nie bać! - wykrzyknął, uchylając drzwi i wystawiając marynarkę jako przynętę. W odpowiedzi padły dwa strzały. Znów wyjrzał przez okienko. Postać Van Defa dzierżyła teraz w dłoni dymiący jeszcze pistolet. Ten sam, z którego jeszcze przed chwilą strzelał do niego sobowtór.

Genkaku spojrzał na nadgarstowy komputer, wyświetlający plan teatru. Jasnoczerwonym kolorem pulsowała na nim mała kropka, oznaczająca pozycję Crushwinda. Widać, wszystko szło zgodnie z planem. Po tym, jak wpakował khazarczyka do skrzyni, otumanił go narkotykami i zrzucił pod scenę, rozdzielił się z Thekalem. Duch powędrował zająć się nieprzytomnym Mistikiem. Zabrał mu komunikator i podłożył nadajnik. W tym czasie agent pod płaszczem iluzji przybrał postać nieszczęsnego szamana i zajął jego miejsce na widowni, przy Van Defie. Spokojnie doczekał do końca przedstawienia i razem z dwójką biznesmanów i resztą ochrony opuścił budynek. W międzyczasie dał znać swoim lokalnym "przyjaciołom", żeby zajęli pozycje. Uśmiechnął się na myśl o koneksjach, jakie posiadał w tej okolicy. Dojo Gniewnego Smoka miało u niego dług wdzięczności.
Spokojnie wyszli na zewnątrz i wtedy właśnie rozpoczęło się prawdziwe przedstawienie. Uzbrojeni i zamaskowani członkowie dojo wyskoczyli i zaatakowali znienacka, miażdząc ochronę Kavcomu. Oczywiście, z drobną pomocą mocy agenta. Genkaku chwycił mocno obu VIPów za ramiona i zaciągnął ich w boczną alejkę prowadzącą na tylny parking teatru.
– Już po nas! Wszyscy zginiemy! - wykrzykiwał pod postacią Mistica - O was im chodzi! Wiedziałem, że to będzie kiepska fucha!
- Odrobina czarnego PR-u nie zaszkodzi - pomyślał. Rzucił okiem na pozycję khazarczyka na mapie. Wszystko było idealnie zgrane. Jednym wprawnym ruchem wysłał wiadomość do obstawy z Orco, mieli tu być za 5 minut. Gdy dobiegli do tylnego wyjścia z budynku, drzwi otworzyły się z hukiem i prosto na nich wypadł Thekal. Kito odsunął się na bok i szybko osłonił go mocą iluzji przed oczyma biznesmanów. Po chwili wyskoczył Mistic. Rozejrzał się, a gdy zobaczył Van Defa, rzucił się na niego we wściekłej furii. W oddali słychać było śmigłowiec. Crushwind stał teraz wyprostowany. Wysoko w jednej ręce trzymał babilończyka, drugą szykował się do uderzenia. Nadszedł czas na deus ex machina. Genkaku wyskoczył zza rogu, ujawniając się całej trójce. Trzymał wcześniej przygotowaną broń. Pierwszym strzałem posłał w kierunku przeciwnika pokaźny ładunek półpłynnego polimeru, który spętał go niczym gęsta pajęcza sieć. Mistic stracił równowagę, upuszczając Van Defa na ziemię. Drugi strzał padł z pistoletu Raikou, rażąc szamana obezwładniajacą mocą pioruna. Przeciwnik był wyłączony z walki. Genkaku podbiegł szybko do babilończyka.
– Nic panu nie jest? - zapytał uprzejmie. - Nazywał się Kito Genkaku, reprezentuję Orco Ind. Prezes Hitashi prosił, bym miał na pana oko. Dostaliśmy informację, że "prezentacja" ochrony Kevcomu może wymknąć im się spod kontroli.
Babilończyk był zbyt oszołomiony, by cokolwiek powiedzieć. Pokiwał tylko głową. W tej samej chwili nad nimi zawisł śmigłowiec. Wyskoczyło z niego kilku komandosów w pancerzach z logo Orco Ind., którzy biegiem udali się w stronę szalejących członków dojo Gniewnego Smoka. Oczywiście, wszystko było ukartowane. Po któtkiej walce napastnicy uciekną, a sprzymierzeńcy Genkaku zatriumfują.
Kwadrans później agent leciał śmigłowcem razem z Van Defem w bezpieczne miejsce. Babilończyk zdążył w tym czasie odzyskać rezon i podziękować za ratunek. Ku radości Kito, wyraził też chęć spotkania się z prezesem Hitashim. Misja została wykonana.
   
Profil PW Email Skype
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Mistic nie oddał wpisu w doliczonym czasie.

Zapraszam do oceniania.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
*Lorgan   #3 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

genkaku – Motyw wprowadzenia do Doliny Wiśni wielkich i wpływowych korporacji wydał mi się wyjątkowo przekombinowany. Przez "wyjątkowo" mam na myśli coś na kształt udziału jednorożca w klasycznym horrorze o wampirach. Coś takiego dosłownie zdruzgotało obraz krainy wykreowany w opisie lokacji. Koszmarna sprawa i spory niesmak. Pierwszy raz spotykam się chyba z tak bardzo niedopasowaną przygodą do miejsca. Jeżeli to przeciwnik wybierał teren starcia, najwyraźniej kompletnie nie podpasowała Ci jego decyzja. No ale... na szczęście walka składa się również z wielu innych elementów. Odwołanie się do epizodu w "Tonącym Szczurze" było z kolei miłym akcentem dla tych, którzy się z nim zapoznali. Ja to zrobiłem, więc przyznaję małego plusa za klimat i zakotwiczenie fabularne.
Intryga dotycząca wyrolowania Mistica była cholernie, a nawet CHOLERNIE przewidywalna. Chyba zacząłeś tracić świeżość pomysłów. Oby tymczasowo.
Nota jaką zdecydowałem się przyznać nie jest imponująca, a i tak nie mogę się pozbyć wrażenia, że trochę ją zawyżyłem. Z drugiej strony, 5,5 to chyba jednak za mało. Dylematy, dylematy.

Ocena: 6/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na genkaku.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Ayami   #4 
Szaman


Poziom: Keihai
Posty: 18
Wiek: 35
Dołączyła: 30 Gru 2010
Skąd: Warszawa

A moja ocena będzie wyższa.:) Jeśli chodzi o rozwój fabuły, to trochę nie moja bajka i nie zamierzam się na tym zanadto skupiać, chociaż przyznaję, że niektóre pomysły i rozwiązania mi się podobały. Bardzo za to doceniam zgrabny język i kreację postaci. Lektura opowiadania jest dla mnie pierwszym zetknięciem się z Genkaku i muszę przyznać, że to całkiem interesujący jegomość. Dialogi nie są drętwe, jeśli chodzi o kwestię językowe, jest OK, przywoływanie dwóch czy trzech drobnych pomyłek byłoby już czepianiem się.
Wybaaczcie tę wyliczankę, ale w ten sposób próbuję uzasadnić ocenę, której wybór nie był dla mnie wcale oczywisty. Wiele rzeczy mi się podobało, ale nic mnie też nie oczarowało, a trochę na to liczyłam. W miarę czytania moje oczekiwania rosły, a zakończenie z pewnością nie było w stanie im sprostać. Za to rozczarowanie chciałam obniżyć notę o pół stopnia, ale nie. Nie obniżam. To opowiadanie ma wiele atutów,które bardzo wysoko sobie cenię.
Moja ocena to 7.


°
   
Profil PW Email WWW
 
 
»Rooster   #5 
Agent


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 52
Wiek: 35
Dołączył: 19 Wrz 2010
Skąd: inąd

Szczerze mówiąc nie wiem jak się zabrać do tej oceny. Odczucia mam bardzo mieszane. Problem mam tym większy, że czytałem Twój wpis na raty i po przyswojeniu pierwszej części miałem nieco podwyższone oczekiwania co do dalszego ciągu. Wstęp wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie dzięki barwnym opisom i ogólnemu zastosowaniu nieco wyższego języka niż zdania proste. Niestety później jest już trochę gorzej. Część środkowa, czyli tzw. "zawiązanie akcji" wydało mi się mało interesujące, a sama konfrontacja też szczególnych emocji nie była w stanie we mnie wzbudzić. Przydługie monologi wewnętrzne Mistica, nieco zbyt naiwnie założona pułapka, a starcie tyleż szybkie, co nieciekawe. Doceniam mimo wszystko konsekwencję w próbach "grania mózgiem", zamiast tępego młócenia się po pyskach. ;)

Dostosowując ocenę ogólną do naszej nowej, ujednoliconej skali zgodzę się z Lorganem i wystawię 6.


"Nobody calls me a chicken!"
----------------------------------
Here they come to snuff the Rooster.
You know he ain't gonna die!
   
Profil PW Email
 
 
^Coyote   #6 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków

Genkaku: A mi się walka nie powiem , bo spodobała. Lorgan ma rację ,że była trochę oklepana jak na ciebie , tylko że to nie takie straszne jak np. oklepana walka w stylu Equy :P Przyczepię się za to do czegoś innego. Zauważyłem to już w azylu jak chciałem ci wlać .. Widzisz , za łatwo ci idzie z mocą. Robisz nią praktycznie wszystko a powinieneś mieć trudności. Nawet jak się ma dwukrotną przewagę Ten to chyba przegięcie robić takie rzeczy na lvl 1 moim zdaniem. Przy lvl 2 bym się nie czepiał.
No i druga wada: przesadziłeś ze swoim duchem. Mistic powinien go całkiem szybko rozwalić kiedy nie musiał się już wstrzymywać przed transformacją. Byliście zresztą w teatrze, więc chyba nikt by się tak znowu nie zdziwił na widok tygrysołaka :P
Tak więc fabuła spoko , warsztat spoko ,moce trochę za potężne i frakcja na sterydach :P

Gen: 6,5

Sorry , że dopiero teraz oceniam. Wiem że miałem wcześniej :(


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #7 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Genkaku - 25,5 pkt.

Mistic - 0 pkt.

Zwycięzcą został Genkaku!!!

Punktacja:

Genkaku +20
Mistic -20
Lorgan +5
Ayami +5
Rooster +5
Coyote +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13