Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 1] Naoko vs Pit - walka 1
 Rozpoczęty przez RESET_Naoko, 29-06-2011, 15:45
 Zamknięty przez Lorgan, 03-07-2011, 18:24

8 odpowiedzi w tym temacie
RESET_Naoko   #1 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 29
Dołączyła: 27 Cze 2014

Naoko 995道力
Pit 1425道力

Poślizgnęłam się na mokrej posadzce i straciwszy równowagę, zaczęłam spadać.
- Nie! – krzyknęłam, próbując złapać się krawędzi.
W tej samej chwili ujrzałam rękę Pita lecącą za mną. Wiedziałam, że mimo wszystko nie uda mu się mnie złapać, a sama skończę na jednym z metalowych pali wyrastających z podłogi. Jak mogło to tego dojść, że ja, Zealot Fausset, stałam się ofiarą nowobogackiego kaprysu?

*** dzień wcześniej ***

- Chciałeś ze mną mówić?
Jak można było się łatwo domyśleć, po raz kolejny znalazłam się w biurze Jeana. Widocznie nie miał nikogo innego do męczenia pod ręką. Już tak bardzo zbrzydły mi te wizyty, drewniane, niewygodne krzesło i jego wiecznie idealnie zawiązany krawat. Straciłam chęć do życia. Nieodwracalnie! A zastąpiła ją czysta i niewyjaśniona nienawiść.
Runęłam na krzesło niczym worek ziemniaków. Ostentacyjnie położyłam nogi na stół i wymownie spojrzałam na rozmówcę. Nie, nie tylko spojrzałam. Patrzyłam!
- Mam zadanie.
- Byleby to nie było szukanie pieska jakiejś bogatej cizi.
Tym razem Jean posłał mi zdegustowane spojrzenie.
- Wolałbym, abyś tak się nie wyrażała o JAKICHKOLWIEK zleceniodawcach.
- A ja wolałabym widzieć twoją mor… - ucięłam, zdając sobie sprawę, co chciałam zrobić. Spodobała mi się ta myśl, ale równocześnie jakoś przeraziła. Od kiedy byłam taka pyskata? No dobra, złe pytanie. Zawsze byłam, ale nigdy tak bardzo.
- Co byś wolała?
- Ciebie nie widzieć…
Aby uniknąć karcącego spojrzenia, zaczęłam wędrować wzrokiem po pomieszczeniu. Nie było jakieś duże, mniej więcej dziesięć metrów kwadratowych. Jedno okno, szafka z aktami pogrupowanymi alfabetycznie, regał z książkami. Jedno krzesło, biurko i skórzany fotel. Biały sufit, białe ściany, drewniana podłoga. I mój bezpośredni przełożony. Nudny jak flaki z olejem o wyglądzie Johna Smitha.
Bez słowa rzucił mi teczkę. Złapałam ją w locie.
- Nie zajrzysz? – zapytał, widząc, że nie spieszno mi z zapoznawanie się z zawartością.
- Kpisz sobie ze mnie? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Gniew, który od pewnego czasu we mnie narastał, osiągnął szczyt. – Chyba nie myślisz, że zajmę się tak banalnym zadaniem?! Wyślij do niego żółtodziobów!
- Jeszcze nie zajrzałaś, więc skąd możesz wie…
- Ta teczka zawiera jedną stronę! – uderzałam pięścią o stół i przechyliwszy się przez biurko, rzuciłam teczką w twarz Jeana. – Chyba sobie na za dużo pozwalasz!
- To chyba ty na za dużo sobie pozwalasz, Fausset! – również wstał, łapiąc mnie za przód bluzki. – Mam dość twojego zachowania! Albo się mnie słuchasz, albo wypieprzasz!
Wyszarpałam się i przewróciłam biurko na bok. Może nie należałam do najsilniejszych, ale teraz wydawało się to całkiem łatwe. Jakby było zbudowane z trocin. A może i tak było?
Mężczyzna cofnął się pod okno z zaciętą miną. Szybkim krokiem podeszłam do niego i złapałam za krawat. Pociągnęłam w dół, aby nasze twarze były na tym samym poziomie.
- A teraz posłuchaj mnie, ty nędzna karykaturo! – uniosłam zaciśniętą rękę przed jego twarzą. Cała była pokryta żarem. – Źle znoszę groźby i żeby więcej mi się to nie powtórzyło, rozumiesz?
- Wyjdź i więcej nie wracaj. Jesteś skończona jako zealota. Już moja w tym głowa.
Odepchnęłam go na okno. Zanim zdołał zrozumieć, co się stało, moja ręka była już wbita w szybę. Kilka kropel krwi znalazło się na jego zalanej potem twarzy.
- To ty jesteś skończony…
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, przeszłam szybkim krokiem przez pomieszczenie. Nie trzasnęłam drzwiami. Chociaż tyle mogłam zrobić przez wzgląd na naszą długoletnią znajomość.

*** kilka godzin później, bar ***

Piłam już od kilku dobrych godzin. I jak na złość nie mogłam się upić. Próbowałam wszystkiego, na co było mnie stać. Skończyłam na rumie. Zwykły i prosty sposób marynarzy na przepicie całej pensji w jeden wieczór. Jednak prosty sposób nie zawsze bywał najlepszy, do tego dłoń bolała jak cholera. Niepotrzebnie rozbiłam nią szybę. Nie było to potrzebne. Ach, zachciało się dramatyzmu małej Zealot.
Przy barze siedziałam tylko ja i jakiś dwóch zakapturzonych typków. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, ponieważ podczas połowy moich zadań miałam do czynienia z takimi osobnikami. Dziwiło mnie tylko jedno. Dlaczego w pomieszczeniu jesteśmy tylko my i barman?
Spojrzałam na kalendarz. Poniedziałek. No tak, wszyscy grzecznie poszli do domu, aby móc iść jutro do pracy i zarabiać na utrzymanie rodziny. Motyla noga! Dlaczego dzisiaj musi być poniedziałek? Z chęcią wdałabym się w jakąś bójkę, aby odreagować poranek. Jak widać, nie można mieć wszystkiego. Tylko dlaczego ja mam tak mało?
Zeskoczyłam z krzesła i ku mojemu zdziwieniu, zniosło mnie trochę na bok. Przynajmniej jakaś część mojego planu się powiodła. Rzuciłam na bar kilka banknotów i chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Na prawo most… Na lewo most… - zafałszowałam dźwięcznie i runęłam na drzwi. Tak jak zawsze, otworzyły się bez zbędnego wysiłku.
Od świeżego powietrza zrobiło mi się niedobrze, ale postanowiłam zachować resztki godności i zwymiotować dopiero w swoim małym, ciasnym mieszkanku. Skręciłam w lewo i od razu znalazłam się w ciemnej uliczce. Zbyt ciemnej, jak na moje oko.
Po chwili usłyszałam kroki. Należały do dwóch osób. Wsłuchałam się uważniej. Powolne, ciężkie i spokojne. Jak nic należały do tamtych dwóch dryblasów. Skąd wiem? Trochę się przeżyło na świecie. Poza tym potrafiłam mniej więcej określić budowę ciała każdej osoby, nawet jeżeli chowała się pod płaszczem. Z resztą, na zdrowy rozsądek, czy człowiek mizernej budowy musiałby kulić się nad szklanką, aby wyglądać na mniejszego niż jest? Nie sądzę.
Zatrzymałam się i spokojnie odwróciłam. A jak! Kilka metrów przede mną stali Paweł i Gaweł. Ciekawe których z nich okaże się Pawłem, tym mniej brawurowym i nierozsądnym.
- A panowie czego chcą? - zapytałam, siląc się na kulturę, jednak ni jak mi to szło.
- Pani pójdzie z nami - odpowiedział ten stojący po prawej.
- Nie wydaje mi się…
- Jeszcze zobaczymy - czy mi się wydawało, czy dryblas się uśmiechnął?
Skojarzyłam fakty o kilka sekund za późno. Oczywiście alkohol w tym w ogóle nie pomógł. W momencie, gdy błyskawicznie odwróciłam się na pięcie, poczułam rozbijaną butelkę na mojej głowie. Jak przez mgłę ujrzałam małego, zakapturzonego człowieczka płci nieznanej. Później widziałam już tylko ciemność.

*** ? ***

Najpierw usłyszałam czyjś głos. Męski, dość niski. Skierowany był chyba do mnie. Uniosłam niezwykle ciężką powiekę. Dopiero po kilku chwilach odzyskałam panowanie nad wzrokiem. Przedmioty nabierały wyraźniejszych kształtów, a kolory przestawały zlewać się w jedno.
Mrugnęłam parokrotnie. Naprzeciw siebie, kilkanaście metrów ode mnie, zobaczyłam niezbyt wysokiego mężczyznę w bojówkach i bezrękawniku. Z jakiegoś powodu miał skute ręce.
- Zaraz zaraz… - mruknęłam, próbując podnieść swoje.
Nic z tego. Również byłam przykuta do podłogi grubymi łańcuchami. Rozejrzałam się zdezorientowana po pomieszczeniu. Znajdowałam się na arenie. Miała kształt okręgu o średnicy mniej więcej dwudziestu metrów. Zakończona wysokimi ścianami, w których znajdowały się przeszklone pomieszczenia. Po tej szybkiej penetracji nie spostrzegłam żadnego wyjścia.
- Pięknie - mruknęłam rozjuszona.
Pociągnęłam za łańcuch parokrotnie, jednak wiedziałam, że była to strata czasu. Żelazne śruby jak były wkręcone do podłogi, tak zostały.
- To nic nie da! Już próbowałem.
Mężczyzna znajdujący się kilka metrów ode mnie pomachał do mnie ręką.
- Gdzie jesteśmy?
- Też chciałbym wiedzieć - na głupie pytanie głupia odpowiedź.
Pokręciłam głową z niedowierzania. Próba nawiązania dalszej rozmowy wydawała się daremnym i bezowocnym zadaniem. Rozejrzałam się jeszcze raz, tym razem uważniej. Na ścianach dookoła areny widniały rysunki przedstawiające jakiś wojowników. Niektórzy z nich wyglądali na zwycięzców, inni na przegranych. Coraz mniej podobała mi się sytuacja w której się znalazłam.
Nagle, na ścianie po mojej lewej stronie, uniosła się jedna z szyb. Za nią znajdowała się nieduża loża, obita czerwonym jedwabiem. Na jedynym krześle siedział gruby i wielki jegomość, podkręcający co chwila sumiaste wąsy. Jeżeli wzrok mnie nie mylił, to na małym palcu prawej ręki ujrzałam zloty pierścień z czerwonym oczkiem - symbol nowobogackiego rodu.
- Moi drodzy - mężczyzna przesadnie podkreślał w słowach literę „r”. - Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby być świadkami niezwykle ekscytującego pojedynku na śmierć i życie.
Zrozumiałam, że póki co grubas kierował słowa do ludzi znajdujących się w innych lożach za szkłem.
- Po prawej urocza Naoko, jedna z oddanych babilońskich zealotów i mistrzyni ognia!
Skąd wiedział kim jestem?!
- Po drugiej stronie Pit, agent Sanbetsu i poskramiacz piorunów!
Skąd miał takie informacje?! Czyżbyśmy nieroztropnie zlekceważyli nowobogackich, którzy z roku na rok byli coraz bardziej wpływowymi ludźmi?
- Niech rozpocznie się pojedynek!
Między nami spod ziemi wyrosła półka. Ujrzałam na niej swoje pistolety. Była tam również broń należąca do mojego przeciwnika. Przeniosłam wzrok na Pita. Również spojrzał na mnie. Nie było wyjścia. Wiedzieliśmy, kim jesteśmy. Walka była nieunikniona.
Pierwsza ruszyłam z miejsca, równocześnie zdając sobie sprawę, że łańcuchy na moich rękach wydłużają się proporcjonalnie do odległości, jaką pokonałam. W tej samej chwili posadzka po stronie mężczyzny zaczęła opadać. Z mojej strony zaczęła unosić się do góry, co znacznie ułatwiało mi bieg. Tak jakby nasze pozycje były przeciwwagami utrzymującymi podłoże na tym samym poziomie.
Pit również pobiegł w kierunku stolika. Był ode mnie nieznacznie szybszy, jednak przechylenie podłoża działało na jego niekorzyść. Aby jeszcze bardziej utrudnić mu wspinaczkę, obiłam się od posadzki i wręcz wyleciałam w kierunku tego skrawka stabilnego gruntu, który nie uległ jakiemukolwiek ruchowi. W konsekwencji podłoga znalazła się prawie w pionie, a mężczyzna zaczął spadać. Dopiero wówczas zobaczyłam, że pod podłogą, mniej więcej dziesięć metrów niżej znajdowały się żelazne palce. Wyrastały z podłogi prawie jeden obok drugiego, co dawało prawie stuprocentowe szanse na znalezieniu się na jednym z nich. Przez chwilę zrobiło mi się żal przeciwnika, jednak jego klęska miała oznaczać moją wygraną.
Jednak nie poddał się. Chwycił w dłonie swój łańcuch i z zaparł się nogami o podłogę. Poczułam, jak coś zaczyna ciągnąć mnie w górę. Nasze łańcuchy były połączone! Szybko obróciłam się twarzą do ustawionej w pionie podłogi i również zaparłam się ze wszystkich. Pit zawisł niespełna dwa metry nad jednym z pali. Miał szczęście!
Rozejrzał się uważniej dookoła siebie i zaczął powoli wspinać się, cały czas trzymając łańcuch naprężony. Jedyne co mogłam zrobić, to przebiec na swoją stronę podłogi, rezygnując ze zdobycia broni. Z resztą przypuszczałam, że nawet jeżeli udałoby mi się wysłać przeciwnika na drugi świat, to szybko bym do niego dołączyła. Naszą jedyną szansą była współpraca, jednak nic nie wskazywało na to, że się na nią zdecydujemy.
Pit był coraz bliżej, a ja wisiałam niecały metr nad swoją bronią. Cóż za niefortunna pozycja. Spojrzałam w dół. Odległość między nami zmniejszała się powoli, ale jednak zmniejszała.
- Raz się żyje - mruknęłam i odbiłam się od ściano-podłogi.
Natychmiast wystrzeliłam do góry, a Pit runął ponownie w dół. Jednocześnie podłoga zaczęła zmieniać swoją pozycję, wracając do wyjściowej. Jednak w chwili, gdy zatrzymałam się na podłożu, tym razem moja strona zaczęła opadać w dół. Zaczęłam ze wszystkich sił biec do góry, jednak im bardziej naciskałam, tym podłoga szybciej opadała. Ostatecznie podłoga znowu ustawiła się prawie w pionie, a ja poleciałam w dół. Zamknęłam oczy, szykując się na nieuniknione zderzenie.
Nagle poczułam mocne szarpnięcie. Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu stwierdziłam, że wiszę nad palami, tak samo jak mój przeciwnik. Tylko, że tym razem Pit był na górze, ale pod podłogą.
- Żyjesz jeszcze?
Przestrzeń przy palach nie była oświetlona, a mój przeciwnik widocznie nie widział w ciemności. Przynajmniej nie tak, jak ja.
- Zdążyłeś - odpowiedziałam cicho, ruszając łańcuchami.
- To dobrze - czyżby odetchnął? - Nie zrozum mnie źle. Uratowałem ci skórę, ponieważ potrzebuję ciebie do wydostania się z tej nieprzyjemnej sytuacji.
- Tak samo. Jakieś propozycje?
- Istnieje szansa, że wydostaniesz się z tych łańcuchów?
Mogłam, rzecz jasna, aktywować hite dasshu i przerobić je na płynny metal, jednak w tej sytuacji mogłam tylko wisieć.
- W tej chwili nie - byłam ciekawa, czy ci na loży nas słyszeli.
- Niedługo do ciebie przyjdę, ale musisz co chwila zwiększać naciąg łańcucha, jasne?
- Jasne - burknęłam, obrażona jak to ostatnie dziecko.
Po chwili poczułam, jak powoli zaczynam opadać. Podciągnęłam się. I tak co jakiś czas. Po kilku minutach Pit znalazł się tuż przy mnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mógł mnie, mówiąc kolokwialnie, zrobić w konia i teraz porzucić.
Wyciągnął przed siebie rękę.
- Pokaż.
Przysunęłam do niego dłoń najbliżej jak mogłam. Poczułam, jak przez kajdany przechodzi coś na wzór niegroźnego spięcia. Musiało dojść do jakiegoś zwarcia, bo po chwili byłam prawie wolna. Powtórzył gest na drugiej i byłam całkowicie wolna. Pomijając fakt, ze musiałam kurczowo trzymać się łańcuchów.
- Co teraz Einsteinie? - mruknęłam, po chwilowa ekstaza minęła bardzo szybko.
- Myślałem, że może zdążysz coś wymyślić.
Uniosłam głowę do góry.
- Gdybyśmy mogli znaleźć się z powrotem na górze…
Przeniosłam wzrok na mężczyznę. Zaświtał mi pewien pomysł.
- Może gdybyś mnie spuścił na dół… Moglibyśmy znaleźć jakieś wyjście… Ewentualnie jakieś zrobić…
- Jesteś pewna? A co wtedy stanie się ze mną?
- Pomogę tobie zejść… No daj spokój - żachnęłam się, widząc, jak na mnie spojrzał. - Uratowałeś mi życie i uwolniłeś. Jestem ci coś winna.
Przytaknął i powoli zaczęliśmy urzeczywistniać jaki sprytny plan Naoko. Poszło całkiem nieźle, chociaż Pit ważył swoje. Po kilku minutach oboje manewrowaliśmy między palami, szukając jakiegoś wyjścia. Ostatecznie kręciliśmy się w kółko. Zrezygnowana stanęłam przy jednej ze ścian i zaczęłam ją ostukiwać. Wydawał się odpowiednia.
- Odsuń się na bok - mruknęłam, aktywując hite dasshu.
Ręce pokrył mi żar. Na początku przejechałam nimi kilkakrotnie po ścianie, tworząc wzór przejścia. Gdy byłam pewna, że wewnętrzna warstwa jest wystarczająco zmiękczona, zaczęłam uderzać pięściami, próbując przebić się na drugą stronę. Wiedziałam, że trochę to zajmie.
- Mogę? - mój towarzysz przytrzymał moje ramie.
Zrobiłam mu miejsce, a on odczekawszy chwilę, uderzył w ścianę tylko raz. Kamień eksplodował, robiąc ładne i całkiem zgrabne przejście. Miało to chyba coś wspólnego z jego zdolnością wypuszczania elektryczności. Niezwykły żywioł!
- Ładne…
Zanim skończyłam, przed nami pojawili się strażnicy, celujący w nas pistoletami.
- Motyla noga - mruknęłam.
Po chwili w podziemiach rozpętało się piekło. Przynajmniej dla strażników. Wydawało mi się, że przeszliśmy z Pitem podobne szkolenie. Był tak samo rozciągnięty i sprytny jak ja. Prawie w tej samej chwili robiliśmy uniki i oddawaliśmy pięknym za nadobne. Wydawało mi się, że dzięki swojej umiejętności walki bez wzroku zyskam jakąś przewagę, jednak Pit robił niesamowite uniki prawie w ostatniej chwili. Tańczył między przeciwnikami lepiej ode mnie. Jak dobrze, że tym razem byliśmy wspólnikami.
- Gdzie teraz? - zapytał, posyłając ostatniego strażnika na ścianę.
- Chyba tędy - z błyskiem w oku wskazałam na schody.
Pobiegliśmy do góry, po kilku zakrętach trafiając na drzwi. Czując się pewnie i niewiele myśląc, wbiegliśmy przez nie… z powrotem na arenę. Niewiele myśląc zatrzymałam się na krawędzi, natomiast Pit pobiegł w kierunku naszej broni. W kilka sekund znalazł się na środku i chwyciwszy za swój pistolet, posłał kilka pocisków w ścianę naprzeciwko. Następnie przebiegł przez pomieszczenie jeszcze szybciej i wyskoczywszy do góry, po prostu przebił się przez ścianę, wpadając do jakiegoś korytarza. Po chwili pojawił się w wyrwie w ścianie. Wraz z wodą. Widocznie przebił się również przez jakąś rurę kanalizacyjną.
- Naoko! Chodź!
Również pobiegłam w kierunku podestu, próbując robić kroki większe niż zwykle. Ledwie dotarłam do broni. Szybko porwałam ją z blatu i ponownie pobiegłam przed siebie. Usłyszałam jakieś strzały. Chowając głowę w ramionach, biegłam dalej, jednak podłoga opadała zbyt szybko. Próbowałam odbić się od podłoża, ale w tej samej chwili poślizgnęłam się na mokrej posadzce i straciwszy równowagę, zaczęłam spadać.
- Nie! – krzyknęłam, próbując złapać się krawędzi, który była tuż przede mną.
W tej samej chwili ujrzałam rękę Pita lecącą za mną. Wiedziałam, że mimo wszystko nie uda mu się mnie złapać, a sama skończę na jednym z metalowych pali wyrastających z podłogi. Rzuciłam jednym z pistoletów w kierunku Pita. Złapał za przyczepiony do niego łańcuch. Zawisłam w powietrzu.
- Wciągnij mnie! Nie wiem na ile wytrzymają!
Szybko podciągnął mnie do góry. Odetchnęłam z nieukrywaną ulga.
- Dzięki.
- Znowu jesteś mi dłużna. Będę czekał - uśmiechnął się beztrosko, chowając się przed kulami.
Przed nami były kolejne schody. Nie czekając długo, ruszyliśmy przed siebie.
- Proponuję zakład - powiedziałam, lekko zdyszana - Pierwsze z nas, które zabije tego wąsatego, wygrywa.
- Przyjmuję - mruknął i wystrzelił do przodu. Gdy dotarliśmy do rozwidlenia, skręcił w lewo. Mi została prawa strona.
Z długiego korytarzu co chwila wyłaniały się nowe sylwetki strażników, jednak każdy z nich padał martwy. Pistolety to jednak dobra sprawa, oszczędzają wiele czasu i wysiłku.
Z każdym krokiem mężczyzn było coraz więcej, a mi kończyły się naboje. Na szczęście sami posiadali broń. Wycelowałam w skrzynkę wysokiego napięcia, a w korytarzu zapanowała ciemność. W kilka chwil rozgromiłam towarzystwo.
- Amatorzy - mruknęłam z dezaprobatą.
Przebiegłam jeszcze kilka metrów i znalazłam się przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Czułam, że znalazłam się w odpowiednim miejscu. Pociągnęłam za klamkę. Drzwi nie ustępowały. Wycelowałam w zamek i kilkakrotnie pociągnęłam za spust. Drzwi otworzyłam potężnym kopniakiem. Znalazłam się w głównej loży. Tam, gdzie powinien być sumiasty. I tak było. W drzwiach naprzeciwko stał Pit.
- Remis - mruknął z uśmiechem.
Musiał wybrać dłuższą drogę, ale dzięki swojej szybkości trafiliśmy tu prawie w tej samej chwili.
- Na to wygląda - odpowiedziałam, również z uśmiechem.
Podeszłam do wąsatego, który próbował odgrodzić się od nas drewnianym krzesłem. Odrzuciłam je jednym ruchem i posłałam mężczyznę na środek pokoju. Runął na kolana. Stanęłam obok Pita, mierząc w głowę nowobogackiego. Mój towarzysz zrobił to samo.
- Nikt nie może przeżyć - powiedział martwym głosem.
- Zdaje sobie sprawę - odpowiedziałam, pociągając za cyngiel.
W pomieszczeniu rozległ się podwójny dźwięk broni. Tam samo jak później w całym budynku, przeplatany krzykami i błaganiami.

*** pół godziny później, dach ***

Siedziałam na krawędzi z nogami przewieszonymi przez barierkę. Pit stał nieopodal. Jakoś nie za bardzo mieliśmy ochotę na rozmowę. W sumie prawie się nie znaliśmy. No i praktycznie byliśmy wrogami.
- Następnym razem nie będzie tak kolorowo.
- Wiem - odpowiedziałam spokojnie. - Mam nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkamy.
Blondyn uśmiechnął się i położywszy mi dłoń na ramieniu powiedział:
- A ja mam nadzieję, że znajdziemy ku temu jeszcze okazję. Jestem ciekawy, co tam jeszcze masz w zanadrzu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Usłyszałam oddalające się kroki. I już go nie było.
Pół godziny później nadleciał śmigłowiec. Był w nim Jean. Przepraszał i tłumaczył, że musiał posłać mnie na pierwszy ogień. Że mieli przeciek o zdrajcy w biurze. Że coś tam. Nie słuchałam. Jedyne, co wiedziałam, to fakt, że zostałam przywrócona do służby. Będę miała co opijać.
- Jaki dzisiaj dzień?
- Piątek - odpowiedział natychmiastowo.
Co ze mną się działo przez te trzy dni? Chyba będę musiała zrobić sobie jakieś testy.
   
Profil PW Email
 
 
^Pit   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Naoko: 995 Douriki
Pit: 1425 Douriki

28 Czerwca 1611 roku
Sanbetsu, Higure, strefa Takeshi, godzina 2:45

Kula ognia bucha z osmalonego komina fabryki, wydając z siebie odgłos, przypominający wycie bestii. Gorąca fala powietrza muska moją skórę. Spływające po niej krople deszczu wyparowują natychmiast, robiąc miejsce dla kolejnych. Pozwalam by mnie obmyły, by oczyściły myśli. Stojąc na dachu wieży zegarowej, wsłuchuję się w jednostajny szum, przecinany sykiem lamp gazowych w neonach. Gdzieś w oddali przejeżdża motocykl, skradziony z parkingu prawowitemu właścicielowi. W ciemnej uliczce bezbronna kobieta woła pomocy. Na próżno. Higure nigdy nie śpi. Jego mieszkańcy nie mogą sobie na to pozwolić, będąc zbyt pochłoniętym pilnowaniem własnego dobytku. Gdyby pozwolono nosić im broń, z pewnością wszyscy by się z chęcią powyrzynali. Człowiek to istota rozumna a jednak tak bardzo dąży do samodestrukcji.
Dzisiejszej nocy zginął Kimajime, towarzysz, przyjaciel. Jego ciało leżało na głównej ulicy, skąpane w kałuży krwi, tuż przy hotelu Luxus. Żadnych ran postrzałowych, świeżych nacięć. Blizny zdobiące jego ciało musiały być pamiątką jeszcze po misji w Harze. Dochodzeniówka ustaliła przyczynę zgonu: upadek z wysokości. Pewnie gdybym ja wyleciał z siódmego piętra przez zbrojone szkło też bym tak wyglądał. A on potrafił się jeszcze uśmiechać. Sukinsyn, pewnie miał to wszystko w dupie, ale ktoś przecież musi się tym teraz zająć.
Otwieram oczy. Ryk przelatującego nieopodal nowoczesnego, czterosilnikowego samolotu wyrywa mnie z zamyślenia. Spoglądam na dłoń w której trzymam zegarek, zabrany z miejsca całego zdarzenia. Należał do Kimajime. W środku jest zdjęcie jego żony. Jeśli wciąż żyje, trzeba będzie ją powiadomić o tym smutnym zdarzeniu. Zaciskam dłoń, tak mocno, że aż idą iskry. Całe moje ciało trzęsie się z jakiegoś niewiadomego mi powodu, emocje biorą górę. Trzeba rozwiązać tę sprawę, choćby nie wiem co.
Gdy zegar na wieży wybija trzecią, odwiedzam pokój, w którym zatrzymał się Uczciwy. Dostaję się tam od frontu, wykorzystując linkę z kotwiczką, przytwierdzoną do rękawicy Ryoushi. Dochodzeniówka już tu była, ale nic nie ruszała. Z ogólnego wyglądu pokoju daje się wysnuć hipotezę, że mój przyjaciel nie poddał się bez walki. Wyważone drzwi, zniszczona lampa potłuczona na podłodze, krzesła przewrócone, w kącie leży rzucona, otwarta aktówka z papierami fruwającymi tu i ówdzie. Przyglądam się im. Są to plany finansowe pewnej firmy. Ogromne sumy, bajońskie dochody. Kimajime grał nadzianego finansistę, przybywającego do Higure w interesach. Miał odwrócić uwagę od jakiegoś celu, co udało mu się aż za dobrze.
Otwieram po kolei szuflady, zaglądam za każdy obraz. Może coś przeoczyli?
Nic, zero dowodów. To hotel, więc na pewno mają monitoring. Dotykam ściany, szukając źródła energii. Robię małą dziurkę i przepuszczam przez nią impuls. Dezaktywuję kamery, przekradając się do pokoju ochrony. Dzisiaj część personelu wzięła wolne. Gdyby w mojej pracy coś takiego się zdarzyło, też bym wolał się odciąć od tego. Ale w mojej pracy zwykle nie robi się śniadania na zamówienie i nie przetrzymuje kluczy. Ogłuszam i tak już przysypiającego strażnika. Mam wolną rękę. Policyjni mogli skonfiskować taśmy, ale to tylko kopie zapasowe. Oryginały wciąż tkwią w pamięci systemu. Jest bardzo prosty, wręcz intuicyjny. Przypomina menu odtwarzacza płyt. Przeglądam obrazy na przyśpieszeniu. Kimajime przyjeżdża oficjalnie o 14:43. Zagląda do pokoju, wychodzi elegancko ubrany o 18:30. Wraca po 21, trzyma aktówkę, która potem zostanie w jego pokoju. Na razie wszystko wygląda niewinnie. Moją uwagę przykuwa jednak co innego. Brakuje zapisu obejmującego czas od północy do drugiej rano. Sprawdzam inne kamery. Porównuję wygląd przed dwunastą i po drugiej, kiedy jest już po całej akcji. Portier śpi, albo został znokautowany, zaś czerwony dywan w holu na siódmym piętrze jest częściowo nadpalony, podobnie jak drzwi. Efekt działania ładunków wybuchowych. Niemożliwe, żeby nikt nic nie słyszał. Z rana do pokoju zagląda dziewczyna z obsługi. Uchwyciłem jej wygląd, kiedy odwróciła się w stronę kamery.

***
Młoda kobieta, na oko lat dwadzieścia-parę, spięte w kok ciemne włosy, smukła twarz, ubrana w jasnobrązowy garnitur, spódnica do kolan, buty na obcasie. Siedzi teraz na sofie naprzeciwko mnie w jednym z wolnych pokoi obsługi.
- Pokój 710? Wynajęty przez pana Roche, tak się przedstawił. – patrzy na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczyma. Nie ma w nich kłamstwa, tak mi się przynajmniej zdaje.
- Czy mówił coś jeszcze? Na pewno wspomniał o celu swojej wizyty. – pytam.
- Powiedział tylko, że wieczorem ma ważne spotkanie w interesach.
- Ktoś mu towarzyszył?
- Z tego co wiem, nie! – odpiera po chwili namysłu. – Wychodził gdzieś koło 21 a kiedy wrócił to nie wiem. Pojechałam do domu po dziesiątej. W nocy został tylko portier Jack, ale powiedział policji, że nic nie pamięta!
Ktoś zadbał o to, by nie było świadków i był w tym cholernie dobry. Mógł nawet wpuścić gaz usypiający przez kratkę wentylacyjną na portierni i siódmym piętrze. Ale jakiś hotelowy gość musiał przecież słyszeć wybuch. Nie mam jednak żadnych poszlak ani tym bardziej motywu.
- Dziękuję, bardzo mi pani pomogła! – kończę rozmowę, kłaniam się i wychodzę na ulicę. Wolnym krokiem mijam miejsce gdzie poległ Kimajime. Jego ciało zostało już uprzątnięte, podobnie jak kawałki szkła. Została tylko zaschnięta resztka krwi. Zatrzymuję się przy niej na moment. „W coś ty się wpakował” błyska mi w głowie. Biorę głęboki wdech pozwalając, by rześkie powietrze dżdżystego poranka rozjaśniło mi myśli. Przechadzając się ulicą wyczuwam słodką, drażniącą woń perfum „Fuocco”, zmieszaną z odorem niedorobionych kebabów, sprzedawanych w budce na rogu. Są tacy którym nie przeszkadza rozstrój żołądka, ja jednak nadal czuje w tym fetor rozkładających się ludzkich zwłok, zapewne leżących gdzieś w ciemnym zaułku nieopodal. Mieszkańcy nauczyli się żyć w kłamstwie, udając, że „wszystko jest dobrze”. Wszak codziennie słyszą w wiadomościach o kolejnych zatrzymaniach przemytników i groźnych przestępców. Ci sami są wypuszczani następnego dnia na wolność i koło się zamyka. Nielegalny handel bronią i regres gospodarczy nabija kabzy niewłaściwym ludziom, napędzając machinę finansową. W porównaniu z tym miastem, Ishima to oaza uczciwości.
Zaglądam do kafejki, niedaleko hotelu. Duży przeszklony front placówki sprawia, że jest tu jasno. Siadam w kącie, na miękkiej, pociągniętej skórą kanapie. Badam wzrokiem menu, leżące na laminowanym, kwadratowym stoliku. Zamawiam kawę, podłączam minikomputer do sieci Sanbetsu i szukam informacji o tajemniczym „Roche”. Filantrop, dorobił się fortuny produkując procesory wyprzedzające swoją epokę. Komponenty sygnowane jego nazwiskiem stworzyły jądro superkomputera w Omoi Munashi. Niezbyt często pokazywał się publicznie. Zabicie kogoś takiego istotnie mogło by dać przewagę innym państwom.
Parująca kawa kusi swym aromatem. Łapię łyk i niemalże parzę sobie język. Czekając aż ostygnie przyglądam się wystrojowi kawiarni. Za półokrągłym barem gra, ustawiony na podwyższeniu, telewizor. Biało-czerwone ściany wypłowiały a tam gdzie jest to najbardziej widoczne, wiszą obrazy, szkice budynków sprzed lat. Kątem oka dostrzegam parę, siedzącą trzy stoliki dalej. Wyraźnie mają się ku sobie, szepcząc i chichocząc. W takich chwilach żałuję, że moje życie nie potoczyło się inaczej. Uświadamiam sobie ile to już lat jestem bez drugiej połówki, wędrując po tym świecie niemal samotnie.
Dźwięk komunikatora. Mój przełożony w komórce agenturalnej przysyła mi dane o filantropie, niedostępne dla szaraków. Przeglądam je, popijając kawą. Okazuje się, że prawdziwy Roche przylatuje dopiero dzisiaj. Ma jutro z rana poprowadzić wykład o zupełnie nowym rodzaju procesora, przebijającym funkcjonalnością dostępne obecnie o jakieś 20 lat. Teraz już da się to powiązać z Kinaijime, ale nie znam szczegółów jego misji. Należał do innego pionu, więc zebranie informacji jest bądź co bądź utrudnione. Taka niepisana zasada, by nie wchodzić sobie w drogę. Proszę szefa o to, by jednak przycisnął wywiad.
- Interesuje cię ta sprawa? – widzę na ekranie. Głupie pytanie, oczywiście, że tak. Dostaję propozycję by spotkać się z informatorem za kilka godzin. Mam czekać przy uniwersytecie, położonym parę przecznic od kawiarni. Tam też odbędzie się jutrzejsze spotkanie, więc przy okazji zagram rolę ochroniarza. Nie lubię czekać, nie w takich sytuacjach, ale to może być okazja, by pchnąć całe śledztwo do przodu.

***
Pozłacana kopuła uczelnianego gmachu, zabytku zbudowanego dwieście lat temu, odbija nieliczne promienie słońca. Niebo szybko jednak znów ciemnieje. Stoję na dachu, przytrzymując ręką Fedorę. Marynarka faluje majestatycznie na wietrze, odsłaniając ukrytą w jej kieszeniach Berettę 90two.
- Niebezpieczne to czasy, że nawet dżentelmen musi nosić ze sobą broń – nagle z prawej strony dobiega mnie głos. Jest miękki, melodyjny, zgrywający się rytmicznie z ruchami powietrza. Czyżbym miał omamy słuchowe? Odwracam głowę i widzę niewysoką, prześliczną dziewczynę o okrągłej buzi i brązowych włosach, spiętych w kucyk. Mimo chłodu nosi się dosyć… kuso. Ciemnoczerwony bezrękawnik, krótkie spodenki jak u sportsmenki, skórzane buty sięgające łydek.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo niebezpieczne, panienko. – odpowiadam i ciągnę dalej. – Ale czy nie powinnaś bardziej martwić się swoim zdrowiem?
- Bez przesady, jestem przyzwyczajona do zmiennej pogody! – macha ręką, bym się tym nie przejmował. Uśmiecha się, spogląda w moją stronę z zaciekawieniem.
- Czemu stoisz tu na dachu? Czaisz się na kogoś?
- Bynajmniej! – kwituję szybko. Teraz mam pewność, że dziewczyna nie jest informatorem. Przynajmniej nie moim.
- Ach rozumiem, nie na kogoś a na coś! – oczy błyszczą jej milionem gwiazd. Podchodzi bliżej i zalotnie szepcze do ucha . – Kogo chcesz zabić?
Na mej twarzy musi malować się zmieszanie, połączone z niedowierzaniem. Nie jestem w stanie sklecić słowa. Zdobywam się w końcu na krótkie „co?”. Ona chichocze.
- Tylko żartowałam, wyluzuj się! Pewnie też jesteś tu by popatrzeć na zachmurzone niebo, hm? – mówiąc to, podnosi głowę do góry. Robię to samo, czując na czole chłodne, krople deszczu. W oddali słychać pierwsze grzmoty, zaczyna się błyskać.
- A to pech! Musimy się gdzieś szybko schronić. – w jej głosie słychać zawód.
- Nie lubisz burzy? – pytam. Kiwa głową przecząco.
- Nie lubię, bo nie mogę stać spokojnie na szczycie i obserwować nieba. – kładzie ręce na głowie w geście ochrony przed coraz gęstszym opadem. Palcem wskazuję zadaszenie przy transformatorze.
- Żartujesz? A jak nas trzepnie? – wypala z wyrzutem. Zdejmuję płaszcz i zakładam jej na ramiona.
- Pioruna nie przewidzisz! Wydaje się, że zaraz uderzy a tak naprawdę jest gdzie indziej. Tutaj będziemy bezpieczni! – siadam przy budce obok niej. – Chyba, że się gdzieś przejdziemy? Znam pewną kafejkę.
Decydujemy się zostać. Przez dłuższą chwilę milczymy, towarzyszy nam nieprzerwany szum. Burza natomiast wydaje się omijać Higure. Ma chyba więcej oleju w głowie, niż ja.
- No i miałeś rację, omija nas! – przyznaje nieznajoma z radością w głosie.
- Znam naturę burz, obserwowałem ich sporo w swoim życiu. Ludzie się ich boją ze względu na nieprzewidywalność. Mi zaś dodają siły.
- To trochę tak jak z ogniem! Jest przyjazny, ogrzewa cię, ale jeśli nieostrożnie się z nim obejdziesz, poparzy cię. To też wywołuje strach.
- Piorun często jest przyczynkiem do ognia. Te dwa żywioły się dobrze uzupełniają.
- Oho – kwituje, pałaszując lizaka. Zaskakuje mnie jej spontaniczność. Jest jak płomyk nadziei w całym tym przykurzonym czasem molochu. Toczymy przyjemną rozmowę i kiedy deszcz ustaje, dziewczyna odchodzi.
- Muszę lecieć. Kto wie, może kiedyś jeszcze zaprosisz mnie do tej „kafejki”.
Zamiast zejść jak normalny człowiek, nieznajoma zeskakuje z dachu na niższy budynek. Macha mi ręką na pożegnanie i znika wraz z przerzedzającymi się chmurami.

***
Spotkanie z nieznajomą nie było snem, ani wynikiem kawy wypitej za wcześnie rano. Znajduję na wpół spalone ciało swego informatora w małym pokoiku na ostatnim piętrze wieżowca. Skubana, musiała jakoś dowiedzieć się o moim spotkaniu i postarała, bym niczego się nie dowiedział. Ale dlaczego mnie nie zabiła?
Narażam się na niebezpieczeństwo i wykonuję szyfrowane połączenie z komórką agenturalną. Opisuję wygląd nieznajomej.
- To co nam przekazałeś jest bardzo ważne i pomoże wywiadowi w planowaniu działań. Natomiast teraz proszę cię o natychmiastowe wycofanie się. Jest zbyt duże prawdopodobieństwo, że staniesz się kolejnym celem.
Nakazują mi dać sobie spokój ze śledztwem. Mówię co mam powiedzieć, standardowa formułka, powtarzam ją dwa razy przełożonemu. Tak naprawdę ani mi się śni zostawiać rozgrzebaną sprawę. Nie w chwili, gdy mam jasno określony cel i motyw.

***
Tego wieczora Roche przylatuje nieoficjalnie dużym samolotem pasażerskim. Ochrona już na niego czeka. Zapraszają go do opancerzonej, czarnej limuzyny. Tuz za nią rusza furgonetka z namalowanym dla niepoznaki logiem firmy lodziarskiej. Ich śladem podążam ja, siedząc w niedużym, sportowym samochodzie. Jedziemy długim mostem, prowadzącym do centrum. Światła latarń odbijają się w szybach, tworząc poprzeczne pasy. Na horyzoncie wyrastają góry drapaczy chmur. Moje nerwy koi jazz, nadawany przez lokalną radiostację. To nie jest mój pierwszy pościg, ale do tej pory nie zdarzyło mi się śledzić własnych „towarzyszy”. Trzymam się na dystans, starając się ich nie zgubić. Jadą krętymi uliczkami Higure do jednej ze swoich „baz wypadowych”. Znam kilka, obieram drogę na skróty. Pobieżnie rzucam okiem na szczyty wieżowców, wypatrując snajperów. Miejsce w którym ochroniarze są teraz z vipem wydaje się idealnym na atak; praktycznie zero pola manewru. Jeśli wywiad nie rozstawił nigdzie swoich, za chwilę zrobi się gorąco. Nie mylę się. Coś wybucha tuż przed limuzyną. Jej pancerz jest nienaruszony ale powoduje zgaśnięcie silnika. Jeden z agentów wysiada, rozglądając po okolicy. Próbują odpalić samochód ale nie dają rady. Postanawiają przetransportować Roche do furgonetki. Słyszę huk i jeden z ochroniarzy pada na ziemię, tryskając krwią. Komandosi wyskakują z większego wozu, krzycząc „chrońcie go, niech się pan schowa za nami”. Są jak mięso armatnie, jeden zostaje raniony w szyję. Ja natomiast wyskakuję z wozu i biegnę w stronę budynku, skąd lecą pociski. Jeden snajper, cholernie dobry. Niemożliwe by pracował sam, zostałby szybko zestrzelony. Musi mieć jakieś maskowanie. Podciągam się na żyłce, zakończonej kotwiczką aż na samą górę. Stoję przyczajony za budką z transformatorami i wychylam ostrożnie zza winkla. Obserwuję całe pole, ale jest zupełnie puste. Mych uszu dobiega odgłos stąpania po betonie. Dostrzegam mgiełkę odbijającą się w świetle latarni. Ta po chwili gaśnie. Za późno na sabotaż. Wypalam dwukrotnie ale chybiam. Pole niewidzialności mija, ujawniając postać w szarym kombinezonie Sanbetsu typu „Kamereon”. Zaskoczona, rzuca się do ucieczki. jest szybka, przeskakuje na następny budynek. Ruszam za nią. Widzę wystającą antenę przed sobą, wystrzeliwuję hak, podciągam się na nim. Puszczając, wykonuje salto i opadam na twardą powierzchnię betonu. Przeciwnik jest teraz przede mną. Widzę jak krzyżuje ręce na piersi, wyciąga zza bioder parę pistoletów. W lekkim przysiadzie zmieniam magazynek. Gdy jeden opada, drugi napełniam energią elektryczną, wsuwam, słyszę mechanizm zatrzaskowy. Strzelam bez zastanawiania się. Świetlisty nabój doładowany energią przebija się przez ciemność, muskając o włos snajpera. Odpowiada dwukrotnie większym ogniem, ale też nie ma więcej szczęścia ode mnie. Elektryczne fale zakłócają odrobinę celowanie. Rykoszety biją o podłogę niczym trzaskający żar. Ostrzeliwujemy się wzajemnie, powoli zbliżając. Technika pracy stóp staje się tu niesamowicie użyteczna. Druga strona musi dysponować czymś podobnym. Nie trafiając ani razu, odrzucam pistolet. On po prostu puszcza swoje z rąk, pozwalając by zwisały luźno z tyłu. Zwieramy ręce z impetem, po chwili wycofujemy. Zaczynam prawym sierpowym. Oponent uchyla się, wyprowadzając morderczą serię haków na mój brzuch. Momentalnie tracę dech, czując narastający ból i coraz to głośniejsze dudnienie w uszach. Karuzela na sekundę ustaje by zacząć się ponownie po trafieniu nogą w twarz z prawej strony. Cofam się parę kroków, świat wiruje, przeciwnik atakuje dalej, kopiąc z rozbiegu. Unikam, wykonując piruet. Dobrze, że instynkt działa, bo widzenie wciąż mam potrójne. Napastnik odskakuje, mruczy coś pod nosem i nagle ręce buchają ogniem, momentalnie przepalając kombinezon aż do przedramion. Agent? Nie, to bardziej przypomina magię.
- Chyba nie jesteś stąd! – otrząsam się z zamroczenia, łapie głęboki wdech i włączam energię. Siły naszych żywiołów rozpraszają ciemność. Niebo zdaje się reagować na rosnącą temperaturę.
- No i piorun wywołał ogień! – snajper ściąga maskę a ja zastygam. Widzę tą samą owalną twarz, brązowe włosy spięte w kucyk, radosne oczy, teraz pełne złości. Beztroska mina gdzieś zniknęła, ustąpiła miejsca grymasowi niesmaku czy też niezadowoleniu.
- Nie powiem, że tego nie podejrzewałem – dodaję ściszonym głosem. Deszcz pada na nasze głowy. Moje serce rozdziela uczucie żalu. Cos, co znam od bardzo dawna. Nie mogę jej puścić wolno i ona o tym dobrze wie.
- Zabiłaś Kinaijime! – syczę do niej. Jest też odpowiedzialna za śmierć informatora. Kombinezon i snajperska sanbetańska należały do niego. Gdybym nie wtargnął, zapewne wykonała by misję zaś podejrzenia padłyby na wewnątrzpaństwowe ugrupowanie terrorystyczne.
- Te wasze przebieranki! – odpowiada głosem pełnym pogardy. - Owszem, myślałam, że to Roche. Podejrzeń nabrałam kiedy zaczął walczyć. Oczywiście i tak nie musiałam się uciekać do używania mocy czy nawet posyłać mu kulki. Wyobraź sobie ile może dać jedno dobrze posłane kopnięcie i okno ustawione na drodze lotu.
Gryzę się w język, by nie powiedzieć czegoś w nadmiarze. Zachowuję zimną krew.
- A ta cała gadka na dachu, o wszystkim i o niczym? Po co to było?!
- Nie mów, że narobiłeś sobie nadziei! – dodaje podniosłym tonem, spoglądając na mnie z góry. – Chciałam tylko sprawdzić co wiesz. Chociaż było nawet miło – ledwo słyszę ostatnie zdanie, spuszcza głowę na sekundę. Nagle jakby znów zmienia nastawienie, wypełnia się furią. Staje w rozkroku i wypala tonem pełnym zawiści.
- Ale dosyć chrzanienia o głupotach! – jej moc momentalnie wzrasta. Czuję to samo gorąco, co przy fabryce. Nie, jest nawet gorsze. Dziewczyna obraca się wokół własnej osi, kreśląc na ziemi świetlisty okrąg. Stoi w centrum i składa w ręce w geście modlitewnym.
- Tournez en cendres des âmes épanouissement! – pośpiesznie wypowiada każde słowo.. „To nie wróży niczego dobrego” przebiega mi przez myśl. Nie daję jej czasu skończyć. Pędzę co sił wyprowadzając cios. Zaskoczona tym obrotem spraw przeciwniczka próbuje zareagować, przerywając modły. Dostaje w twarz piorunową pięścią, rozlega się grzmot. Zealotka odlatuje na kilka metrów do tyłu, jednak w porę odzyskuje zmysły i robi przewrót na rękach. Nie pozwalam czarodziejce złapać nawet oddechu. Składam ręce nad głową i wystrzeliwuję skupioną kulkę energii*. Ta z trudem przecina powietrze, szukając przewodnika na którym mogła by osiąść. Cząsteczki rozbijają się o podłoże sycząc i trzeszcząc. Oponentka uskakuje w bok, wybija się z obu nóg i w powietrzu posyła mi kopnięcie, z jednoczesnym przewrotem w tył. Moje bezwładne na sekundę ciało frunie w dół. Teraz to ona ma przewagę. Udaje mi się uniknąć utraty równowagi, ale ona już leci ku mnie z pięścią. Kontratakuję, robiąc to samo. Dwie łuny światła zbliżają się do siebie, coraz bliżej, coraz bliżej, wtem wpadają na siebie, rozbijając i trąc jedna o drugą. Ogień kontra piorun. Powstaje fala, która momentalnie wybija okna w szybach pobliskich wieżowców. Idzie do dołu, niczym opadająca rakieta, zdmuchując wspinających się po ścianach komandosów. Nie ustępuję, zmniejszam dystans. Siłujemy się teraz na przedramiona, napierając jedno na drugie. Syki, trzaski, piski, stłumione grzmoty, ciche ryki ognia. Lewymi rękoma chwytamy się za dłonie, splatamy palce. Otacza nas biała kula światła. Szczęki zaczynają mnie boleć od zaciskania zębów, ją chyba też, bo wyraz twarzy ma nie mniej zawzięty niż mój. „Ma śliczne oczy” wyskakuje mi w myślach. Sam się sobie dziwię, że w takiej sytuacji przychodzą mi do głowy takie rzeczy. Nie pomaga jej komentarz, podany kokieteryjnym tonem:
- I co teraz? Nasze dłonie już są splecione, masz ochotę połączyć coś jeszcze?
- Wybacz, ale musze odmówić, zalotko! – przekręcam ostatnie słowo specjalnie. Ona prycha, wciąż z triumfalnym uśmieszkiem. Stała temperatura powyżej tysiąca stopni Celsjusza powoli daje mi się we znaki. Płonie moja marynarka, zaś metalowe części pancerza energetycznego drażnią ciało. Różnica temperatur pomiędzy warstwami powietrza jest ogromna. Wokół nas wirują chmury, uderzając raz po raz kolejnymi piorunami. Uznaję to za dobry omen. Zbieram w sobie resztki świadomości. Ignoruję ból, gorąco, ignoruję nawet to, że przeciwniczka jest kobietą. Przeznaczam całą energię z ręki prawej na lewą, licząc, że pancerz wytrzyma atak na korpus. Odliczam w myślach sekundy i pozwalam by reszta potoczyła się sama. Czuję zapadające się pod nami piętro, białe światło zasłania mi pole widzenia. Nieco na oślep zadaję cios pełną mocą. Wszystko wokół drga, słyszę okropny łoskot, łomotanie serca, na moment tracę przytomność.

***
Wygrzebuję się spod fragmentów sufitu. Strzepuje z siebie gryzące opiłki kurzu. Desperacko łapę haust powietrza, otrząsając się z szoku. Ledwo trzymając się na nogach robię parę kroków i rozglądam po pobojowisku. Zealotka leży na wpół przytomna z włosami rozpuszczonymi luźno, opadającymi na twarz. Kombinezon z gumopodobnego tworzywa trochę złagodził efekt piorunowego uderzenia ale szybko zamienił się w popiół. Ostał się tylko jej kusy strój, w nienajlepszym stanie. Dziewczyna musiała wydostać się spod zwałów, ale najwyraźniej nie miała siły wstać. Od czasu do czasu wciąż kopie ją nią prąd. Widzę jak porusza ustami, wyraźnie coś mamrocząc. Zbliżam się a ona otwiera oczy. Momentalnie staję w pozycji bojowej, albo czymś, co przypomina jej namiastkę.
- Sypiesz się. – mówi półgłosem. Spoglądam na strzaskany reaktor pancerza energetycznego z którego, istotnie, idą iskry. Ogień przepalił koszulę i stopił nieco osłonę. Tym razem było zdecydowanie zbyt blisko.
- Miałeś rację! – słyszę od niej kolejne słowa. – Nie wiedziałam, gdzie uderzy piorun.
Z dołu budynku dobiega szuranie. Podchodzę do krawędzi, widząc wspinające się komando. Całe zdarzenie i im dało się we znaki. Wywiad będzie miał dużo pamięci do czyszczenia.
- Okej, ja jakoś dam radę. Natomiast trzeba się zająć tamtą kobietą. – polecam żołnierzowi zająć się nieznajomą Zealotką. Robi zdziwioną minę. Wyraźnie słyszę „tam nikogo nie ma”. Odwracam głowę. Moja oponentka wykorzystała okazję i uciekła. „Najwyraźniej użyła jakiś swoich czarów, medykamentów, czy cholera wie czego jeszcze”.
Chmury na niebie przerzedzają się, pozwalając promieniom słońca na przebicie się. W Higure wstaje kolejny rześki poranek.


* Tak, to jest moja moc. Energia elektryczna poszukująca przewodnika. Do zastosowania na krótkim dystansie, szybko się rozprasza.
* Kimajime (jap) - uczciwy, uczciwość
   
Profil PW Email
 
 
»Ayami   #3 
Szaman


Poziom: Keihai
Posty: 18
Wiek: 35
Dołączyła: 30 Gru 2010
Skąd: Warszawa

Naoko:

Ogólne wrażenie bardzo dobre. Ciekawa historia, wzbogacona o zgrabne wtrącenia i monologi wewnętrzne (to lubię!). Trochę błędów językowych, wyglądają na zwykłe przeoczenie i efekt nie dość dokładnej korekty. Nie są jakoś szczególnie rażące, ale na tyle zauważalne, że muszę o nich wspomnieć.
Są miejsca, w których sposób prowadzenia narracji brzmi odrobinę 'sztucznie', niektóre zdania, zwłaszcza fragmenty dialogów są jakieś takie nieforemne, mało 'swojskie' (w dobrym tego słowa znaczeniu), a niestety jestem na to wyczulona. Krytykuję i marudzę, ale tak naprawdę to mi się podobało.

Ocena: 7

Pit:

Opowiadanie czyta się płynnie, jest bardzo przyjemne w lekturze. Rzadko coś stoi na przeszkodzie w skupieniu się na rozwoju zdarzeń, a jeśli już, to są to głównie drobne i nieinwazyjne (podobnie jak u Naoko) błędy. Fabuła u konkurentki wydawała mi się bardziej złożona i pomysłowa, a jednak opowiadanie Pita spodobało mi się chyba minimalnie bardziej i nie wiem nawet, czemu mogłabym to tak naprawdę przypisać (co mnie jeszcze dodatkowo intryguje).

Ocena: 7,5


°
   
Profil PW Email WWW
 
 
*Lorgan   #4 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Naoko – Znacznie się poprawiłaś od walki z Necrosem. Historia była nieprzewidywalna, dobrze zawiązana i opisana. Niestety im głębiej w tekst, tym niechlujniej. Mniej więcej w połowie zaczęły występować ewidentne powtórzenia i błędy stylistyczne. Szczególnie uciążliwe było to chyba w opisach balansowania na pochylni. "Podłoga, podłoga", bla, bla, bla... Dało się zrozumieć, ale to jednak za mało.
Zajmę się na moment kreacją postaci Pita. Nie wiem, na ile pasuje to do jego własnego wyobrażenia, lecz z mojej perspektywy wyglądało po prostu idealnie. Po Tankyuu również tak bym o nim pisał.
W największy dylemat wpędziłaś mnie wypracowując remis. Zastanawiałem się nawet, czy w tej sytuacji w ogóle można mówić o pracy na temat. Tym razem przymknąłem oko, bo... cóż, w jakiś tam sposób "wygrałaś". Żeby sprawiedliwości stało się zadość, obniżyłem jednak końcową notę o pół punktu.

Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________

Pit – Pisaniem całego wpisu w czasie teraźniejszym nie zaskarbisz sobie mojej sympatii. Nie zrobiłeś tego źle, ale... w ogóle to zrobiłeś. Pewne motywy wyglądają dobrze w takiej stylizacji, cała walka zdecydowanie nie.
Błędów popełniłeś mniej niż przeciwniczka, mimo że wybrałeś sobie trudniejszą formę narracji. Za to należy Ci się uznanie. W zasadzie tylko za to, bo nie znalazłem niczego równie interesującego.
Na fabułę miałeś ciekawy pomysł, lecz ponownie porównując... Jest trochę gorzej. Zwłaszcza w kwestii przedstawienia postaci.
Początkowo planowałem postawić na remis z racji wpadki Naoko, jednak źle bym się czuł z takim werdyktem. Twój wpis trochę mnie znudził. Jej ani trochę.

Ocena: 6/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Naoko.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Coltis   #5 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 36
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

Naocchi, chętnie w końcu przeczytałem coś świeżego spod Twoich palców. Muszę powiedzieć, że mile mnie zaskoczyłaś tą walką. Przede wszystkim podobał mi się pomysł i setting. Postawienie siebie i przeciwnika w identycznej sytuacji to ciekawy zabieg. Żadne z was nie miało przewagi taktycznej, dodatkowej wiedzy, czy nawet lepszego startu. Dzięki temu można było przetestować wasze umiejętności wypływające wyłącznie z wyszkolenia. Użyliście ich do wyjścia z tarapatów, razem - też dobrze. Pojawił się również element rywalizacji, bo gdyby go zabrakło, to faktycznie zgodziłbym się z Lorganem, że pisałaś nie na temat. Co do remisu na koniec - niby może być, ale faktycznie nawet wtedy przechyliłbym osobiście szalę bardziej w jedną stronę.

Nie podobało mi się odkrycie tożsamości bohaterów. Imiona, czy też pseudonimy mogły zostać, ale "odtajnienie" zealotów i nadludzi uważam za chwyt nieudany.

Ocena: 6,5 - zgrabnie napisane opowiadanko. Ciekawa lokacja i pomysł na start zaskarbiły Tobie taką ocenę.


Pit, od czasów tankyuu jesteś w zwyżkowej formie i trzymasz ją także w tym opowiadaniu. Zarówno misja jak i sceneria kojarzą się od razu z kryminałem w stylu noir. Osobiście lubię takie klimaty, o ile są dobrze sprzedane. Twoją interpretację kupuję bez namysłu. Narracja pierwszoosobowa ładnie podkreśla całość. Nie masz problemu z przedstawieniem przemyśleń postaci, przejść między scenami czy też samej akcji z perspektywy swojego bohatera. Udało Ci się uzyskać (przynajmniej w moim przypadku) dużą dawkę immersji (zagłębienia się w opowieść, a co za tym idzie w Pita, przez którego oczy oglądamy wydarzenia).

Pochwalę szczególnie udany opis wrażeń zapachowych ze sceny, w której mamy poczuć kebaby i zwłoki. Finał także jest świetny, jeśli chodzi o manifestację mocy i to jak ścierają się ze sobą. To jest ten błysk, który chciałbym widzieć w opowieściach o nadludzkich zdolnościach i ich użytkownikach.

Ocena: 7,5 - klimat i możliwość poczucia otoczenia przez pryzmat postaci. Wyszło świetnie.

"Zapłonął święty ogień w morderczej nocy mroku, poskromił go Sanbeta z elektrycznym błyskiem w oku"


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
»Bakushin   #6 
Zealota


Poziom: Keihai
Posty: 50
Dołączył: 27 Sty 2009

Naoko

Zacznę od miłych rzeczy. Fabuła była ciekawa i oryginalna. No i tu miłe rzeczy się kończą. Rozwiązanie pojedynku w sposób jaki zaprezentowałaś był bardzo fajny. Tylko, że walkę należy, a wręcz trzeba wygrywać, stąd obróciło się to przeciwko Tobie. Dialogi bywają sztuczne, no, jako tako dajesz radę. Chciałem też policzyć ile razy przy nich użyłaś słowa „mruknęłam” ale już sobie odpuściłem. xD
Strona techniczna leży i kwiczy. Chociaż jest tak słaba, że nawet kwiczeć nie ma siły. Kilka cytatów:

Naoko napisał/a:
Biały sufit, białe ściany, drewniana podłoga. I mój bezpośredni przełożony.


Naoko napisał/a:
Piłam już od kilku dobrych godzin. I jak na złość nie mogłam się upić.


Kropki są zbędne w tych zdaniach.

Naoko napisał/a:
jednak jego klęska miała oznaczać moją wygraną. Jednak nie poddał się.


Naoko napisał/a:
Mogłam, rzecz jasna, aktywować hite dasshu i przerobić je na płynny metal, jednak w tej sytuacji mogłam tylko wisieć.


Naoko napisał/a:
byłam prawie wolna. Powtórzył gest na drugiej i byłam całkowicie wolna.


Naoko napisał/a:
Drzwi nie ustępowały. Wycelowałam w zamek i kilkakrotnie pociągnęłam za spust. Drzwi otworzyłam potężnym kopniakiem.


Powtórzenia. Zaznaczę, że to tylko garść tych które udało mi się wychwycić.

Dodatkowo we wpisie jest sporo literówek i pourywanych słów. Często sklejasz zdania które da się zrozumieć ale brzmią one strasznie dziwnie. Czasami też wtrącasz kompletnie niepotrzebne zdania. Dla przykładu:

Naoko napisał/a:
Niepotrzebnie rozbiłam nią szybę. Nie było to potrzebne.


czy

Naoko napisał/a:
Przy barze siedziałam tylko ja i jakiś dwóch zakapturzonych typków. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia


Nie bardzo wiem, co miałoby zrobić na Tobie ewentualne wrażenie.

Wyłączając wizytę w biurze Jeana tekst jest bardzo niechlujny. Mam wrażenie, że walkę napisałaś dwie godziny przed oddaniem i nawet nie chciało Ci się jej przeczytać. Przyszykowałem jeszcze kilka cytatów które kłócą się z moimi upodobaniami ale już sobie je odpuszczę.
Tak więc słabo. 4

Pit

Mogę się podpisać pod oceną Coltisa. I właściwie to nie wiem co więcej mogę napisać. Czytało się świetnie, fabuła ekstra, opisy miodzio. Walka niczym z db (+) chociaż różniło się tym, że nie pozwoliłeś Naoko zrobić jej ognistej novy. xD
Nie bardzo mam się do czego przyczepić i moim zdaniem walka jest na takiej niebezpiecznej, wysokiej granicy gdzie nie wiadomo dokładnie na co zasługuje. Nie rozdrabniając się bardziej oceniam jak mi serce podpowiada: 8.5
   
Profil PW Email
 
 
»Kalamir   #7 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 36
Dołączył: 21 Lut 2009

Skorzystam z przywileju bycia wspaniałym i zdumiewającym Kalamirem i napisze wam ocenkę (nie wracając do rady bo tak naprawdę to sam odszedłem i nie mam ochoty tam wracać xD dacie sobie radę sami) a tak będziecie mieć lepsze podstawy do wyniku walki. Kurdę, to chyba moja (myśli) prawie czterdziesta ocena albo coś koło tej liczby. (Oczywiście Szef wyraził zgodę)


Naoko,
Cytat:
obiłam się od posadzki
A policji powiedziałam, że chciał mnie zgwałcić.

1. Narracja: Beznadziejna. Pomyślałaś, że opowiadanie wydarzeń z perspektywy rozwrzeszczanej dziewczynki o zmiennym humorze może doprowadzić czytelników do obłędu? Wszystko jest chaotyczne i niespójne, zupełnie jakbyś nie wiedząc co napisać skrobała o wszystkim po troszku. Musze przyznać, że to co napisał Bakushin wydaje mi się wyjątkowo trafione (nie zgadzam się tylko co do wygrywania walk, wystarczy wspomnieć nasze starcie).

2. Pomysł: Ktoś napisał, że oryginalny. Ja napisze, że głupi, wtórny, przewidywalny i bez sensu. Kompletnie pozbawiony ducha tej gry. Przyznam jednak postęp w tej kategorii. W końcu, walczyłaś już z Szamanami w karczemnych bójkach czy coś tak... nie... dobra...boli mnie głowa.

3. Klimat: Wróćmy do sceny z awanturą. Tam gdzie Naoko prawie pobiła szefa. To są wasi Inkwizytorzy? Egzekutorzy? To było pisane na serio? No to znalazłem odpowiedz na pytanie dotyczące fatalnego bilansu Babilonu. Wy po prostu werbujecie skończonych kretynów xD A późniejsze przywrócenie do służby? Może po 60 dniach w areszcie.

Fragment o Inkwizytorium
Cytat:

- W pionie egzekutorskim należą do organizacji zwanej Inkwizytorium, zajmującej się zwalczaniem herezji wewnątrz kraju i poza nim. Jako jedyni mają prawo na własną rękę aresztować innych zealotów.

To co zaprezentowała twoja postać jest śmieszne. Bałbym się powierzyć jej psa a co dopiero odpowiedzialność żandarmerii. Ośmieszyłaś Babilon a to zadanie dla NAG! Błąd! Chryste...zróbcie raz coś w klimatach Tenchi. Chcesz grać walniętą dziewczynką z fochem? Okay... ale dostosuj ją do świata w jakim żyje. Nie odwrotnie. Nie jesteś Burtonem.

PIT

jeszcze po misji w Harze - po misji w Har.
Młoda kobieta, na oko - xD
Cytat:
- Czy mówił coś jeszcze? Na pewno wspomniał o celu swojej wizyty. – pytam.
Roche, tak się przedstawił. – patrzy na mnie
Po kropce jaką literą?

1. Narracja: Z całą pewnością w tej pracy jest znacznie lepsza niż w poprzednich. To styl dla ciebie! Nie wracaj do poprzednich jeśli potrafisz trzymać się tego. Detektyw (po akcji z linką chciałbym zawołać BATMAN!) umiejętnie (w granicach rozsądku) poprowadzony przez większą cześć fabuły. Fajnie byłoby poznać jeszcze jakieś umiejętności, które dałyby ci większe pole manewru. Koniecznie jakaś nauka fizyka albo coś! koniecznie bo punkty będą ci ociekać. // Śmiesznych literówek i głupich błędów się nie czepiam bo sam robię ich zbyt wiele.
2. Pomysł: Jest okay, jest lepiej niż u Naoko. Tylko tak średnio pasuje do twojego pionu, może kiedyś to wyjaśnisz.
3. Klimat: DOBRY - definitywnie. Związane jest to z narracją. Troszkę zbyt prosta końcówka, ale rozumiem presję. Fajnie zbudowana relacja Naoko - Pit a co za tym idzie znacznie lepsze dialogi niż u rywalki.

Ocena: Sam jestem szczerze zaskoczony ale te walke wygrywa Pit.

Pit: 3.5
Naoko: 2.5

Spoiler:

Prawdziwe oceny są tutaj. Te na wyżej są dla leni co to się im nie chciało całej oceny czytać.

Pit: 7.5
Naoko: 4.5

Gratuluje Pitowi, jestem mile zaskoczony.




   
Profil PW
 
 
»Drax   #8 
Yami


Poziom: Wakamusha
Posty: 242
Wiek: 33
Dołączył: 06 Sie 2010
Skąd: Gliwice

Dobra, jedziemy z koksem.

Naoko

Po kilku rozmowach z Tobą, a także twoich ocenach moich prac ( które cenię sobie dosyć mocno - to dzięki Tobie poprawiłem mój problem z dialogami i zawsze staram się wynieść inną naukę ), spodziewałem się wpisu technicznie niemalże doskonałego. Niestety, to powtórzenie, to literówka... No, ale nie czuję się ekspertem, więc ominę ten aspekt. Jak to się mówi? "Nie ucz ojca dzieci robić" : )
Spodobał mi się za to twój styl pisania. Bawiłaś się słowami w tekście, a narracja pierwszoosobowa dawała Ci do tego spore pole manewru. Przyjemnie się czytało odczucia takiej słodko-irytującej-niby-dorosłej-dziewczyny :DD Gorzej sprawa już wyglądała przy czytaniu pierwszej fazy "starcia", ale o tym wspominał już ktoś wyżej, tutaj się już trochę męczyłem. Niemniej, masz plusa za sam pomysł z lokacją.
Przechodząc dalej, tym razem muszę Cię zganić. "Zaatakowałaś" swojego szefa, bezpośredniego przełożonego. Sam akt wynikał z nieposkromionej natury Fausset, lecz postawa Jeana woła o pomstę do Lumena! Jesteś w pionie egzekutorskim, a skoro to twój przełożony, to on także jest inkwizytorem. W dodatku starszym stopniem, a według realiów tenchi, potężniejszym magiem. Tymczasem dał się twojej postaci całkowicie zdominować, nawet jeśli w jakiś sposób udawał. Mogłaś mu dodać nieco więcej autorytetu.
Zakończę tym, że rozłożyło mnie na łopatki ostatnie zdanie twojego wpisu.

Ocena: 6.5/10


Pit

Hmm, będę się streszczał. Po pierwsze bardzo mi się spodobał klimat twojego wpisu, a szczerze mówiąc, wcale się tego nie spodziewałem, bo zazwyczaj tak się nie działo. Szczególnie przypadł mi do gustu fragment na dachu i rozmowa o burzy, a także, jak nawiązałeś do niej pod koniec właściwego starcia z Naoko.
Jeśli chodzi o samą akcję, nie wiem czy nie przesadziłeś z tymi epickimi efektami starcia twoich elektrycznych mocy z ognistymi czarami przeciwniczki. Ostatecznie jesteście dopiero na poziomie 1, a tu już taka rozpierducha dookoła.
Początkowo chciałem Cię także zganić za nieukazanie twojej fizycznej przewagi, z racji, że jesteś mutantem, ale rozsądnie spojrzałem na statystyki i... zdziwko! A jednak, wszystko sprawnie odwzorowałeś.
Jeśli chodzi o techniczny aspekt twojego wpisu... Jak już wspominałem w ocenie Naoko, nie chcę się tu zanadto rozwodzić, bo się na tym aż tak bardzo nie znam, lecz w pamięć zapadły mi zupełnie niepasujące wykrzykniki na końcu niektórych kwestii.
Np:

Cytat:
- Z tego co wiem, nie! – odpiera po chwili namysłu.


Cytat:
- Dziękuję, bardzo mi pani pomogła! – kończę rozmowę, kłaniam się i wychodzę na ulicę.


Krzyczeliście na siebie? Rozkazywaliście? Nie. Nie używaliście nawet jakoś specjalnie zdecydowanego tonu, który mógłby wskazywać na tak "mocny" charakter wypowiedzi. A przynajmniej nie wspomniałeś o tym w opisach tych kwestii.
Tyle.

Ocena: 7/10


Per aspera ad astra.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #9 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Naoko - 35 pkt.

Pit - 44 pkt.

Zwycięzcą został Pit!!!

Punktacja:

Pit +20
Ayami +5
Lorgan +5
Coltis +5
Bakushin +5
Kalamir +5
Drax +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 13