Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Pajęcza Blizna
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 25-05-2011, 19:56

1 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj

Autor: Coyote

Głęboko w puszczy znajduje się szeroka rozpadlina, sięgająca podobno do samych trzewi planety. Przecina wiele żył drogocennych kruszców i metali, ale nikomu w głowie ich wydobywać. Prawie nikomu, dokładniej mówiąc. Co jakiś czas znajduje się wariat, który postanawia zejść pod ziemię po dziwnych, kamiennych mostach, przypominających pajęczynę, którym rozpadlina zawdzięcza swoją nazwę...
Zamiast bogactwa znajduje zwykle śmierć od kłów czerwonych pająków, trójmetrowych bestii niespotykanych nigdzie indziej na świecie, ogromnego ciśnienia, które miażdży ludzkie kości lub spadając po postawieniu nogi w niewłaściwym miejscu.
Zastanawiasz się pewnie, skąd aż tyle wiem na ten temat. Byłem w pajęczej bliźnie już dwa razy. Poszedłbym i trzeci, ale pająk odgryzł mi nogę. Wciąż jednak marzę o skarbach które czekają na odkrywców. Co powiesz na to, żeby wejść ze mną w spółkę? Ja zdradzę najbezpieczniejszą drogę, a ty podzielisz się ze mną zyskami?


***

Rozpadlina "Pajęcza Blizna" ciągnie się przez ponad 20 kilometrów w głębokich lasach sporo na południe od stolicy Nubii. Jest mało znanym cudem geologicznym, który przyciąga szalonych poszukiwaczy skarbów i rozmaitych naukowców. Żyje tam wiele gatunków rzadkich stworzeń, w tym czerwone pająki, znane z ogromnej agresji oraz jadu tak silnego, że rozpuszcza metal.
Tylko naprawdę nieliczni wiedzą, że w miejscu rozpadliny stało niegdyś starożytne miasto, które runęło w czeluści po straszliwym trzęsieniu ziemi. Być może gdzieś głęboko zostały po nim jakieś artefakty.

WAŻNE: Żeby swobodnie poruszać się w głębszych partiach lokacji, należy posiadać co najmniej 6 Siły (liczone z Douriki).


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Zo   #2 
Szaman


Poziom: Keihai
Posty: 10
Dołączył: 11 Cze 2011
Cytuj

Trujące interesy i pajęcza noga.

Na środku pokoju, przed szerokim, sterylnie pustym stolikiem siedziała kobieta w średnim wieku ubrana w białą spódnice i jasny, skórzany bezramiennik. Perliście śmiała się w stronę czterech osiłków targających wielgachny telewizor wraz ze stacją odbiorczą a precyzując, w stronę twarzy siwego mężczyzny wyświetlanej na monitorze.
- ...Niewspominając o mojej dalekoposuniętej wdzieczności, którą zwykłem wyrażać w niezwykle intratny dla zleceniobiorców sposób... - ciągnął swoją tyradę Jeremiah Colony, w przesadnie koloryzowanym jęzku Zaelotów, z nienagannym, babilońskim akcentem.
- Jak przestrzelenie pleców na polowaniu. Zgadzam się. Intratne – ostatnie, mruczone słowo należało tutaj do kobiety, Szamanki siedzącej przed ekranem. Wzięła filiżankę Kawy Chilli i upiła łyk, pozostawiając monolog biznesmendy samemu sobie. Po jakichś 3 minutach zaczęła rozglądać się za pilotem, a po nastepnych 6 postanowiła załatwić to jednak słownie.
- Z wielką przykrością ,mój ulubiony Jeremiaszu, ale przez moje wymagające, trudne, przykuwające uwage zajęcia nie jestem niestety wstanie opuścić południa, w przeciwieństwie do Ciebie, który to odważnie zapuszczasz się w niezbadaną, Khazarską dzicz, osobiście prosząc mnie o tą drobną przysługę. Po przyjacielsku, oczywiście - to "osobiście" chyba coś zmieniło w atmosferze rozmowy. Twarz mężczyzny dalej pokrywał wprawdzie nienaganny uśmiech, za to czoło i policzki zaczęły niebezpiecznie napinać się od emocji. Nie był przystosowany do kpin.
- Evethiz, w Twoim własnym interesie leży wsiąść do tego helikoptera - wolno, spokojnie i stanowczo wyartykuował nadzorca największej, babilońskiej firmy medycznej – głównie dlatego, że nie może tego zrobić nikt inny.
- Może i to zrobi - Kobieta wstała i nonszalancko podeszła do odbiornika. Oparła się o ramę sprzętu wywołujac stęknięcie u wszystkich czterech służących – Oczywiście za "intratną" odpłatą. I pod warunkiem, że Cię tam nie będzie, Panie Colony - po czym z rozmachem wyłączyła pudło. Chwile trwało, gdy po skończonych negocjacjach czwórka goryli raczała gramolić się z ogromnego namiotu. Wtedy też, z piętra zszedł niewysoki młodzieniec, czując pod skórą nadciągające kłopoty.
- Mam zlecenie na nową toksyne dla Babilończyków. Pojedziesz po nią. - stwierdziła Szamanka.
- Od kiedy niby pracujemy dla Babilonu?
- Nie dla Babilonu tylko dla "ogólnoświatowej korporacji medycznej". Nie myl pojęć.
- Gdzie... ? - tak, to nie moło być nic dobrego. Zo poprawił warkocz i sugestywnie wywrócił oczami.
- W Pajęczej Bliźnie oczywiście. Troche soku, troche twardej chityny, troche nici potowej i wszyscy będą zadowoleni. A jedziesz tam po to żeby to pozbierać i nikt nie wlazł dalej niż 100 metrów pod ziemie.
- Świetnie. Wspaniale. Pająki, robale, jutro pozostanie mi polować na skolopendromorfy, tak? Nie wiem czy już wspominałem, że nie tylko są, ale i smakują paskudnie
- Przesadzasz. Sam mówiłeś, że odwłoki pajaków są całkiem dobre z kremem paprykowym...
- Odwłok smakuje jak niedożuta guma. To były nogi, Nogi! Do tego pustynnych pajków kolczastych, które przechowują w nich wode i żerują w lasach kaktusowych więc są... - oboje znali już rozwiązanie sprawy.
- I tak pojedziesz.
- Ale...
- I tak pojedziesz.
***

- Czemu to się zawsze tak kończy? – pomyślał młody Szaman, bo powiedzieć i tak by nie powiedział przez huk podwójnych wirników wojskowego helikoptera, w którym miał nieprzyjemność zostać upchnietym z tuzinem najemników i ich śmieciowym Sanbetańskim sprzętem – mimo, że Verona jest korporacją babilońską, jest nadal tylko korporacja i nieszczędzi ani pieniędzy ani patriotycznych skrupułów na najlepszy sprzęt. Szczędzi za to na ludzi, jak widać.
- Dobra sucze syny, dolatujemy do wnętrza Nubii. Nie rozglądać się tylko sprawdzać sprzęt i własne jaja. Odlewać przez luki bo za chwile możecie szczać najwyżej we własne porty! A jak mi któryś... - trzask, i wreszcie cisza w słuchawka. Po mordędze wysłuchania pierwszych dwóch zdań Zo wreszcie znalazł zbawienny wyłącznik i maksymalnie skoncentrował się na łopocie wirnika, by niedoleciał go przypadkiem naturalny wrzask sierżanta. W olewaniu zwierzchnika tego bałaganu nie był sam.
- Irons, Mark Irons! - Wrzasnął najemnie obok Zo i wyciagnął rękę grubości dorodnej szynki - Nie martw się, Sierżant w takim składzie to zawsze najgłośniejszy i nalupszy typ. Tacy słuchają pracodawców - szczerość najemnika aż urzekła przyszłego Szamana. Uścinął mu rękę rad, że brak sympatii do dowodzącego był powszechny.
- Kiedy lądujemy?! - owrzasnął.
- Teraz! - w tym samym momencie z obu stron otworzyły się luki i zaczęli wysypywać się z nich komandosi, w tym dwa, uzbrojone po zęby, pancerze wspomagane. Coś w guście dużych konserw z plujacym ołowiem otwieraczem do innych mechów. Wszystkiemu towarzyszyła nieprzerwana zrzędolina przełożonego.

Byli tuż nad skarpą. Kilkanaście metrów w dół, parę rzędów liny, kilkadziesiąt minut stękania i z hukiem zwalili się na pierwszy poziom korytarzy "Pajęczych Grot" – coś strasznego! Mało miejsca, śliskie skały i nadmiar najemników poruszjących się jak kawałki stali w drewnie. Oczywistym więc, że coś musiało pójść niewłaściwie. Po pierwsze, w planie było czekać, a nie rzucać się na setkę chitynowych potworów zgóry. Po drugie, przydałoby się zastawić jakąś pułapkę, może wykorzystać dystans. Po trzecie, pająki znalazły ich, mimo wszystkich ostrzeżeń szarowłosego Khazarczyka...
- Naprzód! I walić do pierwszego chityniaka jaki się pojawi! - wrzeszczał jak opentany sierżant. Może miał klaustrofobie? A może śpieszył się do domu? A może tylko hemoroidy zaczęły go uwierać?
- Tego się nie robi w ten sposób... to nie jest polowanie na słonie, tylko na pająki, które pojawiają się tylko w grupie i... - nim skończył zdanie w środek grupy zwaliło się pierwsze, trzymetrowe cielsko pokryte czerwonym pacerzem i twardym włosiem! Przy huku i ogólnym zamieszaniu pająk wyszczerzył kły na pierwszego człowieka z brzegu i urwał mu nogi. Z każdej nierówności sufitu w tym samym momencie wypełzły pozostałe – jakaś dziesiątka licząc przelotem – dwa od razu zajęły się apetyczną konserwą w postaci pancerza wspomaganego, który zaczął od przewalenia na plecy a skończył bez wystrzelonego pocisku. Drugi nie był już takim prostym celem: bił ogniem ciagłym do każdego większego celu wyrzucając w powietrze setki odłamków i tumany kurzu, jeszcze bardziej pogarszając sytuację. Hrakkar nie miał ciekawego zdania na zaistniałą sytuację. Zo aż zbytnie, klnąc ile sił w płucach. Wreszcie wydostał się z najgorszej kurzawy i huku, howając sięza kawalem skały, gdzie nagle wpadł Irons.
- Zrób coś! Jesteś Szamanem! - wrzasnął barczysty najemnik.
- Cóż, z chęcią, ale mój Manitou ma dosyć wysublimowane zdanie na temat pająków.
- ...że co!?
- Pająki należy zgniatać, czy coś w tym stylu... - w tym samym momencie wąski stalagnat pękł w połowie pod naporem czerwonego cielska kolejnego z pajęczaków potraktowanego serią wysokokalibrowego automatu. Obaj wyskoczyli w tym samym momencie, stając po obu stronach besti.
- Po oczach! - krzyknął Khazarczyk.
- Co?!
- Po OCZACH! Strzelaj! - Babilończyk wreszcie pociągnął długą serię po paszczy chityniaka chyba tylko bardziej go rozjuszając. W tym czasie Zo rzucił się pod jego przebierające nogi (ledwie unikając zmiażdżenia) obwiązując wszystko cienką, stalową nicią. W chwili, kiedy pająk rzucił się na Ironsa, każdy jego staw nożny był skrępowany żyłką. I wtedy przyszły szaman rzucił się w urwisko!
Jego oczy pojaśniały, skóra zbledła i włosy ropuściły się dając upust mocy Hrakkar – gdyby nie to, linka opleciona wokół jego przedramienia, pod naporem olbrzymiego pająka, obrałaby się ze skóry, mięśni i pewnie przerwała kość. Co więcej, stoczenie ze zbocza kosztowało by go więcej niż kilka żeber. Wreszcie, jego gwałtownie zwiększona masa podziałała jak przeciwwaga i splotła nogi pająka z gracją cielaka.
Pomimo wierzgów, najemnik dorżnął bestie strzałem w między reszte paskudnych ślepiów.
- Uh, dobra robota. Myślałem, że... - i znów nie skończył. Sufit nad nimi rozdarł się jak papier przy ryku zagubionej rakiety z helikoptera wezwanej przez ryczącego o odwrocie sierżanta. Komandosi gramolili się po linka przy ogni zaporowym reszty kompanii, pozostawiając lekko przysypanych przelotnych przyjaciół samych sobie. Wreszcie ktoś rzucił im dwie liny.
- Spadamy stąd! Chłopaki mają łeb, więc to nam wystarczy jako źródł!
- Idioci! Jaki łeb! My potrzebujemy odwłoku!
- Co?! - Irons był bardziej niż przerażony. Zo nie.
- Trzymaj się. - jednym ruchem przerzucił łańcuch z przedramienia i obwiązał nim pajęczaka w połowie. Kiedy go podnosili helikopter znacząco zadrżał, ale nadal uniósł się bezpiecznie w powietrze. Z dwójką mężczyzn pod nim, przypiętych z odwłokiem wielkiego pająka.
- Czemu odwłok? - zapytał najemnik
- Pogadamy przy herbacie! - odwarknął przyszły szaman.

***

- Pajęczyna Potowa?
- Zgadza się, pajeczyna potowa – siedzieli w tym samym namiocie gdzie wcześniej. Tym razem z odbierając walizkę pieniędzy i pijąc zieloną, tajiską herbatę.
- Jak to działa?
- Już tłumaczę, Panie Colony.
   
Profil PW
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 12