6 odpowiedzi w tym temacie |
^Coyote |
#1
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 10-06-2011, 15:28 [Poziom 2] Coyote vs Kalamir - walka 2
|
|
Legenda:
- Coyote (2310 Douriki)
- Kalamir (3745 Douriki)
Polowanie VI: Złamana stal
Jeden z moich starych kontaktów dał mi cynk, że do Ishimy zawitał Nagijczyk, który pół roku temu pogrzebał mnie w lawinie śniegu.
- Kalamir – wycedziłem przez zęby do słuchawki w budce telefonicznej. – To aby na pewno on?
Informator przez chwilę milczał.
- Rysopis średnio pasuje , ale jak przyprowadził mi motor do zakładu żeby wymienić olej, miał ze sobą katanę, którą mi opisywałeś. Kazałeś dzwonić, jak czegoś się dowiem, to dzwonię.
- Dobra... Wiesz coś więcej? Gdzie śpi, co robi? Może zostawił ten motor u ciebie?
- Nie .. Nic więcej nie wiem. Olej kazał wymienić od ręki.
Podrapałem się w zamyśleniu po brodzie.
- Czym płacił? Może kartą?
W słuchawce rozległ się śmiech.
- Płacił gotówką i nie, nie zostawił mi przypadkiem dowodu osobistego – zadrwił informator.
Mógł sobie na to pozwolić, bo wiele mu zawdzięczałem. Nazywał się Kiji i był jednym z najlepszych mechaników w mieście. Wiele pojazdów przechodziło przez jego ręce i za odpowiednią opłatą mógł być bardzo pomocny. Mógł i był, przynajmniej dla mnie.
- Coś jeszcze, co może mi się przydać?
- Wytwornych sobie wybierasz wrogów. Rzadko widzi się aksamitne, bordowe krawaty i marynarki ..
Zaskoczony ścisnąłem mocniej słuchawkę.
- Co powiedziałeś?! Bordowa marynarka i krawat? Były połyskliwe?
- No były, były... Halo... Jesteś tam?
Nie mogłem odpowiedzieć, bo wybierałem już numer na taksówkę, która miała mnie odwieźć na lotnisko. Wiedziałem gdzie jest Kalamir i nie miałem ani chwili do stracenia ..
***
Podróż samolotem z Telakki do Ishimy trwała kilka ładnych godzin. Zdążyłem w tym czasie obmyślić plan działania i dojść do wniosku, że nic nie zaplanuję, bo jak go zobaczę i tak pewnie zwyczajnie się na niego rzucę. Za bardzo pragnąłem jego krwi, żeby bawić się w podchody.
Wsiadłem do lotniskowej taksówki i wcisnąłem zmiętolone banknoty do ręki kierowcy.
- Gdzie? – Zapytał.
- Zawieź mnie do klubu Red Night.
- Ohoho, wiesz pan gdzie się zabawić. Dupeczki nie z tej ziemi.
- Nie ważne gdzie, tylko z kim – mruknąłem.
- Otóż to, otóż to.
***
Na miejsce dotarłem kilka minut po dziesiątej, czyli akurat wtedy, kiedy zaczynały się najlepsze występy. W Red Night byłem już kilka razy. Najbardziej ekskluzywny klub Go Go jaki widziałem. Ostra selekcja na wejściu, a później już tylko mnóstwo ślicznych dziewczynek, które za "drobny" napiwek chętnie dotrzymają ci towarzystwa. Co ciekawe, to nie one kelnerują, tylko zadbani mężczyźni w charakterystycznych, czerwonych marynarkach i krawatach. Za jednego z nich podawał się pewnie Kalamir.
Nie miałem nawet czasu, żeby załatwić sobie porządne ubranie, a facet w wytartym płaszczu i bez butów raczej nie miał szans sprostać wymogom bramkarzy. Postanowiłem więc wspomóc się odrobinę szamańskimi mocami. Odszedłem w spokojny zaułek, przetransformowałem się do mojej ostatecznej postaci hybrydy i otoczony mocą pozostawania niezauważalnym, wśliznąłem się do wnętrza klubu.
Gości jak zwykle było dużo ale nie za dużo. Nie miało się wrażenia, że nic się nie dzieje i nie trzeba było martwić się o tłok. Warunki w sam raz dla bogatych snobów i kiszących się w Ishimie szamanów czekających na rozkazy. Aż wracały wspomnienia.
Rozejrzałem się dookoła, ale obiektu mojej zemsty nigdzie nie było widać. Może schował się na zapleczu lub obsługuje gości w pomieszczeniach vipowskich. Nie wadziło sprawdzić. Najpierw zabrałem się za zaplecze. Przeszedłem przez kuchnię, magazyn, pomieszczenia biurowe, aż do przebieralni dziewczyn. Kalamira ani śladu. Wróciłem więc na główną salę, a stamtąd schodami poszedłem do sekcji vipów na piętrze. Wtedy go zobaczyłem. Był to dosłownie ułamek sekundy. Profil jego twarzy mignął mi, jak wchodził do jednego z pomieszczeń. Krew zagotowała się w moich żyłach, kiedy rozpędzałem się, żeby sforsować cieniutkie drzwi i stojącą za nimi ofiarę.
Wbiłem się do środka z ogromnym impetem, przeleciałem przez stół, ogłuszając dwóch gości, którzy przy nim siedzieli i zatrzymałem się dopiero opierając nogę o ścianę. Rozejrzałem się szybko. Niestety nie dość szybko.
Srebrzyste ostrze katany mignęło mi przed oczami i rozcięło bok. Rana nie była głęboka, ale bolała jak diabli.
Kalamir stał przede mną w pozycji gotowej do kolejnego ataku. Jego włosy były teraz brązowe i związane z tyłu. Zza kołnierza marynarki wystawała końcówka pokrowca na katanę. Rękojeść pewnie była zasłonięta za włosami i tak mógł chodzić cały czas uzbrojony. Nie to jednak zdziwiło mnie najbardziej. Cięcie, które mi zadał było znacznie szybsze i dokładniejsze niż pamiętałem z walki w Tingu. Musiał zrobić ogromne postępy od tamtej pory.
- Kalamir .. – wysyczałem.
- Pamiętam cię, imitacjo wilkołaka – zadrwił tamten. – Powinieneś był zginąć wtedy, w Tingu. Wszystkim wyszłoby to na lepsze.
Ta krótka rozmowa wystarczyła, żebym trochę się opanował przy pomocy Toukai. Nie było szans, żeby ukryć się przed przeciwnikiem, który nie spuszczał ze mnie wzroku, ani liczyć na to, że spróbuje ponownie wprowadzić się w swój berserk. Walczyliśmy wcześniej ze sobą i obaj dobrze wiedzieliśmy co potrafimy. Nie były to dobre dla mnie okoliczności, bo już pół roku temu przegrywałem trochę pod względem szybkości i sprawności w walce. Teraz mogło być tylko gorzej. Doskonale pamiętałem też techniki, które na mnie zastosował. Dopóki walczył kataną, nie powinien przynajmniej odpalić Hadoukena ani pozbawić mnie wzroku. Musiałem załatwić go szybko, w moim stylu.
Rzuciłem się do przodu, zanim jeszcze kpiąca mina zeszła z twarzy mojego przeciwnika. Dzięki "skunksowi" zmusiłem go do uchylenia się w lewo, a kiedy katana zaczęła opadać, żeby obciąć mi rękę, wszedłem w tryb "wilka" i spinając mięśnie brzucha do granic możliwości, wykręciłem się w bok, uderzając pięścią z ogromną siłą w płaską część broni wroga. Ostrze wygięło się nienaturalnie i pękło. Błyskawicznie rozbudziłem zdziwienie Kalamira do prawdziwego szoku i przekręcając się w przeciwną stronę, sieknąłem go hakiem drugiej ręki, prosto w szczękę.
Mógł sobie być technicznie lepszy i szybszy, ale na pewno nie zaliczał się do tych, którzy po przyjęciu mojego ciosu zostaliby w butach.
Zalany krwią, wpadł na ścianę, a ja ryknąłem i rzuciłem się na niego z rozstawionymi pazurami. Nie trzeba było geniusza, żeby przewidzieć co zrobi dalej: Soru wyrzuciło Kalamira dosłownie metr za moimi plecami.
- Hadouken! – Ryknął i chyba w tym momencie zdał sobie sprawę z błędu, który popełnił.
Nie stosuje się dwa razy tego samego manewru na jednym przeciwniku. Odbiłem się nogą od ściany, na której wcześniej on się opierał i zanurkowałem ku podłodze. Ręce przeciwnika wyprostowały się tuż nade mną i wystrzeliła z nich fala złotych wyładowań.
- Mam cię! – Warknąłem, zwinąłem się w kłębek i przyjmując pozycję jak do zrobienia świecy, wywaliłem mu w łokcie z obu prostujących się nóg.
Wrzask pełen bólu wypełnił pomieszczenie, kiedy Kalamir osuwał się na kolana z wiszącymi bezwładnie rękami. Szybko zebrałem się do pionu i kopnąłem go w głowę z obrotu. Przeleciał kilka metrów jak szmaciana lalka i wypadł przez okno.
Dotknąłem rozciętego boku i roztarłem krew w palcach. To była mała cena za zmycie upokorzenia, którego doznałem w Nag. Moich uszu dobiegły krzyki z dołu. Zaraz pewnie zaroi się tu od ochrony, z którą nie planowałem się widzieć. Zgarnąłem z miski na stole kawałek mięsa, wrzuciłem go sobie do paszczy i wyskoczyłem przez wybite okno, prosto w mrok nocy. |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
»Kalamir |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 10-06-2011, 15:59
|
|
Linki macie w poście Kojota. Dobra...wyszła nam tu niezła spontaniczna walka xD jedziemy...
Ostatnim razem komuś tam zabrakło mojej przewagi nad przeciwnikiem. Więc tym razem bez żadnych ceregieli przywaliłem z grubej berty i z ownowałem przeciwnika przy pierwszej logicznej okazji.
Ponieważ ostatnio okazało się, że niektórzy nie potrafią wyliczać statystyk postaci, zrobiłem to za nich. Jeśli ktoś czegoś nie rozumie niech napisze to w odpowiednim temacie.
Leżał rozciągnięty na leżaku ciesząc się morską bryzą i łagodnym letnim słońcem. Pod ręką stało nieotworzone lodowate piwo, które z każdą chwila traciło swoją zimną temperaturę. Gdzieś dalej leżała jeszcze wiecznie milcząca komórka. Nie przeszkadzała mu ta cisza, w końcu na tym polegał urlop. Żadnych rycerzy, żadnego wojska, żadnych misji ani walk. Chociaż gdyby mu ktoś narysował taki obrazek to zapewne nie uwierzyłby w to, że faktycznie mogło mu się to podobać. To był jednak ciężki rok wypełniony dużą ilością krwi, głównie jego krwi.
Cała ta równowaga została zburzona, gdy leżący pod koszulą scouter samoczynnie się uruchomił. Urządzenie było wyłączone, jednak alarm mógł je obudzić w każdej chwili. Ktoś z silnym douriki wkroczył na pozornie spokojną plaże. Kalamir musiał liczyć się z tym, że jest nadczłowiekiem a niektórzy zeloci Babilonu mogą to dostrzec gołym okiem. Zamknął oczy by nie wzbudzić paniki i pozwolił działać swym nadnaturalnym zmysłom.
Zbliżał się do niego mężczyzna o nieprzeciętnej budowie ciała, najwyraźniej chciał podejść go od tyłu i wykończyć jednym ciosem. Nawet z odległości kilku metrów Kalamir wyczuwał zapach stali, która była raczej niepotrzebną rzeczą na plaży. Miał nadzieję, że nie był to pistolet a cicha broń biała. Czekał do momentu gdy mężczyzna stał już za jego plecami by nagle podniósł swoją przerażającą aurę. Sparaliżowany zabójca stracił dech w piersi i rozpoczął pojedynek z uczuciem ciągle rosnącej grawitacji. Nawet nie zdążył spostrzec jak nadczłowiek przenosi się za jego plecy za pomocą swej magiczno podobnej zdolności. Nie poczuł też jak tamten skręcił mu kark jednym płynnym ruchem.
Kalamir ostrożnie położył denata na leżaku i przykrył go kapeluszem tak by wyglądał na śpiącego turystę. Zabrał upuszczony nóż i raz jeszcze rozejrzał się by sprawdzić, czy ktoś coś zauważył. Plaża wciąż wyglądała spokojnie. Następnie zabrał swoją torbę i skierował się do pawilonu sklepowego stojącego obok parkingu. Wystukał numer na komórce i zaczął zadawać pytania związane z tą niebezpieczną sytuacją. Definitywnie należało zmienić kurort, nim pojawią się koledzy z kościoła.
Garan nerwowym krokiem wszedł na mostem centrum dowodzenia. Rzucał rozkazami na lewo i prawo od czasu do czasu przysłuchując się nadchodzącym raportom, zupełnie jakby był bohaterem jakiegoś szpiegowskiego filmu. Sytuacja robiła się naprawdę napięta. Wtedy drzwi otworzyły się ponownie i za fotelem jounina stanął jeden z konsultantów strategicznych.
– Zła i dobra wiadomość. – rzucił. – Śledzony zelota został zdjęty, żadnych komplikacji, nastąpiło to po cichu i niezwykle sprawnie. To zła wiadomość.
– No to [ cenzura ] mam nadzieję, że dobra jest stwierdzeniem o tym, że nie był już potrzebny i mamy to co chcieliśmy.
– Niestety nie. Dobrą wiadomością jest to, że nasi ludzie meldują…
Garan zobaczył zmieszanie chłopaka i udzielił aprobaty by tamten wyksztusił z siebie to co nie przechodziło mu przez gardło.
– Nasi ludzie meldują, że zelota zboczył z kursu ponieważ mógł rozpoznać na plaży nadczłowieka. Tamten zabił go nim do czegoś doszło. Pięć minut temu nasza centrala otrzymała telefon alarmowy od Kalamira Kendeissona. To chyba on…
Jounin ukrył twarz w dłoni i zamyślił się przez chwilę.
– Szczęście w nieszczęściu, łączcie mnie z jego motorem i dawać go na ekran główny. Co się patrzysz? No z motorem Kendeissona, a z czyim niby?
Minęła minuta jak na gigantycznym ekranie pojawiła się twarz Kalamira, jak zwykle wyglądał inaczej. Miał szpiczaste czarne włosy postawione na żelu oraz krótką kozią bródkę. Jego koszula wskazywała na obecność w ciepłym klimacie. Nie dając szansy by tamten coś powiedział, Garan rozpoczął wydawanie rozkazów.
– Właśnie skończyłeś swój urlop. Słuchaj uważnie, będę mówił szybko i konkretnie. Ten martwy zelota był śledzony przez naszych ludzi, obserwatorów. Gdzieś w okolicy tej cholernej plaży ma dojść do przekazania Nagijskiego obywatela z rąk Babilonu w ręce albo Sanbetsu albo Kha…
– Oddadzą go Khazarowi – zabrzmiał zmęczony głos.
– Skąd wiesz?
– Widzę starego znajomego. Dobra, mam go odbić?
– Skasować. Skoro już tam jesteś i się w mieszałeś to bierzesz to na siebie. Tego się nie spodziewają a on stanowi wyłącznie zagrożenie. Tak, skasować!
– Bardzo dobrze, szybsza ucieczka.
Kalamir przyglądał się z daleka jak znajomy szaman bez butów zgrabnie wskakuje po betonowych schodkach gospodarstwa agroturystycznego. Trzypiętrowy budynek o czerwonych dachówkach stał przy samej ulicy oddzielającej miejskie zabudowania od pola namiotowego i plaży. Po szybkim zastanowieniu się, stwierdził, że to dobra miejscówka na akcję. Założył wygodne adidasy i pozostawił motor tak by ten był gotowy do ucieczki. Miał na sobie czarne spodenki i luźną zieloną koszulkę z rysunkiem palemki na plecach. Pomyślał, że taki typowy ubiór dla tego regionu nie wzbudzi niczyjego zainteresowania.
Przebiegł na drugą stronę ulicy by wmieszać się w tłum nadciągających plażowiczów. Gdy nadeszła okazja odłączył się od grupy i zgrabnym skokiem przeskoczył za stylowe drewniane ogrodzenie. Podszedł do kamiennej ściany, zaczął wdrapywać się po niej na piętro. Gałęzie stojącej obok wierzby idealnie go maskowały. Raz jeszcze uruchomił swój zmysł i przeniknął percepcją przez ceglane ściany. Szaman wchodził klatką schodową na najwyższe piętro, aż znalazł się w pokoju z dwoma innymi mężczyznami. To musiał być jego cel.
Shinobi zaczął kończyć szybką wspinaczkę po ścianie i już po chwili siedział przy uchylonym oknie podsłuchując rozmowę toczącą się pomieszczeniu. Po głosie szamana ostatecznie potwierdził jego tożsamość. Była to ta sama osoba, z którą kilka miesięcy temu stoczył walkę. Wyciągnął scouter i pozwolił by maszynka zmierzyła siłę byłego rywala. Okazało się, że nie nastąpiła żadna drastyczna zmiana. Ucieszyło go to.
– Miało być was dwóch – powiedział podejrzliwy szaman. – Gdzie twój partner?
– Ten młokos poszedł na patrol, poza tym miałeś być dopiero za godzinę. Twój wygląd się zgadza ale pokaż mi wszystkie dokumenty… No tak, jest pieczęć. W takim razie pan Sobersault jest teraz pod twoją kuratelą. Czy życzysz sobie ochrony w drodze na lotnisko?
– To tylko trzy kilometry, obejdzie się. W każdym razie powiedzcie mi…
Kalamir zahaczył wygodnie ręką o parapet by nie stracić równowagi. Drugą ręką odszukał mały ładunek wybuchowy, który zabrał ze sobą z parkingu. Urządzenie było wielkości pilota telewizyjnego a licznik wskazywał na dwie sekundy. Jednym palcem uruchomił detonator i wrzucił przez uchylone okienko prosto do pokoju. Ręka zwolniła uchwyt a sam Kalamir zaczął opadać w dół. Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmiech kiedy ogień buchnął przez okno a chwilę później cieniutka ścianka została oderwana od reszty budynku.
Coyote podpisał ostatnie dokumenty i z pogardą spojrzał na nagijskiego więźnia. Mężczyzna po czterdziestce ciągle drapał się po wąsach i zniecierpliwiony patrzył na zegarek. Coyote skierował wzrok na babilońskiego zelotę i w duchu zaśmiał się nad tą sytuacją. Normalnie rozerwałby go jak starą szmatę a dzisiaj wyświadcza mu przysługę. Może on wyświadczał przysługę Coyotowi? Nie chciał się nad tym zastanawiać, śpieszyło mu się z powrotem do kraju. Podróż samolotem i tak była dla niego dość irytująca. Drażnił go też fakt, że pion wywiadowczy przypisywał mu takie głupie zadania. Osobiście wolał raczej brać udział w zakradaniu się i wykradaniu informacji. Miał nadzieję, że w przyszłości misje tej kategorii zostaną raczej przekierowane do pozostałych pionów.
– To tylko trzy kilometry, obejdzie się. W każdym razie powiedzcie mi czemu nam go oddajecie. Wam się na nic nie przyda? Przecież cały świat wie, że ostatnio macie na pieńku z ministrem…
– Mnie nie pytaj, góra zadecydowała, że nie będzie żadnych dźwigni politycznych z tym typem. Tak wiec jest wasz, możesz go zabrać do tego całego…
Coyote wyczuł jakiś znajomy zapach i spojrzał w bok. dostrzegł kątem oka jakiś ruch przy oknie. Do pokoju wpadło coś co przypominało pada z jakiejś konsoli dla dzieci, różniło się tylko licznikiem odmierzającym czas. Natychmiast złapał zelotę za koszulę i przytulił się do niego tak by tamten posłużył za tarczę. Nastąpiła silna eksplozja, która rzuciła nim przez ścianę. Mała bomba nie miała w sobie siły bo go zabić, jednak zmieniające się ciśnienie było zupełnie innym tematem. Większa część jego siły uleciała a zmysły były ogłuszone.
Kalamir skierował swe kroki w kierunku parkingu. Udawał pośpiech a na twarzy wymalował sobie strach. Dokładnie taki sam jak u innych ludzi, którzy wydawali się biegać w losowe strony krzycząc coś o terrorystach. Okolica niemal natychmiast opustoszała co było mu jak najbardziej na rękę. Już miał wejść na parking kiedy do jego uszu doleciał dźwięk spadającego gruzu. Odwrócił się i spostrzegł ludzko-zwierzęcą sylwetkę wyskakującą z wysadzonego fragmentu budowli. Jakby mało było tego, że szaman jakoś przeżył to jeszcze przeszedł natychmiastową pełną transformację.
Potwór stał na środku ulicy i zdawał się pochłaniać powietrze swymi nozdrzami. Nagle jego oczy niebezpiecznie się zwęziły a głowa odwróciła się w kierunku Kalamira.
– O [ cenzura ] – rzucił Kalamir z nuta znudzenia w tonie. – Nie mówcie mi, że…
Coyote ruszył w jego stronę.
– O [ cenzura ].
– Znowu ty! Tym razem … – głos przemienionego Coyota był niższy, zaś jego grymas na twarzy zdradzał tony nienawiści.
Bestia znalazła się tuż przed samym Kalamirem jednak on przyjął ten fakt na spokojnie. Od ostatniego spotkania miał wiele czasu by dokładnie przeanalizować takie sytuację. On sam był znacznie potężniejszy niż poprzednio. Wiedział dokładnie jak zadziałać by przeżyć. Trzeba było zaufać w od dawna skrywaną moc, której raczej bał się używać. Nie żeby teraz miał wybór.
Gigantyczna łapa uzbrojona w pazury ostre jak noże opadła ku niemu. Wtedy Kendeisson obudził całą swoją moc i pozwolił jej na uzewnętrznienie się. W ułamku sekundy otoczyła go czerwona aura, a z całej okolicy jakby uszło światło. Pękło też kilka płyt chodnikowych. Świadomość samego nagijczyka uleciała w nicość a ruchy zaskoczonego Coyota spowolniły, zupełnie jakby ten walczył z odpychającą go siłą. Wtedy nastąpiło kontr-uderzenie. Było to coś przypominającego Shōryū-kena – ryk Kalamira poniósł się echem pomiędzy budynkami.
Odrzucone ciało Coyote’a poszybowało na wystawę sklepowa zupełnie jakby uderzył go rozpędzony tir. Przeleciał przez szybę i kilka regałów by zatrzymać się dopiero na betonowej ścianie, która ledwo przetrzymała zderzenie. Tam też pozostał. Mimo, że był znieczulony na ból, ciało odmówiło dalszej współpracy.
Kilkanaście sekund później Kalamir ocknął się na tej samej ulicy. Powoli podszedł do zrujnowanego sklepu i zajrzał do środka.
– Rany boskie, ty się w ogóle nie uczysz na błędach. Przecież już ci raz pokazałem, że nie możesz się ze mną równać w walce wręcz.
Prychnął nad nieprzytomnym rywalem, którego wygląd powracał do normy z każdą mijającą sekundą. Ponownie skierował się na parking.
– J-Jak… – doleciał do niego cichy głos szamana.
Odwrócił się na pięcie by zaskoczony stwierdzić, że transformers w jakiś sposób zachował przytomność.
– J-Jak… to zro-zrobiłeś? – głos konającego mieszał w sobie złość i niezrozumienie. – W jaki s-sposób, je-jednym ciose-em… p-przecież mogę być t-tak s-samo szy…i jak ty…
Kalamir uśmiechnął się szyderczo tak by Blackbone mógł to zobaczyć.
– Już nie możesz. Ty i ja to teraz zupełnie inne światy.
Odszedł w kierunku zachodzącego słońca
(no bo tam stał jego motor). |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 10-06-2011, 17:30
|
|
Coyote – Zacząłem się śmiać na głos, kiedy zadrwiłeś z kalamirowego Ansatsukena. Już dawno ktoś powinien zmiażdżyć tę, wycieraną po wszystkich jego tekstach, sztukę walki
Jak zwykle, fabuła Twojego wpisu nie grała pierwszych skrzypiec, jednak (na ile się zorientowałem) ładnie oddałeś hołd poprzedniej walce z Kalamirem i uwzględniłeś nie tylko jego możliwości, ale również ulubione sposoby działania. Wykonywał sobie spokojnie jakąś misję incognito, gdy tu nagle BACH, Coyote
Przywykłem do Twojego stylu, lecz nawet pomimo tego nie mogłem nie zauważyć, że zabrakło czegoś tuż przed odnalezieniem przeciwnika. Mogłeś przynajmniej wkroczyć w jakimś ważnym momencie, żeby wzbogacić trochę opowiadanie. Niemniej, całość była dość realistyczna (wedle realności Tenchi) i sensowna.
Pojedynek, jak wspomniałem zresztą na początku, niesamowicie mi się spodobał. Poza elementem satyrycznym był dynamiczny, ciekawy i bardzo pomysłowy. Na początku sądziłem, że trochę zbyt brutalny... ale nie po to mamy te wszystkie nadludzkie moce, żeby walki kończyły się na siniakach.
Złamałeś katanę Varfaine, co również było epickie. Jeśli wygrasz, Kalamir będzie musiał ją przekuć ponownie
Gdybyś tylko rozwinął odrobinę tę nieszczęsną fabułę, ze spokojnym sumieniem przyznałbym Ci 8/10.
Ocena: 7,5/10
______________________________________________________________
Kalamir – To to to to to to to!
Kalamir napisał/a: | Chociaż gdyby mu ktoś narysował taki obrazek to zapewne nie uwierzyłby w to, że faktycznie mogło mu się to podobać. To był jednak ciężki rok wypełniony dużą ilością krwi, głównie jego krwi. |
Może zabrzmi to śmiesznie w kontekście powyższego cytatu, ale praca wygląda ładnie i nie widać, żeby była pisana w pośpiechu (przynajmniej od strony technicznej). W przeciwieństwie do Coyote'a, popełniłeś jednak pewien nieprzyjemny błąd. Nadużycie, w zasadzie. Będąc nieprzygotowanym do misji, nagle wydobyłeś ładunek wybuchowy i zdecydowanie zbyt łatwo przechytrzyłeś agentów wrogich państw. Fabuła, ogólnie rzecz biorąc, wydała mi się mocno naciągana i zbyt prosta. Właśnie w tym punkcie najbardziej widać pośpiech. Obaj zresztą nie błysnęliście.
Mało tego, zastosowałeś szał bojowy, który Coyote potrafił neutralizować. Sam przecież wprowadziłeś ten motyw w poprzedniej walce.
Nie podobała mi się ta praca. Ocenę wystawiłem jednak najobiektywniej, jak umiałem.
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Coyote'a. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Naoko |
#4
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 594 Wiek: 33 Dołączyła: 08 Cze 2009 Skąd: z piekła rodem
|
Napisano 12-06-2011, 10:04
|
|
Coyote: co Ciebie podkusiło na szybką walkę?
Język: ogólnie poprawny, ale jakoś mało interesujący. W niektórych momentach używałeś słownictwa stylu wysokiego w swojej pracy stylu niskiego, co ni jak pasuje. Nie zauważyłam wielu błędów interpunkcyjnych. Przy tak krótkim i trochę chaotycznym tekście trudno mówić o stronie językowej. Podsumowując, było poprawnie, ale mało klarowanie.
Fabuła: podoba mi się miejsce starcia, ale nie oddałeś panującej tam atmosfery. Gdzie muzyka? Zapach alkoholu i kobiecych perfum? Czyli nie zadbałeś za bardzo o otoczkę. Pewnie powodem tego jest pośpiech, ale powiedzmy sobie szczerze, czy ma to w jakikolwiek sposób zmienić tryb oceniania? Nie sądzę.
Plus dla ciebie za rozpoznanie Kalamira po profilu. Nienawiść zadziałała. Jednak pomysł z kataną schowaną za cienką kamizelką był baaaaardzoooo naciągany.
Za krótko.
OCENA:5 było przeciętnie. A za przeciętność dostaje się 5.
Kalamir: co Cię podkusiło, aby przyjąć wyzwanie do szybkiej walki?
Język: klarowanie. Trochę literówek, trochę pomieszany szyk. Ogólnie nieźle (zwykle miałam więcej uwag dotyczących tej części w Twoich pracach). Tak samo jak u Coyota: przy starciu zbyt chaotycznie.
Fabuła: przede wszystkim dobry wstęp. Świetne wprowadzenie w realia. Później trochę gorzej – masz chyba problemy w opisywaniu postaci przeciwników. Przywiązujesz większą uwagę swojej, co nie jest grzechem, ale chciałabym, byś na przyszłość starał się oddać lepiej bohatera oponenta.
Starcie krótkie, więc nie ma w sumie co ocenić. Chociaż scena lotu przez okno była sympatyczna. Nie czytałam wcześniejszej walki, więc... Nie będę się do niej odwoływać, jak zrobił to Lorgan.
OCENA:5,5 przede wszystkim punkt więcej za wstęp. Pozwolę sobie nawet powiedzieć, że „podpiłeś” nim moje „serce”. Jednak gdyby nie on byłby remis. Chcę, żebyś miał to na uwadze.
Oddaję głos na Kalamira
PS: gratuluję obu panom za wykorzystanie atutów postaci. Coyotowi za sprawność fizyczną, Kalamirowi za te super moce czy coś tam. Dobre zagranie. |
Za lekceważenie prawdziwej urody, tej nieopisanej przez zwykłe zwierciadło
Zgromieni przez lepszą, aż łzy z gniewu trwonią
W sedno trafiło stare porzekadło
Mądrość, nie seksapil jest straszliwszą bronią. |
|
|
|
^Pit |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 12-06-2011, 13:51
|
|
Coyote
Wpis "na szybko", tak? No w sumie trochę tak to wygląda, jeśli chodzi o zawiłości fabularne
Nie bardzo rozumiem jak nikt nie zauważyłby katany wybrzuszającej marynarkę z tyłu (tak cienka to nie jest). Jedziemy dalej...
<czyta>
Że tak kolokwialnie powiem: LOL. Złamałeś mu jego katanę, uniknąłeś Hadoukena, kopnąłeś w ręce i ogólnie rozjechałeś. Tak szybko? Bez jakiegoś głębszego przesłania? Bez walania się po całym klubie i walczenia na scenie tuż obok tancerek ("always bet on Coyote" jakby to Duke Nukem rzucił). Zakończyłeś tak szybko, bez jakiegoś mocniejszego huknięcia na koniec. Ot Kalamir wyleciał przez okno i już. Pod względem języka jest dobrze, ot raz zdarzyło ci się powtórzenie. To jest nawet szybsze niż moja walka z Ahmedem xD
Jest śmiesznie, tyle dobrego
6
Kalamir
Plaża, spokój, hamaki, zabójca. Czuć nadchodzące wakacje ^^. Obowiązkowo pojawiło się też sporo absurdalnego (lub też mniej absurdalnego) humoru:
Cytat: | No z motorem Kendeissona, a z czyim niby? |
Używasz gadżetów, zakradania, zmysłów. Troszkę namieszałeś kiedy pisałeś:
Cytat: | głupie zadania. Osobiście wolał raczej brać udział w zakradaniu się i wykradaniu informacji. Miał nadzieję, że w przyszłości misje tej kategorii zostaną raczej przekierowane do pozostałych pionów. |
Wychodzi, jakby twoje ulubione zadania miałyby być przekierowane.
Sama walka też nie jest nadzwyczajna. Jedno uderzenie na podpakowaniu się maksymalnie. Niby tak też można, ale miałem wrażenie, jakby całe to "starcie" zeszło na trzeci plan a bardziej liczyło się zadanie. Niby opisujesz przeciwnika, ale w ogóle nie masz w zamiarze go dopaść (jak to było we wpisie Coyota). Ot nagle się spotykacie, jest "o! Skurczybyk! Giiiń!" po czym następuje uderzenie.
No i ponownie mam problem bo walka zakończyła się nagle. Pod względem języka jest tak samo dobrze, jak u przeciwnika, choć zdarzyły się takie drobnostki jak to ukazane wcześniej.
Dziesiątki nie będzie
6
Obie oceny starałem się ocenić przez pryzmat tego, jak inne szybkie walki wyglądały. Stawiam na remis. Każdy z was czymś się popisuje i każdy chce w jakiś sposób dopiec przeciwnikowi. A i uśmiać się idzie z niektórych motywów. Szybko, sprawnie, bez zbędnej finezji. Podbiegnięcie, wykręcenie ręki, klepanie maty przez oponenta |
|
|
|
»Insoolent |
#6
|
Zealota
Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195 Wiek: 33 Dołączyła: 20 Gru 2009 Skąd: Olsztyn, Warszawa
|
Napisano 14-06-2011, 06:38
|
|
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam co wam napisać i jakie nocy wystawić. Po namyśle, doszłam do wniosku, że mój werdykt będzie następujący:
Coyote
Pomysł z nocnym klubem - świetny, aż się prosi żeby rozwinąć w tym miejscu jakąś wartką akcję. Niestety, taka zemsta Tobą miotała, że niezbyt nadążałeś opisywać otoczenie Polecam na przyszłość trzymanie emocji na wodzy
Ogólnie jednak Twój wpis wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Bez jakichś specjalnych fajerwerków, ale wywarł. Błędów osobiście nie wyszukałam. Wszystko byłoby cacy, gdybyś rozwinął fabułę i opis miejsca. (Może weź przykład z Henryka Sienkiewicza ten nie skąpił stron na opisy :p )
Ocena: 7
Kalamir, Kalamir
Tak podkreślaliście to, że walka na szybko, praca na szybko. Nie róbcie tego więcej, bo widać to w Waszych wpisach bardzo wyraźnie.
Ktoś tam wcześniej wspomniał o naciągniętej przez Ciebie akcji. Z tym materiałem wybuchowym. Zgadzam się z tym w 100%. Zaraz wyjdzie na to, że Kalamir ma poukrywane małe bomby we wszystkich zakamarkach na świecie.
Ładnie zacząłeś linię fabularną, potem gdzieś to się skiepściło. W każdym razie na początku czytałam z zainteresowaniem, a później było: "*PAC* *PAC* *PAC*... przeciwnik pokonany."
U Ciebie również błędów ortograficznych itp zbytnio nie wyłapałam. Zjadłeś parę literek tylko. Jestem na to wyczulona, bo zaburzają płynność czytania.
Ocena: 6,5 |
bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|