2 odpowiedzi w tym temacie |
»Kalamir |
#1
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 24-05-2011, 12:11 [Poziom 2] Kalamir vs NPC (Hans Kelt) - walka 1
|
|
Hans https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=3713#3713
Douriki: 3150
Kalamir https://tenchi.pl/viewtopic.php?p=1756#1756
Douriki: 3715
Kalamir otworzył oczy i rozejrzał się po pustej ulicy małego opuszczonego miasteczka. Kilkanaście dwupiętrowych budynków, kilka sklepów oraz kościół na obrzeżach. Szybko spostrzegł, że holograficzne niebo jest wyświetlane na gigantycznej kopule oddalonej od ziemi o setki metrów. To przesądzało sprawę, był na makiecie babilońskiego miasteczka z końca XV wieku.
Zrozumiał natychmiast, że znajduje się na arenie. Nie pamiętał tylko jak się tam znalazł. Ostatnią pamiętaną rzeczą była rozmowa z Garanem w jego biurze. Zwrócił uwagę na swoją koszulę, która została rozcięta czymś ostrym. Musiał już z kimś walczyć, zapewne z Keltem, ale jego nigdzie nie było widać.
Nagle zza jego pleców doleciał stłumiony dźwięk odbijających się od asfaltu wojskowych butów. Instynktownie rzucił się wprzód wykonując obrót ciała, by dojrzeć co dokładnie działo się za nim. Zza samochodu towarowego wyłonił się Kelt. Ściskał mocno swój karabin, który wymierzony był prosto w głowę zdezorientowanego Kendeissona. Padły dwa strzały, jednak pierwszy pocisk specjalnie chybił by odbić się rykoszetem od stojącej sygnalizacji świetlnej i zawrócić mierząc w nogę uciekającego shinobi. Drugi tylko o centymetr minął jego bark.
Wprawiony w błyskawiczny ruch, Kalamir wykaraskał się z tego jedynie z draśnięciem powyżej kolana. Odbił się od ziemi a później od ceglanej ściany. Dzięki idealnie wyćwiczonemu ciału praktycznie przefrunął przez niewygodny kawałek ulicy i wymierzył potężny cios w brzuch napastnika. Uderzenie poderwało ciało staruszka w powietrze zatrzymawszy się dopiero na masce samochodu stojącego parę metrów za nim.
Odległość pomiędzy nimi ponownie się zwiększyła a Kalamir nie wiedział czy zdąży z kolejnym atakiem nim rywal podniesie broń. Wciąż zdezorientowany postanowił nie czekać na kolejne ołowiane pociski, wpadł przez zamknięte drzwi do jakiegoś sklepu i zatrzymał się dopiero za ladą. Kelt go nie gonił, właściwie to słyszał jego oddalające się kroki.
– Co się stało do cholery? – shinobi spytał sam siebie.
Dzień wcześniej spotkał się w sztabie z Garanem. Był to jego jedyny przełożony w pionie. Jedna z kilku osób, które wiedziały o jego działalności wywiadowczo-dywersyjnej dla Nag. Kłócili się długo, Kalamir żądał natychmiastowej walki z Keltem. Garan uważał, że to zbyt niebezpieczne z uwagi na poważny stan zdrowotny swego człowieka, który dopiero w lutym został odłączony od maszyn podtrzymujących funkcje życiowe. Kendeisson miał jednak własny punkt widzenia i nie przyjmował dobrych rad. Czuł się świetnie i nie chciał słyszeć niczego co dotyczyłoby jego zdrowia. Nie cierpiał Kelta i miał już dość wyczekiwania kolejnej walki na arenie. Prywatna animozja popychała go do nieprzemyślanego działania.
Raz jeszcze zmusił się do koncentracji, jednak wciąż nie mógł wykombinować co się działo. Wiedział o zdolnościach Hansa, ponieważ w roku 1609 wykonał z nim dwie misje, które zresztą były źródłem ich cichego konfliktu. W jakiś niezrozumiały sposób stary żołnierz potrafił obracał siły kinetyczne za pomocą pola energii wokół ramienia. Jako spostrzegawczy shinobi rozumiał, że musi uważać gdy tnie i kopie by nie trafić w rękę. Niechybnie mógłby poczuć siłę własnych technik na samym sobie.
Wciąż nie rozumiał skąd jego zanik pamięci. Czyżby Kelt posiadał więcej zdolności niż chciał ujawnić? Kolejne pytania rodziły się w jego głowie, niestety odpowiedzi nie nadchodziły. Wiedział, że jest chwilowo bezpieczny, gdyż jego rywal zapewne szuka miejsca odpowiedniego do oddania strzału z dystansu. Zastanawiał się dalej.
Przywołał w myślach obraz Kelta, który wyłania się z karabinem i zaczyna strzelać do niego na ulicy. Starał się zanalizować te informację, do których miał dostęp. Starszy mężczyzna w obrzydliwym wojskowym płaszczu z rozciętym rękawem na długości całego ramienia.
– Czyli musiałem go zranić w tę cholerną rękę!
Więc czemu nie miał ran? Potok myśli trwał. Jego ubranie było zakrwawione, jednak poza zmęczeniem na jego twarzy nie mógł przypomnieć sobie żadnych złamać ani ran ciętych.
– Skoro potrafi obracać siły natury i najwidoczniej wymazywać pamięć, to może potrafi cofać negatywne efekty dla swego ciała? – szepcząc do siebie próbował analizować dalej. – Naciągane, ale jak inaczej wytłumaczyć…
Wtedy do głowy wpadła mu myśl. Kelt miał rozerwany lewy rękaw. Prawy był w stanie idealnym. Może przed utratą pamięci, Kalamir zdążył uszkodzić tylko jedno ramie. Wtedy istniała szansa, że Kelt użył drugiej ręki do korzystania ze swych mocy. Zastanawiał się, czy uszkodzenie obu rąk da mu więcej czasu. Wydawało się, że znalazł swoją szansę.
Obejrzał dokładnie swoje ubranie. Wojskowe spodnie bojowe były rozcięte i dwa razy przestrzelone na lewej nogawce. Najwidoczniej żaden z pocisków nie trafił bezpośrednio w ciało. Skórzana kamizelka również była rozcięta – prawdopodobnie bagnetem Kelta, co potwierdzało pomysł jakoby miało dojść pomiędzy nimi do walki wręcz. Z jakiegoś powodu nie miał swojego miecza ani nawet broni palnej. Brakowało również noża w bucie.
Był głodny, odszukał w sklepie sandwicza i pochłonął go na raz. Nie chciał opuszczać budynku frontowym wyjściem, było to zbyt nierozważne. Później przypomniał sobie o tym jak dobrym strategiem był Kelt i jak zawiłe potrafiło być jego planowanie. Może właśnie nierozważna i nie strategiczna decyzja mogła okazać się tą dobrą. Nie myśląc więcej wyskoczył przez drzwi i zaczął biec w kierunku kolejnego budynku. Rozglądał się jak mógł, jednak kompletnie nie pamiętał rozlokowania pozostałych budowli. Spodziewał się snajperskiego ostrzału w każdej chwili, ten jednak nie nastąpił. Wskoczył do mijanego domku przez uchylone drzwi i upewniwszy się, że jest bezpiecznie, usiadł na fotelu w salonie. Był pod wrażeniem szczegółowości makiety. Przymrużył powieki by zastanowić się co dalej, kiedy…
Kalamir otworzył oczy i rozejrzał się po pustej ulicy małego opuszczonego miasteczka. Kilkanaście dwupiętrowych budynków, kilka sklepów oraz zburzony kościół na obrzeżach. Szybko spostrzegł, że holograficzne burzowe chmury są wyświetlane na gigantycznej kopule oddalonej od ziemi o setki metrów. To przesądzało sprawę, był na makiecie babilońskiego miasteczka z końca XV wieku a przed sobą miał rozpędzonego Hansa Kelta, który szykował się do przebicia go bagnetem.
Umknął w bok nim broń go dosięgła. Skoro Kelt zdecydował się walczyć karabinem jak włócznią zapewne kończyły lub już skończyły mu się pociski. Kalamir zapanował nad swymi emocjami by nie zdenerwować się z powodu kolejnej utraty pamięci. Musiał walczyć z tym co miał i co dawał mu los a skoncentrowany umysł był szóstą kartą w ręku w i tak kiepskiej sytuacji. Czuł jak adrenalina odcina od niego ból a ruchy przeciwnika jakby specjalnie dla niego spowalniają. Uchylał się przed kolejnymi precyzyjnymi pchnięciami ale czuł też, że ciężko mu utrzymać te jego legendarną prędkość. W końcu Kelt był bliski trafienia i Kalamir musiał chwycił dłonią za ostrze bagnetu. Tamten oczywiście wyrwał ostrze sprawiając przy tym kolejną brzydką ranę. Wykorzystując moment nieuwagi ponowił atak i pchnął w okolice obojczyka…
Kalamir uchylił się w tył pozwalając ostrzu przelecieć obok jego policzka. Odchylony chwycił za lufę jak drążka do ćwiczeń i wolną nogą wymierzył kopa w krocze Kelta, który i tak już wyglądał jakby ledwo miał siłę stać. But trafił w cel i obaj upadli. Kelta na kolana zaś Kalamir na plecy. Ten drugi niczym wąż odbił się od ziemi i wykonał obrót na lewym kolanie z delikatnie uniesioną prawą nogą, która była wycelowana w głowę klęczącego przeciwnika. Tamten uniósł rękę a w jego zmęczonych oczach zapłonęła iskra. Kalamir dojrzał ten znak tlącej się nadziei i pamiętając swoje przemyślenia w ostatniej chwili skierował nogę niżej. Idealnie pod uniesionym przedramieniem, tak by kopnięcie minęło pole niewidzialnej energii i doszło do żeber. Poczuł jak trafione kości pękają i obserwował odrzucone w tył bezwładne ciało.
W walce wręcz stary weteran mógł rywalizować z Kendeissonem tylko do pierwszego porządnego trafienia. Będąc zmęczonym i lekko rannym nie miał już szans podnieść się po przyjęciu idealnego ciosu morderczego ansatsukena.
Shinobi ponownie upadł na plecy jednak szybko się podniósł. Kelt był nieprzytomny. Fala bólu sprawiła, że Kendeisson zatrząsł się. Dopiero teraz zobaczył, że jego prawy bark został przebity na wylot. Oczywiście kompletnie nie pamiętał jak to się stało.
Wszedł do gabinetu Garana a tamten widząc go mimowolnie prychnął śmiechem. Wzruszył ramionami jakby nie widział w tej sytuacji niczego śmiesznego. garan odłożył teczkę i kazał mu usiąść przy okazji nalewając do kieliszków jakiegoś alkoholu.
– To była najdłuższa i najgorsza walka w historii areny – starzec mówił przez śmiech.
– Prawdę mówiąc to kompletnie nie wiem co się stało, ale z chęcią wypije twoją vódkę. – Odpowiedź Kalamira była beznamiętna. – Opowiedz, dalej.
– Tłukliście się na tej arenie przez osiem godzin a tamten s*[ cenzura ] wymazał ci pamięć aż siedem razy. – Tutaj przerwał by dać upust swemu dobremu nastrojowi. – Za każdym razem dochodziłeś do tego co się dzieję i zaczynałeś stosować te samą taktykę. Próbowałeś odnaleźć Kelta i spuścić mu łomot w walce wręcz.
– Rany, śmiej się troszkę ciszej bo muszą cię słyszeć aż w sztabie seikigun.
– Więc kiedy dochodziło do walki wręcz, Hans przyjmował przypadkowy cios a ty robiłeś minę śliniącego się idioty. Niestety co by się nie działo, ten stary kretyn nie był w stanie pokonać się swoim karabinem. Przynajmniej nie na takiej bliskiej odległości. Walczył nim niczym włócznią i uwierz, robił to po mistrzowsku. Tu chyba pojawiła się przeszkoda w postaci tego całego stylu jastrzębia czy coś. Więc wykombinował inny plan. Przede wszystkim zaczął eliminować ci możliwości na odnalezienie go. Rozpoczął od twojego scoutera a później od gps, który dla ciebie przemyciłem dzień wcześniej.
Kalamir potarł się po brodzie.
– Nie rozumiem, nie mógł mnie postrzelić z dystansu. Ta arena bardzo sprzyjała snajperowi.
Czerwony od gorzałki Garan prychnął opluwając własnego biurko.
– Nawet on nie spodziewał się takich kłopotów. Miał tylko trzydzieści pocisków a trafienie wymaga wycelowania. Sam wiesz jak potrafisz się ruszać. Nie mógł ci też pozwolić na poznanie terenu, więc zamiast pozostać w jednym miejscu i się przyczaić, polował na ciebie po całym terenie. Dlatego niczego nie pamiętasz. Ciągle na siebie wpadaliście a on, właściwie to ty sam kasowałeś sobie pamięć. W końcu zrobiłeś coś głupiego, chyba. Wyszedłeś na plac, tam przy tej fontannie…
– Garan, ja tego nie pamiętam. Nie widziałem żadnej fontanny…
– No tak, wyszedłeś na odsłonięty teren. No to on wycelował i paf! Oczywiście nie wiedział o tym, że przygotowałeś Näkö i tylko czekałeś na pocisk, który wskaże ci jego lokalizację. Rany boskie! Odwróciłeś się i cisnąłeś w kościół jakimś niebieskim światłem i nagle cała budowla runęła. Musisz mi powiedzieć co to było bo w życiu czegoś takiego nie widziałem. Nie masz tego w swoich aktach. W każdym razie wszyscy myśleli, że to był koniec, Kelt był na dachu a upadek z walącego się budynku wyglądał naprawdę źle. Uwierz mi, był wściekły kiedy się ogarnął. Uprzednio spodziewał się, ze mogłeś go zajść od tyłu więc zaminował to i tamto. Tymczasem nie miał pojęcia, że potrafisz dosięgnąć go z takiej odległości. Później…– Przerwał na chwilę by odszukać inną butelkę ukrytą w szufladzie. – pozbawiony amunicji, musiał przygotować kilka pułapek i polować bardziej jak Khazarski myśliwy.
Kalamir odetchnął z ulgą.
– Czyli wygrałem ponieważ nie potrafił pokonać mnie w walce wręcz?
Garan uśmiechnął się raz jeszcze.
– Można tak rzec. Jednak nie walczyliście tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Obaj zostawiliście za sobą sporo pułapek, na zmianę rozbrajając te przeciwnika. Pieprzony partyzant się znalazł. W którymś momencie chcieliśmy nawet przerwać walkę, ponieważ stwierdziliśmy, że to przekracza granice względnego bezpieczeństwa. Poważnie, to były naprawdę śmiertelne pułapki, nawet dla nadludzi. Muszę jednak przyznać, ze twoja wszechstronna wiedza w tej dziedzinie przydała się idealnie. Nie każdy potrafiłby sobie z tym poradzić.
Kalamir zamyślił się przez moment. Z jakiegoś powodu nie żałował, że pamięta tylko dwadzieścia minut z tej ośmiogodzinnej walki. Za to cieszył się, że instynkty wojownika nigdy go nie zawiodły. W tym czasie Garan przyglądał mu się bacznie. Wreszcie zebrał się na odwagę i zapytał:
– Na początku mnie to nie interesowało, ale czemu właściwie tak go nie znosisz?
Kalamir jakby wyrwany ze snu spojrzał zdziwiony na twarz swego dowódcy.
– Był żołnierzem ukrytym w oddziale, którym raz dowodziłem. Miał po cichu ocenić moje zdolności by później zdać raport. Wiesz, takie testy na stopnie oficerskie i inne bzdury. Niestety w trakcie misji dwóch naszych dostało się w ręce wroga. Kiedy planowałem ich odbicie, wyciągnął jakieś dokumenty i odebrał mi dowództwo.
Garan kiwnął głową i wziął kolejnego łyka.
– Zapewne miał rację i uratował wam wszystkim życie.
– Powiedz to tamtej dwójce, której nigdy nie odbiliśmy…
Kolejna porcja wódki zalała kieliszki.
– Co teraz?
– Muszę stoczyć jeszcze jedną walkę na arenie. Później przystąpię do wykonywania prawdziwych misji.
– A ten cały zakon rycerski? Wydaje się, że nie masz zbyt wiele prywatnego czasu.
– Zakon rycerski to właśnie mój czas prywatny. No ale na razie mnie nie potrzebują. Gadaj więc kiedy mogę walczyć na arenie?
Garan wyciągnął kilka teczek.
– Jak wybierzemy ci kolejnego rywala. |
|
|
|
*Lorgan |
#2
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 27-05-2011, 11:03
|
|
Kalamir – Błędów w pracy nie było może wiele, ale jeden szczególnie zapadł mi w pamięć.
Cytat: | Uderzenie poderwało ciało staruszka w powietrze zatrzymawszy się dopiero na masce samochodu stojącego parę metrów za nim. |
Nie wiem, jak uderzenie może zatrzymać się kilka metrów dalej, na masce samochodu, ale z pewnością musi wyglądać imponująco
Wątek fabularny jest chyba najmocniejszym punktem walki, jednak nie został według mnie wystarczająco dobrze wykorzystany. To jakby nie do końca udana adaptacja – takie sprawia wrażenie.
Starcie niepodpadające pod retrospekcję było zbyt krótkie i mało spektakularne. Mogłeś też pokusić się o jakieś wiarygodniejsze uzasadnienie przebłysków świadomości. W normalnych okolicznościach Kelt mógłby Cię zabić zaraz po wymazaniu wspomnień.
Zdradziłeś za mało szczegółów i zbyt wiele motywów zbyłeś na zasadzie "nie wiem skąd to się wzięło", czy "biliście się godzinami".
W kulminacyjnym momencie popełniłeś też kardynalne faux pas, przewidując gardę Kelta. Posiada on jedno z najbardziej problematycznych Eisai w grze – Nagaretoho. Najwyraźniej o nim zapomniałeś. Reszta obejdzie się bez zarzutów.
Ocena: 7/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Kalamira. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|