6 odpowiedzi w tym temacie |
RESET_Drax |
#1
|
Poziom: Ikkitousen
Stopień: Fukutaichou
Posty: 26 Dołączył: 28 Cze 2014
|
Napisano 20-03-2011, 19:41 [Poziom 2] Drax vs Kalamir - walka 1
|
|
Kalamir (3565道力)
Drax (1160道力)
Szpital. Babilon.
Hayt opadł na ławkę w parku przylegającym do szpitala, w którym spędził ostatnie tygodnie. Pogoda nareszcie zaczynała dopisywać i na leśnych alejkach pojawiło się mnóstwo kuracjuszy, w tym także on – mag na usługach Babilonu. W zasadzie był już cały i zdrów, współczesna medycyna oferowała naprawdę ogromne możliwości i na jego ciele nie było widać nawet śladu obrażeń, lecz musiał przejść jeszcze przez parę testów psychologicznych. Niecodziennie dokonuje się masakry na cywilach, walczy z agentem obcego państwa, traci wiernego współtowarzysza, by ostatecznie zostać znokautowanym przez własnego ojca. Takie wydarzenia mogły pozostawić ślad na psychice młodego zealoty, a on musiał udowodnić, że tak się nie stało.
Nie powiedzieli mu tego wprost, jednak wiedział on, że przełożeni pragną także poddać go trwałej obserwacji. W końcu miał kontakt ze swoim ojcem, poszukiwanym listami gończymi przestępcą i chociaż Drax przedstawił w raporcie dokładny przebieg tego krótkiego spotkania, to najwyraźniej nie wzięto jego słów za pewnik. Specjalnie go to nawet nie dziwiło, rodzina to rodzina, irytował jedynie przedłużający się pobyt w klinice.
Przymknął powieki i, odchylając głowę lekko do tyłu, wrócił wspomnieniami do tamtej nocy: mutant z Sanbetsu, Gankaku, leżący na posadzce, broczący krwią z rany zadanej mu przez Hayta, nie był już większym zagrożeniem i wydawać się mogło, że misja idzie niemalże jak z płatka, lecz nagłe pojawienie się Federico Scordare w brutalny sposób zburzyło uczucie triumfu. Silna magia, jaką zaprezentował jego ojciec, no i przede wszystkim wrogie nastawienie, wstrząsnęły dogłębnie Draksem, nie pozwalając mu wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Przecież Federico nie miał żadnego powodu, by go atakować! Czyżby więzi rodzinne tak mało dla niego znaczyły? Jakieś tam berło, rzekomy artefakt, miało być ważniejsze niż życie własnego syna? A jednak, starszy Scordare nie wątpił, że Hayt przeżyje i na pożegnanie nie rzucił patetycznego „żegnaj”, a „do zobaczenia”, wprowadzając w ten sposób jeszcze większy chaos do głowy czarnowłosego zealoty.
Scordare przejechał dłonią po twarzy w poczuciu beznadziejności. Głowił się nad tą sprawą, od kiedy tylko odzyskał przytomność, lecz nie potrafił rozgryźć rodzica.
Zastanawiające było także, kto przetransportował go do szpitala, przecież Gregorio nie żył, lecz wszystkie jego pytania na ten temat zbywano lakonicznym „później”. Co prawda miał pewne „przeczucie”, lecz sam sobie wmawiał, że to niemożliwe.
Nagle jego zmysły wychwyciły zdecydowane kroki, różniące się znacząco od niemrawego poczłapywania większości pacjentów szpitala kursujących po parku. Spojrzał w tamtym kierunku i roześmiał się w duchu: o wilku mowa! Oto jego nieprawdopodobne przypuszczenia okazały się trafne. Ponętna brunetka, którą poznał w klasztorze łucjanek, i która później okazała się znacznie bardziej zajmującą personą, niż wydawała się być z początku, właśnie zmierzała w jego kierunku. Przywołała na twarz nawet zatroskaną minę, lecz Scordare nie dał się na to nabrać – dziewczyna zdążyła już kilkukrotnie udowodnić swoje nieprzeciętne zdolności aktorskie. Niemniej, należne jej były podziękowania i wdzięczność, jeśli to faktycznie ona zabrała go z miejsca masakry i zadbała o to, by misja jego i Marmante zakończyła się sukcesem*.
Wstał, skłonił lekko głowę i wyciągnął rękę w geście powitania, jednocześnie starając się, by jego myśli w żaden sposób nie odbiły się na twarzy. Brunetka jednak zignorowała ten gest, przysunęła się bliżej, pocałowała w policzek i przytuliła. Drax uniósł lekko brwi, nie spodziewając się tak ciepłego powitania, lecz nie pozostał bierny i także ją objął. Przy takiej kobiecie po prostu nie można było inaczej.
Odsunęła się dopiero po kilkunastu sekundach.
- Powiedziano mi, że tutaj cię znajdę – rozpoczęła, przyglądając się intensywnie miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się paskudna rana po ciosie berłem.
- Mam dosyć łóżka szpitalnego, jestem już całkiem zdrów, a ono tylko wyciąga ze mnie siły.
- Gdybyś był w stu procentach zdrowy, nie trzymaliby cię tutaj, prawda?
- Chcą mi jeszcze zrobić parę badań, ale zupełnie niepotrzebnie.
- To ty tak twierdzisz – odparła zealotka i westchnęła cicho – ale po części się z tobą zgadzam. Jesteś potrzebny gdzie indziej, nie wśród chorych.
- Gdzie? – zapytał czarnowłosy, całkowicie zaskoczony.
- To rozmowa na później, najpierw musimy cię stąd wydostać.
Drax pokręcił głową.
- Gdyby to tylko zależało od lekarzy, już dawno by mnie tu nie było. Moi przełożeni mają w tej sprawie decydujące zdanie, a oni postanowili, że muszę tu jeszcze…
- Przekonam ich – przerwała mu swobodnie brunetka i złapała go pod ramię – chodź, musimy cię spakować.
Scordare nie opierał się. W głowie jednak kotłowało mu się od nowych pytań i wątpliwości. Kim była ta kobieta, że tak beztrosko ujawniła swoje możliwości? Bez mrugnięcia okiem zapewniła, że jego dowództwo nie stanowi dla niej większego problemu. A niewielu w Babilonie mogło się czymś takim pochwalić. No i czego ona mogła od niego chcieć? Przecież sprawa, w której jej pomagał została definitywnie zakończona*.
Jedyne, co wiedział, to to, że piękność pracuje dla rządu i służy wiernie Lumenowi, a gdyby nie te dwa istotne fakty, nigdy by się nie zgodził na wyjście z nią ze szpitala, mimo, iż ten mu całkowicie obrzydł.
„Wszystkiego się dowiem” obiecał sobie w myślach.
***
Arkadia. Babilon.
Scordare oparł się o balustradę balkonu i w duchu przyznał swojej pięknej towarzyszce rację – widok z niego był naprawdę niezły. Apartamentowiec stał w pobliżu jednego z wielu arkadyjskich skwerów, powietrze wydawało się tu czyste i pozbawione „miejskich pierwiastków”. A był to spory wyczyn, biorąc pod uwagę, że znajdowali się w stolicy państwa.
Po chwili dołączyła do niego czarnowłosa zealotka. Bił od niej intensywny aromat olejków zapachowych. Jej włosy były jeszcze mokre po kąpieli i dodawały jej seksownej drapieżności. Jeśli dołożyć do tego jeszcze białe, króciutkie spodenki i czarną bluzkę na ramiączkach, której dekolt nie pozostawiał wiele pola wyobraźni, można było stwierdzić, że Drax miał przed sobą istotę, która jednym ruchem brwi mogła powalić na kolana większość mężczyzn na świecie… i nie tylko.
Opamiętanie się zajęło Haytowi ładną chwilę. Przyleciał tutaj w określonym celu i wcale nie była to cielesna rozkosz, chociaż zealota nie miałby nic przeciwko, gdyby ten punkt dołączyłby do programu wycieczki. Brunetka intrygowała go co raz bardziej: z jego dowództwem rozmawiała zaledwie kilka minut i zaraz dostał pozwolenie na opuszczenie kliniki. Do Semphyry udali się pociągiem, pierwszą klasą, a na tamtejszym lotnisku czekał już na nich czarter. No i jeszcze ten apartament. W porównaniu z lokum towarzyszki, mieszkanie Draksa wydawało się mysią norą. O tak, pieniędzy i wpływów zealotce nie brakowało.
- Od czego zaczniemy naszą rozmowę? – zagaiła „łucjanka”, nie zwracając uwagi na jego złaknione spojrzenie.
- Od tego, żebyś włożyła na siebie coś więcej. Rozpraszasz mnie – mruknął, lecz w myślach wyzywał się od największych kretynów.
Zmarszczyła czoło, po czym uśmiechnęła się lekko.
- Jak sobie życzysz. Idź do gabinetu i daj mi chwilkę – oznajmiła i wróciła do środka, a jej rozmówca podążył za nią wzrokiem.
Chwilka okazała się chwilą, lecz Hayt nie był zniecierpliwiony. W pokoju obłożonym drewnianą boazerią wisiało kilka obrazów autorów światowej klasy, a on lubił sztukę.
- To tylko reprodukcje. Oryginałów nie udało mi się dostać – wyjaśniła właścicielka dzieł, wchodząc do gabinetu i siadając za biurkiem. Na jego blat rzuciła parę teczek.
Scordare rozłożył się na fotelu, naprzeciw niej i tym razem nie miał problemów ze spojrzeniem prosto w oczy swojej gospodyni, gdyż miała na sobie zwykły t-shirt, bez żadnych wcięć. Chociaż spodenek nie zmieniła.
- Od czego zaczniemy? – powtórzyła swoje pytanie sprzed kilkunastu minut.
- Może od tego, jak masz na imię. Dziwne, że do tej pory cię o to nie zapytałem – zaproponował Drax.
- Rose Viniani.
Zealota uniósł brwi.
- To tak samo, jak moja…
- Babcia, wiem. To na jej cześć – przerwała Rose. – Mój ojciec też był magiem w służbie Babilonu. Na jednej z misji Czarna Róża uratowała mu życie – dodała, widząc zdziwioną minę czarnowłosego.
- Do którego pionu należysz?
- Jestem funkcjonariuszką Świętego Officjum. Inkwizytorką, lub egzekutorem, jak wolisz.
- To by nieco wyjaśniało… - mruknął pod nosem Scordare, mając na myśli łatwość, z jaką dziewczyna dogadała się z jego dowództwem.
Inkwizycja była potężnym tworem, a jej przedstawiciele mieli szeroki zakres kompetencji.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Jak się dostałaś do miasteczka filmowego i co wiesz o moim ojcu?
Viniani westchnęła cicho i rozsiadła się wygodniej na fotelu.
- Wiele spraw się ze sobą plącze, a ja nie mogę powiedzieć ci o wszystkim – podniosła dłoń, by powstrzymać pretensje zealoty. – Święte Officjum zajmuje się ogromną ilością rzeczy, a ty nie należysz do jego struktur. Jesteśmy związani tajemnicą i nikt spoza naszego kręgu nie ma prawa wiedzieć o większości naszych poczynań. Dowiesz się tego, co jest niezbędne, i co mogę ci powiedzieć. Chyba, że… - spojrzała na niego dziwnie.
Drax od razu połapał się, o czym myśli Rose.
- Nie. Dobrze mi w armii – powiedział szybko, może za szybko.
Słyszał jednak co nieco o Inkwizytorium i perspektywa dołączenia do egzekutorów nie wydawała się zbyt atrakcyjna.
- Zastanów się dobrze – Viniani zmarszczyła czoło, zaskoczona tak zdecydowaną odmową – miałam wgląd we wszystkie twoje dane: życiorys, umiejętności, sprzęt jakiego używasz, zaklęcia jakimi dysponujesz i tak dalej. Te ostatnie nie mają przeznaczenia stricte bojowego, bardziej nadawałyby się do zadań… innego rodzaju.
- Widziałaś wszystkie moje dane?
- Wszystkie.
- Po co?
- I to kolejna sprawa, która prowadzi do sedna tej rozmowy – brunetka wzięła do ręki jedną z teczek i nią pomachała. – Tutaj znajdują się wszystkie dane, jakie udało mi się zebrać na temat Federico Scordare przez ostatnich kilka lat, od czasu, kiedy zajmuję się sprawą twojego ojca. Od czasu, kiedy zabił mojego poprzednika.
Drax kiwnął głową, bo nie było go stać na żaden komentarz. Pewne wątpliwości w jego głowie zostały rozwiane, lecz na ich miejscu pojawiły się nowe.
- Mnie także macie na oku – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Oczywiście. Podobnie, jak twoją siostrę. Jesteście jego najbliższymi.
- Podejrzewacie mnie o współpracę z nim?
- Przyjmowaliśmy taką możliwość do czasu, kiedy cię zaatakował w miasteczku filmowym. Wiedziałam, że Federico szukał berła, a gdy pojawiła się tam ekipa z Sanbetsu, postanowiliśmy cię tam wysłać z misją, by zobaczyć, co wyniknie z waszego spotkania, do którego dojść musiało.
- To była misja pionu wojskowego i to Gregorio postanowił zabrać mnie ze sobą – zaprotestował Scordare.
- Zasugerowaliśmy twoim przełożonym to przedsięwzięcie, a Marmante osobiście przekonałam do twojego udziału.
- Znaliście się od początku?!
- Widział mnie pod inną postacią. Nie mógł mnie później rozpoznać. Wracając do tematu, już cię o nic nie podejrzewamy, nie proponowałabym ci wstąpienia w szeregi Świętego Officjum, gdyby było inaczej. Wkrótce powiadomimy także twoich przełożonych, żeby nie zakładali ci ogona.
Drax zauważył, że stoi na wyprostowanych nogach. Już dawno nie stracił w ten sposób równowagi. Opadł na fotel i zasępił się, pogrążony w myślach. Rose taktownie milczała.
- Kim jest mój ojciec, co on robi? – zapytał po dłuższej chwili.
- Federico Scordare jest groźnym mordercą, który zabił własną matkę i wielu innych ludzi – stwierdziła stanowczo – Niestety, nie znamy motywów jego zbrodni, poza tą związaną z Czarną Różą. Nie wiemy także, kto nauczył go arkanów magii. Nigdy nie uczęszczał do żadnej ze szkół zealotów, więc musiał mieć prywatnego mistrza. Na pewno to nie była twoja babka, ona wywodziła się ze szkoły Sombra, a Federico jest adeptem światła. Masz może jakieś inne pomysły, kto to mógł być?
Hayt pokręcił przecząco głową. Rose machnęła ręką.
- Niestety, ostatnio doszły nas niepokojące wieści. Berło, które zabrał twój ojciec było jednym z pierwszych artefaktów, które zaczęły być przez kogoś gromadzone. Podczas twojego pobytu w szpitalu, w Babilonie doszło do masowych włamań i morderstw, w celu zdobycia przeróżnych przedmiotów o magicznych właściwościach. Tego wszystkiego nie mogła dokonać jedna persona.
Dziewczyna sięgnęła po kolejną teczkę, wyciągnęła z niej kilka zdjęć i podała je Draksowi. Na wszystkich widniał jego ojciec w towarzystwie paru osobników w różnym wieku i z różnych kultur – od nastolatka ogolonego na łyso w niechlujnym ubraniu, po starszego dżentelmena w kosztownym płaszczu.
- To zdjęcia, które udało się wykonać naszemu człowiekowi w Semphyrze. Śledził tego łysego, w związku z włamaniem i zabójstwem pewnej rodziny, będącej w posiadaniu pierścienia św. Claude’a, ich przodka.
- Kim oni są?
- Każdy, bez wyjątku, jest poszukiwanym przez nas magiem-renegatem. Ten łysy dla przykładu to Marco Bracesca, były uczeń Zigguratu Płaczu. Wielce utalentowany, miał być perłą Inkwizytorium, lecz coś mu odbiło na ostatnim roku i uciekł z naszej szkoły. Od tamtej pory zdążył parę razy zajść nam za skórę.
- Dlaczego zbierają artefakty?
Dziewczyna zagryzła wargi.
- Nie wiemy. Nie wiemy też, kto jest ich szefem, o ile w ogóle takiego mają. Może jeden z nich? A może tylko nawiązali luźną współpracę? Należą do jakiejś sekty? Ugrupowania terrorystycznego? Nie mamy pojęcia – na jej twarzy pojawiło się zmęczenie. – W dodatku wywiad doniósł nam, że zaczęło dochodzić do kradzieży artefaktów także w innych państwach. Pojawia się zatem możliwość, że to jakaś międzynarodowa szajka. Same pytania, mało odpowiedzi, a straciliśmy już paru ludzi.
Zapadła cisza. Rose siedziała zamyślona z brodą opartą na złączonych dłoniach. Drax trawił uzyskane informacje. Cień pokrywający sylwetkę Federico Scordare częściowo ustąpił, lecz wcale nie sprawiło to satysfakcji jego synowi.
- Właściwie – przerwał ciszę zealota – dlaczego mi to wszystko mówisz?
Viniani ocknęła się z zadumania i złapała ostatnią teczkę.
- Już raz okazałeś się dla mnie wielką pomocą, dlatego poproszę cię o nią raz jeszcze.
- Co masz na myśli?
Inkwizytorka podała mu kilka kartek papieru. Dane jakiegoś mężczyzny, fotografię ogromnego statku i kolejne informacje o innym facecie.
- Za tydzień do jednego z południowych portów Nag przybije „Władca sztormu”, idiotyczna nazwa dla statku swoją drogą, będący jednym z największych ośrodków nielegalnego handlu bronią na świecie. Jego właściciel, Harven Bjorgsson sprzedaje swój asortyment wszystkim, którzy tego zechcą i dysponują odpowiednią ilością pieniędzy.
- Dlaczego do tej pory nikt go nie zgarnął? – spytał Hayt, czytając dane obrzydliwie bogatego handlarza.
- Zazwyczaj pływa po wodach międzynarodowych, gdzie nie obowiązuje żadne prawo. Tylko od czasu do czasu przybija do portów, które od dawien dawna słyną z przemytu.
- Co to ma wspólnego z moim ojcem i pozostałymi?
- Niedawno oferta Harvena została poszerzona o magiczne przedmioty. Do tej pory jego działką była jedynie broń konwencjonalna…
- Myślisz, że to on jest szefem?
- Możliwe, chociaż wątpię. Jego najnowszy katalog pojawił się jeszcze zanim doszło do zniknięć artefaktów. Jestem za to pewna, że gdy dojdzie do następnych targów na „Władcy sztormu”, na pokładzie zjawią się znajomi twojego ojca, albo nawet on sam. O ile to faktycznie oni są odpowiedzialni za to wszystko. Nie mogę przegapić takiej okazji.
- Jak chcesz dostać się na statek? Jestem pewien, że ten cały Bjorgsson nie wpuszcza na niego byle kogo.
- Oczywiście, że nie. Na szczęście, ostatnio nasz wywiad dobrał się do jednego z nielegalnych handlarzy bronią z naszego własnego podwórka – wskazała na kartkę z informacjami o drugim mężczyźnie - a on zna się z Harvenem i jego pośredniczka z pewnością nie będzie miała trudności z wejściem. Nasi spece od podróbek już mi tworzą fałszywą legendę.
- I rozumiem, że chcesz, bym popłynął tam z tobą?
- Dobrze rozumiesz, będziesz moim chłopakiem-ochroniarzem.
- A co, jeśli odmówię? To sprawa inkwizycji, a ja do niej nie należę.
Rose zwęziła oczy.
- Dlaczego miałbyś odmawiać? Istnieje szansa, że spotkasz Federico. Nie chcesz tego? Nie musisz być inkwizytorem, by mi pomagać.
Milczał, co dziewczyna uznała za zgodę.
- Miałeś zajęcia z aktorstwa, gdy uczęszczałeś do szkoły?*
- Nie. Wolałem strzelnicę.
- Zatem będziesz milczącym typem, moje ty nowe kochanie.
***
Południowe wybrzeże prowincji Silran. Cesarstwo Nag.
Drax ze śmigłowca obserwował oddalające się miasteczko portowe. Brudne, śmierdzące rybami, typowe. Tuż obok niego siedziała Rose, prowadząc swobodną rozmowę z jakimś Nagijczykiem. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest nią całkowicie oczarowany. Nic dziwnego.
Naprzeciw niego siedział postawny mężczyzna w sile wieku, niewiadomego pochodzenia. Ich bagaże leżały z tyłu pokładu. Zbliżało się po południe, a maszyna kursowała między portem, a oddalonym od niego o kilkanaście mil morskich „Władcą sztormu” już od rana. I latać tak miała do późnego wieczora. Na „łajbie” zbierało się naprawdę sporo gości.
Po chwili czarny, głęboko zanurzony okręt wyłonił się z mgły. Olbrzymi, o długości około trzystu metrów, wyładowany kolorowymi kontenerami o pofałdowanych ścianach. Już na powierzchni było ich sporo, a co dopiero w ładowniach pod pokładem. Wylądowali na dziobie statku, w okręgu oznaczonym literą „H”.
Idąc za przykładem innych pasażerów, Scordare ściągnął słuchawki. Ubrany był w elegancki, doskonale dopasowany garnitur, o który wystarała się dla niego Rose. Za marynarką schowany był Crucix. Dragoon i jego ulubiona spatha spoczywały w torbie Według informacji, jakich udzieliła mu brunetka, Harven pozwalał na wnoszenie własnej broni na okręt. Większość kupców na to specyficzne targowisko przylatywała z ochroną w postaci magów, szamanów, lub mutantów i zakazywanie wnoszenia zwykłej broni byłoby zwyczajnie głupie. Akurat znakomita większość znacznych osobistości podziemnego półświatka, wiedziała „co w trawie piszczy” i płaciła krocie przeróżnym renegatom i najemnikom, by uzyskać jak największe bezpieczeństwo.
Zeszli na pokład, gdzie przywitał ich ze służalczym uśmiechem postawny blondyn. Nadczłowiek.
- Jesteśmy zaszczyceni, że zechcieli nas państwo odwiedzić. Zaprowadzę teraz państwa do przyszykowanych dla was apartamentów. Proszę się nie martwić bagażami, zajmą się nimi chłopcy pokładowi.
Weszli do nadbudówki, gdzie zapewne znajdowała się sterownia, pomieszczenia dla załogi i prywatne pomieszczenia Bjorgssona. Następnie wprowadzono ich do windy, w której ledwo się wszyscy pomieścili. Rose, odgrywając swoją rolę, przylgnęła do Draksa, a on odczuł przyjemny dotyk jej piersi.
Zjechali na pokład piąty. Gdy rozsunęły się drzwi, Scordare na moment oniemiał. Takiego luksusu nie widział nawet w lokum Viniani. Posadzka wyłożona białym marmurem, ściany ciemnym mahoniem. Mutant, ich przewodnik, poprowadził ich wzdłuż korytarza. Minęli siłownię z najnowocześniejszym sprzętem, salę kinową, kręgielnię, salę bilardową, by w końcu dotrzeć do pierwszych apartamentów dla gości. Wiele z nich było już zajętych, lecz po paru minutach zatrzymali się przy celu ich małej wycieczki.
- Numer 17 jest do państwa dyspozycji, bagaże są już w środku. Proszę się rozgościć i niczego nie żałować. O godzinie 22 przyjdzie po państwa służąca i zaprowadzi na kolację. Życzę miłego pobytu – oznajmił „kamerdyner” i poprowadził dwóch pozostałych mężczyzn dalej.
Otworzyli drzwi i weszli do środka. Po tym, co do zdążyli już zobaczyć, elegancja apartamentu nie zrobił na Draksie większego wrażenia. Podłoga wyłożona drewnianymi panelami, gustowne meble, plazma na ścianie, łóżko z baldachimem, jedno przejście prowadzące do łazienki, drugie do toalety.
Rose szybko udała się do tego ostatniego pomieszczenia i nie wychodziła stamtąd przez jakiś czas. Tymczasem Scordare przebrał się w luźniejszy strój i ułożył na wygodnym materacu.
- No to do kolacji – mruknął sam do siebie i spróbował zasnąć.
***
Służąca, ładna blondynka, stała pokornie przed drzwiami. Goście apartamentu – całkiem przystojny, długowłosy brunet i piękna kobieta o tym samym kolorze włosów, nie wychodzili już przez dokładnie dwadzieścia minut. Mężczyzna zapewnił ją o dziesiątej, że zaraz wyjdą, tylko się przygotują, więc jej nie pozostało nic innego, jak czekać.
Tymczasem Rose wyszła z ubikacji, blada niczym śmierć.
- Nie sądziłam, że mam chorobę morską – rzekła cicho.
- Przecież tutaj w ogóle nie kołysze – zauważył zażenowany Scordare, poprawiając pochwę spathy przy pasie.
Miecz średnio pasował do garnituru, lecz czując jego ciężar, czuł się bezpieczniej. Dodatkowo włożył sobie Dragoona za pazuchę. Crucixa wrzucił do torby.
Inkwizytorka zmierzyła go zabójczym spojrzeniem i szybko wzięła się za poprawianie makijażu.
Wyszli po kolejnych dziesięciu minutach i ruszyli ku sali balowej.
Po chwili dotarli pod wielkie, masywne drzwi. Blondynka otworzyła je z trudem i nagle zaczęła piszczeć.
***
Pół godziny wcześniej. „Władca sztormu”.
Kalamir bez większych problemów dotarł przed drzwi prywatnego gabinetu Bjorgssona. Były zabezpieczone szyfrem, na szczęście niezbyt skomplikowanym. Zresztą, jeszcze łatwiej byłoby je wyważyć, niż się cackać z kodami, i tak też rycerz postąpił.
Harven zerwał się z fotela, wlepiając oczy w nieproszonego gościa. Jedną ręką otworzył szufladę i wyciągnął z niej pistolet.
- Coś za jeden?! – ryknął, mierząc prosto w jego serce.
- W imieniu Cesarstwa Nag… - zaczął ubrany we frak Kendeisson i nagle zniknął, używając zdolności Soru – ogłaszam cię trupem – dokończył, pojawiając się tuż przed biurkiem.
Nim właściciel okrętu zdołał wykonać choćby najdrobniejszy gest, nadczłowiek wkomponował go w ścianę razem z meblem, przed którym siedział. By upewnić się, że jego cel nie żyje, czarnowłosy podszedł do niego, skupił energię i uderzył. Głowa handlarza rozprysła się niczym arbuz.
- Cholera, chyba muszę się przebrać – mruknął do siebie Nagijczyk, czując zbyt wielki luz w materiale przy kroczu.
Najwidoczniej spodnie mu strzeliły, gdy kopnął w tamte biurko. Zmianę ciuchów pozostawił jednak na później i przyłożył rękaw, w którym miał ukryty mini-komunikator, do ust.
- Zaczynamy bal – rzucił, a jednocześnie kilkanaście osobników na całym statku odebrało rozkaz.
Bjorgsson naraził się rządowi Nag w zasadzie niedawno. Do tamtej pory Cesarz i urzędnicy nie zajmowali zbytnio swoich myśli Harvenem. Sprzedawał broń, i co z tego? Dopiero, gdy zaginęła część artefaktów z państwowych zbiorów, a wszystkie tropy prowadziły do handlarza, postanowiono się nim odpowiednio zająć.
Jakiś czas temu wywiad zainicjował atak piratów na „Władcę sztormu”, który został odparty, lecz w jego trakcie zginęła część załogi. Przełożeni Kalamira podstawili pod nos Bjorgssona świetnie wykwalifikowaną kadrę, która miała mu usługiwać, do chwili, gdy się z nimi ktoś nie skontaktuje.
Następnie polecono Kendeissonowi udać się na okręt, by sprawdzić w czasie targów, czy skradzione artefakty są tymi samymi, które pojawiły się w ofercie Harvena. Jeżeli tak, miał unicestwić zarówno jego, wszystkich jego gości, jak i tą część załogi, której nie stanowili agenci wywiadu. Po tym miał zabezpieczyć okręt i poprowadzić go do portu w Zoril.
Kaszka z mleczkiem.
***
Teraz. "Władca sztormu".
- Na Lumena! – syknął Drax.
Sala balowa cała była we krwi. Wszędzie walały się trupy, a pośród nich walczyli na parkiecie mutanci, szamani i zealoci, niczym w groteskowym tańcu. Rozlegały się strzały, zgrzyt stali i błyski czarów, bądź efekty specyficznych umiejętności nadludzi.
Blondynka, która ich tu przyprowadziła, piszczała wniebogłosy. Jednak coś w jej zachowaniu mu nie pasowało: zazwyczaj spanikowane kobiety nie sięgają ręką do dekoltu.
Dziewczyna obróciła się gwałtownie, lecz on był szybszy: wyszarpnął z pochwy miecz i przejechał ostrzem po jej gardle. Gdy upadała, z jej dłoni wypadł mały sztylecik.
Rose zaklęła szkaradnie, podniosła fałdy sukni i wyjęła mały pistolecik spod podwiązki.
- Nie wiem, co tu się dzieje, ale musisz poszukać Federico, albo któregoś z jego współtowarzyszy! Ja poszukam jakiejś drogi ucieczki – nakazała, po czym wróciła się do holu prowadzącego do ich apartamentu.
Scordare wolną ręką wyciągnął Dragoona i, uzbrojony w rewolwer i spathę, wbiegł do sali. Cały czas rozglądał się po walczących i trupach, szukając jakiejś znajomej twarzy, jednocześnie musiał uważać, by nie trafiła go jakaś zabłąkana kula, bądź czar. Nie mógł tutaj używać swoich zaklęć, bo chociaż na zewnątrz panowała już noc, to wnętrze okrętu było jasno oświetlone.
W końcu udało mu się go odnaleźć – starszawego jegomościa, o wyglądzie typowego dżentelmena, którego widział na jednej z fotografii w towarzystwie swojego ojca. Dziadek biegł w kierunku drugiego wyjścia, które znajdowało się po przeciwnej stronie Sali, i, trzeba to było przyznać, jak na swój wiek, poruszał się całkiem szybko. Zealota ruszył w tamtym kierunku, po drodze strzelając do jednego z nadludzi, skręcającemu właśnie kark swojemu oponentowi. Był to ten sam, który przywitał ich po wylądowaniu śmigłowca.
***
Kalamir szedł spokojnym krokiem ku sali balowej, po drodze zabijając każdego, kto by mu się nawinął pod rękę. Był Śmiercią. Ostatnim widokiem zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Kupców, ich ochroniarzy i przerażonej załogi. To musiało być żałosne dla jego ofiar – ginąć z ręki kata z dziurą w kroczu.
Mordowanie nie sprawiało mu frajdy. Po prostu wykonywał zadanie. Czasem trzeba było ochraniać życie, czasem je odbierać. Taka praca.
Nie przemęczał się specjalnie do tej pory. Żaden z napotkanych przeciwników nie był dużym zagrożeniem, ale mogło się jeszcze takie pojawić. I w sumie na to liczył. Na chwilę adrenaliny i rozrywki.
Nagle z sali wybiegł jakiś staruch. Całkiem szybki, jak na swój wiek. Bardzo wolny dla Kalamira. Zaczął coś krzyczeć, chyba zaklęcie. Nie zdążył. Nagijczyk, po raz kolejny używając Soru, pojawił się tuż przed nim i przygwoździł eleganckiego gościa do ziemi.
***
Drax już z daleka widział, co się dzieje. Nie mógł dopuścić do śmierci starca. Był on źródłem cennych informacji i ten mutant nie miał prawa go zabić. Strzelił dwukrotnie z Dragoona, lecz nie trafił – odległość i niestabilność w biegu robiły swoje. Nagle padło zasilanie i wszędzie wokół zaległ mrok. Prawdziwa łaska Najjaśniejszego!
Dzięki darowi św. Łucji był w stanie wyczuć cel, wypowiedział nazwę zaklęcia i teleportował się, wpadając całym ciężarem ciała na nadczłowieka. W tym samym momencie włączyło się zasilanie awaryjne i lampy ponownie zaczęły świecić.
Mutant odturlał się na bok i błyskawicznie zerwał na nogi. Otaksował go wzrokiem, po czym spokojnie strzepnął nieistniejący kurz ze swojego fraku. Zabawny gest, biorąc pod uwagę ubytki materiału w pewnych miejscach.
- Dzięki ci, młodzieńcze – wycharczał dziadek, wolno podnosząc się z posadzki.
- Nie ma za co, trzeba czasem okazać kulturę osobistą – odparł Drax, celując w agresora, choć równie dobrze mógłby zwrócić lufę w stronę swego rozmówcy.
- Mówisz, że jestem chamem? – wtrącił się Kendeisson. – Jak tam sobie chcesz, mogę zabić was po chamsku – dodał, przyjmując postawę bojową.
Kilka następnych rzeczy stało się błyskawicznie: najpierw rycerz wystartował w ich kierunku z oszałamiającą prędkością, potem starzec popisał się doskonałym refleksem, wykonując krótki gest, a na koniec ostre kolce wytrysnęły z podłogi, oddzielając walczących. Mutant zatrzymał się gwałtownie, omal nie zostając przedziurawionym.
- Tym razem mnie nie zaskoczysz, odmieńcze – oświadczył dżentelmen, dumnie się prostując.
Drax, nie mając lepszego pomysłu, wystrzelił w kierunku ich oponenta, celując między specyficznymi stalagmitami. Jak się okazało, uniki tamtego były szybsze od pocisków.
- Pozwól, że ja się nim zajmę, młody człowieku.
Dziadek po raz kolejny wykonał magiczny znak i druga partia kolców wystrzeliła z podłoża, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stał nadczłowiek. Niestety, jego prędkość była wręcz nieziemska: nim gest został ukończony, ten, przy akompaniamencie ogromnego huku, przebił się przez pierwszą blokadę i skoczył w ich kierunku.
Scordare zadziałał instynktownie, najpierw strzelił, a gdy nadczłowiek cudem wymknął się kuli, wykonał szybki wypad spathą, uderzając kąśliwie. Przeciwnik i tym razem popisał się nadnaturalną szybkością i opanowaniem, uchylając się nieco, następnie podbijając rękę Babilończyka wyprowadzającą cios, by na końcu wyprowadzić kontrę, po której czarnowłosy zealota wylądował na przeciwległej ścianie.
Cała ta akcja dała jednak dżentelmenowi czas na wymówienie inkantacji. Jego ciało zaczęła pokrywać jakaś dziwna substancja, by po chwili zastygnąć, przemieniając się w swoistą zbroję.
Kalamir prychnął i huknął z pięści prosto w miejsce, gdzie powinien znajdować się żołądek jego przyszłej ofiary. Nie trzeba wspominać, że wzbogacił ten cios o ładną dawkę energii. Jakież było jego zaskoczenie, gdy nie udało mu się przebić przez osłonę starca! Säkerhetsbrytare także nie działało.
Tymczasem „pancerz” ożył, złapał jego pięść w mocarny uścisk jedną dłonią, a drugą huknął rycerza prosto w twarz. Głowa odskoczyła mu, niczym piłka, lecz rywal na tym nie poprzestał i wyprowadził całą serię ciosów. W końcu Nagijczyk padł na kolana, a jego twarz przypominała krwawą maskę. Potrząsnął głową i splunął krwią na marmurową posadzkę.
Nagle zaczął wydzielać z siebie dziwną, białą* aurę. Z atmosferą zaczęło dziać się coś dziwnego. Hayt, który obserwował walkę z pewnej odległości, poczuł, jak uginają się pod nim kolana.
- Mój Panie… – szepnął, ze zgrozą.
Czuł się zwykłym robakiem w porównaniu z tym odmieńcem. Nie miałby z nim absolutnie żadnych szans i, chociaż do tej pory to starzec miał absolutną przewagę w starciu, Scordare miał dziwne przeczucie, że to się szybko zmieni. I miał rację, lecz nie mógł tego zobaczyć, gdyż nagle zaczęło mu brakować tchu, a przed oczyma pojawiły mu się mroczki.
Kalamir stał się bestią. Berserkerem. Poświata przybrała czerwoną barwę. Bez problemu wyrwał rękę z uścisku golema i skoczył na niego, zasypując kaskadą chaotycznych ciosów. „Zbroja” starca nie wytrzymała tej nawałnicy i skruszyła się pod wpływem furii Nagijczyka. Po dziesięciu sekundach ciało maga stało się krwawą kukłą, wstrząsaną nieustającymi uderzeniami.
Rycerz powoli się opamiętywał. Aura ponownie przybrała barwę bieli, a po chwili zniknęła całkowicie. Strzępki jednego z jego przeciwników leżały nieruchomo, tymczasem drugi gdzieś zniknął. Kijunhou Kendeissona podpowiadało mu, że wróg znajdował się w sąsiednim pomieszczeniu, którego drzwi były lekko uchylone. Bez chwili zwłoki ruszył za nim.
Scordare nie znał się za bardzo na elektronice, ale szkody, jakie narobił w okablowaniu gwarantowały, że raczej w ciemnej ładowni nie zapalą się lampy. A to mu dawało pewne szanse na przeżycie. Dziwny napór ustąpił, ale jego ciało cały czas dostawało dreszczy na wspomnienie wysiłku, jaki musiał włożyć w doczołganie się do drzwi.
Nagle jego wyczulony w ciemnościach słuch zarejestrował spokojne kroki przy jednym z wejść – tym samym, którym jemu udało się dostać do tego ogromnego pomieszczenia z kilkudziesięcioma kontenerami.
- Hej, hej, wiem, że tu jesteś. Mogę nawet powiedzieć, gdzie dokładnie. Z tymże nie chce mi się bawić w kotka, a i dla ciebie haniebna jest raczej rola myszki. Pokaż, że jesteś mężczyzną i zgiń w walce – krzyknął nadczłowiek.
Drax w kilku niewybrednych słowach poddał w wątpliwość stan jego psychiki.
- No cóż, honoru nie masz. Za to jesteś sprytny, zupełnie jak karaluch.
Tym razem zealota zaczął zastanawiać się na głos, kim musiała być matka rycerza, skoro wydała na świat „takie coś”.
- Akurat mojej matki w to nie mieszaj, to nie jej wina – odparł Kendeisson swobodnie, lecz ta rozmowa bardziej pasowała do libacji w karczmie, niż do misji, którą musiał wykonać i stwierdził, że czas najwyższy ją skończyć.
Wykonał kilka „Soru” pod rząd i znalazł się dokładnie naprzeciw czarnowłosego Babilończyka. Nie zaatakował go jednak. Oczy zdążyły mu się już nieco przyzwyczaić do półmroku panującego w ładowni i to pozwoliło mu ujrzeć granat w dłoni oponenta. Bez zawleczki. Tuż obok stał otwarty kontener*.
Rycerz zaklął szpetnie.
- Nie wiem, komu służysz, mutancie, i dlaczego doszło do tej rzezi. W zasadzie nic mnie to nie obchodzi. Ani artefakty, ani ładunek tej krypy. Zdążyłeś już zabić kogoś, po kogo tu przybyłem i moja misja się nie powiodła, trudno. Teraz chcę tylko wyjść stąd żywy… ale jeśli zginę, to zginą ze mną wszyscy. W tych kontenerach jest mnóstwo materiałów zapalnych i wybuch jednego granatu spokojnie wywoła eksplozję, która rozsadzi tą pływającą budę, tak, że usłyszą ją nawet w Avalonie. Chcesz tego? – wygłosił Hayt, siląc się na spokojny i racjonalny ton.
Trafił. Bo wiele można powiedzieć o Kalamirze Kendeissonie, ale nie to, że nie jest racjonalny. No i nie chciał trafić do Walhalli z dziurą w gaciach.
- Kiedyś cię jeszcze znajdę, karaluchu – obiecał racjonalny rycerz.
- Nie, to kiedyś ja odnajdę ciebie, mutancie – odparł racjonalny* mag, po czym wypowiedział formułkę magiczną i zniknął.
***
Inkwizytorkę znalazł koło ich apartamentu. Wbiegli razem do windy i udali się na samą górę. Dziewczyna złapała go za rękę i poprowadziła głównym pokładem na prawą burtę, w okolicę małego żurawia. Po drodze minęli kilka trupów. Na linach znajdowała się drewniana kołyska, a na kołysce motorówka. Wsiedli do niej, po czym Rose zwolniła hamulec i runęli w dół, boleśnie zatrzymując się na falach. Po chwili ryknął silnik i odpłynęli, jak najdalej od tego miejsca rzezi.
- Tym razem się nie zdziwię, jak nawet twoje wpływy nie powstrzymają nikogo, by przeprowadzono mi testy psychologiczne – odezwał się zachrypniętym głosem.
- I chyba ci się przydadzą, wyglądasz, jak kłębek nerwów – stwierdziła brunetka, spoglądając na niego z troską.
Jeżeli dalej dręczyła ją choroba morska, to nie dawała tego po sobie poznać.
- Wyrwałem się samej śmierci – odparł i zaczął modlitwę do Lumena, dziękując za opatrzność, jaką ten go obdarzył.
Wiedział, że gdyby nie „wyższe moce”, nigdy nie zdołałby wydostać głowy spod topora, jaki wzniósł nad nim tamten Nagijczyk. Wzdrygnął się na same wspomnienie rozpaczy, jaka ogarnęła go, gdy poczuł jego moc. Należał do zupełnie innej ligi i musiało minąć jeszcze kilka lat, nim znajdzie się na tym samym poziomie, przynajmniej miał taką nadzieję. A wtedy odnajdzie tego nadczłowieka i złoży z niego ofiarę dla Pana w podzięce za ocalenie życia.
---------------------------------------------------------------
* nr 1 – jak już wcześniej wspomniałem, Drax składał raport swoim przełożonym, a ci zapewne powiadomili go o wyniku misji. Poza tym, o eksplozji w miasteczku filmowym z pewnością było głośno na całym świecie i młody zealota mógł się o tym dowiedzieć chociażby z mediów.
* nr 2 – wspomniana sprawa zostanie umieszczona w drugiej części mojego opowiadania pt. „Rytuał”, gdy tylko znajdę chęci i czas.
* nr 3 – oczywiście chodzi o szkołę zealotów.
* nr 4 – To, że pierwszy kontener, do którego zajrzał Scordare zawierał granaty, można nazwać czystym szczęściem. Bez niego, Drax nie miałby żadnych szans w starciu z Kalamirem i musiałem trochę dopomóc swojemu bohaterowi.
*nr 5 - Kalamir nie podał w karcie, jakiego koloru jest jego aura, więc wybrałem barwę według własnego uznania. Jeśli nie trafiłem, prosiłbym, by nie traktować tego, jako błąd, gdyż po prostu nie miałem żadnej informacji na jej temat.
* nr 6 – Wszystkie trzy powtórzenia słowa „racjonalnie/racjonalny”, są jak najbardziej zamierzone.
Od autora:
Jak zapewne drodzy czytelnicy zauważyli, we wpisie nie doszło do prawdziwego, bezpośredniego starcia sił Hayta i Kalamira. Przewaga mocy tego drugiego jest jednak tak spora, że mógłby bez żadnego problemu zmieść z powierzchni ziemi oponenta na poziomie Draksa. Z tego też powodu, do walki "podłączyłem" owego szanownego dżentelmena, na którym Kendeisson mógł pokazać swoje umiejętności, przynajmniej po części, a mojemu bohaterowi dał możliwość przetrwania. Zwycięstwem Draksa w tej walce nie miało być pokonanie Kalamira, a wyrwanie się żywym z tej kabały. Mam nadzieję, że się podobało. |
|
|
|
»Kalamir |
#2
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 22-03-2011, 21:15
|
|
Kalamir (3565道力)
Drax (1160道力)
____________________
Wziął jeszcze jednego bucha, po czym bezceremonialnie zgasiła papierosa na jego źrenicy. Na ustach oprawcy kwitł okrutny uśmiech im głośnie krzyczała jego ofiara. Gdy już nacieszył uszy, błyskawicznie dobył rewolweru i oddał strzał prosto w czoło. Przywiązanym do krzesła kustoszem tylko szarpnęło, nastała cisza. Odwrócił się na pięcie i utkwił wzrok w kobiecie, która miała zastąpić miejsce świeżego denata. Była tak przerażona, że nie mogła już nawet krzyczeć. Odciągnął kurek celując jej w oko, lecz nie pociągnął za spust. Zastanawiał się czy w zaistniałej sytuacji może zyskać coś więcej. Nagle jego dragoon delikatnie opadł i wystrzelił prosto w jej trzewia. Siła uderzenia przebiła ją na wylot i przewróciła wraz z krzesłem na podłogę.
Drax nie śpiesząc się, schował gnata do kabury przy pasie i wolnym krokiem zatoczył koło wokół narastającej kałuży krwi. Zaśmiał się szyderczo, tak jakby chciał dać do zrozumienia, że to ofiary doprowadziły do takiej sytuacji. Czuł się niczym anioł zesłany by ukarać ignoranckich ludzi. Chwycił ołowianą figurkę i postawił ją na ziemi by umierająca kobieta mogła się jej dobrze przyjrzeć.
– Z przestrzelonymi bebechami będziesz zdychać kilka godzin – oznajmił zimo. – To się nie musi tak skończyć. Wystarczy, że powiesz mi gdzie znajdę inne babilońskie figurki.
Oczy konającej szatynki zdradzały jedynie przerażenie. Jej usta drgnęły, jednak nie dało się usłyszeć ani jednego słowa. Drax ziewnął podczas siadania na ostatnim z niewygodnych krzeseł jakie znalazł w piwnicy.
– To będzie długa noc. Mogłem ją najpierw wyruchać…
Ukryty na drugim piętrze za groteskowym gargulcem Kalamir obserwował zelotów ładujących ciała do samochodu. Odruchowo zasłonił czoło ręką, jakby chcąc sobie pogratulować nieostrożności. Sięgnął po słuchawkę z mikrofonem by jednym sprawnym ruchem zamontować ją na uchu.
– Keenan, słyszysz mnie? – szepnął. – Nie uwierzysz co się tu dzieje. Kustosz wydymał nas drugi raz. Wygląda na to, że jednak miał figurkę. Gorzej, że właśnie widzę jak jego ciało jest wrzucane do bagażnika.
– Wiem – odpowiedziała słuchawka. – Jestem w muzeum i właśnie rozbrajam ładunek, który może wywalić wpizdu całe trzy pietra. Są też ślady walki, nie wygląda mi to na sabotaż kustosza. Właściwie to przydałbyś mi się tutaj.
– Czekaj, czekaj, widzę ją, figurkę – podniecił się Kendeisson. – Trzyma ją jakiś śmieszny typek, zdecydowanie nie Nagijczyk. Rany, jeden z nich jest obwieszony w symbole Lumena…
– To jeszcze niczego nie dowodzi. To mogą być goście z Ishimy albo z Har. Nie mieszaj się, dopiero co opuściłeś ambulatorium. Śledź ich i skontaktuj się z Singreedem.
Kalamir wypuścił powietrze z płuc i pozostał przez moment w bezdechu.
– Jasne, zobaczymy co z tego wyjdzie.
– Jeszcze jedno, nim się rozłączysz – niepewnie zatrzymał go Keenan. – Czerwony czy niebieski drucik?
Scodare Drax luzacko wskoczył do samochodu przez otworzone okno, jakby nie mógł się doczekać jego wygodnych foteli. Narzekając na parszywe krzesła z piwnicy, rozkazał kierowcy ruszyć w kierunku najbrudniejszego portu jakie widziały jego oczy. Spojrzał na tylnie siedzenie gdzie zobaczył zmęczonego „Świeżaka”. Kiwnął do niego głową dając do zrozumienia, że to już koniec. Mieli figurkę, mogli wracać do domu.
Zastanawiali się przez moment: jak pozbyć się ciał. Szybko stwierdzili, że po prostu zostawią je w bagażniku. Przecież i tak mieli zamiar wsiąść do samolotu i niepostrzeżenie opuścić kraj. Samochód ruszył ostrożnie i po cichu. Niepostrzeżenie silnik uruchomił też czarny motocykl Kalamira, który skryty był w cieniach starej kamienicy.
– No i to byłoby na tyle – zadrwił Drax. – Dwa dni na terenie Nag, szybka egzekucja kolejnego bluźniercy i powrót do domu z nowym skarbem narodowym. To będzie ładnie wyglądać w waszych papierach, nie sądzicie? Czuje, że dobra kariera przed wami. No co robisz takie miny, serio mówię.
– Scodare, przestań słodzić młodemu – odezwał się zamyślony kierowca. – To tylko podrzędna misja. Mieliśmy szczęście, że tym razem informacje okazały się prawdziwe. Głupi kustosz kupował na własną rękę, gdyby wmieszał do tego…
Drax zaczął poruszać brwiami na wszystkie możliwe strony, zupełnie jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. Jego grymas nie uciekł uwadze kierowcy, który tylko westchnął zrezygnowany.
– Daj spokój. Nie ma nic złego w tym, że od czasu do czasu misja idzie zgodnie z planem – pouczył kolegów. – Właśnie dzięki temu można w ogóle robić jakąś karierę. „Lumen z nami” i kropka. Uważaj, miniesz skręt, teraz w lewo. Prosto, uważaj na bramę. Dzisiejszej nocy odbywa się ładowanie sprzętu rolniczego. Będzie leciał na północ, nad wyspami Kotii po biegun i prosto do południowego Babilonu. Kapitan jest cichym wspólnikiem, więc już pewnie na nas czeka. Kontrola celna to też nie nasze zmartwienie. Zaparkuj tutaj i wyrzuć kluczyki do wody. Minie kilka tygodni nim ktoś zainteresuje się samochodem. – Złapał rękoma za dach i wyciągnął się z pojazdu tak samo jak do niego wsiadł. – Chyba, że wpierw ktoś go podpyerdoli. Wracając do przyjemniejszych myśli, czekają na was jakieś kobitki w domu? No co tak patrzycie?
Kalamir przebiegł poprzez mroczne cienie dźwigów i kontenerów niepostrzeżenie ukrywając się za zaparkowanym samochodem. Z pomocą małych wytrychów, sprawnie poradził sobie z zamkiem bagażnika. To co zobaczył było oczywiste. Kustosz zakończył swoją karierę przemytnika. Ciało było straszliwie okaleczone. Ściągnął z jego ręki zegarek, który sam podmienił kilka dni temu. Jego mechanizm miał zamontowane urządzenie zapisujące częstotliwości blokady elektromagnetycznej. Jeżeli kustosz ostatnim czasem otworzył swój prywatny sejf, to teraz i Kalamirowi powinno się to udać. Niestety było to już kompletnie niepotrzebne. Figurka właśnie zamierzała opuścić kraj w obstawie potencjalnych zelotów.
– Więc macie moją figurkę – szepnął do siebie, badając wzrokiem okolice i na wszelki wypadek wyłączając połączenie z Keenanem. – Niestety, nie mogę pozwolić wam jej wywieźć. Taki już jestem, przepraszam. W dodatku gadam sam ze sobą…
Ruszył do przodu starając się jak tylko mógł by żaden z pracowników portu go nie spostrzegł. Poruszał się z gracją elitarnego shinobi. Panujący półmrok czynił go praktycznie niewidzialnym. Niemal od razu namierzył zabójców. Nie podejrzewając pościgu wsiadali do samolotu zwodowanego tuż przy molo. Transportowiec był archaicznym (emerytowanym od ponad dekady) bombowcem. Widocznie ktoś stwierdził, że jego kariera wojskowa się skończyła i przepisał go do przewozu zaopatrzenia. Rozbrojony i przebudowany z dodatkowym dźwigiem do ciężkiego transportu czekał by jeszcze raz oderwać się ku niebiosom. Silniki nie były nawet rozgrzane. Dzięki temu, ninja-rycerz wiedział, że ma jeszcze kilka minut.
Podbiegł do krawędzi platformy i dał cichego nura do lodowatej wody. Wpłynął idealnie pod maszynę i szybko zamontował na niej ostatnie trzy ładunki wybuchowe jakie miał przyczepione do trzymaka na ramieniu. Magnesy idealnie złapały się metalu i od tej pory tylko czekały na radiowy sygnał śmierci.
Wypłynął przy „bakburcie” i podciągnął się ramionami na odstającej krawędzi płyty. Przytulony do zimnej ścianki powoli przekradał się do tylnego wejścia, aż w końcu bezpiecznie uskoczył w kolejny cień. Jak się okazało, prosto do wnętrza samolotu. Szybkie oględziny pozwoliły mu zwędzić jeden z zapasowych spadochronów wiszących na wieszaku. Raczej wątpił w kolejne udane lądowanie.
Silniki zostały uruchomione, potrzebowały minuty by się rozgrzać. Bombowiec powoli ruszył po wodzie by nagle delikatnie oderwać się od jej powierzchni i zniknąć w ciemnościach bardzo wczesnego poranka. Wszyscy pasażerowie odetchnęli z ulgą.
Kalamir ujawnił swą obecność wychodząc na mostek jakby nigdy nic. Bezceremonialne i jakże bezczelne przywitanie zwróciło uwagę zelotów i kilku pracowników, którzy natychmiast pochowali się w pozornie bezpiecznych kątach nawet nie myśląc o braniu udziału w zbliżającej się awanturze.
Błogosławieństwa Świętej Darii jakimi był obdarzony Drax natychmiast wyklarowały sytuację. Zelota wyprostował się i spojrzał prosto w oczy intruza.
– Co tutaj robisz, bluźnierco – zapytał chłodnym głosem.
Intruz w czarnym wojskowym odzieniu machnął głową tak by jego mokre purpurowe włosy nie zasłaniały mu widoku (jak również by wrogowie mogli podziwiać ładnie wygoloną twarz). Pociągnął nosem i powoli zmierzył wszystkich ciepłym spojrzeniem. Uśmiechnął się serdecznie:
– Powiedz swojemu koledze, że jeżeli wyciągnie gnata, po którego sięga… – zaczął powoli. –… to wysadzę ten latający [ cenzura ] jeszcze przed tym jak kurek tego dragoona zostanie wprawiony w ruch.
Drax spojrzał na swojego towarzysza po czym ponownie utkwił wzrok w nadczłowieku.
– Sam nie wiem – odpowiedział bardzo powoli. – To dobry strzelec, jeżeli trafi cię w odpowiedni punkt na twoim czole, to nie zdążysz niczego zdetonować. Chyba warto zaryzykować. Snajperzy nazywają to…
– Morelką, wiem. Zapewniam, że nie zdąży nawet we mnie wycelować, co dopiero w coś trafiać. To jest ostatnie ostrzeżenie.
Z jakiegoś powodu Draxa przeszły ciarki. Nadczłowiek dysponował albo niezwykłą umiejętnością blefu, albo coś w jego głosie sprawiało, że był w stanie uwierzyć w te szalone groźby. Nie zastanawiając się nad tym, dał sygnał by jego podopieczny się uspokoił i nie kozaczył wobec nieznanego zagrożenia.
– Oddajcie mi figurkę a się pożegnamy.
To zdanie zdradziło zbyt wiele informacji, zeloci wiedzieli czym się to zaraz skończy.
– A ty wyskoczysz na spadochronie i wysadzisz nas w powietrze – zauważył Scodare.
– To może zagramy w „Honor Rycerza”? Ja obiecam, że tego nie zrobię, ty oddasz mi figurkę i wrócisz do domu – Kalamir nie potrafił pohamować swej awanturniczej natury, która rozkazała mu rzucić głupim żartem.
Drax prychnął.
– Czyli nie wysadzisz samolotu do póki nie odzyskasz figurki?
Zeloci dobyli spluw.
Kalamir pogratulował sobie kolejnej świetnie rozegranej partii. Naprawdę miał nadzieje, że bombowe ultimatum chociaż na moment otępi umysły tych fanatyków. Oni jednak woleli podjąć walkę. Jak zwykle, dodał w myślach.
Ze wszystkich potyczek jakie stoczył, najbardziej rozpamiętywał te z Babilończykami. Już dawno uznał ich za ludzi okrutnych i pozbawionych przyzwoitości. Był świadkiem wielu zbrodni jakich się dopuszczali w imię swego boga, dlatego nie miał większych oporów, gdy przychodziło co do czego. Zabicie Babilończyka nie sprawiało mu satysfakcji, nie był przecież sadystą. Mimo to czul się z tego rozgrzeszony. Wiedział, że to hipokryzja, po prostu się nie przejmował.
Gdy głupcy sięgnęli po broń, jego już tam nie było. Dzięki zakodowanym genom poruszał się szybciej niż jakiekolwiek inne stworzenie na świecie. Zwykli ludzie nie mieli szans nadążyć.
Technika soru przeniosła go idealnie za plecy pierwszego z przeciwników. Zgodnie z obietnicą, zabił go nim tamten odciągnął kurek w rewolwerze. Widząc kątek oka drugiego zelotę, natychmiast zasłonił się ciałem jego martwego kolegi. Mężczyzna z figurką w jednej ręce i spluwą w drugiej oddał trzy strzały nie bacząc na ciało przyjaciela.
Kalamir poczuł na ramieniu pocisk, który tylko musnął (delikatnie rozcinając) jego przemoczony wojskowy sweter. Pociski były „przebijające” co oznaczało, że ciało martwego fanatyka nie było najlepszą tarczą. Porzucił wiec pawężo-denata i uskoczył przed kolejnymi pociskami kryjąc się za panelem kontrolującym mały dźwig towarowy.
– Właśnie zabiłeś dziewiętnastoletniego chłopaka, który dopiero co otrzymał swoje święcenia – zelota świetnie kontrolował gniew, dbając by ton jego głosu nie zdradzał braków w dyscyplinie. – Sprawie, że będziesz cierpiał za te zbrodnie…
– Faktycznie, mogłem mu pozwolić strzelić prosto w środek mojej … – Nagijczyk nagle przerwał, gdyż jakaś nieznana siła poruszyła kontenerami za jego plecami.
Uruchomił swój zmysł percepcji, ale nie spostrzegł za sobą niczego żywego. Mimo to czuł drgania powietrza wskazujące na ruch pakunków. Zbliżały się do niego niebezpiecznie szybko. Wziąwszy pod uwagę ich wagę rozumiał, że nie mając innej drogi ucieczki musi wyskoczyć prosto pod broń przeciwka.
Nie myśląc zbyt wiele, wybiegł i skierował się prosto na wroga. Zignorował myśli o szansach na krytyczny postrzał, poszedł na żywioł. W tej samej chwili nacisnął również przycisk na karwaszu, który zdetonował ładunki wybuchowe. Samolotem i pasażerami szarpnęły pomniejsze eksplozje Rozerwało dwie boczne ścianki i pół skrzydła sprawiając, że maszyna sama zaczęła się rozpadać w powietrzu.
Zelota musiał uchylić głowę przed odłamkiem, postarać się nie przewrócić, a także wystrzelić do szarżującego „mutanta”. Wszystko poza ostatnim było w granicach ludzkich możliwości, niestety kolejne dwa pociski chybiły o włos.
Kalamir chwycił na nadgarstek z giwerą i boleśnie wykręcił go techniką ze zbiorów ansatsukena. Poprzez ból sprawił, że przeciwnik sam się obrócił i odsłonił rękę z figurką, którą natychmiast wyrwał mu z ręki. Nie kłopocząc się dobijaniem, wyskoczył w tył i rzucił się w płonącą dziurę powstałą po pierwszej eksplozji.
Prosto w otchłań budzącego się dnia.
Samolot rozpadł się na kawałki, gdzieś w powietrzu eksplodował jakiś zbiornik z paliwem. Wszędzie latały odłamki sprzętu lub samej maszyny. Z tego powodu shinobi-rycerz poczekał kilka sekund nim otworzył spadochron. Mały plecak rozpostarł skrzydlaty stelaż pokryty materiałem nylonowym.
– Przynajmniej spadochrony mieli nowe – podsumował, ściskając w ręku ołowianą figurkę.
Kilkaset metrów dalej jego oczy dostrzegły kłopoty. Na niebie poza wstającym słońcem dało się dostrzec drugą parę nylonowym skrzydeł.
Spojrzał w dół, mały kontynent był w rzeczywistości największą wyspą Kotii. Wszystko wskazywało na to, że obu poniesie do Martwego Lasu. Ta myśl nie była pocieszająca. Byli zbyt nisko by próbować szybować gdzie indziej. Poddał się powietrznym prądom i lekko wylądował pomiędzy kamiennymi drzewami.
Wzrok zwrócił na północ, tam właśnie opadał drugi spadochron.
Rozwścieczony Drax w ostatniej chwili złapał jakiegoś nieszczęśliwego załoganta i wyrwał jego spadochron. Dwie sekundy szybkiego działania uratowały go od przykrej śmierci. Wyrzucony w lodowate przestworza przez moment szukał sznurka aktywującego ratunkowy plecak. Gdy go znalazł nie poczuł charakterystycznego szarpnięcia znanego z treningów desantowych. Zamiast bańki nylonowego prześcieradła pojawiły się dwa skrzydła, które powoli zaczęły hamować jego lot.
Klnąc, wylądował pośród skamieniałych drzew.
Tak zwana „sztuka przetrwania” nie miała żadnego zastosowania w martwym lesie. Wszelka roślinność i zwierzyna była dosłownie martwa. Tuzin niebezpieczeństw nadchodził z nastaniem nocy, bogowie wiedzieli ile z nich mogło zostać odpędzone przez słabiutkie słońce. Południowy Gothland był ekstremalnie niebezpieczny i lepiej było się stamtąd wynieść. Z takich założę wyszedł Kalamir, który właśnie przemierzał kamienną głuszą. Znał zbyt wiele legend o tym co działo się w tym miejscu. Znał również za dużo historii o tym co wciąż mogło mieszkać w tym lesie. Owszem, był wojownikiem z wysokiej półki. Z jakiegoś powodu ta myśl go nie uspakajała.
Jego stopy uderzały o twardą ziemię wydając przy tym charakterystyczny tupot. Nie miał czasu na zabawę w skradanki. Chciał czym prędzej odnaleźć drugi spadochron i upewnić się, że nie będzie miał na ogonie zeloty ani niedzielnego poszukiwacza przygód.
Coś huknęło.
Nagle uchylił się w biegu, idealnie by nie dać się trafić przez wystrzelony pocisk. Kula rykoszetowała od drzewa, jak się okazało zbyt twardego by się w nie wbić. Kalamir przyśpieszył bieg i na skraju zagajnika wyskoczył w powietrze robiąc spektakularne salto nad strzelcem. Mimo, że tamten nie nadążał za szarżującym Nagijczykiem (który przez większość czasu pozostawał tylko rozmazaną smugą kolorów) odruchowo wycelował w potencjalne miejsce jego lądowania i oddał dwa strzały. Jak się okazało – bardzo kłopotliwe i niezwykle niebezpieczne dla ów niewiernego, który musiał dołożyć wszelkich starań byleby tylko nie wbiec na tor ich lotu.
Robiąc obrót w powietrzu wylądował na rękach i trzema saltami w tył skrył się za kamiennym drzewem, które musiało przewrócić się wieki temu. Tę okazję wykorzystał strzelec błyskawicznie przeładowując swój rewolwer i dobywając krótkiego miecza.
– Nieźle się ruszasz, plugawcu – oznajmił Drax, wciąż nie mogąc zwolnic pracy płuc, które buntowały się przeciw lodowatemu powietrzu. – Tyle muszę ci przyznać. Niestety twój miecz nie zda się na wiele, jeśli nie możesz do mnie podejść.
Skryty za konarem Kalamir bardzo się zdziwił, gdy kilka metrów obok niego wylądowała rzucona spatha.
– Oddajesz mi swój miecz by zwiększyć moje szanse? – szydził Nagijczyk, który nie bardzo rozumiał sytuację.
Nagle piekielny ból przeszył jego bok. Spatha, która przed chwila leżała w cieniu drzew nagle pojawiła się tuż obok jego żeber (wbita w konar stanowiący jego osłonę). Ten jybany miecz sam sobie przeleciał te trzy metry by mnie zaatakować? - zapytał się w myślach.
Miecz trafi, lecz niewystarczająco celnie. Szerokie na 4 centymetry ostrze co najmniej dwa z nich wbiło miedzy nagijskie zebra. Nagle do umysłu Kalamira powróciła sytuacja z poruszającymi się pakunkami w samolocie. Jego przeciwnik w jakiś sposób mógł wprawiać przedmioty ruch. Telekineza? – pomyślał.
Zaskoczenie ustąpiło przerażeniu, gdy z bocznego drzewa wyłonił się sam zelota. Zupełnie jakby cały czas ukrywał się w tamtych cieniach. Wycelowane dwa pistolety natychmiast wypluły fale ognia, która niechybnie dosięgła by Kalamira…
Drax wiedział, że nie przestrzeli kamiennej zasłony. To jednak nie oznaczało, że będzie czekał aż jego przeciwnik zdecyduje się walczyć dalej. Nie dając mu czasu na ułożenie taktyki, chwycił mocno za swój miecz i biorąc potężny zamach wyrzucił go prosto za niewygodną zasłonę. Tak jak się spodziewał, mutant nie przejrzał podstępu.
– Oddajesz mi swój miecz by zwiększyć moje szanse? – krzyknął zza konara.
– Poznaj Gente Rezzo – wyszeptał do siebie, koncentrując się na wyrzuconym ostrzu by wprawić je w ruch i umieścić prosto w sercu przeciwnika.
Usłyszał stłamszony oddech, który upewnił go, że ostrze trafiło. By mieć absolutną pewność, użył kolejnego czaru by przenieść się w miejsce idealne do oddania strzału Point Blanc. Wyłonił się metr od mutanta i był gotów oddać ostatnią salwę byleby odzyskać figurkę. Pociągnął za spust w dragoonie i pistolecie, który przed chwilą włożył do wolnej ręki.
Zamiast trafić w parszywego nadczłowieka położył trupem gigantycznego wilka, który w ostatniej chwili wbiegł na linie strzału. Dopiero teraz Scodare spostrzegł, że po cichu otoczyła ich wataha monstrualnych wilków o złowieszczych czerwonych oczach, które z każdą chwilą przeskakiwały z cienia do cienia. Teraz ruszyły do przodu szczerząc żółte kły wielkości noży.
Ignorując wciąż lezącego rycerza odskoczył w tył i wykonał piruet, w trakcie którego posłał po okolicy kolejnych sześć pocisków kładąc przy tym dwie najbliższe bestię. Jeden jednak wciąż zachodził go od tyłu i było już za późno by zrobić unik. Wtedy osłoniło go ostrze katany i tym samym kolejny wilk pożegnał się z żywotem. Nagijczyk stanął z nim plecy w plecy.
– Ile masz pocisków?
– Jeszcze pięć licząc oba gnaty – odpowiedział niepewnie. – Nie myśl, że to coś zmienia. Zaraz i ty legniesz martwy.
– To lepiej łap za ten jybany miecz!
Drax rzucił się w kierunku swojego ostrza po drodze ostrzeliwując nadbiegającą bestię. W tej samej chwili Kalamir powoli cofał się za nim, wykonując mordercze sztychy i młynki za każdy razem trafiając w kłapiące szczęki lub ostre jak brzytwy pazury. Zelota chwycił za spathę i dołączył do aktywnej obrony jaką prowadził jego rywal.
Bestie atakowały zaciekle. Ich złowieszcze oczy nie kryły cienia strachu a kolosalne (nienaturalne) rozmiary dodawały im druzgoczącej siły jaką ciężko było odeprzeć byle mieczem.
– Co to jest? Cóż za diabeł siedzi w tych zwierzętach – krzyczał Scodare, z żalem licząc na to, że mutant wciąż ubezpiecza jego plecy.
– Lykantropy? Koboldy? Wilkołaki? Eksperymentalne psy na jakimś nowym żarciu dla psów? – odpowiedział. – Tak mi się wydaje, zabije je tylko srebro, te rany zaczną się leczyć w ciągu kilku minut…
– C-Co kur…?
– Chyba! Skąd ja mam wiedzieć!
Następne cięcie opadającej Spathy roztrzaskało czaszkę kolejnej bestii. Również Katana cięła dwa wyrośnięte kundle. Drax skorzystał z okazji i rozejrzał się po okolicy. Powalone bestię bulgotały w kałużach krwi a ich rany powoli się zasklepiały.
– Nie utrzymamy się! – Drax nie miał złudzeń co do przytłaczającego naporu sił zła.
Widać jego oponent też nie miał złudzeń, gdyż nie nadleciała żadna odpowiedz.
Odbijając kolejną wilczą łapę Kalamir szybko kombinował co dalej. Zelota miał rację. Wilków było dwanaście a każdy powalony wstawał ponownie po kilkunastu sekundach. Jedynym rozwiązaniem było rozerwać bestie na kawałki i liczyć, że pełna regeneracja zajmie im dłuższą chwilkę. Wtedy oprzytomniał i przypomniał sobie, że nie ma już więcej materiałów wybuchowych.
Znowu ciął i zrobił dwa kroki ku bezpiecznej pozycji. Wtedy w jego głowie narodził się nowatorski pomysł. Przypomniał sobie dwa stare zwoje jakie ostatnio czytał w Świątyni Aurory. Dotyczyły nagłego przyśpieszenia sił życiowych. Zastanawiał się czy w ten sposób uda mu się zyskać kilka sekund. Może nawet uda się pozbyć zeloty.
Wybił się wysoko w powietrze i wylądował na konarze, który wcześniej był jego zasłoną. Skupił się na swojej energii i błyskawicznie zaczął budzić swoje hadou. Pobliska ciemność i cienie zostały rozgonione przez delikatną niebieską poświatę koncentrującą się wokół jego ciała. Wszystkie wilki jak na komendę skierowały swe kły przeciwko niemu, jednak żaden nie wykonał ani kroku. Zrobiły się ociężałe i zaczęły się dusić. Nawet Zelota przestał wymachiwać mieczem i szukając wyjaśnienia powoli spojrzał ku niemu. Jego powolne ruchy wyglądały zupełnie jakby znalazł się pod wpływem zwiększonej grawitacji.
Kalamir poczuł jak nowo powołana aura zaczyna drastycznie podupadać więc nie czekając dłużej skierował ręce przed siebie i wyzwolił z nich tyle energii ile tylko dał radę. Intensywne niebieskie światło zalało całą okolicę, ostatecznie pochłaniając wszystkie istoty i po kilku sekundach przeradzając się w potężną eksplozję. Uwolniona moc była najpotężniejszych hadoukenem jakiego kiedykolwiek użył.
Kamienny pył i śnieżna mgła opadły. Ciała wilków zgodnie z przypuszczeniami były porozrywane i rozrzucone po okolicy. Sądząc po bulgoczących krwistych ranach proces regeneracji już się rozpoczął. Nigdzie nie było widać zeloty. Powolnym, ociężałym ruchem Kalamir wyciągnął małe urządzenie z tylnej kieszeni i umieścił je na uchu. Scouter ignorował wilki i dokonał skanu okolicę pod kątek innej siły. Wreszcie, za jednym z drzew zlokalizował źródło o wysokości dwustu trzech jednostek douriki.
– Żyje, ale jest ranny – powiedział sam do siebie. – Upiekło ci się. Będziesz dobrym odwróceniem uwagi, gdy te kundle już się pozbierają.
Upewnił się, że figurka znajduje się przyczepiona do spodni, po czym ruszył ku wybrzeżu. Spoglądał na swoje ręce by przywołać jeszcze raz to uczucie zdumiewającej siły. Za każdym razem kiedy używał swojego hadou był w szoku. Efekty techniki również stawały się coraz bardziej przerażające.
Pycha i duma przywołały dość niepokojący uśmiech na jego ustach.
– Czy tak właśnie czuli się poprzedni mistrzowie, którzy zabijali się o sekret ansatsukena?
Jego dłoń ponownie zaczęła emitować światło jednak nagle zatrzasnęła się w pięści.
Śmiech wypełnił kamienną głuszą, gdy wyprostował rękę i posłał malutki niebieski pocisk prosto w skamieniałe drzewo, którego uderzony fragment rozprysnął się na kawałki. Bez wątpienia była to jego najpotężniejsza nowa ulubiona technika. Żałował, że powrócił do niej dopiero po dziesięciu latach. Zastanawiał się co by było, gdyby odnalazł świątynię wcześniej.
Z kieszeni wypadł mu zegarek. Ten sam, który zdjął z ręki kustosza.
– Ciekawe co jeszcze było w tym sejfie… – zamyślił się biegnąc jak najdalej od martwego lasu. |
|
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-03-2011, 01:16
|
|
Drax – Do fragmentu zaczynającego się od "pół godziny wcześniej", rozważałem przyznanie Ci dziewiątki. Pal licho błędy stylistyczne i posiadanie Crucixa mimo braku umiejętności "koneksje", opowiadanie czytało się świetnie i planowałem to należycie docenić. Niestety, wszystko zaczęło się sypać, kiedy przedstawiłeś swojego wroga. Nie dość, że spaprałeś jego charakter (szpieg afiszujący się pochodzeniem i bez żadnego planu rzezi – totalne zaprzeczenie wszystkiego, co dotychczas udało mu się opisać na swój temat), to jeszcze przeciągnąłeś walki w sali balowej do pół godziny i znacznie osłabiłeś (i tak nienajlepszą) stylistykę. Niemniej, to wciąż jeden z najlepszych wpisów, jakie pojawiły się na Tenchi.
Ocena: 8/10
______________________________________________________________
Kalamir – Tego właśnie mi brakowało: dobrze scharakteryzowany przeciwnik. Szkoda, że popsułeś efekt kaszaniastym dialogiem z udziałem Keenana, płytką fabułą i prostackim językiem reszty wprowadzenia. Błędy? Nie napisałem o błędach? Umówmy się tak, że będę informował, kiedy nie popełnisz ich zbyt dużo. Mniej pisania dla mnie, mniej czytania dla Ciebie
Dobrze, że po scenie u kustosza trochę wziąłeś się w garść, bo ocena końcowa byłaby jeszcze niższa. Dialog z Draxem i taktyczna wpadka wyszły nieźle, choć oczywiście da się lepiej.
Walka, walka, walka... Zastanawiałem się, jak sensownie oddasz dysproporcję siły między Tobą a przeciwnikami. Poradziłeś sobie, ale wykorzystując monstrualną przewagę Chi i odpowiednie Eisai, zrobiłbyś to znacznie bardziej naturalnie. Walka z perspektywy silniejszego jest trudniejsza niż myślisz. Trzeba pilnować, by za szybko nie popsuć oponenta, bo czytelnicy nie będą mieli frajdy... Witaj w moim świecie
Motyw współpracy miałby więcej sensu, gdyby nie powyższe spostrzeżenie, jednak nawet pomimo tego wypadł dobrze. Wreszcie jakiś powiew fabularnej świeżości. Zakończenie już bez rewelacji. Mogłeś postarać się bardziej.
Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Draxa. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Coyote |
#4
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 25-03-2011, 23:04
|
|
Drax: Lorgan miał rację pisząć o jednej z najlepszych walk. Świetna fabuła i dialogi. Jak popatrzyłem na walkę Kalamira , tam też nie było za dużo planowania do akcji. Wszystko chyba jest OK. Pisz tak dalej a będziesz najlepszy w Babilonie i będziesz mógł wystartować do mnie , najlepszego w Khazarze
Kalamir: Trochę cieniej ale bez przesady. Fabuła była za prosta i część w lesie jakaś taka trochę na siłę ( choć zapowiadała się jak Predator ). Przy takich statach powinieneś wycierać Draxem podłogi a nie bać się jego czaru przenoszącego przedmioty. W ogóle to nie wiem czy wiesz , ale to powinna być teleportacja a nie telekineza
Drax: 8,5 (hardkor!)
Kalamir: 7 (dobrze ale jak na ciebie mogło być lepiej) |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
»Coltis |
#5
|
Agent
Poziom: Keihai
Posty: 358 Wiek: 36 Dołączył: 25 Mar 2010 Skąd: Białystok
|
Napisano 28-03-2011, 12:00
|
|
Drax, rodaku, niech Cię Lumen błogosławi.
Napisałeś kawał dobrego tekstu, który czyta się bardzo przyjemnie. Rozwijasz osobiste wątki swojej postaci, a także jej charakter i widać, że posiedziałeś nad tym chwilkę i ułożyłeś to sobie w głowie. Duży plus.
Tak jak Coltis, postanowiłeś być "po prostu żołnierzem" i za to drugi duży plus ,którego niestety nie mogę Ci policzyć do oceny ;D. Ale jako pomysł na postać od A do Z już jak najbardziej.
W swoich opowiadaniach budujesz nie tylko postać, ale i klimat. W każdym z epizodów z Twoim udziałem jest jakiś mrok i tajemnica. Babiloński mistycyzm stojący za przeszłością Draxa. [Lubię to! =b]
Nie zgodzę się z Lorganem co do przedstawienia przeciwnika. Toż to wykapany Kalamir! (no, może nieco przerysowany, ale sam się o to prosi ;D ). Może faktycznie nie powinien się afiszować pochodzeniem, ale reszta - cały on. Najśmieszniejsze jest to, że pisząc wprowadzenie dla jego postaci użyłeś stylistyki, jaką Kalamir się posługuje w swoich wpisach. Plus za walory humorystyczne ;P
Minusy to chaos jaki wprowadziłeś podczas walki, przydługi względem starcia wstęp (choć dobry, nie wiem może to teraz nowa jakość "walk", będę musiał wypróbować) i nieszczęsne przypisy, które staram się krytykować w każdym możliwym momencie. Wytłumaczcie to w opowiadaniu, albo zostawcie jak jest, jeśli gdzieś wcześniej była o tym wzmianka. Może leniwi sięgną do poprzednich prac, żeby się doedukować.
Ocena: 8 - zasłużona ósemka za kawał solidnej roboty. O ile pamiętam to wciąż góra mojej skali i wyżej nigdy nie dałem. Żeby dostać więcej musiałbyś mnie zaskoczyć czymś świeżym i mocnym.
Kalamir, ninja-rycerzu, tego się spodziewałem.
Czyli nie jest fantastycznie i mogłoby być lepiej.
Moim zdaniem nie trafiłeś z charakterem Draxa. Tortury, które zaproponowałeś są tępe i za grosz w nich finezji, a ponoć Babilończyk lubi się w nich rozsmakować. Poza tym nie służą niczemu innemu jak zmasakrowaniu ofiar, a chyba nie po to Hayt je stosuje. Zupełnie jakby go gówno obchodziło, czy się jeszcze czegoś dowie czy już nie.
Popełniasz dużo błędów - znów literówki i interpunkcja. Postacie nieraz wypowiadają jednym tchem kwestie z miejscem na co najmniej jedną pauzę.
Co mnie zdegustowało to przemycanie przekleństw z pomocą "y". Beznadziejny pomysł i bez smaku. [Nie lubię! =p]
Historia jakaś tam jest. Z początku niezła, potem coraz gorzej. Fajnie, że złapałeś się za figurki, bo odzyskiwanie dziedzictwa kulturowego i artefaktów pasuje do klimatu całej gry. Plus za to.
Z taką przewagą douriki faktycznie właściwym rozwiązaniem wydaje się wycieranie przeciwnikiem podłogi, ale cieszę się, że tego nie zrobiłeś.
Niestety wymówka, by tego nie robić mogła być znacznie lepsza i wolałbym w tym miejscu intrygę i wrobienie przeciwnika, niż atak bestii.
Ocena: 6,5 - dobrze, można poczytać i nie ma się wrażenia zmarnowanego czasu, ale zabrakło mi tu czegoś znowu. Tym razem nie przesadzałeś z "hajdukenami" i nie ociekałeś zajebistością więcej niż trzeba, ale wciąż to nie jest to, co chciałbym czytać. Rycerz-ninja. Mówią, że jak coś jest do wszystkiego to... sam wiesz. |
I wanna be the very best, like no one ever was. |
|
|
|
^Pit |
#6
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567 Wiek: 34 Dołączył: 12 Gru 2008
|
Napisano 28-03-2011, 18:04
|
|
Drax
Czytam sobie podrozdział pierwszy, tak mija sobie drugi i zastanawiam się czy nie dorwałem jakiegoś fajnego e-booka. Dobre opisy, świetne dialogi i trzymająca w napięciu fabuła. Motyw ze zbieraniem artefaktów jak z jakiejś powieści Żambocha.
Spatha w torbie - niezła musiała być, skoro pomieściła około metrowego miecza. Detal.
Cała akcja na statku, relacje między wykreowanymi przez ciebie bohaterami, wszystko jest tu perfekcyjne.
I zaczyna się zabawa. Pęknięte spodnie Kalamira to rodzaj uszczypliwości w stronę przeciwnika? Sala balowa we krwi, uciekający starszy pan i Kendeisson, którego opisałeś całkiem obrazowo.
Czytało mi się wyśmienicie. Gratuluję Drax.
8.5/10
Kalamir
Chaos na początku, literówka i fajny motyw lekko zniszczony. Zrozumiałem "prolog" tak że chodziło ci o kobietę, która gasiła papierosa na "jego" źrenicy. (kogo? Draxa?). Trochę brakło mi opisu wyglądu. Za to dobrze przedstawiłeś sadyzm przeciwnika.
Zakradnięcie się za gargulcem i gadka z Keenanem to motyw rodem z filmów akcji, do tego ten humor ("czerwony/niebieski drucik? <3"). Ciekawe jest też podejście przeciwnika do Lumena, które to wydaje się olewcze, a to nieprawda (chodzi o fragment: „Lumen z nami i kropka") gdyż zealota ten ma poważny stosunek do swego boga.
Lotnie w użyciu. Dobry motyw. Zaczyna się pojedynek w martwym lesie, pełen rykoszetów, skoków, obrotów i teleportacji.
Cytat: | Spatha, która przed chwila leżała w cieniu drzew nagle pojawiła się tuż obok jego żeber (wbita w konar stanowiący jego osłonę). Ten jybany miecz sam sobie przeleciał te trzy metry by mnie zaatakować? - zapytał się w myślach. |
Raz - dodatki w nawiasach może i wpływają na znajomość informacji, ale psują trochę wrażenie czytania powieści, zwłaszcza podczas opisywania walki.
Dwa - Bez myślnika, można było dać cudzysłów. Dało by się też uniknąć chaosu, przenosząc cytat twojej postaci do nowej linii i dać myślnik.
O, dobry motyw z ubezpieczaniem się wzajemnie w obliczu większego zagrożenia. Czekałem jednak aż przejdziesz do ataku, bo mając na pokładzie grubo ponad 3000 mocy taka watażka nie stanowiła by problemu. I doczekałem się:
Cytat: | Uwolniona moc była najpotężniejszych hadoukenem jakiego kiedykolwiek użył. |
... toteż Góra Patelniowa została ugaszona, razem z zamkiem Byczego Lucyfera, który rozleciał się na kawałki razem z wilkami".
Pył się rozwiał, ale:
Cytat: | Nigdzie nie było widać zeloty |
"- ups - burknął Kalamir - zabiłem go?
Scouter zapikał. Przeciwnik zażył senzu i ocalał"
Fajna walka, nawet bez spodziewanych "30 hit combo" i fruwających kończyn. Umiejętności Draxa dające przewagę, unikanie kul z Dragoona, ciężkie warunki w lesie, atak wilków i rosnąca moc Hadoukena. Trochę niedociągnięć to ma, no i mogłeś się przecież pozbyć wrogów samą aurą. Niemniej, czytało się dobrze.
7.5/10 |
|
|
|
*Lorgan |
#7
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 29-03-2011, 21:59
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Drax - 33 pkt.
Kalamir - 27,5 (31,5) pkt.
Zwycięzcą został Drax!!!
Punktacja:
Drax +45 (medal: Krzyż Żelazny)
Lorgan +5
Coyote +5
Coltis +5
Pit +5 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,16 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|