Typowy średniak. Przeciętnej jakości sceny walk, przeciętne postaci (poza Bobem, który niejako odstaje od standardów ze względu na swój styl i kolor skóry), dość przeciętna muzyka (w której znalazłem jednak kilka smaczków, jak choćby druga połowa openingu, okraszona bombowym tańcem Ayi ), do bólu przeciętna i przewidywalna fabuła oraz zdecydowanie zbyt długie retrospekcje.
Wśród tej monotonii i rutyny odnalazłem dwie postaci, które mi się spodobały - wspomnianą wcześniej Ayę i Bunshichiego. Pierwsza, mimo katastrofalnego Seiyuu (gorszy jest tylko ten od Shina) i dość płytkiej psychiki (coś a'la Orihime z Bleacha), nie mogła pozostać niedostrzeżona. Mam taki dziwny feler, że ujmują mnie osoby naiwnie i beznadziejnie zakochane (zwykle życzę im jak najlepiej). W TT niestety, wszystko poszło tak, jak bym tego nie chciał.
Spoiler:
Dziewczyna sporo cierpi i niczego nie zyskuje... Nie lubię takich motywów. Miłosny "happy end" jest dla mnie ważny.
Bunshichi jest z kolei bardzo dobrze wykreowanym "przyjacielem". Generalnie nie przepadam za tego typu bohaterami, jednak w jego konkretnym przypadku, wykonanie było tak dobre, że to, co zazwyczaj postrzegałem jako wady, okazało się zaletami.