Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Świątynia Haku-gami
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 02-06-2009, 12:07

6 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Altor

Saito wszedł ostrożnie do wnętrza tej przedziwnej struktury. Wprawdzie z zewnątrz wyglądała jak zwykły pagórek z otworem u podnóża, jednak zaraz po wejściu oczom ukazywał się bogato zdobiony freskami sufit. Przez stulecia farba złuszczyła się, pozostawiając po sobie jedynie kolorowe plamy. Sama zaś architektura pozostała niemalże nie tknięta. Wielkie kamienne kolumny podtrzymujące owalny strop, posągi gryfów strzegących wysokie na trzy metry kamienne drzwi. Zachwycony swoim znaleziskiem chłopak ruszył w głąb sali wyciągając aparat. Mógł sobie jedynie wyobrażać, jak cenne jest to znalezisko. Podniósł aparat do góry, jednak potknął się i upadł tuż obok ludzkiej czaszki. Przerażony krzyknął i panicznie odsunął się do tyłu. Gdy łapał oddech poczuł dwie szponiaste dłonie, które spoczęły na jego ramionach...

***

Jak wszystkim wiadomo Khazar jest pełen tajemnic. Jedną z nich jest położona na północy świątynia Haku-gami, w której za dawnych czasów czczono dziwaczne stwory o długich, sięgających do ziemi, szponiastych łapach. Zamieszkiwały one skomplikowane sieci jaskiń znajdujące się pod górą Knatri (4 675 m.n.p.m). W roku 456 p.n.e. plemię Haku odkryło owy kompleks korytarzy, a wraz z nim kreatury. Na pierwszy rzut oka przypominały małpy o czarnym futrze okrywającym chude ciało, wąskich czerwonych ślepiach oraz dwóch kościach wystających z łokci. Gdy ludzie z plemienia zobaczyli jak jeden ze stworów z niewiarygodną łatwością rozerwał na strzępy jednego z nich, uznali go wraz z resztą gatunku za wcielenia bogów. Stąd wzięła się ich nazwa Haku-gami (bogowie Haku). Monstra nie odznaczały się wysoką inteligencją, jednak nadrabiały to nadludzką siłą i ogromną prędkością. Rozkoszowały się za to smakiem ludzkiego mięsa, o czym nie mieli pojęcia ich nowi "wyznawcy". W noc po zakończeniu budowy świątyni, Haku zostali napadnięci i pożarci co do jednego. Tajemnica zostaje do tej pory utrzymana, gdyż żaden znalazca nie opuścił świątyni żywy.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
^Coyote   #2 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669
Wiek: 35
Dołączył: 30 Mar 2009
Skąd: Kraków
Cytuj
[Ninmu|Khazar] Próba odwagi

Podróż przez pustkowia trwała już dobry tydzień. Coyote wciąż nie był pewien kiedy będzie mógł powrócić do domu. Wszystko zaczęło się od wyzwania, które rzucił mu jeden ze współplemieńców.
- Uważasz się za pełnoprawnego Gunjina mimo, że nie odbyłeś próby odwagi? – Drwił nieustannie. – Dziwię się, że ktoś taki w ogóle został zaakceptowany przez Seikigun.
Młody łowca z północnego plemienia psowatych od lat marzył o wstąpieniu do armii. Sądził, że właśnie tam jest jego przeznaczenie – niemałe zresztą. Nie mógł jednak opuścić rodzinnych stron jako tchórz. Skoro rzucono mu wyzwanie, musiał się go podjąć i wypełnić tak, żeby nikt więcej nie ośmielił się podważyć jego pozycji. Zasugerował się popularną legendą o Haku-gami. Postanowił odnaleźć stwory i sprowadzić ze sobą skalp jednego z nich. Zabrał zapas wody i żywności, po czym nie mówiąc nikomu słowa wyruszył na Pustynię Rozpaczy...

Przed oczami wędrowca ukazało się spore wzniesienie z niewielkim otworem u podnóża.
- Czyżby mi się wreszcie poszczęściło? – Zapytał sam siebie z niedowierzaniem.
Nie tracąc czasu udał się w kierunku znaleziska. Nasyp okazał się większy niż początkowo przypuszczał, zaś otwór prowadzący do wnętrza wystarczający, żeby przeszedł przez niego dorosły człowiek.
- Oby tylko te Haku-gami nie były tak potężne, jak głosi legenda... – westchnął i wszedł do środka...

Wnętrze budowli przekraczało wszelkie wyobrażenia Coyota. Wysoki, bogato zdobiony freskami sufit przedstawiał jakieś rytualne obrządki, w których brali udział ludzie i dziwne, przypominające małpy stworzenia. Niewielka część z nich była bardzo dobrze zachowana, reszta wyglądała jakby czas nie obszedł się z nią łaskawie lub... nigdy nie została należycie dokończona. Ściany były gładkie i solidne. W ich pobliżu stały dwa, wysokie na ponad 3 metry kamienne posągi przedstawiające gryfy. Między nimi zaś mieściły się imponujących rozmiarów drzwi. Pech chciał, że były zamknięte. Przybysz wykorzystując całą swoją siłę pchnął jedno ze skrzydeł, które zgrzytając i oponując powoli odblokowało przejście.
Zupełnie niespodziewanie rozległ się ogłuszający ryk. Coyote szybko odwrócił się dostrzegając trzy kreatury wpełzające właśnie do sali. Wyglądały jeszcze gorzej niż w legendzie. Miały około metra sześćdziesięciu wzrostu, chude, owłosione sylwetki i po parze wąskich ślepi o kolorze krwi. Nie czekając ani chwili szaman ruszył do ataku. Lata polowań na niebezpieczną zwierzynę nauczyły go, że każda chwila zwłoki może tylko zaszkodzić – nigdy pomóc. Zwinnym ruchem wśliznął się bardzo blisko jednego z monstrów i posłał go kilka metrów w tył silnym uderzeniem w podbródek.
- Nie jesteście tacy twardzi jak mawiają – zadrwił, gdy ocenił skutek swojej ofensywy. – Chodźcie, miejmy to już za sobą...
Pomimo, że przeciwnicy prawdopodobnie nie rozumieli słów Khazarczyka, zrobili dokładnie czego od nich oczekiwał – rzucili się do szaleńczego ataku. Pierwszy zamachnął się swoimi długimi łapskami, podczas gdy drugi kłapiąc zębami mierzył prosto w gardło. Ataki były tak szybkie, że zdumiony szaman mógł tylko parować... próbować parować. Siła Haku-gami okazała się jeszcze bardziej niezwykła. Łapa pierwszego przerwała gardę i posłała oszołomionego człowieka z wielkim impetem w kierunku ściany. Zanim w nią przygrzmocił zdążył się instynktownie transformować i wykorzystując cztery kończyny przylepić do przeszkody, rozkładając całą prędkość najbardziej jak się da. Kości pozostały całe kosztem silnego odrętwienia.
Monstra nie czekały. Przypuściły jeszcze bardziej zajadłą szarżę.
- Przeklinam dzień, w którym pomyliłem odwagę z głupotą – wycedził przez zęby Coyote i zaczął uciekać w kierunku wyjścia.
Tam jednak już czekał potwór, który został uderzony na samym początku.
- Psia kość! – Wrzasnął i zawrócił ku wcześniej rozwartym drzwiom.
Cudem wyminął pozostałych przeciwników i zbiegł prosto w nieznane. Było ciemniej niż mógł przypuszczać. Gdyby nie wrażliwe, kojocie oczy byłby absolutnie bezradny. Tak przynajmniej przemieszczał się coraz dalej od prześladowców.
Ucieczka trwała jakieś dwadzieścia minut, kiedy szaman uznał wreszcie, że nie jest przez nikogo ścigany. Przez całą drogę starał się zapamiętać ile razy i w które strony skręcał – kolejny nawyk łowcy. Teraz pozostawało tylko określić...
- Gdzie ja do cholery jestem?
Dobyta z płaszcza zapalniczka oświetliła delikatnie okolicę. Pomieszczenie było okrągłe, duże i dość wilgotne. Na posadzce walały się ludzie i zwierzęce kości, trochę zniszczonych przedmiotów z różnych epok i cywilizacji oraz... cztery leżące nieruchomo na ziemi Haku-gami. Zaintrygowany Coyote zbliżył się do nich ostrożnie i przyłożył dwa palce do szyi jednego z nich.
- Jeśli te stworzenia mają puls – pomyślał – osobniki przede mną raczej są martwe.
Kiedy identyczny zabieg u drugiego stwora wykazał to samo, pojawił się pomysł.
- Oskalpuję to ścierwo i wyniosę się stąd bez narażania życia. Jeśli do mojego przyjścia wrota były zamknięte, musi istnieć jakieś inne przejście prowadzące na powierzchnię.
Ostre pazury bez trudu oddzieliły skalp od głowy martwego stworzenia. Szaman umieścił go w głębokiej kieszeni płaszcza i zaczął rozglądać się korytarzem wyglądającym na najbardziej bezpieczny. Możliwości były trzy, z czego jedna wiodła prosto w łapska trójki rozwścieczonych Haku-gami. Dwie pozostałe drogi były tak samo ciemne i tak samo nieznajome.
- I co teraz? – Westchnął. – Może wiatr wskaże mi drogę?
Płomień zapalniczki skierowanej w stronę korytarza prowadzącego w lewą stronę wydawał się delikatnie migotać.
- To może być moje wyjście...
Khazarczyk zaczął skradać się najciszej jak umiał. Przez pierwsze dwadzieścia metrów towarzyszyła mu tylko głucha cisza, ale później coś się zmieniło. Powiew niosącego świeże powietrze wiatru ogarnął jego ciało dokładnie w tym samym momencie, gdy ujrzał krwiste ślepia potwora czającego się w ciemnościach.
- Nie weźmiesz mnie żywcem! – Ryknął i rozpoczął desperacki bieg w kierunku źródła świeżego powietrza.
Haku-gami podążał tuż za nim rycząc co chwilę i parskając. Światło. Przed Coyotem ukazało się wyjście na zewnątrz. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i... Nagle w wyjściu pojawiła się jakaś sylwetka. Szczupła i nieludzka sylwetka. Szamanowi pozostało już tylko jedno wyjście.
- Miejmy nadzieję, że to zadziała... Toukai!
Stojący w wyjściu Haku-gami znieruchomiał. Rozejrzał się spokojnie i zaczął beztrosko lizać swoją łapę.
- To działa! – Uradował się w myślach Coyote. – Usunąłem z tego monstrum cały gniew!
Odwrócił się zwinnie na pięcie i użył tej samej techniki wobec drugiego stwora.
- Toukai!

Udało się. Droga powrotna była równie męcząca, jednak satysfakcja na myśl o tym, co powiedzą ludzie z plemienia, gdy zobaczą skalp Haku-gami zdawała się przyćmiewać wszystkie troski.


"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
Ostatnio zmieniony przez Lorgan 26-07-2009, 00:23, w całości zmieniany 3 razy  
   
Profil PW Email WWW
 
 
RESET_Twitch   #3 


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 23
Dołączył: 27 Maj 2013
Cytuj
[Ninmu|Khazar] Próba odwagi


Jesień w Khazarze jest chyba najsmutniejszą porą roku, bardziej przygnębiającą nawet niż zima. Jest to okres przemijania i jednocześnie powolnego obumierania. Cała natura roni wtedy swoje łzy nad usychającymi liśćmi, opadającymi igłami i brązowiejącymi trawami. Niebywałe piękno zaczyna powoli przygasać, a khazarczyków dopada nostalgiczny nastrój.

Twitch, tak jak i w poprzednim roku, pomagał staremu sprzedawcy eliksirów w przenoszeniu swojego sklepiku na kółkach gdzieś na obrzeża Koudaru. Mężczyzna był niski, przygarbiony, z długimi siwymi włosami i niewiele krótszą brodą. Ubrany był w fioletowe szaty, wyraźnie już wysłużone. Na rękach miał pozłacane bransolety, które utrudniały mu poruszanie dłońmi, ale mimo wszystko się z nimi nie rozstawał. Nigdy nie lubił zgiełku miast i wścibskich ich mieszkańców, dlatego też zawsze rozstawiał kramik gdzieś w oddali, blisko większych traktów lub miejsc odwiedzanych przez ludność.
Wokół wędrujących główną drogą khazarczyków falowały wysokie trawy smagane podmuchami wiatru. Szli powoli, choć może to chłopak szedł wolniejszym tempem, aby dostosować się do możliwości staruszka, a ten drugi starał się je po prostu utrzymywać. Ponieważ obydwaj lubili ciszę milczeli przez większość czasu, czasem tylko zamieniając kilka słów dotyczących błahych spraw, jak choćby pogoda. Po około 1,5 godziny dotarli do pierwszego postoju, znajdującego się pod starym, dużym drzewem, które od kilkunastu lat już nie wydawało liści na świat. Jego gałęzie były tak rozłożyste, że kojarzyć się mogły z korzeniami. Niektórzy twierdzili, że niegdyś w tych okolicach żył tak potężny khazarczyk, że potrafił gołymi rękoma wyrwać drzewo i wbić je w ziemię koroną, a to jest tego najlepszy przykład. Sklepikarz ze swoim pomocnikiem rozsiedli się wygonie, twarzami ku słońcu, próbującymi się przeciskać przez chmury. Starzec po chwili wygrzebał jakieś zawiniątko z postawionego obok wozu i założył na nos okulary, wiszące na jego szyi.
- Pamiętasz to jeszcze? - powiedział nagle lekko zachrypniętym głosem, odwijając niewielką książeczkę z wytartymi brzegami. Twitch odpowiedział skinieniem głowy przyglądając się jej przez chwilę.
- Gdy przeczytałem go po raz pierwszy, trudno mi było w to uwierzyć. Przypomniało mi to jednak odległe już czasy, mojej młodości i przygód w których brałem udział - odparł zaraz spoglądając w niebo. Po czym przeniósł wzrok na dziennik i przewertował kilka stron do przodu.
- Przyznam jednak, że byłem bardziej cierpliwy niż Ty, słuchaj tego - dodał śmiejąc się głośno.

Jestem już 3 dzień w podróży, według mapy powinienem już widzieć wejście do świątyni Haku-gami, ale go nie ma, albo ja go nie widzę, albo ta mapa jest lipna. Cholera jasna kręcę się w kółko już od kilku godzin.

- Dalej było już nieco mniej wesoło, ale za to bardzo ciekawie - rzucił przerzucając parę kartek i poprawiając okulary na nosie.

Nie dość, że jestem głodny to jeszcze niedługo zapadnie zmrok. Zauważyłem pewną jaskinię z wyżłobionym, zdobionym wejściem. Może ktoś ją zamieszkuje, albo chociaż znajdę tam schronienie.
(...) Brak mi słów na opisanie tego co zobaczyłem. Nawet nie jestem pewien co dokładnie widziałem. Myślę jednak, że w końcu znalazłem świątynię Haku-gami. Zajrzę do niej jutro. Jest ciepło i niebo jest bezchmurne więc przenocuję dzisiaj na tej sośnie, przynajmniej widok mam ładny...


Po przeczytaniu tych dwóch fragmentów sklepikarz wybuchnął gromkim śmiechem, wiercąc się w miejscu i uderzając rękoma o kolana.
- Wybacz młodzieńcze, ale zawsze jak to czytam nie potrafię się opanować. Wyobraźnia działa, choć w dalszym ciągu się zastanawiam z jaką prędkością wyfrunąłeś z tej jaskini i jak wysoko wleciałeś na te drzewo - powiedział rechocząc. Dla Nightwinda nie było tak do śmiechu. Na samą myśl o tamtych wydarzeniach jego serce zaczęło bić mocniej. Wciąż pamiętał ten moment, kiedy to się potknął i znalazł się pomiędzy dwoma włochatymi monstrami z wyłupiastymi oczyma, które chciały chwycić go w swoje objęcia. Po dłuższej chwili silący się na powagę staruszek wrócił do lektury.

Gdy przebudziłem się następnego dnia wszystko wyglądało normalnie. Nie było żadnych potworów, panowała cisza, przerywana czasem świergotem przebudzających się ptaków. Wszystko w porządku, jedynie niemiłosierny ból pleców mi doskwierał. Nocleg na wierzchołku drzewa nie był chyba jednak najlepszym pomysłem. Powoli zleciałem na ziemię rozglądając się zachowawczo w koło. Nic. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem ku wejściu świątyni. Tym razem nie wparowałem do środka jak do siebie, co to, to nie. Światło oświetlało jedynie wejście, więc nie mogłem zobaczyć zbyt wiele, a w ciemnościach nie miałem zbyt wiele szans. Postanowiłem rozegrać to inaczej. Zmieniłem się i i stanąłem na przeciw wejścia. Wyciągnąłem singera i oddałem kilka strzałów przed siebie, kierując je do wewnątrz. Poddenerwowany, w pełnym napięciu czekałem na efekty. Czułem jak krople potu ścigają się po moich plecach. Nagle usłyszałem tupot. Był niezwykle głośny i mocny. Dosłownie kilka sekund później z jaskini, niczym z procy, wyskoczyła potężna bestia rzucając się na mnie ze złowieszczym porykiwaniem. Natychmiast ruszyłem w górę, jednak potworowi udało się mnie chwycić za nogi. Czułem jak jego długie, ostre szpony tną moją skórę zaciskając się powoli. Próbowałem go zrzucić, jednak bez skutku. Zaczął mnie ściągać w dół, do ziemi. Zauważyłem, że ze świątyni wyłazi jeszcze trzech. Nie myśląc dłużej chwyciłem za katanę i zacząłem ciąć monstrum po łapach, odrąbując je po kolei. Gdy to zrobiłem wydał z siebie tak głośny ryk, że wydawało mi się, że popękały mi bębenki. Wzleciałem wyżej, tak aby znaleźć się kompletnie poza zasięgiem rozwścieczonych bestii. Przeładowałem singera i zacząłem strzelać do nich z powietrza. Porykując stale zaczęły wycofywać się z powrotem do świątyni. Zauważyłem, że moje pociski nie robiły na nich większego wrażenia. Mimo tego, że wyraźnie trafiałem one chyba nawet tego nie odczuwały. Nie spodziewałem się, że będą aż tak silne. Nie czekałem dłużej na ich powrót. Złapałem odrąbaną wcześniej łapę jednego z potworów i odleciałem jak najdalej się tylko dało. Jeszcze przez długi czas nie mogłem się uspokoić, choć miałem świadomość, że udało mi się zwyciężyć. I to mnie cieszyło...
   
Profil PW Email
 
 
»Cichy   #4 
Szaman


Poziom: Wakamusha
Stopień: Jizamurai
Posty: 11
Wiek: 37
Dołączył: 22 Cze 2010
Cytuj
[Ninmu|Khazar] Próba odwagi

Złe wiadomości bardzo szybko rozprzestrzeniały się w niewielkiej miejscowości, gdzie mieszkał Nataniel. Każdy znał tu każdego, więc wieść, o Próbie odwagi członka plemienia, była jednym z najgorętszych tematów ostatnich dni.
- Nocny wilk ma ruszyć na poszukiwania Haku-gami. Taką wybrał próbę. – Powiedział starzec, siedzący przy sporym ognisku, wraz z innymi seniorami. Całe jego ciało pokryte było tatuażami, długie i rzadkie włosy opadały na kościste ramiona. Na kolanach trzymał, położoną w poprzek, sękatą laskę ozdobioną piórami i kolorowymi szmatkami. Jego wygląd niczym nie odbiegał od reszty zebranych, grzejących teraz stare kości przy cieple ogniska. Po chwili, kolejny ledwo słyszalny głos, zagłuszany przez skwierczące płomienie, przerwał ciszę.
- Hmm… Siwy bizonie, zasiadasz w radzie. Dlaczego więc zgodziłeś się na tak nierozsądne postępowanie? Nie stać nas na utratę mężczyzny, szczególnie będącego w pełni sił. – Wyraziła swoje wątpliwości Ognista strzała. Kobieta należała niegdyś do nieustraszonych wojowników, a mimo to, uważała tą wyprawę za samobójstwo. Z resztą nie tylko ona, ale jako jedna z nielicznych, odważyła się nazwać rzeczy po imieniu. Minęła dłuższa chwila, zanim starzec, siedzący naprzeciw niej, odpowiedział na zadane pytanie. Widać było, jakby starał sobie przypomnieć zeszłą noc, kiedy to Nataniel oznajmił o swoim wyborze.
- Sprzeciwiałem się, jednak… Nie widziałaś jego oczu, Ognista strzało. Nie wiesz jaka płonęła w nich determinacja. Mimo, że jak to ma w zwyczaju, nie wypowiedział więcej niż kilka słów, to jego oczy przekonały mnie, że jest w stanie tego dokonać. Ja… uwierzyłem mu. – Głos starca delikatnie drżał. Jednak nie było to spowodowane słabością, a ekscytacją na myśl o mężczyźnie, który pokusił się o dokonanie niemożliwego. Następnego ranka, duża grupa osób, w milczeniu żegnała samotnego wędrowca, który ruszył w poszukiwaniu chwały. Słowa nie były potrzebne i w jedynie kilku gestach, zakochana para, dała wyraz swym uczuciom.
- Wrócę… - To były ostatnie słowa Nocnego wilka, jakie wypowiedział tego dnia, do swej małżonki, w trakcie pożegnalnego uścisku.

***

- To już tydzień, odkąd przekroczyłem granicę pustyni, a wy nadal macie na mnie chrapkę? – Rzucił w niebo mężczyzna, kierując swoje słowa do, latających mu nad głową padlinożerców, węszących łatwy łup. Zapewne miały powody by interesować się samotnikami, wkraczającymi na ich terytorium. Khazarczyk jednak nie miał zamiaru dawać za wygraną. W kurtce miał jeszcze zapas modyfikowanej żywności, a w plecaku wody na parę dni. I o ile nie umrze w wyniku jej braku, to czas mijał bezlitośnie, a musiał wziąć pod uwagę jeszcze drogę powrotną. Co gorsza, nie orientował się gdzie jest, gdyż dwa dni temu, przyrządy jakie przy sobie nosił, najnormalniej w świecie oszalały.
- Dwa dni. – Powiedział do siebie, gdy słońce zaszło, a on sam zarządził postój. Tyle czasu sobie dawał, zanim będzie zmuszony wracać. Rozejrzał się dookoła w nadziei, że w półmroku uda mu się dojrzeć cokolwiek, jakiś ślad wejścia do świątyni, jednak cud się nie zdarzył. A właściwie zdarzył, ale dopiero po chwili. Gdy upuścił plecak na wyschnięte podłoże, usłyszał coś niepokojącego. Jakiś szmer czy też skrzypnięcie. Automatycznie, jego zmysły zostały postawione w stan największej gotowości. Nerwowo rozglądał się dookoła siebie w poszukiwaniu zagrożenia. Kolejny dźwięk, nieco głośniejszy i tępy. Napiął mięśnie, gotów by odeprzeć jakikolwiek atak, który nastąpił nie zza pleców a spod nóg. Właściwie nie był to atak, a obsunięcie ziemi, które spowodowało, że dostał się do niewielkiego pomieszczenia, pod powierzchnią. O dziwo, nie narobił zbyt wiele huku i całe wydarzenie można by uznać za nieszkodliwe, gdyby nie swąd jaki tu panował. Stęchłe powietrze uderzyło jego nozdrza z siła młota kowalskiego. Pogrążony do pasa w lawinie ziemi, zaczął kasłać, starając się jednocześnie wydostać z pułapki. Udało mu się to po kilku minutach i dopiero wtedy pozwolił sobie na zapoznanie z miejscem, gdzie znalazł się pod przymusem natury. Otrzepawszy się z kurzu, z niewielkim płomykiem nadziei, ruszył w mrok przez jedyne drzwi w pomieszczeniu. Słońce skryło się już za horyzontem, nie dzieląc się zbawiennym światłem. Jedynym ratunkiem była bestia, żyjąca głęboko w duszy mężczyzny. Zamknąwszy oczy, przywołał ją do siebie i gdy otworzył ponownie oczy, mrok ustąpił w nieznacznym stopniu. Dopiero teraz na ścianach dostrzegł płaskorzeźby, mniej lub bardziej uszkodzone przez ząb czasu. Wraz z kolejnymi krokami, powietrze stawało się cięższe, jakby formowało coraz gęstszą barierę, nie pozwalając by mężczyzna przedarł się dalej. Panująca wkoło cisza była niepokojąca. Jeśli faktycznie jakimś trafem, odnalazł świątynię Haku-gami, to gdzieś w jej zakamarkach, musiały się kryć stwory z legend. Klucząc korytarzami miał jednak wystarczająco dużo szczęścia, by nie spotkać tutejszych mieszkańców. Wraz z zagłębianiem się w podziemną budowlę, mógł zobaczyć coraz lepiej zachowane ornamenty. Sylwetki przedstawiające zwierzęta czy tez ludzi, wydawały się być żywe. A z pewnością miały w sobie, w tej chwili, więcej życia niż walające się wzdłuż ścian, poobgryzane kości i czaszki. Gdy jego oddech, po kolejnych kwadransach wędrówki, stał się ciężki a na skroni i plecach pojawiało się coraz więcej potu, przed nim ukazały się dość duże, drewniane wrota, wzmocnione żelaznym obiciem. Całe oblepione pajęczynami, jasno dawały do zrozumienia, że żaden z plądrujących te miejsce, nie zdołał tu dotrzeć. Nie zastanawiając się zbyt długo, mężczyzna naparł na nie swoim ciałem, a te, o dziwo otworzyły się z cichym skrzypnięciem, po którym nastąpiło nieco głośniejsze, złamanie jednego z zawiasów. Mężczyzna syknął na niegrzeczny przedmiot i pogroził mu palcem. Wytężył słuch jednak nie zdołał nic usłyszeć. Nawet jeśli ktoś tu jeszcze przebywał, to nie usłyszał, że ma gościa. Nocny wilk zrobił kolejne kilka kroków. Pomieszczenie było niewielkie i w porównaniu z resztą budowli, którą zdołał zwiedzić, niezwykle surowe i skromne. Ściany i posadzka wyłożona była gładkim kamieniem, brakowało to jakichkolwiek zdobień czy chociażby mebli. Puste pomieszczenie nie przechowujące w sobie nic, poza jednym wyjątkiem, którym była czarna, metalowa skrzynia na samym środku, pokryta grubą warstwą kurzu. Nie zastanawiając się długo, mężczyzna podszedł pośpiesznie do znaleziska i otworzył wieko.
- Chodźcie do wujka… - To były jedyne słowa jakie zdołał wyszeptać. W środku, wśród wielu przedmiotów, największą jego uwagę przykuł pas i bransolety, które po prostu musiał przymierzyć. Zakładając ostatnią z części, był zbyt pochłonięty znaleziskiem i nie zauważył jak wieko skrzyni powoli acz sukcesywnie, przechyla się, wyłamując zardzewiałe zawiasy. Dopiero ogromny huk uderzenia metalu o kamień, przywołał go do porządku. Na jego twarzy wypełzł grymas, gdyż echo w niewielkim pomieszczeniu, zintensyfikowało doznania. Nie to jednak było jego największym zmartwieniem w tej chwili. Korytarzami nadciągnęły inne, złowieszcze dźwięki. A dokładniej wrzaski, jakich Nataniel nie słyszał w swoim dość długim już życiu. Wrzaski mrożące krew w żyłach, paraliżujące ciało i odbierające zdolność racjonalnego myślenia. A wraz z nimi pojawiły się wszystkie plotki, jakie krążyły o bestiach zamieszkujących te miejsce. Nie był tu sam. Strach wpompował adrenalinę do żył, a chęć przeżycia, zmusiła jego mięśnie do działania. Zostawiając skrzynie, wybiegł na zewnątrz kierując się korytarzem, którym się tu dostał. Serce waliło jak szalone, za każdym razem gdy słyszał, jakby się zdawało, zbliżające się piskliwe wrzaski. Mężczyzna nie należał do strachliwych, jednak nie był w stanie powstrzymać drgania rąk i dreszczy, co chwila przeszywających jego ciało. Wydawało mu się, że odgłosy uderzają z każdej ze stron. Nie raz wstrzymywał nagle oddech, gdy poczuł za plecami czyjąś obecność, przemykającą wzdłuż korytarzy. Biegł. Biegł ile miał sił, gubiąc drogę i odnajdując ją na nowo. Mimo całej swej szybkości, kluczenie korytarzami wydawało mu się wiecznością, jednak wreszcie w oddali odnalazł prześwit. Wtedy też poczuł piekący ból wzdłuż pleców i pisk, mający swoje źródło tuż nad jego uchem. Nie obejrzał się, a jedynie przyśpieszył. Wyskoczył z dziury jak z procy i jedynie jego wyszkolenie, pozwoliło mu zapanować nad sobą przez chwile, by sięgnąć po pozostawiony na ziemi plecak z wodą. Wciąż uciekał od miejsca, które z pewnością będzie wracało do niego w snach. Uciekał, dopóki całkiem nie padł z wyczerpania.
Ostatnio zmieniony przez Cichy 23-06-2010, 18:43, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
RESET_Dann   #5 


Poziom: Keihai
Posty: 3
Dołączył: 01 Lis 2014
Cytuj
Wataha wilków przeczesywało jeden z licznych Khazarskich lasów. Jeden z nich, olbrzymi, czarny, żółtooki basior, ważący na oko grubo ponad 100kg spojrzał w kierunku pobliskich krzaków. Powoli ruszył ku nim.
***

Dann „Kitty“ Haze i kilku innych Khazarczyków z jego plemienia wyruszyło na polowanie. Po kilku godzinach poszukiwania przyszłej zdobyczy, grupa spostrzegła małą wilczą watahę. Jednak mimo iż bestii było mało, nadrabiały to wielkością. Każdy z nich miał grubo ponad 1m wysokości i ważył przynajmniej 100kg. Prawdopodobnie przewodził im jeszcze większy niż reszta, czarny, żółtooki samiec.
-Słuchajcie, te wilki będą naszym trofeum, więc proszę was, nie poszatkujcie ich za bardzo- powiedział Shaav. Był on bardzo wysoki, miał przeszło 2m wzrostu oraz pokaźną muskulaturę. Został mianowany przywódcą polowania ze względu na swój wiek oraz doświadczenia życiowe. Dzięki wielu latom takich plemiennych polowań, stał się jednym z najlepszych łowców w promieniu kilkudziesięciu kilometrów.
-Shaav, nie sądzisz, że powinniśmy sprawdzić młodych? Wydaje mi się, że to idealna okazja by się wykazali- zauważył Raazin- jeden z rady plemienia. Widząc aprobatę dowódcy, kontynuował.
-To co, dzieciaki? Który chce udowodnić, że urodził się jako łowca, a nie ofiara?
-Phi, w pojedynkę te gnojki nie upolowałyby nawet muchy. Martwej muchy!- parsknął Gargo, kolejny z rady.
-Zamilknij, Gargo. Dobrze wiesz, że ja bez problemu bym temu podołał. W końcu nikt w wioski nie może mnie nawet zadrasnąć w walce- Dann wreszcie włączył się do rozmowy- Czy jeśli przyniosę wam ciało tego wielkiego basiora, przyjmiecie mnie do grona najsprawniejszych wojowników. I nie mówcie mi, że jestem na to za młody, nawet ty Shaav jesteś ode mnie słabszy.
-Naucz się szacunku, gnoj...- zaczął Gargo ale natychmiast mu przerwano.
-Cisza! Dobrze, jeśli zdołasz pokonać to stado, zastanowię się nad twoim członkostwem, Dann- zarządził Shaav i podstawił pod nos Dann’a rękę- Weź to, dobrze wiem, że jesteś świetnym strzelcem. To moja ulubiona kusza, więc nie zniszcz jej.
-Dzięki Shaav, ale mam zamiar rozprawić się z nimi gołymi rękami.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, Dann wyskoczył z buszu, w którym dotąd się chował. Zanim wylądował na ziemi, zdążył się przemienić

***

Dzień później. Ranek. Miejsce obrad rady plemienia.

Dann siedział po turecku na podłodze. Wokół niego zasiadali Mędrcy- członkowie rady.
-Naprawdę sądziłeś, że to mądre wyjść naprzeciw stadu olbrzymich wilków bez żadnej broni?!
-Jesteś nieodpowiedzialny!!! Mówiliśmy ci żebyś nie używał mocy duchów nadaremno!!!
-Jeśli dalej będziesz tak postępować, nie dość, że nie będziesz jednym z elitarnych wojowników, to w dodatku możesz zginąć.
Dann odchylił się do tyłu, zadarł głowę do góry i... ziewnął.
-Jesteś młodym gnojkiem i tyle!
-Hej, Gargo! Jeśli nie przestaniesz do każdego zdania dodawać słowo „gnojek“ to nawet maska nie sprawi, że będziesz incognico- zadrwił „Kitty“
-Ty...
-Może gdybyś przyniósł nam głowę potwora Haku-gami to byś został członkiem elity... ale teraz nic nie zrobisz. Spróbuj za kilka lat-zażartował któryś z radnych. Jednak Dann nie uznał tego za żart. Poczekał aż skończą go mieszać z błotem i ruszył w kierunku swojego mieszkania. W jego głowie wciąż kłębiły się myśli o tym co usłyszał.

***

Dzień później. Wschód słońca. Brama wioski.

Młody Khazarczyk w celu zdobycia tytułu elitarnego łowcy postanowił ruszyć w podróż. W podróż do świątyni Haku-gami. Wstał o wschodzie słońca i zarzucił na ramię spakowaną poprzedniego dnia torbę. Miał w niej wszystko, czego potrzebował: wodę, jedzenie, mapę, kompas a nawet poduszkę na wszelki wypadek. Po sprawdzeniu zawartości plecaka, Dann obejrzał się po raz ostatni na wioskę. Podczas wschodu słońca było wyjątkowo piękne. Na dachach ze strzechy odbijały się czerwone refleksy. Słońce sprawiało również, że kontury domów były złociste. Kitty’emu nagle odechciało się tytułu. Po prostu nie chciał opuszczać swojego domu.
Próbując się otrząsnąć, uderzył się otwartą dłonią w twarz. By nie czuć tęsknoty, już więcej podczas tej podróży nie spojrzał w stronę miejsca, w którym się wychował.

***

2 dni później. Południe. Świątynia Haku-gami.

Po 2 dniach oczom Dann’a ukazało się miejsce, do którego zmierzał. Z początku widział tylko spory pagórek, lecz kiedy się po nim wspiął, ujrzał schody prowadzące w dół. Gdy postawił na nie stopę, poczuł, że coś pęka pod jego bosą stopą. „To“ wbiło mu się w skórę. Gdy sprawdził czym było „to“, okazało się, że nadepnął na kość jakiegoś małego zwierzęcia, najpewniej myszy. Gdy zrobił następny krok, noga ześlizgnęła mu się ze schodka. Chłopak bezskutecznie próbował utrzymać równowagę- spadł na sam dół. To co tam zobaczył całkowicie zaparło mu dech w piersiach. Na suficie widniały przepięknie wykonane freski, jednak w niektórych miejscach farba prawie całkowicie się złuszczyła. Mimo niesamowitego wykonania, to co zostało na nich przedstawione pozostawiało wiele do życzenia. Chodzi mianowicie o straszliwe bestie podobne do małp, które walczyły z ludźmi.
-Więc to są te potwory, które mam pokonać? Ciekawe...- Dann był lekko zmieszany. Sądził, że będą bardziej... nieludzkich kształtów. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że leży na podłodze. Wstał i otrzepał ubranie z kurzu. Dopiero po tym spostrzegł kamienne filary i drzwi. „Broniły“ ich dwa posągi przedstawiające gryfy a na jednym z nich siedziało coś co miało chyba przypominać tę bestię z fresku. Tylko że „jeździec“ się poruszał. Dopiero wtedy Dann zrozumiał co to znaczy. Niestety, było już zbyt późno, Haku-gami był już nad Khazarczykiem. Tuż przed ciosem szponów, Dann się transformował i obiema rękami zablokował atak. Mimo straszliwego bólu i krwi cieknącej z jego prawego przedramienia, chłopak nadal myślał trzeźwo. Wycofał się pod najbardziej oddaloną sciane i błyskawicznie rozejrzał. Filary, posągi, żyrandol... co mógł wykorzystać? Żyrandol! Właśnie! Młodzieniec odbił się od ściany w ostatnim momencie, tam gdzie przed chwilą była jego głowa, teraz łapa bestii rozdzierała powietrze. Gdy szybował w powietrzu, chwycił się ogonem żyrandola a uzbrojonymi w pazury dłońmi, złapał małpiszona za ramiona. Wygiął całe swoje ciało i użył kończyn niczym katapulty. Małpi bożek uderzył plecami o ścianę, lekko ją uszkadzając. Po chwili potwór ogarnął się i spojrzał swoimi wąskimi, krwistoczerwonymi ślepiami prosto na szamana. Chłopak stał już na ziemi czekając na ruch przeciwnika. Ten jednak robił to samo. I Khazarczyk, i Haku-gami skoczyli ku sobie w tym samym momencie. Zaczęli wymieniać ciosy; Dann był słabszy jednak nadrabiał to szybkością, niestety małpa nie dawała się trafić. Przez chwilę walczyli w zwarciu, gdy nagle łowca użył jednej z podstawowych umiejętności Khazarskich szamanów- skunksa. Pierwszy cios był lewym prostym, a następny potężnym prawym sierpowym, przy którym Haze nienaturalnie wygiął swoje ciało. Cios był o tyle silniejszy, że Haku-gami „nadział się“ na pięść Dann’a. Potwór prawie upadł lecz chłopak nie pozwolił mu na to, cały czas zasypując gradem ciosów. Po kilku chwilach bestia padła, cała w głębokich zadrapaniach. Dann dobił ją, przebijając szyję swoimi szponami.
-Grrrrrrrawrr- zabrzmiał ryk z drzwi strzeżonych przez gryfy. Chłopak czym prędzej zabrał ciało potwora na zewnątrz i tam wziął między innymi jego skalp, pazury i zęby jako dowód powodzenia misji. W ten sposób Dann wyruszył z powrotem do domu.

***

2 dni później. Ranek. Kilka kilometrów od wioski.

Dann znajdował się już całkiem niedaleko wioski. Nadal czuł znamiona niedawnej walki. Mięśnie piekły go niemiłosiernie, jakby ktoś wylał na nie płynny metal, a ramiona były posiniaczone. Na jednym z nich widniały ślady pięciu szponów, na szczęście już powoli się zasklepiały. Wszystkie te obrażenia zadał mu jeden cios Haku-gami. Bał się myśleć co by się działo gdyby walka się przeciągnęła lub bestia uderzyła go centralnie w jakiś punkt witalny.
-Dann? To ty?- zabrzmiały słowa za szamanem. Ten natychmiast się odwrócił, by sprawdzić kto (lub co) jest ich nadawcą. Pomiędzy drzewami stał Shaav! Jego wyniosła zazwyczaj sylwetka, zdawała się teraz mała, skulona. Całe jego ciało pokrywała krew.
-Shaav... Co ci się do diabła stało!?
-Gdzie byłeś? Tylko błagam, powiedz że nie w świątyni Haku-gami...
-O czym ty mówisz!? Kto ci to zrobił?
-Odpowiedz!- Dann pierwszy raz słyszał w jego głosie gniew.
-Tak, byłem w świątyni! I zabiłem jednego Haku-gami! Rozumiesz co to znaczy? Będę mógł zostać jednym z was.
-Już nie ma „nas“...
-O czym ty mówisz?- młody szaman nic nie rozumiał ze słów swojego mentora.
-Zemściły się! Ty zabiłeś jednego z nich, a one zmasakrowały każdego z wioski! Nie oszczędziły nawet kobiet i dzieci! Przeżyłem tylko ja. A to wszystko twoja wina...
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #6 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj
[Ninmu] Tablica zleceń - Kazuya Ishiro

Higure, 21 sierpnia br. godz 21:43


Sporej grubości koperta gładko przesunęła się po marmurowym blacie biurka prosto w moje ręce. Nie byłem zadowolony. Przez chwilę mierzyłem pakunek wzrokiem. Za duży i za ciężki jak na pieniądze. Zresztą, wcale nie spodziewałem się wynagrodzenia. Nie za to zlecenie. To było wyjątkowe. Miałem dług do spłacania i dlatego się tu znalazłem. Z drugiej strony biurka, z zza zasłony z gęstego tytoniowego dumy, Kazuya Ishiro szczerzył się do mnie, przy okazji prezentując w pełnej klasie dwa szeregi pozłacanych zębów. Miał mnie w garści. Może nie siedziałem mu w kieszeni, ale ten jeden raz, mógł żądać ode mnie wszystkiego. Taka była cena za pomoc w pozbyciu się babilońskiego ścierwa. Mogłem mieć tylko nadzieje, że nie będę zmuszony do zrobienia czegoś wbrew swoim zasadą.
- to jedno zlecenie i jesteśmy kwita, zgadza się ? – odezwałem się w końcu podnosząc kopertę i otwierając ją powoli.
- Tak, dokładnie tak.
Na wpół wyrechotał, na wpół wypowiedział te słowa. Przeszedł mnie dreszcz. Ten człowiek słynął ze swojej bezwzględności w dążeniu do celu. Lepiej było by nie mieć z nim na pieńku. W myślał przeprowadzałem rachunek sumienia. Czy znajomość z nim tak bardzo mi pomogła ? Niestety tak. Nikt i nic tak nie otwiera drzwi jak list polecający podpisany przez tego biznesmana. To dzięki niemu, w tak krótkim czasie, byłem w stanie wyrobić sobie liczne kontakty na całym świecie. Sporo też udało mi się zarobić na tej znajomości. Jego rekomendacja była dla mnie bezcenna.
- Oczywiście dalej jestem do Pana dyspozycji po tej misji, ale już na starych zasadach.
Oczekiwałem ciętej riposty w jego stylu. Coś o tym, że i tak potrąci mi z następnego zlecenie. Zaskoczył mnie.
- Nie wiem czy będziesz miał czas na takie dorywcze pracę, synu.
Kąśliwy uśmiech, który przemknął po jego twarzy został szybko zamaskowany, przez wędrujące do ust cygaro. Zaintrygował mnie. Wiedział, że nie będę pytał i że nawet nie muszę. Jego myśli były wyraźne, jakby z premedytacją podsuwał mi je prosto pod nos. Po raz kolejny utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ten szczwany lis doskonale orientuje się w moich mocach.
- Więc czeka mnie awans ?
- Ja tego nie powiedziałem – skwitował krótko, zresztą zgodnie z prawdą. – Może skończymy te ceregiele i weźmiesz się w końcu do roboty ? Na dachu czeka już śmigłowiec.
- Tak jest Sir.
Jak zwykle ukłoniłem się nisko i z na wpół rozpakowaną kopertą wyszedłem.
W windzie przyjrzałem się papierom. Pierwszym co rzucało się w oczy była kopia sporej, starej mapy, przedstawiającej południowo-wschodnią część pustyni rozpaczy. Kilka raportów geograficznych odnośnie tamtego regionu, oraz liczne zapiski podróżników. Westchnąłem przeglądając ten bałagan. Nie przepadałem za tak archaicznym sposobem przekazywania informacji. Dane cyfrowe były o wiele wygodniejsze i można je było przejrzyście posegregować. Będę musiał zająć się tym w drodze. Już miałem wepchnąć wszystko z powrotem do koperty, gdy w oczy rzucił mi się jeszcze jeden dokument. Był inny niż reszta. U góry strony znajdował się blok nieregularnych, nic nie znaczących znaków. U dołu analiza kryptologiczna. Z tyłu głowy coś zaczęło mi świtać. Odruchowo ciągnąłem po beeper. Wywołanie odpowiednich danych zajęło mi chwilę. To był szyfr z Shan’en!
Ludzią Ishiro zdołał go rozgryść! To dlatego tak się szczerzył. Wiedział, jak bardzo wszyscy starali się rozwiązać zagadkę manuskryptu. Można tego człowieka nienawidzić, ale z całą pewnością nie można go nie doceniać.
Winda delikatnie wyhamowała, otwierając wyjście na lądowisko umieszczone na dachu. Faktycznie, transport już czekał. Wciąż byłem w szoku. Podniecenie gotowało się we mnie ze zniechęceniem. Leciałem odnaleźć legendarny grobowiec Dzin Hada'erna. Niestety miałem zrobić to nie ku chwale ojczyzny, a na zlecenie tego liczygrosza.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy to jakiego piekła cię wysyła…
Niski głos Thekkala dobiegał z za moich pleców. Nie zauważyłem kiedy się zmaterializował. Nie pierwszy raz zaskoczył mnie w ten sposób.
- W miejsce zwane „świątynią Haku-gami” – wyrecytowałem z kartki.
Wiedziałem jednak, że nie o taką odpowiedź mu chodziło. Jeżeli sprawa szła o historię, on zawsze wiedział lepiej. W jego przemądrzałym tonie z jakim zadał pytanie, wyczułem, że i tym razem jest podobnie.
- To miejsce zostało wymazanie z ludzkiej pamięci nie bez powodu. Zasiedlają je demony.
Roześmiałem się, szybko jednak wróciłem do poważnej miny. Nigdy nie wiedziałem kiedy mówi poważnie, a kiedy żartuje. Jego głos zawsze sprawiał wrażenie beznamiętnego, pozbawionego wszelkich emocji.
- daj spokój. Nic gorszego niż „człowiek pochodnia” raczej nas tam nie spotka. Prawda ?

Pustynia Rozpaczy, Świątynia Haku-Gami, 27 sierpnia br. godzina 19:20

Wynajęty łazik gładko sunął po pustynnych piaskach. W milczeniu obserwowałem wyświetlaną przez beeper mapę. Wszystko wskazywało na to, że jestem na dobrej drodze. Na ostateczne potwierdzenie nie musiałem już długo czekać. Przede mną, zamajaczył na horyzoncie obrys samotnego wzgórza. Jeżeli wierzyć przyrządom, od celu dzieliła mnie jeszcze godzina jazdy. Ucieszyłem się. Nie należałem do osób towarzyskich i zazwyczaj stroniłem od innych ludzi, ale samotna podróż dawała mi się już we znaki. Początkowo chciałem wynająć przewodnika. Szybko jednak przekonałem się, że miejsce do którego zmierzałem okryte było wśród miejscowych złą sławą. Żadna z prób zrekrutowania nie powiodła się, mimo że oferowałem zapłatę z góry a stawka nie należała do najniższych. Nie mogłem też szukać zbyt długo. Po pierwsze zależało mi na czasie a po drugie nie chciałem żeby wieść o moich zamiarach odwiedzenia tego zapomnianego przez bogów miejsca rozniosła się zbyt szybko po okolicy.
Na szczęście mapy dostarczone mi przez Ishiro, w połączeniu z powietrznym zwiadem Thekkala, okazały się wystarczająco dokładne. Po godzinie dotarłem na miejsce.
To zdumiewające jak szybko na pustyni zapada ciemność. Szczególnie przy dużym zachmurzeniu. Całe szczęście, że przezornie zapakowałem noktowizor. Według rozszyfrowanego manuskryptu wejście do interesującego mnie kompleksu jaskiń znajdowało się na północnej stronie wzgórza. Od razu ruszyłem w tamtą stronę. Poruszanie się w ciemności nie należało do najłatwiejszych, nawet z pomocą noktowizora. Co chwila zmuszony byłem podpierać się i pomagać rękoma we wspinaczce. Dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza. Miałem wrażenie, jakby dźwięk każdego mojego kroku, każdego potrąconego kamienia, zwielokrotniony przez echo miał zaraz wywołać lawinę. Powoli zaczynałem się denerwować. Co prawda Thekkal, który przeleciał kilka razy nad tym miejscem nie zauważył obecności żadnego człowieka, ale kto mógł wiedzieć, czy ktoś nie kryje się w środku ? Dodatkowo legendy o zamieszkujących wnętrze wzgórza potworach, podsycane przez szamana, zaczęły działać na moją wyobraźnie. Na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdziłem i zrepetowałem Krissa przerzuconego przez ramię.
W końcu dotarłem do szerokiej jaskini, ukrytej częściowa za dwoma potężnymi, na wpół okrągłymi skałami. Serce zaczęło mi bić, gdy zanurzyłem się w ciemnościach wzgórza i w wizjerze noktowizora zobaczyłem jego wnętrze.
Piękne, bogate niegdyś malowidła, zdobiące sufit i dokładnie wyciosane ściany, kontrastowały z rozrzuconymi po podłodze ludzkimi szczątkami. Odruchowo sięgnąłem po broń i podszedłem do resztek jednego z nieszczęśników. Nie znałem się na patologii sądowej, ani antropologii, ale nie trzeba było być ekspertem, by oszacować wiek rozkładającego się ciała. Mogło mieć najwyżej kilka tygodni. Uderzającym był fakt, że zostało niemal całkowicie pozbawione mięsa i rozszarpane. Strzępy ubioru wskazywały, że mógł być to jeden z miejscowych, lub inny mieszkaniec pustyni rozpaczy. Parę kroków dalej dostrzegłem jego „kolegę”. Wytężyłem wzrok w poszukiwaniu większej ilości szczegółów, jednak w tych warunkach nawet moja wyostrzona percepcja zdawała się na nic.
Ostrożnie zacząłem przesuwać się dalej w głąb korytarza, aż natrafiłem na potężne, żelazne otwarte na oścież wrota. Po cichu przekląłem pod nosem. Prawdopodobnie spóźniłem się. Ktoś inny zdoła rozszyfrować manuskrypt, lub trafił tu przez przypadek. Nie istotne. Grobowiec został splądrowany. Z rozczarowaniem patrzyłem jak ze środka pomieszczenia, majaczy do mnie w ciemności zarys rozbitej płyty nagrobnej. Wszedłem głębiej. Podłużne, prostokątne pomieszczenie z długim rzędem kolumn po obu stronach, było kompletnie wyczyszczone. Dostrzec można było odciśnięte w kurzu miejsca, gdzie niegdyś prawdopodobnie stały skrzynie lub amfory. Po raz kolejny przekląłem, tym razem już na głos. Wzmocnione echem słowa obiły się od skalnych ścian, nadając im dodatkowej mocy. Przewiesiłem maszynowy pistolet przez ramię i wydałem beeperowi polecenie zeskanowania okolicy, w naiwnej nadziei odnalezienia jakiegoś ukrytego pomieszczenia. Wyniki zaskoczyły mnie podwójnie i budziły bardzo ambiwalentne uczucia. Ku mojej radości faktycznie za jedną ze ścian znajdował się mały, pokój. Ku mojemu przerażeniu okazało się, że nie jestem sam. Według skanu kilkanaście humanoidalnych postaci zbliżało się do mnie, Otaczało i obserwowało z ciemności. Teraz widziałem już wyraźnie ich świecące w ciemności ślepia. Dobywszy z powrotem Krissa, ruszyłem do miejsca, w którym znajdował się ukryty pokój. Wprawnym ruchem zamontowałem detcarda i odsunąłem się na bezpieczną odległość. Stwory nie zamierzały czekać. Pierwsza para rzuciła się na mnie z dwóch różnych kierunków. Krótka seria posłała obu na ziemię. Szybka zmiana magazynka i znów kolejnu atak. Tych postanowiłem oszukać. Okryłem ich umysł mocą procesora ,znikając im z oczy. Zatrzymały się otępiałe. Nie miałem zamiaru dawać im czasu do namysłu. Zdetonowałem ładunek. Eksplozja rozerwała ścianę i rozjaśniła na chwilę pomieszczenie. Korzystając z zamieszania wbiegłem do pokoju. W środku panował niesamowity rozgardiasz. Porozrzucane przedmioty, połamane ławy, popękane ornamenty leżały porozrzucane na ziemi. Nad nimi, przy najbardziej oddalonej ścianie, górował podest na którym spoczywała gruba księga w skórzanej oprawie.
- Bierz ją! – wywrzeszczałem do szamana.
Czarny słup dymu wystrzelił prosto z mojego karki i w mgnieniu oka dopadł do artefaktu. Nie miałem jednak czasu by się temu przyglądać. Wystraszone z początku kreatury odzyskały rezon i coraz śmielej podchodziło do mojej pozycji. Upewniwszy się, że Thekkal zabezpieczył księgę, ruszyłem do przodu otwierając ogień do wszystkiego co się rusza. Przeciwnicy mimo, że liczni, byli całkowicie bezbronni. Tych, których nie dosięgły kulę, omijałem za pomocą iluzji. Po dwudziestu minutach byłem już na zewnątrz i biegłem do łazika. Nadszedł czas wracać do domu, gdzie czekała mnie jeszcze przeprawa z Ishiro.

Higure, 30 sierpnia br. godz 12:00


Droga powrotna z Pustyni Rozpaczy zajęła mi mniej czasu niż się spodziewałem. Mimo to i tak było go wystarczająco dużo, by dokładnie zapoznać się z księgą, która okazała się całkiem interesująca. Gdy przebrnąłem przez wszystkie spisane tam historię i dzieję, doszedłem do fragmentu stanowiącego swoisty traktat wojenny samego Dzin’haderna poszerzony o rozdział traktujący o wiedzy tajemnej i okultyźmie. Na samym końcu autor zamieścił opis zapomnianej dziś już techniki walki wręcz. Według niego, adepci zdolni byli do zwielokrotnienia swojej siły. Byłem zaintrygowany. Od tej chwili, każdy wolny czas, spędzony w podróży, poświęcałem na naukę. Okazało się to dość trudne. Co prawda wskazówki, dotyczące przyswojenia sobie stylu, były dość dokładne, jednak spisane w archaicznym języku, momentami stanowiły problem w zrozumieniu.
Parę dni później,, stojąc przed wejściem do gabinetu pana Ishiro, czekając na przyjęcie, wszystkie zasady miałem już dobrze przyswojone i wyryte głęboko w pamięci. Na wszelki wypadek wyrwałem też interesujące mnie stronnice.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami mój mocodawca był więcej niż rozczarowany. Oswojony już z jego porywczą naturą z cierpliwością znosiłem wybuch gniewy.
- Nie zostawię tak tego! – krzyczał – znajdę te gnidy które mnie okradły! Za dużo pieniędzy wsadziłem w rozszyfrowanie tego!
W milczeniu wysłuchiwałem ciągnącego się wywodu. Nie chciałbym być w skórze tych biedaków – pomyślałem. Mieć Ishoro za wroga to jak być martwym. Gdy skończył dał mi znak do odejścia. Jak zawsze ukłoniłem się nisko i odszedłem. W głębi czułem jednak, że ten wątek nie jest dla mnie skończony.
Ostatnio zmieniony przez Genkaku 07-07-2015, 10:04, w całości zmieniany 3 razy  
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Nakinagara   #7 
Szaman


Poziom: Keihai
Posty: 16
Dołączył: 22 Lip 2017
Cytuj
[Ninmu|Khazar] Próba odwagi


Koniec końców, dwóch szamanów dotarło do miejsca w którym pozostawili Nakinagarę kilka dni temu. Niby planowali wrócić po nią po tygodniu, jednak że jednego niedługo po tym ruszyło sumienie, wrócili wcześniej. To co spotkali na miejscu, wielce ich zaskoczyło.
Ognisko, patyki z nabitym na nie mięsem nieznanego pochodzenia, a przynajmniej dla nich, dziwne zakrwawione truchło małpy i ją jedzącą takie mięso z patyka, oczekując na pozostałe. Gdy ich ujrzała, pohamowała się przed kolejnym kęsem:
- Już? Myślałam, że mam być tutaj przez tydzień? – najzwyczajniej w świecie zapytała mężczyzn. Jeden nie zwrócił na to uwagi choć usłyszał pytanie. Jego bardziej interesowało dziwne zwierzę, a w międzyczasie drugi zaczął drapać się z tyłu głowy lewą ręką, prawą opierając o biodro:
- Wiesz… jakoś tak wyszło. Według mnie raczej zaliczyłaś… - niepewnie rzekł.
- Pierwszy raz takie bydle widzę. To na pewno małpa? – wtrącił się drugi. Wtedy też ostro zareagowała Naki:
- Zostaw! Bo mi ją zabijesz! – wypaliła stając od ognia i chwytając za ubranie faceta, ciągnąc go do tyłu. Cóż, był w przykucu więc musiał się wywalić do tyłu. Pacnął ją mocniej po rękach, aby je zabrała:
- Spokojnie. Nie widzisz ile to coś straciło krwi? Kurde no, futro się klei, gleba zabarwiona od krwi… Jak niby ta, ta, ta małpa miałaby jeszcze według ciebie żyć? – logicznie jej odparł. Nie wiedział ile to coś tutaj leżało, czym jest, ale po utracie takiej ilości krwi nawet nadludzie byliby jedną nogą w trumnie. Jednak Naki spokojnie, wręcz dziecinnie, bez przemyślenia wyszła z odpowiedzią:
- W południe czułam jeszcze puls. –
- Puls? – aż z ciekawości sprawdził je szamana. Podniósł się z gleby, i na kolanach przyłożył dwa palce do tętnicy szyjnej Haku-gami. Nic nie poczuł.
- Yyy… pacjent nie żyje. – prosto odparł, wstając i otrzepując się z kurzu.
- Jak chcesz to zabierzemy to ze sobą. Mięso może być dobre, skórę się wygarbuje, coś z niej zrobi… - dołożył stając obok drugiego szamana, plecami do dziewczynki. Wtedy też drugi dorzucił:
- No chodź, wracamy. – jednak Naki nie drgnęła z miejsca. Jeno pociągnęła nosem, jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz. Usiadła obok stworzenia i zaczęła ryczeć:
- A-ale ja chci-ciałam ją wyt-t-resować…! Waaaaa….!!! – sklomlałam pomiędzy łzami. Szamanom jedynie ręce opadły. Nie było dla nich ratunku w tej sytuacji, więc siedli przy ognisku, wzięli po patyku z mięsem i zaczęli jeść w oczekiwaniu aż jej przejdzie… bądź oni skończą mięso.


Jednak jak to wszystko się zaczęło? Jak to się stało, że tak mała, z pozoru bezbronna, dziewczyna znalazła się w takim miejscu. Cel tego był o dziwo całkiem prosty, a zarazem trudny do zgadnięcia. Gdy inni obstawialiby, że została porzucona bądź coś w tym stylu, tak naprawdę została poddana treningowi, próbie. Przez ten tydzień w dziczy miała stać się silniejsza, bardziej samodzielna, bowiem nie zawsze będzie mogła polegać na innych. Kiedyś z pewnością będzie sama, bez możliwości liczenia na wsparcie pozostałych. Ten niewielki test brew pozorom miał być dla niej wielką próbą.
Pięć dni temu, z zasłoniętymi oczami, została przyprowadzona pod wejście do świątyni Haku-gami. Na miejscu ją pozostawiono, krótko mówiąc co i jak będzie:
- Słuchaj no, Nakinagara. Yyy… zostań tu przez tydzień. – niepewien tego co mówi, rzekł jeden z dwóch facetów.
- Aleeeee czemuuuuuu samaaaaa??? – zapytała przeciągając pytanie, pokazując tym, że nie bierze tego na poważnie. Jej rozmówca jeno zaczął drapać się z tyłu głowy szukając odpowiedzi na to pytanie. A to, że nie znalazł żadnej dobrej wymówki na jej próbę, palnął co palnął:
- Bo tak. – i zniknął, pojawiając się kilka metrów dalej, by następnie poprzeskakiwać krzaczki, korzenie, inne naturalne przeszkody. Koniec końców w kilka sekund zniknął jej i swojemu towarzyszowi z pola widzenia.
- No nie zaczeka no… - mruknął do siebie jedyny mężczyzna który pozostał w tym ”towarzystwie”. Patrzył jeszcze przez moment w miejsce gdzie widział go ostatni raz, jednak opuścił sobie dalsze penetrowanie tego miejsca wzrokiem. Zamiast tego, skierował spojrzenie na dziewuchę:
- Słuchaj no, Nakinagara. Chodź sobie gdzie chcesz, byleś nam nie zdechła, ale żebyś była tutaj za tydzień. A, i masz swój kastet. Może Ci się… przydać. – przemówił do niej, klękając przed nią na jedno kolano. Coś jednak chodziło mu ciągle po głowie i nie dawało spokoju. Uznał jednak, że sam kastet jej nie wystarczy do przeżycia w dziczy. Wziął więc wyciągnął swój nóż z pochwy przy pasie i jednym porządnym rzutem wbił go w pobliskie drzewo:
- Też ci się przyda. No to, ehhh jak ja nie lubię się żegnać, do zobaczenia za tydzień. – i wykonał to samo co jego towarzysz. Zniknął Nakinagarze sprzed nosa, pojawiając się kilka metrów dalej i również wskoczył w krzaki, jednak ze znacznie większą prędkością niż jego poprzednik. Po chwili do uszu dziewczyny dotarło zagłuszone ”Czekaj idioto!”.
- Obydwaj nimi jesteście… - mruknęła do siebie. Jeden nigdy nie jest w 100% pewny tego co mówi bądź chce zrobić, a drugi się go trzyma aby móc mu w odpowiedniej chwili pierdzielnąć w jego pusty łeb, tylko po to, aby powtórzyć to co on po chwili. Pozostaje tylko pytanie, który z nich w końcu jest większym bezmózgiem. Ten co robi czy też drugi naśladujący go.
Aczkolwiek nie miała co o tym teraz myśleć. Ważniejsze mimo wszystko było teraz zagospodarowanie czymś czasu jaki dostała, a pierwsze co je przeszło przez myśl, to to gdzie będzie spała. Przecież chyba nie na kupie trawy… prawda? Gdzieś tu musi być jakieś łóżko, materac, podusia, kołderka… musi, nie?
- Ehehe… trochę nieciekawe się porobiło… - powiedziała do samej siebie, gorączkowo rozglądając się za którąś z tych rzeczy. Wtem niepewnie spojrzała na wejście do świątyni. Powiedziała sobie krótko – nie, nie wejdę tam. Czuła coś dziwne niepokojącego bijącego od środka, co jednocześnie odpychało ją od tego miejsca. Wtedy przyszła kolej na kolejną z rzeczy które musiałaby zaspokajać przez ten czas – głód. Skoro był sen, to i musi być coś do jedzenia. O to jednak się nie martwiła. Z pewnością znajdzie drzewa owocowe, jakieś jeziorko z rybami i wodę do picia przy okazji. Tym jednak mniej się przejmowała niż wizją spania pod gołym niebem bez prześcieradła bądź koca pod sobą. Brr… obudzić się z rosą na skarpetkach… brr!
Tutaj z pewnością przyda się nóż, bowiem niektóre z owoce będzie trzeba obrać bądź odciąć od drzewa. Nie było jednak co się z nożykiem siłować. Ledwo przeszedł przez korę drzewa i wbił w drzewo, aczkolwiek przeceniła ona umiejętności mężczyzny, bowiem jak pociągnęła zbyt mocno przy pierwszej próbie, od razu poleciała do tyłu ledwo co stawiając ratownicze kroki przed upadkiem. Potem ruszyła przed siebie w las. Pierwsza godzina poszukiwań, druga, trzecia… nic. Tylko dziwne jagody których lepiej nie tykać, znajome zioła i kwiaty na drzewach. Nic tu po niej jednak, a do zmroku niewiele czasu pozostało. Tego dnia musiała obejść się bez kolacji i snu. Tak, bez snu. Była na tyle uparta, że praktycznie całej nocy nie przespała siedząc na gałęzi i obserwując nocne życie niektórych mieszkańców lasu. Ot robaczki latały i świeciły, inne grały swoją muzykę, a łowcy zmroku polowali na swoje ofiary. Zasnęła dopiero przed świtem, wyczerpana tym wszystkim.
Obudziła się koło południa, gdy słońce zaczynało świecić pod takim kątem, że biło ją po oczach.
Musiała się wziąć więc za robotę. Wpierw coś do jedzenia. Nieco osłabiona od pozycji w jakiej spała oraz dobijana burczeniem brzucha, ruszyła tego dnia w przeciwną stronę, a to, że dzisiaj miała znacznie więcej czasu na poszukiwania, po dwóch godzinach trafiła na coś znajomego.
- Mmm! Bananki! – uradowała się z tego powodu. Bez żadnych ceregieli wdrapała się na drzewo tylko po to aby spaść. To nic, każdemu się zdarza, więc przystąpiła do kolejnej próby dostania się do owoców. Ponacinała tyle ile dała radę, a połowę zjadła na miejsc. Czyli z jakieś piętnaście sztuk. Dzikie najlepsze, i gdyby mogła wepchnęłaby w siebie jeszcze drugie tyle. Zadowolona z posiłku, zabrała ze sobą to co zostało do miejsca w którym spała. W minionej nocy doszła jeszcze do jednej rzeczy, która chyba jednak była najważniejsza – ognisko! Niby wpierw z tego powodu, że noc była zimna, jednak jak teraz o tym pomyślała, to będzie też musiała na czymś usmażyć mięso jak uda się jej złapać jakieś jadalne. Ta sprawa aczkolwiek nie sprawiła większego problemu. Wszędzie walał się chrust, grubą korę można było oderwać aby w razie czego podrzucić do ognia zamiast patyków, a uschnięte rośliny wykorzystać podczas rozpałki.
Resztę dnia spędziła na zbieraniu zapasu suchego drewna do palenia oraz przygotowaniu odpowiedniego miejsca na ognisko. Z pół godziny szurała butem po trawie aby dotrzeć do łysej ziemi. Gdyby miała łopatę czy coś podobnego poszłoby znacznie szybciej… ale nie! Została sama jak palec, musiała sobie poradzić. Kupi sobie drugie, lepsze, ładniejsze. Na noc, ogień ładnie trzaskał i pluł iskrami od czasu do czasu. I tyle ile spędziła ten czasy przy małym ognisku, nadal nie zasnęła. Nie zasnęła dopóki organizm tego sobie nie wymusił. A skończyło się to tak samo jak dzień wcześniej.
Kiedy zasnęła nie miała bladego pojęcia, ale na pewno przed świtem, bowiem znowu promienie słońca ją obudziły, a ognisko nawet się nie tliło. Jednak robota sama się nie zrobi, łóżko trzeba ciągle znaleźć i porządnie się wyspać. Jednak wszystko powoli. Wpierw poranna toaleta, potem posiłek posprzątanie po ognisku… a pierniczyć to wszystko! Dwa banany w rękę i przeczesujemy okolice w poszukiwaniu łóżka, kołdry i poduszki!
- Ehh… trzeba… zrobić… inaczej. – wyjęczała sama do siebie wracając po czterech godzinach do punktu wyjścia. Nic a nic. Tylko ubranie gdzieniegdzie potargała, gdzieś się gałęzią zarysowała, wpadła w błoto i takie tam. Nie żeby wcześniej była czysta, ale teraz to jest już brudna i brzydka. No nic, postanowiła pójść nazrywać jeszcze nieco bananów. Tak na zapas. Zawędrowała nieco dalej niż planowała, bowiem tam gdzie wcześniej zebrała banany, dzisiaj o dziwo już nie było. Trudno, w końcu muszą tutaj żyć jakieś zwierzęta i coś jeść. Niedaleko znalazła inne, z resztką tych samych owoców. Pomęczyła się nieco nad ich zebraniem i wróciła przed świątynie. I tak minął jej kolejny dzień. Dopiero w połowie czasu jaki minął od pozostawienia jej tutaj, zebrała w sobie odwagę i postanowiła wejść do środka. Nie lada zaskoczenie miała, kiedy ujrzała wspaniałe miejsce zamiast jakiejś mrocznej, wilgotnej jaskini ze stosami trupów i jaką maszkarą w jej centrum. Tym bardziej nie wiedziała gdzie jest, że jest w świątyni Haku-gami. Wiadomo, troszkę niedouczona jest, ale to z własnej winy.
- Wooo…. – rozległo się lekkim echem po budowli. Po prostu nie mogła się nadziwić temu, jak to jest wysokie, jak to jest pięknie ozdobione mimo bycia nadgryzione zębem czasu.
- …ooo. – przerwała, bo coś chrupnęło pod jej stopami. Mimo, że szła powoli, nie zwracała uwagi na podłogę, gdzie czekała na nią niespodzianka. Ludzkie kości! Zamarła na moment, a gdy zaczęła się cofać, zauważyła, że pokruszyła nieboszczykowi kilka kostek od palców.
- Przepraszam…? – jakoś tak samo z siebie wyszło. Pierwszy raz czuła taki dziwny przypływa adrenaliny wymieszanej ze strachem i ciekawością. Niby się bała tego, że widzi ludzki szkielet, jakiegoś nieszczęśnika, a z drugiej strony była ciekawa jak wygląda taki trup z prawdziwego zdarzenia. A na dokładkę przyśpieszone bicie serca.
Znowu coś chrupnęło. Tym razem to jednak nie przez nią. Coś tu jeszcze było. Serce zaczęło bić jeszcze mocniej, kiedy zorientowała się, że coś stoi za nią. Powoli, bez gwałtownych ruchów odwróciła głowę a zaraz za nią resztę ciała jednocześnie zaciskając lewą garść na nożu, a prawą wędrując do ukrytej kieszonki w ubraniu po kastet. Widok jaki zobaczyła był… niespodziewany. Liczyła na jakiegoś człowieka z bronią, wymyśloną maszkarę gotową pożreć ją w moment a tu… małpa. Tylko jakaś przerośnięta.
- Małpka? – zdziwiona zapytała samą siebie. Nawet nieświadomie opuściła gardę, co mogłaby przypłacić życiem. Na jej szczęście, zwierzę opuściło dziką świnię ciągniętą za ogon, przewierciło wzrokiem Nakinagarę i groźnie warknęło. To wystarczyło aby zmusić ja do myślenia i użyć mocy. Zamarła na moment, drastycznie blednąc i wypuszczając rękę z kieszonki bez kastetu. Potem z opuszczoną głową zadała pytanie istocie, która i tak nie umiała na nie odpowiedzieć:
- Główka, rączką, czy obrączka? – zapytałam wesoło, a zarazem z morderczą nutą i pustką w głosie. Tak jakby teraz inna osoba przez nią przemawiała. W odpowiedzi małpa głośniej ryknęła i skoczyła w jej kierunku. W odpowiedzi zrobiła kilka dalekich odbić stopami od podłoża do tyłu, powiększając dystans, który małpa tuż po skoku od razu postanowiła skrócić. Aczkolwiek zyskała tyle czasu aby założyć kastet. Przez pierwszą minutę uciekała przed Haku-gami, pozwalając się gonić. Dało jej to tyle, że małpa nie zamierza odpuszczać i będzie ciągle podążać za nią najkrótszą drogą. W końcu zatrzymała się przy kolumnie, wystawiając się na atak. Chwila skupienia, wyciszenia. Nic tylko ona i przeciwnik. Dostrzegła jego ruchy, ale jakieś takie dziwne wolne. Mogło jej się niby zdawać, bo po chwili wszystko wróciło do normy, a Naki odruchowo przygotowywała się do skoku. Hop! Małpa trafiła w pustą przestrzeń a potem kawał kamienia. Krzyk jaki przy tym wydała mógł być albo z powodu wściekłości lub bólu. W końcu na kolumnie pojawiło się nieciekawe wgniecenie a następnie ubytek jak Haku-gami wyciągnęło łapę. Jednak zanim to zrobił/a, Naki zaczęła spadać, tnąc ją przy tym dwa razy po ręce i od razu oddalając się o kilka susłów w tył.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, dopóki zwierzę zrozumiało co tak naprawdę chce zrobić Nakinagara. Prowokacja, unik, cios, ucieczka i od nowa. Głupie nie było aczkolwiek do mądrych się nie zaliczało. Dało się jeszcze raz wciągnąć w tą pułapkę, jednak zatrzymało się na wykonywaniu ciosu. ”Koniec zabawy” pomyślała dziewczyna będąc już w powietrzu. Trzeba było coś zrobić, inaczej może pójść na deski przy pierwszym trafionym ciosie. Jak to ktoś mądry niegdyś rzekł – najlepszą obroną jest atak. W takiej więc sytuacji wystawiła przeciwko wrogowi nóż jako punkt pierwszego kontaktu. Jak małpa jeszcze nie załapała, że to ta broń ciągle ją rani, pewnie jak nic się na nią nadzieje. Nie do końca jednak tak się stało. Trajektoria ciosu została przez kobietę źle wymierzona, poprzez co jedynie mocno łapę pocięła bestii, co nie zmienia faktu, że uniknęła ciosu. Ból jednak musiał być na tyle ostry, że Haku-gami zabrał łapę i spróbował zalizać ranę, powstrzymać krwotok. No trzymał się za nią drugą ręką a językiem lizał, jeżeli dokładniej by to opisać. Postanowiła wykorzystać ten moment nieuwagi na wyprowadzenie ciosu z pięści. Od razu jak upadła na podłogę, lekko ugięła nogi by wykorzystać siłę upadku i postawiła kilka kroków by skrócić zasięg i nabrać impetu. Tuż przed małpą wybiła się i zasadziła jej w pocięte palce, co zatrzymało nieco obrażeń wycelowanych w nos. Gdyby jednak takowy cios się jej udał, napływ łez do oczu mógłby wroga mocno oślepić i pozwolić na wyprowadzanie pozostałych ciosów z mniejszym ryzykiem oberwania. Nawet gdyby przeciwnik atakowałby wtedy na ślepo.
Jednak taki cios nie zrobił wrażenia na istocie, a jedynie ją rozjuszył. Dopiero teraz miała zacząć się prawdziwa walka Dawida z Goliatem. Szkoda tylko, że Dawid od razu przystąpił do nacięcia kolana potworowi, co miało go spowolnić. Trochę nudna ta walka się robiła… postanowiła jednak zakończyć to szybciej niż chciała. W końcu zobaczyła co jest w środku świątyni, więc co tutaj po niej więcej? Łóżka nawet nie ma tutaj. Podbiegła do ludzkich szczątek, łapiąc do prawej ręki kilka kości, po czym poczekała aż bestia podejdzie bliżej. Mimo bycia spowolnionym przez ból, jej tempo nie spadło aż tak bardzo, jedna na tyle aby Naki mogła zebrać amunicję. Właśnie, amunicję. Zamierzała miotnąć kościami w małpę by ta zajęła czymś swoje dłonie i skupiła na czymś wzrok, kiedy to ona postara skrócić dystans jak najbardziej i wymierzyć śmiertelny cios. To było aż z proste. Wszystko poszło zgodnie z planem, jednak zapomniała o drobnym szczególe. Jest mała, niska i to zniweczyło jej akcję. Po prostu nie sięgnęła nożem do punktu witalnego, a co dopiero aby nim tam dźgnąć. Zero punktów za wymianę ciosów!
Chociaż minęło dopiero niecałe pięć minut, Haku-gami zaczęło opadać z sił, podobnie jak dziewczyna, chociaż nie było tego po niej widać. Jej twarz nie wyrażała niczego, nie to co małpa. Kiedy ona strasznie dyszała, obnażała kły, mimika Nakinagary pozostawała bez zmian. Nawet krople potu spływały po jej czole i spadały to na podłogę, to na jej ubranie. Znowu zaczęła biegać wokół zwierzęcia, zmuszając go do ruchu. Wreszcie stworzenie dało za wygraną, padając osłabione na ziemię. Wielce ucieszyło to dziewczynę, że to nie ona postanowiła odpuścić.
- Jej, hura… - ledwo wydusiła z siebie próbując złapać oddech. Czuła jak jej wali serce. Normalnie jakby zaraz miało rozsadzić jej klatkę piersiową! Powoli, trzęsąc się na nogach zbliżyła się do bestii, chcąc przyjrzeć się jej z bliska. Nie, to jednak zły pomysł. Przecież może to być najzwyklejszy fortel na świecie i co wtedy? Przechytrzy ją małpa… O nie! Tak nie będzie! I w połowie drogi zawróciła ku wyjściu.
Resztę dnia wylegiwała się przed wejściem, w cieniu z jednego pobliskich drzew. Żadnych ran nie odniosła, aczkolwiek już czuła jutrzejsze zakwasy, bowiem od dawna nie miała takie wycisku od wroga czy też na trenignu. A były to tylko niecałe dziesięć minut walki! Stanowczo musi nad sobą popracować. Jak już doszła do siebie, nadeszła dobra pora aby przygotować ognisko oraz jakieś miejsce do spania. W końcu dotarło do niej, że w lesie nie znajdzie łóżka, co dopiero poduszki czy kołdry. Będzie musiała spać na łonie natury…
Nacięła kilka ogromnych liści brudnym od krwi nożem i ułożyła z nich prymitywne miejsce do spania. Twarde posłanie, ale lepsze od takiej kory drzewa czy ziemi. Mimo czyhającego niebezpieczeństwa w świątyni, które w każdej chwili mogło się ocknąć, przełamała się i zmęczona raz dwa zasnęła. I znowu to samo. Była tak zmęczona, że dopiero mocniejsze promyki popołudniowego słońca ją obudziły. Od razu zdała sobie sprawę z sytuacji. Nic nie zjadła, nie zagasiła ogniska, tylko pobiegła do świątyni sprawdzić sytuację.
- Uff.. – dalej tam leżało to coś. Nawet się przewróciło na plecy. Wtedy też zaczęła się zastanawiać co z takim fantem zrobić. Niby martwe, ale nadal trzyma się życia. Odpowiedź była podana już na samym początku. Wytresuje ją, a potem zrobi taką śmieszną czapeczkę z pomponikiem i kamizelkę. Będzie miała świetnego kompana do podróży. Tak ją ten pomysł zachwycił, że postanowił zadbać o zwierzę. Szkoda tylko, że nie miała jak przenieść wody, a bananów które miała, Haku-gami nie jadł. Możliwe było, że nie miał po prostu sił, lub po prostu jest mięsożerny. Ta dzika świnia dalej leżała tam, gdzie została zaciągnięta. Nie wyglądał zbyt apetycznie, jednak postanowiła Naki przyrządzić z niej nieco mięsa. Wycięła to co nie pozostało nadgryzione a następnie oblezione przez robactwo. Nabiła na patyk i zaczęła piec. Po kilkudziesięciu minutach wyglądało na tyle dobrze, że kręciła takim patyczkiem z mięsem nad nosem stworzenia. Nadal zero reakcji. Nie to nie, ona zje. I okazało się dobre! Posmakowała jej wieprzowina. Tylko przypraw brakowało aby nadać temu wyrazisty smak.
Po posiłku wpadła na inny pomysł. Małpa może nie chce jeść, bo siedzi w zimnym pomieszczeniu i zmuszona jest do oszczędzania energii na ogrzewanie ciała? Brzmiało całkiem logicznie, więc pozostał tylko kwestia wyciągnięcia tej kupy mięsa na słońce. Zajęło jej to cały dzień, aby dotrzeć chociażby do wejścia. W końcu była sama samiuteńka, a siły to ona nie ma. Nawet gdy wspierała się kilka razy transformacją, niewiele jej to dało. Dopiero kolejnego dnia dociągnęła półmartwe zwierzę do miejsca gdzie rozpala ognisko. Cały ten trud kosztował ją masę energii, więc same banany by nie wystarczyły. Co jak co, nieco jej ”tygodniową dietę” ubogacił ten dzik czy locha. Nie potrafi ich rozpoznać, ale wie, że małe dziki to warchlaki. Tego też dnia wrócili po nią.
- Już? Myślałam, że mam być tutaj przez tydzień? – najzwyczajniej w świecie zapytała mężczyzn.
Dopiero potem okazało z czym zadarła, a raczej walczyła życie. Mimo swego młodego wieku, położyła sprytem i szybkością Haku-gami! Oczywiście ci co je widzieli, mogli spokojnie powiedzieć, że bywają większe i Naki walczyła z młodym osobnikiem...
   
Profil PW
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,13 sekundy. Zapytań do SQL: 14