2 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 23-05-2010, 13:24 [Lokacja] Zamek Smutku
|
Cytuj
|
Autor: Kalamir
Straszna zamieć sprawiła, że zboczyliśmy z drogi. Nie wiem jak bardzo zeszliśmy z obranego kierunku, ale gdy pogoda tylko się poprawi, natychmiast ruszymy dalej. Oczywiście, jeżeli Bergen zreperuje system nawigacji. Ten w samochodzie jest już do wyrzucenia. Baliśmy się głównie o sprzęt, dlatego szukaliśmy schronienia. Jest taki delikatny a był tak cholernie drogi. Sprowadzenie nowego z Sanbetsu jest zbyt dużym kłopotem. Początkowo szukaliśmy jaskini, jednak Oumen był po naszej stronie. Z pomiędzy śnieżnych chmur wyłonił się zamek. Dziwne, nie kojarzyłem go z mapy. Musieliśmy zboczyć bardziej niż nam się wydawało. W każdym razie stał tuż nad urwiskiem. Na takiej gigantycznej półce skalnej, jak jakiś stary posterunek. Pewnie służył do obserwacji wąwozu, chociaż ciężko to sobie wyobrazić przy takiej pogodzie. Cudem udało nam się do niego podjechać. Okazało się, że jest pusty. Wszędzie były pajęczyny i tony kurzu. Pomyślałem, że przypadkiem odkryliśmy jakąś zapomnianą budowle sprzed wieku, może dwóch. Pełno tu komnat i zawiłych korytarzy. W ogóle straszny klimacik panuje. He He He…
Niestety na piętrze znaleźliśmy ślady bytności. Pewnie to jakiś zamek ubogiego szlachcica, który usłyszał w radiu o zamieci i w pośpiechu porzucił swój skromny dobytek. Znaleźliśmy troszkę mięsa w chłodni. To najlepsza wołowina jaką jadłem. Niestety, twój brat chyba mocno się nią struł. Już dwa dni leży w gorączce. Nie martw się, z każdym dniem czuje się lepiej. W dodatku pogoda chyba się poprawia. Mam nadzieję, że dostaniesz tego maila. Zasięg jest tu beznadziejny. Powiedz Kaniemu, że jego tata wkrótce wróci do domu z wielką niespodzianką.
Ostatni mail od zaginionego geologa
***
Zamek Smutku (Château de Chagrin) zniknął z kart historii wraz ze swymi właścicielami, gdy tamci zostali wymordowani przez nagijski oddział w czasie podboju Silranu. Niepozorna budowla ma trzy kondygnację oraz dwie wieżyczki zbudowane pokolenie przed wielką rzezią w 1200-1202 roku. W rzeczywistości mało kto wierzy w istnienie tego zamku, bowiem znajduje się on gdzieś w wąwozach na granicy Silranu z Galwind. Oznacza to, że wiatry umykające z Galwind niemal całkiem blokują do niego dostęp. Bez specjalnych pojazdów wydostanie się z jego okolicy może graniczyć z niemożliwym. Z tego powodu większość ludzi sądzi, że budowla legła w gruzach jeszcze za czasów wojny.
To czego powinien obawiać się pechowy podróżnik, który tam zawędruje wcale nie wiąże się z położeniem geograficznym. Od dawna krążą plotki, że na zamku wciąż znajdują się dusze jego prawowitych właścicieli. Dusze, które są naprawdę wściekłe.
Plotki i nieścisłości historyczne: Istnieje wersja historii, w której mieszkańcy zamku zostali wymordowani 5 lat przed podbojem Silranu. Nie ma ona zbyt wiele sensu, bowiem imperium Nagijskie nie było wtedy zainteresowane tymi rejonami. Może za mordem stali zbuntowani chłopi? W przeróżnych historiach pojawiają się też wzmianki o ghulach i kanibalizmie, który miał być przyczyną opuszczenia budowli przez jego mieszkańców. Być może bohater z odpowiednim poziomem Historii, kiedyś odkryje co naprawdę kryje się pośród murów tej zapomnianej budowli. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
»Bakushin |
#2
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 50 Dołączył: 27 Sty 2009
|
Napisano 19-07-2011, 22:55
|
Cytuj
|
Po raz kolejny stanąłem przed drzwiami posiadłości Tugonów. Wcale nie przeszkadzała mi robota chłopca na posyłki, ale miałem ochotę wrócić do ojczyzny i rozejrzeć się za czymś ciekawszym. Bez pukania wszedłem do środka i znów wyskoczył przede mną ten chłopak. Tym razem sytuacja była jeszcze dziwniejsza. Miał na sobie jakiś dziwny kombinezon, gogle do nurkowania i celował we mnie rurą od odkurzacza.
- O! Cześć – przywitał mnie prostując się i odkładając „broń” na bok – ojciec jest na górze – dokończył w czasie gdy bez słowa go mijałem.
Wicka spotkałem przed drzwiami do jego pracowni. Gdy tylko mnie zauważył z uśmiechem na ustach zaczął zapraszać mnie do pokoju gościnnego. Wygodnie rozsiadłem się na dużym fotelu obserwując ozdoby. Zawsze zastanawiałem się na co ludziom te trofea z polowań. Rozumiem, jedno czy dwa, ale posiadanie dziesiątek jest co najmniej dziwne. Chyba posiadanie, jak na mój rozum, pokręconych hobby jest w rodzinach szlacheckich standardem. Wystarczy spojrzeć na tę familię – ojciec zbiera wypchane głowy zwierząt i wiesza je w każdym wolnym miejscu na ścianie a syn jest niedoszłym łowcą duchów.
- Napijesz się czegoś? – wyrwał mnie z zamyślenia pan domu.
- Dziękuję. Przyszedłem tylko potwierdzić, że wszystko w porządku.
- Rozumiem. Jesteś nieocenioną pomocą. Ale miałbym dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Oczywiście, jeśli byś nie miał nic przeciwko.
- Przykro mi, ale zamierzam wracać do siebie.
- To wielka szkoda Faith… A może znasz kogoś kto mógłby się zająć ochroną mojego syna przez jakiś czas?
- Ochroną? Przed kim?
- Wiesz, istnieje taka legenda o Zamku Smutku. W roku…
- Daruj, znam tę legendę. Do rzeczy.
- Ekhem. Tak więc mój syn ze swoimi stukniętymi kolegami natrafili na trop tego zamku i mają zamiar wyłapać tamtejsze duchy.
- Duchy? Szczerze wątpię żeby tam były. Prędzej jacyś złodzieje czy przemytnicy. To bardzo dobre miejsce na takie przekręty, jeśli wiesz jak się stamtąd wydostać rzecz jasna.
- Tym gorzej. Mógłbym mu zwyczajnie zabronić, ale to już dorosły facet liczący prawie trzydzieści wiosen. Zgodziłem się na jego podróż tylko jeśli pojedzie z nimi ochroniarz wyznaczony przeze mnie.
- Wiesz, zmieniłem zdanie, to może być nawet ciekawe.
- Naprawdę? Bardzo mnie to cieszy. Zapytaj Dicka kiedy jedziecie. Aha, jeszcze jedno. Nie obchodzi mnie bezpieczeństwo jego znajomych, skup swoją uwagę tylko na moim synu.
Słońce jeszcze dobrze nie wstało a ja już byłem na nogach. Razem z Dickem poszliśmy do jego przyjaciela. Tam już wszyscy na nas czekali. Tugon przedstawił nas sobie i ruszyliśmy w stronę naszego pojazdu. To był wielki, nowoczesny wóz. Wyglądał na przeciwpancerny a na dachu miał przymocowane jakieś wielkie pudło. Nie tracąc czasu ruszyliśmy w drogę. To była długa podróż. Przez cały czas wysłuchiwałem jakiś durnych żartów i przechwałek, ale chyba najgłupszym tematem było „co zrobimy jak już będziemy sławni”. Kierowca Alfonita, który wydawał się najrozsądniejszy z nich wszystkich zatrzymał samochód tuż przed bramą do pewnej osady. Wysiedliśmy i udaliśmy się do jednego z domów. W środku przywitał nas jakiś czerwonoskóry starzec. Każdy w ciszy zajął miejsce siedzące.
- Więc? Co chcecie wiedzieć? – zapytał dziadek.
- Prawdę – Całą - O zamku smutku – Gdzie się znajduje – powiedziała grupka oszołomów, jeden po drugim
- Co możemy tam spotkać? – dołączyłem z pytaniem.
- To dosyć precyzyjne pytania – zaśmiał się starzec – ale dobrze. Słyszeliście kiedyś o Wendigo?
- Człekopodobny stworzenie z lodu. Często zamieszkuje lasy i atakuje ludzi w celach spożywczych – odpowiedziałem przypominając sobie dawne lekcje o obcych kultach. Czerwonoskóry spojrzał się na mnie kątem oka i kiwając lekko głową dał do zrozumienia, że nie całkiem miałem racje.
- Moi przodkowie wierzyli, że jedzenie ludzkiego mięsa dawało nadnaturalną siłę, szybkość oraz nieśmiertelność. Ale wystrzegano się kanibalizmu, bowiem ten kto się tego dopuścił zaczął się zatracać i wyzbywać się cech ludzkich. Wendigo to doskonali myśliwi w dodatku są bardzo inteligentni a ich jedyną słabością jest ogień.
- Ale co to ma wspólnego z zamkiem? – wtrącił Rick niecierpliwym głosem.
- Te ziemie należały do moich przodków od zawsze, a historia o zamku przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Pewnie słyszeliście, że jego mieszkańcy zostali wymordowani przez nagijski oddział? – wszyscy przytaknęliśmy – Ojciec mówił mi, że kilka lat przed przyjazdem wojska zamek był pusty. No, może nie całkiem. Zamieszkiwał go Wendigo i sądzę, że do dziś tam żyje.
- Skąd te domysły? – zapytałem próbując dowiedzieć się czegoś więcej.
- Średnio raz na rok z pobliskich osad bez śladu giną ludzie. Wystarczający argument? – dziadek zaczynał reagować nerwowo na niedowierzanie.
- Tak… Ale dlaczego akurat miałby siedzieć tam? Czy ten stwór nie powinien zamieszkiwać lasów?
- Już wtedy lasy były karczowane, teraz na terenie Galwind jest ich znikoma część. Więcej tu łąk niż lasów. Wendigo niemiałby gdzie się osiedlić. Pozostaje jedynie zamek. Chodźcie, wskaże wam drogę.
Jechaliśmy dosyć długo. W końcu zatrzymaliśmy się nad ogromnym wąwozem. Przynajmniej tak się wydawało bo gdy spojrzałem w dół nie było widać końca. Może to przez gęstą mgłę która była wszechobecna.
- Zamek jest tuż pod nami. Bez odpowiedniego sprzętu radzę wam nie schodzić – powiedział starzec zaglądając przez szybę pojazdu.
- Proszę się nie martwić – odpowiedział Alfonita – Jedzie pan z nami?
- Jestem już za stary na takie podróże – westchnął czerwonoskóry.
- Trafi pan z powrotem?
- Znam te tereny jak własną kieszeń – odparł zamykając drzwi wozu od zewnątrz.
Nagle wszyscy zaczęli zapinać pasy a kierowca cofnął samochód o kilka metrów w tył. Sekundę później gwałtownie ruszył jadąc prosto w przepaść. Szeroko otworzyłem oczy nie do końca wierząc co się dzieje. Zanim jednak zdążyłem wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo już spadaliśmy w dół. Siedzący obok Alfonita, Mick ze spokojem wcisnął jakiś przycisk znajdujący się nad jego głową i chwilę później zaczęliśmy tracić na szybkości. Zaczynałem rozumieć. Pudło które było na dachu miało w środku pewnego rodzaju spadochron. Ta grupka może i jest szurnięta, ale także przygotowana. Odprężyłem się, ale niepotrzebnie. Zupełnie zapomniałem dlaczego zapomniano o zamku. Momentalnie zaczęło nami miotać raz w jedną, raz w drugą stronę. Wiatry z Galwind dawały o sobie znać. Każdy w samochodzie zaczął panikować, coś pokrzykiwać. Nagle poczułem mocne szarpnięcie, prawdopodobnie zerwał się nasz spadochron. Nie minęła sekunda i walnęliśmy w jakąś wieżę. Właściwie tylko się od niej odbiliśmy i spadliśmy pod nią.
- Wszyscy cali? – zapytałem rozglądając się.
W odzewie usłyszałem pojękiwania i między nimi „tak”. Wyszliśmy z samochodu, a raczej z tego co z niego zostało. Wiedzieliśmy, że już więcej nie pojedzie. Było strasznie ciemno. Mgła unosiła się kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów nad najwyższą budowlą przysłaniając światło słoneczne. Stan zamku był niewyobrażalnie dobry, zupełnie jakby ząb czasu go nie sięgnął. Po upewnieniu się, że nikt nie ucierpiał zaczęliśmy przygotowywać się do penetracji. Ja jeszcze raz sprawdziłem, czy broń w razie czego mnie nie zawiedzie. Włożyłem też do plecaka kilka rzeczy które mogłyby się przydać. Na głowę założyłem kask który miał przymocowaną latarkę. Taka prowizorka. Reszta poprzebierała się w jakieś śmieszne kombinezony. Każdy z nich zarzucił na plecy wielgachny, świecący w różnych kolorach tornister do którego przyczepiona była długa rura. Na jej końcu znajdowały się dwa bolce miedzy którymi co jakiś czas przepływał prąd.
- Wy w ogóle widzieliście kiedyś ducha? – zapytałem gdy już wszyscy byli gotowi.
- Yyy…. No więc… Mamy zamiar zobaczyć! – krzyknął odkrywczo Dick.
Nie skomentowałem tego, ale gdy się odwróciłem usłyszałem subtelne pacnięcie. Jak się mogłem domyślać Alfonita zbeształ Tugona za głupią odpowiedź. Stanęliśmy w holu starej fortecy i już widok nie był za ciekawy. Ludzkie kości były porozrzucane wszędzie. W dodatku nie wszystkie wyglądały jakby miały kilkaset lat. Zacząłem powoli wierzyć w historię staruszka. Kątem oka spojrzałem na twarze „łowców duchów”. Nie było na nich widać odrazy czy zniechęcenia. Oni chyba faktycznie mocno wierzą w to co robią. Nie tracąc czasu przemieszczaliśmy się dalej. Powoli sprawdzaliśmy każdy pokój i zakamarek trzymając się w zwartej grupie. Na niektórych szczątkach zauważyłem przeszywające na wylot dziury. Po pierwszych kilku myślałem, że to ślady bagnetu lub jakiejś innej broni kłutej. Jednak gdy ich liczba narastała zacząłem sądzić, że to ślady ogromnych szponów lub czegoś podobnego. Jestem pewien, że nie jeden twórca horrorów zwariował by w tym miejscu. Ta cisza była dobijająca. Już nie sam widok pomieszczeń które zaścielały tylko kości. Po godzinnej penetracji natrafiliśmy na chłodnie. Lekko przeraziłem się widząc w niej świeże mięso. Jeden z bandy zaczął panikować. Znaleźliśmy ustronne miejsce w którym można było spokojnie odpocząć i uspokoić Micka. Wszyscy zrzucili z siebie te ciężkie tornistry, ja jednak wolałem mieć swój plecak przy sobie. Nagle w oddali usłyszeliśmy przerażony, męski głos wołający o pomoc. Przeszły mnie ciarki, ale chyba bardziej zaskakujące było to co zobaczyłem. Mick który przed chwila mało się nie rozpłakał ze strachu pierwszy się podniósł i pobiegł w stronę głosu a reszta głąbów za nim. Pognałem za nimi szybko próbując ich zatrzymać, w końcu jeden z nich się przewrócił i wszyscy ustali w miejscu.
- O cholera! Nasze plecaki! – wrzasnął Rick i jak jeden mąż zaczęli biec z powrotem.
Takie wyścigi były nie dla mnie więc skorzystałem z okazji i szybko wskoczyłem na plecy Alfonita. Gdy dobiegliśmy do miejsca w którym odpoczywaliśmy okazało się, że ich tornistry zniknęły.
- A staruszek mówił, że to cwana bestia jest… - westchnąłem.
Mick upadł na kolana i zaczął panikować. Rick podniósł go za kombinezon i uderzając z otwartej ręki przywrócił do porządku. Chwile później szliśmy już w zwartym szyku, plecami do siebie. Ten „spacer” trwał bardzo długo a potwora czy ducha ani śladu. Tylko co jakiś czas było słychać pojękiwania i szlochania które ustały po godzinie. W końcu dostaliśmy się na dworek, pozostało jedynie wydostać się z tego miejsca. Bez pojazdu nie było żadnych szans, ale trzeba było coś zrobić. Kilkanaście minut później znaleźliśmy dół który miał dwa, może trzy metry głębokości, na jego dnie było widać tunel i wiedząc, że to jedyne światełko w ,o ironio, tunelu ruszyliśmy w drogę. Nigdy nie biegłem tak szybko i tak długo aż dotarliśmy do oświetlonej części. Wyglądało to na stary szyb górniczy. Na jego końcu znajdowała się jeszcze sprawna winda. To cud, bo po wyjściu na powierzchnię mieliśmy w zasięgu wzroku osadę z której wyruszyliśmy. Postanowiłem odesłać chłopaków do domu a sam udałem się do domu staruszka by z nim porozmawiać. Nie było go w domu więc się rozgościłem, ale po kilku dniach oczekiwania zrozumiałem czyje wołanie o pomoc słyszeliśmy w zamku. |
Ostatnio zmieniony przez Bakushin 19-07-2011, 22:56, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
|
*Lorgan |
#3
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 01-03-2015, 23:57
|
Cytuj
|
- Dobra robota. Niech zdobędzie dla mnie plany ochrony wystąpień Keigo Hary, włącznie z pełnym składem osobowym. Zostało niewiele czasu.
Lorgan odłożył słuchawkę telefonu stacjonarnego i odwrócił się do medytującego na środku dywanu Keresa.
- Mam dla ciebie zadanie.
- Niech zgadnę, agenci chcą wyruszyć do fabryki Draugów? Nie musisz odpowiadać, wiem że mam rację.
- Przyprowadź Malbora. Jest jeszcze jeden sposób, na który może się nam przydać.
- To doświadczony łowca z Zakonu Gryfa. Nie gwarantuję, że dam radę wziąć go żywcem.
- Wasz pojedynek byłby ciekawym wydarzeniem, ale nie mogę na niego zezwolić. Stawka jest zbyt wysoka. Pójdzie z tobą Hans Kelt. Ma wobec mnie pewien dług, który z pewnością zechce uregulować.
- Ty tu jesteś szefem.
- Kiedy będzie po wszystkim, dopilnuj żeby przygotowania w fabryce zostały ukończone na czas. Nie możemy sobie pozwolić na błędy.
- Co z głowicami?
- Zajmę się tym.
- W takim razie na mnie już pora.
Kiedy drzwi do gabinetu zamknęły się cicho, Lorgan ponownie położył rękę na telefonie. Wystukał numer wewnętrzny i poczekał, aż zgłosi się dyspozytorka.
- Kapitanie Gravier, w czym mogę pomóc?
- Skontaktuj się w moim imieniu z tymczasową rezydencją cesarza. Przekaż, że zgłaszam zapotrzebowanie na użycie czterech środków niekonwencjonalnych ZZD512-Adler. Szczegółowy raport powinien do nich dotrzeć trzy tygodnie temu.
- Przyjęłam. Coś jeszcze?
- Tak. Opuszczam Nebul. Autoryzację chciałbym otrzymać szyfrowanym kanałem naziemnym.
- Oczywiście. Życzę bezpiecznej podróży.
***
Świat zawirował gwałtownie. Machu ocknął się w niewielkiej celi, przytwierdzony do ściany przy pomocy solidnych kompozytowych klamer. Po jednej na każdą rękę i nogę. Szybkie spojrzenie na sufit i zaczerpnięcie powietrza nosem wystarczyło żeby stwierdzić, że miejsce znajdowało się pod ziemią. Naprzeciw niego siedział mężczyzna. Nie spotkał go wcześniej ani razu, ale bez trudu ustalił z kim ma do czynienia.
- Witaj Malborze. Nazywam się Lorgan Gravier.
- Wiem kim jesteś - odparł, potrząsając lekko głową.
Był brutalnie obity i poraniony. Popękane żebra, wstrząśnienie mózgu i złamana co najmniej jedna ręka. Ból był nie do zniesienia, lecz mimo to musiał się mocno starać, żeby ponownie nie stracić przytomności.
- Karą za zdradę cesarstwa jest rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Jeżeli się pospieszymy, zdążę cię zapisać na najbliższy poranek.
- Rozmawiasz ze mną, więc jest jakaś alternatywa.
- To prawda. Jeżeli okażesz się przydatny, jestem gotów oszczędzić twoje życie.
- Taką decyzję może podjąć tylko cesarz.
- Sztab nie wie, że cię pojmałem. Pomóż mi, a trafisz do sojuszników. Nie mogę zagwarantować, że długo pożyjecie, ale to i tak lepsze niż obecna sytuacja.
- Co chcesz wiedzieć?
- Komu przekazałeś informacje o projekcie Draug?
- Kito Genkaku.
Lorgan zamknął oczy i zamyślił się na moment. Kidy ponownie je otworzył, Malbor nie był już przytomny. Zamek do celi szczęknął i w drzwiach pojawił się Keres.
- Co z nim?
- Żyje. Zabierzesz go ze sobą do fabryki.
- Sanbetańczycy będą mieli nie lada powitanie, już moja w tym głowa.
***
Widok nocnej metropolii był równie urzekający, co niezmącone ludzką ręką krajobrazy natury. Tysiące świateł samochodów mijających się na ulicach tworzyły prawdziwe rzeki blasku, a wszechobecny huk i harmider zlewał się w szczególną melodię, niespotykaną w żadnych innych okolicznościach. To był świat Kasumi.
Pomimo że w sercu była rycerzem, większość życia spędziła przedzierając się przez zatłoczone ulice i wdychając wszechobecny smog w miastach Sanbetsu. Czy będzie potrafiła się odnaleźć gdzieś indziej? Wiedziała, że już niedługo pozna odpowiedź na to pytanie.
- Agentko Tora - usłyszała za plecami.
Znajdowała się na dachu wieżowca i cały czas miała baczenie na drzwi do klatki schodowej. Jakim cudem dała się podejść?
Odwróciła się zwinnie i wymierzyła w przybysza ostrze katany.
- Ty? - Zaskoczenia nie udało się zamaskować.
- Nastąpiła zmiana planów - wyjaśnił siedzący na gzymsie Lorgan. - Skorzystałem z okazji, żeby się z tobą spotkać. Chciałem poznać osobę, na której barkach będzie spoczywało powodzenie misji. Masz ognia?
Metalowa zapalniczka powędrowała z ręki do ręki, a później z powrotem.
- Jak zmieniły się plany?
- Kiedy dostaniecie się do wnętrza kompleksu, powiesz agentom co ich czeka i ile mają czasu.
Chmura dymu papierosowego wzbiła się w powietrze.
- Zabiją mnie.
- To możliwe, chociaż mało prawdopodobne. Twoje wyznanie powinno wywołać osłupienie na tyle długie, żebyś zdążyła uciec. W powietrzu będzie rozpylona nieznaczna dawka psychostymulatora, która w tym pomoże. Nie możemy użyć niczego mocniejszego, bo ich czujniki to wykryją.
- Będzie wśród nas kapitan Araraikou. Nawet jeśli zyskam chwilową przewagę, nie dam rady go zgubić. Jest zbyt dobry w tym co robi. Zresztą, podobno spotkałeś go w Sermorze, więc wiesz co mam na myśli.
- Miej trochę wiary w siebie. Draugi ci pomogą. Zresztą, być może on wcale nie będzie za tobą podążał. Pięć minut to niewiele czasu, żeby uciec przed poczwórnym wybuchem nuklearnym. W ostateczności będziesz miała zdalny detonator, którym poślesz wszystkich w diabły.
- Draugi będą mogli zabrać i przebadać. Nie za duże ryzyko? Przecież właśnie po to przybyli.
- Niech biorą ile chcą. Bez technologii, dzięki której przywracamy je do życia nic nie zdziałają.
- Po co aż tyle zachodu? Przecież mieliśmy ich zabić.
- Wyszło na jaw, że żywi będą bardziej użyteczni. Kiedy tylko znajdziecie się wewnątrz łodzi podwodnej, uruchom komunikator w beeperze. Chcę mieć pełen podgląd sytuacji. Po numerze seryjnym zyskasz przekierowanie do nadajników w fabryce. Nie musisz się więc martwić o zasięg.
Kasumi wyjęła z kieszeni brązową kopertę.
- To wszystko, co udało mi się zebrać na temat ochrony wystąpień Keigo Hary. Nie rozumiem, dlaczego się nim interesujecie. Może i jest liderem ważnej opozycyjnej partii, ale nie ma najmniejszych szans na elekcję. Obecny prezydent jest zbyt popularny.
- Kto go będzie pilnował?
- Lokalny oddział Ryuu Gijouhei. Numer 48.
- Jacyś nadludzie?
- Nie. Gdyby to był wyjątkowy oddział, pewnie nie miałabym dostępu do danych.
- To wszystko, agentko Tora. Chyba ostatni raz mogłem się do ciebie zwrócić w ten sposób. Uważaj na siebie.
***
W kwaterze kapitańskiej panowała napięta atmosfera.
- Chris Murphy? Nazywam się Lorgan Gravier. Otrzymałem wiele opinii mówiących, że jesteś jednym z bardziej obiecujących strzelców wyborowych w kraju. Mam nadzieję, że sprostasz reputacji. Niedługo na świecie zajdą wielkie zmiany i możesz zostać jedną z osób, które się do tego przyczynią. Wszystkie niezbędne informacje przekaże ci Scarlett Kane.
Młodszy żołnierz zasalutował.
- Widzę w tobie duży potencjał, nie zmarnuj go. Podobno starasz się o przeniesienie do pionu egzekutorów. Ta misja może być przepustką, której szukasz. Porażka nie wchodzi w grę.
***
- [ Nie próbujcie nawet wracać do łodzi, do niczego się już nie nadaje... Przepraszam. Przykro mi, że tak to się kończy. ]
- [ Nic się jeszcze nie skończyło! ]
Lorgan wyciągnął słuchawkę z ucha i schował w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Stał przed wejściem do pękniętej baszty Château de Chagrin.
- Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz się tu spotkaliśmy - powiedział na powitanie nadchodzący Tenma.
- Była nas szóstka. Kto by pomyślał, że aż połowa dożyje do dzisiaj?
- Zaskoczyłeś mnie próbą kontaktu. Chyba dlatego się pofatygowałem.
- Nie obawiałeś się zasadzki?
- To nie w twoim stylu. Gdyby zaprosiło mnie to psychopatyczne dziecko, pewnie miałbym się na baczności.
- Widzę, że nie odpuszczasz Scarlett nawet po tych wszystkich latach.
- Przygniotła mnie betonową kolumną podczas misji w Isztar. Cudem się z tego wylizałem. No ale dość o przeszłości. Bardzo mnie ciekawi, dlaczego zorganizowałeś to spotkanie.
- Muszę ustalić z kim się zadaje były generał Sanbetsu, Kito Genkaku.
- Skąd pomysł, że ja coś mogę o nim wiedzieć?
- Bo jest posiadaczem Strachu. Jeżeli ktoś może być nim bardziej zainteresowany niż sanbetańscy egzekutorzy i Widmowy Jack, jest to organizacja, do której należysz.
- Co dostanę w zamian za pomoc?
- Podzielę się tym, co wiem o Ostrzach Grzechu Wojownika.
- Myślisz, że możesz powiedzieć mi coś, czego nie wie Dokuro?
- Mój podwładny, Keres A'nen, żył w czasach kiedy je wykuto. Przebijecie takie źródło?
- Przemyślę propozycję.
- Przemyślisz i być może przedyskutujesz z szefem. Nie dbam o to. Jeżeli się zdecydujesz, wiesz jak się ze mną skontaktować. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|