Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Poziom 0] Pit vs NPC (Kour'Quan) - walka 1
 Rozpoczęty przez ^Pit, 13-05-2010, 23:11
 Zamknięty przez Lorgan, 17-05-2010, 09:13

5 odpowiedzi w tym temacie
^Pit   #1 
Komandor


Poziom: Genshu
Stopień: Seikigun Bushou
Posty: 567
Wiek: 34
Dołączył: 12 Gru 2008

Kaeru Araraikou
Kour'Quan


Promienie słońca odbijały się dumnie w szklanych ścianach wież, skupiając na sobie uwagę i górując nad dziurawymi namiotami ze skóry i niedbale skleconymi altanami. Światło bijące z tych wielopiętrowych cudów architektonicznych odsłaniało miejsca odpoczynku żebraków i kryminalistów wszelkiej maści, nerwowo rozglądających się dookoła. Dla nich zagrożeniem mógł być nawet jeden pijany wojownik, siedzący w kącie i czyszczący swój topór. Ach, no i ci żebracy – będąc ciągle bitym i kopanym przez nieznających umiaru terrorystów w chustach, nie mogli być nawet pewni czy doczekają następnego dnia. Ale nawet jego prześladowcy nie byli bezkarni, kiedy przyuważyło ich oko jednego ze „snajperów”. Zwykle wystarczało upomnienie słowne. Nie tym razem – jakiś idiota wycelował karabin prosto w lśniącą, khazarską zbroję. Chwile później jego ciało leżało w kałuży krwi, pozbawione ramienia i połowy twarzy. Następnym razem będzie pamiętał, by nie podnosić ręki na silniejszego od siebie… w kolejnym życiu oczywiście. Zebrani dookoła gapie odetchnęli z ulgą. Inni – wolni strzelcy – klęli pod nosem, gdyż ominęła ich zadyma. Kupcy ponownie wyciągnęli pośpiesznie pochowane „artefakty” i jak gdyby nigdy nic, wyczekiwali kolejnej okazji.
- Co to za ponure miejsce – rzucił spod kaptura wędrowiec, krzywiąc usta. Szedł szybkim, zdecydowanym krokiem, zwinnie wymijając przechodniów, kryjących tony broni za pazuchami. Zwolnił dopiero przy niewielkiej budowli, której drzwi były zawsze otwarte – głównie przez wielką dziurę w środku. Wewnątrz panowała duszna, acz swojska atmosfera. Przy stołach siedziało mnóstwo tęgich osobników, którzy przy akompaniamencie stłumionej przez gwar muzyki opowiadali o swoich podbojach. Częściowa ciemność uniemożliwiała ich dokładne zidentyfikowanie. W zakamarkach sali czaili się dilerzy narkotykowi, którzy nie mogli narzekać na brak interesów. Jeśli to nie trafiało w gusta biesiadujących, na podeście w głębi sali prężyły się zalotnie roznegliżowane kobiety. Osobnik w płaszczu przyglądał się temu wszystkiemu, teraz siedząc już przy barku
- Coś podać? – chrapliwy głos barmana dobiegł jego uszu. Nie zastanawiając się długo, poprosił o najzwyklejsze khazarskie piwo. Wciąż ukradkiem patrzył za siebie i błądził wzrokiem po pomieszczeniu. Ten kogo szukał siedział dwa krzesła dalej. Skulony, zamyślony człowiek, przecierający powoli brodę, wpatrujący się w pusty kieliszek. Drugą ręką kurczowo ściskał sakiewkę przy pasie. Niewielkich rozmiarów materiał z naszytym emblematem Sanbetsu mógł być łakomym kąskiem dla podrzędnych szumowin, które potrafiły zabić, byle by tylko usłyszeć słodki brzęk monet.
- Cad Cairne? – rzucił ukradkiem przybysz, przysiadając się do rozmówcy. Ten niemal podskoczył na dźwięk swego imienia. Zdezorientowany, zapytał nieufnie:
- A kto pyta? – Spoglądając w jego oczy można było dostrzec determinację. Było to nieuzasadnione, zważywszy na to, że był to zwykły handlarz elektroniką. Nieznajomy, miast podawać swego imienia, uchylił rąbka płaszcza, ukazując rękojeść pistoletu.
- To przecież… - Cad nie skończył, jakby w sekundę pojął prawdę – Hm, czego więc szukasz agencie?
- Mówi ci coś słowo „Kinaijime”? – zaczął zakapturzony. Cairne podrapał się po brodzie – Cokolwiek?
- Zakładam, że nie chodzi ci o „uczciwość”. Raczej o „uczciwego”… - jego rozmówca najwyraźniej nie miał czasu na czczą pogawędkę. Stanowczym tonem, wtrącił:
- Twój” dobry przyjaciel”, Shin powiedział, że będziesz wiedział wszystko na ten temat.
Brodacz zakrztusił się. Na jego twarzy widać było zdegustowanie.
- Ten żółtodziób nie powinien sprzedawać tak łatwo informacji. Zwłaszcza, jeśli w sprawę zamieszany jest jeden z agentów i kapitan „orlich skrzydeł”.
- Czyli wiesz, o co mi chodzi – osobnik w płaszczu przytaknął. Jego uszu dobiegł barczysty głos. Na szczęście nie był to nikt nadzwyczajny, zwykły pijak, robiący dużo niepotrzebnego szumu. Czując się bezpiecznie, nieznajomy mówił dale, wciąż nie podnosząc głosu – ten agent jest dla mnie znaczącą postacią, więc wykrztuś to z siebie i zdradź w końcu szczegóły.
- No dobrze – rzekł przesłuchiwany, stopując swego rozmówcę – to było jakiś tydzień temu, pod koniec dnia. Miałem już zamykać, kiedy przez drzwi przeszedł „Uczciwy”. Nie wiem, jak chory musiał być, bo wypytywał wprost o nielegalny handel w Harze. No to co miałem mu powiedzieć?
Nieopodal upadła butelka, rozpryskując się na wiele kawałków, ktoś mocno zdenerwowany trzasnął pięścią w stół, ktoś inny – zapewne winowajca – wylądował na ziemi po silnym ciosie w nos. Gdzieś w rogu zataczał się zapluty staruszek. Z nóg zwalił go albo trunek, albo zabawna historia, gdyż zanosił się śmiechem do nieprzytomności.
- Potem, kiedy wychodził, jego uwagę przykuł pewien plakat – powiedział brodacz.
- Jaki?
- Z tego co pamiętam, chodziło o walki w „Krwawych ścianach”
Podróżnik uniósł brew. Cad sprostował, iż chodzi o arenę. Pole do pojedynków, na którym pierwsza krew mogła okazać się też ostatnią.
- Nielegalne walki! – rzekł nieco głośniej, aż Cairne się nastroszył. Obaj rozejrzeli się ukradkiem. Większą uwagę skupiał na sobie Babiloński klecha, czy kimkolwiek był. Toczył właśnie zaciętą rozmowę z wojownikiem Nagu. Bitwa o wyłożone na stole skarby to prawie dżihad; ostra gestykulacja, prężenie muskułów, ukazywanie wyższości buławy nad dwuręcznym mieczem, norma. Kupiec ciągnął dalej:
- Zaledwie godzinę później przyszło czterech drabów – tu otarł pot z twarzy. Jego głos zaczął się łamać – no i wiesz, pytali się o tego czarnowłosego no a że nie chcieli wierzyć, że nic nie wiem…
- Tak? – zaciekawienie przesłuchującego rosło. Nachylił się bliżej, jakby łapiąc przyciszone teraz dźwięki Cada
- No to postanowili, że spalą mój kram, a to wiesz, komputerowe komponenty. Mówili, że taka technika nie podoba się wodzowi z Aka’che i inne bzdury – oburzył się – oczywiście chodziło im o zastraszenie.
- I pozwolili ci odejść? Tak po prostu?
- Nie no, najpierw postanowili przesłuchać mnie na miejscu – tu pokazał świeże blizny i osmalone kawałki skóry. Zakapturzony przytaknął.
- A co było potem?
- Z tego co słyszałem, kurtka i broń tego agenta znalazły się na jednym ze straganów. Niektórzy nawet mówili, że to jedyna pozostałość po nim…
Wędrowiec przystopował na moment wyznania Cairna. Od pewnego czasu miał niejasne przeczucie, że ktoś ich obserwuje. Rozeznanie w tłumie, podczas chaosu, utarczek, pijatyk czy nawet gwałtów nie należało do najprostszych. A jednak pośród tego wszystkiego jedna osoba siedziała niewzruszona.
- Wstań, wychodzimy – rzucił do kupca, nieomal samemu łapiąc go za szatę. Pośpiesznym krokiem wyszli na ulicę.
- Prowadź do areny – szepnął. Brodacz był zdezorientowany.
- Co się dzieje?
- Mamy ogon, nie odwracaj się – zakapturzony sam skrycie obejrzał się za siebie – podejrzany osobnik podążał za nimi jak cień. Przedzierając się przez tłum, agent starał się nie zaczepić żadnego przechodnia. Wciąż bacznie przyglądał się otoczeniu. Z jednej z bocznych ulic wyskoczyło dwóch innych osobników. Ich przenikliwy wzrok natychmiast uchwycił przybłędę i kupca..
- Jak oni wyglądali – rzekł półgłosem
- Co?
- Jak wyglądali ci, co spalili ci stragan.
- Mieli skórzane kurtki, wzorują się na swoim przełożonym
- Ramoneski?
- Tak chyba tak a…. o cholera też tu gdzieś są? – Cad zaczął panikować. Nie zważając na nic, zamaskowany agent krzyknął do swojego partnera:
- Do areny! Ja skupię na nich swoją uwagę!
Cairne był już przerażony. Niemal przewracał się o własne nogi, omal nie wpadał na przechodniów. Tymczasem osobnik w płaszczu wciąż miał na uwadze trójkę prześladowców. Jedną rękę trzymał już na rękojeści pistoletu. Wśród gwaru kupujących, melodyjnego głosu sprzedawców i całej innej gamy dźwięków, starał się wyłapać coś jeszcze. Wtedy przez grupę gapiów przedarł się jeden z najemników. Mając go w zasięgu swoich rąk, agent pochwycił go za ramię. Znikąd pojawiła się iskra, nastroszając włosy przeciwnika. W sekundę zastygł w bezruchu i padł sparaliżowany. Drugi ze ścigających był już blisko Cairna. Doskoczył do jego stóp, powalając na ziemię. W blasku słońca zalśniło ostrze noża. Ale atak z góry został zatrzymany przez żelazny uścisk.
- S… skąd się tu… - nie zdołał nawet zareagować, gdyż i jego przeszył impuls. Opadając z sił, nie stawiał oporów by przybłęda ściągnął z niego kurtkę.
Napięta sytuacja i chaos na ulicy zwróciły uwagę stojących nieopodal strażników. Odbezpieczając karabiny, szukali winowajców.
- Snajperzy! – Cairne drżącą ręką wskazywał na dach. Kolejne krople potu spłynęły po skórze wędrowca a serce poczęło łomotać w jego piersi. Czym prędzej pomógł wstać swemu towarzyszowi i obiegając parę straganów, zniknęli w ciemnej uliczce.

***


Smród, wydobywający się z przeżartego przez rdzę pojemnika, drażnił zmysły skulonego w kącie szpiega. Jego błękitne oczy wypatrywały choćby najmniejszego śladu grupy pościgowej. Promień słońca powoli przesuwał się po ziemi, przyciemniając obszar bazaru. Teraz to płaska powierzchnia panelu baterii słonecznych oślepiała zgromadzonych, niczym gwiazda. Uciekinier nabierał powoli powietrza, jakby chciał wyciszyć zmysły. Mimo pozornego spokoju, czuł za plecami czyjś oddech. Dosłownie.
- Nie ruszaj się! – zimna lufa pistoletu przylgnęła do jego potylicy, wciąż skrywanej pod materiałem. Nawet nie mogąc się odwrócić i sprawdzić, przybłęda wiedział, że właśnie dopadł go trzeci ze ścigających. Jego głos pełen był pychy, przepełniony dumą:
- Chciałeś namieszać w sprawach Aka’che, ale coś ci nie poszło. Wszyscy z Sanbetsu jesteście tacy sami! Kiedy zginiesz ty, dorwiemy jeszcze tego robaka, Cairna…
Osaczony nadal zachowywał spokój. Drażniła go tylko kolejna duża kropla, spływająca prosto na brew. Przymykając parokrotnie oczy, zapytał:
- Aka’che, tak? To wy tu macie osiemdziesiąt procent udziałów od interesów władcy?
- Sto procent! – wykrztusił – w końcu musi starczyć dla każdego, nie sądzisz? Kour’Qan o nas dba, w przeciwieństwie do waszych przełożonych, Sanbeckie męty!
Zamaskowany wstrzymał oddech. Nagle coś sobie uświadomił. Pokiwał nieznacznie głową i uśmiechnął się perfidnie.
- Co cię tak śmieszy? – wytrącony z równowagi, pytał wściekle – no co?
Odpowiedź na to pytanie, szpieg znalazł w swojej głowie. Jej tylną część przeszył ostry ból, a wzrok zapełnił się czerwoną mgłą. Wiotkie mięśnie wypuściły z rąk pistolet. Opadając bezwładnie, najmita zdążył się jeszcze odwrócić. Stał tam Cad, trzymając Berettę w prawej ręce. Patrząc na prześladowcę z góry był jak kat, wykonujący sąd boży. Wściekły na siebie i na swoich oprawców, najemnik wyzionął ducha.
- Nie śpieszyłeś się zbytnio – rzucił zakapturzony, podnosząc się z kolan – ale dowiedziałem się paru rzeczy.
- Co teraz zrobisz?
- Sam wybiorę się na arenę – powiedział pewnie, zdejmując z siebie płaszcz – i pomszczę Kinaijime!
Zrzucone ubranie upadło z głuchym łoskotem na piach, ujawniając burzę jasnych włosów. Nieznajomy poprawił je, poruszał głową na boki, rozgrzewając się i wyciągnął pistolet Raikou. Popatrzył na niego ze wszystkich stron, po czym rozłożył na dwie części.
- Co robisz? – zapytał zdziwiony Cairne, wciąż ściskając w swoich dłoniach Berettę.
- Chcę byś na jakiś czas zachował moją broń; poza Raikou. Będzie mi potrzebny na arenie.
- Wiesz, że przy wejściu sprawdzają na skanerach… potem musisz je zostawić przy wejściu. Przynajmniej większość.
- Dlatego robię to – powiedział błękitnooki, otwierając jakąś kieszeń w energetycznym pancerzu – zamówiłem sobie specjalną wersję tej osłony. Ma dwa miejsca, w które wchodzą części pistoletu. Wielu w Harze zapewne też podobnie kombinuje. Masz te małe bomby dymne o które prosiłem?
- Już, już! – Cairne sięgnął do torby, z której wyciągnął paczkę małych, podłużnych rzeczy. Z daleka wyglądały jak pudełka zapałek; zupełnie niegroźne – będzie cię to trochę kosztowało.
- Spokojnie, jak wszystko się uda, wynagrodzę ci to. Masz się gdzie skryć?
- Shin ma parę kryjówek. Poza tym, wyeliminowałeś z gry moich „opiekunów”, więc nie powinno być teraz problemu.
- Pamiętaj, że tylko ich zamroczyłem. Za dzień-dwa dojdą do siebie w pełni – części broni cicho kliknęły, dopasowując się do slotów. Tak przygotowany, jasnowłosy podszedł do brudnego pojemnika na śmieci i jeszcze raz przyjrzał się „zawartości”(1)
- Ten tutaj nie będzie chyba miał nic przeciwko, jeśli zajmę jego miejsce – wciąż śmiejąc się pod nosem, chłopak zarzucił na siebie skórzaną kurtkę.

***


Tego dnia arena była pełna ludzi, dla których walki były czymś ważniejszym od kąpieli. Tłum łaknących krwi facetów w przepoconych koszulkach skandował właśnie czyjeś imię. Z głośników co chwila dobywały się odgłosy ścierającej się stali, strzały z pistoletów. Na ogromnym telebimie wyświetlała się właśnie sylwetka mocno napompowanego wojownika, który jednym ruchem zdarł z siebie czarną koszulkę, ukazując górę mięśni. Sporą część widowni stanowiły też kobiety, które w tym momencie piszczały, gwizdały, czy nawet odsłaniały swoje koszulki. Tu piwo także lało się strumieniami. Kolejne sektory zapełniały się pasjonatami krwawych konfrontacji.
Przybłęda ostrożnie stawiał kolejne kroki, wyłapując w tłumie „stróżów”. Ogłuszonych usadawiał na krzesełkach trybun i jak gdyby nigdy nic przeciskał się dalej. W końcu znalazł się w idealnym miejscu – tuż na wprost trybuny. Chłodzony podest obudowany metalowymi ramami zabezpieczony był dodatkowo generatorami prądu. Wyjątkowo smakowity kąsek dla agenta Sanbetsu.
Trzask łamanych kości i odgłos tłuczonego mięsa – na arenie działy się dantejskie sceny. Oto chudy, wysoki zawodnik przyjmował kolejne razy. Jego nogi dygotały jak galareta a po chwili jego ciało upadło na piaszczyste podłoże. Umięśniony przeciwnik był najwyraźniej faworytem tego pojedynku, gdyż każde jego uderzenie pięścią wyzwalało kolejne pokłady radości na stadionie. Olbrzym omal nie zabił nieszczęśnika – walka była wygrana. Pokonanego wyniosło na rękach dwóch sanitariuszy, zaś czempion czekał na przemowę końcową. I wtedy na trybunach zawrzało jeszcze bardziej. Oto po schodach wspinał się najbardziej znany człowiek Haru, bożyszcz tłumów. Kour’Quan – jeden z synów wodza z Aka’Che, zadymiarz, handlarz bronią, terrorysta. Nim zaczął mówić, długo napawał się widokiem tylu zgromadzonych. Każdy jego ruch był idealnie wyreżyserowany, każde drgnięcie ręki zatrzymywało oddechy jego „fanów”. Zadarcie z nim praktycznie oznaczało rozpoczęcie walki z całym miastem.

***


To był dobry moment, by działać. Tysiące wpatrzone w Kour’Quana, jak w obrazek, mięśniak pozujący do portretów i znacznie obniżona czujność strażników, stojących przy dolnej bramie. Otępiali nie przyjrzeli się nawet postaci, która przeszła obok nich. W końcu w tej chwili nikt nie byłby w stanie zaatakować idola Haru – nie, Kidy wokół kręciło się tylu jego zwolenników w kurtkach nie do podrobienia.
Trzech stało wewnątrz. O ile tamtych można było łatwo omotać, tak ci byli bardziej czujni. Wciąż jednak popełniali jeden błąd – stali obok siebie, nie chroniąc dobrze szyi. Trzeci stojący nieopodal był zaszokowany, ale nie tak jak dwóch, którzy właśnie wili się w konwulsjach. Ostatni nie zdołał wystrzelić nawet jednego pocisku, gdyż runął na ziemię, trzęsąc się z odrętwienia, niczym niedawno pokonany wojownik z areny.
Duma, przepych i masa nadmiernie akcentowanych słów. Nawet jedna trzecia z nich nie opiewała jednak niedawnych czynów „barbarzyńcy”, stojącego na dole – Kour’Quan podkreślał cały czas, że to dzięki niemu jest tylu silnych i przychylnych mu weteranów wojny. Końcowe słowa wywołały chaos – fajerwerki strzelały ze wszystkich sektorów. Ktoś odpalił nawet przemyconą racę dymną. Gryzącej substancji zrobiło się jeszcze więcej, kiedy jeden ładunek wybuchł tuż pod wojskowymi butami mówcy. Dym wypełnił cały „balkon”. Przykrywając twarz rękawem Ramoneski, Quan zupełnie stracił orientację. Po chwili przyjął na plecy impet wybuchu. Eksplodujące generatory prądu wyłączyły z dalszej gry resztę „świty” gbura. Zgromadzona publiczność naiwnie myślała, że to część przedstawienia. Drewniane podpórki schodów zostały przewrócone i schody zawaliły się. Ciało kapitana „Orlich Skrzydeł” runęło kilka metrów w dół. Jakimś cudem ważący swoje młot ominął jego głowę, ciężko opadając na piaszczyste podłoże.
- Co tu jest, kurna grane?! – charcząc w furii, dryblas próbował wygrzebać się z gruzów. Rozdarta kurtka ujawniła pierwsze rany na jego ramionach i grzbiecie. Szczerząc zęby i sącząc bulgoczącą pianę, Kour szukał sprawcy tego zamieszania. Ten, spokojnym krokiem zstępował z gruzów schodów, mierząc w przeciwnika pistoletem Raikou.
- Nie radzę nawet próbować, sukinsynu! – rzucił twardo. Jego twarz znów zakrywała szata, zwinięta gdzieś w zamieszaniu. Wystawały tylko lodowo błękitne oczy, którymi łypał teraz na Khazarczyka – a teraz powiesz mi, gdzie jest „Kinaijime”.
Przesłuchiwany mięśniak w ogóle nie reagował. Naprężył całe ciało, ukazując grube żyły. Wydawał przy tym dzikie dźwięki z trudem powstrzymując się od rozszarpania wroga. Człowiek Sanbetsu kontrolował jednak sytuację. Jego cierpliwość też miała swoje granice. Był gotowy, by wystrzelić oszałamiającą wiązkę. Quan już miał dosyć. Czym prędzej chwycił za młot i począł wymachiwać nim nad głową. Agent bez chwili zawahania nacisnął spust i palący promień plazmy uderzył w tors kapitana, bez trudu przenikając kamizelkę kuloodporną. Wytężając się najmocniej jak mógł oponent parł naprzód, niczym niewrażliwa na ból maszyna. Pocąc się obficie, powtarzał pod nosem wymyślne przekleństwa. W końcu upadł u stóp agenta, oddychając ciężko.
- Wiązka może cię nie zabije, ale nie będziesz w stanie się po tym pozbierać. Wewnętrzne organy też mają jakąś wytrzymałość, dlatego gadaj, gdzie jest Kinaijime! – grzmiał stanowczo „kat”, licząc, iż Kour w końcu się podda. Miast tego, uraczył przybłędę paskudnym uśmiechem, ukazując tylne białe żeby.. Chwycił jasnowłosego za lewą dłoń, po czym jego całe ciało zaczęło pulsować. Mimo wciąż działającej plazmy, chwyt Khazarczyka nie słabł. Wręcz przeciwnie – jego siła zdawała się rosnąć w zastraszającym tempie. Szpony na pociemniałej dłoni wżynały się w skórę Sanbetczyka a natychmiastowa zmiana karnacji dodatkowo go zaskoczyła. Plazma nie była już zbytnią przeszkodą dla monstrum, jakim stał się jego przeciwnik. Z lekkością podniósł bezwładną wcześniej dłoń i zmiażdżył pistolet, jak plastikową zabawkę.
- Niedobrze! – burknął pod nosem zakapturzony, próbując wyrwać się z chwytu. Było o wiele za późno na tego typu reakcje, gdyż będący w pełni sił Kour’Quan podniósł ciało tajniaka. Trzymał je tak przez kilka sekund, rechocząc straszliwie, a potem nabił je na wystające z głowy Khazarczyka rogi. Energetyczny pancerz mógł wytrzymać zmasowany ostrzał, lecz wobec twardych jak stal i ostrych jak brzytwa kości, nie mógł zdziałać za wiele. Ale to było za mało dla Byka. Nadział swoją ofiarę po raz drugi, a potem po raz trzeci. Czwarty raz dotarł w końcu do skóry młodziana. Okropny ból przebiegał już przez całe jego ciało, ujawniając kolejne strugi krwi. Bólowi towarzyszyło skwierczenie strzaskanego już pancerza energetycznego. Quan pokrywając się cieczą ofiary wrzeszczał jak opętany.
- A teraz, nędzny robaku, przywitaj się z ziemią! – wycharczał. Ostatkiem sił, jasnowłosy aktywował energię pioruna i wolnym ruchem skierował dłoń…
- To na nic! Giń!
… w swoją tarczę (2). Implozja wszystkich kapsułek elektrycznych zniszczyła doszczętnie ubranie niebieskookiego. Bestia zwaliła się na podłogę w milczeniu. Ledwo przytomny agent, niemal kompletnie nagi i cały poraniony, próbował wykonać jakikolwiek ruch. Serce zaczęło mu szybciej bić, kiedy ujrzał podnoszącego się z podłoża, krwawiącego i dymiącego Khazarczyka.
- Wyy… z Sanbetsu… wszyscy jesteście… tacy sami – jego stan umysłowy przypominał teraz bardziej dzikie zwierzę, aniżeli człowieka, toteż z trudem wypowiadał on sensowne zdania. Był pewien, że następne co zrobi, to przegryzie tętnicę ofiary. Albo lepiej – od razu odgryzie mu głowę. Czuł strach, ogarniający bezbronnego, gołego przybłędy, który pełzał teraz po ziemi. Śmierć zbliżała się powoli, powłócząc nogami, obficie śliniąc się. Niespiesznie chwycił za młot.
- Chyy… wbiję cię w ziemię, robaku… - ponowne pojawienie się perfidnego uśmiechu oznaczało wszystko co najgorsze. Tylko cud mógł uratować teraz młodzika. Cud w postaci drugiej bomby dymnej, którą tajniak zawczasu zostawił w leżącej pod ścianą szmacie. Zagryzając wargi i zapominając o bólu, chłopak wytężył wszystkie siły i chwycił za „pudełko”. Eksplozja i gryzące opary tym razem mogły okazać się śmiertelne.
Pozbywając się ogona, Sanbetańczyk wstąpił do lecznicy na zapleczu areny. Leżał tam już mocno pobity wojownik.
- Pozwolisz, że skorzystam z dobrodziejstw… (3)

***


Półprzytomny kapitan „Orlich Skrzydeł” leżał bezwładnie na ziemi, brocząc we krwi, już w swej podstawowej postaci. Nad jego ciałem pochylił się nagle obdartus, ocierający twarz z brudu. Chwycił Khazarczyka za gardło, w drugiej ręce generując impuls elektryczny.
- To jak będzie, skurczy synu?
Na arenie nieopodal wciąż wrzało. Zamieszanie przyciągnęło więcej żołnierzy, którzy szybko zbliżali się do dymiącego nadal podestu. Gwizdy publiczności spotykały się z pokazem siły wojowników z Aka’Che.
- No dobrze – rzucił cicho dryblas, błądząc wzrokiem – miał być daniem głównym na arenie. Wytrzymał długo, za długo. Do tego nie zamykała mu się gęba…
Jego rozmówca wyszczerzył zęby. Czuł, że mimo wszechogarniającego bólu, zaraz eksploduje e złości. Kour po raz trzeci tego dnia podzielił się z przeciwnikiem swoim brzydkim jak noc uśmiechem.
- Strzeliłem mu w łeb. Wystarczyło, że po jego walkach traciłem udziały z dnia na dzień. Był dobry, ale nie dość dobry, by równać się z potę…! – Nie dane mu było dokończyć. W porywie furii, agent Sanbetsu wbił elektryczną dłoń prosto w serce przesłuchiwanego. Krew trupa zachlapała ponownie jego twarz. Jego dusza krzyczała, ale ciało milczało. Drżącą dłonią wyczuwał ostatni, zanikający puls w sercu Quana. Mimo wszechogarniającego jazgotu, zrobiło się jakoś cicho. Przez kilka chwil liczył się tylko on i stygnące ciało pokonanego syna wodza z Aka’Che. Zabawne, że umarł, wciąż wrednie ukazując zęby w połowicznym uśmiechu. (4)
Nadeszła pora ucieczki. Żołnierze przesypywali gruz już bardzo blisko. Przywdziewając starą szatę, agent zniknął w ciemnościach, jakoby słysząc głos swego towarzysza
„Śmierć za śmierć. Wykonałeś misję, Kaeru Araraikou”

***

Zakrwawione ciało Byka lśniło teraz w blasku lamp. Czterech sanitariuszy w białych maskach dokładnie badało ciało denata. Bezskuteczne próby defibrylacji coraz bardziej pograżały w smutku i rozpaczy khazarskich medyków.
- Coś... coś drgnęło? - jeden z oddziału przecierał oczy ze zdumienia. mógł to być tylko skurcz pośmiertny, albo...
Płaska linia na urządzeniu medycznym również nagle drgnęła, niczym lekkie szarpnięcie struny gitary. Dudniący, rytmiczny odgłos dotarł do uszu zszokowanych.
Byk otworzył oczy
- San...betsu...


(1) Cóż, to chyba oczywiste, że pozbawionego kurtki najmitę nie można było zostawić na ulicy. Dwóch zelektryzowanych to jeszcze nie problem ale trzeci i bez kurtki? Wywołało by to podejrzenia większe, niż „pobicie” dwóch przydupasów.
(2) No dobra, nie wiem jaką budowę ma pancerz energetyczny, ale wyładowanie + jakieś będące w środku baterie (nie alkaliczne i nie paluszki w ogóle) muszą dać jakiś wybuch.
(3) Bruce Willis mode. Przepraszam was za to, ale musiałem jakoś doprowadzić Kaeru do „Stanu używalności”
(4) O tak, jeśli dotarłeś do tego miejsca i nie jęczysz, ani nie bełkoczesz pod nosem „ale to guuuupjeee”, to chyba mogę być zadowolony z siebie. Liczę na to, że zaliczę to Tankju i ten śmierdziel nigdy nie powróci – nawet w koszmarach Kaeru :D
(5) Sorry, ale tekst okazał się jednak O WIELE za długi :/ Sam nie lubię się przedzierać przez epopeje, ale mam nadzieję, że chociaż napięcie w pewnych momentach udało Mi się zbudować. Za wszystkie niedogodności i partactwa bardzo przepraszam, wybaczcie naciągane motywy, więcej grzechów nie pamiętam. Mam nadzieję, że chociaż trochę się wam podobało.
(6) Kour’Quan – nie Qan, bo nie da się tego dobrze nawet wymówić. Uznałem, że to nie będzie CHYBA aż takim problemem, czy nawet przewinieniem
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #2 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

Pit – Dlaczego wszyscy podają linki do kart postaci, a nikomu już nie chce się wypisać Douriki? Irytujące i kłopotliwe, tak to mogę skwitować...
Pit: 400道力, Kour’Qan: 1360道力 (wypisałem, żeby nie zapomnieć)
Pit napisał/a:
Promienie słońca odbijały się dumnie w szklanych ścianach wież, skupiając na sobie uwagę i górując nad dziurawymi namiotami ze skóry i niedbale skleconymi altanami.
Czymże byłby wpis Pita, gdyby nie zawierał informacji niezgodnych, lub przynajmniej niezawartych w opisie lokacji, w której miał stoczyć walkę? Nie wiem jak reszcie, ale mi Har kojarzy się z brudną, nieprzystępną osadą, bardziej przypominającą realia Mad Maxa niż Times Square. Bardzo nie spodobał mi się powyższy motyw. Jedziemy dalej...
Pit napisał/a:
Ach, no i ci żebracy – będąc ciągle bitym i kopanym przez nieznających umiaru terrorystów w chustach, nie mogli być nawet pewni czy doczekają następnego dnia. Ale nawet jego prześladowcy nie byli bezkarni, kiedy przyuważyło ich oko jednego ze „snajperów”.
LOLwut? Chyba zmieniałeś ten fragment i nie poprawiłeś wszystkich końcówek. Raz masz liczbę mnogą, raz pojedynczą. Nieprzyjemna sprawa.
Poza wymienionymi wyżej niedociągnięciami, wstęp został zbudowany bardzo porządnie. Opisy silnie oddziałały na moją wyobraźnię i wykreowały w niej trójwymiarowy, tętniący życiem obraz.
W opisie lokalu z dziurą w drzwiach wystąpiło powtórzenie wyrazu "sali".
Pit napisał/a:
Jego uszu dobiegł barczysty głos.
Czy przypadkiem kiedyś już nie zostałeś pouczony w sprawie "barczystego głosu"? Nie rozumiem dlatego to kretyńskie wyrażenie powraca w kolejnym wpisie... Niedługo później zjadłeś "j" – ale to już szczegół.
Spodobały mi się wstawki dzielące rozmowę z handlarzem. Pijaczek, Babilończyk kłócący się z Nagijczykiem, rozbita butelka – lubię tego typu akcenty. Nadały tekstowi swego rodzaju dynamiki nie wiążącej się z szybkim biegiem wydarzeń.
Następnym plusem jest zachowanie Twojej postaci, kiedy zorientowała się, że ktoś ją obserwuje. Brawurowo przeprowadzona akcja. Dokładnie tak, jak lubię.
Ogólnie, odniosłem wrażenie, że poczyniłeś spore postępy od ostatniej walki (którą przy okazji sobie odświeżyłem). Masz lepsze pomysły i lepsze narzędzia do ich realizacji. Przedstawiając Kour’Quana dałeś mi do zrozumienia, że wstęp i scena w lokalu nie były szczęśliwym przypadkiem. Poczyniłeś też niezaprzeczalne postępy w kwestii znajomości świata. Nie jest to może poziom Coltisa, ale najważniejsze, że się rozwijasz.
Żeby nie kończyć komentarza zbyt cukierkowo, napomnę jeszcze o pewnym nielogicznym dla mnie wydarzeniu. Dlaczego nikt nie pomagał Twojemu przeciwnikowi w walce? Z pewnością znalazłoby się grono osób chcących chronić syna swojego przywódcy. Dostaliśmy jednak czyściutki pojedynek... nie tego się spodziewałem.

Ocena: 6,5/10
______________________________________________________________

Oddaję swój głos na Pita.


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Kalamir   #3 
Yami


Poziom: Genshu
Posty: 1033
Wiek: 35
Dołączył: 21 Lut 2009

Pit, zacznę od twojej karty postaci. Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli ktoś nie czytał twoich walk to gówno zrozumie, prawda?

1, Pierwsze zdanie… kompletnie bez sensu. Pomijając szklane ściany xD eee….dumne odbijanie się? Czemu chciałeś wszystko nasilę opisać w jednym zdaniu?
2. Później jakaś Khazarska zbroja (?!) snajperzy, wszystkiego trzeba się domyślać bo nie opisujesz kompletnie nic.
3. Niepodobna mi się narracja i luźne wtrącenia narratora jakby z opowiadania karczmie, które zwyczajnie wybijały mnie z rytmu.
4. – słowa wypowiadane przez postać – wytłumaczenie kto mówi + kilka zdań opisujących czynności + („-”) sugerujący kolejny dialog ale w rzeczywistości będący dalszym opisem. BRAK AKAPITU i nadużywany myślnik. Paskudna i myląca forma.
5. - Czyli wiesz, o co mi chodzi – osobnik w płaszczu przytaknął. Jego uszu dobiegł barczysty głos. // Ja wciąż nie wiem o co chodzi xD a barczysty głos to już klasyk.
6. Zdania z małej litery oraz brak kropek (popularny błąd w dialogach)
7. Sporo literówek w przypadkowych słowach (wiem, ciężko poprawić i wyłapać wszystko ;/ )
8. - Jak wyglądali ci, co spalili ci stragan. // masakra powtórzeń
9. Wracając do sprawy chaotycznej narracji. Wiesz, że większość informacji zdradzasz przez przypadek? Tak jak liczbę prześladowców czy inne bardziej szczegółowe opisy. Strasznie to denerwujące.
10. Kurtki nie do podrobienia????
11. - Wiązka może cię nie zabije, // WIĄZKA PLAZMY i strzałem w klatę????? Dobra luzik :P twoja interpretacja.
12. Szpony? Za szpony leci punkt.
13. I znowu młodzian i młodzik…. Kur….
14. Dlaczego twój przeciwnik zdjął transformacje? To nie są ssj jak w DB utrzymanie transformacji nie kosztuje ich energii. // o tym akurat tez dowiedziałem się niedawno :P

Fabuła – fajnie, że zabiłeś przeciwnika -_- i fajnie, że Lorgan ogarnął cię w porę byś nadesłał wersję poprawioną. Niestety końcówka była przez to strasznie naiwna. Niemniej doceniam, że starałeś się wpleść w to wszystko agencje, misje, szpiegów i t d. Z drugiej zaś strony przedobrzyłeś z tym szarżowaniem. To miasto wroga a ty walczysz z jego naczelnym playboyem :/ Nie sądzisz, że troszkę ponad twoje siły? Ja sądzę. Dlatego uważam, że powinieneś był rozegrać to jako szpieg/tajniak, do którego ciągle się porównywałeś. Nie jak komandos-przypał przedstawiany w filmach w latach 90 gdzie grał pewien austriacki kulturysta.

Przeciwnik – z charakteru oddałeś chyba tylko nieostrożność. Poza tym nie pokazałeś żadnego waloru tej postaci. Jego status i Fuketsugei na „2” daje mnóstwo interesujących możliwości :/ Liczyłem, że jakieś zaprezentujesz. Niestety skończyło się na kiepskiej walce jakich pełno wśród amatorów. Tymczasem to jest twój drugi PBF (przynajmniej taki na, którym cię widzę) i kolejna walka.

Podsumowanie.
Walka mi się nie podobała i uważam, że powinien wygrać NPC. Narracja jest chaotyczna i w moich oczach niespójna. Mnóstwo rzeczy pozostaje niewyjaśnionych lub są wyjaśniane przez przypadek. Nie wykorzystałeś walorów przeciwnika (który był znacznie silniejszy od ciebie) i zakończyłeś wpis kiepska walką. Zdarzały się jakieś dziwne inwersję (ale to pikuś). Prawie wszystkie dialogi były napisane z błędami (kropki i myślniki). Zabrakło akapitów co zawsze najbardziej mnie terroryzuje.
Ocena: 5.5

Następnym razem otwórz jakąś książkę (nie fantasy typu DnD i adaptacje gier jak Diablo) i zobacz czym różnią się twoje dialogi + opisy. Powinno ci to pomóc i zapewnić dodatkowy punkt w ocenie.



   
Profil PW
 
 
»Insoolent   #4 
Zealota


Poziom: Wakamusha
Stopień: Gunjin
Posty: 195
Wiek: 33
Dołączyła: 20 Gru 2009
Skąd: Olsztyn, Warszawa

Jare, jare… Błędów od groma :P
Zaznaczę, że cytaty z walki, będę pisać kursywą.
A poprawione elementy, są pogrubione.

Ach, no i ci żebracy – będąc ciągle bitym i kopanym przez nieznających umiaru terrorystów w chustach, nie mogli być nawet pewni czy doczekają następnego dnia. Ale nawet jego prześladowcy nie byli bezkarni, kiedy przyuważyło ich oko jednego ze „snajperów”.
Że co? xD Zupełnie bez ładu i składu xD Raz liczba pojedyncza, raz mnoga. Oj.. Pituś, Pituś, chyba dokładnie nie sprawdziłeś pracy przed jej oddaniem :P <nununu>

Następnym razem będzie pamiętał, by nie podnosić ręki na silniejszego od siebie… w kolejnym życiu oczywiście.
Po wielokropku wolałabym, żeby część „W kolejnym życiu oczywiście” zaczynała się wielką literą. I moim zdaniem zgubiony przecinek: „W kolejnym życiu,oczywiście.”

Dilerzy” – zapożyczenie. Nie wyglądałoby lepiej: „dealerzy”?

Ten, kogo szukał, siedział dwa krzesła dalej.” – zaznaczyłam, gdzie w tym zdaniu powinny być przecinki.

Nieznajomy, ZAmiast podawać swego imienia, uchylił rąbka płaszcza, ukazując rękojeść pistoletu.” – zjadamy literki, oj zjadamy...

Niemal przewracał się o własne nogi, omal nie wpadał na przechodniów.” – niemal i omal w jednym zdaniu? Nie pasuje mi to… Słowo „omal” można było spokojnie zastąpić spójnikiem „i”.

barczysty głos” - :P takiego głosu to ja ani nie widziałam, ani nie słyszałam ;p

- No dobrze – rzekł przesłuchiwany, stopując swego rozmówcę” – stopując?? Czyli, że co? Nie podoba mi się to.

- Mamy ogon, nie odwracaj się – zakapturzony sam skrycie obejrzał się za siebie – podejrzany osobnik podążał za nimi jak cień. Przedzierając się przez tłum, agent starał się nie zaczepić żadnego przechodnia. Wciąż bacznie przyglądał się otoczeniu. Z jednej z bocznych ulic wyskoczyło dwóch innych osobników.” – powtórzenie.

- Jak oni wyglądali – rzekł półgłosem
- Co?
- Jak wyglądali ci, co spalili ci stragan.
– a gdzie znaki zapytania? On go pytał, czy tak sobie gadał?

Smród, wydobywający się z przeżartego przez rdzę pojemnika, drażnił zmysły skulonego w kącie szpiega.” – Pierwszy przecinek nie jest potrzebny.

- Sto procent! – wykrztusił – w końcu musi starczyć dla każdego, nie sądzisz? Kour’Qan o nas dba, w przeciwieństwie do waszych przełożonych, Sanbeckie męty!” – pogrubiony wyraz powinien być napisany z malej litery, tak samo jak „polskie obyczaje”, „niemieckie tereny” itd.

Sporą część widowni stanowiły też kobiety, które w tym momencie piszczały, gwizdały, czy nawet odsłaniały swoje koszulki.” – i co? Ładne te koszulki były? Nie sądzisz, że lepiej by było jakby „rozpinały swoje koszulki”?

Wydawał przy tym dzikie dźwięki, z trudem powstrzymując się od rozszarpania wroga.” – kolejny brak przecinka (w zaznaczonym miejscu). Nie będę już takich zdań przytaczać, bo jest ich dużo za dużo.

Co do ogółu. Piszesz strasznie chaotycznie. Połowa tekstu nie znalazła odzwierciedlenia w mojej wyobraźni… Początek był nawet, nawet, reszta masakryczna… Nie bardzo mi się podobało. Historia mnie nie wciągnęła. Twoja postać zachowała się jak Rambo. Wszedł na terytorium wroga, cel był w otoczeniu ochroniarzy, Douriki ma znacznie wyższe, a Ty prawie go zabiłeś. No dla mnie śmieszne :P Zgadzam się z Kalamirem, trzeba było wykonać misję jako szpieg/tajniak/cichy zabójca.

Ocena: 4,5/10


bo ja też chcę mieć posty przedzielane kreską ! :P
   
Profil PW Email
 
 
»Coltis   #5 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 358
Wiek: 35
Dołączył: 25 Mar 2010
Skąd: Białystok

No cześć, Pit. Przedmówcy wymienili już większość błędów, ale tych jest jeszcze sporo. Cieszę się, że nie zdążyłem ocenić walki jako pierwszy.

Zaczynamy:
Pit napisał/a:
- Wstań, wychodzimy – rzucił do kupca, nieomal samemu łapiąc go za szatę.

-> czy ktoś jeszcze łapał Cada za szatę (lub kogoś w pobliżu, żeby Pit mógł bezwiednie "nieomal samemu" to zrobić, zahipnotyzowany czyimś ruchem) ?

Pit napisał/a:
bożyszcz tłumów

-> "bożyszcze" to prawidłowa forma

Pit napisał/a:
Zadarcie z nim praktycznie oznaczało rozpoczęcie walki z całym miastem.

-> i dlatego walczył z tobą sam...

Pit napisał/a:
Trzech stało wewnątrz. O ile tamtych można było łatwo omotać, tak ci byli bardziej czujni. Wciąż jednak popełniali jeden błąd – stali obok siebie, nie chroniąc dobrze szyi. Trzeci stojący nieopodal był zaszokowany, ale nie tak jak dwóch, którzy właśnie wili się w konwulsjach. Ostatni nie zdołał wystrzelić nawet jednego pocisku, gdyż runął na ziemię, trzęsąc się z odrętwienia, niczym niedawno pokonany wojownik z areny.
Duma, przepych i masa nadmiernie akcentowanych słów. Nawet jedna trzecia z nich (...)

-> "Ene, due, rike, fake, torbą w mordę i tasakiem" - A to mój ulubiony "potrójny" kawałek wykorzystujący do granic możliwości liczbę trzy i serwujący wyliczankę uczącą cyferek od 1 do 3, niekoniecznie w kolejności ;D jako bonus dorzuciłeś "stało-stali-stojący" ;D

No to podsumujmy: błędów różnego typu znajdziemy wedle życzenia dowolną ilość.

Odnośnie fabuły muszę powiedzieć, że nie była taka znowu zła. Oprócz błędów w opisie Har i w paru innych miejscach, były też niezłe patenty.
Ogólnie cała scena karczemna bardzo przypadła mi do gustu, łącznie z wstawkami o tym co dzieje się wokół. Arena i przemowa Byczka też niczego sobie. Reszta miejscami naciągana, szczególnie finał.



Moja ocena to 5/10. Byłoby nieźle, gdyby nie tyle błędów i nieścisłości. Nie przyłożyłeś się zbytnio do roboty edytorskiej. To na tym powinieneś się bardziej skupić pisząc tak długi kawałek i mając już gotową całkiem znośną historię.

To starcie według mnie wygrywa Kour'Quan.


I wanna be the very best, like no one ever was.
   
Profil PW Email
 
 
*Lorgan   #6 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 37
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa

..::Typowanie Zamknięte::..


Pit - 21,5 pkt.

NPC - 24 pkt.

Zwycięzcą został NPC!!!

Punktacja:

NPC +n/a
Lorgan +5
Kalamir +5
Insoolent +5
Coltis +5


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 

Temat zablokowany  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0.09 sekundy. Zapytań do SQL: 13