5 odpowiedzi w tym temacie |
»Kalamir |
#1
|
Yami
Poziom: Genshu
Posty: 1033 Wiek: 36 Dołączył: 21 Lut 2009
|
Napisano 27-06-2009, 17:59 [Poziom 0] Kalamir vs Rivil - walka 1
|
|
Kod: | Aby móc zobaczyć zawartość tego tagu musisz się zarejestrować. |
W moim wpisie zauważycie, że mówię o sobie "Kotiańczyk". KOTIA to obszar z którego pochodzę - ta wyspa na górze mapy skąd pochodzą ludy "Wikingów". Obecnie dokładny opis rejonu jest na warsztacie i wkrótce powinien pojawić się na forum. Ponieważ ani wy ani mój przeciwnik nie miał wglądu w ów tekst proszę o niezawracanie sobie głowy tą sprawą.
Napomnę również o moich urodzinach 29 czerwca xD nie bym chciał wywierać presję xD
Przygotowałem również wersję WORD-ową którą powinno czytać się znacznie lepiej niż walkę na forum. Tekst jest wyjustowany oraz akapity są widoczniejsze. Mam nadzieję, że długośc nie będzie dla was problemem. Przyzwyczajajcie się xD DOWNLOAD
Moja postać jest nadczłowiekiem ponieważ to odziedziczyła w genach. Nie działam jeszcze z ramienia służb specjalnych mojego kraju dlatego podkreśliłem, że wydarzenia w tej walce mają miejsce ponieważ jestem pijanym patriotą który znalazł się w złym miejscu o złym czasie. Jeżeli jednak Rivil przedstawi mnie inaczej, nie będzie to błędem ponieważ jeszcze nie sprecyzowałem tych informacji w mojej karcie postaci.
PS.
To nie jest mój debiut lecz 5 walka Więc bez tekstów, że się czegoś nauczę albo czegoś nie wiem bo gram w to od kilku lat xD Miłego czytania.
_____________________________________________________
Blizzärda
Rozdział I
"Na Morzu"
Erasmus może nie był Kotiańskim Drakarem, ale Kälämir doceniał jego uniwersalne walory oraz wzorową załogę. Na dalekiej północy wiatry były niezwykle silne, dzięki potężnym żaglom statek szybko osiągnął wspaniałą prędkość. W ostatnich latach okręty żaglowe zaczęły ustępować łodziom turbinowym, toteż wiking nie mógł zapomnieć o tej nostalgicznej zalecie która czyniła Erasmusa jeszcze przyjemniejszym w podróży. Tymczasem statek z gracją rekina sunął po lodowatej wodzie północnych wód Nag. Słońce wisiało już nisko na zachodnim horyzoncie zaś na południowym powoli wyłaniał się ląd. By obwieścić nowiny, pewien marynarz o zdumiewającej zwinności efektownie zjechał po maszcie a następnie robiąc salto wylądował na pokładzie.
- Port na bakburcie! Skręcaj ty zawszony debilu! – rzucił tak elokwentnie jak tylko potrafił.
Rzeczywiście, to białe domy miasteczka Feralla wyłaniały się w oddali, pomyślał wiking. Nie czekając na rozkazy bosmana, Kälämir ruszył do jednej z małych kajut które przysługiwały tylko marynarzom pełniącym ważne funkcje. Tak się składało, że dowódca ochrony statku to bardzo ważna funkcja. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi, zmęczony ciężkim dniem i nocą, Kotiańczyk padł bezwładnie na łóżko. Nie minęło pięć minut jak w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Obudzony Kälämir burknął od niechcenia a drzwi jak na rozkaz otworzyły się by ukazać kwatermistrza Ernesta. Był to chłop wielki jak dąb lecz natura obdarzyła go niezwykle łagodnym spojrzeniem.
- Zapewne zejdziesz dzisiaj na ląd – gość bardziej stwierdził niż zapytał. – Dlatego zgodnie z obietnicą, odmierzyłem ci mieszek z należnością za ostatnie tygodnie rejsu.
- Lepiej byś uczynił, gdybyś napił się dzisiaj ze mną, Ystävä – zaśmiał się wiking.
- Z chęcią tak uczynię, jednak dopiero jutro rano. Dokowanie w porcie to dla kwatermistrza ręce pełne roboty. Niemniej obiecuję schlać twój durny łeb gdy tylko skończymy pracę!
- Ha! Prędzej zjadłbyś własną brodę którą tak się szczycisz niż przechlałbyś Kotiański łeb!
- Ha! Zobaczymy chłopcze! Teraz jednak, zostawi cię w spokoju. Dopłyniemy do portu za dwie godziny, wiec wyśpij się byś mógł balować – wychodząc z kajuty, Ernest śmiał się w niebo głosy.
Rozdział II
"Ląd na horyzoncie"
Linia brzegowa była słabo rozwinięta. Jedynym urozmaicenie stanowiła zatoka w której znajdowało się same miasteczko oraz mały acz stromy klif chroniący mieszkańców przed co bardziej agresywnymi wichurami. Warunki pogodowe niezbyt sprzyjały dokowaniu. Ruchy powietrza zebrały swe siły a także zaczął padać nieprzyjemny śnieg który kuł oczy. Kälämir obserwował zbliżające się budynki tak jakby już szukał miejsca na dzisiejszą pitkę. Budowle przy brzegu wznosiły się zbyt wysoko, ale były z solidnie obrobionego kamienia. Uliczki były wąskie i strome ponieważ sama Feralla leżała na zboczu dość okazałego wzniesienia. Nieopodal miasteczka wznosiła się zgrabna latarnia morska która również mogłaby budzić pewien podziw, gdyby oczywiście wiking nie widywał ich tak często. Wyrwany z rozmyślań przez ogłuszające wiwaty marynarskie, najemny Kotiańczyk odegnał wzrok od budynków i ruszył na rozmowę z kapitanem. Już tylko oficjalne odmeldowanie dzieliło go od dwudniowej przepustki w trakcie której marynarze będą ładować towary na statek a on sam stanie się chwilowo zbędny.
Rozdział III
"Odpoczynek w Oczach Wikinga"
Wiatr ponownie zerwał kaptur z głowy Kälämira jednak tym razem marynarz nie uznał za stosowne ponownie zakryć głowę. Był tak blisko karczmy, że już słyszał śmiechy i śpiewy podpitych mieszkańców które wyrywały się z co raz otwieranych drzwi. Przed wejściem jeszcze raz odmówił jakiejś portowej dziwce i odegnał od siebie żebraka który zapewne był złodziejem czekającym na okazję. W reszcie położył swoją rękę na ołowianej klamce i pchnął cała siłą. Drzwi ruszyły z głośnym zgrzytem by ukazać wikingowi najlepszą karczmę w miasteczku. Ciepło biło z kominka niczym ognie świata bogini Hel. Barmanki w barwnych sukniach roznosiły ludziom ciepłe piwo z sokiem. Kobiety nie szczędziły też uśmiechów dla zmęczonych mężczyzn. Na podwyższeniu przy barze siedział bajarz który snuł jakąś zabawną historię, jednak na razie Kotiańczyk postanowił zająć się czymś bardziej przyziemnym nim to widowisko. Uwagę zwracały na siebie stoły przy których uprawiano hazard a także drewniane wieszaki na płaszcze które przypominały dzikie zwierzęta. Wikingowi od razu spodobał się wystrój głównego pomieszczenia które niemal od podłogi aż po sufit było wyłożone trofeum w postaci skór groźnych zwierząt. Marynarz szybko zrozumiał dlaczego to była najdroższa karczma w miasteczku. Rozejrzawszy się po krzesłach, zlokalizował wolne miejsca a następnie ruszył by je zająć. Przypadł mu stolik z dębowego drewna który stał tuż w rogu sali. Gdy już wygodnie zasiadł, przywołał do siebie dziewczynę z tacą a następnie zaczął wyliczać potrzebne rzeczy..
- Chciałbym spróbować waszego najlepszego mięsa z rożna – mówił powoli, uważając by nie chlapnąć czegoś głupiego jak ostatnim razem gdy zamówił koziego fiuta wypchanego ziemniakami. – Najlepiej barani udziec. Do tego piwa…ee…tyle ile uniesiesz, piękna Nainen. Od razu przydałby mi się pokój na noc oraz balia gorącej wody. Oczywiście płacę najwyższą walutą.
Kelnerka wyglądała jakby próbowała się skupić i zapamiętać wszystko o co prosił gość. Pewny siebie Wiking zaczął zapraszać ją do stolika jednak na nic zdały się jego komplementy. Czekając na swe zamówienie, żeglarz chwycił za pierwsze piwo które przyniosła mu kolejna kobieta. Natychmiast zlokalizował w sali kilku ciekawych marynarzy i zaprosił ich do stolika by wymienić wieści z morza a tym samy zyskać kompanów do piwa. Tak minęły mu pierwsze godziny przepustki.
Tymczasem na zewnątrz zbierało się na nawałnice. Wiatr po raz kolejny zyskał na sile, wyginały się już maszty i zrywało dachówki z poniektórych dachów. Minęła północ, godzina mar i upiorów. Karczma troszkę opustoszała jednak wciąż było w niej pełno ucieszonych mord. Co chwilę ktoś dorzucał do komina by gościom było ciepło. W głowie Kotiańskiego marynarza powoli zaczęło szumieć morze, na szczęście siedział już w towarzystwie miłej kelnerki i nie śpieszno mu było na spoczynek. Mimo wszystko czas leciał nieubłaganie. Wreszcie, zdając sobie sprawę ze swego zmęczenia, Wiking postanowił pić szybciej na wypadek gdyby wkrótce miał zasnąć. Na szczęście nie zdawał sobie sprawy z istotnego błędu w swym rozumowaniu. Chcąc urozmaicić rozmowę, postanowił zaczepić starszego mężczyznę który siedział stolik obok.
- Hye, druhu! – rzekł powoli próbując namierzyć okręt…stolik mężczyzny. – Coś taki zmarniano…zmarnowany. Dosiądź się do mnie jak nie masz już za co pić. To mój wieczór na lądzie i nie pozwolę by ktoś się źle hawił gdy Kälämir Suppressoroo sieźii obok.
- Dziękuję za zaproszenie, niemniej nie mogę go przyjąć. Bez urazy. Wyczekuję pewnego ważnego zdarzenia a zabawa mi dzisiaj nie pisana – mężczyzna mówił poważnym tonem jednak to co rzucało się w oczy to nie poważna mina a czerwony kolor jego twarzy, zupełnie jak by był ciężko chory. – Niemniej jednak życzę ci miłej zabawy, marynarzu.
- Jak sobie życzysz holeko – Kälämir butnie stuknął kuflem o stół dając tym samym znać, że następny łyk weźmie za zdrowie chorego staruszka.
Kelnerka nachyliła się do jego ucha i szepnęła mu by nie zwracał się takim tonem do szanownego Legata. Zdziwiony Wiking zrobił baranie oczka i raz jeszcze wzniósł niemy toast. Chwilę później marynarz zaczął snuć troszkę podkoloryzowane opowieści o swych czynach. Raz walczył z piratami którzy władali ogniem niczym mieczem. Za chwilę polował w Kotii na Trola niczym sam Beowulf. Ostatecznie pokonał smoka który nawiedzał wschodnie włości a także wygnał zbirów z lasów Cesarza na południu. Oczywiście kelnerki przytakiwały i dbały by ten miał pełny kufel. Zegar z kukułką wybił godzinę drugą, toteż zalany żeglarz dźwignął swe cztery litery i ruszył w kierunku schodów. Miła kelnerka o rudych włosach i zielonych oczach odpuściła biedakowi wypominanie zamówionej kąpieli i pomogła mu niosąc miecz i tarczę do jego pokoju.
- Czy ktoś widział Legata? – rozbrzmiał głos Barmana który wycierał dechę barową.
- Stał przy oknie… o rany… no chyba nie powiesz mi, że wyszedł. Przecież to szaleństwo!
Kälämir zatrzymał się na schodku by poszukać w sobie siły do dalszej wędrówki.
- Nawałnica szaleje dzisiaj na całego! Wyjście na ulicę to pewna śmierć! W dodatku ten uparciuch wyglądał na chorego! Nie wspominał czegoś o dołączeniu do pobliskiej centurii?
- Aye, musiał być chory. Miał gorączkę i tak jakoś był nieobecny. Zerknij no kto czy nie widać go w tym śniegu? To nie jest pogoda na spacer dla takiego człowieka.
- Nie widać nawet szyldu! Śnieg wali z każdej strony…
- Hej, nie martwcie się! – ryknął ożywiony Kälämir. – Nie można pozwolić by biedak zamarzł. Zara go dzwignem jak se tam leży. Czekjta no…
- Stój narwańcu! – zawołał barman bardziej do kelnerki by ta go zatrzymała niż do samego marynarza by ten stanął w miejscu. – Na zewnątrz panuje nawałnica która nie odpuści nikomu!
- Ach proszem ciem szanowny dobrodzieju – wyglądało na to, że Kälämir znalazł świetny sposób na zaimponowanie ślicznym kelnerkom. – Ja z Kotii jestem, mnie jakaś Blizzärda nie straszna!
Zarzuciwszy na siebie pelerynę, Wiking chwycił za miecz a następnie złapał hardo klamkę i otworzył drzwi. Wyskoczywszy na zewnątrz z okrzykiem bojowym na ustach, zniknął w czeluściach śnieżnej burzy.
Barman ukrył twarz w swych dłoniach.
- Czy ten narwaniec zapłacił?
Rozdział IV
"Starcie w Nawałnicy"
Śnieg atakował jego brodę z każdej strony. Widoczność była fatalna, nawet jak dla pijanego Kotiańskiego Wikinga. Na szczęście Legat pozostawił ślady w olbrzymiej warstwie śniegu która zalegała na uliczkach. Podążając śladem, Kälämir dotarł do bramy miasteczka. Zdziwiony zaistniałą sytuacją, zaczął zastanawiać się, czy ów starszy oficer nie ma jakichś myśli samobójczych. No bo kto normalny wyłaził by na dwór w taką pogodę? W sumie słyszał historie o tym, że im starszy człowiek tym większe kłopoty z męskością w łożu, ale by od razu samobójstwo? Nie, jednak nie był zdziwiony. Targany chwilą groteskowych myśli, złożył obietnicę na imię Odyna, że jeżeli jego włócznia straci kiedyś ochotę do walki to ten niechybnie zakończy swe życie. Później przypomniało mu się, że jeżeli złamie słowo to nigdy nie ujrzy Wallhalli. Z drugiej strony, czy samobójca z niesprawną włócznią potrzebny jest w panteonie najwspanialszych wojowników?
Marynarz użył całej siły woli by wyrwać się z niezwykle poważnych, egzystencjalnych myśli a następnie zająć się poszukiwaniem chorego Legata. Przyśpieszył kroku by dogonić staruszka nim ten zamarznie na mrozie, jednak jego krok był zbyt chwiejny by można było mówić o jakiejś efektywności we wspomnianym przyśpieszaniu. Minąwszy wzniesienie, pijany Wiking dopiero teraz zdał sobie sprawę z tragicznych warunków jakie panowały na odsłoniętym terenie. Wiatr był tu dwukrotnie szybszy a śnieg ranił twarz. Na szczęście jego oczom ukazał się płaszcz Legata który brnął ku lasom na południu.
- Legacie! Staruszku! – spróbował zawołać Kälämir. Niestety wiatr skutecznie zagłuszył jego starania. Nie mogąc dosięgnąć starca głosem, postanowił zmusić się do biegu w linii prostej.
Starszy oficer który ledwo stał na nogach nagle usłyszał nawoływania.
- Staruszku! Kłopoty z włócznią to jeszcze nie Ragnarok! Wracaj tu! Jeżeli cię nie uratuje, to panienki pomyślną, że im naściemniałem!
Zdumiony Legat obrócił głowę by dojrzeć owego mężczyznę który przed godziną zapraszał go do stołu.
- Odejdź! Nic nie rozumiesz! Muszę iść! Moja rodzina! Odejdź!
Kälämir już prawie dobiegł do starca gdy ciemność nocy rozświetlił złoty pocisk wymierzony prosto w jego serce. Burza natychmiast umilkła by ustąpić potężnemu hukowi jaki nastąpił w chwili uderzenia magicznego dysku. Elektryczny ładunek ugodził w Wikinga z siłą wystarczającą do oderwania go od ziemi. W głowie zrobiło mu się ciemno. Czuł jak elektryczność paraliżuje jego układ nerwowy. Poczuł również jak adrenalina nieznacznie cofa efekty alkoholowego upojenia.
Z lasu wyłoniła się mroczna sylwetka. Jej odzienie nie było skórzane, lecz składało się ze sztucznych materiałów rzadko spotykanych w tej części świata. Błysnęła stal która niezwykle poetycko odbiła światło księżyca. Najwidoczniej, nie spodziewając się zagrożenia, przybysz ukrył ostrze na plecach. Żeglarz wciąż był pół przytomny, wiec nie słyszał dokładnie o czym rozmawiają mężczyźni.
- Przyprowadziłeś swojego legionistę? Ty głupcze…
- To nie tak! To tylko jakiś głupiec który przyczepił się do mnie w karczmie! Klnę się na bogów!
- Załóżmy, nie chce więcej tracić tu czasu. Ruszaj dalej a wkrótce spotkasz się ze swoją rodziną. Oczywiście, jeżeli dalej również będziesz współpracował.
- Jeżeli tylko spotkam się z rodziną, dostaniecie czego chcecie – głos Legata drżał na zimnym wietrze. Nie było w nim zmęczenia ani choroby jak wcześniej spekulowali goście karczmy. Teraz Kälämir widział to wyraźnie. Chodziło o poczucie winy oraz kotłujący się w nim strach o życie rodziny.
Z wciąż zamroczonym umysłem, Wiking dźwignął się na nogi bez użycia rąk. Jednym ruchem zerwał bastarda z pleców i ryknął wprost do dziwnego osobnika. Chwilę później poczuł zapach spalonej skóry i przeklął sam siebie za pozostawienie kolczugi w karczmie. Chociaż jak metalowa zbroja pomogła by mu przeciwko wojownikowi który niczym bóg Thor potrafi ciskać błyskawicami? Jego nowo wybrana ofiara odwróciła się by pośpiesznie zmierzyć go wzrokiem.
Kälämir dostrzegł pierwszy ruch mięśni na rękach przeciwnika więc natychmiast rzucił się w bok. Dzięki tej szybkiej reakcji uniknął pocisków z magazynkowego pistoletu zwanego za morzem „Singerem”. Kule wystrzelone z odpowiednią precyzją mogły by powalić go już przy pierwszym trafieniu, dlatego nie mogło być mowy o żadnych błędach. Niestety wszystko wskazywało na to, że strzelec był mistrzem w swym rzemiośle. Nie polepszało to sytuacji pijanego Kotiańczyka.
Nagły skok adrenaliny ponownie odepchnął częściowe efekty pijaństwa. Wciąż skacząc z miejsca na miejsce, żeglarz okrążał swoją ofiarę niczym wilk zachodzący sarnę od zawietrznej. Różnica polegała na tym, że Kälämir ustawiał przeciwnika oczami do wiatru. Pierwszy plan jaki zrodził się w głowie wikinga, to eliminacja broni palnej. Ponieważ ta wymaga ogromnej percepcji, wystarczyło wyeliminować zmysł wzroku by zmienić rozkład sił w tej potyczce. Niestety Loki nie czuwał nad marynarzem. Pech chciał, że Wiking nie wytrzeźwiał wystarczająco i jego nogi o nadludzkiej sprawności zaplątały się, owocując fatalnym upadkiem. Strzelec wiedział, że to moment zakończenia spotkania, dlatego posłał siódmy pocisk prosto w serce upierdliwego dzikusa. Tylko cud w postaci przypadkowej osłony sprawił, że Wiking uszedł z życiem. Wpadając do przypadkowego dołka wielkości wanny, Kälämir uniknął fatalnego trafienia które zakończyło by walkę.
- Wyłaź brudasie! Nie mam czasu na zabawy! – krzyczał zakapturzony mężczyzna. Po akcencie można było wnioskować, że był on przybyszem zza morza. Do diabła! To już było oczywiste.
Kotiańczyk wiedział, że przeciwnik posiada nadludzki refleks którym idealnie niwelował wspaniałą i jakże osławioną szybkość równie cudownego Kälämira. Szukając sposobu na wyjście z opłakanej sytuacji, zaczął zastanawiać się nad taktyką. Zdawał sobie sprawę, że jako patriota nie może pozwolić by ten obcokrajowiec porwał wysokiego rangą oficera.
Nagle go olśniło. Obcy niezwykle się śpieszył. Nie dla tego, że brakowało mu czasu lecz z powodu pogody! Przecież był barbarzyńcą! To oznaczało, że nie był przyzwyczajony do tak ekstremalnych warunków jakie panowały w kraju. Każda sekunda na zabójczym mrozie, kosztowała go utratę cennej energii cieplnej oraz owocowała znacznym osłabieniem zarówno siły jak i refleksu. Wystarczyło pograć na czas a następnie go dobić.
Na nieszczęście Kälämira, przeciwnik nie był idiotą. Nie tracąc czasu, nieprzedstawiony Rivil Osse dobył kolejnego Singera wolną ręką. Wiatr był tak silny, że nie było możliwości, aby dzikus usłyszał rozpędzonego agenta który tuż przed jego kryjówką wybił się w powietrze robiąc spektakularne salto, tym samym ustawiając się głową do ziemi tak by celować prosto w swego wroga. Plan był przemyślany, wiec zdziwienie Rivila gdy ten zobaczył twarz wikinga dosłownie cal od swojego nosa, było ogromne.
Oczy Kälämira płonęły czerwienią która przebiła się przez ciemność nocy. W takim stanie nie było mowy o żadnym ataku z zaskoczenia bowiem Wiking przestał potrzebować zmysłu słuchu czy wzroku, aby wyczuć swego oponenta. Podążając za swym nowym zmysłem, żeglarz wiedział dokładnie kiedy ma wyskoczyć i kiedy wyprowadzić cięcie w agenta który przenosząc się w powietrze całkowicie pozbawił się jakiejkolwiek możliwości manewru. Proste cięcie miecza rozerwało oba pistolety i rozcięło fragment peleryny Rivila z niewiarygodną łatwością. Wyćwiczone ramiona Kotiańskiego wojownika natychmiast obróciły głownie miecza i ponowiły atak który tym razem zatrzymał się na świeżo dobytym jataganie.
Obaj wylądowali nie rozbijając się o ziemię. Niemal natychmiast z furią dzikich zwierząt pomknęli ku sobie z mieczami. Nim jednak ich ostrza miały się zderzyć, Rivil wystrzelił w przeciwnika kolejny świecący pocisk. Wiking odruchowo wyskoczył w powietrze obracając się jak śruba tuż nad elektrycznym dyskiem. Ponownie postawiwszy nogi na śniegu, wyprowadził pierwszy cios w zbliżającego się wroga.
Ciemność rozświetliły iskry zrodzone z setek uderzeń obu mieczy. Kälämir nacierał na agenta z furią identyczną do tej z jaką bóg Thor ciskał błyskawicami w legendarnych gigantów. O dziwo jego przeciwnik parował wszystkie uderzenia ze stoickim spokojem wymalowanym na wpół zakrytej twarzy. Jednak agent tak jak nie był przyzwyczajony do walki w mrozie tak samo nie był przygotowany do walki na śliskiej powierzchni. Fortuna sprawiła, że noga Rivila poślizgnęła się na śniegu zaś wyczekujący okazji Kälämir natychmiast wykorzystał to do spenetrowania jego obrony. Walka miała zakończyć się w prostym cięciu. Ostrze już wbijało się w serce ofiary, gdy ciało Osse’a obróciło się w piruecie i przemknęło pod szerokimi ramionami Wikinga. Dla Kälämir to był koniec. Ostatnia rzecz jakiej się spodziewał to paść ofiarą osławionego manewru Ippogyaku. Teraz stał plecami do przeciwnika który kończąc piruet mógł wbić ostrze prosto w jego plecy.
Ostrze wbiło się w nieosłonięte ciało druzgocząc żebra które stawiły opór. Krew buchnęła na śnieg. Na ziemię upadł Kotiańczyk który ze swoją krytyczną raną dał radę zrobić jeszcze dwa kroki. Dwie sekundy później upadł Rivil który trzymał się za krwawiącą głowę.
Kälämir zgiął kark by zbadać swoją ranę. Dziękował Lokiemu za pomoc w ostatnim uniku który sprawił, że miecz poszedł przez żebra, nie zaś przez serce. Jego lewy bok był głęboko rozcięty, żebra poprzecinane. Śmierć od takiej rany była by mało prawdopodobna gdyby nie fatalny mróz który z każdą sekunda wyrywał życie z żywych istot. Mimo wszystko Wiking cieszył się, że w ostatniej chwili puścił miecz i wbił łokieć prosto w twarz oponenta. W chwili uderzenia poczuł pękające szkoło lub plastyk. Znaczyło to zapewne, że przeciwnik cierpi od odłamków jakiejś maski która przebiła mu twarz.
- Ty draniu! – jęknął agent który podniósł się na kolana. – Że też w takiej pozycji byłeś w stanie wyprowadzić taki cholerny cios! Czy was tu nie uczą niczego innego!
- Więc to całe opanowanie to tylko maska dla głupich – Kälämir bardziej jęczał niż mówił.
Tymczasem do pola walki dobiegł Legat który wrzeszczał na obu wojowników.
- Przestańcie! Przecież zgadzam się! Pójdę po dobroci!
- Milcz głupcze! – warknął na wpół przytomny żeglarz. – Myślisz, że będąc świadkiem tego wszystkiego, po prostu pozwolę obcej agencji porwać wysokiego rangą oficera który jest w posiadania tajnych informacji? W tym cesarstwie znajdzie się jeszcze paru patriotów!
- Nie pozwoli… – Rivil był znów opanowany. Zerwał kaptur i plastykowe gogle które ukrywały jego bladą, pokaleczoną twarz oraz bardzo długie czarne włosy. – Dlatego wykończę cię jak leżysz.
Kälämir zerwał się na nogi co zaowocowało obryzganiem śniegu duża ilością krwi. Przemyślawszy swój kolejny manewr, postanowił w ostatnim ataku rozpaczy rzucić w przeciwnika swoich bastardem. Miecz pomknął niczym włócznia prosto w serce wrogiego agenta, tamten jednak bez większych trudności wykonał obrót bioder i uniknął dość głupiego ataku.
Legat upadł martwy na ziemię.
- Ty…ty… - Rivil nie mógł uwierzyć, że nie przejrzał tego cholernego podstępu. – Nie…celowałeś we mnie.. TY!
- No to chyba wygrałeś – odpowiedział chwiejący się Marynarz który chwilę po tym upadł na plecy. – Wygrałeś, nie mam miecza ani siły by się bronić… nie mam już siły nawet gadać.
Przemoczony i rozgniewany agent podszedł bliżej lezącego Wikinga. W jego oczach zbierała złość która miała za chwilę wybuchnąć w eksplozji czystego okrucieństwa. Rivili podniósł rękę do góry a w niej natychmiast zebrała się elektryczna energia która ponownie rozjaśniła okolicę.
- Zdychaj! – krzyknął, celując w leżącego Kälämira. Wtedy nastąpiła eksplozja.
W ostatniej chwili wiking zebrał w sobie resztki sił i cisnął w rękę Rivila ukrytą, dużą, lodową śnieżką licząc na to, że wzbierająca na sile elektryczność nie stopi jej całej od razu. Utrata kontroli nad uderzoną ręką oraz przemoczone ubranie miało zrobić resztę.
Poderwała się ściana śniegu która zastąpiła by dym w normalnych okolicznościach. Rivil upadł bezwładnie ponad dziesięć metrów dalej od miejsca w którym stał poprzednio. Przemoczone ubranie ze sztucznej tkaniny stało się idealnym przewodnikiem dla prądu. Nie było szans by moce agenta nie wyrwały się z pod kontroli. Czując, że układ nerwowy za chwile odmówi posłuszeństwa, Rivil nacisnął przycisk na pilocie zwisającym u pasa. W oddali dało się słyszeć warkot silnika. Po kilku sekundach obok pola bitwy wylądował mały dwuosobowy odrzutowiec zwiadowczy. Używając całej siły jaka w nim pozostała, Rivil zaczął czołgać się w jego kierunku.
Ostatnią rzeczą jaką zapamiętał Kälämira, był żelazny ptak z płonącym ogonem który pojawił się na polu bitwy.
Oczy Wikinga otworzyły się gdy w źrenice uderzyły pierwsze promienie słabego słońca.
- Bogowie! Loki jednak się do mnie uśmiechnął! – wyszeptał z entuzjazmem Kälämir. – Ciekawe gdzie polazł ten Thorowaty wypierdek.
Sądząc po pogodzie i wysokości na jakim wisiało słońce, musiał leżeć tak z dobrą godzinę, pomyślał. Rana wciąż krwawiła, jednak dla tak zahartowanego wojownika jak Kälämir, zostało jeszcze kilka minut na doczołganie się do miasteczka. Jeżeli zaś pomylił się w obliczeniach, to miał nadzieję, że wywalczył sobie bilety do Wallhalli, chociażby do najgorszych miejsc.
Śmiejąc się ze swej dziwnej przygody, żeglarz zaczął gąsienicową podróż w kierunku miasteczka.
- Niech no tylko chłopaki usłyszą jaki dałem wycisk temu oddziałowi elektrycznych wilkołaków…
* Ystävä - przyjaciel
* Świata Hel - skandynawskie piekło. Od tego pochodzi angielskie Hell.
* Dwie stopy piwa – tak jak można zamówić metr piwa tak też można zamówić 64 cm piwa, proste, nie?
* Nainen – niewiasto
* Barbarzyńca – skojarzenia mogą was zmylić. Sugeruje sprawdzenie tego słowa w słowniku etymologicznym. Jest ono jak najbardziej adekwatne do sytuacji. W tej sytuacji oznacza on człowieka „obcego” z poza kultury Nag. Nie oznacza w tym wypadku niecywilizowanego dzikusa. |
|
|
|
»Altor |
#2
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 73 Wiek: 34 Dołączył: 11 Kwi 2009 Skąd: Gdańsk
|
Napisano 29-06-2009, 23:02
|
|
Ihhh no to czas zabrać się za recenzje
Kalair:
Na początek muszę przyznać, iż wystawienie oceny dla twojej pracy nie było łatwym zadaniem.
Dłuuuga praca, mam nadzieje, że ten długi wstęp do walki znalazł się tam wyłączne z powodu, iż to jest twój pierwszy post na tym forum i chciałeś dobrze przedstawić postać. Innego wytłumaczenia nie przyjmuję do wiadomości Co prawda dobrze jest zrobić dobrze opisany wstęp do walki, jednak nie można przesadzić z jego długością. Stanowczo za dużo tych przymiotników prawdziwe mistrzostwo polega na wyczuciu równowagi. Tak jak w każdej dziedzinie życia, niczego nie może być za dużo, ale nie może być też za mało. Niestety popełniasz masę błędów stylistycznych i językowych. Do samej walki nie mogę się przyczepić. Wprawdzie nie podobał mi się fakt, iż twoja postać walczyła po pijaku, no i ten desperacki rzut śnieżką . To jest jednak moje prywatne odczucie, sama walka była dobrze opisana i dość przyjemnie się czytało.
Ogółem, pokazałeś trochę wyższy poziom pracy, jednak cierpi on z powodu licznych błędów.
7/10
Rivil:
No cóż mogę napisać ^.^ lepiej żebyś miał dobry powód, dla którego nie oddałeś pracy .
0/10
________________________________________
Oddaje swój głos na Kalamira |
Bellum lumpus cave humanum. |
|
|
|
»Twitch |
#3
|
Yami
Poziom: Wakamusha
Posty: 1053 Wiek: 35 Dołączył: 08 Maj 2009
|
Napisano 30-06-2009, 10:17
|
|
Kalamir - odnośnie błędów w kilkunastu miejscach brakowało interpunkcji, szczególnie przecinków. Zdarzały się też dziwnie skonstruowane zdania:
Cytat: | Ruchy powietrza zebrały swe siły a także zaczął padać nieprzyjemny śnieg który kuł oczy. |
Całkowicie wydaje mi się niespójne i błędne. (Śnieg który kuł, ruchy powietrza zbierające siły.) W całym tekście pojawiło się jeszcze kilka takich.
Cytat: | Kälämir zgiął kark by zbadać swoją ranę. |
Może lepiej brzmiało by proste zdanie: "Kalamir pochylił głowę by zbadać swoją ranę."
Ogólnie rzecz biorąc wpis jest ciekawy. Nie sądzę, aby początek był zbyt długi, bo został interesująco opisany, do tego na tyle aby można było poznać budowany klimat i otoczkę fabularną. Opisy są dobre i pozwalają czytelnikowi wyobrazić sobie co jest przedstawiane. Dialogi mi się niespecjalnie podobają, mam wrażenie, że brzmią trochę mało naturalnie. Sama walka jest niezła, choć nieco inaczej wyobrażałem sobie starcie wikinga. Zgodzę się tutaj z Altorem, mi także niezbyt przypadł pojedynek w stanie upojenia. Wiadomo, że takie sytuacje się zdarzają, ale w innym wypadku walka mogłaby być dynamiczniejsza i po prostu ciekawsza.
Ocena: 7/10 |
Little hell. |
|
|
|
*Lorgan |
#4
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 04-07-2009, 21:29
|
|
Kalamir – Praca dość zróżnicowana. Pierwszy rozdział okropny (w porównaniu do reszty – subiektywnie) – przetkany powtórzeniami (zamienniki niewiele dały) i niejasny. Odniosłem wrażenie, że szukałeś jeszcze odpowiedniego dla siebie stylu. Drugi króciutki, lecz klarowny i malowniczy. Dalej trzeci – rozwinąłeś żagle (jeden okazał się trochę podziurawiony i żółty – miał na sobie napis "niespieszno"). Przez koziego fiuta parsknąłem śmiechem Opisy spójne i zrównoważone – miło łechtały moją wyobraźnię.
Na osobną uwagę zasługuje część właściwa, czyli rozdział czwarty. Pięknie przestawiłeś Rivila. Tego typu intra zaliczają się do moich ulubionych. Walka również pierwsza... no, druga klasa. Jestem dość upierdliwy jeśli chodzi o logikę. W tym wypadku spaprałeś Singera, który jest sześcio-, nie siedmiostrzałowcem jak wszystkie inne rewolwery w Tenchi. Szczegół, ale... dobra, dobra, czepiam się.
Starcie zrównoważone i bogate w drobiazgi. Uśmiercenie starego legata bardzo rozsądne i być może w przyszłości korzystne.
Zakończenie, pomijając już prawa fizyki, od których nie jestem specjalistą, wydało mi się satysfakcjonujące. W przyszłości wolałbym jednak widzieć przeciwnika pokonanego w bardziej tradycyjny sposób.
Ocena: 7,5/10
PS. Słownik dawaj na górze. Dzięki temu czytelnikowi będzie znacznie łatwiej się we wszystkim połapać przy pierwszym czytaniu.
______________________________________________________________
Oddaję swój głos na Kalamira. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Coyote |
#5
|
Komandor
Poziom: Genshu
Stopień: Shinobi Bushou
Posty: 669 Wiek: 35 Dołączył: 30 Mar 2009 Skąd: Kraków
|
Napisano 08-07-2009, 13:18
|
|
Kalamir: Długo mi zajęło czytanie Twojego wpisu, ale i tak muszę napisać, że jest bardzo dobry. Owszem, są jakieś błędy i niedociągnięcia - nie widziałem jednak niczego tak dobrego na tym forum. Świetna historia, klimat i walka. Dziwię się tym, którzy wystawiali siódemki pisząc "trochę lepsze ale bez rewelacji". Naprawdę. Nie mogę też zgodzić się z Tobą, kiedy pisałeś "umiem już pisać i niczego się nie nauczę". Pisać uczymy się całe życie
Rivil: Pierwszy walkower na Tenchi. Masz powody do wstydu...
Kalamir: 8
Rivil: 0 |
"No somos tan malos como se dice..."
"Nie jesteśmy tacy źli jak się o nas mówi..."
|
|
|
|
*Lorgan |
#6
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 08-07-2009, 21:47
|
|
..::Typowanie Zamknięte::..
Kalamir - 29,5 pkt.
Rivil - 0 pkt.
Zwycięzcą został Kalamir!!!
Punktacja:
Kalamir +45 (medal: Gwiazda Ochotnicza, Gwiazda Partyzancka)
Rivil -15
Altor +5
Twitch +5
Lorgan +5
Coyote +5 |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13
|