7 odpowiedzi w tym temacie |
RESET2_Coltis |
#1
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 11-04-2015, 20:22 [Ninmu|Świat] Tablica zleceń - Archidiecezja arkadyjska
|
Cytuj
|
Jak zwykle w gabinecie arkadyjskiego arcybiskupa panował nieskazitelny porządek. Nawet teczka, przygotowana na przybycie gościa, była dobrze zawiązana i ułożona równo z raportem opisującym poprzednią zleconą wyprawę. Leon Merriam uśmiechął się pod nosem, słysząc kroki nadchodzącego porucznika. Tempo szybkie, aczkolwiek pozbawione wojskowej sztywności, tak charakterystycznej dla podopiecznych Milaniego z Semphyry – ocenił. Pukanie do drzwi sprawiło, że wstał i lekko pochylony zaczął krążyć wkoło biurka. Odezwał się dopiero po chwili.
- Wejść.
Do pomieszczenia wkroczył elegancko ubrany mężczyzna. Zastał arcybiskupa tak jak należy – pracującego, rozważającego jakiś skomplikowany problem.
- Ekscelencjo?
Merriam poklepał dłonią pokaźną notatkę na temat niedawnej wycieczki do puszczy w Aztecos.
- Witam, poruczniku Coltis. Dostałem twój raport. Wyniki są zadowalające.
- Rozumiem, że możemy ruszać dalej?
- Doceniam zapał, ale na jakiś czas możesz zapomnieć o tej sprawie. Nieokreślony, rzekłbym. Póki co mamy dokładnie tyle informacji, ile potrzebujemy.
- Rozumiem.
- Wyśmienicie. Tu jest kolejna sprawa. Śledź, infiltruj, rób co potrafisz najlepiej.
Do rąk porucznika trafił plik dokumentów w białej teczce. Ten skinął po prostu głową i ruszył w kierunku wyjścia. Takich ludzi Merriam uwielbiał – konkretnych, niezadających zbędnych pytań, znajdujących odpowiedzi na własną rękę. Po to właśnie był wywiad.
- Wyśmienicie – powtórzył.
***
- Arca, zostaliśmy odcięci od sprawy Sebastiana – poinformował przez słuchawkę Blight.
- No to klops, a jakieś dobre wieści?
- Jeśli cię to pocieszy, to mamy kolejną robotę. Przyjedź do Stingbee, obgadamy szczegóły.
- Będę za parę sekund.
Powietrze nad kanapą zafalowało, po czym zajaśniało złocistym blaskiem, w którym zmaterializowała się sylwetka młodego mężczyzny. Arca Infulentius siedział teraz przed swoim rozmówcą, z zawadiackim wyrazem twarzy i telefonem wciąż przy uchu. Lolita weszła do mieszkania pod koniec tego małego spektaklu. Uniosła brew w wyrazie niedowierzania zmieszanego z podziwem dla głupoty kolegi.
- Zakotwiczyłeś się u mnie w mieszkaniu i marnujesz zaklęcie, wiedząc że lada chwila możemy wyruszyć na misję?
- Bo to idiota – podsumował Blight, uśmiechając się szyderczo. - Na szczęście mamy trochę czasu, zanim rzucimy się w bój.
***
Atsushi poprawił okulary i podciągnął rękawy starego, znoszonego swetra w kolorze brudno-szarym. Zacisnął mocniej dłoń na rączce wytartej walizki.
- Gotowa?
- Jak zawsze – odpowiedziała Lolita, pstrykając palcem w ogromny letni kapelusz, który miała na głowie. Razem wyglądali jakby właśnie uciekli z zajęć szkółki niedzielnej. Ciężko było stwierdzić, czy przesadnie skromna sukienka dodaje Stingbee dziewczęcego uroku, czy raczej go odbiera. Ruszyli w kierunku drzwi sierocińca na obrzeżach prowincji Solipsis. Przywitał ich głos z interkomu i brzęczenie elektrycznego zamka. Wnętrze budynku było dość przestronne. Szerokie korytarze wręcz idealnie nadawały się do biegania, co dzieciaki skrzętnie wykorzystywały. Jakiś rudy urwis potrącił Blighta, po czym wyrżnął nosem w posadzkę. Zealota postawił go do pionu i podał chusteczkę do wytarcia zwisających smarków.
- Dziękuję.. - wymamrotał malec.
- Nie ma sprawy. Mogę cię o coś zapytać?
- Ee?
- Słyszałem, że coraz więcej dzieci znajduje nowy dom dzięki panu Zafirowi.
Rudzielec pokiwał głową.
- Mój przyjaciel, Wyatt, też poszedł do nowych rodziców. Przedwczoraj – dodał.
- A pożegnał się z tobą?
- Nie. Było mi bardzo smutno, ale teraz mam już nowego przyjaciela, Reubena.
- Dzięki, mały. To wszystko co chciałem...
Tubalny głos przerwał rozmowę.
- Witam w naszych skromnych progach, nazywam się Omar Zafir.
Mężczyzna, który się odezwał, był brodatym Khazarczykiem po piędziesiątce. Siwizna zebrała już na nim swoje żniwo i z dawnego koloru włosów zostały już tylko nieliczne czarne przebłyski. Śniada cera oraz szyja z dwoma podbródkami dopełniały obraz podstarzałego dyrektora sierocińca. Atsushi wiotko uścisnął mu rękę. Poprawił okulary, uśmiechnął się przyjaźnie i rozpoczął grę.
- Shinji Kotori, fundacja Akabishi. To moja współpracownica, panna Lotte Vanrick. Przyszliśmy porozmawiać o przyszłości pańskiej placówki, w szczególności o możliwym dofinansowaniu. Jeśli to możliwe, chcielibyśmy spotkać się z pańskim księgowym, żeby porozmawiać o szczegółach.
***
Blight przedstawił pokrótce swoją spreparowaną ofertę i wyszedł na korytarz. Pozwolił Stingbee zająć się trudniejszą częścią śledztwa. Siedziała teraz sam na sam z księgowym, analizując możliwości pomocy ze strony fundacji. W rzeczywistości czujnym okiem szukała podejrzanych transakcji. Sierociniec był czysty jako firma, lecz działo się tu mimo wszystko coś podejrzanego. Tajemniczy wielbiciele zostawiali charytatywnie spore sumy pieniędzy, a dzieci trafiały do rodzin, które jakimś cudem bardzo szybko wyjeżdzały za granicę. Oba procedery nie były oczywiście zakazane, ale Merriam miał na ten temat własną teorię. Atsushi coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest prawdziwa. Sięgnął do kieszeni spodni po komunikator.
- Arca, znalazłeś coś?
- Włamałem się do piwnic zgodnie z planem – odpowiedział przyciszony głos. - Na pierwszy rzut oka nic podejrzanego, ale znalazłem drzwi do jakiegoś schronu. Jest tam niewielkie pomieszczenie, które mogłoby robić za suszarnię. Sęk w tym, że ma zamek szyfrowy.
- Potrafisz to złamać?
- Już złamałem, mistrzu. Nie ma tam trupa, ani poukrywanych dzieci, ale...
- Są ślady po przetrzymywaniu więźniów?
- Nie do końca, Blightey. To mi wygląda na pieprzoną salę tortur. Jest zestaw "małego chirurga", spirytus i bandaże... Na Lumena, jest nawet krzesło w rozmiarze junior, z pasami do przypięcia ofiary.
- Pytanie brzmi: po co to wszystko? Mamy dostęp do archiwalnych nagrań z kamer miejskich. Liczba dzieci się zgadza. Wszystkie wyszły z placówki na własnych nogach, w towarzystwie dwójki przybranych rodziców.
- Sala była jednak używana całkiem niedawno. Jakiś psychol popijał sobie jogurt przy dźwiękach wrzeszczącego małolata. Termin przydatności jest do dziś.
- Wątpliwe, by te dzieciaki posiadały jakieś ważne dane, warte wyciągnięcia torturami. Pozostają więc dwie możliwości: albo pan Zafir jest zboczeńcem, albo je programuje.
Drzwi do księgowości właśnie się otworzyły, więc Blight zakrył szybko komunikator, nie wyłączając go jednak. Lolita wyszła w towarzystwie chudzielca w garniturze, który pożegnał ich szybko z okazji końca pracy.
- Możemy się zbierać – powiedziała dziewczyna. - Mam wystarczająco wiele powodów, by sądzić, że dzieciaki są sprzedawane. Udało mi się przekonać tego pacana, żeby pokazał mi rejestry wychowanków, zarówno obecnych, jak i tych, którzy znaleźli nowe domy.
- Świetnie. Zbieramy się. Arca, ty też. Grzecznie pozamykaj drzwi, nie chcemy wzbudzić ich czujności.
***
Omar Zafir wszedł do swojego gabinetu. Kilka dni temu przybyli do niego goście z Akabishi. Idealnie się złożyło, bo dopływ gotówki z Shah'en ostatnimi czasy zmalał. Ryzyko wzrosło. Trzeba było zamykać biznes, zanim ktoś niepowołany się zainteresuje. Na sprzedaży dzieciaków z wypranymi mózgami można naprawdę nieźle się obłowić. Krwawe Szakale pewnie już wcielają ich do swoich młodocianych bojówek i trenują w oczekiwaniu na lepsze czasy. Dyrektor dopiero po dłuższej chwili zauważył blondyna stojącego pod oknem.
- Jest i nasz specjalista od znikających sierot – odezwał się intruz. - Pokazać ci naprawdę fajną sztuczkę?
Sylwetka przybysza zaczęła jaśnieć dziwnym blaskiem, tak samo zresztą jak cała postać Zafira. Po paru sekundach gabinet w sierocińcu zniknął mu sprzed oczu. Pojawiło się natomiast zamknięte pomieszczenie, podobne do tego jakie znajdowało się w piwnicy. Dyrektor rozpoznał dwie postacie, które stały teraz w towarzystwie tajemniczego blondyna. Oprócz nich widać było również człowieka w chirurgicznej masce. Pracownik fundacji Akabishi odezwał się w końcu.
- Witaj, Omar. Nazywam się Atsushi Coltis, nie "Shinji Kotori". Wspólnie z moimi zaufanymi ludźmi ustaliliśmy, że sprzedajesz niewinne dzieciaki kontrahentowi z Khazaru. Podejrzenie pada na pewną grupę terrorystów. Zapraszam, usiądź sobie wygodnie. Wyśpiewasz nam wszystko, co wiesz.
Zafir, sparaliżowany strachem, opadł na krzesło bezwiednie, ledwo pchnięty przez Coltisa. Człowiek w masce przypiął go mocno pasami, korzystając z okazji.
- Doktorze?
- Z przyjemnością, poruczniku Blight. Dostaniecie zapis rozmowy jak tylko z nim skończę.
- Jak mawia arcybiskup Merriam: "wyśmienicie" – odpowiedział Atsushi, puszczając do medyka oko. |
|
|
|
RESET2_Coltis |
#2
|
Poziom: Ikkitousen
Posty: 91 Dołączył: 08 Lis 2015
|
Napisano 01-06-2015, 20:17
|
Cytuj
|
Dwoje niebezpiecznych ludzi siedziało naprzeciw, mierząc się wzrokiem. Jeden z nich, z kucem czarnych włosów, luźno związanych gumką, oblizał uśmiechnięte usta. Jego rozmówca nie czuł się tak pewnie. Co chwilę poprawiał okulary, niby od niechcenia. Atsushi rozpoznał w geście nerwowy tik. Pośrodku na stole leżała niewielka czarna skrzyneczka, będąca powodem tego spotkania. Babilończyk wiedział, że już wygrał. Od momentu przydzielenia mu zadania, był pewien zwycięstwa.
- Przyjmij moją ofertę, Hakitaunen. Tak będzie zdecydowanie lepiej dla mnie i dla ciebie – powiedział. Okularnik siedział na pozór niewzruszony. W końcu odezwał się z wyraźnym nagijskim akcentem.
- Ostro pan zabrzmiał, Kent. Niech pan pamięta, że lecimy moim samolotem, a na pokładzie mam moich ludzi i pogróżki są tu nie na miejscu, nawet biorąc pod uwagę pańską pozycję na sanbeckim rynku.
Jayce Hakitaunen z naciskiem wypowiadał słowa podkreślające swoją własność. Omiótł wzrokiem dwójkę towarzyszy gościa. Panna Powers, znana poniekąd w środowisku biznesowym ze względu na ojca, siedziała obok niego w milczeniu, ubrana w elegancką suknię. Jasnowłosy młodzieniec z dziwnym, purpurowym pasemkiem biegnącym od czoła mógł być ochroniarzem człowieka przedstawiającego się jako Bernard Kent. Biznesmen z Sanbetsu teatralnie machnął ręką w kierunku chłopaczka, który chyba specjalnie na tą okazję założył garnitur. Ten wstał, poprawił czarne rękawiczki i poszedł w kierunku stolika z poczęstunkiem. Zapytał gospodarza wzrokiem, dostając w odpowiedzi nerwowe skinienie. Zamiast ukroić sobie kawałek tortu, zważył w dłoni nóż, po czym cisnął nim w kierunku najbliższej osoby, którą okazał się być steward. Nieszczęśnik spojrzał na wystające z ramienia ostrze i prawie zemdlał. Arca doskoczył w tym czasie do niego, ponownie chwytając za rękojeść. Wyrwał prowizoryczną broń i przystawił swojej ofierze do gardła, jednocześnie wykręcając jej ramię do tyłu. Lolita wykorzystała zamieszanie, by zza podwiązki wydobyć niewielki pistolet. Hakitaunen poczuł, jak lufa dotyka jego lewej skroni. Prywatna ochrona Nagijczyka stała przez chwilę jak zamurowana. Trzech mięśniaków miało spory problem ze zdecydowaniem kogo powinni wziąć na muszkę. W końcu rozłożyli siły po równo, nie wyłączając domniemanego Kenta.
- Jayce, powiedz swoim chłopakom, żeby opuścili broń – przemówił Atsushi, jak do małego dziecka. - Dobrze wiesz, że zabawa już jest skończona.
- Ty nie jesteś Bernardem Kentem – wycedził przez zęby okularnik.
- Brawo. Rozgryzłeś mnie. Teraz słuchaj uważnie co się zaraz stanie: ta mała skrzyneczka dzięki twojej pomocy trafi na nagijskiego satelitę. Zlecisz kluczowy upgrade, dzięki któremu zyskam wgląd we wszelkie transmisje i dobrze wiesz, że nie mam na myśli telewizyjnego kanału z komediami.
- A co jeśli odmówię? Rozwalicie mnie na miejscu?
Blight podał Lolicie do wolnej ręki glocka dobytego spod poły marynarki, na co bodyguardzi Jayce'a drgnęli nerwowo. Dziewczyna natychmiast zrobiła z niego użytek i oddała trzy celne strzały. Ochrona nagijczyka ozdabiała teraz podłogę krwawymi kałużami.
- Pięknie, Stingbee – zachwycił się zealota, po czym wrócił do rozmowy. - Mi się nie odmawia. Widzisz zresztą, że nie warto.
- Pilot na pewno zgłosił już zamieszanie na pokładzie. Zaraz przyleci moje wsparcie. Możemy negocjować.
Hakitaunen próbował być cwany, ale Atsushi w mig rozwiał jego mrzonki.
- Niezłe zagranie, ale twój pilot nigdy nie ma podglądu loży. Nie chciałbyś przecież, żeby podsłuchiwał rozmowy o interesach i oglądał sekretne orgie. Druga sprawa: tylko wydawało ci się, że lecisz swoim samolotem. Luciano, przywitaj się!
- Witamy na pokładzie, panie Hakitaunen. Miły lot już się skończył, więc polecam słuchać, co mój kolega ma do powiedzenia – zabrzmiało z głośników.
***
- Ile za mnie chcecie? Zarząd zapłaci wysoką sumę – próbował nagijczyk.
- Ceną jest twoja współpraca. Zrób co mówię, a odejdziesz wolny.
- Wątpię. Nie macie gwarancji, że dotrzymam umowy, więc mnie nie puścicie.
- Chcesz żyć. To wystarczająca gwarancja. Jeśli skrzynka nie dotrze na satelitę, to znadziemy cię, gdziekolwiek się będziesz podziewał. Możesz mi wierzyć, nie pierwszy raz to robię – uspokajał z marnym skutkiem Blight. - To jak, dobiliśmy targu?
Hakitaunen skinął głową z rezygnacją, przełykając ślinę. Rozpromieniony zealota odwołał swoich towarzyszy, bo przecież tylko głupiec stawałby przeciwko trójce uzbrojonych ludzi, na pokładzie opanowanego przez nich samolotu. Biznesmen pozwolił by wylądowali spokojnie na lotnisku, gdzie miał zamiar podnieść alarm. Pistolet Lolity Powers wbity między łopatki, połączony z wolą przeżycia, skutecznie przeszkodził w wykonaniu planu. Porywacze spokojnie dotarli do budynku, gdzie wmieszali się w tłum. Ślad po nich zaginął, a Jayce był wolny, przynajmniej teoretycznie. Walizka, którą fałszywy Kent wcisnął mu do ręki, ciążyła o wiele bardziej, niż wynikałoby to z jej wagi. Od zawartości zależało teraz życie biznesmena, jednego z bardziej wpływowych ludzi w przemyśle kosmicznym. Urządzenie oparte o jego własną technologię, lecz przerobione według speców z Sanbetsu, miało znaleźć się na nagijskim satelicie, gdzie będzie deszyfrować transmisję na potrzeby wrogiego rządu. Hakitaunen miał niewymownie wielkiego pecha. Z przypadku stał się niejako zagranicznym agentem. Jeśli ktokolwiek się dowie – czeka go bankructwo, gorsze jeszcze chyba od odsiadki. Wyszedłby przecież za kaucją, opłacił prawników i sędziów, ale korporacja zwolni go w trybie natychmiastowym. W Nag lojalność jest w cenie. Jeżeli zawiedzie oczekiwania porywaczy, czeka go nie mniej tragiczny los. Obiecali mu śmierć, a na dodatek nikt nie gwarantuje, że będzie szybka. Nie pozostało nic innego, jak przekazać feralną skrzynkę swoim pracownikom. Niech leci sobie w kosmos, byle jak najdalej od jego oczu.
***
Ermes Romeo z ukontentowaniem śledził wyświetlane na monitorze obrazy. Wyraz satysfakcji błąkał się po jego zwykle poważnej twarzy. Podniósł wzrok na kolegę z pionu wywiadowczego.
- Dobra robota, Blight. Pewnie sporo cię kosztował taki układ.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem pozbyć się tego chytrusa. Od początku myślał, że ma mnie w garści.
- Czyli nie poszło po dobroci. No cóż, młodzi z naszej dywizji muszą jeszcze trochę poćwiczyć ocenę psychologiczną. Dobrze, że jednak go złamałeś. Wiekszość transmisji to zwykłe gówno, ale trafiło się do tej pory parę perełek. Trochę polityki i skandali – to będzie dobre dla wywiadowczego narybku. Było też coś o zastrzeżonej strefie militarnej. Jakiś poligon.
- Myślałem, że to cywilna stacja.
- W Nag jest teraz krucha sytuacja. Działy się niepokojące rzeczy. Może wojsko rekwiruje dla siebie to pasmo – stwierdził Ermes, wzruszając przy tym ramionami. Zmienił zaraz temat na bardziej go interesujący. - Mówisz, że pracujesz teraz dla Merriama? Kazał ci wesprzeć krajowy wywiad, ot tak?
- Dziad czegoś szuka. Niepokoi mnie tylko, że nie wiem czego.
- Poczekaj cierpliwie. Miałem okazję go poznać w Złotych Halach i zawsze wraca do tematu.
Blight wstał bez słowa. Klepnął kolegę w ramię i już miał wychodzić, gdy Ermes oderwał wzrok od moniotra. Głosem nie wyrażającym żadnej emocji zadał pytanie.
- To ty zabiłeś tego asa bez mocy, Yuujirou Shibariego?
Coltis zatrzymał się w pół kroku. Milczał przez parę sekund.
- Tak. Poniękąd na zlecenie Merriama.
- A Hannę Stewardson też zlikwidowałeś?
- To już była moja własna inicjatywa, zresztą właśnie Shibari mnie przed nią ostrzegł.
- Nie przebierasz w środkach – stwierdził Romeo, uśmiechając się ponuro.
- Kto jak kto, ale ty wiesz najlepiej, co robi się z niewygodnymi ludźmi, ex-inkwizytorze – odwedzięczył się Blight.
- Po prostu bądź czujny. Nadgorliwość może wzbudzić nieufność.
- Potraktujmy to jako trening waszej czujności – zaśmiał się Coltis.
***
Stingbee zauważyła, że Atsushiego coś gryzie. Siedziała akurat na kanapie przy włączonej konsoli, więc korzystając z okazji rzuciła w niego padem, na ślepo. Ciche jęknięcie oznajmiło celne trafienie.
- O co chodzi? - zapytała bez ogródek.
- Już któryś raz pojawia się człowiek znikąd i wywraca moje dotychczasowe życie do góry nogami.
- Masz na myśli Shiona?
- Galahada, Shiona, Yuujirou... Merriama też. Strzępki informacji, misje wielkiej wagi, śmiertelne zagrożenia i cała ta zmowa milczenia. Mam tego serdecznie dość.
- No to wiesz co zrobić. Weź sprawy we własne ręce. Masz mnie, Arcę. Razem możemy sporo. Możemy się zaszyć jak Kito. Dzięki siatce informacyjnej Koujiego to będzie bułka z masłem.
- Och, jakie to romantyczne! Zdradziłabyś ze mną Babilon! - wygłupiał się Atsushi, okazując teatralny zachwyt.
- Dopóki mi płacisz, pójdę za tobą wszędzie – stwiedziła Lolita, odbierając z jego rąk pada i wracając do gry. |
|
|
|
»Hes |
#3
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 06-07-2017, 21:56
|
Cytuj
|
- Pan Jesus Abreu? - zapytał elegancko ubrany mężczyzna który stanął przed młodzieńcem gdy ten zaledwie wyszedł ze szpitala. Po otrzymaniu potwierdzania dodał: „Zapraszam do samochodu. Biskup Ur chciałby z Panem porozmawiać.” Dopiero teraz Zealota dostrzegł wpięty w klapę marynarki znak Lumena. Zgodził się kiwnięciem głowy i podszedł w asyście do pojazdu. Nieznajomy otworzył drzwi, wpuścił go do środka i wsiadł za nim. Kiedy samochód ruszył, Jesus poczuł dumę. W szpitalu wiele myślał: „co teraz będzie?”, ale nie spodziewał się, że przyjedzie po niego limuzyna ze służącym i zabierze na rozmowę z samym biskupem.
Na miejscu okazało się, że musi poczekać na spotkanie i do tego nie z biskupem ale jednym z jego ordynariuszy. Po mniej więcej dwóch godzinach siedział na niewygodnym krześle przed wielkim biurkiem i surowym mężczyzną taksującym go spojrzeniem. Po chwili kapłan opuścił wzrok, wziął do ręki kartkę i znów zwrócił uwagę na siedzącego przed nim chłopaka.
- Jesus Abreu, tegoroczny absolwent Złotych Hal... czy wie Pan na czym polega bycie Zealotą? - nie czekając na odpowiedź kontynuował nieprzyjemnym, suchym głosem – Czy wie Pan jaka relacja łączy Lumena, nas i prosty lud? Czego wierni oczekują od obdarowanych przez Boga?
- Pragnę służyć Lumenowi i Babilonowi swoim darem oraz swo...- zaczął odpowiadać Jesus
- Proszę mi tu nie mówić banałów! Oczywiście, że Pan chce – westchnął kapłan – to naturalne. Ale czy Pan potrafi?
Rozmowa, zaczynała zmierzać w kierunku, który nie podobał się młodemu Zealocie
- Wierni oczekują od nas cudów, pokazu boskiej mocy przepływającej prze Jego wybrańców. Oni nawet nie chcą byście byli ludźmi, tylko aniołami. Półboskimi istotami ciskającymi piorunami, wywołującymi tornada czy deszcz meteorytów! A my chcemy, by tak nas właśnie widzieli – przerwał na chwilę i napił się wody – osoby takie jak Pan mogą zachwiać ich wiarę.
Jesus poczuł, jakby na jego szyi zaciskała się pętla. Choć przypuszczał co za chwilę nastąpi, miał jeszcze nadzieję, że to może pomyłka. Aż usłyszał wyrok.
- Nakazuje Panu, by – mimo ukończonych nauk w Złotych Halach – nie używał Pan tytułu Zealoty i by nigdzie nie afiszował się Pan z swoją „mocą”. Decyzja jest nieodwołalna i ma być wprowadzona w życie od zaraz.
Z chłopaka w jednej chwili uszło całe życie, poczuł jakby ktoś wyrwał mu serce. Nie był w stanie wymówić nawet słowa. Jak przez mgłę słyszał kapłana nakazującego mu wyjść a potem wzywającego służącego, by ten wyprowadził kłopotliwego gościa. Pracownicy biura posadzili Jesusa na krześle, gdzie wcześniej czekał na audiencje i zostawili samemu sobie. Babilończyk nie wiedział ile siedział na korytarzu, ale w pewnym momencie poczuł, że powinien sobie pójść. Wstał powoli niepewny swoich nóg i ruszył chwiejnie do wyjścia. Zrobił zaledwie kilka ostrożnych kroków kiedy ktoś z dużą siłą uderzył go w plecy i powalił na ziemię.
- Z drogi śmieciu – warknął ktoś nad nim. Kiedy Jesus się obrócił, zobaczył przystojnego blondyna w stroju Zealoty który patrzył na niego z mieszaniną wściekłości, odrazy i pogardy. Już chciał wstać i zaprotestować, kiedy przypomniał sobie nakaz ordynariusza. Potulnie odwrócił wzrok, wymamrotał przeprosiny i usunął się z drogi. Na odchodne dostał jeszcze kopniaka. Poczekał, aż kroki ucichną i podniósł się z podłogi. „Muszę się koniecznie napić”, pomyślał wychodząc z budynku na deszcz. Tym razem nie czekał lokaj z limuzyną, ale załamanemu chłopakowi było wszystko jedno. Chwiejnie ruszył przed siebie licząc, że natrafi na jakiś bar.
Lumen musiał czuwać nad nim i to podwójnie. Wieczorna wędrówka po Ur nie zakończyła się tragicznie – co w dzisiejszych czasach nie jest tak oczywiste – a kiedy Jesus oprzytomniał, nie stał przed barem a przed drzwiami świątyni. Przez chwilę walczył ze sobą (rany zadane mu przez kościół były zbyt świeże), ale postanowił wejść do środka. W budynku panowała przyjemna ciemność i cisza. Główna nawa była kompletnie pusta. Usiadł w jednej z ław a po chwili padł na kolana. Modlił się w ciszy, szukając zarówno siły jak i odpowiedzi. Moc od boga, która zawsze była czymś oczywistym, naturalnym dziś stała się czymś obcym. Przedmiotem niesprawiedliwości i odrzucenia. Nie był pewien czy dziękować bogu za dar, czy przeklinać. Po chwili oprzytomniał, zganił się za swoje myśli i dokończył modlitwę. I choć pokrzepiła go ona i dodała mu sił, wątpliwości pozostały w najdalszych zakamarkach umysłu. Chyba już czas wrócić do Arkadii i pomyśleć o nowych planach na życie. Ale to już jutro, dziś musi gdzieś odpocząć. Złapał więc taksówkę i kazał zawieźć się do „taniego i dobrego” hotelu. Wynajął pokój, zabrał swój skromy bagaż i udał się na spoczynek. Wziął prysznic i położył się spać. Zdarzenia ostatnich godzin nie pozwoliły mu odpocząć. Jego myśli wciąż wracały do gabinetu w kurii Ur. Zastanawiał się, czy mógł coś zrobić, powiedzieć cokolwiek, co zmieniłoby decyzję urzędnika. Złościł się na cały świat, na Kościół i na siebie. W końcu zasnął wyczerpany. W środku nocy obudziły go głosy:
- Myślałeś, że możesz mnie oszukać!?! - w nocnej ciszy musiał to słyszeć cały hotel. Chyba mówiący to zrozumiał bo więcej już nic nie mąciło nocnej ciszy. Ale to nie był problem dla Jesusa. Bezbłędnie zlokalizował kierunek z którego nadeszły dźwięki. Wypowiedział formułę zaklęcia i wczuł się w drgania powietrza i szybko zlokalizował odpowiednie fale.
- Tak już lepiej, nikt nie musi nas słyszeć. Nie bądź idiotą i nie krzycz więcej – drugi głos mówił spokojnie ale jego dźwięk sprawił, że nawet gość z Arkadii zadrżał.
- Próbujesz wykluczyć mnie z mojego interesu i chcesz bym był spokojny?
- Twoja rola, Baccio, od początku miała się kończyć w tym momencie. Dostaniesz swoją dolę i nie marudź. Nie wiem co sobie wyobrażałeś, ale byłeś tylko narzędziem i spełniłeś swoje zadanie. Wracaj do siebie, a być może jeszcze kiedyś będę cię potrzebował.
- Ty chyba żartujesz. Nie wiesz do kogo mówisz? To mój teren i to ja jestem szefem. Zapłacisz mi za moją pomoc i wynoś się z Ur.
- Głupie dziecko, jesteś tylko pionkiem w grze której nie rozumiesz. Naprawdę myślałeś, że to Ty pociągasz za sznurki? Naprawdę?? To urocze… - suchy śmiech zmroził nawet Jesusa.
- Ty gnido! Jestem Zealotą! Przeprosisz za swoje słowa lub zginiesz.
- Tak, chyba się zagalopowałem. Przepraszam. Porozmawiajmy o tym jak cywilizowani ludzie. Pozwól, że wynagrodzę Ci moją impertynencję.
- Tak lepiej. Wróćmy do Twoje ofer... - trudny do zidentyfikowania, cichy odgłos przerwał wypowiedz kogoś, kto nazywał się Baccio, a po paru sekundach coś ciężkiego upadło na podłogę.
- Głupi dzieciaku, gdzie jest teraz twój bóg? Zgubiła Cię twoja pycha. Cóż, przynajmniej nie będę musiał ci płacić – dopiero teraz dotarło do podsłuchującego co się stało.
Jesus zaczął kręcić się po pokoju zaszokowany tym, co się zdarzyło i myśląc co powinien zrobić. Po chwili zastanowienia złapał za telefon i zadzwonił na policję. Przerażony zgłosił morderstwo, podał nazwę hotelu, przypuszczalne piętro na którym popełniono zbrodnię, swoje dane oraz numer swojego pokoju. Ubrał się, spakował i czekał. Nasłuchiwał. Po dziesięciu minutach samochód zatrzymał się przed hotelem, z holu dobiegł odgłos kroków w ciężkich butach, dźwięk jadącej windy, znów kroki tym razem na korytarzu wyżej i pukanie do drzwi.
- Kto tam? - odezwał się zimny głos
- Przepraszamy najmocniej, że Pana niepokoimy, ale ktoś dzwonił w Pana sprawie.
- W sumie dobrze się składa. Posprzątacie ten bałagan – drzwi otworzyły się.
- Ależ proszę Pana to Zealota, tego nie da się tak łatwo wyczyścić. Poczwórna stawka no i jeszcze kuria...
- Kurią się nie przejmujcie, biorę to na siebie. Zapłacę wam podwójnie, ale macie szanse na bonus. Wystarczy, że podacie mi dane tego kto dzwonił.
- Jesus Abreu, pokój 213
Instynkty same pokierowały młodym Babilończykiem. Nim zdążył pomyśleć co mu grozi, był już na schodach i biegł na dół. Pokonywał kilka stopni naraz, ale kiedy dobiegł do głównego holu zwolnił i niby nigdy nic wyszedł z hotelu. Przed wejściem stał policyjny radiowóz, Jesus przeszedł koło niego i dopiero kiedy minął zarys hotelu ruszył biegiem. Na pierwszym skrzyżowaniu skręcił i na następnym też. Powoli zagłębiał się w obce miasto. Szybki bieg był bardzo wyczerpujący, więc zaledwie po paru minutach uciekinier padł na kolana. Dopiero teraz pozwolił sobie na przeanalizowanie tego co się stało. Ledwo uciekł, a w zasadzie to uniknął śmierci. Ta myśl wstrząsnęła nim dogłębnie. Kiedy się opanował, rozważył wszystkie opcje: Pójście na policje odpadało, udać się do hierarchów kościoła też. Poza człowiekiem, który odebrał go z lotniska nie znał nikogo w Ur. Musi udać się do Arkadii, tam przynajmniej zna miasto i ma znajomych. Udał się więc na lotnisko. Miał szczęście – pierwszy lot do stolicy był za cztery godziny. Kupił za gotówkę bilet – rezerwację zrobił na fałszywe nazwisko świadom, że morderca zna jego dane. W sklepie na lotnisku kupił farbę do włosów, nożyczki oraz czapkę i okulary. Z żalem w lotniskowej łazience przefarbował sobie włosy – włącznie z brwiami oraz przyciął je i wygładził. Przeczekał ukryty w schowku na narty ponad trzy godziny i prawie w ostatnim momencie założył czapkę oraz okulary i pobiegł do samolotu.
Z siedmiogodzinnego lotu Jesus nic nie zapamiętał. Wydarzenia poprzedniego dnia, choć nie pozwoliły mu spać sprawiły, że całkowicie zagłębił się w swoich myślach. Nie miał też szans zauważyć, że przyglądała mu się kobieta o bardzo długich, białych włosach. Dopiero wstrząsy związane z lądowaniem wyrwały go z tego dziwnego stanu. Samolot zatrzymał się na lotnisku, ale drzwi nie otworzyły się. Zamiast tego po płycie szybko zbliżały się do niego samochody Straży Papieskiej. Abreu zaczął panikować, złapał się za głowę, by po chwili zacząć się nerwowo rozglądać. Moment później opanował się: tak tylko zwraca na siebie uwagę. Usiadł najspokojniej jak tylko potrafił i starał się wyglądać normalnie. Poparzył dookoła by sprawdzić czy ktoś mu się przygląda, ale wszyscy pasażerowie patrzyli przez okno na wysiadających z samochodów strażników prawa. Wszyscy poza jedną osobą – kobieta patrzyła wprost w na Jesusa. Zimne, złote oczy działały hipnotyzująco, a uśmiech nie dawał się odszyfrować czy był kpiący czy litościwy. Drzwi samolotu otworzyły się i do środka weszło trzech członków straży. Dwóch trzymało naładowaną broń, a jeden przed nimi szedł ze zdjęciem i przyglądał się pasażerom. Abreu nie mógł jednak oderwać wzroku od oczu dziewczyny – ta puściła do niego oczko i zaczęła znikać w cieniach. Kiedy była już ledwo rozpoznawalnym kształtem, wstała zaśmiała się i zniknęła. Pojawiła się na placu tuż obok samolotu i nadal ukryta w cieniach zaczęła uciekać. Co chwila tracił ją z oczu by znów zobaczyć trochę dalej. Strażnicy wybiegli z samolotu, krzyknęli coś do swoich towarzyszy i ruszyli w pościg. Nie mieli żadnych szans, kiedy tylko oddalili się wystarczająco od samolotu, postać zniknęła by już więcej się nie pokazać. Jesus korzystając z okazji uciekł i wydostał się z lotniska. Cieszył się, że znów miał fart do czasu gdy nie zobaczył dzisiejszej gazety. „ZDRAJCA MORDUJE ZEALOTĘ” krzyczał tytuł z pierwszej strony, a poniżej znajdowało się jego stare zdjęcie. Na szczęście już siebie nie przypominał, ale ktoś, kto go znał mógł go bez problemu rozpoznać. Do głowy przyszła mu jedna osoba do której mógł się zwrócić, której był pewien, że go wysłucha. Złapał taksówkę i pojechał do Złotych Hal. Długo krążył po korytarzach, schodach i pawilonach, aż w końcu dotarł do celu. Ukrył się niedaleko wejścia do kwater profesorów i czekał. Po prawie dwóch godzinach zobaczył zbliżającą się znajomą postać. Kiedy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, podszedł do starego nauczyciela.
- Ojcze Antoni – wyszeptał cicho.
Starzec spojrzał na niego przez chwilę nie mogąc rozpoznać rozmówcy ale po chwili zrozumiał
- Jesus. Jesus Abreu... chodź chłopcze, nie możemy tu stać – wziął go pod rękę i wprowadził do środka a następnie do swojej kwatery – usiądź i opowiadaj. Musisz mi sporo wyjaśnić.
Dawny student zaczął snuć opowieść, przeprosił kapłana, że nie może mówić o swojej misji w Ur, co ten przyjął z zaskakującym zrozumieniem i zrelacjonował wszystko od momentu wyjścia ze szpitala. Choć niektóre fakty nadal go bolały, poczuł się lepiej gdy wyrzucił to z siebie. Słuchacz tylko kiwał głową z nieprzenikniona miną. Kiedy młodzieniec skończył, Ojciec Antoni wstał powiedział, że musi zadzwonić i wyszedł z pokoju. Jesus nie miał już sił więcej uciekać, więc postanowił zaufać pedagogowi. Ten po paru minutach wrócił i poprosił go, by poszedł za nim. Udali się do świątyni uniwersyteckiej.
Wierzę Ci. Postaram się jakoś pomóc, ale proszę wyspowiadaj się najpierw przed naszym Panem – powiedział starzec wskazując konfesjonał.
Zgodnie z sugestią chłopak podszedł gdzie polecił mu nauczyciel i uklęknął w środku. Zaczął cicho mówić znane mu formuły tego sakramentu, ale przerwał mu cichy spokojny głos który znał każdy student.
- Opowiedz mi wszystko chłopcze – powiedział Rektor Złotych Hal. Choć zaskoczony poleceniem Jesus streścił znów wszystko co się wydarzyło wczoraj w Ur. Arcybiskup zadał kilka pytań, upewnił się co do niektórych faktów ale wysłuchał wszystkiego do końca.
- Chcę byś pozostał na parę dni moim gościem. Wierzę Ci, ale muszę potwierdzić fakty o których mówiłeś. Ale ostrzegam: jeśli okłamałeś mnie, bez skrupułów oddam cię policji. Dwóch moich ludzi stojących na zewnątrz będzie ci towarzyszyć - Leon Merriam mówił spokojnym głosem, ale w niczym nie przypominał już dobrotliwego wykładowcy historii, którego znali wszyscy studenci, był w pełni politykiem i władcą Arkadii.
Jesus spędził u rektora niecałe trzy dni. Zdążył pogodzić się ze swoim losem. Nie bardzo wiedział w jaki sposób arcybiskup będzie w stanie potwierdzić jego słowa, tym bardziej, że morderca zrobił dużo, by zatrzeć ślady a nawet wrobił go w morderstwo. Ale nie miał też już na nic wpływu, więc postanowił się tym nie przejmować. Przede wszystkim dobrze się wyspał, a następnie korzystał z bogatej biblioteki swojego gospodarza jak i wspaniałej kaplicy. Ten odwiedził go kilka razy, ale tylko po to, by upewnić się, że ma wszystko czego potrzeba i czy niczego nie mu nie brakuje. W końcu to on jednak wezwał swojego gościa do siebie. Chłopak pomodlił się krótko do Lumena i poszedł poznać swój wyrok.
- Usiądź proszę, przepraszam, że trwało to tak długo ale moi ludzie musieli skorzystać z faktu, że trop był świeży i zdobyć jak najwięcej informacji. By nie trzymać cię dłużej w niepewności: twoja wersja się potwierdziła. To co mi powiedziałeś pozwoliło bez większych problemów namierzyć policjantów, którzy przyjechali do hotelu, a dzięki wprawie moich inkwizytorów szybko wyjawili prawdę.
Chłopak padł do stóp arcybiskupa i zaczął mu dziękować, Ten jednak podniósł go na nogi.
- To ja powinienem dziękować tobie. Zeznania policjantów doprowadziły do wielu innych zatrzymań i poważnego uszkodzenia dużej siatki przestępczej. Mordercy nie udało się złapać, ale długo będzie lizał rany, a kto wie, może zrobi jakiś błąd. Wyświadczyłeś wielką przysługę Babilonowi jak i Archidiecezji Arkadyjskiej.
- Ale czy udało się go zidentyfikować? Czy wiadomo kim on jest?
- Taką informacje mógłbym przekazać tylko zaufanej osobie. Czy mogę ci ufać? Czy chciałbyś pracować dla mnie? |
|
|
|
»Hes |
#4
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 07-08-2017, 21:05
|
Cytuj
|
Jesus spojrzał z niedowierzaniem na swojego rozmówcę. Sam arcybiskup Leon Merriam, jedna z najważniejszych osób w kraju, zaproponował mu przed chwilą pracę. Jeszcze nie tak dawno przyszłość młodego zealoty rysowała się w najciemniejszych barwach, a teraz sytuacja uległa zmianie o sto osiemdziesiąt stopni. Fortuna kołem się toczy.
- I? - Ponaglił go rozmówca. Abreu zarumienił się lekko, zdając sobie sprawę, jaką musiał mieć głupią minę. Postanowił natychmiast wziąć się w garść.
- Oczywiście Ekscelencjo, z najwyższą chęcią. Dziękuję za tę szansę. Nie zawiodę pana! - Odpowiedział szybko na wydechu, podekscytowany nowymi perspektywami.
- Świetnie. Musimy zacząć od kilku spraw. Po pierwsze, unieważniam decyzję z Ur, znów jesteś pełnoprawnym zealotą. Po drugie, zrób coś ze swoją fryzurą. Pracując dla mnie, masz wyglądać jak człowiek. To samo tyczy się ubioru. Po trzecie, twoje nazwisko jest już oczyszczone z wszelkich zarzutów i nie będą figurować w kartotece. Po czwarte, musisz mieć kryptonim. Wiem, jak nazywali cię w Halach - zaproponuj coś nowego, stare przezwisko jest nie na miejscu. Po piąte, dostaniesz etat na Uniwersytecie Hypatii - mają wolne miejsce w katedrze teorii magii. Masz dwa miesiące na przypomnienie sobie teorii w wystarczającym stopniu do wykładania. Jakieś pytania?
Jesus pokręcił przecząco głową.
- Świetnie. Gdy uporasz się ze wszystkim, zgłoś się do mnie. Radzę zajrzeć do notatek ze studiów już dzisiaj.
- Sir, ten człowiek z hotelu. Powie mi pan coś o nim?
- Wszystko w swoim czasie. Najpierw musisz zapracować na zaufanie – arcybiskup odpowiedział z dziwnym błyskiem w oku.
W tej samej chwili, w której opuścił pokoje zajmowane przez Leona Merriama, podeszła do niego nieznana mu wcześniej bardzo ładna dziewczyna.
- Jestem asystentką rektora. Dostałam polecenie, aby pomóc panu w pierwszych dniach pracy. Możemy zacząć od razu, jeśli nie ma żadnych przeciwwskazań – modnie ubrana brunetka, mniej więcej w wieku Abreu, wzięła milczenie za zgodę. – Świetnie, ruszajmy. Ale pamiętaj, robię to na wyraźna prośbę ekscelencji – powiedziała z miną nie pozostawiającą wątpliwości, co myśli o niańczeniu żółtodziobów
Po całodniowej wędrówce po Arkadii, młody zealota padł na łóżko. Nie spodziewał się tylu zmian w ciągu jednego dnia. Po odwiedzinach u wizażysty, jego włosy wróciły do właściwego koloru, zostały delikatnie skrócone i ułożone do góry. Zarost został przycięty i wymodelowany. Do mniej przyjemnej części dnia należało sporządzenie długiej listy książek, z którymi musiał zapoznać się w krótkim czasie. Nowe mieszkanie nie było wyszukane, ale to i tak lepsze od spania na ulicy.
Na koniec pozostawił zmianę, a raczej dobór odpowiedniego kryptonimu. Był to nie lada orzech do zgryzienia. Odrzuciwszy setki imion, wybrał to, którym nazywał go dziadek.
***
- Hes, tak? Ok, zapisałam – to było wszystko co usłyszał na temat efektu swoich całonocnych przemyśleń, kiedy rano podał swój nowy kryptonim asystentce rektora. Poczuł mieszaninę ulgi i zawodu. Angelina (tak miała na imię dziewczyna) wprowadziła dane do komputera. – Rektor zaprasza na kolacje o 20:30, restauracja La Pergola.
Po dopełnieniu formalności, zealota wrócił do kwatery. Po kilku godzinach spędzonych nad książkami, zaczął przygotowywania do spotkania. Nie bez znaczenia był fakt, że miał zjeść kolacje w jednej z najlepszych, jeśli nie najlepszej restauracji w stolicy. Na miejsce dotarł dwadzieścia minut przed czasem. Kelner zaprowadził go do bocznej sali, gdzie przy stoliku siedział już arcybiskup Arkadii. Uśmiechnął się do Jesusa na powitanie i wskazał krzesło.
Witaj, cieszę się, że jesteś wcześniej. Widzę, że Angelina zadbała o Ciebie należycie. Póki co jestem zadowolony z wprowadzonych zmian. Zjedzmy coś i porozmawiajmy.
Zaintrygowany specyficzną akustyką pomieszczenia zealota sprawdził jego falę dźwiękowe. „Doskonale wyciszone” pomyślał. Mimo to, po chwili, jakby wezwany myślami, zjawił się elegancki kelner i przyjął zamówienie. Hes podziękował w duchu Lumenowi, że wcześniej zapoznał się z informacjami o restauracji i mógł bez problemu wymówić nazwy dań – sama karta z przystawkami potrafiłaby przyprawić o ból głowy swoimi wymyślnymi nazwami.
Gdy znów zostali sami, Leon Merriam zaczął:
- Znałem cię ze studiów i muszę przyznać, że nie wywarłeś na mnie wielkiego wrażenia. Twój potencjał jest spory, ale nie radziłeś sobie z zadaniami, z którymi gorsi od ciebie nie mieli problemu. Dopiero zdarzenia w hotelu w Ur i ich późniejsze następstwa pozwoliły mi spojrzeć na ciebie w innym świetle. Bez specjalnych intencji doprowadziłeś do zatrzymania wielu przestępców i skorumpowanych przedstawicieli władz. Ciekawi mnie ile osiągniesz, kiedy będziesz działał świadomie. A zaczniesz już dziś – przesunął w stronę Jesusa teczkę oraz dziwną bransoletkę. Poczekał, aż chłopak wyciągnie zdjęcia. – Tych dwóch ludzi ma się dziś spotkać w tej restauracji. To Elliot Rham - wskazał pierwszą odbitkę - bogaty biznesmen który doszedł do swego majątku w zbyt prosty i szybki sposób, by nie wzbudzić podejrzeń, przynajmniej dla dobrze poinformowanych. Mimo wielu prób nie udało się nam umieścić nikogo w wysokich strukturach jego organizacji i nie możemy nic zrobić, aby udowodnić mu powiązania z półświatkiem. Wiemy tylko tyle, że jest finansowany z zagranicznych źródeł. Druga osoba – to zdjęcie było znacznie gorszej jakości - przybyła wczoraj z Khazaru. Nie wiem o niej wiele, ale prawdopodobnie użyła fałszywych dokumentów na lotnisku. Jednak popełniła też błąd, stąd wiemy o dzisiejszym spotkaniu – spojrzał na zealotę, sprawdzając jego reakcje, ale ten tylko przyglądał się zdjęciom. - Masz za zadanie zdobyć jak najwięcej informacji na temat celu spotkania, jak i działań, jakie prowadzą w Arkadii.
- Ta bransoleta to comlink – kontynuował arcybiskup, wskazując na przedmiot, który wciąż leżał na papierowej teczce – pozwoli ci bezpiecznie kontaktować się z moim diakonem, jak i ze strażą papieską. Tu możesz mówić, a dzięki temu odbierać wiadomości – rektor po kolei objaśniał funkcje urządzenia z manierą wieloletniego pedagoga. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Muszę porozmawiać z podejrzanymi, lub choćby usłyszeć ich głosy. Przebranie się za pracownika restauracji wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem - powiedział Hes po chwili namysłu.
Do sali wszedł kelner. Leon Merriam szepnął kilka słów do niego, po których mężczyzna niezwłocznie wyszedł, gestem zapraszając młodego zealotę do pójścia za nim.
Po kilkunastu minutach Jesus, poinstruowany, co ma robić, stał przy głównym wejściu za wielką księgą i sprawdzał rezerwacje gości. Nie minęło pół godziny, a zealocie udało się porozmawiać z oboma mężczyznami ze zdjęć, a nawet niepostrzeżenie nagrać ich głosy na ukryty dyktafon. Dał znać pracownikowi restauracji i, w wolnej chwili, wrócił do sali, w której przyjmował go arcybiskup. Ta jednak była pusta. Kelner poinformował go, że jego ekscelencja musiał wyjść i zapytał, czy może podawać zamówione dania. Jesus z roztargnieniem kiwną głową. Myślami był już gdzie indziej. Zebrał w sobie moc, powiedział magiczną formułę i wsłuchał się w fale dźwiękowe. Nie bez problemu znalazł te dochodzące z wygłuszonego pokoju, gdzie odbywało się interesujące go spotkanie.
- …. tak szybko. Do realizacji planu niezbędne jest zabicie pewnej kobiety. Szczegóły zapewne już znasz - głos niewątpliwie należał do Elliota Rhama.
- Uznano, że potrzebujesz pomocy. Dlatego tu jestem.
- Jesteś tylko pomocnikiem, wykonawcą. Słyszałem o twoich umiejętnościach i dokonaniach, ale znam je tylko z opowiadań. Poradzisz sobie z zadaniem, to porozmawiamy inaczej.
- Gdy będziesz słodko spać, zrobię, co do mnie należy. Jeśli masz jakieś wątpliwości, kup poranną gazetę. Ostrzegam, rozejdzie się jak ciepłe bułeczki, więc będziesz musiał pospieszyć się.
- Taki jesteś dobry?
- Jestem jeszcze lepszy.
- Chętnie za to wypije.
- W sumie, czemu nie.
Jesus wyobraził sobie dwa uderzające o siebie kieliszki. Głosy mężczyzn przyprawiały go o gęsią skórkę. Przez lata badał dźwięki i czasami czuł płynące w nich emocje. Władczy głos Rhama, oraz nietypowy akcent jego gościa kojarzyły mu się jedynie z zagrożeniem i groźbą. Cisza przedłużała się i powoli zaczynał się denerwować.
- Cudowne, tutejsi kucharze to prawdziwi artyści – głos był lekko zmieniony, ale nie na tyle by umknąć zealocie – Wróćmy do interesów... Tu masz zdjęcie celu. Mimo, że dziś miałbyś zdecydowanie mniej czasu na przygotowania, warunki są idealne. Jestem w stanie wciągnąć cel w pułapkę.
- Nie rozśmieszaj mnie. Kiedy?
- Półtorej godziny.
- Załatwiłeś to, o co prosiłem?
- Nie było łatwo, ani tanio, ale tak, załatwiłem. To powinno jednoznacznie skierować podejrzenia na Sanbetsu. Oczywiście przygotowania zaczęliśmy już parę tygodni temu. To ma być tylko ostatni akt, który dopełni cały obraz.
- Doskonale, zarządowi bardzo na tym zależy. Skontaktuje się z tobą.
- Powodzenia.
Po chwili Elliot Rham zawołał kelnera, a drugi głos, już dużo wyraźniejszy, dobiegł z szatni. Jesus bez wahania wstał i ruszył do wyjścia. Po chwili wrócił się po opaskę, która została na stole i wcisnął ją do kieszeni marynarki. Dopiero teraz zobaczył leżące na stole kulinarne dzieła sztuki, jednak nie dane mu było ich spróbować. Wyszedł szybko z restauracji, akurat by zobaczyć Pana K. (bo tak zaczął nazywać go w myślach) wsiadającego do taksówki ze sporą torbą sportową przerzucona przez ramię. Nie przypominał sobie, by miał ją wcześniej. Zealote przez chwilę zaczęła ogarniać panika, jednak szybko zapanował nad sobą i skoncentrował.
- Do centrum handlowego Nova – polecenie z samochodu słyszał tak, jakby siedział obok taksówkarza. Uśmiechnął się pod nosem. Kochał swoje moce.
Poczekał chwilę, zanim ruszył mężczyzną. Usłyszawszy kierunek jazdy, kierowca poinformował go zdziwionym głosem, że sklepy są już zamknięte. Hes potwierdził adres. Arcybiskup kazał mu tylko zebrać informacje, choć pewnie nie przypuszczał, że wszystko będzie działo się tak szybko. Hes, pogrążony w myślach, nie zauważył, gdy dotarli do celu. Zapłacił taksówkarzowi i wysiadł na wyludnionym parkingu.
Podszedł do zamkniętego centrum handlowego. W środku paliło się tylko parę lamp zapewniających minimum światła. Jesus chciał się wycofać, coraz bardziej przekonany, że w jakiś sposób podsłuchiwani zorientowali się w sytuacji i celowo sprowadzili go w to miejsce. Postanowił jednak jeszcze raz wszystko sprawdzić, by upewnić się, że niczego nie przeoczył.
Pierwsze, co zauważył, to wyłączone kamery, o czym świadczyło brak włączonych kontrolek. Później spostrzegł, że jedne z drzwi są delikatnie uchylone. Ktoś kto ostatnio wchodził, musiał ich nie domknąć. Zealota podszedł bliżej i kiedy dokładnie przyjrzał się zamkowi, odkrył, że elektromagnes zatrzaskujący drzwi nie działa, tak samo jak kamery. Z głową pełną pytań wszedł do środka.
Dziwne było chodzić po pustym centrum handlowym. Jako mieszkaniec Arkadii, Jesus był tu wielokrotnie i to miejsce zawsze kojarzyło mu się z tłumami. Teraz chodził pustymi alejami, które tak dobrze znał, nie wiedząc czego szuka. Aktywował zaklęcie i wsłuchał się otaczające go dźwięki. Odgłosy, które wyczuł, mogły być zarówno krokami, jak i działającymi urządzeniami. Postanowił sprawdzić biuro ochrony.
- Być może część kamer jeszcze działa, albo obsługa coś zauważyła – mruknął pod nosem. Miał nadzieje, że nie będzie miał problemów z myszkowaniem po centrum w nocy.
Dzięki mapie bez problemu znalazł odpowiednie pomieszczenie. Ono także nie było zamknięte, z tym, że drzwi blokowały wystające z pomieszczenia ludzkie nogi. Niebieskie spodnie i ciężkie buty niewątpliwie należały do pracownika ochrony. Hes powoli wszedł do środka. Pierwsze, co poczuł, to smród palonego mięsa w powietrzu, następnie zauważył na podłodze cztery ciała pracowników centrum. Pomodlił się do Lumena za ich dusze. Prawie cała konsoleta, z której można było obserwować co się dzieje w kompleksie, była zepsuta. Monitory informowały o braku połączenia z kamerami. Działało tylko parę z nich, co było dziwne, biorąc pod uwagę stan panelu kontrolnego. Dlaczego przestępca nie wyłączył wszystkiego, tym bardziej, że był w tym pomieszczeniu? Nie wiedział, że niektóre kamery są sprawne? Zealota przyjrzał się obrazom. To, że doskonale znał to miejsce sprawiło, że nagle wszystko zrozumiał. Transmisje z kamer łączyły się w konkretną ścieżkę prowadzącą z parkingu podziemnego do jednego z placów, gdzie przecinały się główne aleje centrum. Teraz na placu stała postać. Jesus przybliżył obraz. To był K., rozpoznał go mimo długiego płaszcza. Trzymał bardzo dziwną broń, która na pewno nie została wyprodukowana w fabrykach Verony. Ewidentnie na coś czekał. Hes postanowił go obserwować.
Parę minut później do garażu zjechał najdroższy model Borgio. Wysiadło z niego trzech postawnych mężczyzn w garniturach. Szybko i sprawnie sprawdzili teren, a następnie jeden z nich otworzył tylne drzwi, z których wyszła postać ubrana w długi biały płaszcz z wielkim kapturem zakrywającym twarz. Ochroniarze zajęli pozycje wokół niej i ruszyli przed siebie. Hes pragnął jak najszybciej zbliżyć się do miejsca spotkania, jednocześnie nie robiąc nadmiernego hałasu. Dotarł do celu tuż przed nowo-przybyłymi. Ukrył się za jedną z kolumn w chwili, gdy grupa z parkingu weszła na plac.
- Kim jesteś? - Usłyszał mężczyznę mówiącego głębokim basem. – Nie z tobą mieliśmy się spotkać.
- Nie marnuje czasu na rozmowy z trupami. Federacja Sanbetsu wydała na panią wyrok śmierci. Pora umierać – zaśmiał się K..
W tym momencie wszystkie lampy na placu rozbłysły z pełną mocą żarówek, by po chwili zgasnąć i pozostawić wszystko w mroku. Nieopodal zealoty zapanował chaos. Głosy mężczyzn wydające rozkazy wymieszały się z wystrzałami, brzękiem pękających szyb i górującym nad wszystkim śmiechem K.. Budowa pomieszczenia, przez co i jego akustyka, tylko potęgowały te wrażenie.
Jesus słyszał przyśpieszone oddechy czterech osób stojących bliżej siebie, ich szepty oraz spokojny oddech Pana K., który ostrożnie, krok po kroku, zmieniał swoją pozycje w iście żółwim tempie. Hes uśmiechnął się ponuro – teraz już potrafił wyróżnić dźwięki wydawane przez zabójcę.
Jak na żądanie, żarówki w sklepach naokoło placu rozjarzały się oślepiającym światłem, a później wybuchały. Nagle rozległ się grzmot wyładowania elektrycznego i światło zgasło. Jeden z ochroniarzy padł na podłogę i jeszcze przez kilkanaście sekund uderzał kończynami o posadzkę. Odór palonego mięsa wypełnił powietrze.
- Zginiecie tu wszyscy. Usmażę was jednego po drugim. A na koniec zostawię sobie ją. Zabawi mnie jeszcze przed śmiercią – zaśmiał się cudzoziemiec, po czym znów wywołał chaos.
- Ma'am, uciekaj, zatrzymamy go tutaj!
Odgłos wystrzałów wypełnił galerię handlową. Ochroniarze robili wszystko, by umożliwić kobiecie odwrót. Tylko dzięki swojej magii Jesus usłyszał drobne kroki zmierzające w jego kierunku. Były coraz bliżej. Kobieta dotarła do kolumny, za którą ukrywał się Hes. Ten, choć bał się zabójcy, który już wcześniej budził w nim grozę, czuł, że musi coś zrobić. Zadziałał intuicyjnie - złapał biegnącą postać za rękę i wciągnął w ukrycie. Zakrył jej usta ręką, tłumiąc narastający krzyk w jej gardle.
- Uspokój się na Lumena. Chcę ci pomóc - syknął
Mimo całej sytuacji, posłuchała go. Przestała się szamotać i krzyczeć.
Lampa nieopodal kolumny rozświetliła korytarz. Na widok pustego przejścia, K przeklął wściekle, co z kolei zdradziło jego pozycje i znów rozległy się strzały. Żarówka zgasła.
- Nie możemy tu zostać. Znajdzie nas i zabije. Musimy się stąd wydostać – Jesus chciał się ruszyć korzystając z zamieszania, ale towarzyszka nie chciała współpracować – Posłuchaj, ja stąd uciekam. I jestem twoją jedyna nadzieją na wyjście z tego cało. Więc błagam c...
Wystrzały umilkły i nie mógł dłużej mówić, nie narażając się na wykrycie. Spokój trwał tylko kilka sekund. K najwyraźniej postanowił zakończyć zabawę. Zmienił taktykę, lampy naprzemiennie zapalały się i gasły. Tysiące cieni pojawiały się by po chwili zniknąć. Hes słyszał jak morderca podkrada się do zdezorientowanej ofiary. Po chwili kolejny ochroniarz krzyknął i padł na posadzkę. To zadziałało lepiej, niż słowa zealoty. Kobieta ścisnęła go za rękę, dając znak, że podąży za nim. Ostatni strażnik, słysząc jak jego kolega umiera, znów zaczął strzelać, jednocześnie starając się oddalić od napastnika, zmierzając w przeciwnym kierunku, niż dwójka ukryta za kolumną, która wykorzystała sytuację i znikła w mroku korytarza.
Jak chyba każdy, kto przez jakiś czas mieszkał w Arkadii, Hes był w centrum handlowym Nova nieskończoną ilość razy. Doskonale znał układ korytarzy i nawet ciemności nie przeszkodziły mu w odnalezieniu drogi powrotnej. Oczywiście było to możliwe tylko dzięki ucieczce ochroniarza, który odwrócił uwagę napastnika. Zealota wiedział, że ma przewagę nad zabójcą. Słyszał, jak porusza się po kompleksie. Jak dorwał i zabił ostatniego z trzech mężczyzn. Wiedział, kiedy ruszył na poszukiwania kobiety. Byli już wtedy w drugiej części budynku. Zatrzymał się, by nabrać oddechu i zastanowić się, co dalej. Towarzyszka wcisnęli się w załom pomiędzy dwoma sklepami, bacznie obserwując pusty korytarz. Ewidentnie potrzebowała wsparcia, gdyż przysunęła się do młodego Babilończyka. Bliskość jej ciała i zapach perfum działały na niego odurzająco, przez co nie mógł skupić myśli. Młodzieńcza fantazja również nie pomagała, przez co przez głowę Hesa przelatywały różne obrazy. Nagle, prawdopodobnie by uspokoić własne nerwy, zaczęła nucić pod nosem. Jej głos uderzył w Jesusa niczym niezapowiedziane tornado. Coś w melodii obudziło w nim wiele mieszanych uczuć. Te kilkanaście sekund zawładnęło nim w całości. Każda pojedyncza nuta, tak mocno odczuwalna przez naturę jego magii, hipnotyzowała. Nie wychwycił, kiedy kobieta przestała nucić. Dopiero jej głowa, pytająco przekrzywiona w jedną stronę, sprowadziła go na ziemię.
Kiedy myśli Hesa wróciły do spraw bieżących, sprawdził w nerwach, gdzie jest szukający ich zabójca. Zlokalizował go wystarczająco daleko, co dalej dawało im przewagę. Wyciągnął z kieszeni marynarki opaskę, którą dostał od arcybiskupa. Złapał się za głowę. Jak mógł wcześniej na to nie wpaść. Przeklinając w duchu, oddalił się trochę, by ukryć zażenowanie. Połączył się ze Strażą Papieską. Oficer po drugiej stronie poprosił o adres i określenie skali zagrożenia.
Wsparcie jest już w drodze – usłyszał uspokajający głos strażnika. Mimo to wskazał wyjście ewakuacyjne kobiecie. Nie zamierzał zostawać tu ani chwili dłużej.
Nagle, gdy byli już kilkanaście metrów od budynku, usłyszał rozdzierający ciszę krzyk K.:
- Znajdę Cię zealoto, nie będziesz znał dnia, ani godziny!
Dzięki swej magii Jesus usłyszał, jak jego prześladowca ucieka w innym kierunku. Odetchnął głęboko w połowie z ulgi ,a w połowie z obawy i opadł ciężko na ławkę nieopodal. Ktoś poinformował K., że kobieta nie umknęła sama. Ktoś, kto wiedział, że Hes podążył za mężczyzną. Tylko kto? |
|
|
|
»Hes |
#5
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 09-01-2018, 18:58
|
Cytuj
|
- Zejdź z dziewczyną do garażu, Poziom -3 miejsce zielone 11. Masz tam być za 5 minut - rozkazał Leon Merriam i się rozłączył.
W zamkniętym na noc centrum handlowym Nova znów było cicho i spokojnie. Morderca - K - uciekł . Hes uratował tylko nieznajomą. Martwa była cała jej ochrona jak i pracownicy nocnej zmiany molocha. Chwilę po tym zadzwonił arcybiskup żądając wyjaśnień i przekazując co zealota ma dalej zrobić. Kobieta na prośbę młodego maga skinęła lekko głową i ruszyła za nim. Po drodze na parking podziemny trzymała się kilka metrów z tyłu pogrążona w własnych myślach. Choć na miejsce dotarli przed czasem, czekał tam już na nich samochód. Wysiadła z niego elegancko ubrana funkcjonariuszka diecezji. Spojrzała do Hesa i gestem zaprosiła by wsiadł do środka.
- Witam, Madam - zwróciła się później do dziewczyny - Nazywam się Enrica Spiesa. Będę towarzyszyć Pani i ochraniać do czasu przyjazdu Straży Papieskiej. A jeśli taka będzie pani wola, także później, do wyjaśnienia tej sprawy. Arcybiskup Arkadii przesyła pozdrowienia - podeszła do kobiety i nachyliła się, wysłuchawszy co ma do powiedzenia, po czym spojrzała na Jesusa i skinęła głową.
- Wsiadaj młody, musimy już jechać - pogonił Hesa kierowca. Ten ociągał się bo chciał się jeszcze pożegnać, lecz kobiety zaczęły się już oddalać, więc niechętnie wsiadł do samochodu. Gdy tylko zamknął za sobą tylne drzwi pojazdu, samochód ruszył. Wydawało mu się, że postać w białym płaszczu odwróciła się na chwilę nim stracił ją z oczu
Pojazd przejeżdżał przez pięknie oświetloną nocną Arkadię. Idealnie wyeksponowane kolorowymi reflektorami świątynie Lumena wciąż zachwycały młodego zealotę. Zamiast do domu, kierowca zawiózł go do siedziby kurii i poinformował, że ma się stawić w gabinecie arcybiskupa. Idąc korytarzami chłopak spojrzał na zegarek - zbliżała się 23:30. Zapukał do pokoju swojego szefa i zaproszony wszedł do środka, Zaskoczyło go, że czekało tam na niego parę osób mimo bardzo późnej pory.
- Angelinę już znasz- odezwał się gospodarz przedstawiając po kolei zebranych - To Marco DiLivio mój diakon - Mężczyzna w średnim wieku podał Jesusowi rękę. W ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach miał już ślady siwizny. Ubrany był w bardzo drogi garnitur , ale najbardziej charakterystyczne były jego oczy. Hes miał wrażenie, jakby podczas krótkiej wymiany uprzejmości rozmówca przejrzał na wylot jego duszę
- A to Toni - ostatnia osoba stała z boku, skinęła chłopakowi tylko głową na powitanie. W odróżnieniu od pozostałych członków zebrania nie wyróżniała się zupełnie niczym.
Chłopak znów opowiedział zdarzenia ostatnich godzin, ale tym razem został poproszony by nie pominął żadnego, nawet najdrobniejszego szczegółu. To mocno skomplikowało sprawę, ale wiele celnych pytań, zwłaszcza najmniej (a może najbardziej) charakterystycznego z gości pomogło ubrać raport ładnie w słowa. Na koniec Toni powtórzył dokładnie cały przebieg wydarzeń, poczekał aż Hes potwierdzi, po czym wstał.
-Rozumiem, że wszystko już wiesz? - zwrócił się arcybiskup do niego, ten przytaknął, pożegnał się i zniknął za drzwiami.
- Co o tym myślicie? - gospodarz zapytał pozostałych gości
- Nadal niewiele wiemy, ale sytuacja wydaje się być bardzo skomplikowana. I potencjalnie niebezpieczna - odpowiedział diakon
- Tożsamość dziewczyny, - mówiąc to asystentka dziwnie spojrzała na Hesa - próba jej zabicia oraz skierowania podejrzeń na Sanbetsu, w świetle ostatnich zdarzeń... to mógł być spory bałagan.
- Nie wydaje mi się by organizacja która stoi za Rhamem miała na celu wywołanie zamieszania. Tu definitywnie chodzi o coś więcej - skomentował arcybiskup i skierował wzrok na swoich podwładnych. - I macie dla mnie zdobyć te informacje. Angelina dowiesz się jak najwięcej o kobiecie i jej rodzinie. Marco, ty zorientujesz się o jakich przygotowaniach mówili Rham i jego gość z Pergoli . Każdy wie co ma robić? - zapytał zebranych gospodarz spotkania. Gdy większość (poza Hesem) potwierdziła postanowił zakończyć zebranie - Idźcie spać. Rano czeka was masa pracy.
Gdy wszyscy zaczęli się podnosić do wyjścia, Leon Merriam znów się odezwał
- Jesus mógłbyś na chwilę zostać? - wyjaśnił dopiero, gdy zostali sami - dla ciebie mam specjalne zadanie. Zinfiltrujesz straż papieską i dowiesz się kto dał cynk zabójcy, co pozwoliło mu uciec. Toni zdobędzie listę osób, które miały dostęp do twojego zgłoszenia i od nich zaczniesz. Wyśpij się, gdy przyjdziesz do pracy powinieneś dostać wszystkie dane. Bądź w biurze na 10:00.
- Oczywiście sir - odpowiedział zmęczony Hes i zaczął kierować się do drzwi
Synu - powiedział Merriam dziwnie ciepłym ojcowskim tonem - ta dziewczyna z centrum handlowego prosiła, by przekazać ci podziękowania. Jednocześnie jej życzeniem było, aby nie informować cię kim jest. By uszanować jej wolę, masz jej nie szukać. Skoncentruj się na swoich obowiązkach, a wszystko się ułoży. Dobranoc
Jesus wyszedł i nie mógł zauważyć jak wyraz twarzy arcybiskupa ulega zmianie. Z beznamiętną miną wyjął teczkę oznaczoną imieniem swojego najnowszego podwładnego i dopisał w środku parę uwag.
Po ciężkiej nocy, podczas której nie zmrużył oka, Abreu wziął długi prysznic i wypił mocną kawę. Tylko dzięki niej mógł rano świeży i zadbany, choć bardzo zmęczony, stawić się w siedzibie kurii. Uczynny pracownik administracji z holu głównego skierował go do odpowiedniej sekcji, a w zasadzie całego skrzydła budynku. Tam ochrona sprawdziła dokładnie jego dokumenty. Po potwierdzeniu tożsamości wręczyli mu identyfikator będący jednocześnie kartą dostępu. Chłopak złożył podpis na liście, przysunął kartę do czytnika przy drzwiach i wszedł do środka.
Bogactwo archidiecezji arkadyjskiej było doskonale widoczne w części budynku zajmowanej przez osobisty personel arcybiskupa. Bardzo drogie wyposażenie, gustownie łączyło się z najwyższej klasy sprzętem elektronicznym, co jeszcze bardziej podkreślało ilość zainwestowanych tu pieniędzy. Jesus idąc długim korytarzem przyglądał się wszystkiemu z ciekawością. Starał się też przywitać i przedstawić wszystkim mijanym osobom, ale albo był mijany jakby był meblem przez personel biura albo pracownicy cywilni szybko odwracali wzrok jakby sami chcieli być traktowani jak element wyposażenia wnętrz.
W końcu znalazł właściwy pokój i wszedł do środka. Spora przestrzeń, wykończona ze smakiem, jak wszystko w tym skrzydle budynku. Mieściła w sobie niezbędny sprzęt biurowy oraz jego stanowisko pracy. Usiadł w wygodnym fotelu, włączył komputer i przeszedł bardzo długą procedurę weryfikacji i ustalania haseł. Kiedy skończył, miał dostęp do szyfrowanej poczty i kilkunastu innych programów z których nie miał pojęcia jak korzystać. Właśnie czytał obszerną instrukcję zachowania bezpieczeństwa w sieci gdy do pokoju weszła niska, na szaro ubrana blondynka z sporym naręczem papierów. Położyła dwie teczki na biurku Jesusa i chyba dopiero wtedy go zauważyła. Skierowała na niego wielkie ze strachu niebieskie oczy - najwyraźniej nikogo o tej porze nie spodziewała się zastać. Cofnęła się przez co nogi jej się poplątały i z cichym piskiem wyrzucając papiery w górę przewróciła się. Kiedy Hes pomógł jej się podnieść i pozbierać dokumenty cichutko podziękowała i uciekła. Chłopak przez chwilę stał jak wryty, ale po chwili przypomniał sobie o przesyłce zostawionej przez dziewczynę. Usiadł na swoim miejscu, złamał pieczęć i otworzył pierwszą teczkę. Ta zawierała stenogram zeznania zealoty, świadka zdarzeń z Centrum Handlowego Nova. Ze zdziwieniem czytał jak ktoś opisuje Straży Papieskiej co się wczoraj wydarzyło. Teoretyczny świadek bardzo sprawnie odpowiadał na wszystkie pytania. Sporo faktów zataił, ale całość złożyła się w dość wierny opis zdarzenia, z tym, że bardzo ogólny. Na końcu był ręczny dopisek "Do Wiadomości Hesa, Toni". Chwilę trwało nim Jesus przypomniał sobie kim jest nadawca. Druga teczka zawierała dane czterech strażników, którzy wczoraj mieli dostęp do informacji o zgłoszeniu zealoty i mogli odpowiadać za przeciek na zewnątrz. Także ich zdjęcia oraz telefon do agenta archidiecezji w straży który mógł pomóc w infiltracji. Hes rozsiadł się wygodnie w fotelu, oparł nogi o biurko, zamknął oczy i zaczął gryźć długopis - musiał wymyślić plan. Po dwudziestu minutach wstał i zebrał swoje rzeczy. Musiał się dostać do siedziby straży. Po drodze zadzwonił do osoby skierowanej do pomocy mu w tym zadaniu, powiedział co mu będzie potrzebne i umówił się w pizzerii naprzeciw budynku w którym pracowali podejrzani. Dowiedział się też, że druga zmiana zaczyna pracę o 16 więc powinien ze wszystkim się wyrobić.
Na miejscu zamówił lunch i już kończył jeść kiedy zjawił się jego kontakt. Był to wysokiej rangi pracownik techniczny straży. Łysiejący mężczyzna powyżej pięćdziesięciu lat z pokaźnym brzuchem. Przedstawił się jako Pablo i nie pozwolił Jesusowi powiedzieć nawet słowa.
- Dziękuję za pańską pomoc, niech pan znajdzie tego zdrajcę bo aż mnie mdli na myśl, że pracuje z kimś takim. W dawnych czasach paliło się tych co sprzeniewierzyli się wierze w naszego pana. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby to samo spotkało tego niegodziwca.
Na chwile zapadło milczenie. Młodego zealotę zaskoczyło wyznanie rozmówcy i nie bardzo wiedział co powiedzieć.
- Najpierw muszę go namierzyć. Ma pan to o co prosiłem?
- Tak, tak, oczywiście. To komputer do namierzania nadajników które podłożyłem podejrzanym. Na papierowym planie budynku zaznaczyłem gdzie powinni przebywać. Jest pan pewien, że nie potrzebujemy podsłuchu?
- Jestem pewien - Hes spojrzał na zegar na ścianie - proszę tu zostać i poczekać na mnie, wrócę za pół godziny.
Podszedł do baru i poprosił o rozmowę z managerem. Chwilę później wyszedł przez zaplecze w firmowej kurtce i czapce z daszkiem ozdobionym znakami pizzerii. Za cenę niewielkiej kwoty przekazanej za przysługę oraz pozostawieniu własnej marynarki jako zastawu, wszedł także w posiadanie kilkudziesięciu ulotek. Zajął stanowisko po przeciwnej stronie ulicy, przed drzwiami komisariatu. Wszystkim wchodzącym rozdawał kolorowe kartki i zagadywał, informując o wielkiej, nowej promocji. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca i wielu strażników szybko wracało do niego z pretensjami. Usłyszał masę nieprzyjemnych słów na swój temat, ale udało mu się porozmawiać i zapamiętać głosy całej czwórki podejrzanych. Wrócił do Pablo który z nieskrywaną nienawiścią patrzył na ekran komputera. Jesus przebrał się w swoje rzeczy, zamówił dwie kawy i czekał na błąd zdrajcy.
Pierwszy alarm okazał się pomyłką po której poprosił Pablo o wyraźne zaznaczenie także toalet. Podsłuchiwanie kogoś załatwiającego swoje potrzeby fizjologiczne było okropnie żenujące i niesmaczne. Musiało minąć kilka minut nim mag znów mógł wrócić do swoich czynności. Później podsłuchał kilka prywatnych rozmów, strażnicy udali się tez na wieczorny posiłek aż w końcu nastąpił przełom. Podejrzany nr 2 oddalił się bardziej niż inni. Hes aktywował moc i skupił się na falach dźwiękowych.
-Halo? Witam panie Rham. Przelew doszedł, bardzo dziękuję - chwila przerwy - Nie, mam nadzieję, że to wystarcza. Nie chciałbym tego już więcej robić. Do widzenia.
Zealota spojrzał na zdjęcie. Młody facet, o sympatycznej twarzy. Z trudem go poznał, wyglądał dużo starzej, gdy dziś go widział. Odsunął się od Pablo, nie będąc pewnym jego reakcji i sięgnął po comlink.
- Panie Marco - powiedział gdy diakon odebrał połączenie - To Giovani Molta. Na jego konto powinna dziś wpłynąć pokaźna suma. - Zlecenie pochodziło od samego Rhama.
- Jakieś sugestie panie Abreu?
- Może to być klucz do dobrania się do gardła Eliottowi, chyba warto aresztować go po cichu i namówić do współpracy?
- Będzie musiał bardzo głośno i długo śpiewać. Karą za zdradę jest dożywocie.
- Nic nie tracimy, a możemy coś wygrać.
- Tak też zrobimy. Proszę pozostać na miejscu i pilnować zdrajcy, zajmę się resztą.
Marco DiLivio zakończył połączenie, a Hes wrócił do podsłuchiwania Giovaniego. Ten niebawem został wezwany na dodatkowe badania i miał natychmiast udać się do kliniki Łaski Bożej. Przed wyjściem wykonał jeszcze jeden telefon.
- Monica? Mam pieniądze! Chciałem Ci powiedzieć w domu, ale nie mogłem się powstrzymać. Starczy na zabieg i rehabilitację Nicoli. Uratujemy naszą małą córeczkę! Kocham Was!!
Coś wielkiego i zimnego zastygło w żołądku Jesusa. Ledwo dotarł do łazienki gdzie zwrócił wszystko co zjadł tego dnia. Gdy już nie miał nic w żołądku zadzwonił comlink
- Panie Abreu - odezwał się Marco - wszystko przygotowane. Czy chce pan uczestniczyć w aresztowaniu?
- Nie, błagam... Nie
A jednak jeszcze miał coś w żołądku. |
|
|
|
»Hes |
#6
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 27-01-2018, 09:26
|
Cytuj
|
Krople potu spływały z rąk i twarzy młodego zealoty. Hes oparł się o wielkie lustro w sali treningowej i oddychał ciężko z zmęczenia.
- Na Lumena, czemu nic mi nie wychodzi - chciał krzyknąć, ale tylko wychrypiał narzekanie przez ściśnięte od wysiłku gardło. Po raz siedemnasty spojrzał na instrukcję w księdze wypożyczonej z biblioteki Złotych Hal.
- Zona di Aria - krzyknął z taką energią, jakby to cokolwiek miało zmienić, po czym skoncentrował się na powietrzu przed sobą. Gdy był gotowy, uwolnił zgromadzoną moc. Głośny gwizd wypełnił pomieszczenie, rozszedł się delikatny zapach ozonu, a mag poczuł jak między jego palcami przeskakuje łuk elektryczny. Jedno malutkie wyładowanie. Jesus padł na kolana by po chwili opaść do przodu na ręce. Zaczął z całej siły uderzać pięściami w podłogę.
- Człowiek porażka, mieli rację psie syny. Jeden wielki niewypał.
Padł na plecy, próbując się opanować. Zaczął wpatrywać się w wirujący wentylator. Gdzieś musiał popełnić błąd. Na pewno. Wystarczy, że jeszcze raz przestudiuje dokładnie tę księgę. Już od paru tygodni przygotowywał się do wykładania Teorii Magii na Hypatii. Szczególnie intensywnie w szpitalu i podczas procesu zrastania się żeber, połamanych w walce w parku miejskim. Wymagania programowe uniwersytetu, dla absolwenta Złotych Hal, odpowiadaly pierwszemu semestrowi nauki przedmiotu. Nie stanowiło to dla młodego maga żadnego wyzwania, jednak znalazł sobie nowy cel.
- Dobra, zacznijmy od podstaw - mruknął sam do siebie.
Wstał i zabrał się za początkowe ćwiczenia fizyczne dla magów.
Przed pierwszą w nocy wreszcie opuścił salę treningową w kompleksie kurii i udał się do domu.
Delikatny dźwięk interkomu wyciągnął Leona Merriama z zamyślenia. Odruchowo dotknął mrugającego na czerwono przycisku.
- Tak, Angelino?
- Pani Daniella Errani przyszła na umówione spotkanie.
- A tak, tak. Niech wejdzie, proszę.
Drzwi od gabinetu arcybiskupa uchyliły się i do środka weszła kobieta ubrana w gustowny szary komplet. No oko pięćdziesięcioletnia. Wyróżniała się śniadą cerę i wciąż bardzo gęstymi, długimi, czarnymi włosami.
- Ekscelencjo, w czym mogę panu służyć?
- Potrzebuje pani opinii na temat jednego z moich pracowników. Proszę spojrzeć na ten zapis z kamer. To wczorajszy wieczór, ale w zasadzie nie różni się od kilku ostatnich. Te dokumenty powinny umożliwić lepszy wgląd w sprawę. Oczywiście, wszystko jest tajne.
Kiedy kobieta zajęła się swoją pracą, arcybiskup wrócił do raportów, które przeglądał przed jej przyjściem.
Gabinet profesor Irola nic się nie zmienił, od czasu jak Hes uczęszczał na jej zajęcia z teorii magii na drugim roku nauki. Jak na ironię, wtedy ten przedmiot w ogóle go nie interesował.
- Bardzo chciałabym panu pomóc, ale nie wiem jak. Przykro mi.
Kobieta naprawde wyglądała na zatroskanął. W jej oczach Jesus dostrzegł tyle dobrej woli, ile nie widział przez cały okres studiów w Złotych Halach.
- Pani profesor, jest pani dla mnie największym autorytetem w swojej dziedzinie. Na pewno ktoś, kiedyś, opisał taki przypadek jak ja - w głosie młodego maga łatwo dało się usłyszeć mieszaninę nadziei i błagania.
- Niestety nic mi o tym nie wiadomo. Jeśli mam być szczera, to jeszcze nie tak dawno temu w ogóle by pana nie zakwalifikowali do nauki. Uczelnia miała wtedy bardziej wojskowy charakter i tylko dzieci z potencjałem do walki miały szansę się dostać. Proszę nie zrozumieć mnie źle, wykorzystał pan swoją szansę, ale to Lumen obdarza nas swoją mocą i nie mamy prawa wątpić w jego wybory.
- Ja tylko chciałbym lepiej służyć Babilonowi i naszemu Panu.
- Bardzo dobrze sobie radzisz. Masz świetną pracę, w której wspierasz nasze państwo. Nie pozwól, by to coś miało ci przeszkadzać - coś w jej głosie sprawiało, że każdy student od razu to wiedział. Rozmowa właśnie się skończyła.
- Tak, pani profesor. Dziękuję. - Hes wstał i ruszył w stronę drzwi.
- Panie Abreu, proszę nie próbować być kimś, kim nie może pan zostać.
Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy Daniela Errani skończyła oglądać materiał filmowy i elegancko ułożyła dokumenty ujawnione jej przez archidiecezję.
- Pana pracownik ma spore problemy z pewnością siebie. Prawdopodobnie jest to spowodowane stresem i obrażeniami, których niedawno doznał. Zalecam przedłużoną obserwację. W tym delikatnym momencie, moja ingerencja byłaby bardzo niewskazana.
- Rozumiem. - Leon Merriam wstał od biurka i usiadł w fotelu naprzeciw psycholog. - W Złotych Halach już dawno nauczyliśmy się zwracać uwagę na stan emocjonalny naszych studentów. Ta lekcja niemało nas jednak kosztowała. Czy jest coś jeszcze, co chciałaby pani wiedzieć?
- Tak, jeśli oczywiście mogę. Czy Abreu nie przeszkadzało, że wszystkie zaszczyty za rozbicie szajki Lui Tsuchikawy przypadły Luigiemu Miccolito?
- To była jego decyzja. Nie zamierzam jej podważać, tym bardziej, że kiedyś może wyjść mu to na dobre.
- Ostanie pytanie. Czy Jesus wie, że z przestępców w tunelu przeżyło tylko dwóch?
- Nie, nie powiedzieliśmy mu o tym. Ale też nikt przed nim tej wiedzy nie ukrywał. Sam nigdy nie zapytał. Jeśli taka będzie jego wola, dowie się wszystkiego.
- Proszę być ostrożnym. To co się tam stało, może na stałe negatywnie na niego wpłynąć.
- Wierzę, że już wpłynęło. Z drugiej strony, to było zaskakujące i imponujące zarazem. Zatrudniłem tego chłopaka, licząc na jego umiejętności w wielu dziedzinach, ale nie w walce. A tu dzięki podstawowej wiedzy z fizyki okazał się bronią masowego rażenia.
- I ekscelencja to pochwala?
- Droga pani, czasy w jakich dał nam żyć Lumen, są niespokojne. Nie popieram zabijania jako takiego, ale zdaję sobie sprawę, że ukrywanie moich podwładnych pod kloszem tylko by im szkodziło.
- Ale ten chłopak nie ma żadnych zdolności bojowych! Sam pan to przyznał. A teraz próbuje spełnić oczekiwania i ...
- Przepraszam, czy sugeruje pani, że to moja wina? - głos arcybiskupa stwardniał natychmiast.
- Ja, nie... przepraszam najmocniej, chyba się zapędziłam. Proszę o wybaczenie.
Przez parę chwil w gabinecie zapanowała cisza. Leon Merriam pogrążył się w myślach, a jego gość nie miał odwagi się odezwać.
- Oczywiście, proszę się tym nie przejmować - głos gospodarza znów był normalny, a nawet sympatyczny. - Bardzo mi pani pomogła. Proszę pamiętać, że to wszystko ma pozostać tylko między nami. Bardzo dziękuję.
Arcybiskup odprowadził psycholog do drzwi i pożegnał się. Jego myśli były już jednak gdzie indziej.
- Hes... Hes... HES!! - donośny głos połączony z mocnym szarpnięciem wreszcie obudził młodego maga. Powoli podniósł zaspane oczy.
- Wysłałam do ciebie trzy maile, dzwoniłam. Szef życzył sobie widzieć cię pół godziny temu. Czy naprawdę nie masz gdzie spać? Na Lumena! Jesteś w pracy! - Angelina pozwoliła, by cała jej złość związana z tym, że musiała pofatygować się do pokoju zealoty osobiście, zawarła się w tej wypowiedzi.
- Ja... przepraszam. Nie wiem jak do tego doszło. Już idę. Przepraszam - zrozumienie sytuacji zabrało Jesusowi chwilę. Zasnął w pracy, spóźnił się na spotkanie z arcybiskupem i jeszcze został nakryty przez niezbyt przychylną mu asystentkę. Powoli wstał i ruszył do gabinetu Leona Merriama. Po drodze, spróbował jeszcze poprawić swój wygląd w łazience, ale na niewiele się to zdało. Gdy dotarł na miejsce zapukał w wielki drewniane drzwi i zaproszony, wszedł do środka.
Rektor Złotych Hal tylko rzucił okiem na młodego maga. Wyglądał fatalnie. Starszy mężczyzna podniósł się z fotela i podszedł do swojego gościa. Delikatnie położył mu rękę na ramieniu.
- Zapraszam na przejażdżkę, panie Abreu - powiedział cicho i ruszył w stronę wyjścia.
Ekskluzywne Borgio jechało powoli ulicami Arkadii. Na kanapie, tyłem do kierunku jazdy, siedział Jesus. Patrzył przez okno na mijanych ludzi i alejki stolicy Babilonu. Miejsce naprzeciw zajmował arcybiskup i w skupieniu patrzył na swojego najnowszego pracownika. Trwało to już kilkanaście minut i żaden z nich nie odezwał się nawet słowem. Doświadczony pedagog obserwował swojego podopiecznego. Ostatnie wydarzenia musiały wywrzeć na niego dużo większy wpływ niż się spodziewał. Najpierw zabójca w centrum handlowym Nova, potem niejednoznaczna sytuacja w policji, a na koniec walka, podczas której młody mag omal nie zginął. Może psycholog miała rację i to była wina dostojnika kościoła? W całkowitym milczeniu przebyli drogę z kurii do Szpitala Dziecięcego im. Miłości Lumena. Na miejscu czekał już dyrektor placówki, który powitał dostojnego gościa.
- Ekscelencjo, to dla nas zaszczyt. - Urzędnik zgiął się, by pocałować pierścień na dłoni dostojnika - Wszystko już gotowe, zapraszamy.
Arcybiskup wskazał Jesusowi, by ten do niego dołączył, a następnie ruszył w głąb kompleksu.
Szli powoli korytarzami, mijając licznych Babilończyków. Choć wydawało się to zwykłym oprowadzaniem oficjela kościoła, grupa miała swój konkretny cel. W końcu wszyscy zatrzymali się przy oddziale chirurgii. Goście zostali zaproszeni do specjalnej sali, gdzie razem z ordynatorem mogli obejrzeć operację małej dziewczynki. Zabieg wyglądał na niezwykle skomplikowany, a zegar na ścianie wskazywał, że trwa już ponad trzy godziny. Po krótkich wyjaśnieniach, lekarz opuścił pomieszczenie i słudzy Kościoła zostali sami.
- Wiesz, czemu cię tu przyprowadziłem? - pierwszy raz od opuszczenie kurii arcybiskup odezwał się bezpośrednio do swojego pracownika
- Nie, ekscelencjo. Wierzę jednak, że ma pan swój powód - odpowiedział Jesus cichym głosem, jakby bał się przeszkodzić chirurgom w sali poniżej
- Wiele rzeczy, które robimy, może wydawać się nam niepotrzebne, a nawet czasami szkodliwe. Moce, którymi obdarzył nas Lumen, są wielką łaską, ale też jeszcze większym obowiązkiem. Nie mam na myśli walki. Znałem doskonałych wojowników, potężnych magów, którzy nie potrafili spełnić tego, co wymagam od swoich pracowników. - Leon Merriam przerwał na chwilę i poczekał, aż Hes spojrzał mu prosto w oczy - To co najbardziej cenię w ludziach, to odwaga. Siła, która pozwala im podjąć konieczna decyzję i żyć z jej konsekwencjami. Dlatego cię zatrudniłem, Jesusie. I w ciągu tych paru tygodni udowodniłeś mi, że się nie pomyliłem.
Choć arcybiskup przerwał, młody mag przez chwilę nie potrafił nic powiedzieć. Odezwał się dopiero, gdy cisza zaczęła się przedłużać.
- Chyba nie do konca rozumiem - stwierdził niepewnie.
Stary polityk tylko pokiwał głową.
- O tej chorej dziewczynce, która jest teraz operowana, dowiedziałem się dzięki interwencji zealoty, który wykonywał inna misję. I tylko dzięki temu mogłem jej pomóc. Na nas pora. Wracajmy do kurii.
Leon Merriam, znów z tylnej kanapy, obserwował młodego Babilończyka wpatrzonego w Arkadię przepływającą za oknem limuzyny. Wyraz twarzy zealoty wyrażał już zupełnie inne emocje. Próbował zrozumieć i ułożyć sobie wszystko w głowie. W końcu spojrzał prosto w oczy swojego pracodawcy.
- Mogę o coś zapytać, ekscelencjo?
- Oczywiście, chłopcze.
- Czemu mnie pan zabrał do tego szpitala?
- Wierzę, że sam się domyślisz.
Hes tylko skinął głową i znów odwrócił się do okna. Znów minęło kilka minut.
- Kim było to dziecko? - zapytał, tym razem nie patrząc na arcybiskupa
- Nazywa się Nicola Molta.
Znów zapadła cisza, choć starszy pedagog mógł przysiąc, że w oczach młodego maga zaszkliły się od łez. |
|
|
|
»Hes |
#7
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-02-2018, 22:48
|
Cytuj
|
- Sprawa jest delikatna. Zostaliśmy postawieni pod ścianą i musimy szybko zareagować - głos Marco sugerował niemałe kłopoty. - Wszyscy wiedzieliśmy o zbliżającej się wizycie Pana Inori z Ishimy, na oficjalne spotkanie z kardynałem. Plan wizyty został zaakceptowany przez obie strony i nic nie zwiastowało katastrofy. Jednak nasi partnerzy nie wspomnieli o drobnym szczególe. Córka naszego gościa, będzie towarzyszyła delegacji.
Diakon spojrzał błagalnie na dwójkę młodych pracowników kurii z miną jakby zaraz miał się popłakać.
- Valeria Inori - powtórzyła Angelina i pokiwała głową ze zrozumieniem - niezłe ziółko.
- Czy tylko ja nie wiem kto to jest? - W tym momencie wszyscy zwrócili się w stronę mówiącego Hesa. - No co?
- Nic, nic. Mamy cztery godziny do czasu aż samolot z gośćmi wyląduje w Arkadii - głos DiLivio wrócił do normy i znów był stonowany i rzeczowy - Chcę byście we dwoje zajęli się córką naszego gościa. Pokazali jej Arkadię, katedrę, muzea, galerię, zabrali do restauracji, ogólnie umilili jej czas.
- Valerię do muzeum!?! - asystentka arcybiskupa zaśmiała się głośniej niż wypadało. - Żąda pan niemożliwego.
- Wizyta jest na szczęście jednodniowa. - Jedno groźne spojrzenie spacyfikowało dziewczynę - Dacie sobie radę.
Jesus nie do końca wiedział o co chodzi, ale przebieg rozmowy zwiastował kłopoty.
Wykorzystajcie ten czas, by się przygotować. Wyślę wam na mail potrzebne informacje. Dostaniecie karty płatnicze kurii na teraz i do wykorzystania w czasie wizyty. Za kwadrans trzynasta macie być gotowi.
Diakon położył na stole dwa plastikowe środki płatnicze, pożegnał się i wyszedł z sali konferencyjnej. Hes chciał o coś zapytać Angelinę, ale ta tylko groźnie na niego spojrzała, wzięła jedną z kart i też opuściła pomieszczenie. Chłopak został sam, więc z również zgarnął połowę funduszu reprezentacyjnego i udał się do swojego pokoju.
Najpierw zadzwonił do salonu wizażysty, z usług którego już kiedyś korzystał. Początkowo proponowano mu termin pod koniec przyszłego tygodnia. Na szczęście praca dla kościoła w Babilonie otwiera wszystkie drzwi. Musiał wprawdzie obiecać potrójną stawkę i wykorzystać swoją pozycję, by zwolnic termin, ale za to Jesusa miał obsługiwać sam właściciel i to punkt dziesiąta! W czasie przedłużających się negocjacji dotarł do zealoty mail z artykułami, przesłany przez Marco. Nie mając już czasu, chłopak nagrał załączniki na laptop i wyszedł z budynku kurii.
Na miejsce dotarł za wcześnie, ale zajął się czytaniem dokumentów. Były to w większości artykuły z prasy kolorowej o Valerii Inori. Już rozumiał śmiech Angeliny. Ukazywały obraz mocno kontrowersyjnej celebrytki, szczególnie dla wrażliwości Babilończyków. Miał o czym rozmyślać w trakcie zabiegów specjalisty od wyglądu.
Przed południem znów był w kurii. Wszędzie kręciło się bardzo dużo ludzi, który w najróżniejszy sposób przygotowywali się do wizyty. Ekipy sprzątające, firmy cateringowe. Trudno było wejść do budynku. Gdy w końcu się udało Hes najpierw udał się do łazienki, by jeszcze raz na siebie popatrzeć. Naprawdę był zadowolony. Delikatna zmiana fryzury, nowe ubranie - bardzo się sobie podobał. Cena usługi sprawiała, że sam rzadko mógł sobie na nią pozwolić. Mógł tylko mieć nadzieję, że arcybiskup uzna wydatek ponad trzech tysięcy kouka za uzasadniony. Już w swoim biurze młody zealota zaczął myśleć nad planem dnia dla gościa, ale do głowy przychodziły mu tylko oficjalne atrakcje, które nagle wydały mu się wyjątkowo nudne. Mógł jeszcze liczyć na doświadczenie starszej stażem współpracownicy. Z tą myślą udał się na spotkanie. Czekał tam już na niego diakon z niezbyt wesołą miną.
- Dzwoniła do mnie Angelina. Niestety skręciła staw skokowy i do końca tygodnia nie będzie jej w pracy - wypalił, gdy zobaczył Jesusa wchodzącego do sali. - To oczywiście oznacza, że na twoje barki spadnie zajmowanie się dziś córką naszego gościa. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak to ważne.
- To jakiś żart? Sam nie dam sobie rady!
- A mamy jakieś wyjście? Chodź chłopcze, pora ruszać.
Opuścili siedzibę arcybiskupa w konwoju czterech ekskluzywnych Borgio. Po chwili dołączył do nich policjant na motorze i sprawnie przeprowadził przez Arkadię. Po dwudziestu minutach dotarli na lotnisko Hermesa. Tam, już w terminalu, zostali odpowiednio ustawieni i czekali na gości. Nie minął kwadrans, aż przez drzwi dla klientów VIP wyszedł otoczony ochroną Shu Inori. Bardzo chudy, wysoki mężczyzna. Całkowicie łysy, nie miał nawet brwi. Jego wyglądu dopełniał nijaki garnitur i wielkie okulary z ciemnymi oprawkami. Najwyraźniej nie bardzo dbał o swój wygląd i łatwo można było się domyślić dlaczego. Obok niego szła atrakcyjna młoda dziewczyna o włosach koloru zielonego. Ubrana była w krótką spodniczkę mini w czerwono-zielona kratę, białą bluzkę, która bardzo mało ukrywała, i szal z lisa. Jej śmiały chód sugerował kto tu jest najważniejszy.
- Nie daj się zwieść pozorom. Shu to wybitny polityk i świetny negocjator. Wielu się łapie na to przedstawienie - wyszeptał diakon do ucha Hesa.
Następnie odbyła się długa, nudna i bardzo drobiazgowa ceremonia powitania gości w Babilonie. W końcu wszyscy wsiedli do samochodów i ruszyli do kurii, gdzie czekał arcybiskup. Rodzina Inori wraz z osobistą ochroną wsiadła do jednego z pojazdów. W drugim wylądował Marco z Jesusem i jednym z gości. W pozostałych dwóch z przodu i tyłu kolumny straż papieska. Do tego konwojowało ich sześciu policjantów na motocyklach. Mężczyzna który jechał z przedstawicielami kościoła, przedstawił się jako szef ochrony gości, Gruner. Szybko przeszli z diakonem do interesów, ustalając szczegóły wizyty dotyczące bezpieczeństwa. Jasne było, że obaj są wysokiej klasy specjalistami. Hes nie chcąc podsłuchiwać, skupił się na jadącym obok policjancie. Nagle poczuł delikatny kuksaniec w bok. To Marco próbował zwrócić jego uwagę. Gdy młody mag się odwrócił do rozmawiających, zobaczył, że ochroniarz patrzy prosto na niego.
- Więc to ty będziesz opiekował się Valerią. Jak się z tym czujesz?
- Bardzo niepewnie, sir.
Jego odpowiedź chyba zadowoliła pytającego, bo ten przez chwilę się uśmiechnął, pokiwał głową ze zrozumieniem i stracił zainteresowanie młodym Babilończykiem. Jeśli chciał w ten sposób uspokoić chłopaka, to uzyskał wprost przeciwny efekt. Na szczęście bardzo szybko dojechali na miejsce i bieg spraw nie pozwolił Hesowi na pogrążenie się w rozpaczy.
Kolejne oficjalne powitanie, tym razem przez arcybiskupa. Następnie bardzo wykwintny "drobny poczęstunek"; wielkości bankietu, po którym pan Shu miał udać się z Leonem Merriam na audiencję u kardynała. Jesus został przedstawiony Valerii jako jej opiekun. Krótkie spojrzenie spod dużo za długich rzęs otaksowało chłopaka. Mina mówiła jasno - maksymalnie trzy na dziesięć. Sam też miał chwilę by odwzajemnić spojrzenie. Nawet nie wiedział kiedy zdążyła się przebrać. Teraz ubrana była w jasno żółtą sukienkę do kolan, tak ściśle przylegającą do ciała, że bardzo mało pozostało dla wyobraźni. Zealota tylko westchnął. Zapowiadał się długi dzień. Razem udali się do samochodu, w którym już siedzieli jeden ochroniarz gości i strażnik papieski - jako kierowca. Hes usiadł z dziewczyną z tyłu. Mag próbował zacząć rozmowę, ale był ewidentnie olewany i szybko zaprzestał prób. Najpierw zwiedzili katedrę, z najlepszym przewodnikiem i dostępem do miejsc, których zwykli turyści nie mieli okazji oglądać. Następnie udali się pod pomnik Anioła Pojednania i wrócili na kolację do Złotych Skrzydeł - restauracji słynącej z arkadyjskiej kuchni. Mina dziewczyny z każdą przygotowaną atrakcją stawała się coraz bardziej zachmurzona. Gość nie omieszkał też na każdym kroku pokazywać i mówić, jak bardzo jest znudzony. Jesus nie był z siebie dumny, ale przynajmniej dzień już się kończył, a jutro przed świtem pan Shu z córką opuszczali Babilon. Tak więc ostatnia prosta. Podczas posiłku Valeria wymieniła z Hesem zaledwie kilka zdań. Głównie w celu skrytykowania potraw i ogólnie przebiegu całego dnia. Tym czym się zajmowała pomiędzy tymi epizodami, to podrywaniem mężczyzny siedzącego dwa stoliki dalej z inną kobietą. Najpierw gapiła się na niego, później zaczęła także uśmiechać i puszczać mu oczka oraz całusy. W końcu wstała - oświadczając zealocie, że udaje się do wc - i skinęła kochasiowi, by podążył za nią. Przy stoliku ofiary rozegrała się mała scena, ale zdesperowany facet wstał i ruszył śmiało do damskiej toalety, gdzie zniknęła podopieczna maga. Jakie było jego zdziwienie, kiedy drogę zastąpił mu ochroniarz. Gdy zaczął się awanturować, został powalony i wyprowadzony z restauracji. Po chwili przywleczono go znowu, z puchnącym okiem, w celu uregulowania należności. Jego dziewczyna już dawno zniknęła. Jesus miał nieodparte wrażenie, że cała sprawa była grubymi nićmi szyta... a córka VIP'a nie wracała już bardzo długo. Nie mając innego pomysłu na dyskretne sprawdzenie, rzucił swój jedyny czar. Przez chwilę Valeriia nic nie mówiła, aż w końcu wyłapał znane fale dźwiękowe.
Cholera, szybciej... TAXI !! |
|
|
|
»Hes |
#8
|
Zealota
Poziom: Keihai
Posty: 65 Dołączył: 05 Cze 2017 Skąd: Warszawa
|
Napisano 21-02-2018, 23:01
|
Cytuj
|
Hesa oblał zimny pot, gdy zrozumiał co się dzieje.
- Najlepszy klub w tym mieście - usłyszał.
- Niech będzie ten Syreni Śpiew - kontynuowała.
Gdy mag wybiegł z restauracji, po Inori nie było już śladu. On również szybko złapał taryfę i ruszył za dziewczyną, nie czekając na obstawę. Kierowca wywiózł go prawie za granicę Arkadii, pod wielką dyskotekę, widoczną w daleka z powodu zielono-niebieskiej iluminacji. Całość sporego obiektu mieściła się w pięknym parku, otoczonym żywopłotem. Gdy wysiadł z samochodu usłyszał, poza krzykliwą muzyką dobiegającą z budynku, także cichy kobiecy śpiew. W głowie cały czas miał piosenkę śpiewaną przez kobietę w bieli, ale to było zupełne inne, jakby nieludzkie. Zaciekawiony ruszył na posesję. Rozwiązanie zagadki okazało się proste i rozczarowujące - gdzieniegdzie w ogrodzie rozmieszczono małe fontanny z tandetnymi figurami syren w wyzywających pozach. To z ukrytych za nimi głośników dobiegał tajemniczy zaśpiew. No tak, dźwięk. Hes rzucił czar i zaczął przeszukiwać fale dźwiękowe. Musiał chwilę poczekać nim zyskał potwierdzenie dla swoich podejrzeń - na szczęście Valeria była tutaj. Ruszył w stronę klubu.
Przed wejściem do środka przestał używać swojej zdolności. Nie był pewien, jak zareaguje na bardzo głośne dźwięki, a to nie było najlepsze miejsce na eksperymenty. Po opłaceniu biletu wreszcie znalazł się na parkiecie. Pierwszym z kilku jakie znajdowały się w dyskotece. Od razu zaczął się rozglądać za panną Inori, ale było to dużo trudniejsze, niż się spodziewał. Przynajmniej w tym miejscu, jej strój ani trochę się nie wyróżniał na tle pozostałych. Z tą różnicą, że żadna Babilonka nie ubrałaby się tak do katedry! Poszukiwania pochłaniały całą jego uwagę, a wśród tłoku powodowało to niemałe niedogodności. Już na drugiej sali, po raz kolejny wpadł na kogoś, choć w zasadzie tym razem to nie była jego wina.
- Uważaj jak chodzisz, frajerze - mężczyzna obraził go jeszcze, zamiast przeprosić.
Ale ten głos, ten nietypowy akcent sprawił, że Hesowi na chwilę stanęło serce. Spojrzał na mówiącego, by się upewnić. K!! Ten też zaczął przyglądać się Jesusowi.
- Czy ja cię już gdzieś nie widziałem?
Myśl chłopcze!
- To bardzo możliwe, sir. Pracuję w restauracji Pergola. Jeśli kiedyś był pan..
Zabójcę chyba uspokoiła ta odpowiedź, bo tylko odepchnął zealotę na parkiet i poszedł dalej, wyraźnie zadowolony siebie. Jednak teraz mag był już pewien. To nie był normalny człowiek! Pozostawało tylko pytanie: był tu przez przypadek czy miało się stać coś strasznego? Valeria!! Nie było czasu na zastanawianie się, musiał ją znaleźć jak najszybciej. Westchnął i rzucił czar. Wbrew obawom, nie stało się nic dziwnego. Fale akustyczne miały większe natężenie, ale nic więcej. Samych dźwięków było tu nawet mniej, niż chociażby na zatłoczonej ulicy. Za niewiedzę trzeba płacić - pomyślał. Po chwili skoncentrował się już na zadaniu. Przez prawie minutę nic się nie działo, aż w końcu znalazł, to czego szukał. Dziewczyna właśnie zamówiła drink. Zlokalizował odpowiednie fale dźwiękowe i ruszył w kierunku miejsca skąd pochodziły. Jedna wypowiedź mogła nie wystarczyć do zlokalizowania jej, ale na szczęście jego cel nie mógł powstrzymać się od flirtowania z barmanem. W sali do której dotarł, królowała muzyka trance, błyskające światła i słodki zapach w powietrzu. Większą część pomieszczenia zajmowały kanapy i fotele, na których mogli siedzieć goście. W ścianach było też sporo wnęk. Jednych mniejszych, innych większych, z miejscami dla tych, którzy zapłacili więcej. Sam parkiet był mały i poza kilkoma przypadkowymi osobami królowały tam trzy tancerki na podwyższeniach. Valeria właśnie szła w kierunku grupy osób siedzących na sofach na samym środku. Ruszył w jej kierunku, ale kątem oka zobaczył delikatne pulsowanie świateł na ścianie po lewej stronie. Pewnie nie zwróciłby na to uwagi, ale zdarzenia z centrum handlowego Nova i spotkanie K w tym miejscu sprawiły, że był bardzo ostrożny. Jego podejrzenia potwierdziły się. Chwilowe ciemności ukrywały poruszającą się w nich postać. Zimny dreszcz przeszedł całe ciało zealoty. Kucnął, a potem na kolanach ruszył do dziewczyny. Zatrzymał się i wyłączył comlink, aby ewentualny telefon nie zdradził go. Lumen czuwał nad nim, bo nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ponieważ już namierzył pannę Inori, zaczął przeszukiwać powietrze w poszukiwaniu fal dźwiękowych emitowanych przez zabójcę. Hes był już przy fotelu zajmowanym przez kobietę, po którą tu przyszedł, kiedy wszystkie światła zgasły i przestała grać muzyka. Mag bez zastanowienia chwycił zaskoczoną Valerię i ściągnął na podłogę do siebie. Zakrył jej usta, kiedy poczuł, że chce krzyknąć i warknął do ucha.
- Zamknij mordę! - Przelał w to zdanie cała swoją niechęć do sprawiającego mu cały dzień kłopoty gościa.
Nie podziałało, ugryzła go w dłoń. Mimowolnie ją puścił i już miała zacząć wrzeszczeć, kiedy pomieszczenie wypełnił głos K.
- Karą za zdradę syndykatu jest śmierć!!
A po chwili rozległy się cztery strzały. Wokół zapanował chaos. Jesus mimowolnie zasłonił swoim ciałem dziewczynę. Przez zamieszanie oraz panujące ciemności, przypłacił to paroma przypadkowymi kopniakami i szturchnięciami. Na szczęście lekkimi. Wszędzie było słychać krzyki spanikowanych osób. Trwało to może minutę, ale gdy znów zapaliły się lampy, większość osób z sali odniosła obrażenia. Do środka wbiegła ochrona z przygotowaną bronią. Jej pracownicy wykrzykiwali rozkazy i próbowali zaprowadzić porządek. Jesus powoli wstał i wyciągnął w stronę Valerii rękę, na której wciąż były ślady jej zębów. Skorzystała z pomocy i pomógł jej wstać. Młody mag patrzył jednak za nią. W jednej z wnęk leżały zwłoki trzech mężczyzn. Uwagę przyciągał szczególnie środkowy z nich, do którego oddano dwa strzały, z czego każdy śmiertelny. Kule trafiły w oba oczodoły. To na pewno jakiś znak. Kara za zdradę? Syndykatu? Musiał koniecznie złapać K. Zealota chciał ruszyć przed siebie, kiedy poczuł, że ktoś go trzyma za rękę. Dziewczyna nie puściła go po tym, jak podał jej pomocną dłoń. Spojrzał na nią.
- Nic ci się nie stało?
- Nie, wszystko dobrze. Dzięki tobie. Dziękuję - co dziwne, mówiąc to cały czas patrzyła w podłogę.
- Chwała Lumenowi. Posłuchaj mnie, muszę go złapać. Zostań tu, wśród ludzi, zaraz powinna zjawić się policja. Wyślę wiadomość z informacją gdzie jesteś do twojego ochroniarza.
- Jesus, ja... ja się boję. Proszę, nie zostawiaj mnie tu! - Zobaczył, że drży. Kierowany impulsem zdjął marynarkę i nałożył na jej ramiona. Z wdzięcznością owinęła się większym ubraniem.
- W takim razie ruszajmy. Nie mamy chwili do stracenia - powiedział mag, przerywając krótka chwilę milczenia i wślizgnął się ostrożnie między ludzi zmierzających w stronę wyjścia.
Drogę zastąpił im pracownik dyskoteki.
- A gdzie to się państwo wybierają? Wracać grzecznie na swoje miejsce i czekać na policję! - Wielki mężczyzna skrzyżował ręce przed sobą i zrobił groźną minę.
- Jestem przedstawicielem Kościoła. Masz mnie natychmiast przepuścić!
- A ja jestem papieżem. Siadaj na dupie i nie rób kłopotów
Hes w gniewie energicznie sięgnął ręką do kieszeni spodni gdzie trzymał portfel z identyfikatorem, jednak w połowie zatrzymał się. Jego nagły ruch zaniepokoił stojącego przed nim giganta, który sprawnym ruchem złapał za wiszący przy pasie paralizator. Czując, że popełnił błąd i nie chcąc eskalować konfliktu Jesus powoli podniósł ręce do góry, na wysokość klatki piersiowej.
- Mamy tu dość niezręczną sytuacje. Wierz mi lub nie, ale powalenie mnie tu przysporzy ci masy kłopotów. Teraz powoli sięgnę ręką po dokumenty i zakończymy to żenujące przedstawienie.
Coś w oczach ochroniarza powiedziało magowi, że nie do końca go przekonał.
- Valerio, czy mógłbym cię poprosić byś podała panu portfel z tylnej kieszeni moich spodni? Nie śpiesz się.
Dziewczyna ostrożnie wyjęła przedmiot i podała go mężczyźnie stojącemu na wprost zealoty. Ten niechętnie wziął go do ręki i otworzył. Od razu zbladł.
- Przepraszam pana najmocniej za to nieporozumienie. Proszę zrozumieć - cały poczerwieniał na twarzy, szybko oddał dokumenty chłopakowi - często tu ludzie podają się za kogoś, kim nie są.
- Spokojnie, taką jest twoja praca. Cieszę się, że nie doszło do niczego więcej - Hes chciał jak najszybciej załagodzić sprawę, tym bardziej, że zaskoczyła go postawa ochroniarza. Ten wyglądał jakby za chwilę miał mu się rzucić pod nogi, prosząc o wybaczenie. - Naprawdę mi się śpieszy.
Chyba jeszcze bardziej zaskoczona była jego towarzyszka, która sprawiała wrażenie, jakby dopiero teraz zrozumiała, że jej towarzysz to nie zwykły chłopiec na posyłki.
- Jeśli mógłbym jakoś pomóc? - nie dawał za wygraną pracownik Syreniego Śpiewu.
- Właściwie to możesz. Muszę jak najszybciej opuścić to miejsce.
Mężczyzna tylko skinął głową, warknął coś do krótkofalówki i ruszył przed siebie.
Bardzo sprawnie wydostali się z dyskoteki. Jesus wybiegł do ogrodu i prawie natychmiast rzucił czar. Chwilę to trwało, ale w końcu usłyszał głos K.
Zrobione - krótka wypowiedź, prawdopodobnie do telefonu.
Następnie odgłos uruchamianego silnika sporej pojemności. Zealota rzucił się biegiem do wyjścia. Był parę metrów od niego, gdy ulicą przejechał zabójca w sportowym, niebieskim samochodzie. 'Oby nie skręcił' pomyślał Hes. Dobiegł do bramy i ostrożnie wychylił głowę. Na szczęście pojazd, choć był już daleko, nadal był widoczny. Dzięki soczewkom mag odczytał numer rejestracyjny, a następnie zapisał, by nie zapomnieć. Dołączyła do niego Valeria, ale stanęła spokojnie za nim. Zealota odwrócił się do niej. Przez to całe zamieszanie nie traktował jej odpowiednio, jak przystało na tak ważnego gościa.
- Chciałbym jakoś wynagrodzić pani to całe zamieszanie - zaczął.
- Och, zamknij się. - Dziewczyna mocno przywarła do niego i namiętnie pocałowała. - Gdybym nie musiała już wracać, wzięłabym ciebie tu i teraz - wyszeptała mu do ucha. Musnęła jego usta jeszcze raz i odepchnęła go delikatnie.
- Jest już bardzo późno. Bankiet u kardynała już się kończy - kontynuowała
- Ale... jak?
Uśmiechała się tylko w odpowiedzi. Razem wsiedli do taksówki i pojechali do kurii. Czas przejazdu upłynął im na przyjacielskiej rozmowie. Gdy dotarli na miejsce, zostali rozdzieleni, ale przez cały wieczór szukali się wzrokiem. Ponieważ delegacja opuszczała Arkadię tego samego dnia, po kolacji nastąpiły pożegnania i kolumna samochodów eskortowana przez policję udała się na lotnisko. Tym razem Hes jechał razem z arcybiskupem i jego diakonem. Podekscytowani, rozmawiali o technologii wykorzystania biogazów do produkcji prądu. Kontrakt na sto milionów KUA miał się zwrócić w dwa lata, a specjalne wykonanie miało jeszcze umożliwić ekologiczną utylizację odpadów. Zajęci rozmową, nie zwracali uwagi na młodego maga. Późną porą podróż trwała wyjątkowo krótko i wydawało się, że zaledwie chwilę od opuszczenia budynku diecezji dwie grupy żegnały się w zamkniętej części terminalu lotniska Hermesa. Tym razem ceremonia trwała tylko chwilę, a potem przyszła pora na dużo uścisków dłoni, uśmiechów i poklepywania się po plecach. Jesus chciał jeszcze raz porozmawiać z Valerią, ale ta wydawała się go unikać. W końcu udało mu się, kiedy wszyscy zaczęli się już rozchodzić.
- Dziękuję za wyjątkowy wieczór - zaczął. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieszczerze.
- Ty naprawdę myślałeś, że coś z tego będzie? - zapytała. - Ojej, tak właśnie było. To takie słodkie...
Po czym odwróciła się i pobiegła do ojca, który mocno przytulił ją ramieniem. Ten jeszcze odwrócił się by spojrzeć na zelaotę by po chwili razem z córką opuścić strefę pożegnań. Zniknęli z oczu Hesa za rozsuwanymi drzwiami. Chłopak był zły, wściekły na siebie, że znów dał się wykorzystać i oszukać. Nie miał możliwości zobaczyć, jak kobieta rozpłakała się w salonie vip strefy odlotów. Jesus zacisnął pięści i podszedł do czekających na niego towarzyszy. Razem wsiedli do samochodu i ruszyli w drogę powrotną do diecezji. Arcybiskup i diakon nadal rozmawiali o zakończonej właśnie wizycie.
- Ekscelencjo, mogę o coś zapytać? - wtrącił się młody mag.
- Tak, chłopcze. - Leon Merriam rzucił ojcowskim tonem. Był doświadczonym politykiem i duszpasterzem. Nie umknęły jego uwadze kolejne sercowe perypetie najnowszego pracownika.
- Co to jest Syndykat? - zapytał Hes, patrząc prosto w oczy swojego szefa. |
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 14
|