Tenchi PBF   »    Rekrutacja    Generator    Punktacja    Spis treści    Mapa    Logowanie »    Rejestracja


[Lokacja] Reaktor jądrowy "Chikara"
 Rozpoczęty przez *Lorgan, 15-08-2009, 20:06

7 odpowiedzi w tym temacie
*Lorgan   #1 
Administrator
Exceeder


Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209
Wiek: 38
Dołączył: 30 Paź 2008
Skąd: Warszawa
Cytuj
Autor: Tsurugiseigi

Młody dziennikarz szedł środkiem lasu, wyraźnie szukając czegoś na ziemi. W pewnym momencie zatrzymał się, rozkopał lekko piach i zobaczył zardzewiały właz. Po kilku minutach siłowania udało mu się go otworzyć. Jego oczom ukazały się pozieleniałe już drabinki. Postawił ostrożnie nogę na pierwszym szczeblu i kiedy nabrał więcej pewności zaczął schodzić w dół. Po chwili jeden szczebel się złamał i poleciał w pustkę w dole. Dziennikarz zaklął i ostrożnie zszedł niżej. Wylądował na betonowym moście. Ruszył nim i po chwili zobaczył cel swej wędrówki - dawny, nieużywany już reaktor. Wyjął z kieszeni aparat i zrobił kilka zdjęć. Ku jego zdumieniu zobaczył na ścianie jakieś ruchome cienie. Był to ostatni widok w jego życiu...

***

Reaktory jądrowe to w Sanbetsu stały element krajobrazu. Mimo to część z nich jest zakamuflowana. Nie inaczej postąpiono z "Chikara". Został utworzony w trakcie wojny, aby uzupełnić ciągłe braki energii. Niestety na skutek tzw. "nieszczęśliwego wypadku" cała załoga zginęła. Podobnie zresztą okoliczni mieszkańcy. Jądro reaktora stało się niestabilne. Oficjalnie projekt został zamknięty, tereny zalesiono aby ukryć całą sprawę. W rzeczywistości kontynuowano jednak pobieranie energii w ukrytym kompleksie. Nad bezpieczeństwem czuwa zawsze kilku słabszych agentów w srebrnych, ochronnych kombinezonach. Czy podejmiesz wyzwanie i spróbujesz poznać prawdę? Czy wyruszysz do radioaktywnych podziemi?


Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.

Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie
   
Profil PW Email WWW Skype
 
 
»Shiro Kumori   #2 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 58
Wiek: 34
Dołączył: 17 Sty 2010
Skąd: Kielce
Cytuj
Początki są trudne, zawsze…-setki myśli kłębiły się w głowie Shiro, ale ta była najwyraźniejsza - Kolejne zadanie. Podziemny reaktor. Wsiadła do samochodu, spojrzała na trzymaną w ręku kopertę. Odpaliła.
Reaktor. Zadanie. Powrót. Ambitny plan, nie ma co.
-Skręć w lewo-w samochodzie rozbrzmiał przyjemny kobiecy głos.
Nie powinno być trudno… w końcu nie wysyłają początkujących na trudne misje-ta myśl ewidentnie poprawiła jej humor.
-Skręć w prawo. Cel za pół kilometra-głos ponownie rozległ się po aucie.



-Witaj, Shiro. To, co zwykle?
-Jasne, znasz mnie.
-Jasne…-wychwycenie ironii w głosie barmana nie było trudne
Zapach alkoholu dotarł do dziewczyny szybciej niż elegancka szklanka wypełniona błękitnym napojem. Przystawiła kubek do ust. Przyjemny, znajomy zapach uderzył w nozdrza. Przechyliła szklankę i wypiła mały łyk.
-Dzięki, Raito.
-To moja praca - kelner uśmiechnął się szczerze
-Nie chcesz znać mojej - Shiro odwzajemniła uśmiech
-Zawsze tak mówisz. Boje się, że masz racje.



Shiro wjechała na parking „kompleksu mieszkalnego”. Wysiadła z samochodu. Zwróciła się w stronę wejścia do budynku. Im bardziej szczegółowy plan, tym większa szansa, że coś pójdzie nie tak. - pomyślała. Weszła do windy. Dwudzieste ósme piętro, szkoda, że nie pięćsetne. Winda zatrzymała się na wysokości czternastego piętra. Wsiadł do niej podstarzały, elegancki mężczyzna. Może jednak się nie odezwie-pomyślała, sama w to nie wierząc
-W górę? – jego twarz zdobił radosny uśmiech
-Przyjechała z dołu, tak? – powiedziała od niechcenia
-No… tak – odpowiedział zakłopotany, uśmiech zniknął z jego oblicza
-Więc jedzie w górę.-ucięła rozmowę.
Nie wiedzieć czemu, psucie komuś humoru poprawiało jej własny. Mężczyzna nie odezwał się już ani razu. Po wejściu do pokoju Shiro powiesiła płaszcz, płożyła cały ekwipunek na szklanym stole nieopodal łóżka, na które rzuciła się na wznak. Zaczęła rozmyślać… i zasnęła.



Do baru wszedł wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu. Zapanowała niespokojna atmosfera.
-Coraz mniejszy ruch tu masz, Raito – powiedziała Shiro
-Życie… - barman podał dziewczynie kolejną szklankę napoju
Mężczyzna podszedł do Shiro, stanął obok.
-Shiro Kumori?
-Zależy, kto pyta.
Niespokojna atmosfera udzieliła się również pozostałym klientom. Do niedawna rozbawione towarzystwo pospiesznie opuściło lokal. Mężczyzna szybkim ruchem wyciągnął katanę spod płaszcza. Shiro instynktownie odskoczyła, z trudem łapiąc równowagę. Podczas odskoku zawadziła krzesło barowe, na którym siedziała, co spowodowało, że wylądowała między metalowymi rurami pałętającymi się pod nogami. Ledwo zdążyła wyciągnąć sztylet, kiedy rozpędzone ostrze zmierzało w jej kierunku. Sparowała cios. Wyjmując drugi sztylet, odskoczyła w bok. Ostrze katany spoczęło na krześle. Rzuciła lewym sztyletem, ostrze zatrzymało się zaraz przy tchawicy mężczyzny.



Gdy się obudziła było jeszcze widno. Usiadła na łóżku wzięła ze stołu kopertę i sztylet. Szybkim, precyzyjnym ruchem odcięła brzeg. Wyjęła dwie kartki. Pierwsza zawierała krótki list.

Witaj,

Przepraszam za nieprzyjemności, ale musimy być pewni, komu wręczamy poufne dane. Mam nadzieje, że zrozumiesz. Może i są przyjemniejsze sposoby sprawdzania, ale ten jest najskuteczniejszy. Powinnaś dostać niezbędny ekwipunek od mojego człowieka. Tabletki, które dostałaś powinny uodpornić Cię na promieniowanie radioaktywne. Działają 30 minut.




-Kto pyta? – powiedziała z wyraźnym zdenerwowaniem
-Nie ważne. Agencja ma coś dla Ciebie.
-Co?
-Najpierw weź to sprzed mojej twarzy.
Shiro szybkim ruchem dłoni wycofała sztylet z powrotem do swojej dłoni, widząc, że mężczyzna kryje katanę za płaszczem. Dziewczyna również schowała broń
-Agencja powierzyła Ci zadanie. Podziemny reaktor za miastem. Tu masz resztę informacji.-powiedział mężczyzna wręczając Shiro kopertę.
-Co z nim?
-On jest od nas - powiedział nieznajomy, wskazując na uśmiechniętego barmana - Da ci, wszystko, czego potrzebujesz.
Spochmurniała. Fakt, że jej jedyny znajomy również jest Agentem, nie ucieszył jej. Nie nawiedzi gadać ze znajomymi o pracy.
- Trzymaj - Raito położył na barze opakowanie tabletek.
- Masz może amunicje?
- Jasne. Czego potrzebujesz?
- 9mm, standard.
Barman kucnął. Słychać było dźwięk towarzyszący pisywaniu kodu w sejfie. Po chwili wstał, położył na blacie czerwone pudełko.
-Na koszt firmy - uśmiechnął się
-Dzięki Raito, nie wiedziałam, że też pracujesz dla Agencji.
-Sporo rzeczy jeszcze nie wiesz. Ja zresztą też - uśmiech nie zniknął z jego twarzy
Wypiła resztę trunku i zwróciła się do wyjścia
-Do zobaczenia
-Powodzenia



Wzięła drugą kartkę.
-Kilku agentów? - przeczytała cicho - Niestabilne jądro? Genialnie
Shiro wstała. Zadania dla nowicjuszy nie powinny być trudne-myśl ta poprawiła jej nieco humor-Zjem coś, wezmę prysznic i idę spać.



Obudziła się wcześnie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po ubraniu się, było sprawdzenie broni.
-Dwa magazynki wystarczą. Jeden załadowała do broni, drugi położyła na stole obok Beretty.
Założyła płaszcz. Włożyła pistolet do wewnętrznej kieszeni, z drugiej strony znalazł się pełny magazynek. Zapięła pas, poprawiła sztylety i wyszła. Winda znów zatrzymała się na czternastym piętrze. Wsiadł znajomy mężczyzna. Teraz na pewno się nie odezwie-pomyślała. Miała racje.
Po wyjściu z budynku wsiadła do samochodu. Na szczęście instrukcje, co do położenia reaktora były dość szczegółowe, więc nie było problemów ze znalezieniem elektrowni.
Nie miała większych problemów z otworzeniem włazu. Ktoś musiał go nie dawno otwierać.
Pęknięty szczebel również nie sprawił większych problemów, z łatwością utrzymała równowagę, gdy jej noga nie trafiła na kolejny stopień drabiny. Zeszła na sam dół. Po kilku krokach trafiła na jakiś przedmiot. Podniosła-jak się okazało-aparat. Był zakrwawiony. Zanim zdążyła go włączyć, żeby obejrzeć zdjęcia usłyszała kroki. Zaraz potem zobaczyła przed sobą wysokiego mężczyznę. Sytuacja nie pozwalała się przyjrzeć dokładniej. Odskokiem uniknęła ciosu miecza, dobyła sztylet. Spodziewała się, że coś powie, zapyta o coś. Wątpliwości rozwiało ostrze zmierzające w kolejnym ciosie. Odbiła miecz sztyletem, doskoczyła, drugą ręką cięła pod ukosem, od dołu. Ostrze nie napotkało oporu aż do żeber. Spod srebrnego kombinezonu buchnęła krew brudząc białą bluzkę Shiro. Mężczyzna wył przeraźliwie, póki cięcie sztyletu nie rozpłatało mu krtani. Wiedziała, że zaraz przyjdą kolejni. Nie zdziwiła się, gdy na jej drodze pojawiła się kobieta w towarzystwie dwóch ochroniarzy. U pasa kobiety można było zauważyć koncerz z pieczołowicie wykonanym wzorem na rękojeści. Mężczyźni przymali podstarzałe karabiny.
-Możemy pogadać, czy chcesz znów wymachiwać tymi sztyletami?
-Widzę, że jesteś bardziej rozmowna niż on - Shiro wskazała na drgające jeszcze zwłoki
-To idiota, tępy zabijaka - uśmiechnęła się sztucznie kobieta - Ja, widzisz, jestem człowiekiem interesów
-Więc, jakie interesy tu robisz?
-Nie tak szybko, paniusiu. Jak widzisz, znalezienie tępego zbira nie jest trudne. My natomiast potrzebujemy ludzi inteligentnych. Zabijaka jest zabijaką, póki ktoś go nie zabije. Zadam proste pytanie. Dołączysz do nas?
- Nie
- Szkoda, bo nie wyglądasz na głupią. Cóż, pozory, widzisz, mylą każdego. Jak już mówiłam, zabijaka jest zabijaką póki ktoś go nie zabije. A skoro nie jesteś nikim więcej, to cóż, nie będzie żal cie zabić.
- Trzeba myśleć głębiej - Shiro nie dała się sprowokować - co mi po pieniądzach z tej waszej radosnej działalności, skoro wyślą za mną pluton egzekucyjny? Po krótkim zastanowieniu, sądzę, że bardziej przyszłościowe jest trzymanie strony wielkiego państwa, niż jakiegoś pobocznego gangu, o którym nikt pewnie nawet nie słyszał i raczej już nie usłyszy.
- To nie jakiś gang - krzyknęła kobieta robiąc krok do przodu – to Toukai, największy gang w tej części kontynentu, a ja jestem jego przywódcą, mózgiem.
- Więc albo wszystkie gangi są tak żałosne, albo przeceniasz tę swoją radosną zbieraninę - Shiro spojrzała na zegarek, od wejścia minęło już 20 minut - mam tylko pytanie, po co wam energia? W okolicy jest tyle elektrowni, że raczej nikt nie będzie się narażał kupując jej od was.
- Jeszcze zobaczysz, co ta zbieranina potrafi. Właściwie to już jesteś martwa, więc mogę powiedzieć, że nie chodzi bynajmniej o energię elektryczną.
- Skoro tak mówisz - Shiro znów spojrzała na zegarek – to czas zacząć zabawę.
Mózg pierwszego z ochroniarzy ozdobił podłogę, zanim ucichło echo rozmowy. Shiro wymierzyła z Beretty w serce drugiego. Odgłos wystrzału rozległ się po całym pomieszczeniu. W tym momencie spadł na dziewczynę cios miecza. Uchyliła się przed nim wykonując obrót. Zdążyła dobyć sztylet i sparować kolejne uderzenie. Rzuciła na podłogę trzymany pistolet i wyjęła kolejne ostrze. Podczas następnego ataku miecz wybił lewy sztylet, który upadł pięć metrów dalej. Przywódczyni gangu uśmiechnęła się niemiło wymachując mieczem z coraz to większą furią. Nie zauważyła złożonych w dziwny znak palców Shiro. Niebieska poświata błysnęła jej przed oczami. Potem drugi i trzeci raz. Częstotliwość ciosów, które spadały na Shiro malała z każdym błyskiem. Upuszczony sztylet znów znalazł się w dłoniach dzewczyny. Ciało „mózgu Toukai” przecinała spora ilość ran. Krew wylewała się z rozcięć srebrnego skafandra. Shiro kopnęła leżący pod nogami miecz, wytarła i schowała sztylety. Podnosząc pistolet i przystawiając kobiecie do skroni, powiedziała.
- Nawet największy mózg musi kiedyś umrzeć. Szczególnie, jeśli jest źle wykorzystywany.
- Piep...
Po wystrzale nastała przyjemna cisza, przerywana jedynie delikatnymi stuknięciami podeszew o posadzkę. Shiro poczuła ulgę… i radość.
Ostatnio zmieniony przez Shiro Kumori 20-01-2010, 18:46, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email
 
 
^Genkaku   #3 
Tyran
Bald Prince of Crime


Poziom: Genshu
Stopień: Senshu
Posty: 1227
Wiek: 39
Dołączył: 20 Gru 2009
Skąd: Raszyn/Warszawa
Cytuj
Prolog.

Genkaku sunął powoli przez dżungle. Okolicę spowijał mrok, gdzieniegdzie tylko przez gęste korony drzew przebijało się światło księżyca, tworząc w ciemności małe jasne wysepki. Można by pomyśleć że taka dzicz to raczej ciche miejsce. Nic bardziej mylnego, na około aż huczało od nocnych odgłosów życia. Wszystko to doprowadzało już Agenta do irytacji, był jednak zbyt zmęczony żeby wyraźnie dawać temu wyraz. Brnął do przodu. Sam nie wiedział po co i dlaczego. Po prostu jakaś wewnętrzna siła za każdym razem kazała mu iść w tym kierunku. Jak zawszę po długiej wędrówce dochodził do małej, ciemnej polany gdzieś w samym środku bagien. Na około śmierdziało, a w powietrzu unosiła się niezliczona ilość insektów. Znów podszedł do małego rozpalonego przed szałasem ogniska. Do tej pory wszystko było bez zmian. W tym momencie zazwyczaj się budził, ale nie tym razem. Miał wrażenie, że ma to coś wspólnego z głosem w jego głowie. Im głośniejszy i mocniejszy był za dnia, tym dalej mógł zajść we śnie. Odsunął ręką brudny, poplamiony koc zakrywający wejście i pochylony wszedł do środka. Wewnątrz powietrze było stęchłe i jeszcze bardziej śmierdzące niż na zewnątrz. Wszędzie pod sufitem wisiały pęki ususzonych ziół, martwych ptaków, węży lub nietoperzy. Wszędzie na podłodze leżały kości.
- Siadaj przybyszu, witaj w końcu w moich skromnych progach.
Genkaku aż podskoczył uderzając głową w niskie sklepienie szałasu. Obrócił się w kierunku z którego padły słowa i zobaczył skrytą w ciemności niską sylwetkę postaci.
- Ty... to twój głos słyszę w głowie. Czym...lub kim jesteś ?
- Jestem wspomnieniem. Niegdyś nazywano mnie Thekal. Ludzie darzyli mnie wielkim szacunkiem i lękali się . Byłem najwyższym kapłanem boga, który tak jak ja jest już tylko wspomnieniem. Podczas mojej przedwczesnej śmierci zakląłem swoją duszę w kamieniu, podarowanym memu ludowi prosto z nieba.
- przedwczesnej śmierci ?
- Za życia byłem potworem i zostałem nim po śmieci.
Genkaku, coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Cała ta rozmowa wydawała mu się jak by żywcem wyrwana z jakiejś książki czy filmu. Nie dość że ten Głos nie dawał mu spokoju za dnia, to teraz nęka go także w czasie snu. Wolał już przedzierać się przez dżungle.
- Jesteśmy na siebie skazani - kontynuował Głoś, nadal zręcznie ukrywając się w cieniu. - możemy żyć ze sobą w symbiozie lub próbować się na wzajem zniszczyć. Wiesz to może być dla ciebie niespodzianka, ale nie jesteś pierwszym, któremu zaszyto ten kamień w czaszce. Kości tych którzy byli przed tobą, rozsypane są pod twoimi nogami.
Agent jeszcze raz przesunął nogą po podłodze potrącając kości, faktycznie było ich sporo. Był zdenerwowany, ten sen coraz mniej mu się podobał. To istne szaleństwo. Zamknął na chwilę oczy i starał się uspokoić myśli. Tak jak na szkoleniu. Zasady które wpajano mu przez lata, spokój. Panowanie nad sobą to największa władza.
- Gdyby zabicie mnie było dla ciebie takie proste, już dawno byś to zrobił. Powiedz mi lepiej co mam zrobić żeby pozbyć się twojego dupska z mojej głowy.
- Masz dwa wyjścia. Wymontuj procesor albo zgiń. Innej opcji nie ma.
- a trzecia opcja ?
- współpraca...
- Jakoś sobie tego nie wyobrażam.
- A powinieneś, już wcześniej ci pomagałem...
- I przeszkadzałeś - wszedł mu w słowo Agent - w zasadzie jak na razie więcej było tego przeszkadzania. Przez ciebie odchodzę od zmysłów.
- Przestanę. Widzisz to może być początek długiej, owocnej przyjaźni. Wyciągam do ciebie rękę, oferuje ci nie tylko moc kamienia z której już korzystasz, ale także moją własną skromną osobę do pomocy.
Im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej wydawało się agentowi, że postać z którą rozmawia nie jest do końca człowiekiem. Wpatrywał się w miejsce z którego dochodził głos i miał wrażenie, jakby sylwetka w cieniu bardziej pasowała do jakiegoś demona lub potwora. W tym samym momencie kiedy o tym pomyślał, na około zapadła kompletna ciemność. Nie zdążył jednak wyrazić dezaprobaty tym faktem. Mrok który tak naglę nastał, z wolna zaczął ustępować leniwemu światłu pochodni. Przez chwilę Genkaku zastanawiał się jak to możliwe, że w ułamku sekundy przenieśli się z cuchnącej chaty do wnętrza, jak mu się wydawało, jakieś starej świątyni. Stał teraz na środku ołtarza. Naokoło niego, z wolna zapalały się kolejne światła. Świecę, lampy i pochodnie. Po paru minutach płonęły ich setki. Zakurzone powietrze zaczął wypełniać się zapachem kadzidła.
- Gdyby to nie był sen, to byłbym pod wrażeniem.
Echo niosło głos Agenta, odbijając się od starożytnych kamieni. Kiedy zamilkł znów zapanowała kompletna cisza. Nigdzie nie było śladu po jego rozmówcy. Sam już nie wiedział czy ten fakt bardziej go cieszy czy martwi.
- Może przejdziemy do rzeczy ? Wiesz, mam w końcu zamiar się kiedyś obudzić.
- Znajdź moje kości. Twój rodak zabrał je ze świątyni razem z kamieniem w którym zaklęta jest moja dusza i który teraz nosisz.
Głoś rozległ się w całej sali jednocześnie. Sprawiał wrażenie jak by słowa nie brały swojego początku w jednym miejscu, ale wydobywały się jednocześnie z każdego kamienia, kości, drobiny kurzu, czy płomienia. Genkaku musiał przyznać że zrobiło to na nim przytłaczające wrażenie.
- O ile będzie to możliwe, i o ile je znajdę, to co potem ?
- Zabierzesz je na ziemię Khazaru, do mojej ojczyzny i tam zakopiesz. Wtedy zaznam spokoju i wtedy ty też go zaznasz. Radzę ci się spieszyć.
Coś zaszurało o posadzkę. Agent instynktownie odskoczył i obrócił się w tamtą stronę. Z jednego z otulających kolumn cieni, wyłoniła się niska zakapturzona i zgarbiona postać. Była odziana w szmaty, tak brudne jak by od samego początku utkane były ze wszelkiego plugastwa jakie tylko znaleźć można w ściekach. Genkaku nie czuł zapachu, ale był w stanie założyć się, że mógłby od niego stracić przytomność. Z przerażeniem stwierdził fakt, że za tajemniczą postacią ciągnie się długi i oślizgły ogon. Z kłębowiska szpat wyłoniła się szponiasta, porośnięta sierścią, czteropalczasta ręka. Sięgnęła do góry ku głowie. Powoli zaczęła zsuwać kaptur odsłaniając „twarz”. Bynajmniej nie ludzką. Mimo, że stwór stał cały czas w tym samym miejscu, Genkaku cofał się coraz bardziej. To był koszmar. Stał przed nim w całej okazałości Szczuroczłek, legendarny Nezumi z opowiadań i baśni. W jednej chwili Istota zamieniła się w obłok czarnego jak smoła dymu. Z szybkością myśli przemieściła się pod nogi Agenta, przepierając go do muru. Piekielny obłok zaczął rosnąć, znów przeobrażając się w potwora.
- Dwie prawdy - niespodziewanie przemówił Nezumi. - Będą potworem za życia, stajesz się nim po śmierci.
- a druga ? - bardziej wyszeptał niż wypowiedział to Agent. - Jaka jest druga ?
- Posługując się Cieniem, sam stajesz się Cieniem. Iluzja to miecz obosieczny. Pamiętaj o tym. Znajdź moje szczątki.

-----------------------------------------------
Genkaku ocknął się, cały zlany zimnym potem. Jego pokój zdawał się wirować, przyprawiając agenta o lekkie mdłości. Podniósł się z łóżka i potarł dłońmi twarz. Po bólu głowy i po głosie nie było śladu. Pierwszy raz od dawna, mógł spokojnie pomyśleć. Ulga była ogromna. Wyglądało na to, że to nie był zwykły sen. Trzeba zaryzykować i chwycić okazję. Podszedł do holodesku i wywołał bazę danych.
- no dobra, co teraz... skąd mam wiedzieć gdzie są twoje kości... - nie miał pojęcia od czego zacząć, ale w końcu był Agentem. Zbieranie informacji to jego zawód. - Do głowy by mi nie przyszło że kiedykolwiek będę szpiegował własny kraj.
Wszystko mu mówiło że to będzie długa noc i nie wyniknie z tego nic dobrego. Zaparzył kawy, a jej aromat pozwolił mu się dobudzić i nieco rozjaśnić myśli.

Trzy dni później wiedział już, że to co ma zrobić nie będzie spacerkiem. Bieg z przeszkodami w pełnym rynsztunku. To określenie pasowało by o wiele lepiej. Wszystkie ślady i informację prowadziły go do ruin starego reaktora. Agencja urządziła tam sobie małe laboratorium i magazyn na wszystkie te rzeczy, z którymi jak się wydawało, nie miała pojęcia co zrobić. Lokacja była dość wygoda. Z racji awarii jaka miała tam miejsce, żaden cywil nie zapuszczał się w te rejony. Nawet, jeżeli ktoś przez przypadek zawędrował w okolice, zgarnęła go ochrona. Najprawdopodobniej stanowiło ją kilku początkujących agentów przysłanych tu na karną służbę. Z archiwum udało mu się ściągnąć plan reaktora jeszcze z czasów budowy. Był mocno nie aktualny, ale lepsze to niż nic. Martwiło go, że nie miał pojęcia co czeka go w środku. To co miał zamiar zrobić było nielegalne i groziła za to nawet kara śmierci.
Zdobycie potrzebnego ekwipunku nie sprawiło trudności. Szczęśliwe iluzja działa równie dobrze na Sanbetańczyków jak na innych. Miał już za sobą rekonesans okolicy. Parę długich wieczorów przyszło mu studiować plany, w rezultacie czego po tygodniu miał już gotowy plan działania. Dla pewności sprawdził jeszcze raz ekwipunek, po czym naciągnął na twarz tradycyjną maskę shinobi.
- Komu w drogę, temu czas...

Wszystko szło zgodnie z planem. Z pomocą Buraindo-nasu z łatwością pokonał system czujek. Ze strażnikami poszło nieco gorzej. Musiał pilnować się i mieć oczy dookoła głowy. Cała sztuka polegała na tym by to on zauważył ich pierwszy, tak by szybko omamić ich iluzją. Zachmurzone niego sprawiało ze ta noc była wyjątkowo ciemna. Księżyc toczył nierówną walkę z chmurami, z rzadka tylko odnosząc sukces. Panowała niemal całkowita ciemność. Po pół godzinie dotarł do jednego z niskich budynków stanowiącego wejście do wnętrza reaktora.
Według planów mieściła się tu kiedyś jedna z rozdzielni. Teraz najprawdopodobniej byto to jedno z zapasowych wyjść oraz bezpośrednia droga do magazynu. Shinobi przyjrzał się dokładnie okolicy. Tak jak się spodziewał, zauważył dwie kamery. Pierwsza, skierowana prosto na drzwi. Druga na teren przed wejściem. Samo przejście zabezpieczone było jakimś rodzajem zamka o którym agent nie miał zielonego pojęcia. Pewnie żeby przejść w grę wchodziło obezwładnienie jakiegoś strażnika, przesłuchanie i zabranie klucza. Genkaku uśmiechnął się do siebie w duchu. Dobrze, że zdobył te stare plany, zaoszczędzi mu to sporo problemów. Powoli, bezszelestnie obszedł budynek. Nie było tu kamer, ani czujek. Przeczołgał się w trawie do miejsca, gdzie spodziewał się znaleźć mały właz. Stanowił on cześć systemu wentylacji. Komputer w zależności od potrzeb otwierał i zamykał ten, jak i setki podobnych włazów w okolicy, regulując temperaturę wewnątrz.
Genkaku zaczepił linę i zaczął powoli spuszczać się na niej wzdłuż szybu. W połowie przystanął żeby raz jeszcze rzucić okiem na plan. Błękitne światło hologramu rozświetliło niewielką przestrzeń ukazując rdzę, zacieki oraz całą masę pajęczyn. Ok 15 metrów w dół znajdowała się kratka wentylacyjna jednej z komór magazynu. Przez otwór dało się zauważyć dwóch mężczyzn. Prowadzili jakąś zażartą dyskusję na temat inwentaryzacji, którą jak się zdawało, właśnie przeprowadzali. Najostrożniej jak tylko mógł Genkaku sięgnął do kabury po pistolet strzałkowy i delikatnie przystawił wylot lufy do szczeliny w kratce. Długo celował, nie spieszyło mu się. Jedno pudło i któryś z mężczyzn mógłby podnieść alarm. Po policzku zaczęła spływać mu kropla potu. Wyobrażał sobie jak dwa razy szybko pociąga za spust, trafiając oba cele. Powtarzał to sobie w myślał przez cały czas od nowa. Strzał - ruch - strzał. Sekunda. Gdy kropla przesunęła się z czoła do policzka było już po wszystkim. Shinobi ostrożnie wsunął się przez otwór do pomieszczenia. Było czysto, żadnych kamer. Związał nieprzytomną dwójkę i zabezpieczył drzwi. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Komputer był uruchomiony akurat na arkuszu inwentaryzacyjnym, miał przed sobą katalog tego co skrywają magazyny. Zabrał się do szukania. Niewiele mieli tu czyichś szczątków. Jedne idealnie pasowały z opisu. Znalezione na terenie Khazaru, przywiezione ok 20 lat temu. Była nawet wzmianka o kamieniu.
Korytarze świeciły pustkami. Nie licząc tych dwóch osób które uśpił, nie napotkał jak do tej pory żywej duszy. Nie oznaczało to jednak, że przekradanie się szło gładko. Wszędzie były kamery. Niszczenie ich w żaden sposób nie wchodziło w grę, zaraz ktoś by pewnie zauważył, o ile wcześniej nie wywołało by to automatycznego alarmu. Mozolnie zmierzał do celu, którym było przejście na najniższy piętrze.

Drzwi windy otworzyły się ukazując długi korytarz ostatniego poziomu. Czerwone lampki rozmieszczone co parę metrów rozświetlały przestrzeń blado czerwonym światłem. Szczęście dla aganta zanim dotarł do windy udało mu się trafić na pomieszczenie ochrony. Zręcznie omijając załogę i mamiąc ich iluzją, zdołał wyłączyć większość kamer, które były rozmieszczone między nim a celem. Swobodnie rozpoczął wędrówkę po korytarzu. Co chwila mijał jakiś drzwi na których wypisane były najróżniejsze oznaczenia i kody. Genkaku nie przykładał jednak do nich dużej uwagi. Wiedział gdzie znajduje się to czego szuka i zmierzał prosto w tamtą stronę. Korytarz powoli zaczął się rozszerzać. Po bokach, od ścianami, zaparkowane były wózki widłowe. Shinobi zastanawiał się właśnie nad uruchomieniem jednego z nim i skróceniem sobie czasu podróży, gdy za swoimi plecami usłyszał hałas. Przypominało to ciężkie kroki, jakby korytarzem właśnie przechadzał się kolos. Towarzyszył temu lekki odgłos skrzypienia. Genkaku natychmiast wskoczył za jeden z wózków i pozostał tam bez ruchu. Wyglądało na to, że szczęście właśnie go opuściło. Korytarzem kroczył Droid. Jak na razie nie wykrył agenta, ale była to tylko kwestia czasu. Genkaku sięgnął do swojej rękawicy i uruchomił małą żyroskopową kamerę. Ostrożnie wysunął ja z ukrycia. Teraz spokojnie mógł przyjrzeć się robotowi. Na dwóch solidnych nogach zamontowana była kula z jednostką sterowania. Z niej wystawało sześć długich ramion. Agent szybko wyszukał w bazie danych model odpowiadający temu rysopisowi. Wyglądało na to, że była to lekko udoskonalona jednostka służąca głównie do celów magazynowych. Na nieszczęście „udoskonalenie” polegało na wyposażeniu jej w broń obezwładniającą i dodaniu funkcji odpowiadającej za ochronę. Agent przeklną w myślach. Nie było szans żeby obeszło się to po cichu. Chwycił w rękę jeden z noży i mocno cisnął nim tak aby przelobować droida. Na dźwięk hałasu jaki narobił sztylet robot zatrzymał się i odwrócił. Wąskie, czerwone promienia zaczęły skanować miejsce z którego dobiegł dźwięk. Genkaku wyskoczył z ukrycia i oddał dwa strzały z emitera EMP prosto w jednostkę centralną droida. Z cichym jękiem wyłączanych systemów ramiona maszyny powoli opadły na ziemię. Agent ruszył biegiem. Po 5 minutach dotarł do komory w której znajdowały się szczątki szamana. Porwał je i wcisnął do plecaka. Zaczynał tracić nerwy. Pot spływał mu z czoła małymi stróżkami. Teraz czekała go droga powrotna. Szybkim krokiem wybiegł na korytarz. Czekała go jednak przykra niespodzianka. Droid jakimś cudem zaczął się rebutować. W chwili kiedy Genkaku wybiegł wprost na niego, osiągnął już niemal pełną sprawność. Na czole agenta pojawiła się mała czerwona kropka celownika laserowego. Odruchowo odskoczył w bok, unikając paraliżującej wiązki energii. Robot rzucił się do przodu. W tej samej sekundzie shinobi sięgnął po emiter fal. Nie zdążył jednak oddać strzału, mechaniczny przeciwnik był szybszy. Jedno z ramion uderzyło w agenta wytracając mu broń, która wirując w powietrzu wylądowała za plecami maszyny. Genkaku nie miał zamiaru czekać na dalszy rozwój wypadków. Rzucił się wślizgiem pod nogami droida nożem przecinając jedną z rurek hydraulicznych. Droid zachwiał się, dało do agentowi dostatecznie dużo czasu aby dopaść do emitera i wystrzelić. Maszyna znów wylądowała na ziemi wyłączona.
- Czas znikać – rzucił sam do siebie Agent biegnąc przez korytarz.
- Dobrze się spisałeś – głos w głowie odezwał się naglę, ale w spokojny sposób. - Teraz udowodniłeś, że jesteś godny bym stał się twoim sprzymierzeńcem.
- Mam tylko nadzieje, że to wszystko jest tego wartę.
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Sengoku Iori   #4 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 3
Wiek: 36
Dołączył: 26 Maj 2011
Cytuj
Mężczyzna lat około 55, ubrany w idealnie skrojony garnitur, z delikatnym uśmieszkiem na twarzy czekał, aż krupier wyłoży ostatnią kartę na stół, potem popatrzył na przeciwników i z triumfem na twarzy przesunął wszystkie żetony środek stołu, okrągłe 150 kawałków.
-Jak to się mówi.. All in panowie. Ktoś się odważy?
Z siedmiu innych graczy 4 zrezygnowało od razu, tracąc 30 koła na dzień dobry, dwóch dołożyło swoje 150 i zawiesili oczy na ostatnim graczu – mężczyźnie, gdzieś koło 40, który przyglądał się rywalowi swoimi szaro-niebieskimi oczami. Chwilę stukał kartami o stolik, po czym dorzucił wszystko co miał. Odwzajemnił uśmiech. Uwielbiał pokera.. zawodnicy tutaj potrafili doskonale panować nad emocjami i mimiką, byli jednymi z trudniejszych do rozgryzienia, dlatego była to taka frajda. Krupier zarządził sprawdzanie, staruszek wyłożył swojego fula z króli i dziesiątek i się przeciągnął.
-Było miło panowie, ale chyba po tej grze kończę. Muszę rozdać moje nowiutkie siedemset kawałków. Dwóch innych rzuciło kartami o stolik po czym wstali i odeszli nie spoglądając za siebie. Sengoku również się przeciągnął i pokazał karetę z czwórek.
-Dzięki dziadek, będę miał na części do motoru.
Facet w garniturze zbladł, zacisnął usta i kiwnął tylko głową po czym również wstał i odszedł. Krupier wymienił żetony na większe nominały i dał kilka Sengoku. No, to czas się zmywać, zanim…
-Pan Iori? Proszę z nami – czterech kolesi w garniakach i ciemnych okularach stanęło za nim, każdy 2 razy szerszy w barach od niego i pewnie prawie 2 razy cięższy. Świetnie…
-Oczywiście panowie, pójdę po dobroci. W końcu nie chcemy, żeby komuś stała się krzywda, prawda?
W odpowiedzi został tylko szturchnięty w celu pospieszenia. Schował żetony do kieszeni i ruszył z gorylami. Obstawili go ze wszystkich stron także krucho z ucieczką, dodatkowo kasyno miało tyle ochrony, że jakiekolwiek kombinowanie mogło mu tylko zaszkodzić. Wszedł do gabinetu właściciela kasyna i skrzywił się lekko. Był tu już kiedyś i kolejna wizyta wcale nie poprawiała wspomnień o poprzedniej.
Szef siedział za wielkim stołem z ciemnego drewna na którym było kilka papierów, telefon i popielnica z cygarem, na dłoniach miał kilka pierścieni z czego każdy był pewnie więcej wart niż jego dzisiejsza wygrana. Palce miał splecione i trzymał je przy ustach jakby chciał przyhamować słowa, które pchają mu się na zewnątrz. Jego blade, szare oczy spoglądały na Sengoku jak na coś, obok czego przechodzi się szybko i z obrzydzeniem.
-Oj Iori, Iori.. i co ja z Tobą mam? Mówiłem Ci już ostatnim razem, że twoja obecność w moim kasynie nie jest mile widziana. Szmulisz mi klientów! Potem nie chcą do mnie przychodzić i zostawiać grubego siana. A to, jak się domyślasz nie leży w moim interesie.
Sengoku przestąpił z nogi na nogę, nic nie mówił. Nie było sensu.
-Obiecałem Ci też, że jeśli spotkam Cię tu kolejnym razem, połamię Ci wszystkie kości..
Oj.. no i zaczyna się ta zła część. Agent zaczął się zastanawiać jak tu wywinąć się z tego bagna, rozwiązanie jednak przyszło samo.
-Niemniej jednak mam inny, ciekawy pomysł. Widzisz, dostałem pewne zlecenie ale po zapoznaniu się z nim stwierdzam, iż nie w smak jest wysyłanie tam moich ludzi. Umówmy się tak.. wyjdziesz stąd z obitą mordą, to wszystko no i wykonasz zlecenie. Decyduj się szybko, taka propozycja się nie powtórzy.
Sengoku uśmiechnął się szeroko.
-Jasna sprawa szef… – nie zdążył skończyć zdania, jeden z ochroniarzy strzelił mu prosto w mordę. Na dłoni miał też kilka pierścieni, co dodatkowo spotęgowało ból.. Gdy siła uderzenia delikatnie go obróciła, drugi przywalił mu z nie mniejszym entuzjazmem. Dostał jeszcze dwa czy trzy bęcki po czym jeden z ochroniarzy dał mu kopertę z zadaniem i wyprowadził z gabinetu, kierując się w stronę tylnego wyjścia. Iori stęknął cicho, spojrzał na ochroniarza i klepnął go w ramię.
-Dzięki stary ale sam dojdę, obiecuję, że nigdzie nie zbłądzę – ochroniarz odwzajemnił spojrzenie, kiwnął głową i ruszył do swojej kantyny. Idiota.
Iori szybko poleciał na salę główną, spieniężył żetony i wyszedł głównym wyjściem kiwając głową ochronie. Jedno oko miał podbite i pysk już trochę opuchnięty, nie mniej jeszcze nie wyglądał tak źle. Założył kask i odpalił motor. Ciekawe co to za zadanie.

---

Sengoku ze szklanką soku pomarańczowego rozsiadł się w fotelu i otworzył kopertę, zaczął czytać, popijając. Oczy błądziły po tekście. Zamknął kopertę po chwili i odłożył na bok. Świetnie.. Co on jest [ cenzura ], królik laboratoryjny? Przecież tam najprawdopodobniej jest promieniowanie. Jak wyjdzie z tego cały to będzie cud. Z drugiej jednak strony jak nie zrobi zadania, to na pewno padnie trupem. Ten gnój z kasyna bardzo nie lubił jak ktoś go oszukiwał. Ehh, parszywe życie. Sengoku wziął worek lodu i przyłożył do twarzy, jutro koło 14 ruszy na miejsce i zobaczy co z tego wyjdzie. Ale wcześniej…

---

Z rana Sen spotkał się ze starym „znajomym”, za 300 tysięcy dostał maszynkę do kieszeni kurtki.
-Maszynka ma żywotność 3 godziny na bateriach, potem się rozładuje i trzeba wziąć nowe baterie. Jak pewnie wiesz, promieniowanie to fale, to cudeńko załamuje je w taki sposób, żebyś nie musiał potem robić za neon przed klubem. Radzę Ci tylko zmieścić się w tych trzech godzinach, bo potem nie masz żadnej ochrony. No i nie zapomnij jej włączyć przed wejściem w strefę. Polecam się na przyszłość w razie czego.
Taa jasne. Jak będzie tak dalej zdzierał to straci wszystkich klientów. Iori siadł na motor i ruszył w stronę miejsca docelowego. Nigdy nie przejmował się ograniczeniami prędkości zbyt szczególnie, pech chciał, że patrol policyjny miał dziś bardzo służbowy charakter. Zatrzymali go i poprosili do siebie. Suki.. nawet im się dupy z radiowozu nie chciało ruszyć. Sengoku pochylił się do okna samochodu, uśmiechnął się szeroko.
-Co tam panie władzo?
-Obywatelu, proszę nie żartować tylko dać prawo jazdy, dowód osobisty i kartę pojazdu. Będzie solidny mandat za przekroczenie prędkości.
-Ja? Ależ panie władzo.. przecież jechałem 60. To ten drugi, spotkałem go na skrzyżowaniu. Mówił, że patrol który tu jeździ to pizdy. Ja tam mu nie uwierzyłem, serio. Pojechał tamtym zjazdem, o
– Sen wskazał palcem zjazd prowadzący do wschodniej części Sanbetsu – jak pan zdąży, to jeszcze go dogoni. Mówił, że ma mało paliwa i zatrzymuje się na pierwszej stacji.
-Dzięki obywatelu, wzorowa postawa!

Gliniarze włączyli koguta i ruszyli z piskiem opon. No.. i tyle jeśli chodzi o mandaty. Iori ruszył w dalszą drogę.

---

Maszynka irytująco pikała mu w kieszeni. O tym jego znajomek zapomniał wspomnieć. Powoli doprowadzało go to do szału. Kręcił się po terenie około godziny zanim trafił na ukryty właz. Dane w briefie mówiły, że będzie gdzieś w okolicy.. przynajmniej tutaj widać było profesjonalizm. Sengoku sprawdził, czy dwa noże są w swoich pochwach-jeden przy pasie, drugi we wewnętrznej części kurtki, z pistoletami zrobił to samo-wszystko w porządku. Zszedł ostrożnie na dół, rozejrzał się. Zapalił latarkę, w drugiej dłoni miał nóż. Szedł powoli w labiryncie uliczek, mostków i połamanych metalowych żerdzi rozglądając się na boki. Pikanie maszynki niosło się echem po korytarzach. I właśnie dzięki temu chyba udało mu się przeżyć – odgłos powodował, ze nie można go było dokładnie namierzyć na słuch a monitoringu tutaj nie było. Trzech kolesi wyszło 10 metrów przed nim, dwóch miało katany, jeden miał metalową rurkę. Spojrzeli na Iori, w tych swoich skafandrach wyglądali jak kosmici z kiepskich filmów sci-fi minionej epoki. Wtedy właśnie czwarty zaatakował go z boku- wyłonił się z uliczki tuż obok a jego tanto leciało z zatrważającą precyzją. To był kolejny raz, kiedy Ippogyaku uratowało mu życie. Odsunął się delikatnie a tanto przecięło powietrze. Tamtych trzech dołączyło do kumpla, stanęli przed Sengoku przypierając go do muru.
-Nie lubimy ludzi z bronią, także wybacz chłopie.. – ruszyli do niego powoli i ostrożnie.
-Sorry chłopaki, ale to Nim powinniście się przejmować – wskazał głową na coś, co było za nimi. Mężczyźni momentalnie się obrócili. To był numer stary jak świat ale Sengoku nie sposób było nie uwierzyć. Wręcz poczuli czyjąś obecność za sobą, musieli spojrzeć. To był błąd. Zanim dotarło do nich, że korytarz jest pusty, jeden z nich już padał na podłogę z poderżniętym gardłem, drugi zaczął unosić katanę kiedy nóż wbił mu się w dół brody, koncówka wyszła czołem. Ostatnich dwóch odskoczyło sięgając po pistolety. Iori rzucił nożem wbijając jednemu prosto rozwarte do krzyku usta i upuścił latarkę, drugi zdążył wyciągnąć gnata tylko po to, żeby zobaczyć jak Sen błyskawicznie doskakuje do niego przytrzymując pistolet blisko kabury, w drugiej dłoni miał już kolejny nóż. Był szybki, był cholernie szybki..
-Nie lubię ludzi z bronią, także wybacz chłopie – Oczy strażnika rozwarły się szeroko kiedy nóż wbił się prosto w serce. Cicho stęknął i zwalił się na podłogę niczym worek ziemniaków. Iori sapnął delikatnie, wziął obydwa noże wycierając je dokładnie o ciuchy trupów. Podniósł latarkę i ruszył do wyjścia. A więc kompleks działa… i ma strażników. Tyle musiał wiedzieć. Gdy wyszedł na zewnątrz aż odetchnął świeżym powietrzem. Stęchłe korytarze elektrowni już przyprawiały go o mdłości.
Doszedł do motoru, kiedy zegarek na maszynce pokazywał 2 godziny i 40 minut. Akurat. Ruszył przed siebie, kierunek – mieszkanie. A potem tylko raport i oczekiwanie na kolejne zlecenie, tym razem już płatne.
Żyć, nie umierać.
   
Profil PW Email
 
 
Eksporter   #5 


Poziom: Keihai
Posty: 59
Dołączył: 26 Lut 2012
Cytuj
Sanbetsu to najbardziej rozwinięte i najprężniej rozwijające się mocarstwo spośród znamienitej czwórki. Poziom zurbanizowania jest nad wyraz wysoki, a gospodarka, szczególnie związana z nowymi technologiami, pnie się cały czas w górę. To kraj który cały czas idzie do przodu, nie oglądający się za siebie. Tutaj nie ma mowy o zmianach z duchem czasu, bo Sanbetsu już dawno tą zjawę minęło. Przeszło na wyższy poziom, przekroczyło niewidzialne granice, a mimo to nie zatrzymuje się. Jednak przeszłości nie da się wymazać, nie wszystkie ślady da się zatrzeć. Można wyburzyć stare budynki i postawić nowe. Można spalić stare, drewniane mosty i stworzyć niewyobrażalne konstrukcje. Można sprawić, że reliktów zamierzchłych czasów nie będzie widać, że historii nikt nie będzie znał. Nie znaczy to jednak że to wszystko po prostu zniknie. Ale w takim razie co z tym co zostało, co miało być zapomniane? Czy to jak pozostawiony na pastwę losu zwierzak umiera? Nie... nigdy.

Sakuba to serce kraju, bije niesamowicie mocno i napędza cały organizm jakim jest Sanbetsu. Miasto jak i jego bliskie okolice to wydawać by się mogło jedna potężna budowla. Z wieloma wieżami, które tworzą niewyobrażalnie wysokie budynki różnego rodzaju korporacji, ale także i prywatnych potentatów, którzy w ten sposób przedłużają sobie... życie, pozostawiając coś po sobie. Choć do Nag jest daleko, to i tak można tu poczuć nieprzyjemny chłód, ale nie ma on związku z klimatem. To te budynki, przytłaczające wielkością, odrzucające szorstkością, oddzielające stalą i zimnym, szarym betonem. Tu nie ma się czym zachwycać. Ale serce nie ma wzbudzać podziwu, ono ma napędzać i trzymać organizm przy życiu. Strefę Rikoukei wypełniają różnego rodzaju fabryki, elektrownie, zbrojownie, hangary, które niekiedy zajmują powierzchnię zbliżoną do małych miasteczek. Jednak im dalej od Sakuby, tym wszystko jakby zwalnia, cichnie coraz bardziej i bardziej. Nie jest to kojący spokój, stabilizujący się puls kraju. Im wyżej na północ, tym bardziej czuć można jakieś nieprzyjemne mrowienie w głowie, niepokój. Ma się wrażenie, że zaraz coś złego się stanie. Albo już się stało, a ten kto tak się oddalił ujrzy za moment tego efekty. Aż dziw bierze, że w pewnym momencie chce się wracać do tej zatłoczonej, betonowej dżungli. Nie wszyscy o tym wiedzą, niektórzy nie mówią, a jeszcze inni nie przywiązują wagi do tego faktu, ale niegdyś, prawie 80 lat temu, stolica Sanbetsu znajdowała się na północy strefy Rikoukei. Awtozama, bo tak się nazywała, miała dostęp do morza i rozwijała się prężnie dzięki sąsiadujących z nią portów, ale także ze względu na największą w kraju elektrownie wodną. Miała także bardzo dobrze rozwinięty transport kolejowy, naziemny i podziemny. Jednak z biegiem lat, wraz z rozwojem technologicznym, przerzucono się na energię jądrową i przemysł zbrojeniowy. Lokalizacja stolicy przestała być znacząca, a miasto przepełnione ,,bezużytecznymi" fabrykami i budynkami. Państwo rozwijało się prężnie, chciało stać się nową potęgą, więc nie mogło obracać się za siebie, naprawiać tego co się popsuło. Łatwiej i korzystniej było stworzyć coś na nowo. Awtozame zbombardowano i porzucono. Jak nic nieznaczącą wioskę stojącą na drodze potężnej armii idącej po zwycięstwo. Użyto nowej, prototypowej broni, przez którą cały obszar został silnie napromieniowany. Ci którzy zignorowali polecenia ewakuacji sami skazali się na śmierć, albo nawet na coś gorszego. Tereny te po kilku latach odżyły na nowo. Radioaktywna chmura zrodziła wiele nowych form życia. Dziwnej roślinności której nie widzieli nawet najstarsi Khazarczycy, która zaczęła pokrywać to betonowe cmentarzysko i pochłaniać je powoli. Niewyobrażalnie wielkie, czarne drzewa podtrzymywały, walące się budynki, albo burzyły jakieś piętrząc się do góry. Dziwny, mieniący się granatem, mech pokrywał wszystko dookoła. Niektóre budowle przetrwały w mniejszym lub większym stopniu. Jednak obecni mieszkańcy, w których promieniowanie tchnęło nowe życie, zmienili się... nie do poznania. Nie siadają do ogniska żeby podyskutować.
I tak Awtozama nie umarła jak zwierzak pozostawiony w lesie na pastwę losu. Mimo tego, że stare budynki zostały zburzone, mosty zerwane, to dawna stolica pisze swoją historię na nowo i dodaje kolejne wątki, pochłaniając lub tworząc bohaterów. Nie zniknęła, żyje.

W starych czasach, podczas burzliwych okresów, obiekty rządowe w stolicach budowano głównie pod ziemią. Część z nich była swoistymi bunkrami, część tajnymi centrami badawczymi, a jeszcze inne miały po prostu być ukryte. Niektóre były kluczowymi punktami i chowano je w celach ochronnych. Do takich budowli należały różnego rodzaju reaktory jądrowe, które dzięki podziemnej lokalizacji miały uniknąć przejęcia lub zniszczenia przez wroga. Generalnie mało kto się zbliża do tego typu miejsc, nie wszystkie są nieaktywne i nie wszystkie są całkowicie opuszczone. Jednym z najbardziej rozległych kompleksów należy do Reaktora Jądrowego Chikara. Posiada szereg wejść rozlokowanych w różnych miejscach Sanbetsu. Nikt nie wie ile jest ich dokładnie. Jedne otwierają jedynie przejście do długich korytarzy, które prowadzą do głównego obiektu, inne schodzą bezpośrednio do niego. Jedno z wejść znajduje się na obrzeżach Awtozamy, ukryte jest w piwnicy starego komisariatu policyjnego. Jednego z budynków ocalałych w całkiem niezłym stanie.

Jedynie ktoś taki jak Eksporter i jemu podobni mają odwagę zapuszczać się w pobliże dawnej stolicy Sanbetsu. Tylko ci, których przeszłość w jakiś sposób łączy się z tym miejscem gotowi są narażać swoje życie. Nie mowa tu oczywiście jedynie o promieniowaniu, które mimo upływu lat w niektórych miejscach w dalszym ciągu pozostaje na niebezpiecznym poziomie, ale też o nowych mieszkańcach, którzy pojawili się po ,,przenosinach stolicy" kraju. Jedni ze śmiałków zapędzających się tak daleko łaknął sławy, inni liczą na jakieś trofea, albo interesujące znaleziska. Pozostali szukają całkowicie czegoś innego.
Eksporter nie miał zbyt dużego wyboru jeżeli chodzi o decyzję o podróży. Mógł się oczywiście nie zgodzić, ale honor mu na to nie pozwalał. Został poproszony przez starego znajomego, który mu niegdyś pomógł, w najmniej oczekiwanym momencie, o pomoc. Mężczyzna miał się udać do Awtozamy, zlokalizować zejście do reaktora, odnaleźć córkę zleceniodawcy i przyprowadzić ją bezpieczną z powrotem do domu. Dziewczyna wbrew zakazom ojca uciekła z domu i wybrała się do tego zakazanego miejsca. Nie od razu znajomy Eksportera zdradził mu powody jej działania, jednak pod naciskiem złamał się. Okazało się, że jej matka pracowała w jednym z oddziałów kompleksu Chikara i właśnie w tamtym miejscu przepadła bez śladu. Mimo upływu czasu jej córka nie mogła się z tym pogodzić. Stalker nie oceniał swego towarzysza, rozumiał dlaczego on sam nie zdecydował się szukać żony, znał wiele historii, które tworzyły wizerunek Awtozamy. Nie chcąc tracić więcej czasu, zebrał ekwipunek i wyruszył. Miejsce zamieszkania jego znajomego było oddalone 3 godziny samochodem od wspominanego posterunku policji. Na szczęście do dyspozycji dostał starego łazika. Co prawda krztusił się on niemiłosiernie i wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść, ale nadawał się. I tak było to lepsze rozwiązanie aniżeli podróż piechotą.

Podróż zajęła mu nieco dłużej niż się tego spodziewał, ale bez problemu winą mógł obarczyć łazika. Na szczęście dotarcie zarówno na sam posterunek, jak i wejście do kompleksu reaktora jądrowego nie sprawiło większych problemów doświadczonego poszukiwaczowi przygód. Jednak on sam zdawał sobie sprawę, że miał też po prostu farta. Na zewnątrz, przed budynkiem znalazł motor dziewczyny, nietknięty. Było coś koło godziny 15, więc nie miał też byt wiele czasu. Nie ubłagalnie zbliżał się wieczór, a po zmroku zwykły łut szczęścia nie wystarczy.
Wbrew wszystkiemu w miejscach takich jak to czuł się dobrze, swojsko. Po wejściu do środka natychmiast stworzył obraz przestrzenny otoczenia. Fale dźwiękowe emitowane przez jego mózg natychmiast zlokalizowały dziewczynę. Jednak nie była sama. Sonar zlokalizował poza nią jeszcze 2 inne osoby. Eksporter miał nadzieję, że to są ludzie. Wyglądało na to, że córka jego znajomego zabarykadowała się w jednym z pomieszczeń, a nieznani oprawcy próbowali się do niej dostać. Mężczyzna znajdował się u szczytu ruchomych schodów prowadzących parę metrów głębiej pod ziemię. Ich mechanizm już dawno przestał działać, więc trzeba było po prostu ostrożnie zejść. Był jakieś 350 metrów od celu swojej podróży. Przed nim, po tym jak znalazł się już na dole, rozpościerał się szereg małych pomieszczeń, ulokowanych po obu stronach korytarza. Były puste, wyglądały jak izolatki. Ale po co komu w takim miejscu 14 pokoi z wzmacnianymi ścianami i drzwiami. Szedł dalej powoli, przyciskając do ramienia MP5N stale monitorował sytuację. Wyłączył celownik laserowy aby nie zdradzić zbyt szybko swojej pozycji. Przed nim znajdowała się jedynie duża, przestrzenna sala z ok. 20 kolumnami, a dalej korytarz i odchodzące od niego 2 pomieszczenia wyglądające jak biura. W jednym z nich ukryła się dziewczyna. Podparła drzwi biurkiem. Skradając się i chowając się za kolumnami Eksporter zbliżał się do celu. Zobaczył 2 cele, w srebrnych ochronnych kombinezonach, rozwodzące się nad tym jak dostać się do zabarykadowanego pokoju. Wyglądali na rządowych agentów co było dosyć dziwne, wszak kompleks ponoć był już od dawna wyłączony z użytku. Nie to jednak było istotne. W strojach oprawców na pewno znajdowały się maski gazowe, więc straciłby tylko granat dymny. Poza tym nie interesowała go rozmowa, a odbicie dziewczyny. Oparł się o ścianę na końcu sali z kolumnami i wyciągnął z plecaka dwa granaty. Do tej pory jego oponenci nie zauważyli, że ktoś się zbliża, więc mógł liczyć na element zaskoczenia. Wyciągnął zawleczki i wrzucił puszki w korytarz między biurami. Rozległ się potworny huk. Choć przejście wypełnił dym i pył to dzięki swojej mocy Eksporter bez problemu zlokalizował obydwa cele i puścił kilka serii z automatu w ich stronę. Nie zdążyli zareagować, całkowicie zaskoczeni i lekko ogłuszeni wybuchem byli łatwymi celami. Udało się. Dumny z siebie wiedział, że to nie koniec problemów. Czas nie grał na jego korzyść, a musiał jeszcze wydostać stąd dziewczynę. Załomotał w żeliwne drzwi i czekał na odpowiedź. Nie otrzymał żadnej.
- Przysłał mnie twój ojciec, otwórz! - zawołał - Nie mamy czasu, jak nie chesz tu zdechnąć to nie traćmy czasu - dodał pośpiesznie uderzając jeszcze dwa razy.
- Skąd mam wiedzieć, że przysłał cie papa - usłyszał nagle lekko stłumioną odpowiedź.
- Wiem, że jesteś tu z powodu matki, chcesz żeby twój staruszek stracił i ciebie? - zapytał z przekąsem stalker - Skończył by ze sobą zaraz po tym jakby się dowiedział, że nie żyjesz. To będzie twoja wina, rozumiesz? - powiedział ostro uderzając kolbą broni w drzwi. Zaraz potem usłyszał szmer, skrzypnięcie odsuwanego biurka i dźwięk otwieranego zamka. Po chwili na korytarz wyszła młoda dziewczyna. Miała ok. 170 wzrostu, była bardzo chuda, krótkie, związane z tyłu białe włosy podobnie jak twarz były umorusane sadzą. Ubrana była w zaduży skafander ochronny, który zapewne należał do jej ojca. Zza szybki maski widać było cieknące po twarzy łzy. Eksporter nie powiedział nic więcej tylko odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. W międzyczasie sięgnął do plecaka po zegarek. W rzeczywistości chciał sprawdzić co z dziewczyną. Była 16:28, zdąrzą jeszcze przed zmrokiem opuścić dawną stolicę Sanbetsu, a jutro, z samego rana, będzie mógł wyruszyć dalej.
   
Profil PW Email
 
 
RESET_Graversh   #6 


Poziom: Keihai
Posty: 20
Dołączył: 30 Mar 2016
Cytuj
Zaciągając się do służb wojskowych wiedziałem, że mimo wieku oraz predyspozycji będę pieskiem na posyłki. Jak się chce unikać popychania i niedoceniania trzeba wspiąć się wyżej. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że stołek przy korycie będzie czymś co chciałbym osiągnąć. Czasy się zmieniają, świat się zmienia, tylko ludzie to wciąż te same chciwe i perfidne kur.wy co zawsze. Najgorzej, że tacy właśnie zajmują te najwyższe stanowiska. Co więcej z pełną satysfakcją wielbią wysyłać podkomendnych na jakieś zapomniane przez cywilizacje zadupia pod rzekomym pretekstem ,,istotnej misji zwiadowczo-zapobiegawczej”. Po prostu chce się na głos wykrzyczeć soczyste: w chu.ja cięcie też zajęcie. Na nic by się to jednak zdało, a inne rządowe kmioty jeszcze by mnie posądziły o znieważenie przełożonych i dopiero wtedy zaczęłoby się ciąganie oraz popychanie.

Bez względu na osobiste przekonania przyjąłem moją ,,tajną misję” prosząc w duchu aby przełożony się nie powtarzał, bo i tak nie słuchałem uważnie. Czekała mnie więc wycieczka do Reaktora Jądrowego ,,Chikara”. Co ciekawe jak byłem w cywilu słyszałem, że już dawno zamknęli cały kompleks po tragicznym wypadku, który przyczynił się do śmierci pracowników oraz lokalnej ludności. Aż tu nagle dostaje zadanie sprawdzenia co się stało ze stacjonującymi tam agentami z którymi kontakt urwał się 3 dni temu. W takich momentach człowiek zaczyna się zastanawiać ile jeszcze tego typu spraw rząd zatuszował, aby utrzymać swoją pozycję i nie prowokować szaraków do buntu. Najpotężniejsze mocarstwo świata? Śmiech na sali! Gdyby ktoś niesamowicie uprzejmy rozgrzebał trochę gówna i wydobył kilka ciał okazałoby się, że to drewniana chatka stojąca na zapałkach, która runęłaby od małej iskry. Ta, gdybym tylko był kur.wa uprzejmym człowiekiem.

Na szczęście dostałem jeepa do dyspozycji, bo już zaczynałem kombinować jak tam najłatwiej i najszybciej się dostać. Dobrze, że dorzucili jakiś dozymetr i skafander, bo jeszcze zacząłbym podejrzewać, że to wyjazd w jedną stronę. Nigdy specjalnie nie przepadałem za wycieczkami do lasu. Oczywiście największym plusem jest fakt, że jest tu znacznie mniej ludzi niż w mieście, ale te wszechobecne robactwo i nie mówię tutaj o mieszkańcach Khazaru. Insekty to niesamowite stworzenia, ale tak kur.ewsko wścibskie i wszędobylskie, że mimo całego podziwu nie jestem w stanie ich polubić.
Droga minęła mi dość szybko, chociaż jakoś nie specjalnie przyjemnie. Pełno wybojów, zakrętów i gałęzi. Cholera, marudzę jak stara baba, a w końcu robię do dla mojego kraju! Nawet takie kpiny nie pomogły ani trochę. Nie chciało mi się jak nie wiadomo co i drażniła mnie już sama myśl, że może to być coś więcej niż popsuta radiostacja. Jak tylko dojechałem na miejsce okazało się, że moje przeczucie mnie nie myliło. Główne wejście do reaktora było odsłonięte, cały kamuflaż leżał tuż obok. Cofnąłem trochę i zaparkowałem w krzakach. Pośpiesznie zarzuciłem skafander na kombinezon, sprawdziłem całe oprzyrządowanie oraz spakowałem broń. Biorąc przykład z mojego dziadka wziąłem również z odświętnego garnituru 2 granaty jednak po namyśle zostawiłem je w samochodzie. Ładnie bym się załatwił jak użyłbym jednego z nich w kompleksie reaktora jądrowego. Z zamyślania wyrwały mnie odgłosy wystrzałów. Momentalnie ruszyłem do wejścia i przylgnąłem do ściany nasłuchując. Odczekałem jakieś 2 minuty i powoli, jak najciszej potrafiłem, wszedłem do środka. Spiralne, betonowe schody prowadziły w dół. Włączyłem latarkę naramienną i z wyciągniętym przed siebie aresem ruszyłem w dół. Strzały nie zabrzmiały już ani razu, a ja dotarłem do końca ścieżki. Znalazłem się na wąskim korytarzu oświetlonym jedną podłużną lampą, która wisiała z sufitu, z metalowymi, dwuskrzydłowymi drzwiami na samym końcu. Zielona farba na ścianach i migoczące światło sprawiało, że czułem się jak w szpitalu. Kilka śladów po kulach szybko rozmyły to wyobrażenie. Nie miałem jak się skryć więc lekko pochylony posuwałem się dalej do przodu. Nie wiem co było gorsze – cisza, czy niepewność co czekało mnie za wrotami. Podszedłem bliżej i delikatnie uchyliłem jedną połówkę drzwi, jednocześnie kryjąc się za drugą. Moim oczom ukazał się totalny rozpi.erdol. Nie dało się inaczej określić połamanych krzeseł, potłuczonego szkła, porozwalanych papierów oraz dziur po kulach. Pomieszczenie było w identycznej kolorystyce co korytarz. Przesunąłem się na drugą stronę i ponownie rozejrzałem. Nie było nikogo. Jedynie rozpieprzona dyżurka strażnika i trochę krwi na rozbitej szybie. Wszedłem do środka nieco pewniej, nie opuszczając jednak broni. Zaraz za dyżurką była wielka śluza. Wyglądała na strasznie ciężką. Na ścianie znajdował się zamek elektroniczny zabezpieczany kodem. Obszedłem ostrożnie stanowisko ciecia, ale nie zauważyłem nikogo. Podszedłem bliżej do stalowych drzwi, aby przyjrzeć się zabezpieczeniom i nagle ni stąd ni z owąd z sufitu, z szybu wentylacyjnego wyleciał pół nagi gość. Był w średnim wieku, całkowicie łysy i strasznie chudy. Nie miałem pojęcia czy mam go zastrzelić czy przesłuchać. Lekko otumaniony przysiadł i nerwowo rozejrzał się w koło. Nagle wbił we mnie wzrok i zamarł w bezruchu. Nim zdążyłem odezwać się choćby słowem ten skur.wysyn rzucił się na mnie drąc ryja jak poje.bany. Posłałem mu potężnego kopa w żebra, ale nie zniechęciło to go ani trochę. Zaczął coś do mnie krzyczeć o jakichś odmieńcach, zwierzętach czy czymś tam jeszcze. Chu.j wie o co mu chodziło, najgorsze było to, że uszkodził mi skafander. Bardziej wkur.wić mnie nie mógł. Odepchnąłem go, a następnie uderzyłem w głowę kolbą pistoletu. Mimo wątłego wyglądu w dalszym ciągu nie ustępował i wciąż lgnął do mnie. Puściły mi nerwy, kopnąłem go raz jeszcze, tym razem w ryj i strzeliłem kilka razy. W końcu się przestał kur.wa ruszać, je.bane ścierwo. Poczułem jakiś dziwny posmak w ustach. Dziwne, nawet nie sięgnął mojej twarzy. Miałem wrażenie jakby cały pokój zaczął mienić się różnymi barwami. Było mi coraz ciężej złapać oddech. Coś było w powietrzu, nawdychałem się jakiegoś gówna. Zrobiło mi się strasznie gorąco, miałem wrażenie jakby moja skóra płonęła. Zacząłem pośpiesznie ściągać skafander, jednocześnie wlokąc się z powrotem na korytarz. Moja twarz zaczęła się zmieniać. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje, ale czułem, że przybiera różne rysy, cudze, skradzione w ostatnim czasie. W głowie zaczęło mi dudnić. Nim dotarłem do schodów zacząłem mieć silne omamy. Na przemian uciekała mi podłoga lub rozpływało się moje ciało. Słyszałem ciche szepty, które mówiły, że nie jestem sobą i nigdy nie będę sobą, że umarłem, a teraz zniknę zapomniany wraz z truchłem, które nazywam swoim ciałem. Myślałem, że wariuję, próbowałem jak najszybciej wbiec na schody, ale okazało się, że przemieszczam się na czworaka. W całym tym amoku wygrzebałem jakoś nadajnik i wezwałem ekipę sprzątającą. Wykaraskałem się jakoś z tego kur.ewskiego bunkra i starałem się złapać jak najwięcej powietrza. Próbowałem nie robić tego łapczywie, ale bez skutku. Jeszcze parę minut zajęło mi dojście do siebie. Ściskałem w rękach nóż aby zająć czymś odpływający umysł.

Gdy nadjechało w końcu wezwane przeze mnie wsparcie jedyne co dostałem w podzięce to końska strzykawka jakiegoś świństwa w kark i poklepanie po plecach od jakiegoś pizdusia, który nawet nie zbliżał się do wejścia kompleksu. Nie mogłem uwierzyć w swoją głupotę. Po cholerę mi to całe wojsko i pieprzenie się z czymś takim. Muszę albo szybko awansować, albo zabić kogoś i zająć jego miejsce. Druga opcja wydaje się mniej czasochłonna.
   
Profil PW Email
 
 
»Suisei   #7 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 47
Wiek: 33
Dołączył: 25 Kwi 2015
Cytuj
[Ninmu] Tomb Raider


Poznany przed chwilą mężczyzna zdążył się już oddalić, a Suisei trzymał cały czas w dłoni wizytówkę, w którą patrzył się niewidzącym wzrokiem. Tak naprawdę myślał o decyzji jaką musiał podjąć i co do niej doprowadziło. Tekkey nie był pierwszym nadczłowiekiem, który pojawił się ostatnio w życiu Washimaru. Nie tak dawno musiał stoczyć walkę na śmierć i życie z człowiekiem, którego zdolności zupełnie zaskoczyły Kometę. Pomógł mu wtedy jedynie łut szczęścia, ale na wypadek gdyby na swojej drodze miał spotkać potężniejszego przeciwnika, potrzebował możliwości by rozwinąć swoją zdolność – ten były szpital psychiatryczny i walki uliczne niestety tego nie oferują.

***


Tydzień przed spotkaniem Suiseia z Tekkeyem…

Młody blondwłosy mężczyzna biegł przez las. Co chwilę patrzył za siebie, aby sprawdzić czy napastnik dalej go goni. W konsekwencji potknął się i upadł. Serce mu waliło na myśl, że przez to agresor zdoła go dogonić i dopaść. Podnosząc się zauważył, że to nie wystający korzeń spowodował jego upadek. Zahaczył butem o coś metalowego. Mężczyzna podrapał się po głowie. Przecież nie widział przed sobą nic poza ziemią i runem leśnym. Wrodzona ciekawość wzięła górę nad obawą o własne bezpieczeństwo. Pilnie nasłuchując biegnącego przeciwnika, podszedł do wystającego z gruntu kawałku metalu. Po nachyleniu się nad przyczyną swoich obdartych rąk, zobaczył właz okryty jeszcze chwilę wcześniej mchem. Sprawdzając dokładniej zaobserwował napis „Chikara”. Gdy dotarło do niego, że być może znalazł ratunek, postarał się otworzyć klapę. Śruba ani drgnęła. Rozejrzał się. Zobaczył, że tuż obok miejsca, w którym się zatrzymał po upadku, leży gruba gałąź. Użył jej jako dźwigni. Wielka była ulga na twarzy młodzieńca na widok otwierającego się włazu. Pod klapą widać było tylko kilka pierwszych schodków drabinki ściennej. Postanowił jednak zaryzykować. Jeśli ta kryjówka zapewni mu przetrwanie, będzie musiał opowiedzieć o tej niebezpiecznej przygodzie reszcie chłopaków. Z pewnością Suisei będzie mu wytykać głupotę przez miesiąc, ale mówi się trudno. W tej chwili najważniejsze było ocalić swe życie.

***


Muskularny, łysy mężczyzna ubrany w zieloną kamizelkę, czarne spodnie i wojskowe buty patrzył zza grubego drzewa jak młodzieniec odkrywa, a następnie otwiera zakamuflowany właz. Gdy tylko klapa się zamknęła, obserwator uśmiechnął się pod nosem, wyjął komórkę i zadzwonił pod jedyny numer zapisany w pamięci urządzenia.
- Baza, baza, tu Wyznawca 1. Potencjalny cel znalazł się na terenie ośrodka. Na pewno będzie myszkował. Jego lokalizacja? Wszedł przez wejście piąte. Za kwadrans zamelduję się przy wejściu pierwszym. Do tego czasu złapać cel i dołączyć do pozostałych.
Po rozłączeniu się, zablokował jedynie śrubę włazu i odszedł przed siebie cicho pogwizdując.

***


W tym samym czasie, w Ishimie…

Tłum wiwatował. Mimo, że walka jeszcze trwała, to wszyscy znali już zwycięzcę.
- Suisei, Suisei, Suisei !!! – skandował tłum.
Ten się tylko uśmiechnął, gdy zwyciężył po niezawodnej „kombinacji Mistrza” – tak przyjaciele niebieskowłosego wojownika nazywali jego popisową sekwencję, na którą składały się trzy techniki: cios w splot słoneczny, hak i kopnięcie z półobrotu w podbródek. Przeciwnik właśnie leżał na ziemi bez przytomności. Triumfatora otoczyli fani. Wszyscy chcieli poklepać swojego idola. Wreszcie niedawny adwersarz oprzytomniał, pokręcił głową i przyjął wyciągniętą do niego dłoń. Gdy stanął pewnie na nogach, podszedł do swojego przeciwnika.
- Niesamowite. Po prostu niezwykłe zdolności.
- Eee, tam. Nie ma o czym mówić. Dobrze Pan walczył – skromnie odparł niebieskowłosy.
- Nie rozśmieszaj mnie. Ty to nazywasz walką? Jak dla mnie to był zaszczyt służyć Ci za worek do bicia. Jeśli chcesz, Suisei, mogę załatwić ze znajomym pojedynek w Lidze. Może nie z aktualnym mistrzem, ale bardzo szybko dotrzesz i do niego. Co ty na to?
- Nie, chyba podziękuję – rzekł zwycięzca. Wielokrotnie słyszał podobne propozycje, ale mimo, że były kuszące to nigdy ich nie przyjął. Za każdym razem przypominał sobie historie znanych mu poprzednich mistrzów walk ulicznych, których skusiła perspektywa walk w Lidze, a swego czasu też o mistrzostwo. Te historie nigdy nie kończyły się szczęśliwym zakończeniem. – Za to chętnie przyjmę stawkę, na którą się umówiliśmy.
- Skoro nalegasz… - przegrany podał Suiseiowi zwitek Kouka.

***


Złotowłosy czekał w ciemnościach. Nie dochodziły do niego żadne odgłosy z zewnątrz. Z tego powodu zaczął walczyć ze sobą o to czy zejść po drabince i spróbować znaleźć jakieś inne wyjście czy też nieśmiało otworzyć właz i sprawdzić teren na zewnątrz. W podjęciu decyzji nie pomagał wcale fakt, że od małego młodzieniec nie przepadał za ciemnością. W końcu po chwili dyskusji ze sobą spróbował otworzyć klapę. Nie chciała ruszyć. Zaparł się mocno i spróbował jeszcze raz, ale bez rezultatu. Nie pozostało mu nic innego jak zejść w dół. Dopiero po dziesięciu minutach udało mu się dotknąć stopą czegoś co można było uznać za podłoże. Okazało się, że stał pośrodku korytarza oświetlonego jedynie rzucającymi słabe światło żółtymi lampkami umieszczonymi pod sufitem. Przy takiej nikłej poświacie zobaczył jedynie przed sobą na ścianie symbol trzech trójkątów złączonych ze sobą za pomocą małego koła i napis „UWAGA !!!”. Od razu odwrócił się na pięcie i ruszył naprzód. Zaczęły kłębić mu się w głowie różne teorie na temat przeznaczenia tej ukrytej placówki. W co on się wplątał??? Myśląc w ten sposób szedł metalowym korytarzem. Z niepokojem wsłuchiwał się w echo swoich kroków. Skręcił we wnękę po prawej stronie i wyciągnął telefon. Powinien powiadomić przyjaciół o swojej aktualnej pozycji. Wybrał ostatni numer i dodatkowo włączył latarkę w telefonie, aby rozmówca mógł zobaczyć jego twarz podczas tej wideorozmowy.
- Wszedłem przez ukryty w lesie właz do jakiejś podziemnej placówki. Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale spróbuję znaleźć jakieś wyjście. Jeśli mi się uda to się znowu odezwę. Chwila, chyba coś słyszałem - wychylił się delikatnie z wnęki. – Proszę! Nie!!!!!

***


Po każdej wygranej walce Washimaru, w miejscu które uznawali za dom panowała radosna atmosfera. Nie inaczej było i teraz. Wszyscy się śmiali i cieszyli z wygranych pieniędzy, za które będą mogli jeść przez tydzień. Co poniektórzy parodiowali ulubione momenty z wybranych starć Mistrza. Sielanka została nagle przerwana ludzkim krzykiem, po którym można było uznać, że z kogoś jest zdzierana skóra żywcem. Wszyscy momentalnie popatrzyli się na bohatera dnia z lękiem w oczach. Jemu też nie podobał się ten dźwięk; bo wiedział co oznacza – jeden z ziomów jest zagrożony. Wyciągnął z bluzy telefon, położył go płasko na dłoni, by zebrany za jego plecami tłum mógł zobaczyć kto dzwoni. Na wyświetlaczu pokazał się numer 784 – 734. Ci, którzy słysząc przerażającą melodię nie byli do końca przekonani o informacji jaką będzie połączenie zawierało, teraz zyskali pewność. Był to specjalny numer, założony na wypadek zagrożenia życia, przez człowieka, którego Paczka, albo jak niektórzy mówili - Gang Komety, uratowała przed niechybną śmiercią. Każdy komu znany był ten ciąg cyfr mógł zadzwonić, podać swoją lokalizację i mieć pewność, że w momencie zakończenia rozmowy wiadomość zostanie przekazana do numeru Washimaru. Automatyczna Sekretarka od Niebezpieczeństw. Suisei odebrał połączenie. Na wyświetlaczu pokazała się zdenerwowana twarz Kokishinmaru.
- Wszedłem przez ukryty w lesie właz do jakiejś podziemnej placówki. Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale spróbuję znaleźć jakieś wyjście. Jeśli mi się uda to się znowu odezwę. Chwila, chyba coś słyszałem – rozmówca odwrócił się, by coś sprawdzić.– Proszę! Nie!!!!! – usłyszeli jeszcze głuchy dźwięk jakby, jakiś metal uderzył w ludzką głowę i telefon uderzył o ziemię, ale połączenie ciągle trwało. Kokishinmaru upadł na ziemię, a zebrani wokół Suiseia przyjaciele mogli zobaczyć jak dwóch zamaskowanych napastników ciągnie za nogi ich znajomego. Jeden trzymał ponadto metalowy pręt. Obaj mieli ubrane maski czegoś podobnego do psa z wydłużonym pyskiem.
Ponieważ na ekranie telefonu widać było kawałek korytarza i nic się nie działo, Washimaru zakończył połączenie. Popatrzył na zebranych wokół niego ziomków, ale oni wpatrywali się dalej w komórkę. Na wyświetlaczu było napisane, że w czasie kiedy walczył i miał wyciszony telefon, miał połączenie z tego samego numeru. Poszukał w pamięci telefonu i znalazł wcześniejsze nagranie. Odtworzył je. Wyświetlacz znowu został zapełniony twarzą Kokishinmaru, ale tym razem był na dworze. Widać było, że biegł.
- Wybacz, że się dzisiaj rano ulotniłem, ale postanowiłem jednak poszukać tego Proroka, który to jest na językach wszystkich. Mam nadzieję, że wyleczy Riri – obecni w kryjówce spojrzeli, niczym na rozkaz, na jedyną dziewczynę w Paczce. Drobna, różowowłosa, czerwonooka przyjaciółka była rodzoną siostrą Kokishinmaru, ale reszta traktowała ją jak swoją przybraną siostrę. Przecież byli jedną wielką rodziną. Jednak Riri nie była najlepszego zdrowia, często z trudem łapała powietrze. Wszyscy wiedzieli, że jej choroba postępuje, bo ataki miewała coraz częściej więc nic dziwnego, że brat szukał pomocy u uznawanego za miejską legendę Proroka. – Plotki zaprowadziły mnie do położonego na wschód od miasta lasu. Tuż przy nim spotkałem ogromnego łysola ubranego po wojskowemu. Jak tylko zacząłem rozpytywać o Proroka to z wielką chęcią chciał mi wskazać drogę. Jednak kiedy tylko weszliśmy między drzewa próbował mnie znienacka zaatakować. Żyję dzięki wystającemu korzeniowi, o który się potknąłem. Teraz uciekam przed Łysolem. Biegnę w kierunku północnym. Pospiesz się, proszę! – z tymi słowami nagranie się zatrzymało.
Suisei wstał i nic nie mówiąc zaczął się zbierać. Przyjaciele wiedzieli, że traktuje to bardzo poważnie, ponieważ tylko w takich sytuacjach przyczepiał do przedramion wysuwane ostrza, albo jak je nazywał Ukryte Ostrza. Ponadto zabrał również resztę swojego arsenału. W takim stanie nawet Paczka zaczynała się go obawiać, choć nigdy nikogo z nich nie zranił. Dodatkowa trwoga wkradała się w serca Gangu, kiedy Washimaru pochylał lekko głowę, na którą zarzucał kaptur, tak jak w tej chwili. Przyjaciele nazywali tą postawę w żartach Postawą Zabójcy. Zawsze gdy w ten sposób wychodził z kryjówki, krew zalewała ulice. Niebieskowłosy bez słowa opuścił schronienie, jakim był ten porzucony szpital psychiatryczny. Nikt się nie ruszył, by mu towarzyszyć. Wiedzieli, że spowalnialiby swojego bohatera i przeszkadzali mu w ewentualnym starciu.

***


- Moja głowa… - powiedział na głos Kokishinmaru, który właśnie odzyskał przytomność i powoli otwierał oczy.
Spróbował dotknąć głowę w miejscu gdzie oberwał prętem, ale nie mógł ruszyć żadną z kończyn. Dopiero teraz do niego dotarło, że nie wstawał z podłogi tylko cały czas jest w pozycji pionowej. Popatrzył do góry i zobaczył, że ręce ma zakute w kajdanach. Podobnie nogi. Przypominał ludzkiego iksa. Przyswajał coraz więcej szczegółów z pomieszczenia, w którym się znalazł. Najpierw poczuł okropny fetor, aż mu się zebrało na wymioty. Zupełnie jakby jakieś mięso się rozkładało i to w całym pomieszczeniu. Mimo prób oddychania przez usta dalej czuł te okropieństwo. Po dłuższej chwili tortur dla zmysłu węchu, wzrok mu się przyzwyczaił do ciemności i znowu zebrało mu się na wymioty. Nie był jedynym gościem w tej okrągłej sali. Do ścian było przyczepionych jeszcze siedmiu mężczyzn. Po strojach sądząc pochodzili ze wszelkich możliwych środowisk. Sześciu z nich miało rozcięte klatki piersiowe i można było zobaczyć zaschniętą krew, która wypływała kiedyś z tych ciał. Jeden mężczyzna jeszcze oddychał, ale albo był nieprzytomny albo drzemał. Był ubrany w elegancki garnitur. Kokishinmaru wiedział doskonale, że krzyczeniem i wzywaniem pomocy tylko pogorszy sytuację w jakiej się znalazł. Dlatego postanowił czekać. Suisei z pewnością jest już w drodze. Wystarczy tylko liczyć na odrobinę szczęścia.
Rozmyślania o przyjacielu przerwał mu mężczyzna, przed którym uciekał przez las. W odczuciu złotowłosego więźnia pojawił się on znikąd, ale doszedł do wniosku, iż był tak zaabsorbowany własnymi myślami, że po prostu nie usłyszał zbliżających się kroków.
- Ocknąłeś się już? – zapytał z rozbawieniem w głosie Łysol. – Mogli jednak walnąć mocniej. Wierz mi, chciałbyś by walnęli Cię mocniej. Miłego patrzenia.
Podszedł do Elegancika i nie siląc się specjalnie wbił w niego gołą dłoń. Kokishinmaru zaobserwował, że na sekundę przed wniknięciem w ciało nieprzytomnego ręka zmieniła kolor na stalowy i wyglądała jak ostrze.
- Aaaa!!!! – Elegancik ocknął się w momencie kiedy jego korpus został przebity.
- Cicho, już kończę… - Łysol wyjął dłoń-ostrze z korpusu krzyczącego mężczyzny i zaraz wsadził ją ponownie , ale już bez zmieniania w sztylet. Elegancik wydał jeszcze jeden krzyk i po chwili zamilkł. Oprawca tym razem wyciągnął rękę z klatki więźnia. Gdy otworzył pięść okazało się, że trzymał w niej ludzkie serce.
Gdy tylko do mózgu Kokishinmaru dotarło co właśnie widział, zwymiotował. Łysol tylko stał przed swoją ofiarą i się śmiał. Po chwili podszedł do ostatniego żyjącego więźnia w pomieszczeniu i szepnął mu do ucha:
- Spokojnie, wyrzygaj się do woli. Zmów wszystkie znane Ci modlitwy i zacznij przeklinać los, bo ty jesteś następny… - po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł pogwizdując.

***


Zadziwiająco szybko Suisei dotarł do wspomnianego w wiadomości lasu. Wykorzystał pomoc człowieka, którego notorycznie ratował z opresji i przez to zaskarbił sobie jego dług wdzięczności. Zakomunikował mu, że potrzebuje transportu w jedno miejsce za miastem, a dzięki spojrzeniu na wyraz twarzy Komety, rozmówca nie próbował nawet się sprzeczać. Przez całą drogę Washimaru się nie odzywał, ale przy wysiadaniu z samochodu mruknął jedynie „dzięki”. Następnie wszedł między drzewa. Którędy do jasnej anielki biegł Kokishinmaru? Skierował się na północ. Na szczęście od miejsca, w którym wszedł do lasu, biegła jedna szeroka, wydeptana ścieżka. Kilka metrów przed sobą zobaczył wystający korzeń, przy którym leżał koralik z bransoletki przyjaciela. Zakapturzony mężczyzna nie wiedział jak długo biegł jego ziomek, więc był skazany na wolny spacer wpatrując się w ścieżkę w poszukiwaniu włazu. Szedł, a wokół niego robiło się coraz ciemniej, ale mimo małej widoczności, Suisei zobaczył dziwne położenie mchu. Podszedł bliżej i okazało się, że to była narzuta, która miała symulować runo leśne. Rozejrzał się i dostrzegł zablokowaną gałęzią klapę. Prawdopodobnie to o niej mówił przyjaciel. Wyrzucił blokadę i się rozejrzał. Spokój zapadającego zmierzchu. Nie pozostało mu więc nic innego jak udać się śladem Kokishinmaru.
Po zejściu drabinką niebieskowłosy mężczyzna nie wiedział, w którą stronę ma się dalej udać. Korytarz był po obu stronach podobny, poza namalowanym znakiem ostrzegawczym z jednej strony. Determinacja by uratować przyjaciela zaczęła się przeradzać w zdezorientowanie i irytację. Martwił się o los ziomka i miał świadomość, iż prawdopodobnie placówka w obie strony prawdopodobnie wygląda podobnie. Ponadto nie wiedział gdzie zaciągnięto Kokishinmaru. Wszystkie te czynniki sprawiały, że zaczynała Washimaru boleć głowa i miał ochotę w coś uderzyć. Na szczęście dla swoich pięści, które ciągnęło coraz bardziej do bezcelowego walnięcia w ściany korytarza, usłyszał czyjeś głosy. Podejrzewał, że należały do porywaczy, a więc warto by jednego przynajmniej „wypożyczyć” w celu zaciągnięcia języka. Wielokrotnie sprawdził w swoim życiu, i to z pozytywnym rezultatem, porzekadło: „jesteś nowy w mieście i nie wiesz gdzie iść – spytaj miejscowych”. Tym razem jednak musiał zachować jak najdalej posuniętą ostrożność, bo ci „miejscowi” z pewnością zamiast odpowiedzieć spróbowaliby go zaatakować. Dlatego też jak najciszej potrafił szedł w kierunku źródła głosów. Po wielu skrętach w jedną czy drugą stronę i przystawaniu na rozgałęzieniach dróg, usłyszał tłum ludzi powtarzający niczym mantrę jedno słowo. Z początku nie rozumiał co mówią, ale był pewien, że używali tylko jednego wyrazu. Jednak kiedy przeszedł jeszcze jeden korytarz i skręcił w prawo, zobaczył jak zarówno kobiety jak i mężczyźni stoją w okręgu wokół jakiegoś stołu. Byli ubrani w czarne, długie do kostek szaty i zakrywające pół twarzy maski szakali. Co chwilę wymawiali słowo „Seth” i wykonywali dziwny, rytualny taniec. By nie podnieść przedwcześnie alarmu, Suisei spoglądał ostrożnie zza wejścia do komnaty. Gdy nadszedł moment kulminacyjny dla tego rytuału, wyznawcy wyciągnęli ręce pionowo nad głowę i ugięli się delikatnie do tyłu krzycząc głośno imię swego bożka. Wtedy Washimaru mógł zobaczyć dokładnie wokół czego byli stłoczeni. Był to jakiś dziwny, kamienny ołtarz, który zupełnie nie pasował do charakteru ośrodka. Na nim położone było nagie ciało młodej kobiety, ludzkie serce, a pomiędzy nimi głowa szakala i długa na pół metra zapalona świeca. Przez głowę niebieskowłosego mężczyzny przebrnęły obrazy przedstawiające możliwe zakończenia tego rytuału, od zbiorowych orgii po ucztę kanibali. Ukryty za ścianą, zamiast czekać aż jeden z szakalogłowych wyznawców opuści salę, postanowił przejąć inicjatywę. W tym celu szybkim ruchem rzucił w środek kręgu bombę dymną i z przygotowanymi shurikenami czekał na reakcję tłumu.

***


Wyznawcy Setha właśnie kończyli oddawać cześć swojemu Panu, gdy nagle za ołtarzem ofiarnym rozległo się ciche pyknięcie, które w komnacie opanowanej przez ciszę brzmiało niczym huk, a dosłownie sekundę później ołtarz został opanowany przez mgłę. Z początku ludzie w szakalich maskach pomyśleli, że wreszcie ich modły się spełniły i Bóg przybędzie do swoich czcicieli, ale biały dym się rozprzestrzeniał i nie pochłaniał ich darów, ale jedynie ukrywał je. Z każdą sekundą oparów przybywało i nim upłynęła minuta, żaden z wyznawców nie widział nawet swojego sąsiada. Wtedy dotarło do nich, że nie jest to manifestacja boskich mocy Setha, ale rezultat działań człowieka. Wyciągnęli z połów szat swoje noże ofiarne by mieć się czym bronić przed napastnikiem. Zaczęli też równym, marszowym krokiem podążać każde w swoją stronę. Jednak nie była to najmądrzejsza decyzja, ponieważ gdy tylko wyszli z białej chmury dzierżąc broń, nagle zaczęli padać z cichym krzykiem jeden za drugim. Zaczęło się od będących najbliżej drzwi. Jak tylko zrozumieli, że są atakowani, rzucili się z okrzykiem w stronę napastnika, a tam zobaczyli młodego zakapturzonego mężczyznę, który opadał wprost na dwóch najbliższych współwyznawców. Najdziwniejsze było nie to, że ich przewrócił, ale że nagle zaczęli krwawić z miejsc, w które agresor uderzył ich otwartymi pięściami. Kiedy wróg wstawał z podłogi, zobaczyli, że z rękawów jego bluzy wystają dwa ostrza. Popatrzył się z wściekłością w oczach na otaczający go tłum trzynastu mężczyzn i kobiet i wpadł w nich niczym tornado śmierci. Wykorzystując konsternację wyznawców Setha, najpierw zamachem obu rąk podcinał gardła, ale po chwili był zmuszony do zmiany sposobu uśmiercania tłumu. Przeciwko napadniętym kultystom zaczął stosować cały arsenał ciosów, kopniaków, cięć, pchnięć i uderzeń nunchako. Z każdą chwilą przybywało na podłodze ciał, zarówno martwych jak i poważnie lub ciężko rannych, na podłodze, a z nimi ilości krwi na twarzy i odzieniu napastnika. Wreszcie ostał się tylko jeden wyznawca. Próbował błagać o życie, ale agresor tylko nałożył na dłonie kastety i chwycił klęczącego przed nim mężczyznę jedną ręką za szatę:
- Gdzie więźniowie?!?!?!
- Co? Jacy…?? – zaczął pytać kultysta, ale otrzymał potężny cios w szczękę.
- Zła odpowiedź. Zapytam jeszcze raz, ale zanim odpowiesz, pomyśl. Gdzie więźniowie???
Wyznaniec Setha już miał ponowić wcześniejszą wypowiedź, ale napastnik poprawił ułożenie pięści i blask dopalającej się świecy odbił się w jego kastecie. Pomyślał, że lepiej grać na czas bo może jeszcze ocali życie.
- Samce czy samice? – zapytał.
- To trzymacie ich osobno? – wraz z końcem pytania spadł na brzuch mężczyzny tak potężny cios, że omal nie stracił tchu.

***


Suisei szedł korytarzem. W myślach odtwarzał rzeź, której przed chwilą był sprawcą. Nazwanie tego starciem byłoby przesadą. Gdy zapytał o więźniów płci męskiej, człowiek z maską szakala wytłumaczył mu drogę w odpowiednie miejsce, ale dodał, że może już być po więźniu. Gdy tylko Washimaru to usłyszał powolnym ruchem wyciągnął sai i przekuł nim szyję będącego na jego łasce szakalogłowego. Następnie powtórzył to na każdym leżącym wrogu – wolał mieć pewność, że nikt nie przeżyje. Poza tym z każdym kolejnym pchnięciem w szyję, opuszczała go wściekłość i wracał zdrowy rozsądek. Przechodząc nad ciałami martwych wrogów zabierał wyrzucone shurikeny, ponieważ nie wiedział co go może jeszcze spotkać w tej przeklętej placówce. Teraz powinien się zbliżać do komnaty, w której być może był przetrzymywany Kokishinmaru. Otworzył drzwi i zobaczył, że na ścianach wiszą w kajdanach ciała mężczyzn z różnych warstw społecznych. Wreszcie jego wzrok spoczął na poszukiwanym przyjacielu. Zwisał bezprzytomnie w okowach, ale było widać, że jeszcze oddycha. Suisei poczuł ulgę na ten widok. Opuścił kaptur, przejechał dłonią po włosach by je poprawić i podszedł do więźnia. Spróbował zerwać kajdany, ale nie dał rady i zdał sobie sprawę, że potrzebuje klucza. Gdyby tylko miał przy sobie Riri, nie musiałby się tym martwić, ponieważ wraz z bratem byli nazywani Wytrychy Komety. Natomiast lider Paczki pełnił funkcję kawalerii lub siły uderzającej we wrogów ze śmiertelną skutecznością. Spodziewał się, że prędzej czy później otrzyma przydomek związany ze śmiercią i dlatego miłym zaskoczeniem była jego obecna ksywka.

***


Złotowłosy przebudził się. Dalej zwisał w kajdanach, ale teraz poczuł, że ktoś za nie szarpie. Delikatnie otworzył oczy i w ciemności panującej w pomieszczeniu dostrzegł niebieskie włosy swojego przyjaciela.
- Suisei! Jak się cieszę, że Ciebie widzę!!!
- Taa, ale okoliczności mogłyby być lepsze…
- Wiesz, chciałem zorganizować imprezę, ale przegrałem w karty i tak skończyłem…
Mężczyźni popatrzyli na siebie i wybuchli śmiechem.
- Dobra Wytrych, wiesz może gdzie może być jakiś klucz do tych bransoletek?
- Niestety, jak się przebudziłem to już byłem przykuty do ściany…
- A co twoim towarzyszom się stało? Próbowałeś opowiadać dowcipy i zanudziłeś ich na śmierć? – zapytał Washimaru patrząc na ciała innych więźniów
- Nie, po ostatnim Dniu Humoru stwierdziłem, że w kawałach nie mam przyszłości… A tak na serio to Łysol, który mnie w lesie zaatakował, przyszedł tutaj i nie uwierzysz co zrobił. Najpierw zmienił dłoń w jakieś ostrze czy coś, dźgnął nią delikwenta w klatkę, a później wyrwał serce. Gdybyś nie przybył mi na pomoc to nie wiem ile czasu by minęło nim przyszłaby kolej na mnie. Po cholerę mu w ogóle było ludzkie serce?!
- A byli tutaj takie świry z maskami szakali… i potrzebowali ich do jakiegoś głupiego rytuału.
- Chyba wiem o kim mówisz … Jeden z nich wziął i mnie ogłuszył, dzięki czemu znalazłem się tutaj… - spojrzał na przyjaciela. – Mówisz byli… Co do nogi?
Niebieskowłosy się tylko delikatnie pod nosem uśmiechnął, ale nie odpowiedział.
- Chyba nawet nie chcę wiedzieć… Suisei uważaj!!!

***


Kiedy tylko Washimaru usłyszał krzyk ostrzegawczy przyjaciela wiedział, że do momentu uderzenia zostały ułamki sekund. Czas nagle spowolnił swój bieg. Niebieskowłosy obracając się, przykucnął i wykonał zamach obiema rękami w celu cięcia Ukrytymi Ostrzami po udach przeciwnika. Gdy jego atak osiągnął mięśnie czworogłowe przeciwnika, usłyszał uderzenie metalu o metal. To zamieniona w sztylet dłoń Łysola ubranego po wojskowemu, odbiła się od jednej z kajdanek Kokishinmaru. Dzięki temu jedna z rąk złotowłosego się wyzwoliła, ale impet uderzenia spowodował, że głowa więźnia uderzyła o ścianę i ten stracił ponownie przytomność. Suisei niewiele myśląc wykorzystał ostatnie ułamki tej sekundy, podczas której poruszał się z nadludzką szybkością, na wykonanie kolejnego ataku. Ciął od wewnątrz ku tyłowi kolan. Tym samym unieszkodliwił nogi oponenta, który padł na plecy z grymasem bólu na twarzy. Niebieskowłosy już rzucał się na przeciwnika, by dokończyć robotę, ale okazało się, że to nie będzie takie proste. Chciał poderżnąć Łysolowi gardło, ale zobaczył, że górna część adwersarza zmieniła kolor na stalowy. Suisei wywnioskował, że przeciwnik ma zdolność zamieniania struktury części ciała na żelazną lub stalową w celu zwiększenia możliwości swojej ofensywy lub defensywy. Taka moc może zniwelować jego przewagę wypływającą z podciętych wiązadeł kolanowych Łysola jak i z możliwości przyspieszenia ruchów własnych. By nie stępić lub złamać swoich ostrzy, schował je i przeszedł do walki w parterze. Dopadł szybko przeciwnika i chcąc przetestować wytrzymałość zarówno czasową jak i fizyczną jego mocy, spróbował założyć dźwignię na staw barkowy połączoną z duszeniem za pomocą własnej nogi. Okazało się, że ramię przeciwnika po transformacji stało się jeszcze cięższe niż u mężczyzny jego postury, a Suisei wiedział z doświadczenia ile musi włożyć siły w podobny manewr na takich byczkach. Czuł jak umysł zalewa mu irytacja, którą w dodatku potęgował cichy śmiech oponenta.

***


Łysol wprawdzie leżał na podłodze i wydawało się, że jest „spychany do narożnika”, ale tak nie było. To on dyktował warunki tego starcia, ponieważ zdążył poznać już styl walki niebieskowłosego młodzieńca, który za bardzo polegał na swojej szybkości przy zadawaniu cięć za pomocą różnego rodzaju noży i wysokich umiejętnościach w walce wręcz. Miał już z takimi wielokrotnie do czynienia i ich gibkość zwyciężał swoją siłą i wytrzymałością. Gdyby nie jego technika obronna, z pewnością wykrwawiałby się już z podciętego gardła. Kiedy przeciwnik męczył się, by zawładnąć jego lewą ręką i założyć na nią dźwignię, on wykorzystał fakt, że jest trzymany za przedramię i zamienił swoją lewą dłoń w ostrze. Oponent nie zauważył tego, dzięki czemu leżący na plecach mężczyzna mógł wykonać szybki zamach lewym łokciem w celu przecięcia brzucha niebieskowłosego.

***


W ostatniej chwili Washimaru zauważył nagły atak Łysola. Spowolnił upływ czasu, by móc skutecznie uchylić się przed cięciem. Dzięki temu zauważył, że zamienienie dłoni w ostrze kosztowało przeciwnika zmniejszeniem powierzchni korpusu, który ochraniał swoją „żelazną zbroją”, jak to Suisei nazwał technikę oponenta w myślach.
- Co za głupiec! Każdy wojownik powinien znać granice i wady swoich zdolności by nie popełnić takich karygodnych błędów! – pomyślał niebieskowłosy na widok okrągu skóry o średnicy szerokości nadgarstka na prawym barku wroga. Widząc to porzucił trzymaną rękę Łysola i zaatakował Ukrytym Ostrzem odkryte miejsce. Cięcie było płytkie ale wystarczyło by zakłócić koncentrację wroga. Washimaru widział znikającą żelazną zbroję, ale nie chciał tracić czasu. Mógł zrobić tylko jedno.
- Szlag…. – zdążył powiedzieć jedynie muskularny adwersarz nim oba Ukryte Ostrza przecięły mu gardło.
Krew trysnęła na twarz Suiseia siedzącego okrakiem na torsie przeciwnika. Jeszcze chwilę wytrwał w pozycji utrzymując przy tym nacisk kolanami na barki wroga. Nie spiesząc się wbił oba Ostrza po obu stronach szyi pokonanego, by zyskać pewność, że ten się już nie podniesie. Dopiero wtedy odważył się podnieść i szukać kluczy do kajdan przyjaciela. Odnalazł je w wewnętrznej kieszeni kamizelki trupa. Zaskoczyło go to pozytywnie bo obawiał się, że będzie musiał przetrząsnąć zwłoki wyznawców, dzięki którym znalazł tą oto komnatę. Albo co gorsze, musiałby przeszukać resztę kompleksu, a nie chciał myśleć jak potężnych wrogów mógłby jeszcze spotkać. Oswobodził przyjaciela i ruszyli w drogę powrotną.

***


Mężczyzna w płaszczu stał między drzewami niedaleko wejścia 5 i obserwował przez swoje szkarłatne okulary jak dwóch młodych ludzi szło w jego stronę. Jeden z nich był cały ochlapany krwią, ale widać było, że nie należała ona do niego. Drugi natomiast miał widoczne ślady wokół nadgarstków przypominające pozostawiane przez kajdany. Obaj byli wyraźnie zmęczeni, ale radowali się swoim towarzystwem. Im bardziej się od niego oddalali tym częściej wybuchali serdecznym śmiechem. Mężczyzna pokręcił głową. Przez chwilę przeszło mu przez myśl podejrzenie, że wyszli z ukrytego włazu. Przecież nie znał żadnego z nich, a obcy nie powinni opuścić tej placówki żywi. Coś się musiało stać. Jednak przed wyciągnięciem jakichkolwiek wniosków wolał poznać fakty. Dlatego też wszedł przez klapę do kompleksu i pierwszym co zobaczył były krwawe ślady butów dwóch osób. Jego podejrzenia zaczynały nabierać na sile. Poszedł do Sali Kultu, a tam zastał jedynie stertę trupów. Tknięty przeczuciem wywołanym śladami na nadgarstkach złotowłosego młodzieńca ruszył natychmiast do Poczekalni A. Tam w półmroku dostrzegł na podłodze ciało jednego z najwierniejszych swoich ludzi.
- Nie !!!! – ciszę placówki zakłócił ryk mężczyzny w płaszczu.
Leżący na podłodze trup był niegdyś jego ochroniarzem, łowcą jak i katem nowych obiektów, oraz strażnikiem więziennym w jednym. Jeśli ktoś zdołał nie tyle ujść z życiem ze starcia z Łysolem, ale i zabić go, to znaczyłoby, że taką osobę należy odnaleźć i złożyć mu propozycję nie do odrzucenia. Albo przystanie do niego albo poczuje co to znaczy zemsta Proroka. Był prawie pewien, że to niebieskowłosy stoi za śmiercią Łysola. Na szczęście zapamiętał dobrze jego twarz…

***


Suisei wraz z Kokishinmaru powrócili późnym wieczorem do kryjówki Paczki. Wszyscy się radowali szczęśliwym powrotem złotowłosego. Riri rzuciła się bratu na szyję. Wytrychy były znowu razem. Reszta klepała ziomka po plecach i domagała się opowiedzenia ze szczegółami przygody, której był uczestnikiem. Jedynie Washimaru nie udzieliła się ogólna radość. Stał z boku zasępiony myślą, że zabicie Łysola było łutem szczęścia. Gdy przeciwnik nosił choćby bluzkę z krótkim rękawkiem zamiast kamizelki, niebieskowłosy mógłby jeszcze do tej pory męczyć się z nim. Podejrzewał jednak, że o tej porze byłby już martwy tak samo jak jego przyjaciel, bo szybko straciłby siły, a oponent wykorzystałby pierwszą oznakę słabości do pogruchotania mu kości i podziurawienia swoim dłonioostrzem. Mimo, że po raz pierwszy spotkał człowieka z nadludzkimi zdolnościami, podejrzewał, że na świecie jest ich znacznie więcej. A podczas następnego starcia może nie mieć takiego szczęścia…


Nani mo shinjitsude wa arimasen, subete ga kyoka sa rete iru
Ostatnio zmieniony przez Suisei 06-05-2015, 19:06, w całości zmieniany 1 raz  
   
Profil PW Email Skype
 
 
»Mito   #8 
Agent


Poziom: Keihai
Posty: 3
Dołączył: 24 Sty 2018
Cytuj
[Ninmu] Tomb Raider
Zobaczywszy dwójkę osób, zacząłem biec najszybciej jak potrafiłem. Postacie te były bardzo znajome, ba, nawet i bliskie sercu. Jednak korytarz, który do nich prowadził, coraz bardziej się wydłużał, aż wszystko zniknęło w ciemnościach. Zacząłem się błąkać po nieskończonym labiryncie. Jedyne co widziałem, to małe światełko dosłownie metr przede mną. Iskierka światła nieustannie prowadziła mnie przez te ciemności. W końcu ognik wzbił się w powietrze, a ja stanąłem przed lustrem. Widziałem w nim przerażonego małego chłopca, obok którego pojawiały się słowa.

-Mamo! Tato! – odczytałem głośno.

Kiedy próbowałem dotknąć zwierciadła, obraz się rozmazywał i pokazywał mi inne zdarzenia. W każdym występował tam ten sam chłopak o białych włosach i niebieskich oczach. Pomyślałem: czy to ja? Niemożliwe. Ja nie płaczę, nigdy mi się nie zdarzyło. A może? Wtem poczułem uścisk w skroniach. Ból, którego nigdy nie czułem. Zaniosłem się śmiechem. Przerażającym śmiechem, który wypełnił cały korytarz. Upadłem na kolana i zobaczyłem swoje odbicie. Uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka o fioletowych włosach.

-Tak! Tak, to ja! Ja, ja, ja! Piękny, majestatyczny ja. Och bóstwa, które mnie takowym stworzyły, czemu tylko mi to daliście? Hihihihi... Zaraz, zaraz, o co tu chodzi?

Uśmiech na mojej twarzy zmalał. Nagle spostrzegłem, że mam na sobie kitel. Coś tak niegustownego noszone przez tak wspaniałą osobę. To niewybaczalne, pomyślałem sobie. Szybko go ściągnąłem i rzuciłem gdzieś za siebie. Ni z tego, ni z owego z lustra wydobył się cień, który złapał mnie za gardziel. Odruchowo próbowałem złapać za Tantō, jednak ku mojemu zdziwieniu go nie posiadałem. Z jeszcze większym uśmiechem spojrzałem na poczwarę. W myślach słyszałem tylko dwa słowa: zabij, morduj i nagle buch. Budzę się w moim ukochanym szpitalnym łóżeczku. A obok mnie stała moja, uhuhu, ulubiona, hihihi, pielęgniarka. To jest niesamowite, jak wspaniałe ciało można mieć. Powiedziałbym, że prawie tak dobre jak moje, ale musiałbym skłamać. Z prędkością światła wziąłem głęboki wdech i wydech, aby zmniejszyć uśmiech na mojej twarzy, który każdego by przeraził. Po co wzbudzać sensację? Miałem koszmar i się tym podekscytowałem tak bardzo, że najchętniej zabiłbym ją na miejscu i… nieważne. Znowu spojrzałem na nią. Tak jak się spodziewałem, była blada. Ehh, czego innego można było się spodziewać po zwykłych ludziach. Żeby rozluźnić atmosferę, zacząłem zagadywać.

-Yo, Ilia! Co ty dzisiaj taka anemiczna? Rozchorowałaś się, czy może coś nie tak z twoim chłopem? Pamiętaj, miejsca u mnie na dwie osoby zawsze wystarczy.

Z uśmiechem wybitnego kochanka zakończyłem zdanie. Od razu dziewczyna odzyskała kolory i lekko się zaczerwieniła.

-Mito, skończ już z tym. Po prostu jak śpisz, często zaczynasz dziwnie się zachowywać. A twoja twarz uśmiecha się w tak nierealny sposób, że jest to przerażające. Spójrz, znowu rozwaliłeś sobie kąciki ust. Jak dalej tak pójdzie, będzie trzeba to zszywać.

W czasie mówienia tego, z mojej szafki ściągnęła małe lustereczko, które mi wręczyła. Tak zobaczyłem dwie krwawiące rany spowodowane rozerwaniem kantów ust. Cóż, mówi się trudno. Z lekkim uśmiechem na twarzy powiedziałem.

-Szycie, a po co? Niedługo będą mnie drukować na kartach do gry. Będę nowym Jokerem, hahaha. Niczym król na tronie, tak ja błazen w szpitalu. To by był niesamowity tytuł jakiejś telenoweli. Chociaż z moją urodą raczej dostał bym role króla niż błazna.

Ilia tylko lekko się uśmiechnęła w irytacji.

-Zwłaszcza z tym uśmiechem, który odstraszy każdą kobietę jaką byś napotkał.

Jedyne co mogłem zrobić to rozłożyć ręce, a w myślach powiedzieć sobie: mówi się trudno, zabiłbym takie ladacznice z miejsca. I byłoby po problemie, a zostałyby tylko te, które mają gust. Dobra, czas trochę rozruszać kości. Szybkim, skocznym ruchem wygramoliłem się spod kołdry i wstałem. Spod łóżka wyciągnąłem torbę z bielizną. Z niej pobrałem potrzebne ciuchy i zacząłem się przebierać. Usłyszałem nagle huk drzwi. Na moment spojrzałem w miejsce, na którym siedziała dziewczyna. Ehhh, znowu uciekła, a myślałem, że chociaż dzisiaj mi pomoże. Po założeniu bielizny podszedłem do wieszaków na ścianie. Jak zwykle, nie mogąc się zdecydować, zacząłem wyliczankę. Jedna głowa leci na choinki, druga głowa na leci na dziewczynki, a twoja dziś obiadem na delfinki. I się udało, założyłem ubranie nr 2. Mimo tego, że są to dosłownie dwa takie same, swego rodzaju garnitury, zawsze sprawiają mi dużo problemu. Ponieważ obojętnie czy są szyte tak samo, czuję się w nich inaczej. Dlatego nadałem im numerki, bo imiona byłyby lekką przesadą. Imiona broniom, osobom czy na przykład zwierzętom się nadaje, ale nie ubraniom. Ja na przykład nadałem mojemu Tento imię Tenshi, a Wakizashi zwał się Yami. Skończywszy z tym wszystkim, wybrałem się do gabinetu doktora. Nienawidzę [ cenzura ], ale on jest jedyną szansą na wypuszczenie mnie stąd. Tylko on może udzielić mi pozwolenia na opuszczenie tego gmachu. Kto widział pomieszczenie medyczne na 40 piętrze wieżowca? Dosłownie jestem tutaj jedynym pacjentem. Widzę ciągle lekarzy biegających w tę i z powrotem, ale czym się oni zajmują nie mam pojęcia. Doszedłem do metalowych drzwi. Gdy tylko dotknąłem klamki, zamarłem. Ni z tego, ni z owego nie mogłem się poruszyć. Co do diabła się dzieje, pomyślałem. Nagle poczułem, że ktoś klepnął mnie po ramieniu i wrzucił coś do mojej marynarki. Po chwili znowu mogłem się ruszać, szybko się odwróciłem. Jednak za mną nic nie było.

-Mito chyba się coś uroiło. Może Mito widzi duchy.

To powiedziawszy poczekałem, aż jakiś doktor przejdzie koło mnie. Gdy tylko znalazłem ofiarę, skoczyłem w jego kierunku i krzyknąłem.

-Buuuuuuuu!

Lekarz lekko podskoczył i upuścił notatki, które niósł. Nie mogłem wytrzymać, zacząłem śmiać się w wniebogłosy. Odwróciłem się czym prędzej i wszedłem do gabinetu. Pierwsze co ujrzałem to jak zwykle grobowa mina doktorka. W tym momencie padłem na ziemię zacząłem się tarzać i śmiać jednocześnie wniebogłosy. Niewiele ponad 10 minut trwał mój paniczny śmiech. Po tym wszystkim wstałem z ziemi, otrzepałem się i usiadłem na krześle przed biurkiem naczelnego lekarza.

- Dobry panie psorze, to kiedy zaliczenie?

Z szemranym uśmiechem zagaiłem, ale jak zwykle nie wywołało to żadnej reakcji. Gburowaty jak zwykle, ciekawe co byś powiedział z sierpem wbitym w lewe oko.

-Przejdźmy do rzeczy, Mito. Jestem nie rad, że ci to mówię, ale od dzisiaj dostajesz prawo do opuszczania naszej placówki. Będzie to wiązało się z pewnymi prawami oraz obowiązkami, o których niebawem się dowiesz.

Jak to usłyszałem, aż podskoczyłem na krześle. Wolność! Nareszcie opuszczę te przeklęte miejsce. Na mojej twarzy pokazał się uśmiech, który wywołał reakcję doktora. Uwielbiam to przerażenie na twarzach innych osób, to wywołuje u mnie taką ekscytację. Działa na mnie silnie jak narkotyk. Już miałem skoczyć w jego stronę, złapać za gardło i wydłubać mu oczy, jednak udało mi się opanować tę chęć. Wiem, że jak zabije tego dupka to nigdy z stąd nie wyjdę i lubię mój pokoik. A skoro mówił o opuszczaniu to znaczy, że będę mógł wracać. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem kontynuować rozmowę. Jak zwykle przeprowadził jakieś testy psychologiczne zbadał moje ciało i tak dalej. To jest zawsze tak samo nudne. Sam nie wiem po jakiego grzyba robić mi codziennie te same badania, skoro wiadomo jaki będzie wynik. Po badaniach poszedłem do sali treningowej, która nie wiem jakim cudem istnieje w szpitalu. Zawsze mnie to zastanawiało. Jednak po co przejmować się takimi szczegółami. Zrobiłem sobie krótką rozgrzewkę i zacząłem ćwiczyć. Podnosiłem ciężary, uderzałem w worek treningowy oraz sięgnąłem po moje Daisho. Jako że są to moje dwie ulubione bronie, z niewiadomych przyczyn nie potrafię bez nich żyć. Tanto zawsze chowam w moim płaszczu w specjalnej kieszeni, a wakizashi noszę przymocowane do pleców pod marynarką. Wyjąłem obydwa ostrza i zacząłem mój taniec. Nie wiem kiedy i jak się nauczyłem nimi władać, ale było to bez znaczenia. Kochałem pływać z moimi mieczami po parkiecie tej sali. Czułem się pewny siebie, podekscytowany i wiedziałem, że nikt mi nie przeszkodzi. Kiedyś zdarzył się incydent, w którym zabiłem dwóch lekarzy. Dziady pomyślały, że to będzie świetny pomysł zrobić na mnie dodatkowe badania. Te ich miny, kiedy obcinałem im po kolei palce od małego, aż po kciuk, były bezcenne. Po tamtym wydarzeniu dostałem niezły opieprz od doktora, a nieznane mi osoby musiały mnie powstrzymać. Po ich wyglądzie sądzę, że to może ochroniarze albo coś takiego. Po treningu i tym jak porządnie się zmachałem, wróciłem do swojego pokoju. Ah, piękny dzień. Będę mógł wreszcie zobaczyć świat zewnętrzny. A nie gapić się tylko przez to okno na małe mróweczki pode mną. Ludzie są słabi, ja jestem wyjątkowy. Powinienem nimi władać. W tym momencie przypomniałem sobie o tym dziwnym zdarzeniu. Szybki ruchem włożyłem dłoń do prawej kieszeni, w której znalazłem kopertę. Uśmiechnąłem się szeroko, ale tak, aby nie rozwalić sobie ust. O liścik od cichego wielbiciela, ciekawe jak bardzo mnie pożąda, pomyślałem, a moje całe ciało przeszły ciarki. Z marynarki wyjąłem tanto i przeciąłem papier, z którego wyleciał list oraz karta. Podniosłem najpierw kartę, na której był ponury żniwiarz z talii Tarota, ten sam którego miałem na marynarce.

-XIII Śmierć. Dlaczego to słowo jest przekreślone i zmienione na Shinigami.

Po tych słowach poczułem ból głowy, niemiłosierny. Zacząłem chichotać, jednak szybko przestałem. Mimo uśmiechu, spoważniałem. Posiadałem wskazówkę odnośnie mojej przeszłości oraz tych osobach, które nawiedzają mnie w snach. Wziąłem do ręki list i zacząłem go czytać.

-Witaj, drogi Shinigami. Moje imię jest nieważne. Jedyne co cię powinno obchodzić, to darmowa możliwość mordowania, którą ci oferujemy. Jak również kluczowe dla ciebie informacje odnośnie twojej przeszłości. Na odwrocie masz dokładną lokalizację miejsca, do którego masz się udać. Odnajdź skradzione zapiski związane z badaniami genetycznymi. Wyeliminuj osoby, które tam znajdziesz. Świadków ma pozostać jak najmniej. Stan w jakich ich zostawisz jest bez znaczenia.

To się robi coraz bardziej podniecające, czyżby bóstwo zesłało mi możliwość zabawy wiecznej? Po tym wszystkim spakowałem list do koperty, a kartę schowałem do butonierki. Zacząłem się zastanawiać co zrobić z listem. Informacje z tyłu dokładnie przeczytałem i znam je już na pamięć. Zostawić wiadomość jest jawną głupotą, przecież ktoś mógłby ukraść mi zabawki. Wpadłem na idealny pomysł. Zwłaszcza, że chciałem to zrobić po pierwszym wyjściu. Udałem się do doktorka, który zwykle o tej godzinie robił obchód po laboratoriach. Znalazłem go w pomieszczeniu oznaczonym literą A3. Jechało tu niemiłosiernie jakąś rybą, albo czymś podobnym. Podszedłem do niego i poprosiłem o kieszonkowe oraz zapalniczkę. Zdziwiony był tym niemiłosiernie, jednak wydał mi to co chciałem. Po zebraniu wszystkiego wszedłem do windy. Pierwszy raz od czasu przybycia tu mogłem zacząć nowe życie. Po opuszczeniu windy poczułem niesamowity dreszcz ekscytacji. Jednak nie miało to większego znaczenia. Udałem się wprost do sklepu, w którym zakupiłem paczkę papierosów. Dziwne przeczucie nakierowało mnie na jedną markę, prawdopodobnie kiedyś je paliłem. Wyszedłem ze sklepu i udałem się do wąskiej alejki, aby sobie zapalić. Przy okazji spaliłem kopertę z wiadomością. Poczekałem aż doszczętnie zniknie z tego świata. Co teraz? Powinienem się udać tam, gdzie mi napisał tajemniczy kochanek. Jednak jak tam się dostać, nie miałem pojęcia. Jestem wolny, ale zarazem zakuty więzami przeszłości. Mój lekki chichot było słychać w alejce, jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Wróciłem do tego samego sklepu, aby wypytać sklepikarza o kilka istotnych szczegółów odnośnie miasta oraz aby kupić sobie notes. Polecił mi się skierować na rozjezdnię, gdzie można wynająć pojazdy, jak i udać się za pomocą transportu międzymiastowego. Wszystko sobie zanotowałem i schowałem do butonierki. Wyjąłem z kieszeni moje dokumenty, które zapakowane są w kwadratowy przedmiot. Nie znam jego nazwy, po prostu kwadrat z przegródkami. Chyba jedyna rzecz, dzięki której uwierzyłem w swoje imię i nazwisko. Znalazłem tam dokument, który pozwalał mi prowadzić pojazdy, dosyć ciekawie. Skoro go mam, pewnie uda mi się wypożyczyć pojazd. Udałem się do rozjezdni, które tętniła życiem. Tu ktoś wsiadał do pojazdów, tam ktoś wysiadał. Miałem to gdzieś. Podszedłem do wypożyczalni, zamieniłem kilka zdań z panią w okienku, wszystko sobie zanotowałem. Na pytanie dlaczego to notuję, odpowiedziałem, że bardziej ufam przedmiotom niż samemu sobie. Z uśmiechem od ucha do ucha. Po czym dodałem, że jak wrócę, z chęcią wyskoczyłbym z nią na drinka. Jednak tylko się zarumieniła, nic nie odpowiadając. Miałem teraz kluczyki oraz jakiś facet pokazał mi samochód. Tak to nazywają: samochód. Dość dziwna nazwa. Ciekawe od czego to się wywodzi. Wsiadłem i jakoś tak zadziałała mi pamięć mięśniowa. Zapiąłem pas, ustawiłem lusterka. Trochę mnie bolało, że lusterko nie były skierowane na moją piękną twarz. Cóż, mogę ją oglądać codziennie, a mordować nie bardzo. Wyruszyłem w drogę, która z lekka trwała kilka dni. Mmusiałem zatrzymać się na kilku postojach. Jeden najbardziej utkwił mi w pamięci, z powodu tego, że jakieś gogusie się do mnie [ cenzura ]. Ohh, to było piękne, kiedy jednym uderzeniem złamałem szczękę pierwszemu. Reszta uciekła, hihihihihi. T to było takie przeurocze. Kiedy nacisnąłem mu paluszek po paluszku, a on krzyczał w niebogłosy. Pomyślałem, że ma paskudną twarz. Za pomocą tanto wyryłem mu na twarzy uśmiech od ucha do ucha. Od razu był ładniejszy, blizna będzie mu przypominała o mnie do końca jego życia. Ale mniejsza, wreszcie dojechałem do miejsca, z którego musiałem wyruszyć z buta. Pojazd ukryłem w gęstwinie lasu i go, go, nie ma na co czekać. Przez kilka godzin spacerowałem po dość ciekawych krajobrazach, często słyszałem odgłosy zwierząt. Chciałem się pobawić z jakimiś, ale chyba one nie chciały ze mną. W pewnym momencie zauważyłem budynek, przed którym stały osoby w kombinezonach.

-O zaczyna się robić ciekawie, ilu ich tu: jeden, dwa, trzy.

"No to klops, trzech na jednego. Nie wiem czy starczy mi na każdego ostrza"
Poczekałem aż się rozdzielą. Może i jestem ekscentryczny, ale nie głupi. Nie wysyłają przecież mordercy na zadanie, w którym może nie zginąć. Więc spokojnie czekałem w zaroślach w bezpiecznej odległości. Po jakiejś godzinie usłyszałem wycie. Z uśmiechem na ustach zobaczyłem, że jedna z tych osób oddala się w tamtym kierunku. Dwóch raczej załatwię bez problemu, o ile uda mi się podkraść. A pewnie aby wejść do budynku, potrzebna jest przepustka. Poszukałem na ziemi dwóch kamieni, które spakowałem do kieszeni marynarki. Dobra, to chyba wszystko z przygotowań. Zacząłem się przemieszczać w kierunku dwóch napastników. Podszedłem najbliżej jak się dało, tak abym nie został zauważony. Wyjąłem jeden z kamieni i rzuciłem go w prawo od siebie. W kierunku ściany budynku, tak aby jeden z nich ruszył za winkiel. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Usłyszawszy to i kolejne wycie wilków, rozdzielili się. Jeden podszedł bliżej do części z której wyły wilki, a drugi mnie. Zaczął się rozglądać i kierować się wzdłuż ściany. Zacząłem skradać się za nim a w momencie, w którym się odwrócił, przed dostaniem pięścią w głowę usłyszał.

-Niespodzianka.

Upadł na ziemię, nieprzytomny jak kamień. Wyjąłem go z kombinezonu ochronnego i sprawdziłem wielkość tego dziadostwa.O mój boże, to jest o kilometr za duże. Taka perfekcja jak ja, nigdy tego nie założy. Z uśmiechem na twarzy nachyliłem się do nieprzytomnego.

-Chłopie, ty to naprawdę masz ciężko. Nosić takie gówno w pracy. Mito nie wie jak to działa, ma ci to dawać jakąś ochronę, tak? Mito chciałby więcej wiedzieć. Dlaczego nie mówisz do Mito? A, już wiem. Mito przytłoczył cię swym pięknem. Nie martw się, po drugiej stronie są też piękne istoty. Nie tak jak Mito, ale na pewno piękniejsze od ciebie.

Po małej rozmowie z chłopaczkiem, rozciąłem kombinezon tak, aby stworzyć improwizowany knebel. Nie chcę, aby tamte osoby usłyszały chociaż najmniejszy dźwięk jego konania. Włożyłem mu knebel i zawiązałem, następnie podciąłem tętnice. Tak jak się spodziewałem, ciało samoczynnie zareagowało na obrażenia śmiertelne. Cucąc biedaka, jednak szybkim uderzeniem znów posłałem go do snu. "Dobra, jeden z głowy teraz zostało jeszcze dwóch." Wychyliłem się zza rogu, ujrzałem ciągle odwróconego w przeciwną stronę napastnika. Zacząłem bawić się tanto, które ciągle trzymałem w prawej ręce. Nagle rozległy się dwa strzały, które wystraszyły niedorajdę. Teraz idealny moment, szybko ruszyłem w jego stronę. Wiedziałem, że jest teraz stuprocentowo skupiony na miejscu gdzie padły strzały. Obaliłem go na ziemię, jednak nie spodziewałem się, że będzie posiadał broń palną. Ponieważ w ostatnim momencie przekręcił się, upadł na plecy, a ja usiadłem na niego. Usłyszałem wystrzał i poczułem jak kula ociera mi się o policzek. W tym momencie ekscytacja sięgnęła zenitu. Ostrze tanto wbiłem w rękę, w której oponent posiadał broń. Jakimś cudem trafiłem w łączenie kostki z dłonią, przez co pistolet upadł na ziemię. Ja uderzyłem lewą pięścią z całej siły w bok głowy przeciwnika. Usłyszałem małe pyk. Spojrzałem na swoją dłoń, śmiejąc się pod nosem.

-Mito jest niezmiernie zasmucony faktem, iż złamałeś mi kostki, kochasiu. To naprawdę jest niemiłe z twojej strony. Mito skoczył na ciebie, aby cię przytulić, a ty tak się odwdzięczasz.

Tym razem uderzyłem z płaskiej dłoni w hełm. Gdy go zdjąłem, zobaczyłem, że osoba która się pod nim kryje, to kobieta.

-Oj ty, niedobra Mito myślał, że trafił na kolejnego kochanka. A tu patrz, takie zaskoczenie. Dziewoja chciała zranić Mitosia. Jak myślisz, Tenshi, dziewczynce należy się porządna kara? Yami, choć tu do mnie i naucz dziewczę pokory.

Sięgnąłem prawą ręką za plecy, od dołu kliknąłem na przycisk wbudowany w pochwę Yamiego. Ostrze wyleciało w dół. Na pamięć znam czas, kiedy muszę zacisnąć pięść, aby złapać rękojeść. Uczucie, które jest nie do zapomnienia, obojętnie ile razy bym tracił pamięć. Tego nigdy nie zapomnę. Jako że jestem osobą, która nie lubi brudzić sobie ubrań, ściągnąłem z siebie marynarkę i koszulę. Zacząłem moją pierwszą operację od wycięcia lewej gałki ocznej. Niestety gałka nie zachowała się w takiej formie jakbym chciał. Po chwili od wycięcia gałki pacjentka się obudziła, jej wierzganie było przezabawne. Jednak irytujące. Aktualnie chcę się pobawić w lekarza, więc jedyne znieczulenie jakie mogę zaoferować, to Yami w krtań. Co uczyniłem niezwłocznie. Wostatnich desperackich próbach, starała się dźgnąć mnie Tenshinem, którego zapomniałem wyjąć z jej prawej ręki. Udało mi się odchylić i złapać jej dłoń zębami. Odgryzłem jej małego palca lewej ręki, co spowodowało jeszcze większy krzyk oraz upuszczenie ostrza na jej klatkę piersiową. Który wbił się nieznacznie w ciało. Mówi się trudno. Gdy wreszcie na dobre straciła życie, przez następne pół godziny kontynuowałem zabawę. To paluszki, uszka, piersi, policzki, aż wreszcie się znudziłem. Mogłem jednak pozostawić ją przy życiu, byłoby znacznie zabawniej. Jakby oglądał to do samego końca. Wstałem, podnosząc przy okazji moje miecze i chowając je w odpowiednie miejsca. Spojrzałem na dziewczynę. Zdjęty w czasie operacji kombinezon wydawał się moich rozmiarów, więc przymierzyłem go. Od zniknięcia trzeciego strażnika nie słyszałem więcej wystrzałów. Obawiam się, że jedna z moich zabawek została wcześniej popsuta, przez co innego. Jakby nie patrzeć, kombinezon po ubraniu był idealny, mimo tej dziury w rękawie powinien zapewnić mi ochronę. Z tego co było w liście, jest to jakiś reaktor, który ma jakieś promieniowanie. Coś czuję, że moje nadludzkie zdolności częściowo mnie chronią, ale skoro mowa już o nadludziach. Spojrzałem na ciało zabitej

- Chyba trafiłem do świata, gdzie pełno takich jak ja. Zdecydowanie dłużej wykrwawiała się od tych lekarzy w placówce. Tamten typ też miał dość twardą głowę. Tylko z powodu tego, że celowałem w okolice skroni, udało mi się ich ogłuszyć. Gdyby uderzenie padło na ciało, pewnie Mitoś byłby w tarapatach.

To powiedziawszy, spojrzałem na budynek, który był ruiną. Zacząłem się zastanawiać, czego oni pilnowali. Po 10 minutach poszukiwań, znalazłem właz do podziemnego kompleksu. Więc tam należało się udać. Podniosłem jeszcze z ziemi pistolet. Spojrzawszy na niego raczej wiem jak go używać, ale mało to zabawne. Kliknąłem mały guziczek koło kolby, z którego wypadł magazynek.To może się przydać. Trzy naboje. Naprawdę chciałaś mnie zabić trzema pociskami. Zachichotałem, tego chyba jeszcze nie grali. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś taki stał na warcie, ale sobie przypomniałem o dwóch wystrzałach i o tym, że ten którego pierwszego zabiłem nic nie posiadał.

-Chyba mieliście cięcia w budżecie, prawda? Mito płacze nad waszą głupotą. Mito prosi, żebyś miała więcej naboi, jak spotkamy się w innym świecie.

Otworzyłem właz i zacząłem schodzić po drabinie. Nagle ujrzałem labirynt korytarzy, w którym się pogubiłem. Szukałem dobrej drogi przez bitą godzinę. Śmiechu warte, aby robić tyle niepotrzebnych dróżek i dodatkowo cięcia kadrowe mają naprawdę spore. Przez [ cenzura ] godzinę nikogo nie spotkałem. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem w swoich snach. Jednak było to mało prawdopodobne, przecież w snach nie można mieć takiej [cenzura ]. W końcu znalazłem komorę reaktora, a na środku niego stał mężczyzna. Chwile po tym jak mnie ujrzał, zaczął wołać.

-Ej, co tu robisz? Przecież dzisiaj tylko ja i Natsu mamy tutaj przydział!

Uśmiechnąłem się. Czyli kolega nie jest jedyny.

-Przepraszam, mamy problemy tam na górze. Potrzebujemy pomocy, jakieś potwory nas zaatakowały.

Jak to usłyszał, zadrżał. Czyli to nie pierwszy raz, jak coś co wyje ich atakuje. Niesamowite, jak to człowiek po prostej dedukcji może dojść do takich wniosków.

-Znowu te przeklęte stworzenia! Mówiliśmy, że prowadzenie badań w tej budzie jest nierozważne. Będę, musiał powiedzieć to Natsu.

Nagle szybkim krokiem zbliżył się do mnie, podniósł moją prawą rękę, gdzie było rozdarcie na kombinezonie.

-Mądry jesteś, wchodząc do reaktora z takim rozdarciem? Wiesz jakie jest tu promieniowanie? Będziesz musiał zażyć leki jak tylko wyjdziemy. Masz szczęście, że Natsu zawsze nosi przy sobie pudełeczko.

Uśmiechnąłem się. Wiedziałam teraz, że mogę przyjąć jakąś dawkę tego promieniowania i zniwelować jego skutki tym lekarstwem. Szybkim ruchem złapałem mężczyznę i próbowałem obalić. Jednak się to nie udało się od razu. Odskoczył ode mnie i sięgnął po katanę, którą nosił przy pasie. Ja miałem teraz większy problem, moje bronie są w kombinezonie, a jedyne co posiadam na wierzchu to te pociski, które trzymam w lewej dłoni. Poezja ni z gruchy, ni z pietruchy. Trafiłem na coś silniejszego od siebie. Jednak jego ruchy były dość wolne. Po tym jak udało mi się uniknąć dwóch jego wymachów kataną, byłem już pewny. Jest wolniejszy. Teraz trzeba tylko to wykorzystać. Przewaga rozbudziła euforię, uśmiechnął się tak, że aż czuł jak jego kąciki ust znowu się rozrywają. Każdy następny atak wykonany przez przeciwnika, zaczął rozcinać kombinezon. Mito dążył do tego, aby móc wyciągnąć chociaż jedno ostrze, wiedział że jego nadludzka szybkość to jedyne co mu daje przewagę. Wyginałem się jak tylko mogłem na małej platformie, tak aby nie dać się wbić w barierkę. Wreszcie miałem odpowiednią szparę w ubraniu aby wyjąć tanto. Szybkim ruchem ręki, uchylając się przed kolejnym zamaszystym cięciem, wyjąłem ostrze, ale zostałem podcięty. Zrobiłem przewrót i cudem nie spadłem z platformy. Użyłem barierki, aby się podnieść i obrócić się na pięcie. Wtedy ujrzałem jak katana niechybnie zbliża się ku mojej szyi. Praktycznie milimetry przed tętnicą, za pomocą pracy stóp ściągnąłem całe ciało na lewo. Z całą prędkością jaką nabrałem, zrobiłem obrót, wbijając ostrze w korpus oponenta. Odskoczyłem na bezpieczną odległość i prostym kopnięciem zanurzyłem ostrze jeszcze głębiej w ciało przeciwnika. Rozległ się krzyk, bijący echem po cały reaktorze. Wróg upuścił swój miecz i niczym maszyna zaczął wyjmować tanto. Nie tracąc czasu, złapałem za katanę przed jej niechybnym upadkiem w odmęty Reaktora i wbiłem ją w klatkę piersiową wroga. Czułem się zmęczony tym całym przedstawieniem. Jego ciało z wolna osunęło się pod moimi nogami, a ja sam chciałem się położyć. "Nie ma czasu, wyjmujemy nasz mieczyk i zabijmy jeszcze kogoś. Tak, albo i dwóch, a może trzech" Nagle w mojej głowie rozbrzmiała debata głosów. Pierwszy raz słyszałem te głosy, każdy o innej częstotliwości, ale bardzo znajome. Nareszcie poczułem, że żyję. Śmiałem się, ale nie tak jak zwykle. To był prawdziwy mój śmiech, pełen radości, ekscytacji. Śmiech prawdziwego szaleńca. Szybko zdjąłem kombinezon i wyjąłem tanto. Po drugiej stronie tej platformy, a raczej mostu, znajdowały się drzwi do sterowni. "Tam jest ofiara. Tak, tam cel Mitosia. Mito nie przesadzaj tak bardzo, bo zabawka nam za szybko zejdzie." Zacząłem biec w stronę drzwi, z których wyłoniła się postać. W ręce trzymała pistolet. Nadal się śmiałam jak najęty.

-Kim jesteś? Jak? Czemu?

Słychać było krzyki przerażenia, a ja wiedziałem, że to będzie zabawne. Odległość pomiędzy nami wynosiła zaledwie 6m. "Idealna odległość. Tak, zabawimy się. Ale jak zacząć. Dawajcie z grubej rury. Coś w stylu: jestem twoim przeznaczeniem. Nie to staromodne, dawaj tak jak kiedyś. Mito nie pamięta jak kiedyś mówił. Serio? Żenada. Bez przesady, daj młodemu spokój. Dobra, dobra, kiedyś mówiliśmy. Shinigami z tej strony. Czy to już? Mito uważa to za zabawne.[/i]" Po tej niewielkiej debacie, wiedziałem już jak to rozegrać.

-Shinigami z tej strony, czy to już?

Na twarzy mężczyzny pojawiło się przerażenie, mimo maski czy tam hełmu, jak zwał tak zwał. Widziałem to dokładnie. Wziąłem do dłoni pocisk, który upuściłem. To był mój znak, w tym momencie rzuciłem ostrzem tanto w stronę mężczyzny. I zacząłem biec, wyjmujące Yamiego. Mężczyzna dopiero po chwili zobaczył nadlatujące ostrze, uchylając się przed nim. Potem dostrzegł mnie. Udało mu się wystrzelić. Pocisk trafił mnie w obojczyk, jednak to nie zmieniło sytuacji. Z impetem rozpędu wbiłem mu ostrze w jego lewe oko. Siła impetu mojego ciała była na tyle duża, że przebiłem na wylot jego czaszkę. Zmarł na miejscu.

-Natsu, oj Natsu. Pamiętaj, Shinigami zawsze musi wypełnić swoją posługę bogu. Mito wie, że chciałbyś się bardziej ze mną pobawić, ale czas ucieka.

Głosy w mojej głowie zaczęły to powtarzać z takim pytającym wydźwiękiem, jednak po chwili wszystkie zrozumiały. Mimo wszystko nie sądziłem, żeby dobrym pomysłem było zostawiać w tym reaktorze za długo. Zwłaszcza, że ciągle chodzi wielka machina tuż pod moimi stopami. Ciepło było wystarczająco irytujące, a było jeszcze promieniowanie. Nie chcę żeby się odbiło to na moim zdrowiu. Przeszukałem ciało Natsu. Znalazłem tam pudełeczko z tabletkami. Od razu zażyłem jedną dawkę. Podniosłem tanto i wszedłem do pomieszczenia, w którym było laboratorium. Przeszukałem całe i znalazłem tam te zapiski, o które chodziło kochankowi, jak również notatnik odnośnie mojej osoby. Tytuł roboczy brzmiało: „Obiekt.D321 część 12”. To co tam było, nawiązywało do mojej pracy w pewnej grupie badawczej próbującej zniszczyć mój kraj. Za pomocą super nadczłowieka. Wynika z tego też, że jestem wadliwym obiektem.Ciekawe Mito, co nie? Mito ma mętlik w głowie. Młody spokojnie, chodzi o to, że jesteś teraz naprawdę wolny. No dokładnie, jak ptak który może chędożyć co popadnie. Mito nie zna tego słowa. Nieważne. Młody, możemy mordować jak nam się podoba. Wymiana zdań w myślach znowu przerodziła się w debatę, w czasie której zniszczyłem wszystkie dowody istnienia tej organizacji. Tak jakby nie było tu nigdy laboratorium. Po czym podszedłem na chwilę jeszcze do Natsu, obciąłem mu mały palec u lewej ręki i zawinąłem w kawałek jego kombinezonu. Jeszcze jeden kawałek użyłem, aby zabandażować ranę po kuli. Po czym udałem się do pojazdu. Poszło mi to o wiele szybciej, niż myślałem. Może dlatego, że przez przypadek pomyliłem włazy i wyszedłem praktycznie obok pojazdu. Byłem strasznie zmęczony. Zażyłem drugą dawkę leku i udałem się do najbliższej zajezdni. Bo nie chciałbym trafić na kogoś w takim stanie. Raczej nawet moje [ cenzura ] by mi nic nie dało. W motelu spędziłem noc. Pierwszy raz nie śnił mi się koszmar. Rano zacząłem wypytywać o różne informacje na temat tego, który dzisiaj dzień. Okazało się że minęło 33h od rozpoczęcia akcji. Czyli wyjście z samochodu pójście do laboratorium, a na koniec spanie tutaj. Czyli teraz kilka dni podróży z powrotem do doktorka, aby mnie opatrzył i chwila odpoczynku. Wsiadłem do mojego samochodziku i wróciłem do miasta. Droga przeszła bez większych komplikacji. Nawet ludzie za bardzo nie zwracali uwagi na dziurę w mojej biednej marynarce. Tylko chyba ja jestem jedyną osobą na tym świecie, która dba o wygląd. Oddałem pojazd do wypożyczalni. Rachunek kazałem wystawić na doktora. Mam to gdzieś, czy to zapłaci czy nie, jest moją dziwką. Jak będzie miał problem, to pyk, pobawimy się w rzucanie do celu. Mito chce pograć w rzutki. Młody, ale byłby ubaw. W czasie powrotu do domu często rozmawiałem z głosami. Okazało się że w sumie jest ich trzynaście, ale aktualnie rozmawiam tylko z dwoma. Tak ja mówią notatki, jest to skutek uboczny próby modyfikacji mojej zdolności. Ja, prawdziwy mój głos, ma numer 0. Nie znam jeszcze numerów tej dwójki, ale to zabawni goście. Kiedy wjechałem na piętro, dostrzegłem dziwne zamieszanie. Jednak tutaj dziwne rzeczy to codzienność. Udałem się do doktora, który oczekiwał mnie już w gabinecie. Razem z jeszcze jednym jegomościem, nie trzeba było mi mówić kto to. Moje głosy już mi powiedziały, że to on dał mi tą kopertę. “Więc Mito ma być miły Jasne debilu, to coś jest od ciebie silniejsze, na kilometr widać. Dokładnie, młody, zrób to co trzeba i spadaj stąd.

-Mito, chłopcze, to jest...

-Nie moja sprawa kim jest. Proszę bardzo.

Podałem mu dokumenty z następnej wewnętrznej kieszeni mojej marynarki. Użyteczna ta marynarka, jak teraz patrzę. Uśmiechając się przy tym szarmancko.

-Doktorek, musisz mi kulę wyjąć i trochę podszyć, bo nie chcę jeszcze bardziej [ cenzura ] sobie marynarki. A co do pana, kochasia, jestem na pańskie usługi. Mam nadzieję, że jeszcze więcej zabawy pan może mi zorganizować. Na przykład, nie wiem, walka z Inkwizycją, która wyżyna niewierne owce. Czy coś w tym stylu.

Na jego twarzy zagościł uśmiech wiem, że jakimś cudem nadajemy na podobnych falach. Czuję to w kościach, jak nigdy wcześniej. Im więcej zabawy, tym bardziej jestem podekscytowany.

-Chłopcze, zwą mnie [ ukryte ] i też mam nadzieję na owocną współpracę.

W tym momencie skłoniłem się z uśmiechem i wypowiedziałem namaste.
- Mnie zwą Shinigami.
W tym momencie doktor spojrzał do mnie z zdumieniem. W jego oczach widać było lęk. Chyba znał mnie z przeszłości.

-Doktorku i proszę pana, wiem już co znaczy moja karta. Zakończenie pewnego cyklu. Rozpoczęcie wszystkiego od początku. Definicja idealnie pasująca do mnie.

Śmiejąc się, opuściłem pomieszczenie, udając się na zabiegi. W końcu trzeba będzie wyjąć tę kulę.

Wpis#1 notatka spalona.
   
Profil PW Email
 
 

Odpowiedz  Dodaj temat do ulubionych



Strona wygenerowana w 0,2 sekundy. Zapytań do SQL: 13