Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 20-01-2018, 19:01
|
|
..::Post administracyjny::..
Zadanie zaliczone!
Hes, mablung - bez zarzutu.
Sorata, Naoko - uprzedzałem was: czytajcie ze zrozumieniem! A wedle zasad obowiązujących w tym ninmu, oboje nie spotkaliście swoich realnych zleceniodawców - postaci zgłoszonych w biogramach - przed ani w trakcie przyjęcia. Jednak Tenchi jest fantastyczną przygodą. Aby docenić wasz wkład pracy, zaliczam wam zadanie. Wasza gafa będzie jednak miała konsekwencje fabularne dla waszych klientów, a ich szanse na spadek znacznie zmaleją.
EPILOG
Życie w czyimś cieniu nigdy nie jest łatwe. A rzecz to powszechnie znana: im większy człowiek, tym większe przywary. Nikt nie zna tej prawdy lepiej od osobistego kamerdynera. Wzorowy lokaj musi pozostawać blisko swego chlebodawcy, zawsze gotów na wezwanie. Oczy widzą każde niedociągnięcie popełnione przez podległą służbę. Uszy słyszą każdą plotkę krążącą o pracodawcy i jego rodzinie. Usta milczą, bo sekrety pana są święte i tylko śmierć może wydrzeć je lojalnemu słudze. Kodeks zawodowy jest w tej kwestii niezwykle rygorystyczny. Niestety, zabrania również z własnej inicjatywy udzielać pouczeń pryncypałowi. I choć w ciągu tych trzydziestu lat służby Willfred wiele razy chciał wreszcie przemówić do rozumu Amarowi, zawsze przeważała w nim duma. Był w końcu profesjonalistą.
Lekko zapukał w drzwi hotelowego pokoju.
- Panie Croakjoy, czas na pańskie leki.
Nie doczekał się odpowiedzi. Załomotał głośniej.
- Panie Croakjoy? Panienka Jewel już czeka.
- Nie trzeba mnie zapowiadać.
Osoba stojąca dotąd za nim, przepchnęła się do drzwi i bezceremonialnie nacisnęła klamkę.
- Pan może już spać. Lepiej byłoby go nie budzić - zaprotestował pokojowiec.
Kobieta w białym uniformie wypięła dumnie obfitą pierś.
- Wiem co robię - jestem lekarzem!
- To strój pielęgniarki - wytknął Willfred.
- Hihi... ŁOTEVA! Nara, pingwinie.
Wślizgnęła się do środka i zatrzasnęła mężczyźnie drzwi przed nosem.
Tak, to zdecydowanie był jeden z tych momentów, gdy Wilfred żałował wybranej ścieżki kariery. Wyciągnął zza pazuchy srebrną piersiówkę i pociągnął głęboki łyk.
- Wesołego nowego roku! I niech nam żyje Amar Croakjoy, król życia! - skwitował kwaśno.
***
Tuż za drzwiami Jewel porzuciła apteczkę oraz niewygodne szpilki i na palcach zakradła się do odwróconego fotela. W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie przez płomienie sztucznego kominka, przed którym siedział Amar Croakjoy - solenizant wydanego na wyspie przyjęcia. Kilka godzin wcześniej wymknął się z imprezy, wymawiając się zmęczeniem. Tak naprawdę, czekał na kogoś. Na nią. Pielęgniarka ostrożnie usiadła na kolanach stulatka i objęła jego twarz dłońmi.
- Cześć, Kraczusiu. Stęskniłeś się za mną? - zamruczała do niego.
Długi i namiętny pocałunek nie zbudził już księcia. Chwilę później, Jewel zaczęła krzyczeć. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|