1 odpowiedzi w tym temacie |
*Lorgan |
#1
|
Administrator Exceeder
Poziom: Joutei
Stopień: Taichou
Posty: 3209 Wiek: 38 Dołączył: 30 Paź 2008 Skąd: Warszawa
|
Napisano 03-08-2015, 19:19 [Lokacja] Klub nocny "Prurient"
|
Cytuj
|
Autor: Naoko
Minął kolejny szalony tydzień. Praca w korporacji była gorsza, niż początkowo sądziłem. Mimo że dawałem z siebie wszystko - dołączałem do dodatkowych projektów, zostawałem po godzinach i lizałem dupę każdemu przełożonemu - od ponad dwóch lat pracowałem na tym samym stanowisku. Nienawidziłem swojej kariery i życia. Żona, dzieci, przyjaciele, to wszystko nie miało sensu.
Dlatego tak bardzo czekałem na piątkowy wieczór. Biegiem opuściłem znienawidzony biurowiec, by jak najszybciej znaleźć się w "Prurient", moim prawdziwym domu. Od przeszło roku byłem stałym bywalcem tego klubu nocnego i prawie od samego początku pokochałem te miejsce. Tancerki, hostessy, w ogóle cała obsługa zastępowała mi rodzinę. Najwięcej czasu spędzałem z Niną - studentką medycyny. Czy przeszkadzało mi, że opłaca swoją edukację moimi pieniędzmi? Nie bardzo. Tych kilka godzin, które spędzałem w towarzystwie słodkiej tancerki, rekompensowało mi cały tydzień nagabywań, dręczenia i wykorzystywania. I chociaż na parę minut mogłem zapomnieć o moim beznadziejnym życiu.
Rozsiadłem się w przyjemnie urządzonym pokoju. Skórzana kanapa, lampy z regulacją oświetlenia, mini bar. Za chwilę przez drzwi miała przejść moja dziewczyna. Nie mam oczywiście na myśli, że byliśmy ze sobą, ale tylko w jej towarzystwie czułem, że świat stoi w miejscu. Jej niebieskie do granic możliwości oczy wpatrzone były tylko we mnie. I to dawało mi poczucie spełnienia.
***
"Prurient" nie należy do zwyczajnych klubów nocnych. Jest to mekka drobnych przestępców. Pod przykrywką subtelnego światła i czerwonych ścian, mają miejsce spotkania poszczególnych gangów. Za kurtynami tak zwanych, szampanowych pokoi, dochodzi do różnych rzeczy: handlu narkotykami, pozyskiwania informacji, torturowania i zabijania. Głośna muzyka i entuzjastyczne hostessy skutecznie odwracają uwagę klientów od mniej legalnych działań właścicieli. "Prurient" zapewni ci wszystko, czego pragniesz. Wystarczy, że masz przy sobie odpowiednią ilość gotówki. |
Hit dirt, shake tree, split sky, part sea.
Poprawna polszczyzna | Wiedza dla ludu | Odpowiedź na Twoje pytanie |
|
|
|
^Tekkey |
#2
|
Generał Paranoia Agent
Poziom: Genshu
Stopień: Shogun
Posty: 536 Wiek: 34 Dołączył: 24 Cze 2011
|
Napisano 09-01-2018, 23:56
|
Cytuj
|
Jednym z najgorszych aspektów piastowania funkcji generała było to, że z dnia na dzień agent Tekkey stał się osobą publiczną. Zbyt wielu uciążliwych ludzi dowiedziało się o jego istnieniu. Od kiedy tylko wojsko zyskało swojego oficjalnego przedstawiciela w rządzie Sanbetsu, każde pomniejsze kółko cywilnej machiny biurokratycznej usiłowało wpłynąć pod różnymi pretekstami na przebieg Sekretnej Wojny i działalność trzech pionów armii zrzeszających nadludzi.
- Obawiam się, że muszę odmówić, panie ministrze Nariki - Genbu skwitował krótko najnowszą taką interwencję.
- Popełnia pan poważny błąd, generale. Znowu wchodzi w zakres kompetencji mojego resortu. A z punktu widzenia przyszłości naszego przymierza z Państwem Kościelnym...
- I tu się właśnie nie zgadzamy. Nagły i równoczesny zgon całej znamienitej i bajecznie bogatej rodziny Viscontich nie może być wyłącznie dziełem przypadku. A skoro nie przypadku, to czyim? Kto miał interes w pozbyciu się ich w tak brutalny sposób? Rozwiązywanie tajemnic, jak ta, to sprawa wywiadu.
- Nie mamy żadnego prawa, by wtrącać się w wewnętrzne sprawy naszych sojuszników. Jeśli Babilońskie służby odkryją wasz udział, mogą wyciągnąć pochopne wnioski. To może oznaczać zerwanie Paktu Przyjaźni. A może nawet wojnę!
- Jestem pewien, że w tym przypadku załagodzi pan sprawę, panie ministrze. Poza tym, znają mnie całkiem nieźle, tam za oceanem. Jakikolwiek będzie rezultat tej akcji, złożymy ją na karb mojego ekscentryzmu.
- Ostrzegam. Jeśli mnie pan zmusi, generale Ookawa, będę interweniował u samego prezydenta.
- Pozostaję do jego dyspozycji. Jeśli nie zgadza się z moimi metodami obrony Sanbetsu przed zagrożeniami i ma kogoś lepszego na moje miejsce, może mnie w każdej chwili zdymisjonować. Póki co, żegnam.
Szogun rozłączył połączenie comlinku. Ośmiu mężczyzn, również obecnych przy rozmowie, zgodnie pokręciło głowami, dając wyraz swemu zniesmaczeniu. Poza dziewiątym. Jedynym, który pozostał nieruchomy, jedynym, który postawał przez całą rozmowę sobą. Nie omieszkał wtrącić sarkastycznego komentarza.
- A tak naprawdę, dlaczego się w to mieszamy, Shikun?
- Mamy takie przysłowie w regionie Unido - odpowiedział mu pan Hiragi.
- Nawet pustelnik yamabushi odwinie się, uderzony trzy razy - zacytował pan Mutou.
- To właśnie trzeci raz, gdy los wkłada daje mi szansę na zdobycie fortuny - oświadczył Ugen.
- Pierwszy skarb, zrabowane złoto, jak ostatni głupiec oddałem prawowitemu właścicielowi - To już Shimane.
- Szanse na odzyskanie drugiego przepadły, gdy straciłem z oczu jedyną osobę, która mogła mnie do niego doprowadzić - uzupełnił Naisho.
- Nigdy więcej. Przysięgłem, że następnym razem nie odpuszczę - oświadczył Imazu.
- I oto bajeczna fortuna rodu Viscontich jest na mojej wyciągnięcie mojej ręki. O ile odważę się po nią sięgnąć - zakończył Sakuma.
Stary zabójca i trener wszystkich ludzi tego oddziału, zwrócił się wprost do prawdziwego ciała sanbeckiego szpiega.
- To nadal wydaje się upiorne, niezależnie ile razy to przy mnie robisz. Chciwość to przynajmniej motywacja, którą potrafię zrozumieć.
W jednej chwili mimika kontrolowanych kryształami powróciła do normalności. Znowu byli siódemką zdeterminowanych i świetnie wyszkolonych wojowników. Generał dał im kilka sekund na pełne dojście do siebie, po czym podjął przerwany wątek.
- Posłuchajcie mnie wszyscy. Zgodnie z naszymi informacjami, kuria już się przymierza do przejęcia na własność majątku rodu Viscontich. I jak myślicie, co z nim zrobią? Pewnie przepuszczą na jakieś złote klamki do drzwi kościołów albo fundusz pomocy dla głodujących mieszkańców Kartamisy. A tak naprawdę Sojusz Wiecznego Słońca potrzebuje broni. Skutecznej broni przeciw Akuma i naszym wrogom. Dlatego przejmiemy te pieniądze. Dla większego dobra.
Może i Ookawa potrafił przekonać młodziaków, ale stary Pianista żył zbyt długo, by dać się zaślepić szczytnym ideom. Potrzebowali konkretu, planu. Zanim wejdą do walki i zaryzykują własne życia.
- Najpierw musimy wyciągnąć pieniądze od Babilończyków. Mam nadzieję, że nie oczekujesz od nas włamania do papieskiego skarbca?
- Wystarczy nam właściwy klucz. Naprawdę myślisz, że cały ród Visconti leciał tym samolotem?
***
Prurient był niesamowity. Po czerwonych ścianach nocnego klubu przemykały cienie skąpo odzianych kelnerek, krążących między stolikami i zręcznie wymykających się łapskom podpitych gości. Z głośników szemrała pieszcząca uszy, zmysłowa muzyka, w takt której wyginały się półnagie tancerki, zamknięte w klatkach podświetlonych kolorowymi neonami. Po zaciągnięciu się powietrzem, w płucach pozostawał subtelny zapach perfum, dobrego alkoholu i czegoś jeszcze, niemożliwego do określenia. Wyostrzony działaniem eliksirów słuch wyłapywał z pokoi szampanowych strzępki rozmów - pełne nalegania szepty klientów i drapieżny śmiech tancerek, żądających więcej i więcej.
Wraz z końcem piosenki skończył się także czas usługi. Dziewczyna po raz ostatni zawirowała przed staruszkiem i przeciągnęła się zalotnie, ale brak widocznej na zawołanie gotówki ostudził jej zapał. Uśmiech spełzł z jej twarzy, odwrócił się jak niepyszna, by zostawić spłukanego frajera. Biedne dziewczę nie miało szansy z wyszkolonym refleksem wojownika. Pianista wymierzył na pożegnanie siarczystego klapsa w pośladki striptizerki i roześmiał sie jowialnie, gdy podskoczyła z piskiem. Złapał rozcapierzoną dłoń wymierzoną w jego pokryty siwą szczeciną policzek, dżentelmeńsko ucałował nadgarstek i wetknął za bransoletkę zwitek banknotów. Tancerka jednak uznała sumę za godną rekompensatę, bo odeszła, kręcąc zalotnie biodrami.
- Przyznaję, że byłem sceptyczny, ale zmieniam zdanie. To twój najlepszy plan jak dotąd! - szepnął entuzjastyczne mężczyzna, do siebie i generała podsłuchującego przez kryształ Shuketsuniku.
Przy całej samokontroli i umiejętnościach aktorskich jakie posiadał, Genbu i tak mimowolnie się skrzywił. Podczas gdy jego przyjaciele świetnie bawili się w semphyrskim klubie Prurient, on siedział w samochodzie obserwacyjnym. W dodatku zamknięty w wielkim drewnianym pudle, jedynie prowizorycznie wymoszczonym dywanikiem z krwawych nici. Jakiś dowcipniś dokleił na drewno nalepkę "nie rzucać - delikatna zawartość" przeszmuglowaną jakoś z lotniska pod czujnym okiem generała. Wszystko przez cholernych zealotów i ich chromolone błogosławieństwa, pozwalające im rozpoznawać mutantów! Mógł prowokować Narikiego tak dla zasady, by pokazać swoją niezależność, ale zasadniczo zgadzał się z ministrem. Zdobycie pieniędzy Viscontich nie było warte utraty sojusznika. Szogun Ookawa nie chciał ryzykować problemów, gdyby został rozpoznany. Zwrócił się do wszystkich podwładnych
- Cieszę się, panowie, że miło spędzacie czas na koszt sanbeckiego podatnika. Jakieś wyniki? Nie? Więc przestańcie się ślimaczyć po kątach i zamówcie kolejną dziewczynę. Bądźcie hojni aż do przesady, jasne? Mają wam jeść z rąk. Wyśpiewać każdy najmniejszy sekret o Madame de Pompadour.
Bez niespodzianek, odpowiedział mu chór entuzjastycznych potwierdzeń przyjęcia rozkazu. Gest ich wiekowego mistrza, mający przywabić kolejną dziewczynę, został przerwany w połowie przez ostre brzmienie kolejnych słów generała.
- Nie ty. Mam dla ciebie inne zadanie. Znajdź menagera i poproś o usługę specjalną. Niech znajdzie ci kobitkę w twoim wieku. Kogoś, kto tu dawniej pracował. Twoja legenda: byłeś tu w młodości i chcesz sobie odświeżyć wspomnienia na pięterku. Cena nie gra kosztów.
Dobry humor pianisty wyparował w okamgnieniu.
- O, Shikun! Dlaczego? Dlaczego mi to robisz?
- Pomyśl większą głową. To wszystko młode siksy, studentki dorabiające sobie na czesne uniwersytetu semphyrskiego. Kilkanaście lat temu nosiły jeszcze pieluchy. Jeśli znajdą ci starszą damę nocy nadal pracującą w branży, może będzie coś wiedzieć o bękarcie arystokraty i ladacznicy. Zaciągnij ja na górę i zmuś do mówienia. Nie musisz się wstydzić, kiedy przejdziesz do akcji. Wasze igraszki to ostatnie co chciałbym zobaczyć.
- Zawsze mógłbyś sam się tym zająć, Shikun. Tak nawiasem mówiąc, skąd o nim wiesz?
- Wiem więcej o skandalach towarzyskich Państwa Kościelnego, niż bym chciał. Zwerbowałem kiedyś Babilończyka uciekającego przed prawem i zemstą wrogów. Nazywał się Patrick Farss i uwielbiał kolekcjonować takie pikantne plotki. W jego małym archiwum brudów była także informacja o utrzymywanych w tajemnicy narodzinach nieślubnego syna głowy rodu, Emmanuela Visconti. Swego czasu Prurient musiał być jego ulubionym lokalem. Kilka razy dał się w nim przyuważyć lokalnym kapusiom, którzy donieśli o tym za niezłą sumkę wścibskiemu archimandrycie.
- Archimandrycie? To nie brzmi dobrze. Co, jeśli sprzątnięcie Viscontich, to od początku był plan zealotów?
- Nie spodziewam się Inkwizycji. Jeśli przejmą spadkobiercę jako pierwsi, wycofamy się. Najlepiej tak, żeby nawet nie zauważyli naszej obecności. Ale nie myślmy o porażce - po prostu znajdźmy dzieciaka przed innymi, a może nawet uda się nam pokrzyżować plany komuś, kto stał za katastrofą lotniczą. Więc dość narzekania, zbierz odwagę i przyczesz brodę. Masz dziś randkę. Posłałem już do ciebie Shimazu z odrobiną dopingu dla seniorów.
***
Dwie godziny później, blady i słaniający się na nogach Pianista wtoczył się do vana i padł jak ścięty na podłogę. Jego uczniowie mieli nietęgi miny, a i generał wyjrzał spod pokrywy swojej skrzyni, podejrzliwie rozglądając się na boki.
- Mistrzu Shuu? - zapytał Ugen, z niepokojem w głosie.
- No iii? - zagadnął podwładnego.
- Babilońskie kobiety naprawdę starzeją się jak wino... nigdy dotąd w nie wierzyłem - wydyszał w odpowiedzi trener.
- De Pompadour?! Visconti?! - warknął Ookawa.
- Niczego nie wiedziała. A jednak nauczyła mnie tak wiele.
Szogun zrobił TĘ minę i wszyscy wiedzieli, że żarty się skończyły. Najbezpieczniej było zniknąć mu w takich chwilach z oczu, ale był to dość niewykonalny plan w małym vanie pełnym ludzi.
- Dość półśrodków - wycedził bardzo, bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. - Uczniowie, teraz wróćcie tam i pomścijcie swojego mistrza! Niech każdy zażyczy sobie co najmniej trzy... nie! Cztery emerytowane kurtyzany. Któraś z tych starych bab musi coś wiedzieć.
Blady strach padł na młodziaków, ale jeszcze tym razem sensei nadal nad nimi czuwał. Dłoń starca wystrzeliła w górę.
- Chwila, nie powiedziałem, że niczego się nie dowiedziałem. Mam kilka faktów i nazwisko. Kilka lat temu Prurient zmienił właściciela.
- To wiem i bez ciebie. Nazywał się Gustavo Brillante. Co z tego?
- Moja urocza przyjaciółka powiedziała mi o nim coś ciekawego. Plotka wśród dziewcząt głosiła, że miał w zwyczaju "testować" każdą nową dziewczynę i robić im fotkę do swojej kolekcji. Jeśli Madame de Pompadour faktycznie u niego pracowała, nadal może mieć jej zdjęcie i numer kontaktowy.
***
Rezydencja Don Brilliante była niczego sobie, jak na możliwości finansowe jakich szogun mógłby spodziewać się u byłego właściciela klubu gogo. Willa na przedmieściach w neoklasycystycznym stylu zjednoczenia kontynentu zachodniego. Prostokątna bryła właściwego domu z ozdobnym portalem drzwiowym, podpartym na żłobionych kolumnach. Każdy gzyms i framuga okna upstrzone były za to tysiącami ozdobnych detali. Jedno fałszywe stąpnięcie przy wspinaczce i każda z rzeźb tych aniołków, rusałek i kwiatków może runąć z hukiem na ziemię. Tekkey nie zazdrościł swoim podwładnym. Jedyny pozytyw był taki, że nigdzie nie widać było strażników. Niby nic dziwnego, Sanbeci opuścili klub już nad ranem
- Hiiragi, Mutou, zabezpieczacie nas od góry. Obstawcie dach. Sakuma, spróbuj dostać się na piętro przez któreś z okien i wykonać rekonesans w środku. Będę nad wami czuwał, ale polegajcie głównie na własnych siłach. Chcę zobaczyć jak zaowocowało wasze szkolenie.
Trzej wojownicy posłusznie przyklękli i uderzyli pięścią w ziemię. Chwilę później rozpłynęli się w mroku.
- Co z nami, shikun? - zapytał jeden z pozostałych, wiecznie niecierpliwy Ugen.
- Was, chłopcy, czeka o wiele donioślejsza misja.
- Co tylko rozkażesz! - obiecał Naisho.
- Gdy złapiemy Brilliante, będę chciał go przesłuchać. Osobiście. Was czterech będzie musiało wnieść moją skrzynkę do rezydencji.
***
Jakkolwiek patrzyli, żaden z trójki wojowników wysłanych na rekonesans nie odnotował obecności ochrony. Przemykając między plamami cienia przebrnęli przez trawnik i przywarli do ściany domu. Tu się rozdzielili. Sakuma zarzucił małą kotwiczkę na balkon, dla pewności pociągnął kilkukrotnie za sznur. Wkrótce zaczął się wspinać po pionowej ścianie, ostrożnie dobierając oparcie dla stóp. Pozostałych dwóch planowało okrążyć budynek, by spotkać się po przeciwnej stronie. Tymczasem ich kompan ominął już tysiąc pułapek na krawędzi balustrady i miękko wylądował na balkonie. W sąsiednim pomieszczeniu nadal było ciemno, ani odrobiny światła. Tym lepiej.
Sakuma lekko naciął swój palec i przeciągnął skrystalizowanym na paznokciu ostrzem po szybie okna. Wycięty okręg przykleił się do jego dłoni, więc bezgłośnie prześlizgnął się do środka. Zakradł się do szerokiego łoża, dominującego pomieszczenie. Nikogo w nim nie było. Odetchnął. Naraz jego wyostrzone zmysły usłyszały głośny rumor dobiegający zza drzwi. Zamarł. Ktoś z domowników jednak nie spał? Niechętnie, młody adept sięgnął po przyczernione kukri. Rzeź w imię pokoju, takie w końcu było ich motto. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Zająć się tym sam? Wezwać posiłki? Co poradziłby mistrz? Nie pomagało, że wszystkiemu przyglądał się sam szogun. To było gorsze, niż jakikolwiek z dotychczasowym testów.
***
Franco znowu zawadził o coś butem i zaklął szpetnie. Zapalił latarkę i ze złością odkopnął niski stołek z artystycznie powykrzywianymi krótkimi nogami.
- Zgaś to, debilu! Może w każdej chwili wrócić! Nie chcemy go ostrzec.
- Łatwo ci mówić. Zająłeś sobie miejsce przy drzwiach. Tam jest tylko dywan. Gdzie ja się nie ruszę, leżą jakieś graty.
- I czyja to wina, Franco? Mówiliśmy ci, żeby poczekać z przeszukaniem aż złapiemy ptaszka. Sam zacząłeś bebeszyć szuflady i wywalać je na ziemię.
Łotrzyk z latarką wycelował snop światła w twarz kolegi.
- Bo powiedziałeś: "pewnie są gdzieś na samym wierzchu", Eduardo! Więc sprawdziłem. Nie były.
- Wcale nie! Mówiłem: pewnie są UKRYTE na widoku. Rozumiesz? Ukryte, znaczy trudne do znalezienia. Mam rację, Gian Luc?
Wywołany opryszek nie raczył się odezwać.
- Co jest, Gian Luc? Zapomniałeś języka w gębie? - odezwał się kolejny, siedzący na najniższym stopniu schodów w attyce wiodących na piętro.
Franco omiótł snopem światła miejsce, gdzie jeszcze minutę wcześniej leżał rozwalony na kozetce.
Nie było ich. Ani kompana, ani mebla.
- Co u diabła? - wzburzył się Pepe ze schodów.
- Może poszedł na szczocha? - zasugerował Franco.
Pepe sięgnął po broń i włączył latarkę, trzymając ją blisko lufy. Po krótkim wahaniu, dwaj pozostali włamywacze zrobili to samo. Omiatali pomieszczenie snopami światła, lecz nigdy nie było żadnego śladu po ich zaginionym kumplu. Jakiś dźwięk, zduszony jęk, odgłos szamotania, zwrócił ich uwagę.
Nadal niedowierzając, skierowali światło w górę, gdzie nad ich głowami, przymocowana do sufitu kołysała się kozetka. Gian Luc wytrzeszczał oczy na nich oczy. W niemym przerażeniu. Ktoś go zakneblował. Pepe jako pierwszy się otrząsnął. Zaczął się cofać ku drzwiom, usiłując cokolwiek dostrzec w cieniach.
- Nie wiem co jest grane, ale to nie jest normalne. Eduardo, będę cię osłaniał. Dzwoń do Capo. Niech przyśle wsparcie.
Jedyne co poczuli to podmuch na twarzach, gdy nieznana siła wpadła w nich i porozrzucała ich jak lalki. W ciągu sekundy zostali rozbrojeni, obezwładnieni i pozbawieni jakiejkolwiek możliwości nawiązania walki. Co gorsza, dokonał tego jeden człowiek. Podniósł jedną z latarek, stanął na środku holu i zanosił się upiornym śmiechem. Cztery inne postaci w ciemnych ubraniach krępowały już powalonych Babilończyków. Dwie inne pośpieszyły do drzwi i otworzyły je na ościerz. I właśnie wtedy na środek pomieszczenia wtoczyła się... drewniana skrzynka na kółkach.
- Dobra decyzja! Pamiętajcie, chłopcy, jesteście drużyną. Musicie polegać na sobie nawzajem. Ja jedynie pomagam wam przekroczyć granicę. Ja zadam naszym rywalom z Syndykatu kilka pytań, a wy znajdźcie mi ten album. Chcę wreszcie spojrzeć w twarz Madame de Pompadour
***
Kilkadziesiąt minut później, umorusany Naisho wręczył swojemu szogunowi tak pożądane przez niego zdjęcie. Przedstawiało Madame de Pompadour w zaawansowanej ciąży. Towarzyszył jej mężczyzna, Brilliant. W tle widać duży, charakterystyczny dom na prowincji.
- Brawo, chłopcy. Jestem z was dumny. A teraz znajdźmy ostatniego Visconte. |
A mogę zrobić wszystko! Wystarczy Twoja krew.~♥
|
|
|
|
| Strona wygenerowana w 0,17 sekundy. Zapytań do SQL: 12
|